- Opowiadanie: Wicked G - Rekurencje w lustrach

Rekurencje w lustrach

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Finkla, katia72, wybranietz

Oceny

Rekurencje w lustrach

Przywitał go znajomy zapach stęchlizny w towarzystwie irytującego głosu prezenterki wiadomości. Stary pewnie znów osuszył dzienną porcję puszek z piwem i zasnął w fotelu. Matka dawno przestała gasić telewizor za niego, ale awantury wszczynane nad rachunkami za prąd nigdy nie przynosiły skutku.

Marcin zdjął buty, niedbale rzucił kurtkę na szafkę. Obrócił się i jeszcze trzy razy szarpnął za klamkę, żeby sprawdzić, czy na pewno zamknął drzwi. Za małolata raz zapomniał o kłódce przy komórce w piwnicy. Jego rower zniknął parę godzin później. I nie pomogło ryczenie przez cały dzień, bo pieniędzy na nowy sprzęt nie można wypłakać. Tak oto rodziły się kolejne obsesje.

Poszedł prosto do sypialni. Nawet nie miał siły wstąpić po drodze do salonu, sięgnąć po pilot i zamknąć jadaczkę tej trajkoczącej lafiryndzie z TV. Był zbyt zmęczony po nocce.

Był zbyt zmęczony, jak zwykle. Dziwiły go dyskusje kumpli z roboty o tym, która zmiana jest najlepsza. Jedni z ochotą witali poranki w fabryce. Inni twierdzili, że wolą zaczynać o czternastej. Jeszcze inni najbardziej lubili pracować po zmroku. Marcinowi nie robiło to żadnej różnicy. Cały czas czuł się tak samo źle. W świecie sów i skowronków jemu przypadła rola leniwca.

Na wieczną senność i zrezygnowanie nie pomagały żadne ilości kawy. Raz załatwił amfetaminę od dawnego znajomego ze szkoły, ale zjazd mnożący codzienne lęki przez dziesięć skutecznie zniechęcił go do kolejnych spotkań z tą substancją.

Myślał też o pójściu do lekarza. Rezygnował za każdym razem, kiedy już wybierał numer do przychodni. Trochę wstydził się o tym rozmawiać. Lecz przede wszystkim nie widział sensu szukania pomocy.

Z jego perspektywy to nie on sam był chory, tylko świat.

Dwie trzecie wypracowywanych w pocie czoła pieniędzy ginęło w tajemniczych okolicznościach, bo przecież nie wydawano ich na drogi, szkoły ani szpitale, tak samo zaniedbane jak za poprzedniego rządu. Ceny benzyny czy wynajmu mieszkań stale rosły, pompowane przez dziwne machlojki panów w garniturach. Kłęby szarego dymu ze śmieci palonych w piecach zatapiały ulice, a chodzili nimi smutni, opryskliwi ludzie przytłoczeni przez problemy.

Nie mógł tego naprawić. Ale mógł o tym na chwilę zapomnieć.

Nie zdjął ubrania, od razu rzucił się na łóżko i przykrył brudną pościelą. Stare okna trzeszczały pod naporem jesiennego wiatru, pacjentka z wiadomości bredziła coś o kolejnej aferze podsłuchowej. Marcin poprawił poduszkę pod głową i zamknął oczy. Był zbyt zmęczony, żeby przejmować się jakimikolwiek dźwiękami. Z reguły zasypiał szybko. Po prostu lubił ten stan, lubił to, że przez jakiś czas nie musi o niczym myśleć. We snach wszystko było takie… niezobowiązujące, toczące się swobodnie, kontrastujące z nieustanną gonitwą i stresem na jawie. Koszmary miewał rzadko i szybko je zapominał. Gdyby mógł, przekimałby całe życie.

Tym razem jednak Marcin długo przewracał się z boku na bok, wzdychając głęboko. Jak tylko zaczynał odpływać w krainę marzeń, zaraz z niewiadomych przyczyn coś go rozbudzało. W końcu wkurzył się na tyle, że zamiast szukać kolejnej pozycji do snu, sięgnął po telefon i słuchawki leżące na stoliku obok łóżka.

Włączył losowanie utworów, pominął parę z nich. W końcu padło na kawałek Pezeta i Asha z Muzyki Klasycznej.

Odłożył komórkę i wlepił wzrok w sufit. Powoli świtało, zza firany przebijały się pierwsze promienie słońca. Dźwięki bębnów przyprawiały o melancholijny nastrój, kolejne wersy wywoływały z głębi pamięci dotkliwe wspomnienia.

 

Ten sam dzień, ten sam sen

Ten sam dzień, ten sam sen

Te same dni tak jak rekurencje w lustrach

Te same sny, chociaż każdy z nich jest inny

 

Marcin od zawsze pragnął spokoju, stabilizacji, lecz te rzeczy ciągle umykały gdzieś w codziennej gonitwie za mniej lub bardziej ważnymi sprawami. Zmieniały się czasy, stanowiska w pracy, ludzie dookoła, ale w pewnym sensie wszystko pozostawało tak samo odległe od idealnego stanu, nijakie i matowe jak ten sufit.

Z tym, że nagle sufit przestał być matowy. Wykwitła na nim błyszcząca plama, która natychmiast rozlała się po całej jego powierzchni, ukazując odbicie sypialni Marcina. Na podłogę spadła kropla tej dziwnej substancji i pokryła każdy skrawek parkietu perfekcyjnie równą warstwą srebra. Odtwarzacz muzyki zaciął się i w kółko puszczał ten sam fragment.

 

Ten sam dzień, ten sam sen

Ten sam dzień, ten sam sen

 

Marcin nie miał pojęcia, co się dzieje. Przypuszczał, że wcześniej zasnął i doznał fałszywego przebudzenia. Chciał wstać z łóżka, lecz coś powstrzymywało jego ruchy, jakby tonął w smole. Mógł tylko patrzeć na nieskończoną liczbę kopii samego siebie wytworzonych przez dwie odbijające światło tafle. Ogarnął go strach, serce zabiło szybciej. Przez głowę przemknęła mu myśl, że to porażenie przysenne. Kiedyś o tym słyszał – paraliż, halucynacje, wszystko pasowało… Próbował opanować panikę i stopniowo wyrwać się ze stuporu, jednak bezskutecznie.

Wtem runął w dół. Przelatywał z zawrotną prędkością przez kolejne ramy luster. Wirował pośród mebli, ubrań i różnych drobiazgów. Wrzeszczał rozpaczliwie, ale został zagłuszony świstem wiatru. Jego kopie dzieliły z nim los swobodnego spadku przez bezkresny tunel, zachowując idealne odstępy.

Nagle coś uległo zmianie, Marcin nie widział już swoich klonów i rzeczy ze swojego pokoju, a innych ludzi i inne przedmioty…

W końcu wszystko wyhamowało, a przerażające uczucie bezwładności minęło. Nie było już też sypialni ani luster więżących ją w pułapce rekurencji. Zniknęła w ciągu mrugnięcia okiem, zastąpiona przez otwartą, pagórkowatą przestrzeń i gwiaździste niebo.

Marcin wstał z ziemi porośniętej krótką trawą. Wreszcie mógł swobodnie się poruszać, co niezmiernie go cieszyło. Nadal odczuwał jednak splątanie, zagubienie, nie potrafił objąć sytuacji rozumem.

– Co jest, do cholery? To się dzieję naprawdę, czy to sen?

– Zadajesz dziwne pytania – usłyszał nagle za plecami.

Ktoś tu był. Młoda kobieta, mniej więcej w jego wieku. Siedziała trochę wyżej na zboczu wzgórza. Zdawało mu się, że skądś ją zna. Z twarzy przypominała mu matkę z czasów młodości, ze starych, wyblakłych zdjęć porozrzucanych gdzieś po szufladach, lecz ubrania nosiła bardziej nowoczesne. Sportowe buty, workowate dresy, bluza z błyszczącym, nadrukowanym logiem.

– Witaj, przybyszu znikąd. – Pomachała dłonią. – Wyglądasz na zagubionego.

– Dobrze myślisz. Nie wiem, gdzie, albo w czym, jestem.

– Jak masz na imię?

– Marcin.

– Na mnie wołają Narica. Cóż, Marcinie, to nie sen, tylko jawa. Ale to wszystko nie jest prawdziwe.

– Nie do końca rozumiem… – Mężczyzna zrobił wielkie oczy i pokręcił głową.

– Sprawdź sam – poleciła mu Narica. – Widzisz ten kamień? Kopnij go.

Skonfundowany Marcin posłusznie to zrobił. W ramach ostrożności wziął niewielki zamach, lecz jego stopa po prostu przeleciała przez pokrytą krzaczastym mchem skałkę. Stracił równowagę i o mało co się nie przewrócił.

– Hmpf – wydał z siebie przytłumiony dźwięk oznaczający ni to zdziwienie, ni to rozbawienie. – Czyli to złudzenie? Halucynacja? Zaraz… gdzieś już o tym słyszałem. Właściwie to czytałem.

To było w książce tego sparaliżowanego naukowca, Hawkinga. Krótka historia czasu. Kuzyn mu ją kiedyś pożyczył, przeczytał raczej z grzeczności niż z ciekawości. Autor wspominał o pewnym gościu, który obalał twierdzenie o tym, że świat jest iluzją, w dokładnie ten sam sposób. Johnson, chyba tak go zwali. Marcin był zaskoczony, że w ogóle to pamięta.

– Argument do kamienia – rzekła Narica. – Czyli tam, skąd pochodzisz, funkcjonują podobne idee, co u nas. Szczerze mówiąc, nie dziwi mnie to. Jak w ogóle tutaj przybyłeś?

– Trochę skomplikowana historia… – Marcin podrapał się po głowie. – Położyłem się spać. Nie wiem, czy zasnąłem, czy nie, ale miałem zwidy. Nagle sufit i podłoga w moim pokoju zamieniły się w lustra, a wtedy zacząłem spadać i…

– Lustra. Wszędzie te przeklęte lustra – przerwała mu kobieta. Wstała i podeszła do niego, wlepiając wzrok w horyzont. – W nich leży klucz do rzeczywistości. Mojej, twojej i wszystkich innych.

– To jakiś równoległy świat?

– W sumie można by określić to w ten sposób. Ale chyba lepiej brzmiałoby: przesunięty w fazie. Albo przezwierciedlony. Przypuszczam, że w twoim świecie sny są uznawane za złudzenia, a wrażenia doświadczane na jawie za rzeczywistość?

Marcin delikatnie skinął głową, choć nie był pewny, czy zrozumiał wszystkie kierowane do niego słowa.

– U nas jest zupełnie odwrotnie – kontynuowała Narica. – Prawdziwe jest to, o czym marzy nasz umysł. Świat, który widzimy teraz, gdy czuwamy, jest tylko niewyraźnym odbiciem naszych snów. Możemy go obserwować, ale z reguły nie mamy na niego większego wpływu. Jesteśmy tutaj niczym duchy, zaznajemy spoczynku. Zaś w snach budujemy naszą rzeczywistość, pracujemy, jemy, komunikujemy się ze sobą.

– To musi być wspaniałe – odezwał się Marcin.

Przez chwilę słyszał tylko szum wiatru. Wymownie spojrzał na okrągłą, bladą twarz Nariki, oczekując odpowiedzi.

– Nie… To nie jest dobre. Nie mamy tam pełnej kontroli. Nie zawsze jesteśmy świadomi, często postępujemy bezwiednie. Możemy umrzeć i zginąć, koszmary są dla nas śmiertelnie niebezpieczne. Ci, którzy posiadają większą kontrolę nad snami, często wykorzystują ją do krzywdzenia innych. Dlatego nie chcę spać. Czuwam i w dzień, i w nocy, byleby tylko tam nie wracać, bo tu jest bezpiecznie. Ale w końcu muszę zasnąć, żeby zaspokoić podstawowe potrzeby, inaczej się nie da.

Marcin wybuchnął histerycznym śmiechem.

– Ja z kolei gdybym mógł, to bym cały czas spał. Z tych samych powodów. Jestem tobą, tylko na odwrót. W lustrzanym odbiciu. Kurwa… – Złapał się za głowę, wplatając palce we włosy. – To najbardziej pomylona rzecz, jaka mi się przytrafiła. Nie miałem tak na żadnej fazie, w żadnym innym śnie. Ciebie w ogóle to nie dziwi? Że nagle po prostu pojawiłem się tutaj i ot tak sobie gadam z tobą o równoległym świecie?

– Przeżyłam tyle, że nic mnie nie zaskoczy. Nawet człowiek, który pojawia się znikąd. Poza tym, wcześniej widziałam inne światy przez lustra. Przeczuwałam, że takie przejścia, przeskoki między rzeczywistościami mogą się zdarzyć. Jesteś tylko dowodem na to, że moje wizje były słuszne.

– Skoro już tu jestem i nie wiem, jak wrócić do siebie… W zasadzie to nawet nie wiem czy chcę wracać… – Marcin zamilknął na moment, nie wiedząc, jak dalej pociągnąć rozmowę. – Mogłabyś mi pokazać wasze sny?

– Wolałabym nie zasypiać… Ale pewnie umierasz z ciekawości, więc się poświęcę. Po prostu rób to, co ja.

Narica położyła się na ziemi na wznak i zamknęła oczy. Zaczęła oddychać głęboko i spokojnie. Marcin postąpił tak samo.

Znów nastąpiła pewna sprzeczność; zdawało mu się, że przez gonitwę myśli i natłok emocji nie będzie mógł zasnąć, jednak przejście na drugą stronę świadomości trwało zaskakująco krótko, ledwie czerń powiek przysłoniła gwiaździste niebo, a zaraz znalazł się w nowym miejscu.

Siedział przy okrągłym stoliku, naprzeciwko Nariki. Na blacie stały dwie filiżanki spowite kłębami pary. Za szerokim oknem rozciągał się widok na ogromną aglomerację. Betonowe narośle na wzgórzach błyskały wszystkimi kolorami tęczy. Sądząc po odległości horyzontu, musieli przebywać w górnej części niebotycznie wysokiego budynku.

– Oto i nasz prawdziwy świat – odezwała się Narica. – Mieszkam w tym mieście od zawsze i od zawsze go nienawidzę, dlatego gdy czuwam, ono czasami znika. Cienie moich pragnień.

– Wygląda na dość szczegółowy – stwierdził Marcin, przyglądając się sznurowi migoczących punktów, zapewne pojazdów sunących po cienkiej nitce estakady. – I uporządkowany.

– Bo taki jest. Marzenia wszystkich ludzi nakładają się na siebie, tworząc wspólną płaszczyznę istnienia. Sny jednych są bardziej znaczące, innych mniej. Jeśli jesteś przeciętnym człowiekiem, możesz kształtować otoczenie według własnej woli w niewielkim stopniu. Na przykład zamienić herbatę na inny napój.

Marcin instynktownie spojrzał na zawartość filiżanki, która zmieniła kolor z bursztynowego na soczyście żółty. Sok ananasowy, mocno schłodzony, ocenił po skosztowaniu.

– Lecz gdybyś chciał zmienić coś więcej… – ciągnęła Narica. – Na przykład diametralnie zmienić kształt rzeczywistości… Cóż, możesz próbować, ale niewiele wskórasz. Widzisz tamten pałac z dwoma wieżami na szczycie wzgórza? Tam siedzą ci, którzy liczą się najbardziej, których sny są zawsze świadome i najmocniej wpływają na rzeczywistość. Oni twierdzą, że pilnują naturalnego ładu, ale wątpię w to, że ich intencje są do końca czyste. Bardziej niż na losach świata zależy im na tym, żebyśmy się ich bali, żebyśmy padali na kolana przed ich władzą. Ale nawet gdybyś mógł skutecznie się im przeciwstawić, pozostaje jeszcze jeden potężniejszy przeciwnik. Chaos. Sny często wymykają się logice, i nawet najbardziej wyćwiczona osoba nie może w pełni ich kontrolować przez cały czas… Wiele bliskich mi osób zginęło przez wypadki czy zrodzone z koszmarów bestie.

– Wasz świat niby jest totalnym przeciwieństwem naszego – Marcin zawiesił głos na chwilę – ale w rzeczywistości jest taki sam. Też chcielibyśmy móc nad wszystkim panować, ale nie możemy. Też zmagamy się ze ślepym losem. I też chcemy unikać tego, czego nienawidzimy. Dlaczego to wszystko jest takie podobne?

– Lustra są kluczem do rzeczywistości – wyjaśniła Narica. – Niektórzy wierzą, że wszystkie możliwe stany istnienia to kolejne obrazy jednego pierwotnego zbioru idei. Macierzy, Boga, jakkolwiek by tego nie nazwać. Ten Prabyt śni, marzy, a fale emitowane przez jego umysł odbijają się, uginają, interferują ze sobą. Rezonują w naszych duszach. Różne światy są do siebie podobne, bo wypływają z jednego źródła. To metaforyczna wizja, lecz sądzę, że tkwi w niej ziarno prawdy… Wiesz, może twoje przybycie tutaj ma głębszy sens. Jesteś moim przeciwieństwem, jednak tylko pozornie. Jak dzień i noc, leżymy na dwóch biegunach tej samej idei. Czasu.

Marcin wlepił wzrok w okno. Powoli trawił mgliste frazy rzucane przez Naricę, usiłując przypomnieć sobie pojęcia z lekcji fizyki w szkole. Zastanawiał się, czy fale tworzące rzeczywistość są falami mózgowymi Boga… Czy Bóg – albo Prabyt – w ogóle miał mózg? Skoro istnienie było obrazem jakiejś idei, to czy te fale były promieniami światła? Z drugiej strony Narica określiła to jako metaforę, przenośnię. Sam nie wiedział, co do końca o tym myśleć. Potoki refleksji przelewały się przez jego głowę. Nie wiedział, czy śni, czy ma halucynacje, czy doświadcza prawdziwych wrażeń, wszystkie te rzeczy zgubiły gdzieś swoje znaczenie, stały się tym samym…

– Te same dni tak jak rekurencje w lustrach – wypalił nagle. – Te same sny, chociaż każdy z nich jest inny.

– Co przez to rozumiesz? – zapytała Narica.

– To słowa piosenki – odparł Marcin. – Słuchałem jej tuż przed tym, jak trafiłem do twojego świata. Nie wierzę, że to zbieg okoliczności.

Odbicie w szybie stawało się coraz bardziej wyraźne, mrok nocnego nieba i blask świateł miasta ustąpiły miejsca lawendowym ścianom mieszkania Nariki.

– Znowu się zaczyna… Czyżbym miał już wracać do siebie?

– Musisz uważać na słowa – poradziła mu kobieta. – Często bywają zaklęciami.

W milczeniu obserwowali, jak srebro zwierciadła rozlewa się po ścianach, podłodze i suficie, ogarniając cały pokój. Meble i bibeloty zniknęły, wtopiły się w powierzchnię luster. Zostali tylko oni. Tym razem nie spadali. Wyrosły im skrzydła, jemu czarne, jej białe. Ich rekurencje frunęły w nieskończoność we wszystkich kierunkach naraz, naśladując ruchy pierwowzorów.

Zbliżali się ku sobie, przyciągani przez przeciwieństwo. Marcin teraz już rozumiał, ktoś wreszcie wysłuchał jego bezgłośnych próśb. Nie wracał do swojego świata, do zatęchłej klitki w bloku i pracy w fabryce. Wychodził na spotkanie Narice, bo jej pragnienia były przezwierciedleniem jego pragnień. Sen i jawa miały się wzajemnie wygasić, by wreszcie mogły zaznać spokoju.

Dystans między nimi zmalał do zera. Dotknął swą dłonią jej dłoni i wszelkie fale ucichły.

 

***

 

Nie wierzę w cuda. Sądzę, że każde zdarzenie musi mieć jakąś logiczną przyczynę, choćby najdrobniejszą, niedostrzegalną.

Tamtym razem jednak trudno było mi utwierdzić się w przekonaniu, że zaszła niewytłumaczalna, nadnaturalna zmiana.

Obudziłem się, jeszcze zanim zadzwonił alarm w telefonie. Czułem się wypoczęty jak nigdy wcześniej, choć zawsze nienawidziłem wstawać o wczesnej porze.

Lecz najważniejsze było co innego. W końcu zniknęła skorupa obojętności, w której żyłem przez ostatnie miesiące.

W końcu podziękowałem ojcu za zrobienie śniadania. W końcu odpowiedziałem sąsiadce z piętra niżej dzień dobry, i nawet się uśmiechnąłem. W końcu spoglądanie na ludzi mijających mnie na ulicy nie wywoływało uczucia obcości, braku więzi.

Zupełnie jakby ściana chłodu, którą bezskutecznie próbowałem osłonić się przed światem, nagle stopniała.

Nie wzniosłem jej po raz kolejny. Jedna noc zmieniła wszystko, choć nie wiem, co dokładnie się wtedy stało. Kiedyś czytałem o tym, że za empatię podobno odpowiada pewna grupa komórek zwana neuronami lustrzanymi, aktywująca się zarówno wtedy, gdy sami coś robimy, jak i gdy przyglądamy się innym wykonującym tę konkretną czynność. Może po prostu w tym systemie neuronów coś nie grało, istniała jakaś nierównowaga w chemii mózgu. Może mój organizm sam uleczył się w ciągu jednej nocy.

Ludzki umysł jest cholernie skomplikowaną rzeczą. Czasami wyobrażam sobie, że tkwi w nim cały świat, którego nikt nie jest w stanie pojąć. Czyżby podczas tamtych kilku godzin snu w tajemniczym świecie w mojej głowie rozegrała się jakaś ważna historia, która sprawiła, że bieg wydarzeń wreszcie przybrał właściwy tor i moje życie wróciło do normy?

Nie wiem. I chyba nigdy nie będę wiedział.

W pamięci utkwił mi jeden szczególny moment z tamtego poranka. Jechałem autobusem do szkoły. Słuchałem Muzyki Klasycznej, gapiąc się we własne odbicie w szybie. Akurat zaczynała się zwrotka Asha z Tych samych dni, tych samych snów:

 

Może ten dzień jest po to by dać mi nadzieję na to

Że widząc siebie w lustrze opisuję prawdą wszystko

Może da nadzieję na tę rzeczywistość

 

Wtedy zza bloków wychyliły się pierwsze promienie słońca. I wtedy ogarnęło mnie dziwne, niewytłumaczalne uczucie. Niezachwiana wiara w to, że kiedyś odnajdę swoje miejsce wśród ludzi.

Koniec

Komentarze

Stephen Hawking, Pezet, oniryzm, biochemia… Wszystko wrzucone w jedno, króciutkie przecież opowiadanie, tworzy u Ciebie spójną i ciekawą całość. Mi się podoba. Sama nigdy w życiu nie umiałabym zamknąć tylu wątków w tak krótkiej formie. 

dobrywilk

Tekst jest sprawnie napisany, czytało się go bez większych problemów. Osobiście nie jestem fanem opierania opowiadań na piosenkach, ale jeszcze bardziej razi mnie sporych rozmiarów infodump w środkowej części tekstu. Narica nie ma osobowości, istnieje głównie po to, by czytelnik dowiedział się, co się stało.

Największą zaletą tekstu jest pomysł na świat, w którym sny są prawdziwe, a jawa nie. Bardzo pozytywnie mnie zaskoczył i chętnie przeczytałbym bardziej rozbudowane opowiadanie mające w nim miejsce. Niestety to samo w sobie to za mało na bibliotekę. 

 

Rezygnował za każdym razem, kiedy już wybierał numer to przychodni.

Literówka.

 

Jedna trzecia wypracowywanych w pocie czoła pieniędzy ginęła w tajemniczych okolicznościach, bo przecież nie wydawano ich na drogi, szkoły ani szpitale, tak samo zaniedbane jak za poprzedniego rządu.

Kiedy ostatnio sprawdzałem, podatki w Polsce wynosiły jakieś 60% pensji (plus akcyza na paliwo, CIT, inflacja i inne, których kosztu nie da się łatwo przeliczyć na procent wypłaty, bo wpływają na wzrost cen, a nie obniżkę wynagrodzeń), a to bliżej dwóch trzecich.

 

Wszystko to zaszło tak szybko, że Marcin nie miał pojęcia, co się dzieje.

Czy gdyby zaszło to samo, co opisałeś, ale wolniej, to Marcin wiedziałby, co się dzieje? Nie sądzę.

 

Mógł tylko patrzeć na nieskończoną liczbę kopii samego siebie wytworzonych przez dwie odbijające światło tafle.

Kopia to nie to samo, co odbicie, obraz.

 

Jego kopie dzieliły z nim los swobodnego spadku przez bezkresny tunel, zachowując idealne odstępy między sobą.

Niepotrzebne.

 

Czyli tam, skąd pochodzisz, funkcjonują podobne idee(+,) co u nas.

 

Wszędzie te przeklęte lustra. – przerwała mu nagle kobieta.

Niepotrzebna kropka. I czy można przerwać komuś zdanie nienagle?

 

Po prostu rób to(+,) co ja.

 

– Wasz świat niby jest totalnym przeciwieństwem naszego – Marcin zawiesił głos na chwilę – ale w rzeczywistości jest taki sam.

Błędny zapis dialogu.

 

W końcu odpowiedziałem sąsiadce z piętra niżej dzień dobry, i nawet się uśmiechnąłem.

Niepotrzebny przecinek.

ironiczny podpis

Dziękuję za przeczytanie i komentarze, DobryWilku i Issanderze. Błędy poprawiłem, ale z niektórymi sugestiami poprawek się nie zgodzę:

 

 

Mógł tylko patrzeć na nieskończoną liczbę kopii samego siebie wytworzonych przez dwie odbijające światło tafle.

Kopia to nie to samo, co odbicie, obraz.

“Kopie” są tutaj użyte w dość metaforycznym znaczeniu. W tym momencie nie wiadomo, czy to, co widzi bohater, jest tylko jego odbiciem w lustrze, czy może czymś więcej.

 

– Wasz świat niby jest totalnym przeciwieństwem naszego – Marcin zawiesił głos na chwilę – ale w rzeczywistości jest taki sam.

Błędny zapis dialogu.

Nie zgodzę się. Cytując za poradnik Fantazmatów:

 

“Co zrobić w sytuacji, gdy chcemy zaznaczyć, że jakaś czynność miała miejsce w trakcie wypowiedzi lub ją przerwała? Wystarczy wrzucić didaskalia w środek:

22) – Poczekaj – podniósł do ramienia karabin i przez lunetę spojrzał na wiszącą nad basenem tarczę – rzucę okiem.

Konstrukcja przypomina wspominane wcześniej wtrącenie. W tym przypadku didaskalia zapisujemy zawsze małą literą, nie stosujemy też kropek po pierwszej części wypowiedzi. Jeśli didaskalia pojawiają się w miejscu, gdzie normalnie pojawiłby się przecinek, to nie dodajemy już tego znaku interpunkcyjnego.”

 

Słowem otwierającym didaskalia jest imię, więc musi być zapisane dużą literą. Standardowy szyk zdania brzmi tutaj moim zdaniem bardziej naturalnie niż odwrócony.

 

W końcu odpowiedziałem sąsiadce z piętra niżej dzień dobry, i nawet się uśmiechnąłem.

Niepotrzebny przecinek.

3. Przecinek przed i stawia się także w sytuacji, gdy to, co stoi po spójniku, jest raczej dopowiedzeniem niż współrzędną częścią zdania. Przykłady:

– Udało mu się ukończyć wyścig, i to na trzeciej pozycji.

– Przygotowała dla nas pyszny obiad, i to z deserem.”

 

cytat za: http://www.jezykowedylematy.pl/2010/12/emil-rucinski-kiedy-przed-i-trzeba-postawic-przecinek/ 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

 

Musisz uważać na słowa – poradziła mu kobieta. – Często bywają zaklęciami.

Zdecydowanie tak, słowa bardzo często są zaklęciami. :)

 

 

Tekst taki filozoficzno-rozkminkowy z bardzo delikatną fabułą. Następuje tu przemiana bohatera, na pewno, tylko z jakiego powodu? Jego przemyśleń, że jednak łączy go coś z innymi ludźmi, dziwnej przygody, a może tylko przez to, że coś zadziało się między nim a spotkaną dziewczyną? A może wszystko naraz. Enigmatyczny tekst i jest raczej taką reminescencją życiową bohatera. Czytelnik nie zobaczy tu jakiegoś wyraźnego uniwersum czy konkretnej akcji. 

Na plus ta zmiana bohatera. Dobrze się czytało.

 

Nie wierzę w cuda. Sądzę, że każde zdarzenie musi mieć jakąś przyczynę, choćby najdrobniejszą, niedostrzegalną.

To akurat wyszło słabiej, bo przecież wszystkie zdarzenia mają przyczynę, to oczywista oczywistość. ;) 

 

 

Zauważ, że w podanych przykładach masz faktycznie dopowiedzenia, a u ciebie po “i” jest zdanie z orzeczeniem.

Co do dialogu, nie widziałem takiej reguły w żadnym innym zestawie zasad pisania dialogów. To nie znaczy, że jej nie ma, ale chyba aż z ciekawości zapytam o to na poradni PWN.

ironiczny podpis

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Blackburnie.

 

Nie wierzę w cuda. Sądzę, że każde zdarzenie musi mieć jakąś logiczną przyczynę, choćby najdrobniejszą, niedostrzegalną.

Poprawiłem ten fragment. Dodałem jedno słowo, które wcześniej mi umknęło, i przez to chyba w pełni nie wyraziłem tego, co miałem na myśli.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Przeczytałam i to wszystko do czego mogę się przyznać. Przykro mi, Wickedzie, nie pokuszę się o powiedzenie czegoś o opowiadaniu, bo, niestety, niewiele z niego zrozumiałam – jak na mój gust za dużo tu snów, rozmyślań, światów.

A najbardziej nie rozumiem, jak to się stało, że na początku opowiadania Marcin wraca z pracy w fabryce, a na koniec, po osobliwej nocy, udaje się do szkoły…

 

Dwie trze­cie wy­pra­co­wy­wa­nych w pocie czoła pie­nię­dzy gi­nę­ła w ta­jem­ni­czych oko­licz­no­ściach… –> Dwie trze­cie wy­pra­co­wy­wa­nych w pocie czoła pie­nię­dzy gi­nę­ło w ta­jem­ni­czych oko­licz­no­ściach

 

Nie zdjął ubrań, od razu rzu­cił się na łóżko… –> Nie zdjął ubrania, od razu rzu­cił się na łóżko

Ubrania wiszą w szafie, leżą na polkach i w szufladach. Odzież, którą mamy na sobie to ubranie.

 

– Za­da­jesz dziw­ne py­ta­nia – usły­szał nagle za ple­ca­mi. –> – Za­da­jesz dziw­ne py­ta­nia.Usły­szał nagle za ple­ca­mi.

 

Praw­dzi­we jest to, co o czym marzy nas umysł. –> Chyba miało być: Praw­dzi­we jest to, o czym marzy nasz umysł.

 

– Oto i nasz praw­dzi­wy świat. – ode­zwa­ła się Na­ri­ca. –> Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

Może da na­dzie­ję na rze­czy­wi­stość –> Może da na­dzie­ję na rze­czy­wi­stość

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Reg. Błędy poprawiłem.

 

A najbardziej nie rozumiem, jak to się stało, że na początku opowiadania Marcin wraca z pracy w fabryce, a na koniec, po osobliwej nocy, udaje się do szkoły…

Pierwszoosobowy narrator z końcówki opowiadania to nie Marcin, tylko zupełnie inna osoba. Marcin kładł się spać rano po nocnej zmianie, a drugi bohater wstawał rano do szkoły.

 

Ten akapit jest kluczem do interpretacji tekstu:

Ludzki umysł jest cholernie skomplikowaną rzeczą. Czasami wyobrażam sobie, że tkwi w nim cały świat, którego nikt nie jest w stanie pojąć. Czyżby podczas tamtych kilku godzin snu w tajemniczym świecie w mojej głowie rozegrała się jakaś ważna historia, która sprawiła, że bieg wydarzeń wreszcie przybrał właściwy tor i moje życie wróciło do normy?

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Wickedzie, dziękuję za podpowiedzi. Może jeszcze znajdę wolną chwilę i uda mi się zrewidować wrażenia. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Będę wdzięczny za poświęcony moment :) W końcu w dzisiejszych dniach czas to bardzo cenna rzecz, bo niestety często bywa deficytowy… Sam chciałbym mieć go trochę więcej :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Bardzo interesujący i odleciany świat. To mi się naprawdę spodobało. Z fabułą tak średnio na jeża. Ja też nie zrozumiałam, dlaczego na końcu pojawia się jakiś całkiem nowy bohater.

Świst powietrza zagłuszał jego rozpaczliwy wrzask.

Czyli co zagłuszało, a co było zagłuszane?

Babska logika rządzi!

Dziękuję za komentarz i bibliotekę, Finklo

 

Świst powietrza zagłuszał jego rozpaczliwy wrzask.

Czyli co zagłuszało, a co było zagłuszane?

Język polski jest językiem typu, podmiot-orzeczenie-dopełnienie, więc domyślnie to świst zagłuszał, a wrzask był zagłuszany. Zmieniłem jednak to zdanie tak, żeby było jaśniej.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nieee, polszczyzna dopuszcza zabawy z szykiem.

Babska logika rządzi!

Poszperałem trochę na ten temat w internecie, i zdania bywają podzielone, jedni uważają, że sytuacjach, gdy biernik jest równy mianownikowi i nie da się określić, w jakim przypadku jest dane słowo, można sugerować się szykiem zdania, inne źródła z kolei twierdzą, że role słów w takich zdaniach są nierozróżnialne i zalecają użycie strony biernej lub innych metod uściślenia:

 

“W polskim szyku mamy jednak do czynienia z tendencjami, które można pokazać na przykładach: […] istnieją liczne rzeczowniki, których biernik równa się mianownikowi,

co może rodzić dwuznaczność, np. Lwy zjadają hieny czy Hieny zjadają lwy? Zazwyczaj w takim zdaniu decyduje kolejność wyrazów, ale możemy też posłużyć się stroną bierną: Hieny są zjadane przez lwy.”

 

https://lingwistykapraktyczna.wordpress.com/2016/07/05/jezyk-polski-swobodny-jest-o-szyku-w-polszczyznie-kilka-slow/

 

“Mimo dużej swobody w zakresie szyku w języku polskim, w tekstach neutralnych z punktu widzenia stylistyki należy przestrzegać reguł wskazywanych przez przepisy poprawnościowe, jak np.: […] jeżeli podmiot i dopełnienie mają taką samą postać (biernik równy mianownikowi), podmiot winien stać przed dopełnieniem (Kobiety malują koty, a nie: *Koty malują kobiety)”

 

https://pl.wikipedia.org/wiki/Szyk_wyraz%C3%B3w

 

“W polszczyźnie za szyk neutralny uważa się układ: podmiot (P) + orzeczenie (O) + dopełnienie (D), np. Jan kocha Marię (P + O + D). Szyk nacechowany związany jest z kontekstem, np. zamiast Jan kocha Marię można powiedzieć Marię kocha Jan (D + O + P), inaczej hierarchizując znaczeniowo składniki zdania. […] Rola szyku gramatycznego w polszczyźnie jest drugoplanowa, ale istnieją konstrukcje, w których szyk jest czynnikiem decydującym o znaczeniu. Należą do nich zdania typu: Byt określa świadomość; Widzew pokonał Motor, w których podmiotu (w mianowniku) i dopełnienia (w bierniku) nie można rozpoznać po formach fleksyjnych (byt i świadomość mogą być mianownikiem lub biernikiem). Tylko przy założeniu, że powyższe zdania mają szyk neutralny, można je zinterpretować zgodnie z zasadą: P + O + D. W praktyce warto unikać tego typu wypowiedzeń, aby nie zakłócać komunikacji niejasnością komunikatu.”

 

http://hamlet.edu.pl/szyk-skl

 

“Zdania motocykl wyprzedził autobus lub lwy zjadają hieny nie są jednoznaczne poza kontekstem, gdyż funkcje A i P nie są w nich w żaden sposób odróżniane. Tym razem nie pomagają zaimki wskazujące ani przymiotniki, a kolejność wyrazów nie ma żadnego znaczenia. Dlatego bez dodatkowych objaśnień nie wiadomo, kto kogo zjada czy który pojazd wyprzedził który. Gdy zachodzi obawa nieporozumienia, trzeba użyć strony biernej, w której funkcje agensa i pacjensa są jasno rozdzielone (jak w zdaniu hieny są zjadane przez lwy). Neutralizacja ról S, A i P (a także B) dotyczy wszystkich rzeczowników rodzaju nijakiego (co jest cechą odziedziczoną z indoeuropejskiego prajęzyka), a także rzeczowników męskich nieżywotnych, i wszystkich nieosobowych rzeczowników w liczbie mnogiej (efekt rozwoju fonetycznego pierwotnie odrębnych końcówek w języku prasłowiańskim). Np. stół (S = A = P) : stołu (G), podobnie dziecko (S = A = P) : dziecka (G), lwy (S = A = P) : lwów (G). Morfologiczna neutralizacja S = A = P dotyczy także rzeczowników żeńskich o odmianie spółgłoskowej (np. Maryś wyprzedziła córuś, wesz zjadła mysz), tu jednak wystarcza zaimek lub przymiotnik, by niejednoznaczność usunąć (tę wesz zjadła mysz).”

 

http://grzegorz.jagodzinski.prv.pl/typpl/wsttyp2.html

 

Osobiście uważam, że z kontekstu raczej da się domyślić, że to wrzask był zagłuszany – w końcu z reguły to ludzie nie są w stanie przebić się swoim głosem przez silne podmuchy wiatru, nawet jeżeli ryczą na całe płuca. Tak czy inaczej zmieniłem to zdanie na wersję ze stroną bierną, żeby uniknąć niejasności.

 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

No to ja się dopisuję do tych twierdzących, że lepiej napisać tak, żeby było jednoznacznie. Albo chociaż dołożyć sugestie: “Głodne lwy zjadają nawet nieświeże hieny”.

Babska logika rządzi!

– Prawdziwe jest to, co o czym marzy nasz umysł.

W pewnym momencie Narica zmienia się w Narikę, tutaj:

Z drugiej strony Narika określiła to jako metaforę, przenośnię.

Czytało mi się całkiem nieźle, tylko bez emocji i to jest mój główny problem z tym opowiadaniem. Nie przekonuje mnie też pomysł, co nieco mnie zaskoczyło, bo lubię światy równoległe. I jeszcze jedna rzecz, która zawsze mnie irytuje w tego typu tekstach: wolałabym, żeby bohater jakoś tak bardziej naturalnie dowiedział się o różnicach pomiędzy światami.

Przynoszę radość :)

Dzięki za komentarz i wpadnięcie, Anet, wskazane błędy poprawiłem :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Wickedzie, jedno spostrzeżenie na początek:

Poszedł prosto do sypialni. Nawet nie miał siły wstąpić po drodze do salonu, sięgnąć po pilot i zamknąć jadaczkę tej trajkoczącej lafiryndzie z TV. Był zbyt zmęczony po nocce.

Był zbyt zmęczony, jak zwykle. Dziwiły go dyskusje kumpli z roboty o tym, która zmiana jest najlepsza. Jedni z ochotą witali poranki w fabryce. Inni twierdzili, że wolą zaczynać o czternastej. Jeszcze inni najbardziej lubili pracować po zmroku. Marcinowi nie robiło to żadnej różnicy. Cały czas czuł się tak samo źle. W świecie sów i skowronków jemu przypadła rola leniwca.

Na wieczną senność i zrezygnowanie nie pomagały żadne ilości kawy.

Chyba trochę tego za dużo. O, i jeszcze tu:

Był zbyt zmęczony, żeby przejmować się jakimikolwiek dźwiękami.

Dużo “ryzykowałeś” z takim utworem. Oryginalna wizja, ale to tekst z typu albo cię kupi, albo nie. Mnie nie kupił, ale nie przez wizję, a relację pomiędzy głównymi bohaterami. Narica była zbyt wszech wiedząca i opanowana, a Marcin nadpobudliwy i rozchwiany emocjonalnie. Nie grał mi ten duet i dialog.

– Co jest, do cholery? To się dzieję naprawdę, czy to sen?

– Zadajesz dziwne pytania. – Usłyszał nagle za plecami.

(…)

– Witaj, przybyszu znikąd. – Pomachała dłonią. – Wyglądasz na zagubionego.

– Dobrze myślisz. Nie wiem, gdzie, albo w czym, jestem.

– Jak masz na imię?

Niby wszystko jasne, ale brzmi nienaturalnie. Nie pytaj tylko, jaki brzmi naturalnie. Pewnie inaczej, choć wiem, że to niewiele Ci pomoże.

A jeśli tekst mnie nie wciągnął i dialog, to miałem nadzieję, że końcówka będzie (dla mnie) zaskakująca, ale…

Nie wzniosłem jej po raz kolejny. Jedna noc zmieniła wszystko, choć nie wiem, co dokładnie się wtedy stało.

Niestety mam tak samo z Twoim tekstem. :( 

Może następnym razem, Wickedzie, bo kilka Twoich opek przypadło mi do gustu. :)

Pozdrawiam.

 

Aha, tekst dobrze napisany, ale nie wiem czy trzeba Ci jeszcze o tym pisać.

Interesujące. Trochę oniryzmu, trochę obyczajowości, podlane sosem pewnej piosenki. Masz na tyle wyrobione pióro, że czyta się to bez większych czkawek, jednak środkowa część – ta, gdzie rozmawia bohater z Naricą – mnie mocno znudziła. Za dużo tam przydługich kwestii, za dużo wygłaszania mów zamiast rozmowy. Trochę szkoda, bo reszta tekstu jest dużo ciekawsza, a sam pomysł tak różnych równoległych światów – ciekawy.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Podobał mi się pomysł na świat i to w jaki sposób się przechodzi do równoległego. Piosenka i jej tekst idealnie do tego pasują. To jakie wypaczenia są w równoległym świecie, to że też są ludzie, którzy przez swoje umiejętności mają władzę i koszmary wyśnione przez innych są zagrożeniem – bardzo mnie urzekło. 

Musisz uważać na słowa – poradziła mu kobieta. – Często bywają zaklęciami.

(Podobnie jak jednemu z przed czytelników) to zdanie jest dla mnie złotem. 

 

Niestety zabrakło mi rozwinięcia fabularnego w świecie równoległym. Jakieś akcji czy rozwinięcia wątku bohatera poprzez zmierzenie się z koszmarami czy coś. Do końca opowiadania czekałam na większe nawiązanie do tagu “sowy i skowronki”.

 

Zakończenie optymistyczne i przyjemne, nie spodziewałam się takiego :D 

O, Mary słusznie prawi. Przydałoby się trochę akcji w tym dziwnym świecie.

Babska logika rządzi!

Przeczytałem i podobało mi się :) Ciekawy pomysł na świat równoległy, fajnie napisane, przyjemnie się czytało. Zabrakło mi tylko nieco emocji u bohatera. Niby wspominasz w pewnym momencie o strachu i panice , ale jakoś nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że Marcin specjalnie nie przejął lotem przez lustra i wizytą w innym świecie. Ale może to tylko moje mylne wrażenie ;)

 

W świecie sów i skowronków jemu przypadła rola leniwca.

Dostrzegam bratnią duszę ;D

Dziękuję za kolejne komentarze :)

 

Ogółem cieszę się, że udało się Wam znaleźć kilka pozytywnych aspektów tekstu. Co do fabuły i nużących dialogów – cóż, tu nie mam czego bronić, po prostu przyznaję, że wyszło to nie tak jak powinno.

 

@Darcon

Powtarzanie podobnych faktów przy początkowej ekspozycji głównego bohatera było zabiegiem celowym mającym ukazać jego znużenie życiem, choć przyznaję, że mogłem z tym odrobinę przesadzić.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Przenicowane światy. Cholernie ciekawy zamysł i straszliwy. Za krótka opka, aby opisać i pojąć konsekwencje. 

Początek słaby (może za długi?) – zgodzę się z przedpiścami – lecz dalej, kiedy zacząłeś nakreślać możliwe konsekwencje zrobiło się duszno i gorąco. 

Zakończenie ucieszyło mnie, też uciekłabym i ucieszyłabym się, że żyję tu, a nie tam.

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Asylum :)

 

Między innymi o taki właśnie efekt mi chodziło – pokazanie świata, który pozornie jest wyśnionym (w przenośni i dosłownie) rajem, do którego chciałoby się uciec, lecz w rzeczywistości mierzy się z tymi samymi bolączkami co nasza rzeczywistość, a może nawet gorszymi.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Ulice tonęły w kłębach szarego dymu ze śmieci palonych w piecach, a chodzili nimi smutni, opryskliwi ludzie przytłoczeni przez problemy.

Piecami chodzili ci ludzie?

W świecie sów i skowronków jemu przypadła rola leniwca.

Wreszcie bohater, z którym mogę się utożsamić.

Dlatego nie chcę spać. Czuwam i w dzień, i w nocy, byleby tylko tam nie wracać, bo tu jest bezpiecznie.

– Mogłabyś mi pokazać wasze sny?

– Oczywiście. Po prostu rób to, co ja.

No… Chyba coś tu nie teges.

 

Fajny pomysł i niezły warsztat. I to w sumie tyle co mogę powiedzieć. :( Postacie wyszły nijakie, dialogi nienaturalne, fabuła chyba zbyt szalona jak dla mnie. Po co ten wstęp o ojcu, matce, tv, skoro nic z tego nie wynika? Ot irytowali go i przestali.

Samo w sobie to nie jest nic złego, zwłaszcza przy tak dobrym pomyśle. Ale przedstawiasz go tak, jakbyś chciał go szybko upchać w rozmowie i przejść do rzeczy. Narica opowiada o swoim świecie zupełnie z perspektywy naszego, jakby to nasz był jej naturalnym. W ogóle nie jest niczym zaskoczona, wszystko widziała. U ciebie jest odwrotnie? Spoko. U nas prawda jest w snach.

Pomysł na świat bardzo dobry, ale fabularnie coś tu nie zagrało. Czytało się bez zgrzytów.

Dzięki za przeczytanie i komentarz, ac :) W tekście na razie nic nie zmieniam, poczekam na ogłoszenie wyników konkursu.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Dziękuję za zwrócenie uwagi i wyjaśnienie, Jerohu, poprawię po zakończeniu konkursu.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

http://altronapoleone.home.blog

“Odleciane”, zwariowane, żeby dobrze się wczuć, musiałam brać dopalacze, na szczęście nierzeczywiste, tylko takie serwowane przez mój mózg. Tak czy inaczej, mimo, że pewnie nie wszystko zrozumiałam, bardzo mi się podobało. Powodzenia w konkursie i oczywiście klikam bibliotekę :) Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku :)

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Dziękuję za przeczytanie, bibliotekę i życzenia, Katio :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Fajny na początku kawałek o narodzinach obsesji, leniwiec, fajna koncepcja świata, w którym sny są realne a rzeczywistość nie ;)

Ale, czytając Twoje teksty zawsze mam pewien niedosyt – bo bierzesz bohatera, przerzucasz go do innego świata, opisujesz reguły, rządzące tym światem i kończysz.

No i nie kupiła mnie ta magiczna przemiana bohatera na koniec – takie to mało efektowne. Jakbyś wyciął całą wędrówkę bohatera prowadzącą do przemiany.

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Dziękuję za komentarz, Wybranietz :) Cóż, mam ten problem, że czasami zbytnio skupiam się na samym pomyśle na świat, a za mało na fabule… 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Na wstępie: nie słuchałam piosenki, lubię czytać opowiadanie takim, jakim jest i tak nigdy nie umiem się wczuć w czyjś gust muzyczny. Bardzo podobało mi się nakreślenie bohatera – ten skradziony rower, chroniczne zmęczenie, taka “bylejakość” życia. Realistyczne, nieprzesadzone, prawdziwe. No, może z wyjątkiem tego, że pracujący w fabryce Marcin z rodzicami o zainteresowaniach TV+puszka piwa przeczytał Hawkinga i jeszcze coś z tego zrozumiał i zapamiętał. Wydaje mi się, że bez elementarnego zrozumienia fizyki byłoby mu ciężko a nie wyglądał na kogoś, kto nie miał kłopotów z fizyką. No ale ok, można przymknąć oko. Druga część niestety mocno odstaje od pierwszej – kobieta o egzotycznym imieniu robi infodumpa, bohater jej bez zastrzeżeń wierzy i cudownie się zmienia. Wiem, że chciałeś to uzasadnić tymi neuronami lustrzanymi i rekurencją (+interferencją;)), ale zabrzmiało zbyt łopatologicznie i zbyt pośpiesznie. Prawdopodobnie uszkodził Cię limit – gdyby Marcin poznawał lustrzany świat stopniowo, coś w nim robił poza słuchaniem wykładu Narici byłoby dużo bardziej ciekawie i wiarygodnie. Temat sowio-skowronkowy potraktowany trochę obok. Sam przyznajesz, że Marcin nie jest ani jednym ani drugim :)

Dziękuję za komentarz, Bellatrix :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

To jest w sumie bardzo intrygujący i dobrze napisany tekst, ale potrzebowałam niezłych czytelniczych rekurencji w sensie łacińskiego znaczenia czasownika “recurre” – przybiegać z powrotem – żeby go w pełni zrozumieć. Ale świat jest spójny i wciągający, bardzo go plastycznie budujesz, co stanowi spory plus. Motyw bezsenności ciekawie potraktowany, co do bohatera – Bella ma moim zdaniem rację, ale nie przeszkadzało mi to jakoś bardzo, podobnie jak luki fabularne. Pewnie dlatego, że wciągnął mnie sam świat. Ale tak ogólnie – mam wrażenie, że to szkic bardzo dobrego tekstu, któremu przydałoby się trochę przepracowania poszczególnych elementów.

Nie przepadam natomiast za budowaniem tekstów na piosenkach, raczej mi to utrudnia niż ułatwia odbiór. Choć może jeszcze trafię na takie zastosowanie tego motywu, które mnie zachwyci, niczego nie wykluczam.

 

Zapamiętane drobiazgi: chyba Nariki a nie Narici – w takich sytuacjach odmienia się zgodnie z wymową, o ile wiem.

http://altronapoleone.home.blog

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Drakaino :)

 

Uwaga – przez analogię do “Jessiki” – jak najbardziej słuszna, poprawiłem na prawidłową wersję.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nowa Fantastyka