ROZDZIAŁ I – ZAGADKA
*
Kim jestem? Dokąd zmierzam? Czy jestem honorowy, a może zgorzkniały? Czy poznałem sens wszelkiego stworzenia? Czy lubię sobie dobrze wypić, zjeść i pohulać? Czy potrafię się zakochać dogłębnie, aż do utraty sił? Czy jestem w stanie umrzeć w imię idei, przyjaźni lub chwały? Czy jestem myślicielem?
Skierowałem swój przenikliwy wzrok na dwóch barczystych chłopów, którzy zasiedli wygodnie na wozie wyładowanym towarem. Jednakże nie mogłem dostrzec, jakim. Owa dostawa była starannie przykryta płócienną tkaniną. Rozmarzyłem się – może wiozą skarb? Chociażby drogocenne klejnoty przymocowane do misternie wykonanych mebli albo jakiegoś nieszczęśnika będącego zakładnikiem, za którego wezmą sowity okup.
Trudno zgadnąć, a wyobraźnia ma to do siebie, iż jest nieograniczona, potrafi płatać figle, ale i zdumiewać. Co znacznie ubarwia nasze ziemskie życie, bo czymże byłby intrygujący flirt bez abstrakcji…?
Tymczasem owi chłopi jechali w towarzystwie kilkudziesięciu drapieżnych i nieokiełznanych żołnierzy, którzy głośno bekali, szturchali się i zawzięcie rzucali nożami w wysokie dęby, celując w sam środek pnia.
Wyglądało na to, że ich towar jest niezwykle cenny, bo szczerze wątpię, aby magnat Eryk Długonogi (do którego właśnie udawałem się z wizytą) wysłał aż tylu żołnierzy z eskortą jednego maleńkiego wozu, gdyby wieźli tylko jęczmień. Zwłaszcza, iż byli potrzebni na froncie, nieustannie nękanym przez dragonów imperialnych.
Natomiast wyczulone zmysły żołnierzy natychmiast wyczuły moją skromną osobę z daleka, jeszcze zanim zdążyłem wjechać na gościniec prowadzący do zamku Eryka Długonogiego. Lecz spokojnie zaczekali, aż podjadę bliżej. Pozostając w pełnej gotowości. Tak na wszelki wypadek, gdybym nagle się rozmyślił i zmienił kierunek podróży, chociażby na przeciwny. Co dałoby im powód do pogoni za mną pod pretekstem, iż zapewne jestem szpiegiem i należy mnie jak najszybciej ubić, a potem bezwstydnie okraść.
Rzecz jasna, nieukrywana chciwość żołnierzy wobec moich pieniędzy stanowiła pewien problem. Bowiem nie lubię rozstawać się z moimi monetami, ani nie mam zbytnio ochoty wdawać się w walkę po męczącej podróży. Jakby zechcieli umówić się na bitkę jutro w południe, to chętnie bym się zgodził. Tyle, że oni mogliby mieć coś przeciwko. Jak tu wszystkim dogodzić? Przecież nie pójdę na romantyczną kolację ze wszystkimi cudownymi pannami z uroczystego balu. Zawsze trzeba wybierać.
Czas zaryzykować.
– Stójcie, wy krwiożercze pomioty, wasz pan jest w zamku? – zawołałem niezbyt grzecznie i stanowczo, nie ustępując im z drogi.
Żołnierze speszyli się. Dokładnie zlustrowali mego brunatnego konia i mą czarną szatę przepasaną grubym sznurem, mającym za zadanie dać mi swobodę ruchów. Zapewne wydałem im się typem spod ciemnej gwiazdy. Następnie spojrzeli na najwyższego z ich gromady piegowatego legionistę, który po chwili zastanowienia raczył mi odpowiedzieć:
– Ta, raczej jest, bo go taka jedna ładniutka odwiedziła…
– Rozumiem, a długo takowa dama przebywa w zamku?
– Od niedzieli – wysylabizował żołnierz.
Nigdy zresztą nie lubiłem rozmów z legionistami – ze względu na reguły gry, w której każdy musi okazać swą niezłomną siłę charakteru. Oni patrzą na mnie i lustrują moją skromną osobę, a ja na nich. Oceniamy swe wzajemne możliwości ataku lub ewentualnej ucieczki. Szczerze powiedziawszy, wolę już konwersować z zaściankowymi oprychami w karczmach, bo oni opanowali do perfekcji chociaż początek rozmowy, która zazwyczaj zaczyna się od słów: „Masz jakiś problem?”. Potem następuje kolejne pytanie z ich strony, które, o dziwo, zawsze tak samo mnie intryguje: „A w mordę byś chciał?” albo: „Dawaj srebrniaka!”. Nagle w mą gęstwinę myśli wdarł się pojedynczy dźwięk:
– Panie – odezwał się jeden z żołnierzy, wyglądający na bardziej elokwentnego niż pozostali. – Spieszno nam do miasta, możemy już iść?
– Tak – odparłem obojętnie, niedowierzając. Cóż za czasy nastały, nawet żołnierze są potulni niczym białe baranki… A może tylko ja natrafiłem na takich grzecznych i uprzejmych. Przypomniałem sobie, jak wyglądały twarze legionistów, gdy odjeżdżali na koniach i zerknąłem na swe dłonie. O nie, zaczęło się! Dlaczego tym razem nawet nic nie poczułem? Nieważne, muszę się schować.
Moje dłonie zapłonęły najprawdziwszym ogniem, a ciało pokrył zimny pot. Czułem ogarniające mnie ciepło i zawroty głowy. Toteż zsiadłem ze zmęczonego konia i zacząłem szukać schronienia. Nieopodal była całkiem spora jaskinia, do której pospiesznie wszedłem. Zamroczyło mnie nagle, serce zabiło mocniej i upadłem na glebę. Z trudem zdołałem wstać oraz powlec się do środka jaskini.
Niestety, tylko tyle pamiętałem, kiedy obudziłem się następnego dnia rano. Wyszedłem z jaskini i ujrzałem martwego konia. Jakoś mnie to nie zaskoczyło, ponieważ często musiałem kupować nowego wierzchowca po moich krytycznych „momentach”. Tak też westchnąłem ciężko i powędrowałem żwawym truchtem do zamku magnata Eryka Długonogiego. Zastanawiając się po drodze, czy możnowładca łaskawie raczy mi oddać jednego ze swoich wierzchowców, jak go grzecznie poproszę.
*
Zamek Eryka Długonogiego jest istną fortecą obmurowaną ze wszystkich stron grubym murem na wysokość dwudziestu metrów, z trzema wieżami na ponad osiemdziesiąt stóp. Ten bastion służył niegdyś za schronienie dla uciekinierów z Imperium. Wzbudza zachwyt nawet wśród najbardziej wybrednych możnowładców. Szkoda tylko, że ów zamek znajduje się na antypodach państwa Koniaszowa, bowiem odwiedzałoby go znacznie więcej wpływowych gości.
Natomiast ostatnimi czasy stosunki polityczne są napięte. Dragoni imperialni namiętnie rabują tereny przygraniczne Koniaszowa, acz rzadko zapuszczają się aż tutaj. Być może prywatna, dwusetna armia ich odstrasza? Dobrze wyposażona w zwierzęce skórznie, wzmacniane tarcze i naostrzone miecze.
Wchodząc, tuż obok bramy wjazdowej mijałem kilku żołnierzy grających w karty na starym, grubo ciosanym stole bez jednej nogi. Najwyraźniej ktoś kiedyś przegrał i wyrwał ją w szale złości. Natomiast tym strażnikom, którzy doznali zaszczytu stania na blankach, doskwierało zmęczenie i znużenie monotonną pracą, zatem oparli się o swoje halabardy, a wzrok wlepili w dal. Może mieli nadzieję, iż wojska nieprzyjaciela nareszcie przybędą i rozpocznie się zabawa na śmierć i życie. Mało który żołnierz nie jest uzależniony od tej niepewności o najbliższą przyszłość.
O dziwo, na powitanie wyszedł mi sam Eryk Długonogi z uśmiechem na ustach. Jego wiek zbliżał się do piątej dekady (sądząc po siwiejących włosach i nieco zgarbionym kręgosłupie). Mimo to jak na swoje lata poruszał się krzepko i dziarsko. Co prawda nieco zmrużył oczy, aby lepiej mi się przyjrzeć… Najwyraźniej wzrok już nie ten, co kiedyś.
– Witaj w moich skromnych progach! Co się tak guzdrzesz, zapraszam do środka.
Uścisnął mi dłoń i zamaszyście poklepał mnie po plecach. Następnie oprowadził mnie po korytarzach zamkowych, które lśniły czystością, po czym zapytał:
– Znasz się, młodzieńcze, na strategii?
Zdziwiło mnie trochę to pytanie, gdyż spodziewałem się, że tak na dobry początek rozmowy zapyta mnie, po co przybyłem – ale on niechybnie wolał sobie pogawędzić, nim przejdzie do interesów. Po chwili niepewności odparłem:
– Trochę.
– Hm… Zatem zadam ci pytanie. Jakbyś brał udział w zawodach, mając do dyspozycji trzy szczury: bardzo szybkiego, śpiesznego i powolnego, a twój przeciwnik miałby takie same gryzonie, to jakiego szczura wystawiłbyś do wyścigu z bardzo szybkim, wiedząc jednocześnie, że będą trzy wyścigi, a każdy gryzoń może wystartować tylko raz?
– Hm… Wystawiłbym powolnego.
– Dlaczego? – rzekł Eryk Długonogi, uśmiechając się enigmatycznie.
– Bowiem wtedy mógłbym wystawić bardzo szybkiego przeciwko śpiesznemu podczas wyścigu szczurów. Tymczasem śpiesznego przeciwko powolnemu. Zatem wygrałbym dwa wyścigi z trzech, co uczyniłoby mnie zwycięzcą. Chociaż prawdę powiedziawszy, wolałbym nie brać udziału w tego typu zawodach.
– Zadziwiasz mnie – oznajmił magnat Eryk Długonogi. – Raczysz mi wyjaśnić, czemuż to?
– Gdyż zawody są dla szczurów, które zatraciły swoje prawdziwe wnętrze w wirze codziennych trosk, zmartwień i obowiązków. Ja natomiast chcę być wolny niczym ptak przemierzający niebieski firmament.
– Przecież nie wszyscy mogą być wolni – skrzywił się Eryk Długonogi. – Anarchia pojedynczych jednostek zniszczyłaby cywilizację.
Westchnąłem z nutą nostalgii.
– A czy cywilizacja jest tak wspaniała, aby okupować ją ceną wolności?
– Bez wątpienia – odrzekł Eryk Długonogi.
– Zatem świadomie zostajesz więźniem posiadania, gry pozorów i wyścigu. Na własne życzenie. Lecz bynajmniej nie potępiam twojego postępowania, bowiem daje ci ono radość z codziennego życia.
*
Zasiadłem przy długim stole zastawionym jadłem i napitkiem po same brzegi. Ślina napłynęła mi do ust. Och… Jak wspaniale! To mój pierwszy taki posiłek od kilku miesięcy – szkoda, że muszę dbać o kurtuazję, bo inaczej rzuciłbym się na to jedzenie i spałaszował wszystko, co nawinęłoby mi się pod rękę.
W sali panował półmrok mimo licznych świec, które paliły się małymi płomieniami. Służba uwijała się prędko, mój gospodarz magnat siedział po drugiej stronie stołu naprzeciwko mnie, natomiast pomiędzy nami zasiadła młoda i ładna szlachcianka o rudych włosach oraz ponętnych kształtach, o której najwyraźniej wspominał piegowaty żołnierz. Zainteresowały mnie zwłaszcza jej piersi, które wystawały spod mocno spiętego gorsetu i przyjmowały kształt dorodnych grejpfrutów. Nie żebym kiedyś takowy owoc miał okazję spożywać, ale słyszałem o nim różne opowieści od wędrownych handlarzy. Ponoć to duży i bardzo smaczny cytrus, choć bywa gorzki.
– Co cię sprowadza? – usłyszałem ponury głos magnata Eryka Długonogiego.
– Miłościwy Panie – oznajmiłem – otóż, jak zapewne wiesz, przysłał mnie Jego Ekscelencja Aleksander z Trypolisu. Pragnął on bowiem, abym rozwiązał twój problem.
– Od kiedy to kapłani współpracują z magami, co? – zapytał z drwiną Eryk.
– Ręka myje… – stwierdziłem.
– …a noga wspiera – dopowiedział magnat.
– W rzeczy samej. Widać, że miłościwy pan potrafi zniżyć się do poziomu swego maluśkiego rozmówcy, bo to przecież powiedzonko pospólstwa.
– Nie drwij! – zagroził magnat, będący niechybnie w nienajlepszym nastroju. Tymczasem nie miałem niczego złego na myśli.
– Ale ja nie chciałem nikogo urazić, a w szczególności Waszej Wspaniałości, Majestatyczności i…
– Wystarczy – przerwał mi mój wywód Eryk Długonogi. – Przejdźmy do rzeczy. Zatem jesteś gotów wytropić i zabić nekromantę, który na moje nieszczęście włóczy się po moich ziemiach i morduje chłopów, a ostatnimi czasy tak się rozpanoszył, iż wykopuje nawet zwłoki mych świętej pamięci przodków?
– Tak – odparłem spokojnie.
– Dobrze, zatem moja służba zaprowadzi cię do pokoju, gdy skończysz się posilać. A teraz wybaczcie mi, ale bardzo źle się czuję, coś najwyraźniej mi zaszkodziło.
Kiedy magnat wyszedł szybkim krokiem (nawet bardzo spiesznym, jak na takiego grubasa), najprawdopodobniej do łazienki, spojrzałem z zaciekawieniem na rudowłosą. Jej oczy lśniły radością, a usta mówiły coś w rodzaju: „Jestem doskonała!”. Moje serce zabiło mocniej, a krew zaczęła płynąć szybciej. Poczułem pragnienie, aby kochać się tu i teraz. Natomiast ona udawała, że mnie nie widzi, co trochę mnie zirytowało i uraziło mą dumę, lecz w żadnym razie nie odstraszyło.
– Fascynuje mnie pani – powiedziałem prosto z mostu i najwyraźniej wyczuła szczerość mych słów, gdyż raczyła na mnie przyjaźnie zerknąć.
– Skąd pani pochodzi? – kontynuowałem i omal nie ugryzłem się w język. Przecież to zbyt banalne! A ona, na potwierdzenie moich myśli, raczyła mnie obdarzyć szyderczym uśmieszkiem.
– Jest pani bardzo milcząca, czy to cecha wrodzona?
Wtedy przemówiła delikatnym głosem:
– Drogi panie, powiedziałeś już trzy razy słowo „pani”, a czy to aby nie nazbyt oficjalne? Ewam jestem.
– Magnus – wypowiedziałem zalotnie.
– Aha – powiedziała łagodnie. – Zawsze ubierasz się na czarno?
– Tak – odpowiedziałem.
– Dziwny jesteś – stwierdziła niewinnie.
– Po prostu lubię, a że przy okazji to odstrasza drobnych rabusiów i złodziei…
– Jestem zmęczona – ziewnęła – dobranoc.
– Dobranoc – rzekłem, a ona wyszła z jadalni. Niemal nic nie zjadła ze swojego talerza wypełnionego po brzegi przepysznymi przystawkami, które tylko gdzieniegdzie były nadgryzione przez jej delikatne zęby.
*
W nocy obudziły mnie głośne i przeraźliwe krzyki jakiejś kobiety, dochodzące z podwórza. Przetarłem oczy i usiadłem na łóżku – wściekły, iż ktoś raczył przerwać mój błogi sen. Na szczęście chwilę później hałas ucichł i nastała głucha cisza, co niezwykle mnie ucieszyło. Postanowiłem ponownie zasnąć. Niestety, na korytarzu zamkowym zaskrzypiały drzwi, potem następne i kolejne, aż zrobił się spory rwetes, a tak się przecież spać nie da! Stwierdziłem, że muszę ubrać się i zejść na dół, może zdołam uspokoić służbę i będę mógł wrócić do mojego przepięknego snu.
Kiedy otworzyłem drzwi, moim zaspanym oczom ukazały się dwie blade sylwetki, a mianowicie kamerdynera i służącego.
– Co to był za hałas? – spytałem.
– Eee… Juwemili, naszej kucharki – powiedział służący.
– Byłej kucharki – poprawił go kamerdyner, który niechybnie chciał się popisać swoją elokwencją.
– I co z tego? – odparłem. – Przecież to jeszcze nie powód, aby wszyscy musieli się nagle zrywać z łóżek i biec zobaczyć, co się stało. Moje wyjaśnienie najwyraźniej nie było dla nich przekonujące, bo sterczeli jak pnie drzew i niezawodnie zapuścili już korzenie. Natomiast ja nie miałem pomysłu, w jaki sposób im wyjaśnić, że słyszałem w moim życiu gorsze krzyki, acz sen i święty spokój cenię sobie ponad wszystko, nawet bardziej niż jedzenie.
Ich błagalne spojrzenie skruszyło me twarde serce i rzekłem:
– Zaraz zejdę, tylko dajcie mi się ubrać!
*
Kiedy dotarłem na miejsce zbrodni, ciało ofiary było zmasakrowane. Lewa ręka oderwana, twarz podrapana, flaki na zewnątrz. Jednym słowem – nic szczególnego. Jaki ten świat jest tendencyjny, zawsze to samo! Potwór był głodny, to się posilił, a ludziska robią z tego wielką aferę. Mnie natomiast interesowało jedynie to, jak ten stwór przeskoczył mur obronny oraz czy przypadkiem nie nasłał go nekromanta, na którego poluję.
Oczywiście gawiedź przyglądała się z zaciekawieniem moim ostrożnym oględzinom miejsca zbrodni. Jakbym był królewskim detektywem, który w mig rozgryzie zagadkę. Co w moim przypadku wydawało się mało prawdopodobne, a powodów było kilka. Pierwszym z nich był fakt, iż nie zależało mi na szybkim rozwiązaniu zagadki, albowiem spodobało mi się przebywanie na zamku w zacnym towarzystwie i luksusie, a drugim to, że byłem zmęczony.
Podczas moich taktownych oględzin znalazłem ślady krwi w kilku miejscach, tak jakby potwór rzucał ciałem kucharki na wszystkie strony świata, tak dla zabawy. Lecz, o dziwo, kości denatki nie były połamane.
– Jakkolwiek, gdzie są strażnicy? – zapytałem głośno, licząc, iż ktoś z tłumu raczy mi odpowiedzieć. Wtedy ktoś wskazał na gromadę żołnierzy ubezpieczających teren, którzy jeszcze niedawno spali smacznie, tak jak ja.
– Nie tych miałem na myśli – dodałem. – Gdzie są ci, co mieli stróżować w nocy?
Nastała cisza, przedłużająca się w nieskończoność.
W tej chwili sześciu strażników wyszło z wieży zamkowej wbudowanej w mur okalający podwórze, pozostawiając za sobą uchylone drewniane drzwiczki. Ich miny były nietęgie, niemal blade jak śnieg.
– Co się działo podczas waszej służby?
Wtedy jeden z strażników o krzywym nosie oznajmił z początku niepewnie:
– Stałem rzecz jasna na blankach, wyprostowany i czujny, lecz przez tę przeklętą mgłę wiele nie widziałem. Aż tu nagle usłyszałem krzyk, naturalnie natychmiast zbiegłem po schodach na podwórze i ujrzałem ogromnego demona rozszarpującego naszą kucharkę na drobne kawałki. Zatem niewiele myśląc, stanąłem do boju wraz z mymi kompanami i zaatakowaliśmy bestię. Zawiązała się zaciekła walka, którą rzecz jasna wygraliśmy, gdyż demon uciekł. Zobacz, jak się spociłem! – wskazał na mokre od potu ręce i twarz.
– Czy ktoś jeszcze coś widział? – zapytałem szybko.
Zaczekałem kilka sekund, a potem podziękowałem im za cenne uwagi, ponieważ nie chciałem, aby dodawali niepotrzebne wymysły, które zapewne byłyby wyssane z palca. Czytając między wierszami opowieści żołnierza o wybujałej wyobraźni i krzywym nosie, domyśliłem się, że sytuacja wyglądała następująco: żołnierze faktycznie usłyszeli krzyk, który wyrwał ich z błogiego snu. Potem przestraszeni zapomnieli uderzyć w dzwon alarmowy, lecz ten i tak nie był potrzebny, gdyż demon i kucharka narobili niezłego hałasu. Następnie zebrali w sobie dość odwagi, aby zejść na dół i zobaczyć, co się stało, a gdy nagle ujrzeli bestię, natychmiast uciekli do wieży strażniczej. W każdym razie wiedziałem nieco więcej niż wcześniej.
– Łaskawco – usłyszałem chłopięcy głos, który należał do nieznanego mi młodziana, zapewne jakiegoś sługi. – Znalazłem pozostałych strażników.
– Zatem prowadź, chłopcze – rzekłem obojętnie, mając dość wrażeń jak na jeden dzień, a jednocześnie spodziewając się nowych wyzwań od losu. Natomiast tłum ciekawskich ruszył za mną. Zatrzymałem się i spojrzałem na postawnego żołnierza z naszywką na ramieniu.
– Sierżancie, proszę zabrać stąd służbę zamkową, nie będą już potrzebni.
– Ma się rozumieć – rzekł i zwołał legionistów, którzy przegonili wścibską gawiedź.
Ja tymczasem dotarłem pod drugą wieżę, a mój przewodnik uchylił drewniane drzwiczki i ujrzałem zmasakrowane ciała czterech żołnierzy. Jeden z trupów miał wycięty mięsisty policzek. Najwyraźniej demon, zabiwszy owych niespodziewających się niczego żołnierzy, postanowił posmakować ludzkiego mięsa. Oj, jakie to rozkoszne – wiedzieć, że te stwory mają drobne słabości, jakże podobne do naszych. Zaś my jesteśmy jeszcze gorsi, bowiem ranimy nie tylko mieczem, ale i słowem. Moje rozumowanie zapewne uraziłoby niejednego człowieka lub elfa. Zaś krasnoludy, które są obojętne na wszystko, co ich bezpośrednio nie dotyczy, wybaczyłyby mi bez trudu. Bowiem obecnie tylko one nie pozują na moralne i empatyczne.
W tym momencie żałowałem, że nie spojrzałem przez okno, gdy nieszczęsna kucharka umierała, bo los zechciał obdarzyć mnie bardzo dobrym wzrokiem jak na człowieka. W ciemnościach widziałem bowiem jak za dnia i nie tylko, a to zjawisko bywało naturalne w środowisku czarodziei. Zdarzało się, iż magowie zostawali obdarzeni mocami różnego rodzaju i nieraz przedziwnymi, ale działo się to na skutek intensywnego oraz ciągłego obcowania z magią. Tymczasem u mnie było zupełnie inaczej, ponieważ od dzieciństwa ujawniały się we mnie różne niezwykłe umiejętności, z którymi musiałem się ukrywać, aby nie posądzano mnie o bycie dziwolągiem, którego najlepiej byłoby utopić albo zakuć w dyby.
*
Nazajutrz promienie słoneczne wpadły do mojej komnaty i oświetliły pomieszczenie. Pospiesznie zakryłem poduszką twarz. Czułem się zdruzgotany niczym upadający olbrzym, a na dodatek dzisiaj przypadały moje urodziny. Zebrało mi się na wspomnienia, żale i troski.
Niestety, w ciągu tych wielu wiosen nie zostałem kimś sławnym, nie wykazałem się ponadprzeciętną odwagą, nie miałem jakiś szczególnych sukcesów. Byłem niemal nikim, choć nie narzekałem na dobrobyt i dostatek. Mimo to czegoś mi brakowało, jakiegoś większego sensu mej egzystencji. Czułem się, jakbym spory fragment mojego życia po prostu przespał oraz zmarnował wiele okazji i szans, które ofiarował mi los. Dlaczego? Czasem ze strachu, kiedy indziej z wygodnictwa. Co prawdaż bycie magiem dawało mi satysfakcję i wysoki status społeczny, lecz czegoś mi brakowało. Jakiejś głębszej myśli, idei, dla której mógłbym umrzeć, nawet nie mrugnąwszy okiem.
Nagle uderzyłem się otwartą dłonią w twarz. Przestań! To twój wyjątkowy dzień i jeżeli ty się nie rozweselisz, to nikt ci nie poprawi humoru. Negatywne myśli potrafią bowiem tylko niszczyć i siać spustoszenie. Wiara we własne możliwości jest najważniejsza, a umniejszanie wartości swojego życia nic ci nie da. Będziesz się tylko czuł jeszcze gorzej. Zamiast tego ogarnij się, chłopie!
Otworzyłem oczy i ziewnąłem, szeroko rozwierając szczęki. Ach… Nowy dzień i kolejne obowiązki. Szkoda, że muszę wstać. Zresztą, o czym to ja śniłem tej nocy? Oj tak, to były piękne sny, najchętniej zostałbym dzisiaj cały dzień w łóżku, ale Eryk Długonogi mógłby bardzo źle to odebrać. Bowiem stwierdziłby pewnie, że ledwo przybył, a już tylko wyleguje się i śpi!
Powlokłem się do okna, aby otworzyć ościeżnicę i zaczerpnąć świeżego powietrza. Ujrzałem nieoczekiwanie Eryka Długonogiego podczas konnej przejażdżki. Nagle postanowił stanąć obiema nogami na rumaku w pozycji wyprostowanej. Co zdziwiło mnie niesamowicie, bo który mężczyzna w tym wieku ma ochotę na takie wygibasy z miłości? Bowiem młodzi nadrabiają za nich dwakroć. Za to starsi mogą pochwalić się innymi zaletami, które można nabyć tylko z wiekiem. Zaś śliczne panny doskonale o tym wiedzą.
Natomiast Eryk Długonogi wyglądał niczym zawodowy cyrkowiec – z tą różnicą, iż miał ogromny brzuch raczej niepasujący do jego nowej profesji. Natomiast panna Ewam, która mu towarzyszyła, klasnęła w dłonie, uradowana wygibasami magnata.
Lecz nie minęło pięć sekund, a możnowładca zahaczył o gałąź drzewa i z hukiem spadł z konia. Zresztą, to mało powiedziane – on wręcz wrył się w ziemię pod wpływem własnego ciężaru! Na szczęście przeżył, bo aż strach pomyśleć, jaka afera wybuchłaby, gdyby umarł podczas mojej obecności na zamku…
Nagle ktoś zapukał do drzwi.
– Wejść! – rozkazałem.
Do komnaty wszedł młody służący, który niósł na tacy śniadanie.
– Gdzie to położyć, panie?
– Byle gdzie – odparłem, bacznie obserwując posługiwacza, który ostrożnie położył tacę na komodzie stojącej obok łoża.
– Mogę odejść? – zapytał.
– Idź. Albo nie. Powiedz mi, w którym pokoju mieszka panna Ewam?
– Na drugim piętrze, niedaleko pokoju miłościwego Eryka – odrzekł sługa.
– A kim ona tak właściwie jest dla naszego ukochanego magnata, córką?
Przez twarz sługi przebiegł rozweselony uśmiech, który natychmiast stłumił.
– Nie, na pewno nikim z rodziny.
– Dziękuję za informacje. Możesz odejść – i rzuciłem mu srebrną monetę w podzięce.
Sługa wyszedł uszczęśliwiony, gdyż jak dla takiego obszczymurka był to dość hojny podarunek.
Czyżby spali ze sobą? – pomyślałem. W sumie jest to wysoce prawdopodobne, ale istnieje możliwość, iż Ewam dba o swoją cnotę i nie odda się zbyt łatwo, bo moim zdaniem ten goguś nie mógł wzbudzić w niej krztyny uczucia. Chociaż – zawahałem się – w życiu bywa różnie. Kobiety chcą zmieniać mężczyzn, a tylko od nich zależy, kim się staną.
Wstałem z łóżka i powlokłem swe cielsko do miski z wodą. Opłukałem starannie twarz i przejrzałem się w lustrze. Jeszcze nie jestem taki stary, a przynajmniej nie widać po mnie, ile tak naprawdę mam lat, ponieważ najcudowniejszym darem magii jest dłuższe życie. Co ma, niestety, swoje zalety i wady. Jednakże największą niedogodnością tego stanu rzeczy jest znudzenie otaczającą mnie rzeczywistością, bo ileż można jeść, spać i chędożyć? Choć to ostatnie zapewne nigdy mi się nie znudzi.