- Opowiadanie: Cypriannnn - Czarodziej Magnus

Czarodziej Magnus

Jak możesz sprawdzić, kim tak naprawdę jesteś, jeśli nie zostałeś nigdy wystawiony na próbę? Czarodziej Magnus wie, że tylko w konfrontacji z niebezpiecznymi siłami będzie mógł udowodnić swoją moc. Rozpoczyna więc długą wędrówkę, podczas której spotka ludzi, którzy pomogą mu odkryć swoją tożsamość. 

Walki z potworami, niebezpieczne wyzwania, szalone hulanki i swawole, a także piękne kobiety – w tej baśniowej opowieści wydarzenia zmieniają się jak w kalejdoskopie, a kolejne przygody wciągają czytelnika w wir magicznego świata zamieszkanego przez elfy, krasnoludy i czarodziejów. 

Oceny

Czarodziej Magnus

ROZDZIAŁ I – ZAGADKA

*

Kim jestem? Dokąd zmierzam? Czy jestem honorowy, a może zgorzkniały? Czy poznałem sens wszelkiego stworzenia? Czy lubię sobie dobrze wypić, zjeść i pohulać? Czy potrafię się zakochać dogłębnie, aż do utraty sił? Czy jestem w stanie umrzeć w imię idei, przyjaźni lub chwały? Czy jestem myślicielem?

Skierowałem swój przenikliwy wzrok na dwóch barczystych chłopów, którzy zasiedli wygodnie na wozie wyładowanym towarem. Jednakże nie mogłem dostrzec, jakim. Owa dostawa była starannie przykryta płócienną tkaniną. Rozmarzyłem się – może wiozą skarb? Chociażby drogocenne klejnoty przymocowane do misternie wykonanych mebli albo jakiegoś nieszczęśnika będącego zakładnikiem, za którego wezmą sowity okup.

Trudno zgadnąć, a wyobraźnia ma to do siebie, iż jest nieograniczona, potrafi płatać figle, ale i zdumiewać. Co znacznie ubarwia nasze ziemskie życie, bo czymże byłby intrygujący flirt bez abstrakcji…?

Tymczasem owi chłopi jechali w towarzystwie kilkudziesięciu drapieżnych i nieokiełznanych żołnierzy, którzy głośno bekali, szturchali się i zawzięcie rzucali nożami w wysokie dęby, celując w sam środek pnia.

Wyglądało na to, że ich towar jest niezwykle cenny, bo szczerze wątpię, aby magnat Eryk Długonogi (do którego właśnie udawałem się z wizytą) wysłał aż tylu żołnierzy z eskortą jednego maleńkiego wozu, gdyby wieźli tylko jęczmień. Zwłaszcza, iż byli potrzebni na froncie, nieustannie nękanym przez dragonów imperialnych.

Natomiast wyczulone zmysły żołnierzy natychmiast wyczuły moją skromną osobę z daleka, jeszcze zanim zdążyłem wjechać na gościniec prowadzący do zamku Eryka Długonogiego. Lecz spokojnie zaczekali, aż podjadę bliżej. Pozostając w pełnej gotowości. Tak na wszelki wypadek, gdybym nagle się rozmyślił i zmienił kierunek podróży, chociażby na przeciwny. Co dałoby im powód do pogoni za mną pod pretekstem, iż zapewne jestem szpiegiem i należy mnie jak najszybciej ubić, a potem bezwstydnie okraść.

Rzecz jasna, nieukrywana chciwość żołnierzy wobec moich pieniędzy stanowiła pewien problem. Bowiem nie lubię rozstawać się z moimi monetami, ani nie mam zbytnio ochoty wdawać się w walkę po męczącej podróży. Jakby zechcieli umówić się na bitkę jutro w południe, to chętnie bym się zgodził. Tyle, że oni mogliby mieć coś przeciwko. Jak tu wszystkim dogodzić? Przecież nie pójdę na romantyczną kolację ze wszystkimi cudownymi pannami z uroczystego balu. Zawsze trzeba wybierać.

Czas zaryzykować.

– Stójcie, wy krwiożercze pomioty, wasz pan jest w zamku? – zawołałem niezbyt grzecznie i stanowczo, nie ustępując im z drogi.

Żołnierze speszyli się. Dokładnie zlustrowali mego brunatnego konia i mą czarną szatę przepasaną grubym sznurem, mającym za zadanie dać mi swobodę ruchów. Zapewne wydałem im się typem spod ciemnej gwiazdy. Następnie spojrzeli na najwyższego z ich gromady piegowatego legionistę, który po chwili zastanowienia raczył mi odpowiedzieć:

– Ta, raczej jest, bo go taka jedna ładniutka odwiedziła…

– Rozumiem, a długo takowa dama przebywa w zamku?

– Od niedzieli – wysylabizował żołnierz.

Nigdy zresztą nie lubiłem rozmów z legionistami – ze względu na reguły gry, w której każdy musi okazać swą niezłomną siłę charakteru. Oni patrzą na mnie i lustrują moją skromną osobę, a ja na nich. Oceniamy swe wzajemne możliwości ataku lub ewentualnej ucieczki. Szczerze powiedziawszy, wolę już konwersować z zaściankowymi oprychami w karczmach, bo oni opanowali do perfekcji chociaż początek rozmowy, która zazwyczaj zaczyna się od słów: „Masz jakiś problem?”. Potem następuje kolejne pytanie z ich strony, które, o dziwo, zawsze tak samo mnie intryguje: „A w mordę byś chciał?” albo: „Dawaj srebrniaka!”. Nagle w mą gęstwinę myśli wdarł się pojedynczy dźwięk:

– Panie – odezwał się jeden z żołnierzy, wyglądający na bardziej elokwentnego niż pozostali. – Spieszno nam do miasta, możemy już iść?

– Tak – odparłem obojętnie, niedowierzając. Cóż za czasy nastały, nawet żołnierze są potulni niczym białe baranki… A może tylko ja natrafiłem na takich grzecznych i uprzejmych. Przypomniałem sobie, jak wyglądały twarze legionistów, gdy odjeżdżali na koniach i zerknąłem na swe dłonie. O nie, zaczęło się! Dlaczego tym razem nawet nic nie poczułem? Nieważne, muszę się schować.

Moje dłonie zapłonęły najprawdziwszym ogniem, a ciało pokrył zimny pot. Czułem ogarniające mnie ciepło i zawroty głowy. Toteż zsiadłem ze zmęczonego konia i zacząłem szukać schronienia. Nieopodal była całkiem spora jaskinia, do której pospiesznie wszedłem. Zamroczyło mnie nagle, serce zabiło mocniej i upadłem na glebę. Z trudem zdołałem wstać oraz powlec się do środka jaskini.

Niestety, tylko tyle pamiętałem, kiedy obudziłem się następnego dnia rano. Wyszedłem z jaskini i ujrzałem martwego konia. Jakoś mnie to nie zaskoczyło, ponieważ często musiałem kupować nowego wierzchowca po moich krytycznych „momentach”. Tak też westchnąłem ciężko i powędrowałem żwawym truchtem do zamku magnata Eryka Długonogiego. Zastanawiając się po drodze, czy możnowładca łaskawie raczy mi oddać jednego ze swoich wierzchowców, jak go grzecznie poproszę.

*

Zamek Eryka Długonogiego jest istną fortecą obmurowaną ze wszystkich stron grubym murem na wysokość dwudziestu metrów, z trzema wieżami na ponad osiemdziesiąt stóp. Ten bastion służył niegdyś za schronienie dla uciekinierów z Imperium. Wzbudza zachwyt nawet wśród najbardziej wybrednych możnowładców. Szkoda tylko, że ów zamek znajduje się na antypodach państwa Koniaszowa, bowiem odwiedzałoby go znacznie więcej wpływowych gości.

Natomiast ostatnimi czasy stosunki polityczne są napięte. Dragoni imperialni namiętnie rabują tereny przygraniczne Koniaszowa, acz rzadko zapuszczają się aż tutaj. Być może prywatna, dwusetna armia ich odstrasza? Dobrze wyposażona w zwierzęce skórznie, wzmacniane tarcze i naostrzone miecze.

Wchodząc, tuż obok bramy wjazdowej mijałem kilku żołnierzy grających w karty na starym, grubo ciosanym stole bez jednej nogi. Najwyraźniej ktoś kiedyś przegrał i wyrwał ją w szale złości. Natomiast tym strażnikom, którzy doznali zaszczytu stania na blankach, doskwierało zmęczenie i znużenie monotonną pracą, zatem oparli się o swoje halabardy, a wzrok wlepili w dal. Może mieli nadzieję, iż wojska nieprzyjaciela nareszcie przybędą i rozpocznie się zabawa na śmierć i życie. Mało który żołnierz nie jest uzależniony od tej niepewności o najbliższą przyszłość.

O dziwo, na powitanie wyszedł mi sam Eryk Długonogi z uśmiechem na ustach. Jego wiek zbliżał się do piątej dekady (sądząc po siwiejących włosach i nieco zgarbionym kręgosłupie). Mimo to jak na swoje lata poruszał się krzepko i dziarsko. Co prawda nieco zmrużył oczy, aby lepiej mi się przyjrzeć… Najwyraźniej wzrok już nie ten, co kiedyś.

– Witaj w moich skromnych progach! Co się tak guzdrzesz, zapraszam do środka.

Uścisnął mi dłoń i zamaszyście poklepał mnie po plecach. Następnie oprowadził mnie po korytarzach zamkowych, które lśniły czystością, po czym zapytał:

– Znasz się, młodzieńcze, na strategii?

Zdziwiło mnie trochę to pytanie, gdyż spodziewałem się, że tak na dobry początek rozmowy zapyta mnie, po co przybyłem – ale on niechybnie wolał sobie pogawędzić, nim przejdzie do interesów. Po chwili niepewności odparłem:

– Trochę.

– Hm… Zatem zadam ci pytanie. Jakbyś brał udział w zawodach, mając do dyspozycji trzy szczury: bardzo szybkiego, śpiesznego i powolnego, a twój przeciwnik miałby takie same gryzonie, to jakiego szczura wystawiłbyś do wyścigu z bardzo szybkim, wiedząc jednocześnie, że będą trzy wyścigi, a każdy gryzoń może wystartować tylko raz?

– Hm… Wystawiłbym powolnego.

– Dlaczego? – rzekł Eryk Długonogi, uśmiechając się enigmatycznie.

– Bowiem wtedy mógłbym wystawić bardzo szybkiego przeciwko śpiesznemu podczas wyścigu szczurów. Tymczasem śpiesznego przeciwko powolnemu. Zatem wygrałbym dwa wyścigi z trzech, co uczyniłoby mnie zwycięzcą. Chociaż prawdę powiedziawszy, wolałbym nie brać udziału w tego typu zawodach.

– Zadziwiasz mnie – oznajmił magnat Eryk Długonogi. – Raczysz mi wyjaśnić, czemuż to?

– Gdyż zawody są dla szczurów, które zatraciły swoje prawdziwe wnętrze w wirze codziennych trosk, zmartwień i obowiązków. Ja natomiast chcę być wolny niczym ptak przemierzający niebieski firmament.

– Przecież nie wszyscy mogą być wolni – skrzywił się Eryk Długonogi. – Anarchia pojedynczych jednostek zniszczyłaby cywilizację.

Westchnąłem z nutą nostalgii.

– A czy cywilizacja jest tak wspaniała, aby okupować ją ceną wolności?

– Bez wątpienia – odrzekł Eryk Długonogi.

– Zatem świadomie zostajesz więźniem posiadania, gry pozorów i wyścigu. Na własne życzenie. Lecz bynajmniej nie potępiam twojego postępowania, bowiem daje ci ono radość z codziennego życia.

*

Zasiadłem przy długim stole zastawionym jadłem i napitkiem po same brzegi. Ślina napłynęła mi do ust. Och… Jak wspaniale! To mój pierwszy taki posiłek od kilku miesięcy – szkoda, że muszę dbać o kurtuazję, bo inaczej rzuciłbym się na to jedzenie i spałaszował wszystko, co nawinęłoby mi się pod rękę.

W sali panował półmrok mimo licznych świec, które paliły się małymi płomieniami. Służba uwijała się prędko, mój gospodarz magnat siedział po drugiej stronie stołu naprzeciwko mnie, natomiast pomiędzy nami zasiadła młoda i ładna szlachcianka o rudych włosach oraz ponętnych kształtach, o której najwyraźniej wspominał piegowaty żołnierz. Zainteresowały mnie zwłaszcza jej piersi, które wystawały spod mocno spiętego gorsetu i przyjmowały kształt dorodnych grejpfrutów. Nie żebym kiedyś takowy owoc miał okazję spożywać, ale słyszałem o nim różne opowieści od wędrownych handlarzy. Ponoć to duży i bardzo smaczny cytrus, choć bywa gorzki.

– Co cię sprowadza? – usłyszałem ponury głos magnata Eryka Długonogiego.

– Miłościwy Panie – oznajmiłem – otóż, jak zapewne wiesz, przysłał mnie Jego Ekscelencja Aleksander z Trypolisu. Pragnął on bowiem, abym rozwiązał twój problem.

– Od kiedy to kapłani współpracują z magami, co? – zapytał z drwiną Eryk.

– Ręka myje… – stwierdziłem.

– …a noga wspiera – dopowiedział magnat.

– W rzeczy samej. Widać, że miłościwy pan potrafi zniżyć się do poziomu swego maluśkiego rozmówcy, bo to przecież powiedzonko pospólstwa.

– Nie drwij! – zagroził magnat, będący niechybnie w nienajlepszym nastroju. Tymczasem nie miałem niczego złego na myśli.

– Ale ja nie chciałem nikogo urazić, a w szczególności Waszej Wspaniałości, Majestatyczności i…

– Wystarczy – przerwał mi mój wywód Eryk Długonogi. – Przejdźmy do rzeczy. Zatem jesteś gotów wytropić i zabić nekromantę, który na moje nieszczęście włóczy się po moich ziemiach i morduje chłopów, a ostatnimi czasy tak się rozpanoszył, iż wykopuje nawet zwłoki mych świętej pamięci przodków?

– Tak – odparłem spokojnie.

– Dobrze, zatem moja służba zaprowadzi cię do pokoju, gdy skończysz się posilać. A teraz wybaczcie mi, ale bardzo źle się czuję, coś najwyraźniej mi zaszkodziło.

Kiedy magnat wyszedł szybkim krokiem (nawet bardzo spiesznym, jak na takiego grubasa), najprawdopodobniej do łazienki, spojrzałem z zaciekawieniem na rudowłosą. Jej oczy lśniły radością, a usta mówiły coś w rodzaju: „Jestem doskonała!”. Moje serce zabiło mocniej, a krew zaczęła płynąć szybciej. Poczułem pragnienie, aby kochać się tu i teraz. Natomiast ona udawała, że mnie nie widzi, co trochę mnie zirytowało i uraziło mą dumę, lecz w żadnym razie nie odstraszyło.

– Fascynuje mnie pani – powiedziałem prosto z mostu i najwyraźniej wyczuła szczerość mych słów, gdyż raczyła na mnie przyjaźnie zerknąć.

– Skąd pani pochodzi? – kontynuowałem i omal nie ugryzłem się w język. Przecież to zbyt banalne! A ona, na potwierdzenie moich myśli, raczyła mnie obdarzyć szyderczym uśmieszkiem.

– Jest pani bardzo milcząca, czy to cecha wrodzona?

Wtedy przemówiła delikatnym głosem:

– Drogi panie, powiedziałeś już trzy razy słowo „pani”, a czy to aby nie nazbyt oficjalne? Ewam jestem.

– Magnus – wypowiedziałem zalotnie.

– Aha – powiedziała łagodnie. – Zawsze ubierasz się na czarno?

– Tak – odpowiedziałem.

– Dziwny jesteś – stwierdziła niewinnie.

– Po prostu lubię, a że przy okazji to odstrasza drobnych rabusiów i złodziei…

– Jestem zmęczona – ziewnęła – dobranoc.

– Dobranoc – rzekłem, a ona wyszła z jadalni. Niemal nic nie zjadła ze swojego talerza wypełnionego po brzegi przepysznymi przystawkami, które tylko gdzieniegdzie były nadgryzione przez jej delikatne zęby.

*

W nocy obudziły mnie głośne i przeraźliwe krzyki jakiejś kobiety, dochodzące z podwórza. Przetarłem oczy i usiadłem na łóżku – wściekły, iż ktoś raczył przerwać mój błogi sen. Na szczęście chwilę później hałas ucichł i nastała głucha cisza, co niezwykle mnie ucieszyło. Postanowiłem ponownie zasnąć. Niestety, na korytarzu zamkowym zaskrzypiały drzwi, potem następne i kolejne, aż zrobił się spory rwetes, a tak się przecież spać nie da! Stwierdziłem, że muszę ubrać się i zejść na dół, może zdołam uspokoić służbę i będę mógł wrócić do mojego przepięknego snu.

Kiedy otworzyłem drzwi, moim zaspanym oczom ukazały się dwie blade sylwetki, a mianowicie kamerdynera i służącego.

– Co to był za hałas? – spytałem.

– Eee… Juwemili, naszej kucharki – powiedział służący.

– Byłej kucharki – poprawił go kamerdyner, który niechybnie chciał się popisać swoją elokwencją.

– I co z tego? – odparłem. – Przecież to jeszcze nie powód, aby wszyscy musieli się nagle zrywać z łóżek i biec zobaczyć, co się stało. Moje wyjaśnienie najwyraźniej nie było dla nich przekonujące, bo sterczeli jak pnie drzew i niezawodnie zapuścili już korzenie. Natomiast ja nie miałem pomysłu, w jaki sposób im wyjaśnić, że słyszałem w moim życiu gorsze krzyki, acz sen i święty spokój cenię sobie ponad wszystko, nawet bardziej niż jedzenie.

Ich błagalne spojrzenie skruszyło me twarde serce i rzekłem:

– Zaraz zejdę, tylko dajcie mi się ubrać!

*

Kiedy dotarłem na miejsce zbrodni, ciało ofiary było zmasakrowane. Lewa ręka oderwana, twarz podrapana, flaki na zewnątrz. Jednym słowem – nic szczególnego. Jaki ten świat jest tendencyjny, zawsze to samo! Potwór był głodny, to się posilił, a ludziska robią z tego wielką aferę. Mnie natomiast interesowało jedynie to, jak ten stwór przeskoczył mur obronny oraz czy przypadkiem nie nasłał go nekromanta, na którego poluję.

Oczywiście gawiedź przyglądała się z zaciekawieniem moim ostrożnym oględzinom miejsca zbrodni. Jakbym był królewskim detektywem, który w mig rozgryzie zagadkę. Co w moim przypadku wydawało się mało prawdopodobne, a powodów było kilka. Pierwszym z nich był fakt, iż nie zależało mi na szybkim rozwiązaniu zagadki, albowiem spodobało mi się przebywanie na zamku w zacnym towarzystwie i luksusie, a drugim to, że byłem zmęczony.

Podczas moich taktownych oględzin znalazłem ślady krwi w kilku miejscach, tak jakby potwór rzucał ciałem kucharki na wszystkie strony świata, tak dla zabawy. Lecz, o dziwo, kości denatki nie były połamane.

– Jakkolwiek, gdzie są strażnicy? – zapytałem głośno, licząc, iż ktoś z tłumu raczy mi odpowiedzieć. Wtedy ktoś wskazał na gromadę żołnierzy ubezpieczających teren, którzy jeszcze niedawno spali smacznie, tak jak ja.

– Nie tych miałem na myśli – dodałem. – Gdzie są ci, co mieli stróżować w nocy?

Nastała cisza, przedłużająca się w nieskończoność.

W tej chwili sześciu strażników wyszło z wieży zamkowej wbudowanej w mur okalający podwórze, pozostawiając za sobą uchylone drewniane drzwiczki. Ich miny były nietęgie, niemal blade jak śnieg.

– Co się działo podczas waszej służby?

Wtedy jeden z strażników o krzywym nosie oznajmił z początku niepewnie:

– Stałem rzecz jasna na blankach, wyprostowany i czujny, lecz przez tę przeklętą mgłę wiele nie widziałem. Aż tu nagle usłyszałem krzyk, naturalnie natychmiast zbiegłem po schodach na podwórze i ujrzałem ogromnego demona rozszarpującego naszą kucharkę na drobne kawałki. Zatem niewiele myśląc, stanąłem do boju wraz z mymi kompanami i zaatakowaliśmy bestię. Zawiązała się zaciekła walka, którą rzecz jasna wygraliśmy, gdyż demon uciekł. Zobacz, jak się spociłem! – wskazał na mokre od potu ręce i twarz.

– Czy ktoś jeszcze coś widział? – zapytałem szybko.

Zaczekałem kilka sekund, a potem podziękowałem im za cenne uwagi, ponieważ nie chciałem, aby dodawali niepotrzebne wymysły, które zapewne byłyby wyssane z palca. Czytając między wierszami opowieści żołnierza o wybujałej wyobraźni i krzywym nosie, domyśliłem się, że sytuacja wyglądała następująco: żołnierze faktycznie usłyszeli krzyk, który wyrwał ich z błogiego snu. Potem przestraszeni zapomnieli uderzyć w dzwon alarmowy, lecz ten i tak nie był potrzebny, gdyż demon i kucharka narobili niezłego hałasu. Następnie zebrali w sobie dość odwagi, aby zejść na dół i zobaczyć, co się stało, a gdy nagle ujrzeli bestię, natychmiast uciekli do wieży strażniczej. W każdym razie wiedziałem nieco więcej niż wcześniej.

– Łaskawco – usłyszałem chłopięcy głos, który należał do nieznanego mi młodziana, zapewne jakiegoś sługi. – Znalazłem pozostałych strażników.

– Zatem prowadź, chłopcze – rzekłem obojętnie, mając dość wrażeń jak na jeden dzień, a jednocześnie spodziewając się nowych wyzwań od losu. Natomiast tłum ciekawskich ruszył za mną. Zatrzymałem się i spojrzałem na postawnego żołnierza z naszywką na ramieniu.

– Sierżancie, proszę zabrać stąd służbę zamkową, nie będą już potrzebni.

– Ma się rozumieć – rzekł i zwołał legionistów, którzy przegonili wścibską gawiedź.

Ja tymczasem dotarłem pod drugą wieżę, a mój przewodnik uchylił drewniane drzwiczki i ujrzałem zmasakrowane ciała czterech żołnierzy. Jeden z trupów miał wycięty mięsisty policzek. Najwyraźniej demon, zabiwszy owych niespodziewających się niczego żołnierzy, postanowił posmakować ludzkiego mięsa. Oj, jakie to rozkoszne – wiedzieć, że te stwory mają drobne słabości, jakże podobne do naszych. Zaś my jesteśmy jeszcze gorsi, bowiem ranimy nie tylko mieczem, ale i słowem. Moje rozumowanie zapewne uraziłoby niejednego człowieka lub elfa. Zaś krasnoludy, które są obojętne na wszystko, co ich bezpośrednio nie dotyczy, wybaczyłyby mi bez trudu. Bowiem obecnie tylko one nie pozują na moralne i empatyczne.

W tym momencie żałowałem, że nie spojrzałem przez okno, gdy nieszczęsna kucharka umierała, bo los zechciał obdarzyć mnie bardzo dobrym wzrokiem jak na człowieka. W ciemnościach widziałem bowiem jak za dnia i nie tylko, a to zjawisko bywało naturalne w środowisku czarodziei. Zdarzało się, iż magowie zostawali obdarzeni mocami różnego rodzaju i nieraz przedziwnymi, ale działo się to na skutek intensywnego oraz ciągłego obcowania z magią. Tymczasem u mnie było zupełnie inaczej, ponieważ od dzieciństwa ujawniały się we mnie różne niezwykłe umiejętności, z którymi musiałem się ukrywać, aby nie posądzano mnie o bycie dziwolągiem, którego najlepiej byłoby utopić albo zakuć w dyby.

*

Nazajutrz promienie słoneczne wpadły do mojej komnaty i oświetliły pomieszczenie. Pospiesznie zakryłem poduszką twarz. Czułem się zdruzgotany niczym upadający olbrzym, a na dodatek dzisiaj przypadały moje urodziny. Zebrało mi się na wspomnienia, żale i troski.

Niestety, w ciągu tych wielu wiosen nie zostałem kimś sławnym, nie wykazałem się ponadprzeciętną odwagą, nie miałem jakiś szczególnych sukcesów. Byłem niemal nikim, choć nie narzekałem na dobrobyt i dostatek. Mimo to czegoś mi brakowało, jakiegoś większego sensu mej egzystencji. Czułem się, jakbym spory fragment mojego życia po prostu przespał oraz zmarnował wiele okazji i szans, które ofiarował mi los. Dlaczego? Czasem ze strachu, kiedy indziej z wygodnictwa. Co prawdaż bycie magiem dawało mi satysfakcję i wysoki status społeczny, lecz czegoś mi brakowało. Jakiejś głębszej myśli, idei, dla której mógłbym umrzeć, nawet nie mrugnąwszy okiem.

Nagle uderzyłem się otwartą dłonią w twarz. Przestań! To twój wyjątkowy dzień i jeżeli ty się nie rozweselisz, to nikt ci nie poprawi humoru. Negatywne myśli potrafią bowiem tylko niszczyć i siać spustoszenie. Wiara we własne możliwości jest najważniejsza, a umniejszanie wartości swojego życia nic ci nie da. Będziesz się tylko czuł jeszcze gorzej. Zamiast tego ogarnij się, chłopie!

Otworzyłem oczy i ziewnąłem, szeroko rozwierając szczęki. Ach… Nowy dzień i kolejne obowiązki. Szkoda, że muszę wstać. Zresztą, o czym to ja śniłem tej nocy? Oj tak, to były piękne sny, najchętniej zostałbym dzisiaj cały dzień w łóżku, ale Eryk Długonogi mógłby bardzo źle to odebrać. Bowiem stwierdziłby pewnie, że ledwo przybył, a już tylko wyleguje się i śpi!

Powlokłem się do okna, aby otworzyć ościeżnicę i zaczerpnąć świeżego powietrza. Ujrzałem nieoczekiwanie Eryka Długonogiego podczas konnej przejażdżki. Nagle postanowił stanąć obiema nogami na rumaku w pozycji wyprostowanej. Co zdziwiło mnie niesamowicie, bo który mężczyzna w tym wieku ma ochotę na takie wygibasy z miłości? Bowiem młodzi nadrabiają za nich dwakroć. Za to starsi mogą pochwalić się innymi zaletami, które można nabyć tylko z wiekiem. Zaś śliczne panny doskonale o tym wiedzą.

Natomiast Eryk Długonogi wyglądał niczym zawodowy cyrkowiec – z tą różnicą, iż miał ogromny brzuch raczej niepasujący do jego nowej profesji. Natomiast panna Ewam, która mu towarzyszyła, klasnęła w dłonie, uradowana wygibasami magnata.

Lecz nie minęło pięć sekund, a możnowładca zahaczył o gałąź drzewa i z hukiem spadł z konia. Zresztą, to mało powiedziane – on wręcz wrył się w ziemię pod wpływem własnego ciężaru! Na szczęście przeżył, bo aż strach pomyśleć, jaka afera wybuchłaby, gdyby umarł podczas mojej obecności na zamku…

Nagle ktoś zapukał do drzwi.

– Wejść! – rozkazałem.

Do komnaty wszedł młody służący, który niósł na tacy śniadanie.

– Gdzie to położyć, panie?

– Byle gdzie – odparłem, bacznie obserwując posługiwacza, który ostrożnie położył tacę na komodzie stojącej obok łoża.

– Mogę odejść? – zapytał.

– Idź. Albo nie. Powiedz mi, w którym pokoju mieszka panna Ewam?

– Na drugim piętrze, niedaleko pokoju miłościwego Eryka – odrzekł sługa.

– A kim ona tak właściwie jest dla naszego ukochanego magnata, córką?

Przez twarz sługi przebiegł rozweselony uśmiech, który natychmiast stłumił.

– Nie, na pewno nikim z rodziny.

– Dziękuję za informacje. Możesz odejść – i rzuciłem mu srebrną monetę w podzięce.

Sługa wyszedł uszczęśliwiony, gdyż jak dla takiego obszczymurka był to dość hojny podarunek.

Czyżby spali ze sobą? – pomyślałem. W sumie jest to wysoce prawdopodobne, ale istnieje możliwość, iż Ewam dba o swoją cnotę i nie odda się zbyt łatwo, bo moim zdaniem ten goguś nie mógł wzbudzić w niej krztyny uczucia. Chociaż – zawahałem się – w życiu bywa różnie. Kobiety chcą zmieniać mężczyzn, a tylko od nich zależy, kim się staną.

Wstałem z łóżka i powlokłem swe cielsko do miski z wodą. Opłukałem starannie twarz i przejrzałem się w lustrze. Jeszcze nie jestem taki stary, a przynajmniej nie widać po mnie, ile tak naprawdę mam lat, ponieważ najcudowniejszym darem magii jest dłuższe życie. Co ma, niestety, swoje zalety i wady. Jednakże największą niedogodnością tego stanu rzeczy jest znudzenie otaczającą mnie rzeczywistością, bo ileż można jeść, spać i chędożyć? Choć to ostatnie zapewne nigdy mi się nie znudzi.

Koniec

Komentarze

Co sądzicie o tym fragmencie mojej książki Czarodziej Magnus?

Po pierwsze, mój drogi padawanie, cierpliwość jest kluczem do szczęścia, jak to mówili Grecy.

Nieszczęśliwie wstrzeliłeś się z publikacją na forum podczas zakończenia sporego konkursu. Forumowicze będą trawić opka z tego konkursu jeszcze czas jakiś.

Po drugie – brać forumowa niechętnie patrzy na fragmenty większej całości. Bo zawsze nie mówią one wszystkiego ani o dziele, ani o autorze. Toteż lepszym krokiem jest opublikowanie zamkniętego, krótkiego tekstu dla oceny możliwości autora. Przyznasz, że książki to wyższy stopień wtajemniczenia.

I po trzecie – oczekujesz komentarzy? Sam przeczytaj opowiadania innych i zostaw pod nimi własną ocenę. Niektórzy poczują sie zobligowani do zrobienia tego samego z Twoim dziełem.

Tyle :)!

 

Aha, mojej oceny pewnie nie chciałbyś poznać, bo mam alergię na fantasy!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Tak, też myślę, że napisanie fajnego niedużego opowiadanka, które byłoby zamkniętą całością, miałoby znacznie większe szanse przyciągnięcia czytelników. Staruch ma rację, ale nie do końca – nie tylko mamy teraz czas tuż po dużym konkursie, ale również po dwóch mniejszych oraz jesteśmy w trakcie dwóch następnych sporych konkursów, więc przetrawiamy jedne, a piszemy kolejne…

 

Chwytaj najważniejszy bodaj link na forum czyli podręcznik zdobywania komentarzy:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676

 

Powodzenia!

 

http://altronapoleone.home.blog

Przykro mi, Cypriannnnie, ale zaprezentowany fragment nie zainteresował mnie na tyle, bym zechciała poznać dalsze losy czarodzieja Magnusa. Pokazałeś jego przyjazd do zamku, wieczerzę i niespokojną noc, podczas której doszło do śmierci kucharki, czym w zasadzie nikt się nie przejął. Wszystko to toczy się leniwie, wręcz monotonnie, a opisane zostało w sposób rozwlekły i pozostawiający wiele do życzenia – jest tu trochę nie najlepiej skonstruowanych zdań, trafiają się powtórzenia, miejscami używasz nadmiaru zaimków, a interpunkcja mogłaby być lepsza. Paru słów użyłeś niezgodnie z ich znaczeniem, jest też kilka słów i zwrotów, które, moim zdaniem, nie powinny znaleźć się w tej opowieści.

 

Skie­ro­wa­łem swój prze­ni­kli­wy wzrok… –> Zbędny zaimek. Czy mógł skierować cudzy wzrok?

 

Na­to­miast wy­czu­lo­ne zmy­sły żoł­nie­rzy na­tych­miast wy­czu­ły moją skrom­ną osobę z da­le­ka

–> Czy dobrze rozumiem, że żołnierze wyczuli, że narrator przybył z daleka?

Powtórzenie.

Proponuję: Na­to­miast wy­czu­lo­ne zmy­sły żoł­nie­rzy z daleka wywęszyły moją skrom­ną osobę

 

Do­kład­nie zlu­stro­wa­li mego bru­nat­ne­go konia i  czar­ną szatę prze­pa­sa­ną gru­bym sznu­rem, ma­ją­cym za za­da­nie dać mi swo­bo­dę ru­chów. –> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

– Ro­zu­miem, a długo ta­ko­wa dama prze­by­wa w zamku? –> – Ro­zu­miem, a długo owa/ ta dama prze­by­wa w zamku?

Poznaj znaczenie słowa takowa.

 

– Od nie­dzie­li – wy­sy­la­bi­zo­wał żoł­nierz. –> Zapis nie sugeruje, że żołnierz sylabizował.

 

Nagle w mą gę­stwi­nę myśli wdarł się po­je­dyn­czy dźwięk… –> Raczej: Nagle w gę­stwi­nę moich myśli wdarł się po­je­dyn­czy dźwięk

 

Czu­łem ogar­nia­ją­ce mnie cie­pło i za­wro­ty głowy. Toteż zsia­dłem… –> Czu­łem ogar­nia­ją­ce mnie cie­pło i za­wro­ty głowy, toteż zsia­dłem

 

cał­kiem spora ja­ski­nia, do któ­rej po­spiesz­nie wsze­dłem. Za­mro­czy­ło mnie nagle, serce za­bi­ło moc­niej i upa­dłem na glebę. Z tru­dem zdo­ła­łem wstać oraz po­wlec się do środ­ka ja­ski­ni. Nie­ste­ty, tylko tyle pa­mię­ta­łem, kiedy obu­dzi­łem się na­stęp­ne­go dnia rano. Wy­sze­dłem z ja­ski­ni i uj­rza­łem… –> Powtórzenia.

 

czę­sto mu­sia­łem ku­po­wać no­we­go wierz­chow­ca po moich kry­tycz­nych „mo­men­tach”. Tak też wes­tchną­łem cięż­ko… –> …czę­sto mu­sia­łem ku­po­wać no­we­go wierz­chow­ca po moich kry­tycz­nych „mo­men­tach”, toteż wes­tchną­łem cięż­ko

Krytyczny moment raczej średnio pasuje mi do tej opowieści.

 

po­wę­dro­wa­łem żwa­wym truch­tem do zamku ma­gna­ta Eryka Dłu­go­no­gie­go. Za­sta­na­wia­jąc się po dro­dze… –> …po­wę­dro­wa­łem żwa­wym truch­tem do zamku ma­gna­ta Eryka Dłu­go­no­gie­go, zastanawiając się po dro­dze…

 

jest istną for­te­cą ob­mu­ro­wa­ną ze wszyst­kich stron gru­bym murem… –> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …jest istną for­te­cą, obwarowaną ze wszyst­kich stron gru­bym murem

 

na wy­so­kość dwu­dzie­stu me­trów… –> Skąd bohater tej opowieści wie o istnieniu metrów?

 

Być może pry­wat­na, dwu­set­na armia ich od­stra­sza? –> Zdanie sugeruje, że wcześniej było już sto dziewięćdziesiąt dziewięć podobnych armii.

Proponuję: Być może pry­wat­na, dwustuosobowa armia ich od­stra­sza?

 

Do­brze wy­po­sa­żo­na w zwie­rzę­ce skórz­nie… –> Czy bywały inne skórznie, nie zwierzęce?

 

Wcho­dząc, tuż obok bramy wjaz­do­wej… –> Wnoszę z tego, że była tam również brama wyjazdowa.

 

(są­dząc po si­wie­ją­cych wło­sach i nieco zgar­bio­nym krę­go­słu­pie). –> Czy kręgosłup się garbi? Czy może zgarbiony jest ktoś, kto ma krzywy/ zdeformowany kręgosłup?

 

Uści­snął mi dłoń i za­ma­szy­ście po­kle­pał mnie po ple­cach. Na­stęp­nie opro­wa­dził mnie po ko­ry­ta­rzach… –> Nadmiar zaimków.

 

– A czy cy­wi­li­za­cja jest tak wspa­nia­ła, aby oku­po­wać ją ceną wol­no­ści? –> Pewnie miało być: – A czy cy­wi­li­za­cja jest tak wspa­nia­ła, aby oku­pić ją ceną wol­no­ści?

Poznaj znaczenie słowa okupować.

 

mój go­spo­darz ma­gnat sie­dział po dru­giej stro­nie stołu na­prze­ciw­ko mnie, na­to­miast po­mię­dzy nami za­sia­dła młoda i ładna szlach­cian­ka o ru­dych wło­sach… –> Z tego wynika, że młoda szlachcianka zasiadła na stole. ;)

Nadmiar zaimków.

 

Za­in­te­re­so­wa­ły mnie zwłasz­cza jej pier­si, które wy­sta­wa­ły spod mocno spię­te­go gor­se­tu… –> Myślę że gdyby piersi wystawały spod gorsetu, bohater nie chciałby ich oglądać. ;)

Gorsety nie spinały się, gorsety sznurowano.

Proponuję: Za­in­te­re­so­wa­ły mnie zwłasz­cza jej pier­si, które wy­sta­wa­ły znad mocno zasznurowanego gor­se­tu

 

– Mi­ło­ści­wy Panie – oznaj­mi­łem… –> Dlaczego wielka litera?

 

a w szcze­gól­no­ści Wa­szej Wspa­nia­ło­ści, Ma­je­sta­tycz­no­ści… –> Czy bohater mówił to wielkimi literami?

 

– Do­brze, zatem moja służ­ba za­pro­wa­dzi cię do po­ko­ju, gdy skoń­czysz się po­si­lać. –> W zamkach, ile mi wiadomo, były raczej komnaty, nie pokoje.

 

naj­praw­do­po­dob­niej do ła­zien­ki… –> Czy w czasach tej opowieści w zamkach na pewno były łazienki?

 

Na­to­miast ona uda­wa­ła, że mnie nie widzi, co tro­chę mnie zi­ry­to­wa­ło i ura­zi­ło dumę… –> Nadmiar zaimków.

 

uka­za­ły się dwie blade syl­wet­ki, a mia­no­wi­cie ka­mer­dy­ne­ra i słu­żą­ce­go. –> Na czym polega bladość kształtu postaci?

Kamerdyner to też służący.

 

Jak­bym był kró­lew­skim de­tek­ty­wem… –> Czy detektyw jest aby właściwym słowem w tym opowiadaniu?

 

Jak­kol­wiek, gdzie są straż­ni­cy? – za­py­ta­łem gło­śno… –> Dlaczego bohater pyta Wszystko jedno w jaki sposób, gdzie są strażnicy?

 

Wtedy ktoś wska­zał na gro­ma­dę żoł­nie­rzy ubez­pie­cza­ją­cych teren, któ­rzy jesz­cze nie­daw­no spali smacz­nie, tak jak ja. –> Skąd wiedział, że wskazani żołnierz spali?

 

– Gdzie są ci, co mieli stró­żo­wać w nocy? –> Zdaje mi się, że żołnierze nie stróżują, żołnierze pełnią wartę.

 

Ich miny były nie­tę­gie, nie­mal blade jak śnieg. –> Owszem, mina może być nietęga, ale nigdy nie będzie blada. Blada może być twarz.

 

usły­sza­łem chło­pię­cy głos, który na­le­żał do nie­zna­ne­go mi mło­dzia­na… –> Raczej: …usły­sza­łem chło­pię­cy głos, który na­le­żał do nie­zna­ne­go mi młodzika

Głos młodziana/ młodzieńca, czyli młodego mężczyzny, będzie brzmiał raczej męsko, nie chłopięco.

 

nie mia­łem jakiś szcze­gól­nych suk­ce­sów. –> …nie mia­łem jakichś szcze­gól­nych suk­ce­sów.

 

choć nie na­rze­ka­łem na do­bro­byt i do­sta­tek. –> Dobrobyt i dostatek to synonimy, znaczą to samo.

 

Otwo­rzy­łem oczy i ziew­ną­łem, sze­ro­ko roz­wie­ra­jąc szczę­ki. –> Masło maślane. Czy można ziewnąć i nie rozewrzeć szeroko szczęk?

 

Po­wlo­kłem się do okna, aby otwo­rzyć oścież­ni­cę i za­czerp­nąć świe­że­go po­wie­trza. –> Obawiam się, że nie udałoby się to nawet magowi.

Pewnie miało być: Po­wlo­kłem się do okna, aby otwo­rzyć okiennicę i za­czerp­nąć świe­że­go po­wie­trza.

Poznaj znaczenie słowa ościeżnica/ futryna.

 

dla ta­kie­go ob­szczy­mur­ka był to dość hojny po­da­ru­nek. –> To słowo zbyt współczesne i źle wygląda w tym opowiadaniu.

 

ten goguś nie mógł wzbu­dzić w niej krzty­ny uczu­cia. –> Goguś też jest słowem zbyt współczesnym i tutaj razi.

Poza tym goguś to mężczyzna wręcz przesadnie dbający o wygląd, a podstarzały i brzuchaty pan Eryk na takiego nie wygląda.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Staruch – Fantastyka to mój ulubiony gatunek literacki, ale każda osoba ma inny gust.

 

Drakaina – Dziękuję za artykuł. Mam jeszcze dwa opowiadania w szufladzie.

 

Regulatorzy – Dziękuję za profesjonalną redakcję tekstu. Książka już została opublikowana. Odpowiedzialne za redakcję i korektę było wydawnictwo, ale zostało to wykonane niefachowo.

Cypriannie, nie trzeba daleko guglać, żeby sprawdzić, że “wydałeś” książkę w Novae Res, czyli w vanity, co nie jest dobrą strategią, jeśli pisanie chce się traktować poważnie. No i vanity nigdy nie zrobi Ci porządnej redakcji ani korekty, taki klimat. Polecam kolejną lekturę:

 https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/1613159,2,chcesz-byc-autorem-ksiazki-najpierw-zaplac.read

Opinie na “Lubimy czytać” też sporo mówią o książce.

 

A Staruch kocha fantastykę, nie lubi jedynie konkretnego jej podgatunku: fantasy ;)

http://altronapoleone.home.blog

A Staruch kocha fantastykę, nie lubi jedynie konkretnego jej podgatunku: fantasy ;)

Właściwie tak, ale doprecyzuję – nie lubię sztampowej fantasy. Lubię LeGuin, Sapkowskiego, Duncana, Hobb. Trochę by się tego nazbierało :).

 

A co do meritum:

Mam jeszcze dwa opowiadania w szufladzie.

To wrzucaj. I obiecuję, że przeczytam, jeśli nie będą zbyt długie!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Z ciekawości zajrzałem na "Lubimy czytać" i zauważyłem, że Autor, pod nickiem identycznym, jak ten na portalu, sam sobie przyznał maksymalną liczbę gwiazdek. Przyznaję, że to bardzo ciekawy chwyt marketingowy.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Cypriannnnie, muszę wyprowadzić Cię z błędu – nie zredagowałam zaprezentowanego fragmentu, bo się na tym nie znam. Łapanka też nie jest profesjonalna, bo nie jestem korektorką. Ot, wyłapałam zauważone błędy i usterki.

Miło mi jednak, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Autor, pod nickiem identycznym, jak ten na portalu, sam sobie przyznał maksymalną liczbę gwiazdek

Przyznał ją również drugiej książce (i ostatniej, jaką ocenił na LC), która chyba jest jego autorstwa/współautorstwa, bo to samo nazwisko pojawia się po wpisaniu tytułu w google…

 

Natomiast dobrze, że poczytałam te opinie, bo pornofantastyka (jak książkę określa część z nich) mnie nie interesuje.

 

A jeśli chodzi o opinię o zamieszczonym tekście – niestety, klejnoty przymocowane do mebli i flirt bez abstrakcji rozłożyły mnie na łopatki, zwłaszcza że w kontekście spojlera o erotyce w tej dziesięciogwiazdkowej opinii, klejnoty zaczęły mi się kojarzyć z bardzo szczególnym znaczeniem tego słowa… Przeczytałam jeszcze scenę z żołnierzami, ale poziom jej fabularnej nieporanodści, wydumania, pretensjonalności, braku logiki i choćby cienia realizmu nie zachęcił mnie do dalszej lektury.

http://altronapoleone.home.blog

idę popływać, oby woda była spokojna

Drakaina – Znowu dziękuję za artykuł.

 

Staruch – Jeszcze zastanowię się nad wstawieniem jednego opowiadania, opublikowałem je kiedyś w formie woluminu, który trzymam w szufladzie.

 

Mr.maras – Najwyraźniej jestem subiektywny w sprawie mojej książki.

 

Regulatorzy – Nie ze wszystkimi poprawkami się zgadzam, ale trzeba przyznać, że masz bystre spojrzenie.

 

PiotrSkowronek – Życzę miłego pływania.

 

Regulatorzy – Nie ze wszystkimi poprawkami się zgadzam…

Masz do tego prawo, Cypriannnnie. To Twój tekst i wyłącznie od Ciebie zależy, jakimi słowami będzie napisany.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja się tak tylko wtrącę jeśli można:

 

Walki z potworami, niebezpieczne wyzwania, szalone hulanki i swawole, a także piękne kobiety – w tej baśniowej opowieści wydarzenia zmieniają się jak w kalejdoskopie, a kolejne przygody wciągają czytelnika w wir magicznego świata zamieszkanego przez elfy, krasnoludy i czarodziejów. 

Mimo, że nie należę, jak wielu tutaj, do przeciwników fantasy, wręcz lubuję się w tym gatunku, to ten opis nie zachęcił mnie do przeczytana Twego fragmentu, a tym bardziej nie zachęcił by do kupienia książki. Dlaczego? Bo tego, co opisujesz ( co powinno zachęcić ) jest już peeeeełnnooo. Walka z potworami, seks, elfy i krasnoludy. Żeby lektura w tych klimatach mnie wciągnęła musiałyby być niezwykle wyjątkowa, bo naczytałem się już takiej tematyki wiele. Ale to oczywiście moja subiektywna opinia. Wielu pewnie jeszcze elfy i krasnoludy się nie znudziły.

 

Najwyraźniej jestem subiektywny w sprawie mojej książki. – A można niby inaczej? Toż to normalne. To tak jakbym ja lajkował własne posty, które tworzę na strony dla firmy, w której pracuję. Trochę nie ten tego…

Pozdrawiam i jak wstawisz coś, co nie będzie zapowiadać się sztampą, na pewno przeczytam! ;)

 

 

 

Autorze – dziękuję:) Było całkiem miło :)

Mr.maras – Najwyraźniej jestem subiektywny w sprawie mojej książki.

 

A tam zaraz subiektywny. Skromności i pokory Ci brakuje zwyczajnie ;). Zwłaszcza, że te gwiazdki wstawiasz sobie ukrywając się pod pseudonimem. Wkleić swojej powieści "10" z ukrycia, to lekka kiszka moim zdaniem. Chyba że naprawdę uważasz, że napisałeś arcydzieło na dziesięć gwiazdek. Wtedy to rzeczywiście robi się zabawne.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Realuc – Co jest dla ciebie oryginalnym pomysłem na fabułę? Może mi doradzisz.

 

Mr.maras – Pycha mój ulubiony grzech, gdyby nie to już dawno temu zaprzestałbym pisania. Trzeba być odpornym na krytykę, chociaż czasem można się czegoś nauczyć, dlatego jestem pozytywnie nastawiony na wszelką pomoc.

Cypriannnn – Hmm, czekaj, idę do szuflady i zaraz Ci napiszę wszystkie moje pomysły :P A tak na poważnie to nie ma złotego środka przecież. Poza tym każdy ma inny gust, z żadną fabułą nie trafisz we wszystkich. No ale tworzenie czegoś, co powstało już x razy z pewnością oddala a nie przybliża do zyskania odbiorców. Z jednej strony pisanie na utartych schematach ( tak jak kręcenie filmów chociażby ) ma swoje zalety, i to nie małe. Jednakowoż prędzej dostaniesz Oscara za film, jakiego jeszcze nie było, niż za Szybcy i Wściekli 24 albo Rambo 16. Osobiście chyba myślę, że najlepiej trafić gdzieś pośrodku. Używać znanych motywów itp. ale z drugiej strony starać się dać jak najwięcej od siebie. Miałem napisać jedno zdanie a się przedłużyło więc na koniec: 

Pozdrawiam i powodzenia! 

Jeszcze zastanowię się nad wstawieniem jednego opowiadania, opublikowałem je kiedyś w formie woluminu, który trzymam w szufladzie.

Przyznam, że to dość ekstremalna forma self-publishingu. W ten sposób to ja mam np. opublikowaną powieść fantasy, napisaną tuż po maturze. Oraz, hmmm, może powiem dziekanowi, że mam o jedną monografię więcej, bo ta, która została już dwa razy przyjęta do druku, po czym oba wydawnictwa padły, powinna mi się liczyć do dorobku naukowego, po co mam sobie zawracać głowę szukaniem trzeciego wydawnictwa i ryzykowaniem, że padnie?

 

Ale jeżeli jesteś szczęśliwy płacąc za to, że ujrzysz swoje nazwisko na okładce z ISBN, a następnie będziesz jedynym autorem pozytywnych opinii o własnych dziełach – wolna droga. Zawszeć więcej szczęścia we wszechświecie.

Zaraz, zaraz: a co z tymi rozczarowanymi recenzentkami, które dały jedną gwiazdkę i pomstują na stracony czas? To bardzo poważnie chwieje tym bilansem szczęścia…

http://altronapoleone.home.blog

Realuc – Dziękuję za wyjaśnienie. Również życzę tobie powodzenia!

 

Drakaina – Nie wszystkie recenzje są negatywne. Poza tym self-publishing nie musi być kosztowny, ponieważ można wystąpić o ISBN prywatnie. Samemu zaprojektować okładkę, edytować plik i pójść do drukarni, a pamiątka w postaci książki cieszy.

Cypriannnnie – pamiątka w postaci oprawionego wydruku opatrzonego numerem ISBN. Nie nazywajmy go, proszę, książką.

Wydanie swojej "książki" własnym sumptem to tak, jakbyś dołączył do maratonu na ostatnich dwóch kilometrach i po dobiegnięciu do mety chwalił się swoim sukcesem. A wlepianie sobie za nią maksymalnych ocen na publicznych forach czytelniczych, to tak, i jakbyś sobie na tej mecie jeszcze złoty medal własnej roboty zawiesił na swojej szyi. 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Oraz istnieje różnica między selfpubem (a moja wypowiedź o ekstremalnym selfie była ironiczna, szkoda, że nie zauważyłeś) a vanity; niewielka, bo niewielka, ale istnieje. A w obciachu związanym z tymi sposobami wydawania produktów książkopodobnych nie chodzi o koszta, tylko o to, że takie dzieło nie przechodzi żadnej weryfikacji, jak w normalnym wydawnictwie, nikt nie ocenia, czy jest ono warte wydania. Zostaje “przyjęte do druku”, bo autor zapłaci, a nie dlatego, że się spodobało redaktorom (tak, przysyłają pochwały, nierzadko zaraz po otrzymaniu tekstu – sam pomyśl, o czym to świadczy. Podpowiedź: o tym, że nikt na ten tekst nawet okiem nie rzucił). Nie ma pracy nad tekstem. Jest jedynie fałszywe poczucie, że książka “została wydana”.

 

Jasne, paru znanych lub też świetnie zarabiających autorów startowało od selfa albo nawet bloga. Niemniej zważywszy, że te “pozytywne” recenzje Twojej książki sprawiają wrażenie przepisywanych z jakiegoś szablonu i są wystawiane przez profile, które wszystko jak leci oceniają na najwyższe noty, podczas gdy te, w których widać własne zdanie czytelnika, oscylują w dolnych granicach oceny, nie wieszczę Twojemu dziełu sukcesu na miarę Zmierzchu czy Greya.

http://altronapoleone.home.blog

Wiktor Orłowski – definicja książki PWN:

„Złożone i oprawione arkusze papieru, zadrukowane tekstem literackim, naukowym lub użytkowym; też: tekst wydrukowany na tych arkuszach”

 

Mr.maras – Podobają mi się twoje metafory.

 

Drakaina – Trudno jest dogodzić wszystkim osobom, ale najwięcej plusów jest przy pozytywnych recenzjach na portalu lubimyczytac.pl . Poza tym książka jest sprzedawana tylko przez internet, dlatego mam małe szanse na przebicie się do większego grona odbiorców. Zwłaszcza, że dużo ludzi lubi przekartkować wolumin, nim go zakupi. Jednakże możliwe, że nie trafiłem w upodobania większości czytelników.

Wiktor Orłowski – definicja książki PWN:

„Złożone i oprawione arkusze papieru, zadrukowane tekstem literackim, naukowym lub użytkowym;

Cypriannnnie, ale Twoje dzieło nie jest książką PWN.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cypriannie, gdyby ktoś przyłapał mnie na dawaniu sobie samej dziesięciu gwiazdek na Lubimy Czytać (pomijając fakt, że nie przyszłoby mi to do głowy…), to ze wstydu zapadłabym się pod ziemię. Skoro Ty uważasz, że to postępowanie jest okej, Twoja sprawa. Ale daleko w ten sposób nie zajdziesz, lepiej zainwestować czas w szkolenie warsztatu pisarskiego, którego Ci dramatycznie brakuje. Fragmenty sześćdziesięciostronowego “woluminu”, zamieszczone na FB są napisane koszmarną, pełną podstawowych błędów polszczyzną, gorszą jeszcze od zamieszczonego tu kawałka “Magnusa”. A kolekcjonerski to on ma się szanse stać, jak już zostaniesz sławnym człowiekiem z jakiegokolwiek powodu, na razie nie posiada żadnej wartości, ponieważ sam fakt, że jest go kilka egzemplarzy, nijak się do tego nie przyczynia. Oczywiście możesz dalej brnąć we wmawianie sobie, że tworzysz arcydzieła i je wydajesz, wybór należy do Ciebie. Mnie szkoda czasu na dalsze karmienie Twojego ego, ponieważ jesteś nieprzemakalny zarówno na argumenty, jak i ironię, co dobitnie pokazują Twoje pozornie uprzejme odpowiedzi kolejnym komentatorom.

http://altronapoleone.home.blog

Hmm… Tak, jak łączenie różnych gatunków zawsze wydawało mi się ciekawe, tak w przypadku “pornofantastyki” mam problem ze zdefiniowaniem grupy odbiorców docelowych… 

 

 

Przeczytałem tylko początek tego fragmentu i miałem nie komentować, bo nie lubię krytykować twórczości innych (bo kimże jestem, żeby się wymądrzać), ale dyskusja pod tekstem skłoniła mnie do zabrania głosu. I będzie to głos słodko-gorzki. 

Najpierw ta gorzka część. Fragment (a konkretnie fragment fragmentu) podobał mi się raczej średnio. Fabularnie nie działo się za wiele. Początek taki sobie, pierwsze akapity zupełnie nie zaciekawiły. Napisane też, moim skromnym zdaniem, średnio. Trudno o płynność czytania. Niekiedy dobór słów nieco dziwny np. “swój przenikliwy wzrok” (powiedziałeś tak kiedyś w normalnym życiu? ;)) czy “drapieżni żołnierze”. Głupio tak krytykować fragment wydanej książki, bez przeczytania całości, ale tu dochodzę do drugiej części mojego komentarza. 

Otóż, ja Ciebie bardzo dobrze rozumiem. Uważam, że posiadanie własnej, wydrukowanej książki może być powodem do radości. Kurde, ja się nawet cieszę, gdy na domowej drukarce wydrukuje własne, grafomańskie opowiadanie. Co by było, gdybym książkę wydał? ;)

Daleki więc jestem od krytykowania Twoich decyzji. A szczerze pisząc to troszeczkę Ci współczuję. Z pewnością włożyłeś mnóstwo wysiłku, żeby napisać “Czarodzieja Magnusa”, zapewne zapłaciłeś trochę za wydanie, miałeś zapewnioną redakcję i korektę…

Po czym wrzucasz fragment tekstu na forum i okazuje się, że tak kolorowo jak obiecali wcale nie jest. A i komentarz Reg pokazuje, że z tą redakcją czy korektą mogłoby być lepiej. Sytuacja raczej nie do pozazdroszczenia. 

Próbuj jednak dalej ;) Nie zniechęcaj się. Napisz jakieś opowiadanko i wrzuć na forum. Jakieś doświadczenie po napisaniu książki masz, a z komentarzy tutaj też wiele się nauczysz. Ja, chociaż aktywny jestem dość krótko, naprawdę wiele wyciągnąłem. 

 

Powodzenia :) 

mam problem ze zdefiniowaniem grupy odbiorców docelowych…

Dorastająca młodzież płci obojga. Krok dalej za Meyer czy Bishop. Taka też się głównie wypowiada na Lubimy Czytać. Jakaś szesnastolatka tam mignęła, chwaląc chyba…

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Jestem po lekturze kilkunastu akapitów i powiem szczerze, żadne oficjalne wydawnictwo by tego nie wydało. Potrzebna jest dogłębna i poważna redakcja. Potem jeszcze głębsza korekta.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Regulatorzy – Użyłem skrót myślowy, powinno być: definicja książki według PWN.

 

Drakaina – Obrażasz mnie i jeszcze masz coś przeciwko temu, że jestem uprzejmy.

 

Ospały Leniwiec – Dziękuję za pocieszenie.

 

Staruch – Książka jest skierowana głównie do dojrzałych osób.

 

Mr.maras – Zgodzę się z tym, że tekst woluminu nie jest doskonały.

Dorastająca młodzież płci obojga. Krok dalej za Meyer czy Bishop.

 

Staruch – Książka jest skierowana głównie do dojrzałych osób.

 

Trochę się ci odbiorcy rozjeżdżają ;) “Dojrzałe osoby” to dość szeroka i mało konkretna grupa. Ja na przykład nie czuję się targetem, a dojrzały już chyba jestem… A przynajmniej powinienem ;)

Nowa Fantastyka