- Opowiadanie: maciekzolnowski - (Nie)bezpieczny dziwak

(Nie)bezpieczny dziwak

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

(Nie)bezpieczny dziwak

Ósma pięćdziesiąt pięć. W Delikatesach Centrum wita mnie ekspedientka, której uśmiech z rana jest jak śmietana, notabene w promocji razem z mlekiem w proszku. Grzeczność pedanta nakazuje zagadać, więc lecę kulturalnie:

– A widzi pani? Tamten grzyb, siniak, jednak mnie nie zabił. Trochę tylko posiniałem.

– Posiniał pan?

– Nie, tak tylko żartowałem, bo chciałem sobie pogadać i już.

– A wybiera się pan gdzieś?

– A wybieram na Orłową.

Dziewiąta zero zero. Słowo się rzekło: wędruję szlakiem w kierunku Orłowej (tylko dla orłów). Jest dobrze, bardzo dobrze. Jest tak, a nie inaczej, bo jestem socjopatą, outsiderem, maniakiem. Zimowa aura mi sprzyja, no więc idę, a co mi tam?! Śnieg zalegający w zaspach i poza udeptaną ścieżką mógłby spokojnie przykryć dorosłego aż po łeb, aż po same uszy nawet. Słowem: piekielna lodowa głębia, złakniona jak u Lovecrafta w „Górach Szaleństwa” ofiar.

A po drodze moc atrakcji. Mój pogrążony w artystyczno-estetycznym transie umysł nie nadąża z ich trawieniem. Już ma wzdęcia i intelektualną czkawkę. Na cholerne zimno też nie ma co narzekać. Zresztą od czego ajerkoniaczek skryty za pazuchą ciepłej zimowej kurtki w kolorze nieba. Kolorek niczego sobie! Na wypadek lawiny czy nawet maluśkiej lawinki, musi być jaskrawy i rzucać się w oczy. Tu po drodze już taki jeden poległ turysta: zamarzł zdaje się. Kot, Ryś, Żbik czy jakoś tak? Nie wiem, nie pamiętam. Tabliczkę mu z krzyżem walnęli, która wygląda jak nagrobek wilkołaka albo zombiaka – tak żeby było do rymu i do taktu. Upiorny widok, kiedy tak nieprzygotowany wędrowiec idzie sobie, idzie i się po raz pierwszy na pana Rysia nadziewa, niczym wampir na pal palownika, do tego jeszcze nocą. Jest też warkocz na pobliskiej jodle zawieszony, coś jakby skalp. Powiesić się można od nadmiaru wrażeń! Ludzie pozbywają się różnych rzeczy w górach: włosów, butów, szalików, pistoletów, małpek, puszek po piwie i oliwie, noży i nożyczek. Jednym słowem: wolność, panie, i swoboda!

Dziesiąta czterdzieści. Tymczasem sto metrów przede mną coś biegnie czarnego, goni szlakiem, pędzi na złamanie karku. Słyszę szelest, widzę cienie, czuję siarkę. Oj, niedobrze! Oj, bardzo źle! I nagle to coś zastyga, nieruchomieje, staje się martwą naturą, jakimś zeschłym bardzo krzakiem, jakąś śmierdzącą strasznie sprawą. Mówię do siebie: „w mordę jeża, będzie git, musi być”.

I pomyśleć, że marzą mi się takie góry, w których tli się jeszcze jakieś życie i które być może kiedyś znów powstaną z martwych i pójdą sobie het, het, jako ożywione trolle, trolle zmartwychwstałe. Podobno w tych lasach działy się i nadal dzieją dziwne rzeczy. Słyszało się to i owo, na przykład legendy o grzybiarzożernych kozaczkach, polujących na swe ofiary, czemu się nawet i specjalnie nie dziwię, gdyż znam uniwersalną zasadę, która brzmi: „oko za oko, ząb za ząb, pieczareczka za pieczareczkę”.

Trzynasta – nomen omen – trzynaście. Przechodzę obok mistera Łosia czy jak mu tam było… Już chyba wolałbym mijać tę starą ambonę w Górkach Wielkich, w której onanizował się ostatnio myśliwy i którego niechcący nakryłem, choć wcale nie chciałem. I on się wstydu najadł przez to nakrycie siebie, i ja. I myślę sobie: „o, Kot zaraz będzie, Kot”. I odczytuję napis z nagrobka: „Łoś, Alojzy Hipolit Łoś: 1955 – 2000”. No pięknie! Tego się nie spodziewałem. A czego? Wiadomo. Wybucham śmiechem dzikim, śmiechem szalonym. Pustą butelczyną po likierze jajecznym cisnę w arktyczną dal, w efektowną śnieżną czapę, w której wszystko ginie jak na zawołanie, gdyż w lesie nie jestem pedantem, jedno w domu. Obym i ja nie zginął i zamarzł!

Piętnasta. Ten radosny dzień dobiega z wolna końca. A co sobie będzie robił overtimy, jak nie musi?! Pora do domu na horrorek wracać, ciemne piwko-paliwko sobie otworzyć, kogoś dźgnąć nożem w wyobraźni podczas seansu, kogoś zgwałcić, oskalpować i oślepić. Może jakiegoś rysia? Tak oto wygląda to moje górskie wędrowanie szlakiem tylko dla orłów, a w każdym razie w stronę Orłowej, w stronę Świniorki, Baraniej, Pysznej i tak dalej, i tak dalej, i tak dużo, dużo dalej. To był zaiste piękny dzień, a ja jestem szajbnięty, ale szczery. Jestem drobnostkowy, pedantyczny, higieniczny, weneryczny, może trochę dziwny, trochę… morderczo usposobiony.

Koniec

Komentarze

Maćku, społeczność fantastów spragnione jest fantastyki… Rozumiesz, rzadko kto, chcąc kupić karton mleka, idzie do obuwniczego. Taka zaskakująca zależność ;)

A ja i tak przeczytałem. I nasuwa mi się przede wszystkim pytanie – czy świr na każdym kroku akcentujący, że jest świrem, pozostaje wiarygodny? Może gdyby ktoś go chwilę wcześniej tak zdiagnozował albo wyzwał, wyprowadzając z równowagi, uwierzyłbym w te wszystkie muszę, bo jestem szajbusem. Ale bez tego odniosłem wrażenie, że po prostu starasz mi się powiedzieć najjaśniej jak się da, że ten facet jest nienormalny.

I, przyznam szczerze, nie do końca potrafię zrozumieć, co więcej chciałeś opowiedzieć. 

Przeczytać, a skomentować… ;)

Dzięki. Podoba mi się wiarygodnie brzmiące zdanie: “społeczność Fantastyki złakniona jest fantastyki”. :) Wytłumaczę się z tego lekkiego upośledzenia oraz szaleństwa głównego bohatera. Otóż dla mnie jest on przede wszystkim nieszczęśliwym pedantem we wczesnej i jeszcze niezdiagnozowanej formie alkoholizmu (patrz: jego odyseje z likierem w dłoni). Taki narrator dla każdego pisarza oraz pisarzyny – to prawdziwy skarb. Horroru jest tyle, co kot napłakał (albo Łoś), ale za to sam bohater jest chodzącym horrorem, strachem, przerażaczem. Mam nadzieję, że rozjaśniłem koncept. Pozdrawiam.

Czyli zakamuflowana fantastyka… Fantastyka odkrywcza, nienachalna… Fantastyka kontekstowa!

Czy to może nowy gatunek ;)

Akceptuję :)

O, i to jest słuszna koncepcja z tym brakiem nachalności. Podoba mi się! Fantastyka jest wsączana w tekst kropelka po kropelce. To swoista kroplówka. Podobnie jest tutaj z horrorem: niby go nie ma, a jednak… ociera się o konwencję. Ja osobiście nie chciałbym takiego typka-bohatera spotkać na szlaku, nie chciałbym, aby był świrusem, nie chciałbym, ażeby był pijany i nie daj Boże do tego jeszcze agresywny. :) 

No cóż, Maćku, tym razem lektura sprawiła mi umiarkowaną przyjemność.

W gawędzie pedanta widzę więcej Twojej chęci sprawdzenia się w budowaniu zdań nasyconych osobliwymi/ wymyślonymi słowami, niż zamiaru opowiedzenia konkretnej historii.

Jako ćwiczenie, Piękny dzień może być, ale wolałabym przeczytać prawdziwe opowiadanie.

 

kępką wło­sków po­roz­rzu­ca­nych po całej pod­ło­dze… –> Czy kępkę można porozrzucać?

 

kupką łusz­czą­ce­go się na­skór­ka, gro­ma­dzą­ce­go się na dy­wa­nie, który na­le­ży za­mieść… –> Dywanu się nie zamiata.

 

a czło­wiek i tak już na dzień dobry jest spóź­nio­ny: wszę­dzie! –> Dlaczego dwukropek?

 

Na około jest tyle kurzu… –> Naokoło jest tyle kurzu

 

Pod­no­szę dwa dłu­gie włosy z pod­ło­gi… –> Raczej: Pod­no­szę z pod­ło­gi dwa dłu­gie włosy.

 

przy­bru­dzo­nej reszt­ka­mi owło­sie­nia pian­ki do go­le­nia… –> A może: …przy­bru­dzo­nej reszt­ka­mi zarostu pian­ki do go­le­nia

 

– Nie, nie; wcale. –> Dlaczego średnik? Nie wystarczy przecinek?

 

Pustą bu­tel­czy­ną po li­kie­rze ja­jecz­nym cisnę w ark­tycz­ną dal, w efek­tow­ną śnież­ną czapę… –> Stuknięty pedant chce zanieczyścić las?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za łapankę, Droga Reg. Bardzo mi się ona przydała, jak zwykle zresztą. A tekst powyższy potraktujmy zatem jako zwykłe ćwiczenie (z intrygującym – mimo wszystko – bohaterem z wieloma problemami). Pracuję obecnie nad czymś dłuższym, co być może – taką mam nadzieję – przypadnie Ci do gustu jako opowiadanie, jako historyjka. Serdeczności! :) 

A ja, Maćku, mam nadzieję, że zapowiedziane opowiadanie spodoba się nie tylko mnie, ale także wielu czytelnikom. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oby tak właśnie było, he. :) :D

Będzie, będzie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

:)

Hmmm, przynajmniej uczciwie ostrzegasz, że nie ma.

IMO, bycie strasznym to jeszcze nie warunek wystarczający horroru.

Babska logika rządzi!

Na pewno mogłoby to wyjść i straszniej, i ciekawiej, ale (jak zwykle) zniosło mnie na lazurowe wody płytkiej rozrywki – płytkiej i pustej.  

Hmmm… Może fabuły tutaj za bardzo nie ma, ale jakoś udało Ci się mnie wessać w strumień świadomości pedanta-szajbusa. Am im dalej brnęłam, tym bardziej robiło mi się nieswojo. Liczyłam co prawda na jakiś łups na końcu, bo wszystko zmierzało w stronę tego, żeby bohater kogoś zaciukał :D Albo został zaciukany. No, ale trudno ;)

Ciekawy eksperyment.

Q-chwale!

 

Może za śmiecenie w lasku powinien był zaciukać siebie. Albo może pan Łoś powinien był powstać z martwych i wrzasnąć, i pogrozić paluszkiem, jako jeszcze większy pedant, pedant-generalissimus (przewyższający swoją obsesją największych nawet, szajbniętych czyściochów). ???

Pracuję właśnie nad czymś dłuższym. No oby to było coś bardziej wciągającego. Mnie na chwilę obecną (nie)zdrowo wessało! Mniemam, iż… no właśnie, powinno rozpoczynać się od takiego, hmm, katalogu-streszczenia nieistniejących książek, opowiadań, które chcielibyśmy sobie sami przeczytać? Musielibyśmy je potem ewentualnie napisać (no może nie w całości). Sami, bo przecież sami z reguły wiemy najlepiej, czego chcemy. A jak nie wiemy, to jest klops, paella de marisco, ślimaki i wszystko, co najgorsze! Fuj i gnój! 

 

Dzięki, Iluzja, serdecznie pozdrawiam! :)

Nowa Fantastyka