- Opowiadanie: amethia - Wracając z wojny

Wracając z wojny

Opowiadanie ze świata pisanej przeze mnie powieści. 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

cobold

Oceny

Wracając z wojny

 

– Gdzie idziesz?

– Do pana Arpena – odpowiadam, pakując trochę chleba do torby. Po chwili wahania zabieram też kawałek szarego mydła.

– Po co tam chodzisz? – dziadek marszczy brwi, przyglądając mi się znad stołu. – To dorosły mężczyzna. Nie uważam, żeby stosowne było, aby młoda dziewczyna odwiedzała go tam sama. Szczególnie, że mówią, iż po powrocie z frontu nie jest z nim najlepiej.

– Właśnie dlatego tam zaglądam. Nie chcę, żeby… Żeby był w takim stanie.

Dziadek patrzy na mnie dziwnie, jakby ze zmartwieniem.

– Duszko – mówi poważnie, biorąc moją dłoń w swoje. – Nie masz dość własnych zmartwień? Musisz na siebie brać również jego bagaż?

Wysuwam rękę z jego uścisku.

– To dobry człowiek, dziadku – mówię, trochę chłodniej niż zamierzałam. – Mówiłeś, że każdy z nas czasami potrzebuje czyjejś pomocy, aby odbić się od dna. Ja miałam ciebie. On nie ma nikogo.

Dziadek milczy. Gdy szykuję się do wyjścia, jeszcze raz mnie przywołuje i podaje mi zawiniętą paczuszkę. – Zanieś mu trochę sera.

Chowam zawiniątko do kieszeni i kiwam głową. Chwilę później już zmierzam znajomą drogą do domu Shimy Arpena.

***

Gdy pukam do drzwi, przez długi czas nie dostaję odpowiedzi. Dopiero po chwili otwierają się i w progu staje Shima. Patrzy na mnie z nieczytelnym wyrazem na twarzy.

– Dzień dobry – mówię. – Mogę wejść?

Odsuwa się bez słowa, przepuszczając mnie. Wchodzę do domu, w którym panuje półmrok; większość zasłon jest pozaciągana. W jadalni na stole stoi pusty kubek, poza tym od mojej ostatniej wizyty nic się tu nie zmieniło.

Odwracam się do Shimy.

– Jadł pan coś? – pytam.

– Tak – odpowiada ochryple. – Po południu była tu Mina, przyniosła zupę.

– Miny nie mogło tu dzisiaj być. Wyjechała z miasta.

– Naprawdę? No tak, w takim razie to było wczoraj. Pomyliły mi się dni – Shima nie patrzy na mnie. Siada przy stole i kładzie ręce na blacie. Nadal jest nieogolony, a między jego brwiami formuje się mała zmarszczka.

Robię mu kanapki z serem i parzę herbaty. Przyglądam się jak je i opowiadam mu o moim dniu. To błahe, nic nie znaczące opowiastki, które nie spotykają się prawie z żadną reakcją ze strony Shimy. Opisuję mu dzisiejsze spotkanie z dziewczętami, o kłótni między Rikką i Aureną i o pomyśle na założeniu szpitala w starym hangarze. W międzyczasie zaczynam myć naczynia w balii pod oknem, wyglądając na zewnątrz. Świat przed domem budzi się z długiego snu po zimie – łąka obsypała się kwieciem, a drzewa wypuściły pierwsze nieśmiałe pąki. Lekki wiatr niesie zapach ziemi. Zamykam oczy, wystawiając twarz do słońca.

– Nie przywykłam do tego, żeby tak dużo mówić – zwierzam mu się. – Zawsze się bałam, że jeśli będę zbyt długo opowiadać, znudzę mojego rozmówcę.

– Nie nudzisz mnie – to pierwsze słowa, które padają z jego strony.

Odwracam się do Shimy, wpatrzonego w blat stołu.

– Pójdzie pan ze mną na spacer?

Z najwyższym trudem udaje mi się przekonać Shimę, żeby choć na chwilę wyszedł z domu. Nie jest z tego powodu szczęśliwy; widzę jak ponuro zaciska szczękę, gdy ruszamy drogą wzdłuż lasu. Uważam jednak, że świeże powietrze dobrze mu zrobi. Z doświadczenia wiem, że bezczynne siedzenie w czterech ścianach tylko pogarsza i tak już niewesołe myśli.

Moje wysiłki, żeby go rozbawić bądź wciągnąć w rozmowę spełzają na niczym – przez całą drogę prawie się nie odzywa. Wracamy więc już w ciszy, każde z nas pogrążone we własnych myślach.

W ciągu następnych dwóch tygodni, regularnie odwiedzam Shimę. Przynoszę mu jedzenie, sprzątam dom, piorę jego koszule. Czasami coś mu opowiadam, innymi razy po prostu otwieram szeroko okna, żeby posłuchał śpiewu ptaków. Za każdym razem gdy przychodzę, jest cichy, pogrążony w apatii. Wydaje się, że podczas mojej nieobecności nic nie robi: nie pracuje w warsztacie, nie wychodzi z domu, nie przyjmuje gości, bo też poza mną prawie nikt go nie odwiedza. Zwykle zastaję go siedzącego w kuchni, bądź w łóżku. Mówi, że lepiej sypia, odkąd zaczęłam mu przynosić zioła, ale przeczą temu sińce pod jego oczami. Po za tym bardzo wynędzniał – gdy pewnego dnia otwiera mi drzwi w niedopiętej koszuli, dostrzegam żebra, rysujące się pod jego skórą.  

Coraz bardziej mnie to niepokoi. Nocami leżę, zastanawiając się, w jaki sposób przywrócić go do życia. Jego stan przypomina mi to, co działo się ze mną półtora roku temu, po śmierci rodziców. Byłam wtedy przez wiele miesięcy duchem, cieniem samej siebie. Shima teraz też wydaje się nieobecny, jakby myślami był daleko stąd. Najgorsze jest to, że pamiętam własne myśli z tamtego czasu, pamiętam do czego nieomal doprowadziła mnie rozpacz.

Mam jednak za dużo zajęć, aby zbyt długo u niego przesiadywać. Dni szybko mijają; pomagam przy rannych, wraz z dziadkiem pracuję na gospodarstwie, a do tego wciąż pojawiają się nowe wyzwania i trudności. Nierzadko wraz z innymi dziewczętami siedzimy do późnej nocy, cerując namioty i mundury, dostarczane nam przez wojsko. W inne dni chodzimy po wiosce, zbierając ubrania i żywność dla ludzi, którzy uciekli z północy, pozbywszy się całego swojego dobytku.

Pewnej marcowej niedzieli dopiero późnym wieczorem opuszczam lazaret. Plecy bolą mnie od nachylania się nad pacjentami i tak naprawdę jedyne czego pragnę, to położyć i zapaść w mocny, krzepiący sen. Zaraz nachodzi mnie jednak myśl o Shimie.

Przystaję na rozdrożach i przez chwilę się waham. W końcu podejmuję szybką decyzję: Odwiedzę go, ale nie zabawię zbyt długo. Zapytam, czy czegoś mu potrzeba, upewnię się, że miał już dzisiaj coś w ustach. Zostawiłam mu wczoraj co prawda trochę jedzenia, ale jaką mam pewność, że rzeczywiście je zjadł?

Gdy mijam ciemne podwórze i pukam do drzwi, odpowiada mi milczenie. Pukam jeszcze raz. Znów cisza. Zaglądam przez okna, ale w żadnym nie pali się światło.

Jakiś odgłos dobiega mnie z szopy na tyłach domu, tam gdzie Shima ma swój warsztat. Zbliżam się, nasłuchuję. Ze środka dobiega mnie odgłos kroków.

Pukam.

Kroki cichną.

– Kto tam? – rozlega się stłumiony głos ze środka.

Pcham drzwi i wchodzę do ciemnego wnętrza. W powietrzu unosi się znajomy zapach drewna, zmieszany z czymś jeszcze – nieprzyjemną, ostrą wonią alkoholu. Zasłony w oknach są pozaciągane, pali się tu tylko jedna lampa oliwna.

Shima stoi po drugiej stronie stołu. W jednej dłoni trzyma do połowy opróżnioną butelkę. Na mój widok prostuje się i patrzy na mnie z nieruchomą twarzą. Po chwili odwraca wzrok.

– Po co tu przyszłaś? – pyta. Jest podpity, a jego słowa spowolnione i lekko niewyraźne. Do tego otacza go dziwna aura, którą od razu wyczuwam. Wisi nad nim jak czarna chmura; jak ostrzeżenie, żeby się do niego nie zbliżać. Robię się ostrożna.

– Chciałam sprawdzić, jak się pan ma.

– I co? – Shima unosi butelkę i pociąga z niej. – Jak się mam?

Milczę.

– Co? Nic nie mówisz?

– Powinien pan przestać pić.

– Dlaczego powinienem?

– Będzie pan wymiotował.

Parska cicho.

– Nie mów do mnie jak do dziecka.

– Nie lubię pijanych mężczyzn.

– A ja dziewczynek o smutnych oczach.

Dopiero teraz zauważam, że chociaż jest pijany, Shima wygląda zadziwiająco schludnie. Założył czystą koszulę, na szarych spodniach nie ma żadnych plam.

Mój wzrok pada na jego buty. Są starannie wypastowane, tak jak miał to w zwyczaju stary Shima. To pierwszy raz od wielu tygodni, kiedy znów je wypolerował. Z jakiegoś powodu budzi to we mnie niepokój, uporczywy i zupełnie niewytłumaczalny. To chyba dobrze, że wypastował buty? Może to oznacza, że powoli wraca do dawnego siebie?

Wystarczy mi jednak tylko spojrzeć w oczy Shimy, żeby wiedzieć, iż się mylę. W jego wzroku jest coś, czego boję się nazwać.

– Co pan tu robi? – pytam go.

Nie odpowiada mi. Zaciska dłoń na butelce tak mocno, że lada chwila może pęknąć w jego pięści.

Podchodzi do mnie, chwiejąc się lekko na nogach.

– Po co tu przyszłaś? – powtarza, a jego głos robi się twardy i bezlitosny. – Z litości? Żal ci się zrobiło niedobitka? A może się we mnie zakochałaś, co?

Jego słowa są pełne ironii. Jasne oczy, zasnute mgiełką alkoholu, wędrują po mojej twarzy. Zatrzymują się przez chwilę na moich ustach. Znów pociąga łyk trunku, nie odwracając wzroku.

 

Wydaje mi się, że wiem co robi. Stara się mnie zranić, zmusić do tego, abym stąd odeszła. Utwierdza mnie to w przekonaniu, że powinnam zostać. Unoszę głowę.

– Proszę sobie nie pochlebiać. Przyszłam, bo pana lubię. I boli mnie widzieć pana w takim stanie. Chcę pomóc. Co mogę zrobić, żeby poczuł się pan lepiej?

– Nie możesz mi pomóc – głos Shimy jest pełen goryczy. Na oślep przykłada butelkę do ust i pociąga długi łyk. Wino spływa mu z kącików ust. Ociera je rękawem. – Ja sam nie potrafię sobie pomóc. Nie mam już sił, Yvaine.

Serce wali mi w piersi. Ogarnia mnie strach.

– Niech pan tego nie robi.

Podchodzę do niego i ostrożnie wyjmuję mu butelkę z ręki. Biorę jego dłoń i ściskam ją. Na twarzy Shimy maluje się zaskoczenie.

– Ma pan syna – mówię. – Niech pan o tym nie zapomina. Jest pan jego jedyną rodziną.

Shima unosi wzrok, a w jego spojrzeniu widzę czyste cierpienie. Zaciska szczęki, jakbym sprawiała mu ból. Nie dbam o to. Nie dbam o sprawiedliwe zagrywki. Chcę tylko, żeby nie zrobił czegoś głupiego. Czegoś nieodwracalnego.

– Przeklęty dzień, kiedy cię spotkałem, Yvaine – mówi cicho. Nie ma w nim już gniewu, sprawia wrażenie zupełnie załamanego.

Odwraca się ode mnie. Staje przy oknie i spuszcza głowę.

– Wracaj do domu, Yvaine. Już późno.

Waham się.

– Nie martw się. Nic nie zrobię. No, idź.

Coś w jego głosie sprawia, że mu wierzę.

Wracam do domu, dziwnie odrętwiała. Dochodzi do mnie, jak blisko było nieszczęścia. Co mogło się stać, gdybym dzisiaj nie zdecydowała się zajrzeć do Shimy. Nadal nie wiem, czy dobrze zrobiłam odchodząc. Czy moje słowa okazały się dość przekonujące.

Gdy idę przez podwórze, mój wzrok pada na zepsuty wóz stojący przy szopie. Wpada mi do głowy pewien pomysł.

***

Następnego ranka idę dróżką do domu Shimy. Gdy pukam, przez jedną, okropną chwilę lękam się, że nie dostanę odpowiedzi.

Shima otwiera jednak moment później. Z trudem powstrzymuję się od jęku ulgi.

– Dzień dobry – mówię, może trochę zbyt radośnie.

– Dzień dobry.

Siadamy przy stole, na który wykładam zabrane w koszyku jedzenie – chleb, zimną pieczeń, kilka jabłek. Dzisiaj to Shima robi nam herbaty.

– Zapłacę ci za te wszystkie rzeczy – mówi, siadając naprzeciwko mnie. – Już od dwóch tygodni żyję waszym kosztem.

– Może się pan odwdzięczyć w inny sposób – mówię. – Dziadkowi zepsuł się wóz. Złamane szprychy, pęknięte koło. Mógłby pan dziś przyjść i go oglądnąć? Jest pan cieślą. Pomyślałam, że może uda się go panu jakoś naprawić.

Shima patrzy na swoje splecione dłonie. Pamiętam, z jaką wytrwałością i pasją te dłonie przed wojną obrabiały drewno. Wczoraj pomyślałam, że być może to właśnie praca zadziała na Shimę lepiej niż jakiekolwiek lekarstwo. Może to znajomy fach pozwoli mu wrócić do dawnego siebie.

Shima kiwa głową. – Przyjdę.

Po śniadaniu wstaję i szykuję się do wyjścia.

– Yvaine – Shima zatrzymuje mnie. Nadal jest smutny i zmęczony i złamany. Ale teraz przynajmniej to wszystko widzę w jego oczach. Nie są już tak przeraźliwie puste. Poza tym jest w nich coś jeszcze. Wdzięczność?

– Dziękuję – mówi. Nigdy nie zapomnę sposobu w jaki powiedział to słowo. Wiem, że nie dziękuje mi za posiłek. Uśmiecham się do niego.

– Mamy też zepsuty stół – rzucam jeszcze, wychodząc.  

 

Koniec

Komentarze

Amethio, to wygląda na kolejny fragment, a nie odrębne opowiadanie?

 

Ogólnie sprawnie napisane, ale poprawnie jest “dokąd idziesz”, a nie “gdzie idziesz” – to tak z samego początku.

http://altronapoleone.home.blog

Wiesz co? Podobało mi się.

Ładnie budujesz klimat i napięcie, subtelnie zarysowujesz świat w tle, zdania budujesz nie tylko poprawnie, ale nawet z pewną dozą szlachetności. To prosta historia, ale dobrze opowiedziana i na tyle spójna, że kupuję ją jako zamkniętą całość.

Przyjrzyj się dialogom – nie zawsze didaskalium może być z małej litery.

Opisuję mu dzisiejsze spotkanie z dziewczętami, o kłótni między Rikką i Aureną i o pomyśle na założeniu szpitala w starym hangarze.

tu chyba zabrakło nowego orzeczenia po przecinku.

I mnie wygląda to na fragment. Zajmujący i sporo obiecujący, ale to tylko fragment.

Nic nie wiem ani o dziewczynie, ani o mężczyźnie, którym się opiekuje. W tle trwa wojna, ale nie wiem, kto z kim walczy i dlaczego. Nie wiem gdzie i kiedy wszystko się rozgrywa.

A szkoda, bo to mogłaby być ciekawa opowieść.

 

– Po co tam cho­dzisz? – dzia­dek marsz­czy brwi… –> – Po co tam cho­dzisz? – Dzia­dek marsz­czy brwi

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Pewnie przyda się poradnik: http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapis-partii-dialogowych;13842.html

 

Opi­su­ję mu dzi­siej­sze spo­tka­nie z dziew­czę­ta­mi, o kłót­ni mię­dzy Rikką i Au­re­ną i o po­my­śle na za­ło­że­niu szpi­ta­la w sta­rym han­ga­rze. –> Obawiam się, że nie można opisywać komuś o czymś.

A może miało być: Opi­su­ję mu dzi­siej­sze spo­tka­nie z dziew­czę­ta­mi, mówię o kłót­ni mię­dzy Rikką i Au­re­ną i o po­my­śle na za­ło­że­nie szpi­ta­la w sta­rym han­ga­rze.

 

W mię­dzy­cza­sie za­czy­nam myć na­czy­nia w balii pod oknem… –> Balia to naprawdę duże naczynie. Kiedyś służyło do prania, ale można też było się w nim wykąpać.

Proponuję: W mię­dzy­cza­sie za­czy­nam myć na­czy­nia w cebrzyku pod oknem

 

Świat przed domem budzi się z dłu­gie­go snu po zimie – łąka ob­sy­pa­ła się kwie­ciem, a drze­wa wy­pu­ści­ły pierw­sze nie­śmia­łe pąki. –> Obawiam się, że w czasie, kiedy drzewa dopiero wypuszczają nieśmiałe pąki, łąki jeszcze nie są obsypane kwieciem. No, chyba że górskie hale krokusami.

 

Po za tym bar­dzo wy­nędz­niał… –> Poza tym bar­dzo wy­nędz­niał

 

je­dy­ne czego pra­gnę, to po­ło­żyć i za­paść w mocny, krze­pią­cy sen. –> Pewnie miało być: …je­dy­ne czego pra­gnę, to po­ło­żyć się i za­paść w mocny, krze­pią­cy sen.

 

Jakiś od­głos do­bie­ga mnie z szopy na ty­łach domu, tam gdzie Shima ma swój warsz­tat. Zbli­żam się, na­słu­chu­ję. Ze środ­ka do­bie­ga mnie od­głos kro­ków. –> Powtórzenie.

 

W jego wzro­ku jest coś, czego boję się na­zwać. –> W jego wzro­ku jest coś, co boję się na­zwać.

 

Pod­cho­dzę do niego i ostroż­nie wyj­mu­ję mu bu­tel­kę z ręki. Biorę jego dłoń… –> Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

Do­cho­dzi do mnie, jak bli­sko było nie­szczę­ścia. –> Raczej: Dociera do mnie, jak bli­sko było nie­szczę­ścia.

 

Dzi­siaj to Shima robi nam her­ba­ty. –> Dzi­siaj to Shima robi nam her­ba­tę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Drakaino, być może rzeczywiście bardziej to fragment niż opowiadanie, ale uznałam formę na tyle zamkniętą, żeby opublikować tekst z czystym sumieniem :)

 

cobold, dzięki za miłe słowa! :)

 

regulatorzy, to cenne wskazówki, dziękuję za dokładność i poświęcony czas i zabieram się za poprawianie błędów! :)

Bardzo się cieszę, Amethio, że uznałaś uwagi za przydatne. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fragment, ale bardzo ładny. Trochę żałuję, że historia nie dopowiada mi wszystkiego, zwłaszcza o weteranie. Ale samo budowanie relacji jest ujmujące, bohaterka – w miarę wyraźna, podobnie jak odwiedzany przez nią weteran. Nawet jeśli w zaprezentowanym tekście wpadają w ograne role, jest coś w użytym języku, co przykuwa do nich uwagę.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

No dobrze, a gdzie tu jest fantastyka? Jest zdanie o aurze, ale to o wiele za mało.

Trafiają się błędy w zapisie dialogów.

Babska logika rządzi!

Podobnie jak Finkli, zabrakło mi w tym tekście fantastyki. Ogólnie mi się podobał, był sprawnie napisany, ujmujący, nieprzerysowany… Może Twój świat jest fantastyczny, jednak w tym opowiadaniu tego nie ukazałaś i trochę mi tego brakło zważywszy na tematykę forum. Poza tym, ładny tekst. 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Z fantastyki mamy tu tylko imiona, to prawda. Szkoda.

Ale tekst sam w sobie jest niezły. Sympatycznie powolny, rozwija się w odpowiednim tempie i pozwala spokojnie zrozumieć relację bohaterów. Faktycznie brakuje tylko nieco tła, cóż to za wojna, cóż to za świat. Może to rzeczywiście temat na coś większego. 

Największy plus za wskazanie na chęć samobójstwa przez czyste ubranie i wypastowane buty. Schemat w jakimś stopniu znany, ale i tak dużo bardziej subtelny i klimatyczny niż lina w kącie czy żyletki na blacie. 

Da się wyłapać kilka literówek.

Ładny tekst, choć i mi wygląda on na fragment większej całości, która mogłaby być bardzo dobre. Sam broni się tak sobie.

Ależ to fajne!

Podobał mi się ten fragmencik, zdecydowanie mam ochotę na więcej. Bardzo sprawnie operujesz pió… to znaczy klawiaturą, wciągasz czytelnika, subtelnie pokazujesz emocje. Ze scenki wyłania się obraz świata, niezbyt nachalnie, ale na tyle wyraźnie, żeby pobudzić wyobraźnię. 

Owszem, nie ma fantastyki, ale jestem w stanie to przełknąć, bo napisane naprawdę fajnie. A może fantastyka czai się tuż za rogiem… Lub w następnych tysiącach znaków. Jeśli jej nie ma, to daj, bo piszesz fajnie,a my tu fantastykę lubimy :)

Dobra robota!

Ładne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka