- Opowiadanie: Cornelius - Pojemnik

Pojemnik

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Pojemnik

 

Jedyną rzeczą, której Wiktor naprawdę nie lubił, był przypadek. Nie taki zwykły, żadne tam gołębie gówno na kołnierzu. Chodzi o zdarzenia wymykające się następstwu przyczyn i skutków. Denerwowały go sytuacje błąkające się niczym odbłyski słońca na kapryśnej fali, a dotyczące spraw naprawdę ważnych. Nieprzewidziane zdarzenia zdolne obracać w ruinę wysiłek wielu pokoleń. Zbyt dobrze znał historię królestw, które rozpadały się z błahego powodu, czytał o społeczeństwach, które nawiedzał obłęd rewolucji, miał świadomość, że kosmiczny kolaps jest w stanie zamienić jaśniejące gwiazdy w czarne dziury. Czyżby teraz miał nadejść ten moment? Poderwana ma zostać wiara w stabilność świata, a ludzie zatęsknią za zwyczajnością? Musi coś zrobić. 

Wiktor nie bez trudności dźwignął się z krzesła, trącając stojącą na stole szklankę. Niedopita herbata zafalowała, fusy oblepiły ściankę, lecz naczynie nie spadło. Wykonało piruet. Wiktor przysiągłby, że dygnęło nawet i nie roniąc ni kropli ustawiło się na krawędzi stołu w sposób przeczący zasadom statyki. „Czyli to już blisko” – pomyślał i mrużąc oczy powrócił do czytanego artykułu.

Literki rozmazywały się. Miał dziewięćdziesiąt cztery lata. Życie oglądane z drugiego końca wydaje się krótsze niż przerwa między matematyką a polskim. Mąciły mu się myśli, gubiły daty, zamazywały ostatnie wydarzenia. Gazeta, trzymana w niezdarnych i drżących rękach cicho szeleściła. Stało tam jak byk. Dwudziestego siódmego lipca doszło do całkowitego zaćmienia Księżyca przy jednoczesnej wielkiej opozycji Marsa. „Oba ciała niebieskie poczerwieniały na nocnym niebie, jak gdyby aztecki Huitzilopochtli zażądał kosmicznej ofiary” – starzec poruszał bezgłośnie ustami. Była jeszcze druga wiadomość. Gorsza. Ma zostać rozplombowany pojemnik pozostawiony przez uciekającą Armię Czerwoną we wrześniu dwudziestego roku. Koszula na plecach Wiktora zwilgotniała.

Ku-ku, ku-ku… − zegarowa kukułka oznajmiła nadejście północy. Plomby na pojemniku prawdopodobnie zostały już naruszone. Bo choć zegar tykał, a czas płynął swoim rytmem, wahadło spoczywało w punkcie maksymalnego wychylenia. Znak, że niszcząca ład zaraza zaczyna przenikać do świata. Nie atakuje od razu wszystkiego, ale przecież żaden mór tak się nie zachowuje.

Przed Wiktorem ostatnia akcja. Ostatnia, może najważniejsza. Tylko czy znajdzie dość siły? On jeden pozostał z zaprzysiężonej grupy. Pomyślał o poruczniku Oczkowskim, przełożonym z Kedywu, pomyślał o Jance – sanitariuszce i posiadaczce najkształtniejszych cycków, były też inne osoby, których imiona i szarże zamazał czas. Gdyby wszyscy oni żyli, nie doszłoby do wydobycia tej najprawdziwszej puszki Pandory. Leżałaby dalej w poleskich bagnach, przykryta uświęconym przez szamanów mułem i unieszkodliwiona talizmanami Ewenków.

 

Czterdziestoletni Andrzej Maczyński od dwóch lat był dziekanem Wydziału Logistyczno-Mechanicznego Wyższej Szkoły Inżynierii. Dzięki znajomościom swojego ojca uzyskał habilitację, te same znajomości umożliwiły mu podpisanie kontraktu z wojskiem na wydobycie z bagien i przechowywanie pojemnika. Prócz długiego naukowego tytułu, ojcu zawdzięczał jeszcze przedwczesną łysinę i skłonność do nadwagi. Nieświeży oddech był już wyłączną zasługą jego niezdrowej diety. Andrzej Maczyński wiódłby najchętniej nudny żywot naukowca w miejscowości, której nikt z nauką nigdy nie kojarzył, gdyby nie matka, pragnąca widzieć syna otoczonego nimbem sławy i pokazywanego w Wiadomościach, niechby i przedpołudniowych. Dzięki jej układom miał być człowiekiem, który jako pierwszy po wielu latach zajrzy do pojemnika. O jej synu usłyszy Polska, ba, świat cały. Dziekan poprawił się w fotelu, uśmiechnął do siebie i uruchomił na smartfonie quiz: „Czy jesteś macho?”.

Ekran zamigotał, rozbrzmiało parę taktów piosenki „Dziewczyny są gorące…” i wyświetliło się pierwsze pytanie: „Oceń, jak łatwo przychodzi Ci wyrwać dziewczynę na dyskotece?”. Skala od jednego do dziesięciu, zbyt szczegółowa, w porównaniu do jego osiągnięć. Zastanawiał się: skłamać czy może tym razem postawić na uczciwość. Skrzypnęły drzwi do gabinetu i pojawiła się sekretarka. Dziś miała na sobie sukienkę w czerwone smoki.

− Ktoś do pana dziekana. − Nie czekając na zgodę przełożonego, szerzej uchyliła drzwi.

Starszy pan ostrożnie wszedł do środka. 

Wiktor wiedział, co chce powiedzieć. Usiadł ciężko na krześle. Rozkojarzony wzrok siedzącego naprzeciw naukowca nie był dobrą wróżbą. Oczekiwał kogoś starszego. Zresztą zupełnie inaczej wyobrażał sobie człowieka piastującego tak wysoką funkcję.

Zaczął tłumaczyć. Głos miał drżący, starczy, na dodatek ściśnięty potęgującym się stresem.

− W pojemniku, który wojsko panu powierzyło, znajdują się sproszkowane mózgi rewolucjonistów. Zresztą nie tylko rewolucjonistów. Wszystko, co udało się zebrać. Resztki wyjęte z czaszek Dantona, Robespierre’a, z czaszki królobójcy Ravaillaca i Marxa… − mówił coraz bardziej drżącym głosem. − …a także mniej znanych złoczyńców, głównie bolszewickich terrorystów owładniętych szaleństwem burzenia starego porządku i skazanych na śmierć. Cerebralne szczątki kolekcjonowane były najpierw przez rosyjskich carów, a potem przez ich bolszewickich następców. Tkwiąca w mózgach świadomość wciąż jest groźna. Potrafi inicjować rebelie, zarażać odrazą do wszelkiego ładu, potęgować głód krwi. − Gdy to mówił, palce same zaciskały się mu na brudnych nogawkach spodni.

Nabrał powietrza i głosem silniejszym niż jeszcze przed chwilą, tłumaczył: − Nie ma w tym nic niezwykłego. Skoro same słowa zdolne są wywoływać zamieszki i wpływać na zachowanie, o ileż bardziej niebezpieczna jest stojąca za nimi myśl, chora świadomość, dodatkowo zwielokrotniona mocą synergii połączonego z sobą zła wielu osób. Po otwarciu pojemników zacznie się panowanie chaosu. Będzie on dotyczył psychiki, zawieszeniu mogą ulec fundamentalne zasady fizyki.

Wiktor znowu poczuł, jak zwilgotniała koszula oblepia mu plecy nieprzyjemnym chłodem.

Przerwał i spojrzał na dziekana. „Co on tak tam gmera pod biurkiem?” − zastanowił się.

Andrzej Maczyński, położywszy smartfon na grubym udzie, nieuważnie słuchał gościa. Dużo bardziej zajmowały go kolejne wyświetlające się pytania quizu.

− Pan mnie słucha? P-pan wie, co mam na myśli, prawda? − Wiktor był zaniepokojony.

− Ależ oczywiście. Tak, no… ten… Przełożenie… tego no… raty, tak raty, nie jest żadnym problemem.

Widząc rozszerzone zdziwieniem oczy starego człowieka, poprawił się.

− Powiedziałem raty? Coś podobnego. − Dziekan uśmiechnął się. − Nie raty, da-daty − czknął nieznacznie. Gabinet wypełnił zapach hamburgera z dużą ilością cebuli. − Oczywiście, że daty. Mam kredyt we frankach. Wie pan… takie freudowskie przejęzyczenie.

Im dłużej Wiktor przebywał w towarzystwie tego gościa, tym szybciej tracił pewność, czy świat istotnie zasługuje na dalsze trwanie. Rewolta zmusiłaby ludzi do myślenia. Być może chaos zadziałałby jak bulgocąca woda, wypłukująca szumowiny i miernoty. Ale możliwe, że znaleźliby się na jeszcze wyższych urzędach i stanowiskach. Starzec uchwycił się mocniej blatu biurka i kładąc nacisk na każde wypowiadane słowo zakończył prosząco:

− Zrobiłby pan wielki, prawdziwie wielki dobry uczynek, ukrywając ten pojemnik na kolejnych sto lat.

„Osiemdziesięcioprocentowy macho” − wyświetliło się na ekranie. Dziekan poprawił się w fotelu i zacisnął dłoń na udzie.

− Dziękuję za ostrzeżenie. Niezwykłe jest t-to… t-to co pan mi powiedział…

W tym momencie zdał sobie sprawę, że chyba coś ważnego jednak przeoczył. Koncentracja i podzielność uwagi należały do jego słabości. Ale przynajmniej starał się.

Wstał. Ujął delikatnie starszego pana pod ramię i wyprowadził z gabinetu.

− Miło było pana poznać. − Pożółkłe zęby i pogłębiający się bruksizm nie powstrzymały go przed uśmiechem.

− Do widzenia. − Wiktor skłonił się szarmancko w stronę sekretarki.

Nie oderwała wzroku od kolorowego czasopisma. Miała niespełna trzydzieści lat, kolorowe czasopisma były całym jej światem.

− Eeedodzenia − odpowiedziała niewyraźnie. I zaraz dodała: − Niesamowite! Ewa Minge odnalazła swego zagubionego kota. − Po czym z widocznym uczuciem ulgi odetchnęła.

Miała ładne piersi, smoki na sukience zafalowały beztrosko, ocierając się swymi ogonkami o jej sutki.

Dziekan wciąż stał w drzwiach. Wyglądał na pogubionego. Koty, smoki, wcześniej jakiś pojemnik i złe świadomości, czuł, że wielość spraw przekracza jego zdolności percepcyjne. Szukając natchnienia spojrzał w górę na wiszące na ścianie godło. Zamarł. Miał wrażenie, że orzeł postukał się skrzydłem w koronę. Andrzej Maczyński zamrugał nerwowo. Orzeł wciąż czynił wymowny znak. Dziekan oparł się o futrynę, pomyślał, że pracuje na zbyt dużych obrotach: konferencje, odczyty, wykłady. Czytał kiedyś w Focusie… hmm, czy na pewno w Focusie? Być może czytał w fordzie focusie, że przywiązanie do nocnego trybu życia i nadmiar słodyczy potrafią zaburzać postrzeganie. Czyżby właśnie teraz skumulowały się u niego te objawy? Jeszcze raz popatrzył na godło i szybko odwrócił wzrok. Tym razem orzeł podnosił w górę środkowy szpon. Dziekan przesunął ręką po twarzy w geście zmęczonego pracą człowieka.

 

Uczelniany korytarz był ciemny i chłodny.

„Żeby chociaż zapytał, czy napiję się wody” − pomyślał z wyrzutem Wiktor i w tym samym momencie poczuł się naprawdę źle. Na czoło wystąpiły mu krople potu, oddychał z trudem. Uchwycił się żelaznej balustrady i postawił stopę na pierwszym stopniu schodów. Dołączył drugą nogę i jeszcze raz to samo. Technika, której dzieci uczą się w pierwszym roku życia wciąż była niezawodna. Miał jednak trudniej, przed oczami pojawiły mu się mroczki, dwa identyczne, jak bracia bliźniacy. Zamrugał parę razy, zaciskając mocno powieki. Mroczki jakby zbladły.

Schodził powoli, niepewnie, bardziej bokiem niż przodem, przeszkadzając wszystkim spieszącym się po wątpliwą w tej uczelni wiedzę.

Jakaś pani w beżowej garsonce i z dużą torebką westchnęła z dezaprobatą, próbując go wyminąć. Krzywiąc się zeszła z ustalonej przez siebie trasy. Spieszący się tuż za nią student omal nie zrzucił Wiktora ze schodów. „Jak się ma dziewięćdziesiąt cztery lata, stajesz się ciężarem i utrapieniem” − pomyślał starszy pan.

Przejście do przystanku autobusowego, znajdującego się raptem kilkadziesiąt metrów od budynku Wydziału, zabrało mu dziesięć minut. Nadjeżdżał autobus. Czekający na przystanku ludzie wstali i ruszyli w stronę krawężnika. Wiktor nawet nie popatrzył na numer, tylko wsiadł.

Było ciepło, tłoczno i duszno. On był wewnętrznie rozbity. Zawiódł. Odpuścił najważniejszą sprawę w swoim życiu. Złożone przed laty obietnice wyparł z pamięci, wymazał, udał sam przed sobą, że nie istnieją. Na kilkadziesiąt lat zapomniał o niebezpieczeństwie. A może uznał je za nierealne. Tymczasem zaraza porażająca struktury świata wgryzała się w intelektualne i materialne podwaliny ludzkości, przygotowując świat na ostateczny cios ze strony zła skumulowanego w odnalezionym pojemniku. W bagnistym mule przetrwał niemal wiek, teraz tkwiąca w nim moc szykowała się do wyjścia na świat. Zagrożenie stokroć gorsze niż atak zombi czy opętańcze zjawy z tabliczki oui-ja.

Znowu poczuł się gorzej.

Zakaszlał. Oddech uwiązł mu w gardle. Zakrztusił się bańką powietrza, która nie dawała się przepchnąć w żadną stronę. Ludzie w autobusie spojrzeli na niego z odrazą. Musiał wysiąść.

Oparł się o ścianę odrapanej kamienicy. Pozbawione tynku cegły pozostawiły na jego marynarce czerwony obrys.

− Coś się panu stało? W czymś pomóc? − usłyszał dziecięcy głos.

Dziewczynka miała najwyżej siedem lat i bardzo rezolutne spojrzenie. W brudnej rączce trzymała drewnianą zabawkę. Smoka, który wprawiony w ruch, śmiesznie uderzał skrzydłem o skrzydło, wydając głośne klap, klap.

Wiktor zaprzeczył ruchem głowy. W czymże takie dziecko mogłoby mu pomóc. Powinien jej jakoś podziękować, ale nie był w stanie, nawet uśmiechnąć się nie mógł. Dziewczynka wciąż mu się przypatrywała, a on zdrętwiałą dłonią obmacywał kieszenie garnituru. Wreszcie znalazł dmuchawkę z lekiem. Potrząsnął. Prawie pusta. Psiknął sobie do ust. W kolejnej spazmatycznej próbie złapania oddechu poczuł, jak eksplodują mu płuca. Tajemnicza siła gniotła je i rozpierała jednocześnie. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie miał. „Jestem jak karp po całym dniu przebywania w reklamówce” − pomyślał i jeszcze raz nacisnął inhalator. Delikatne psik-psik wreszcie przyniosło ulgę. Płuca wypełniły się powietrzem. Świat odzyskiwał swą wyrazistość, Wiktor z wewnętrznej kieszenie marynarki wyciągnął pastylkę nitrogliceryny i włożył pod język. Bez fanfar i radosnego bicia w dzwony wracał do żywych.

Powinien pojechać teraz do mieszkania. Potrzebował wypoczynku. Lecz irytujący niepokój nie chciał go opuścić.

Rozglądnął się bezradnie. Pogrążone w późnojesiennym cieple miasto zajęte było swoimi sprawami. Jacyś chichoczący chłopcy ścigali się na rowerach, wjeżdżając na zmianę to na jezdnię, to na chodnik. „Gówniarze, do szkoły, a nie rozpychać się na chodniku” − ktoś krzyknął. Pod pożółkłym klonem świadkowie Jehowy rozstawili stojak z czasopismami. Kolorowe gazetki pokrywał kurz i opadające liście. Świadków bardziej od religijnego posłannictwa zajmowały czyjeś rodzinne kłopoty. „Zaszła w ciążę, a jej matka taka porządna. Nie uwierzysz, ta dziewczyna jest dopiero w trzeciej klasie liceum i już się puściła” − dosłyszał wygłoszoną ściszonym głosem wiadomość. Wiktor nabrał powietrza. Po przeciwnej stronie ulicy zażywna, siwa jak czapla kobieta, w zrobionym na drutach swetrze i z wózkiem na zakupy wchodziła do sklepu „Wszystko po 4 złote”. „Jakieś osiemdziesiąt lat” – ocenił ją. „Za młoda jak dla mnie”.

Jedyną odmianą w tej miejskiej codzienności był kloszard. Ubrany w szeleszczący zielono niebieski dres podrygiwał śmiesznie, wywijając wielką tablicą „To już koniec. Nadchodzi Koniec”.

Wiktor rozejrzał się. Dziewczynka, która parę minut temu oferowała pomoc, weszła do antykwariatu. Usłyszał skrzypnięcie drzwi i dźwięk dzwonka obwieszczającego nadejście klienta.

W tym właśnie momencie doznał iluminacji. Umysł starszego człowieka wypełniło oczywiste przekonanie. Po prostu wiedział, co powinien uczynić.

 

Dziekan Andrzej Maczyński trącił delikatnie myszkę na biurku swojej sekretarki, a gdy zdziwiona kobieta oderwała wzrok od komputera, spytał:

− Pani brat nadal szuka pracy? − Ton jego głosu był tyleż rzeczowy, co skrywający chutliwe pragnienia.

− A co? Znalazłoby się coś dla niego? − Sekretarka popatrzyła lepkim wzrokiem.

− N-no, szukamy kogoś na kierownika naszego wydziałowego wydawnictwa. − Naukowiec zrobił wydech, obłoczek hamburgerowego powietrza uniósł się nad blond głową kobiety.

− O-oo. Wydawnictwa. To coś dla niego. Janusz lubi pisać. − Miała ładne, równe zęby. − On do Nowej Fantastyki pisze, wie pan.

− Wiem, taka gazeta. − Świdrował ją ciemnymi oczami.

− Bardziej portal. − Oblizała mięsiste wargi.

− Aha. Na portalu… − Czuł, że traci panowanie nad sobą. Niepotrzebnie oglądał ten bawarski filmik porno.

− Już pół roku jak jest bezrobotny.

Sekretarka była kobietą racjonalną, przekonaną, że powinna opiekować się młodszym bratem. Przy takim połączeniu cech, pragmatyzm zawsze wygra z poczuciem estetyki i dbałością o zapachy. 

− Bratu się nie przelewa. − Dziekan udawał troskę. − Mieszka razem z matką, prawda? − Podgrzewał zapał swojej podwładnej.

Co miała odpowiedzieć? Że Janusz mieszka z kochanką i to już trzecią w ciągu roku? Przecież nie takiego sprostowania oczekiwał przełożony. Skinęła więc potakująco głową, wprawiając tlenione blond loki w kokieteryjny ruch.

− Jako kierownik wydawnictwa dostanie dobrą pensję, prawda? − spytała.

− Jakieś dwa pięćset…

− Będziecie mu płacić tygodniówkę? − Przekrzywiła lekko głowę, naśladując Julię Roberts w Pretty Woman.

− N-no nie. Na miesiąc wyjdzie jakieś cztery tysiące.

Arytmetyka związana z wynagrodzeniami rządzi się jednak swoimi prawami.

Sekretarka jeszcze raz potrząsnęła blond główką i spojrzawszy zawadiacko w oczy przełożonego klapnęła głośno zębami, niby dziki zwierz próbujący wyrwać smakowity kęs.

− Ch-chę. − Andrzej Maczyński podobnie szczęknął zębami i powtórzył ruch głową. Skręt okazał się jednak zbyt energiczny. Bolesne ukłucie w karku zmroziło go, a sekundę później otrzeźwił ból w przygryzionym języku. Na końcu naukowiec przypomniał sobie o możliwej randce:

− No to deal?

Chodzenie w dzieciństwie na angielski przydało się. Po polsku nie wiedziałby jak zakończyć ten rodzaj negocjacji.

− Od następnego miesiąca mój brat mógłby rozpocząć pracę.

Popatrzyli sobie ze zrozumieniem w oczy.

 

W antykwariacie chłodny półmrok udanie mieszał się z zapachem starych mebli. Wiktor dawno tu nie był. Obdrapane pianino stało wciąż w tym samym miejscu. Przybyła chyba serwantka, a na niej samowar, najprawdziwszy, taki, który rozpalano dmuchając na rozżarzony węgiel przez cholewę buta. Do tego rzeźbiony stary kredens. Krzesła wiedeńskiej firmy „Tonette” – miały więcej lat niż Wiktor, były jednak w dużo lepszym stanie.

− Za czym się pan rozglądasz? − Z bocznej salki wyszła kobieta w podkoszulku z napisem: „Mam cycki, mam rację”. Mogłaby być jego prawnuczką.

− Szukam szefa. Zastałem Józka?

− Ja jestem szefem − odpowiedziała rezolutnie.

− A pan Józef?

− Umarł.

− Jak to umarł?

− Serce mu stanęło, czy coś takiego.

− Stanęło? − Wiktor starał się przemyśleć odpowiedź.

− Też się dziwię, że coś mu stanęło − odpowiedziała poważnie.

− A pani jest…

− Teraz szefową tego badziewia. Wcześniej, przez pół roku, byłam żoną Józka.

Musiało ich dzielić jakieś sześćdziesiąt lat. Józef lubił sporty ekstremalne, jednak tym razem przesadził, nic dziwnego, że skończył na cmentarzu.

− Ta miła dziewczynka, która tu weszła, to pewnie pani córka? − Wiktor postanowił zaspokoić ciekawość.

− Nie mam dzieci. I od godziny nikt tu nie wchodził. 

Wiktor jeszcze raz omiótł wzrokiem antykwariat. Mimo, że kobieta nie robiła wrażenia przesadnie zainteresowanej odziedziczonym biznesem, było tu nawet schludnie, bez pajęczyn, kurzu i całego tego antykwarycznego dziadostwa. Woń kadzidełek przenikała się z zapachami lawendy i środków do konserwacji starych mebli. Obok wejścia, na ścianie, wisiał obraz. A na nim… Wiktor zadrżał. Tak. Dziewczynka z drewnianym smokiem. Patrzyła w jego kierunku, ba, byłby przysiągł, że poruszyła oczami.

Przełknął ślinę i zebrał się na odwagę.

− Józef kolekcjonował broń – powiedział cicho.

− Taaak. Mamy tu bagnety, noże, muszkiety…

− Chodzi mi o…

− …o szablę? − dokończyła.

Dawno nie rozmawiał z tak młodymi kobietami. Nie pamiętał już jak rozróżnić, kiedy żartują, kiedy droczą się i zwodzą, a kiedy trzeba brać je na poważnie.

− Miałem na myśli visa. Taki pistolet, znaczy się.

− Na to potrzeba zezwolenia. Zresztą nie posiadam czegoś takiego. − Jej głos brzmiał obojętnie, jakby tłumaczyła dziecku, że jedzenie lodów jest niezdrowe.

− I jeszcze wziąłbym osiem naboi do magazynka.

− Wybrał pan zły sklep, złą osobę, zły towar i ma pan złe myśli. − Nagła twardość w jej głosie miała coś ze stopu tytanu, z którego wyrabia się noże do obrabiarek.

 − Potrzebuję tego pistoletu. − Starszy pan także zmienił ton głosu na bardziej rzeczowy. − Józef miał całą kolekcję przedwojennej broni. On by mi sprzedał. Dobrze zapłacę.

− Po co panu? Sprzątaczkę zastrzelić? Nie wytarła kurzu pod łóżkiem? Za późno przyszła? A może sąsiadkę stuknąć, bo jej pies za głośno szczeka? Ech nie, chodzi o kierowcę autobusu, pewno zamknął drzwi przed nosem.

Kpiła, a sposób jej mówienia zgadzał się z nadrukiem na koszulce. Chociaż… jeśliby rozważyć listę osób godnych zastrzelenia, Wiktor był zdania, że kobieta ogólnie trafnie typowała. Zastanawiał się, jakiego argumentu użyć, czym przekonać, jak złagodzić jej stanowisko, tylko cóż mógł zaproponować.

Ciszę, która tak sztucznie się wytworzyła, przerwało nagłe otwarcie drzwi. W progu stał menel z tablicą obwieszczającą koniec świata. Miał przykry wygląd, do tego brudne włosy i adidasy, każdy z innej pary. „Tylko jego tu brakowało” − pomyślał starszy pan i ponownie poczuł ciężar w płucach.

Nikt nie lubi szaleńców, on jednak nie lubił ich w sposób szczególny z tego samego powodu, dla którego brzydził się losowością zdarzeń i istnieniem pozaracjonalnych przypadków. Zachowania szaleńców nie daje się ani przewidzieć, ani zrozumieć. Ich myślenie jest tak niedorzeczne jak pochód meduz ulicą Marszałkowską w święto Rewolucji Październikowej.

Wiktor popatrzył na menela i powiedział smętnie:

− Czy mógłby pan opuścić ten sklep? − westchnął. − Raczej niczego pan tu nie dostanie. − Dokończył zrezygnowany.

Herold apokalipsy rozejrzał się. Zrobił krok w przód, obrócił się. Nie był pewien, dlaczego akurat znalazł się w tym dziwnie wyglądającym i pachnącym miejscu. Zaszurgał nogami, próbując podejść do rozłożonej na ścianie starej mapy i wtedy zahaczył tablicą o półkę ze szkłem.

− O, nie! Wynoś się stąd, ale to już, już! Nie ma cię! − krzyknęła właścicielka.

Półka zadrżała.

Menel swą absurdalną tablicą ściągnął ją z gwoździa.

Najpierw spadła secesyjna karafka, za nią poleciał zestaw kieliszków, potem szklany gąsior z cudacznie wyrabianym srebrnym zamknięciem, na koniec figurka ze świętym Michałem Archaniołem.

Odgłos tłukącego się szkła i krzyk właścicielki podziałał na intruza w sposób, w jaki zwykle działa pika pikadora na zdenerwowanego byka. Menel schylił się, chwycił srebrne zakończenie gąsiora i wraz ze stłuczoną szyjką podniósł do góry. Stawał się teraz śmiertelnym zagrożeniem. Machnął ręką. Już sam świst był nieprzyjemny. Szaleniec szczerząc zęby dźgał powietrze. Czuł siłę. Był panem sytuacji. Drugi raz w swym życiu czuł tę wewnętrzną moc. Pierwszy raz w przedszkolu. Miał wtedy z sobą kartę z Wojownikiem Ciemności, taką z chipsów, i ta głupia Anka mu ją zabrała. W odwecie wyrwał jej ulubioną Barbie i ukręcił lalce głowę. Tamta w krzyk. Rzucił się na Ankę. Przewrócił. Przycisnął całym swym ciężarem i dusił. Czuł jej ciepło i to, że się zsikała. Miał nad nią pełną kontrolę. Nawet ta głupia przedszkolanka, pani Jadzia, nie mogła go oderwać.

Teraz też miał podobną świadomość siły.

− Dzwonię po policję. − Właścicielka antykwariatu sięgnęła po komórkę.

Menel był szybszy. Wykonał półobrót i stłuczoną karafką przejechał po grzbiecie dłoni kobiety.

Auuu − jęknęła.

Telefon spadł na podłogę, na ladę pokapała krew.

Zrobiło się naprawdę groźnie. Szaleniec stanął w rozkroku i poruszał stłuczoną szyjką gąsiora w niemym pytaniu: kto jeszcze? kto jeszcze?

Wiktor spojrzał na właścicielkę. Zadziorna i cyniczna handlarka starzyzną przemieniła się w przestraszoną i szukającą pomocy młodą kobietę. A on tam stał ze świadomością starości i bezsiły. Jeśli szaleniec zechce, pozabija ich wszystkich.

„A niechby” – pomyślał. Mało mu już zależało na życiu. Swoje widział, przeżył więcej niżby chciał. Ostatnio codziennie czuł chłód nożyczek mojry Atropos przytkniętych do nici jego życia. Do śmierci podchodził bez zbędnych emocji.

Wydął wargi, jak czasem robią znudzone dzieci. Podniósł wzrok. Na czole wdowy po Józku zobaczył kropelki potu. Jej dolna warga drżała, jeszcze chwila i się rozpłacze. A on miał dziewięćdziesiąt cztery lata. Bezradny i niepotrzebny. Gdybyż czas się cofnął. Przed oczami pojawiła mu się migawka z przeszłości. W czasie wojny miał wykonać wyrok śmierci na gestapowcu. Podszedł do Niemca i nacisnął spust. I nic. Pistolet się zaciął. Tamten odruchowo sięgnął do kabury. Wtedy Wiktor rzucił się na niego. Przewrócił, uderzył łokciem w nos, a potem tłukł głową Niemca o chodnik tak długo, aż odgłos uderzeń uświadomił mu, że z czaszki została jedynie miazga.

Ileż to było lat temu? Był wtedy innym człowiekiem. Młodszym, zdrowym. Wiktor uniósł lewą rękę, jakby chciał się zasłonić, a może uspokoić szaleńca. Prawą uchwycił rączkę mopa wystającą zza rzeźbionego kredensu. Wyszarpnął ją zza mebla i mierząc w pierś menela zadał pchnięcie godne husarza. Mop trafił jednak w próżnię. Szaleniec uchylił się i rzucił w Wiktora rozbitą szyjką gąsiora. Ostra krawędź przeleciała parę centymetrów od oka, a srebrne zakończenie uderzyło w brew.

„Tym razem nie spudłuję” − obiecał sobie starszy pan i wykonał kolejne pchnięcie. Trafił w splot słoneczny. Uderzenie było dość silne. Plastykowa rączka złamała się, a ugodzony szaleniec oparł się o ladę.

Wiktor dyszał ciężko.

Wtedy właśnie właścicielka sklepu podniosła z biurka stary winidurowy telefon i zaczęła walić nim intruza z całych sił po głowie, tułowiu, gdzie popadło. W końcu szaleniec wypuścił z rąk tablicę zwiastującą koniec świata i skulony wycofał się ku drzwiom.

− Wynoś się!

Właścicielka antykwariatu chwyciła złamany uchwyt od mopa i nie patrząc na kapiącą wciąż z dłoni krew, waliła nim po głowie napastnika. − Nie ma cię! Już cię tu nie ma! − krzyczała, a odgłosy uderzeń mieszały się z żałosnym auuu, auuu!

Menel nawet nie zamknął za sobą drzwi. Wykrzykiwał coś bez sensu i biegł chodnikiem w kierunku Biedronki. Zwycięstwo właścicielki antykwariatu było bezapelacyjne.

Kobieta usiadła za starym biurkiem i zaczęła chusteczką zawijać ranę. Wiktor przymknął drzwi. Zostali sami. Bitwa ich zbliżyła. Nie byli już zupełnie obcy, oboje oddychali ciężko. Krople krwi skapywały na otwarty tomik wierszy Marianny Bocian.

− Lubię jej wiersze − powiedział Wiktor i zaczął recytować słowa ukryte pod krwawymi przebarwieniami:

− „[…] W świecie bogatym w kłopoty i tragedie, spotykasz ludzi w zmęczeniu zadowolonych, że oto dziś – dzięki Bogu – sprzątnęli siano!”

Kobieta popatrzyła na niego miękko.

− A jeślibym znalazła tego visa, co mogłabym otrzymać w zamian? − spytała.

Miał odpowiedzieć, że dwa tysiące złotych. Tyle zdążył odłożyć. Natychmiast uświadomił sobie banalność takiej transakcji i dziwną nieadekwatność sumy.

 − Mam, mam… − zaczął niepewnie − …to.

Sięgnął do kieszeni i położył na biurku kieszonkową złotą omegę. Nie była w idealnym stanie, jednak wskazówki prawidłowo pokazywały godzinę, a i sama dewizka musiała ważyć parę deko.

 

Wiktor opuścił antykwariat z pistoletem w kieszeni.

Parę minut wcześniej wydawało mu się, że gdy tylko dotknie broni, obudzą się zatarte wspomnienia, poruszona zostanie jakaś zapomniana dźwignia, a on odzyska wigor. Nic z tego, wciąż był tylko starym, niedołężnym dziadem. Z trudem łapał powietrze, zastanawiając się co dalej. Plan miał z grubsza zarysowany. Nie wiedział tylko, co zrobi z pojemnikiem, który wreszcie trafi w jego ręce.

Na przystanku siedziała siwa kobieta. Poznał ją, koneserka rzeczy za cztery złote. Wciąż w tym samym kolorowym, ręcznie dzierganym swetrze. Wózek z zakupami stał obok niej. Ładnie wyglądała, wystawiając twarz ku słońcu. Może przypominały się jej dawne lata. Pozwalała, by niknące ślady bezsprzecznej urody lizały ciepłe jęzory słonecznych promieni. Wiktor mógłby na nią patrzeć bez końca. Miał jednak do wykonania zadanie.

Na zakręcie, na światłach, stał autobus. Starszy pan psiknął sobie lek ułatwiający oddychanie. Oto wybiera się na akcję. Zacisnął pięści i kuśtykając ustawił się w pobliżu wózka z zakupami starszej pani. Czekał, aż kierowca sprzeda bilety pasażerom. „Czy zmieszczę się w pięciu sekundach” − zastanawiał się. Nie miał wyjścia.

Energicznym gestem uchwycił rączkę wózka i pociągnął. Starsza pani odwróciła twarz od słońca. Jedno z kółek ugrzęzło pomiędzy płytkami chodnikowymi. Wiktor ponownie szarpnął za uchwyt. Tym razem wózek podskoczył, uderzyły o siebie butelki, a może były to słoiki. Grymas rysujący się na twarzy kobiety w kolorowym swetrze łączył zdziwienie z oburzeniem. No bo jak to można ukraść wózek z zakupami. Jej oczy zrobiły się okrągłe na widok złodzieja. Starszy pan drobiąc kroczki nieudolnie próbował dostać się do autobusu. „Nic tylko alzheimer, albo inna ebola przeżarła mu mózg” − przeszło jej przez myśl.

− Oddaj mi pan wózek! − krzyknęła. − Cóż pan robisz? Łapcie go! Ch-che ch-che − zakrztusiła się.

Stojący na przystanku ludzie nawet nie drgnęli. Może doszli do wniosku, że są świadkami małżeńskiego sporu. Przyglądali się z uśmiechem staruszkowi trzymającemu wózek i ledwie łapiącemu oddech oraz trochę młodszej od niego kobiecie, która biegła do autobusu, przechylając się śmiesznie to na prawą, to na lewą stronę, jak ciężarówka na zakrętach wąskiej górskiej drogi. 

Światem rządzi przypadek. A czasem poczucie humoru. Kierowca autobusu widział geriatryczne zawody sprinterskie. Pozwolił nawet kobiecie podbiec pod same drzwi. Potem z nieskrywaną przyjemnością wcisnął przycisk. Sekundy zabrakło. Drzwi zamknęły się i autobus linii 34 odjechał z przystanku.

Kobieta w kolorowym swetrze oddychała szybko, wycierając wierzchem dłoni łzy. Nawet nie o zakupy chodziło, tylko o ten wózek. Podarunek od córki. Jakiś stary idiota pozbawił ją prezentu.

 

Pistolet w kieszeni ciążył bardziej niż dokonana kradzież wózka. Drżąc ze zmęczenia Wiktor szedł na spotkanie z dziekanem Maczyńskim.

 

− Widziałaś coś takiego? − Dziekan rozsunął zamek spodni i ściągnął je w dół. Zaklinowały się na grubych udach. Zdenerwowany poluzował jeszcze zamek i przestępując z nogi na nogę zsunął nogawki aż do kolan. − Patrz! − krzyknął ze swadą cyrkowego prezentera, obwieszczającego wykonanie skomplikowanego salto mortale.

− Oooo! − odpowiedziała sekretarka, bardziej zdziwiona niż zaszokowana.

Niezbyt dobrze czuła się w stroju niegrzecznej pokojówki. Ale cóż zrobić, taki dziekański fetysz: fartuszek, miotełka z piór, biały czepek na głowie. Jeśli od tego miałby zależeć posada dla bezrobotnego brata, żaden problem zrobić z siebie idiotkę.

− A masz! − krzyknęła, uderzając dziekana miotełką w miejsce, gdzie jeszcze niedawno tkwiły beżowe bokserki. − A masz! − powtórzyła. Tym razem uderzenie było silniejsze.

− Auu. Niegrzeczna dziewczynka. Oj, niegrzeczna…

Miotełka pacnęła po raz kolejny.

− Auu, au! − Tym razem głośniej krzyknął uczony.

 

Portierzy lubią koty. Możliwe, że dzielą z tymi zwierzakami upodobanie do ciepłych miejsc i nicnierobienia. Przybłędy i dachowce otrzymują pozostałości po drugim śniadaniu, czasem spodek mleka. W zamian, jeśli mają dobry humor, pozwalają się głaskać. Uczelniane portiernie pod tym względem niczym nie różnią się od składowisk materiałów budowlanych, wszędzie jest tak samo.

Znudzona portierka zatrudniona w wyższej uczelni z zazdrością patrzyła na wylegującego się zwierzaka.

− Popatrz, Niunia, co ci przyniosłam. − W ręce trzymała kawałek kiełbasy.

Co za szczęście, że koty nie znają ludzkiego języka, za takie imię powinien ją podrapać.

 

Długie życie ma pewną zaletę, poznało się ludzkie słabości i nauczyło się je wykorzystywać. Wiktor podszedł do portierki.

− Jestem z organizacji „Kocimiętka”. Opiekujemy się opuszczonymi kotami − powiedział chrapliwie.

Jemu samemu dużo bardziej przydałaby się pomoc.

Portierka, sądząc z ubioru pasjonatka używanej odzieży, spojrzała pytająco:

− Nie chce mi pan chyba zabrać Niuni. − Podrapała kota za uchem i dodała. − Prawda, że nie pójdziesz z tym panem?

− Skądże. Przyniosłem drobiazgi od członkiń bractwa. Czy byłaby pani tak miła i pomogła mi?

Kobieta wyszła zza kontuaru.

Wiktor blefował. Nie miał pojęcia, co znajdzie w wózku na zakupy. Towarzyszyła mu tylko mglista nadzieja, że właścicielka wózka była również posiadaczką kota. Zdziwił się.

Powoli wyciągał przedmioty. Obok siebie znalazły się: gałka muszkatołowa, pieprz, paczka frytek, komplet szklanego badziewia ze sklepu “Wszystko po 4 złote”. Kiedy wyciągnął karmę dla psów, portierka zyskała pewność: oto odwiedził ją szaleniec.

− Czy, czy… pan wyniósł to z domu? Zabrał żonie?

− To naprawdę z naszego bractwa. Niech pani się tym zajmie. Weźmie, rozda koleżankom. Może sprzeda i zamieni na pokarm dla kotów − tłumaczył zrezygnowanym głosem.

− Pójdę po reklamówkę. − Portierka wyglądała na rozkojarzoną. − Proszę popilnować kluczy − dopowiedziała bez jakiejkolwiek pewności w głosie.

Wróciła po paru minutach. Wiktora nie było, a kot kończył kiełbasę. Gdyby spojrzała w kierunku gabloty, być może zauważyłaby brak klucza do gabinetu dziekana.

 

Stary mężczyzna stanął przed drzwiami doktora habilitowanego Andrzeja Maczyńskiego. Miał wrażenie, że słyszy ciche głosy, ale nie był pewien. Przez ostatnich parę lat słuch bardzo mu się popsuł.

 Nacisnął klamkę. Nic. Ostrożnie włożył klucz do zamka i przekręcił. Suche pyk-pyk obwieściło sukces.

Pchnął drzwi i… Stanął jak wryty. Mimo swych lat Wiktor wciąż mało wiedział o życiu.

 Sekretarka w niekompletnym stroju pokojówki, a na niej nagi dziekan w gumiakach.

− Dasz radę, dasz radę − ośmielająco szeptała kobieta. Leżący na niej doktor habilitowany dyszał szybko, zmierzając raczej w kierunku hiperwentylacji niż ku zaspokojeniu swych chuci.

Wiktor w pierwszym odruchu pomyślał, żeby przeprosić i wyjść. Ostatecznie jednak wyjawił cel wizyty:

− Przy… przyszedłem zabrać pojemnik.

Nie wyciągnął pistoletu. Stał z wózkiem na zakupy na środku dziekańskiego gabinetu z poczuciem dziwaczności całej sytuacji.

− Wypier-chchch-dalaj − wycharczał dziekan. W tym momencie był uosobieniem totalnej łóżkowej porażki.

− Panie dziekanie − sekretarka starała się być delikatna − chyba panu już nie stanie.

− Dawaj pojemnik − wydusił z siebie Wiktor. Tym razem w trzęsącej się dłoni trzymał już pistolet. Lufa zataczała nieskoordynowane kręgi. Starszy pan nie rozumiał, dlaczego zawsze tak jest, że tragedia musi zamienić się w komedię, a heroizm w farsę.

− Tam… − Sekretarka nogą wskazała obity cynową blachą pojemnik, ręce miała zajęte zapinaniem fartuszka. Ładnie wyglądała z tymi rozczochranymi lokami. 

Wiktor przerzucił wzrok z sekretarki na skrzynkę. I już wiedział, że poniósł klęskę. Obite metalową blachą pudło było za duże. Nie zmieści go w zakupowym wózku. Powinien był ukraść wózek z dzieckiem. Maluchem ktoś by się zaopiekował, a on mógłby naprawdę ocalić świat.

− Tam już nic nie ma − głos dziekana brzmiał lekko piskliwie.

Wiktor obiema dłońmi przytrzymał kolbę pistoletu i wycelował w doktora habilitowanego.

− Jak to nie ma? Coś zrobił z zawartością? − Pistolet znowu zaczął zataczać kręgi.

− Najlepszy interes w życiu.

− Sprzedałeś? − spytał Wiktor, a potakujący ruch głową sekretarki sugerował, że pytajnik na końcu tego zdania nie jest już potrzebny.

− Przyszli z konsulatu rosyjskiego z Krakowa, płacili gotówką. Piętnaście tysięcy euro − uzupełniająco wyjaśnił dziekan.

− Przecież to bez sensu. Rosjanie nie płacą gotówką. Biorą, co chcą. Czasem poczęstują nowiczokiem.

Wiktor ponownie spojrzał na cynową skrzynkę.

− Na niej wciąż są plomby − zablefował.

Sekretarka wydawała się znużona wymianą zdań.

− Mam tego dosyć. Wsypmy mu zawartość skrzynki do tej jego torby na kółkach i niech spieprza, dziad stary.

Kobiety mają szczególną zdolność gmatwania prostych spraw i upraszczania tych najbardziej skomplikowanych.

Dziekan nie poruszył się.

− No, daj mu − powtórzyła sekretarka.

Obaj mężczyźni uważnie się jej przypatrywali. Żaden nie był pewien, czy jedna z piersi, która znalazła się poza dekoltem, uczyniła to z własnej woli, czy może był w tym świadomy zabieg właścicielki.

− Skrzynki nie wolno otwierać − z rezygnacją w głosie stwierdził Wiktor.

Niekompletnie ubrany dziekan i staruszek z pistoletem oraz prawdopodobną palpitacją tworzyli beznadziejnie surrealistyczny obrazek. Sytuacja domagała się rozwiązania. Na pierwszy krok zdecydował się dziekan. Wstał i niespiesznie zbliżył się do Wiktora. Uznał, że staruszek na pewno nie strzeli. Pomylił się. Nie miał pojęcia, że ten pomarszczony, ciężko dyszący i trzęsący się ze zmęczenia gość wykonywał podczas wojny wyroki śmierci. Odruchowe działanie podczas akcji wpisane już było w jego psychikę.

− Wróć na miejsce − powiedział Wiktor i pomyślał, że chyba powinien zażyć lek ułatwiający oddychanie.

Andrzej Maczyński był coraz bliżej. Otyły, spocony, obleśny. Może gdyby zaproponował kawę, pogadał trochę, udał, że chce pomóc, wtedy sytuacja przybrałaby inny obrót. Lecz najpewniej nie wyczerpał limitu błędów przypadającego na ten dzień. Dziekan wyprostował się nagle, jakby poruszony nieznaną sprężyną uśpionej aktywności. Zamachnął się prawą ręką, próbując uchwycić drżące starcze dłonie.

„Wyrwać pistolet, przewrócić dziadka” − myślał Maczyński. Przecież ważył ze dwa razy więcej. Na filmach zawsze się udawało. Bohaterowie wychodzili cało z dużo gorszych opresji. Nie wziął jednak poprawki, że film od życia różni się tak, jak seks w biurze od miodowego miesiąca na plaży w Varadero.

Rozległ się strzał. I jeszcze jeden. Zapach prochu wypełnił pomieszczenie.

Sekretarka przycisnęła się do ściany. Drżała i jak uspakajającą mantrę powtarzała wciąż: kurwa, kurwa, kurwa. Dziekan zamarł w bezruchu. Nie miał pojęcia, że pistoletowy strzał jest tak głośny. Spojrzał po sobie, szukając czerwonych otworów. Nic go nie bolało. Może już nie żył. Z obitej cynową blachą skrzynki wysypywały się ciemne jak popiół okruchy. Drobinki łączyły się z sobą. Osoby zebrane w gabinecie dziekana widziały obrazy wykrzywionych twarzy, odrąbywanych głów. Wszyscy troje mieli wrażenie uczestniczenia w paleniu czarownic na stosach. Mgliste zjawy tworzyły się i rozpadały. Uwolniona świadomość rosła w siłę.

Jedyną osobą przygotowaną na to taki widok był Wiktor. Zagryzł do bólu wargi. W ustach poczuł metaliczny smak krwi. Musi odwrócić swą uwagę od pojawiających się wizji. Z obawy przed wdychaniem szarego pyłu przestał oddychać. Wycofywał się ku drzwiom, powtarzając w myślach fragmenty zapamiętanych wierszy.

Namacał klamkę, chwilę potem znalazł się na korytarzu. Spoza drzwi dziekańskiego gabinetu dochodziły ciche szlochy, zawodzące jęki i śmiech. Nie wesoły, bynajmniej, raczej histeryczny, niedający się zapomnieć, identyczny jak ten na oddziałach przeznaczonych do izolowania szaleńców. 

Wiktor szybko stawiał kroki. Nie przerywając marszu zażył lekarstwo pomagające w oddychaniu, pod język włożył nitroglicerynę.

− Szukałam pana. − Usłyszał portierkę. Odwrócił głowę.

− Musiałem skorzystać z toalety − odpowiedział. − Mam kłopoty… wie pani. − Spróbował się uśmiechnąć.

Kobieta pokiwała głową ze zrozumieniem. Chciała jeszcze pogłaskać kota, jednak zaniepokojone zwierzę zeskoczyło z jej kolan i nastroszyło się. Przeczuwało zbliżające się niebezpieczeństwo. Zamrauczało jeszcze złowieszczo i pognało w sobie tylko znanym kierunku.

 

W swym mieszkaniu w kamienicy na drugim piętrze, w miejscu, gdzie spędził niemal całe powojenne życie, Wiktor teraz czuł się dziwnie obco.

Wbrew powtarzanym poglądom młodość wcale nie przechodzi niepostrzeżenie w starość. Wszystko czuje się w kościach.

Najbardziej martwiła go groźba związana z wypuszczeniem na świat złych mocy. Wiedział, jak groźna jest zła myśl, choćby i uwięziona w spopielałych szczątkach. − Myśl, jak kolczasty krzew lodu i ognia – uwierz! – nie jest zabawą dla dzieci. − Z odległej pamięci wychynął fragment zapomnianego wiersza Marianny Bocian.

Mimowolnie spojrzał w stronę wiszącego na ścianie kalendarza. Za parę dni Halloween. Bał się. Złe myśli, zamiary i czyny przeszłych i obecnych pokoleń splotą się i spotęgują. Poczuł obezwładniający niepokój. Nie o sobie myślał. Własna śmierć go nie przerażała, lecz to, co zostawił po sobie. Poczuł ból. Zaciskany w dłoni medalik ze świętym Jerzym, pogromcą smoków, kaleczył mu skórę.

Chciałby śnić. Lecz to nie był sen.

Włączył telewizor. Dziennikarka lokalnej stacji „Tu i Teraz” znajdowała się przed budynkiem uczelni.

− Z okna, o właśnie z tego − odwróciła się bokiem do kamery i pokazała ścianę za sobą − dziś późnym popołudniem dziekan wyrzucił swoją sekretarkę, potem udusił portierkę. Do tego niezrozumiałego aktu agresji doszło w świątyni nauki. − Pokiwała z dezaprobatą głową. − Jak sprawdziliśmy, czegoś podobnego nigdzie na świecie do tej pory nie było. Oczekujemy przyjazdu ekip z CNN i CBS. − Przełknęła ślinę. Była zdenerwowana. − Za moment najświeższe wiadomości − mówiła dalej − obiecujemy, że wyjawimy, co stało się z dziekanem, głównym sprawcą. A teraz króciutka przerwa na reklamę.

Obraz zamigotał. 

Wiktor oparł głowę o zagłówek fotela. Smutne myśli, jedna po drugiej, skapywały na jego świadomość rujnując resztki wewnętrznej siły. Powinien zapłakać nad swoim życiem. Nie potrafił płakać. Wiedział tylko, że coś z nim musi być nie tak, dlatego uruchomił bieg zdarzeń, któremu za wszelką cenę chciał zapobiec.

Objął rękoma twarz i zrozumiał, że świat może ocalić jedynie Przypadek. Niewytłumaczalny splot okoliczności, taki, który odrywa przyczynę od skutków, zaklęcia do ich mocy, proroctwo od rzeczywistości. On jednak nie chciał czekać na przypadek. Od zawsze drażniła go wszelka stochastyczność i prawdopodobieństwo. Teraz, kiedy zawiódł się na logice nie miał po co dalej żyć. Nie rozumiał już świata. Nie zapanował nad zdarzeniami, które sam zainicjował. 

“Na mnie już czas” – powiedział do siebie i przyłożył pistolet do skroni. Pod wskazującym palcem poczuł twardy i zimny cyngiel. Pociągnął. Iglica głucho uderzyła o spłonkę naboju. I… nic. Zwyczajnie nic się nie wydarzyło. „Jesteś szczeliną w zbroi, jesteś życiem” − do świadomości Wiktora przypłynął zapomniany cytat z Saint Exupery’ego. Po raz pierwszy tego dnia uśmiechnął się sam do siebie.

Może jednak nie wszystko jeszcze stracone. 

Koniec

Komentarze

Corneliusie, wypadałoby podać nazwisko autora obu ilustracji lub przynajmniej ich źródło.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg:)

Jakże się cieszę, widząc Twój wpis. 

A co do ilustracji, powiedz mi Reg, co zrobić, jeśli są to moje, corneliusowskie grafiki, na podstawie kolorowych fotek, które znalazłem w sieci. Co zrobić ze źródłem, gdy moje grafiki istotnie odbiegają od źródłowych zdjęć? Przyznam się, że zastanawiałem się nad tym i tak trochę w kropce jestem.

Ależ się cieszę. Suuupcio, że zajrzałaś. 

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

No to przyznaj się, Corneliusie, bo nie masz się czego wstydzić, że grafiki-reprodukcje są Twojego autorstwa. I cieszę się, że poza talentem do pisania, objawiasz także zdolności plastyczne. ;D

Owszem, na razie tylko zajrzałam, ale masz jak w banku, że niebawem przyjdę na dłużej. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

:))) Dziękuję Reg!!!

Z tym “talentem” do pisania to jednak moooocna przesada. Nie wiem, czy pamiętasz, kiedyś pisałem, że potrafię jeszcze robić dobre placki ziemniaczane – to jest prawdziwie przydatna umiejętność. 

Zrobię tak, jak mówisz: na grafikach umieszczę sygnaturki. 

 

Nawet nie wiesz, jak cieszę się, że zajrzysz tutaj na dłużej. Cieszę się i boję jednocześnie. Ech, życie to jednak ciągłe lawirowanie między sprzecznościami. 

Miłego piątku. Nie, nie tylko piątku. Wszystkiego miłego.

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Corneliusie, bądź dzielny, ciesz się wszystkim i nie lękaj się niczego, a unikniesz lawirowania między sprzecznościami. ;)

I owszem, pamiętam Twoje wyznanie o nieprzeciętnej zdolności wysmażania doskonałych placków. I owszem, przyznaję że umiejętność to przydatna i godna pozazdroszczenia. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Masz rację, Reg, będę się cieszył wszystkim. (Kurcze, Ty zawsze masz rację:) ). A do czytania litanii zarzutów założę różowe okulary, a co tam. Albo przymknę jedno oko, wtedy będę widział tylko co drugi zarzut.

Wszystkiego fajnego, Reg! :))

 

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Porzuć skromność, Corneliusie, albowiem – po pierwsze – zbyteczna, a po drugie – już jeden kiedyś przez nią z portalu wyleciał ;-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Wylecieć przez skromność, Thargone, toż to nowość jakaś. Przez próżność, dumę i pychę, to jeszcze bym zrozumiał, ale żeby przez skromność. 

Na szczęście w moim przypadku wcale nie o skromność chodzi. Jeśli już to o niepewność, brak wiary, tysięczne wątpliwości. Może one nie są objęte aż tak surowymi restrykcjami. 

W każdym razie bardzo miło, że zajrzałeś. I jakże miło, że się odezwałeś:)

Serdeczności, Thargone.

 

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

No, to tak w dość dużym skrócie, przez skromność ;-) 

A tekstu jeszcze nie przeczytałem do końca, jestem dopiero przy scenie w antykwariacie. Ale wrócę z odpowiednim komentarzem, zwłaszcza, że póki co podobało mi się. Za luźny styl i żarty przeplecione z momentami całkiem poważnymi. I za cycki. Te zawsze są fajne :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dzięki za miłe słowa, Thargone. Tekst jest naprawdę długi, łatwo w nim popełnić błędy wszelkiego rodzaju i w liczbie równie ogromnej.

Wiele dobrego, Thargone. A cycki, no cóż, gdyby nie one, świat mógłby nie istnieć. 

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Interesujący tekst. Czasami trudno mi było zawiesić niewiarę, ale ogólnie na plus.

Mniejsza trudność nastąpiła przy zarazie ze sproszkowanych mózgów. No, ale trudno, tak już sobie wymyśliłeś, to niech będzie. Druga przy zachowaniu portierki. Nie dosyć, że zostawia szurniętego dziadka z kluczami, to jeszcze prosi, żeby ich popilnował.

Rozumiem, że Wiktor tak źle strzelił w wyniku szamotaniny? Czemu nie wcześniej?

Wykonanie całkiem dobre.

miał świadomość, że kosmiczny kollaps jest w stanie zamienić jaśniejące gwiazdy w czarne dziury.

Ale to przecież nie od przypadku zależy…

Babska logika rządzi!

Właściwie po tych komentach o cyckach to nowoczesna kobieta powinna się obrazić :P

 

Co do opowiadania: przeczytałam w komunikacji miejskiej z komórki, więc nie znajdę tych miejsc, które mi zazgrzytały stylistycznie czy gramatycznie, ale nie było ich wiele, więc pewnie ktoś inny też je wyłapie. Zasadniczo wykonanie jest mocną stroną opowiadania, choć osobiście nie przepadam za narratorem wszechwiedzącym, który w środku kawałka niby z punktu widzenia jednej postaci (np. pierwsza scena z dziekanem) nagle mówi mi, co myśli i czuje inna osoba.

 

Mam natomiast ambiwalentne uczucia co do fabuły. Są one po części warunkowane zawodowo.

Przede wszystkim mam alergię na wrzucanie do jednego worka rewolucji francuskiej i bolszewickiej, bo to są dwie zupełnie różne sprawy, pomijając już to, że osobiście uważam, że współczesny świat tej pierwszej zawdzięcza bardzo dużo dobrych rzeczy, w przeciwieństwie do tej drugiej. No i jestem z pokolenia, które pamięta szkolne rozdwojenie jaźni, bo niby rewolucja to ogólnie dobrze, ale burżuazyjna to źle. No więc u mnie idea pojemnika ma z góry minusa za konkrety pomysłu, choć sam pomysł jakoś tam może być.

Wiem, 1920 to za wcześnie, żeby do pojemnika wrzucić Pol Pota czy Mao, którzy by pasowali, ale po prawdzie na Trockiego też za wcześnie, bo został zamordowany dopiero w 1940 i to w Meksyku, więc skąd się miał tam wziąć jego mózg?? No i jak Sowieci mieli zdobyć mózgi francuskich rewolucjonistów, skoro żaden z nich nie ma własnego grobu? Wykraść mózg Marksa z Londynu też niełatwo ;)

Ergo pomysł mi się rozłazi na podstawowym poziomie, chyba że pan Wiktor ma demencję i wszystko to sobie ubzdurał, ale nie dajesz żadnego śladu w opowiadaniu, jakoby tak miało być. Chyba że coś przeoczyłam, ale jako że to zahacza o historię alternatywną, czytałam uważnie.

 

Z przyczyn wyłożonych w pierwszym akapicie nie bawią mnie wstawki o cyckach i cały wątek erotyczny dziekana, uważam go za całkowicie w opowiadaniu niepotrzebny i bardzo umiarkowanie absurdalny. Facet jest przerysowanym dupkiem bez tego, nie musi być dupkiem do potęgi entej. W sumie jego postać uważam za zdecydowanie słaby punkt w opowiadaniu. Natomiast bardzo dobrze wyszedł Wiktor, choć jego rajd z wózkiem jest nieco groteskowy, ale to akurat może być. Fajne są postacie tła, jak kobitka od wózka i inne przypadkowe osoby, z którymi spotyka się Wiktor.

Za świetny i nierozwinięty pomysł uważam dziewczynkę z obrazu, szkoda, że nie poszedłeś dalej w te klimaty. Scena z menelem to dla mnie narrative device, dzięki której bohater zdobywa pistolet, ale nieprzekonująca. Gdyby jeszcze menel był nierzeczywisty jak dziewczynka… Jako realny jest przegięty. I myślałam, że wykorzystasz jakoś paralelizm tego, że Wiktor rozwalił Niemcowi głowę, a baba z antykwariatu omal nie rozwala głowy menelowi.

 

Mocnym punktem jest ta kwestia przypadku, to mi się podoba jako założenie świata i fabuły. I to, że Wiktorowi dwa razy w ważnych chwilach nie wypala pistolet, a trzeci raz, kiedy go poznajemy strzelającego trafia nie w to, co trzeba. To jest dobre, ale mogłoby być mocniej wygrane.

 

Podsumowując, liczyłam na bardzo smakowity kąsek, ale w sumie się rozczarowałam.

 

PS. Robespierra → Robespierre’a

http://altronapoleone.home.blog

Finklo, przede wszystkim miło, że przeczytałaś tak długaśny tekst. Jeszcze milej, że wykonanie uznałaś za “całkiem dobre”. A już mega fajnie, że w ogóle zajrzałaś. 

Co do kolapsu grawitacyjnego, zapewne masz rację, wszak w grę wchodzą prawa fizyki i skomplikowane matematyczne równania. Wiem tylko, że jest to proces tak złożony, że nawet teoria katastrof nie była w stanie go rozwikłać. A już przewidzenie momentu, kiedy kolaps się wydarzy, jest, z tego co wiem, niemożliwe. Za dużo zmiennych bierze w tym udział, na dodatek zmienne te są mocno niestabilne. I to z wielu powodów, przede wszystkim pole grawitacyjne, które wytwarza ciśnienie grawitacyjne i pozwala odprowadzić moment pędu, podlega nieskończenie wielu zakłóceniom. Pomijając jednak wszystkie te dywagacje, pamiętam ze szkoły, że prawdopodobieństwo w równaniach fizyki kwantowej po prostu występuje, a gdzie jest prawdopodobieństwo, tam i wydarzyć może się przypadek.

Zapewne zastanawiasz się, dlaczego tak dużo piszę o marginalnym kolapsie, zamiast odnieść się do innych Twoich spostrzeżeń. Ot, po prostu, tam nie wiedziałbym, co napisać.

Jeszcze raz ukłony, w podziękowaniu za odwiedziny. 

 

Zakończyłem już komentarz, zapisałem, patrzę, a tam jeszcze biblioteczny, Finklowy punkcik. Oczywiście, że bardzo dziękuję. :)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Czytało się bardzo fajnie, zwłaszcza fragmenty dotyczące poczynań Wiktora, bo już to, co wyprawiał dziekan, nie za bardzo wiązało się z tym, do czego dążył starszy pan. I tak po prawdzie, to nie bardzo wiem, czemu służy scena seksu biurowego. Czy może miała podkreślić absurdalność sytuacji, w której znaleźli się bohaterowie?

Natomiast nie bardzo wiem, jakim sposobem zdołano zgromadzić w pojemniku zawartość czaszek tak doborowego towarzystwa.

Dziewczynka wykazująca troskę o samopoczucie Wiktora i nieco później dostrzeżona przezeń na obrazie wywołała moje szczere zainteresowanie, więc bardzo żałuję, że na tym jej rola się skończyła.

Choć w tekście jest trochę usterek, klikam Bibliotekę, bo jestem pewna, że wszystko naprawisz. ;)

 

− W po­jem­ni­ku, które woj­sko u pana zde­po­no­wa­ło… –> Literówka.

 

Nie­zwy­kłe jest t-to…, t-to co pan mi po­wie­dział… –> Po wielokropku nie stawia się przecinka.

 

An­drzej Ma­czyń­ski po­dob­nie szczęk­nął zę­ba­mi i po­wtó­rzył gest głową. –> Gest można wykonać ręką, nie głową.

Proponuję: An­drzej Ma­czyń­ski po­dob­nie szczęk­nął zę­ba­mi i po­wtó­rzył ruch głową.

 

Auuu − jęk­nę­ła. Te­le­fon spadł na pod­ło­gę… –> Raczej:

Auuu − jęk­nę­ła.

Te­le­fon spadł na pod­ło­gę

 

Sza­le­niec po­ru­szał stłu­czo­ną szyj­ką gą­sio­ra w nie­mym py­ta­niu, kto jesz­cze, kto jesz­cze. –> Raczej: …w niemym pytaniu: kto jesz­cze? kto jesz­cze?

 

chwy­ci­ła za stary wi­ni­du­ro­wy te­le­fon… –> …chwy­ci­ła stary, wi­ni­du­ro­wy te­le­fon

 

chwy­ci­ła za zła­ma­ny uchwyt od mopa i wa­li­ła nim po gło­wie na­past­ni­ka. − Nie ma cię, już cię tu nie ma − Krzy­cza­ła, a od­gło­sy ude­rzeń mie­sza­ły się z ża­ło­snym auuu, auuu. –> …chwy­ci­ła zła­ma­ny uchwyt od mopa i wa­li­ła nim po gło­wie na­past­ni­ka.

− Nie ma cię! Już cię tu nie ma!krzy­cza­ła, a od­gło­sy ude­rzeń mie­sza­ły się z ża­ło­snym auuu, auuu!

 

− To co mogę do­stać za tego visa − spy­ta­ła. –> − To co mogę do­stać za tego visa? − spy­ta­ła.

 

− Auu. Nie­grzecz­na dziew­czyn­ka. Oj, nie­grzecz­na… –> – Auu! Nie­grzecz­na dziew­czyn­ka. Oj, nie­grzecz­na

 

− Auu, au − tym razem gło­śniej krzyk­nął uczo­ny. –> − Auu, au!Tym razem gło­śniej krzyk­nął uczo­ny.

 

Po kolei wy­cią­gał ko­lej­ne przed­mio­ty. –> Nie brzmi to najlepiej.

Może: Jeden po drugim wy­cią­gał ko­lej­ne przed­mio­ty.

 

Obok sie­bie zna­la­zły się: gałka musz­ka­ta­ło­wa… –> Literówka.

 

kom­plet szkla­ne­go ba­dzie­wia ze skle­pu “Za Czte­ry Złote”. –> Wcześniej sklep nosił nazwę: „Wszystko po 4 złote”.

 

i trzę­są­cy się ze zmę­cze­nia go­ściu wy­ko­ny­wał… –> …i trzę­są­cy się ze zmę­cze­nia go­ść wy­ko­ny­wał

 

Za­mach­nął prawą ręką… –> Za­mach­ał prawą ręką… Lub: Za­mach­nął się prawą ręką

 

Wszy­scy troje mieli wra­że­nia uczest­ni­cze­nia w pa­le­niu cza­row­nic na sto­sach. –> Wszy­scy troje mieli wra­że­nie uczest­ni­cze­nia w pa­le­niu cza­row­nic na sto­sach.

Cała trójka miała to samo wrażenie.

 

ra­czej hi­ste­rycz­ny, nie da­ją­cy się za­po­mnieć… –> …ra­czej hi­ste­rycz­ny, nieda­ją­cy się za­po­mnieć

 

gdzie spę­dził nie­mal całe swoje po­wo­jen­ne życie… –> Zbędny zaimek. Czy mógł spędzić tam cudze życie?

 

Z od­le­głej pa­mię­ci wy­chy­nął frag­ment za­po­mnia­ne­go wier­sza Ma­rian­ny Bo­cian. –> Wcześniej pisałeś: Krople krwi skapywały na otwarty tomik wierszy Marianny Baran. –> Czy chodzi o dwie poetki, czy może nazwisko jest pomylone?

 

Dzien­ni­kar­ka lo­kal­nej sta­cji „Tu i teraz”… –> Dzien­ni­kar­ka lo­kal­nej sta­cji „Tu i Teraz”

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm. Myślałam, że z tym kolapsem to prościej jest – masywna gwiazda spala coraz cięższe pierwiastki, a jak już nie ma co palić, ciśnienie przestaje przeć na zewnątrz i równoważyć grawitację, więc wszystko się zapada…

Babska logika rządzi!

Reg:)) przyznam się, że miałem nadzieję na krótszą listę błędów, że tych pomyłek i niedoróbek nie będzie aż tak wiele. Okazało się inaczej. DZIĘKUJĘ. Jesteś Reg niezawodna, zauważyłaś rzeczy, na które wielokrotnie patrzyłem, uważając za poprawnie napisane. Głupia sprawa, lecz przy Tobie czuję się jak ślepiec.

Wśród wypisanych przez Ciebie potknięć są takie, za które wstydzę się bardziej i takie, które jakoś mogę przełknąć. Najbardziej wstydzę się za Marianne Bocian, której zmieniłem nazwisko na Baran. Wiesz. Reg, Marianna Bocian jest dla mnie przykładem przypadkowości. Kiedy po raz pierwszy natknąłem się na zbiorek jej wierszy byłem oczarowany. Mało kto potrafił tak pisać jak ona. Tymczasem została zapomniana. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego. 

Co do seksu biurowego. To jest najbardziej wyuzdana scena seksu, jaką kiedykolwiek napisałem. A wzięła się stąd, że skoro wcześniej dziekan umawia się na spotkanie z sekretarką, to niechże się z sobą zabawią. Przedstawienie tej sceny jest oczywiście przerysowane. Nawet wiem dlaczego. Raz, że chciałem uniknąć dłużyzn i potrzebowałem jakiegoś przerywnika, a dwa, że zapewne wyszły przy okazji jakieś moje kompleksy. Bo musisz wiedzieć, Reg, że mój kontakt z uczelniami był tyleż dorywczy, co nieudany. Jeślibym miał wskazać miejsca, gdzie znajduje się najwięcej darmozjadów, bez wahania wymieniłbym wyższe uczelnie.

Dziewczynka z obrazka, chodząca z drewnianym smokiem robiącym klap-klap miała pierwotnie ukazywać się częściej. W głowie autora tekstu, Wiktor po raz pierwszy spotkał ją jeszcze podczas wojny w zakładzie fotograficznym, w który później uderzyła bomba. Wiktor też miał umrzeć, a dziewczynka umożliwić łatwiejsze pokonanie granicy między tym a tamtym światem. Stało się inaczej, fabuła skręciła w inną stronę. Taki dowód na istnienie przypadków.

Ach, zostało jeszcze do wyjaśnienia, jakim cudem udało się w pojemniku pomieścić tak nietuzinkowe mózgi. Nie wiem. Ale wydaje mi się, że istnieje tajna sekta, która od wieków gromadzi takie eksponaty, wierząc, że zło można magazynować, kumulować i wykorzystywać w niecnych celach. ;)

Jeszcze raz powtórzę, dobrze, że jesteś Reg. DZIĘKUJĘ.

 

Ukłony za bibliotekę. To bardzo miłe, naprawdę.:)

A moje dobre myśli, wiesz dobrze, jak zwykle zaglądają przez Twoje okno. 

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Ach, zostało jeszcze do wyjaśnienia, jakim cudem udało się w pojemniku pomieścić tak nietuzinkowe mózgi. Nie wiem. Ale wydaje mi się, że istnieje tajna sekta, która od wieków gromadzi takie eksponaty, wierząc, że zło można magazynować, kumulować i wykorzystywać w niecnych celach. ;)

Niemniej, jak napisałam we wcześniejszym komentarzu, ten zestaw, jaki wskazałeś, jest między niemożliwy a bardzo mało prawdopodobny, nawet dla sekty. Zresztą to dość kulawe pozatekstowe wyjaśnienie…

http://altronapoleone.home.blog

Drakaino

Kilkakrotnie przeczytałem Twój komentarz. I bardzo Ci za niego dziękuję. Fajnie jest wiedzieć, co czują i myślą inni czytający tekst. Jeszcze raz dziękuję, bo uwagi są obszerne i bardzo ciekawe. 

Rewolucje francuska czy bolszewicka mają wspólny mianownik, jest nim śmierć tysięcy niewinnych. Już to samo w sobie jest złe i nie dzieląc włosa na czworo łatwo było przyjąć, że mózgi inicjatorów rewolucyjnego terroru skażone są złem. Mogę sobie oczywiście wyobrazić, że dla fachowca jest to zbyt duże uogólnienie, może i herezja, dla dyletanta jednak to dobry punkt wyjścia do snucia historii.

Z tym Trockim to mnie zawstydziłaś. I to bardzo. natychmiast rzuciłem się edytować tekst i usunąć tak żenujący błąd. Za to zostawiłem Marxa. Chłopina leży sobie na podlondyńskim cmentarzu High-Gate, dobrać się do jego mózgu chyba żaden kłopot. Zresztą tekst jest bardziej obyczajowy niż fantastyczny, mózgi w pojemniku potrzebne były do zbudowania tezy, że zło, podobnie jak świadomość, nie znika, wciąż istnieje i dewastuje świat.

I jeszcze ten wątek seksu. Nie jestem Henrym Millerem, nie potrafię pisać o seksie. Tylko że nie lubię dłużyzn, a tego typu sceny są przerywnikiem, ukazują ludzi w sytuacjach, w jakich na co dzień się ich nie spotyka. Jako element obyczajowości, ilustrujący życie i pracę na wyższych uczelniach – tak to sobie wyobrażam. Rozumiem, że tak to nie wygląda. Lecz z drugiej strony: why not? 

Bezsprzecznie masz rację. Z dziewczynki z zaświatów dałoby się stworzyć ciekawą postać. Tylko że wtedy tekst nie trzymałby się blisko granic absurdu, a bardziej szedłby w horror. A ja nie chciałem pisać horroru. 

Wielkie dzięki, Drakaino, za uwagi. Naprawdę są ciekawe. 

Dzięki!:)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Drakaino:)

Wierzę, że o zbieraniu mózgów i wyciąganiu z nich krwiożerczych pokładów świadomości można byłoby napisać wiele opowiadań. Przypominam też sobie, że w tym zestawie był jeszcze mózg Kaliguli, usunąłem go jednak, widząc w tym pewną przesadę. 

Jasne, że taki zestaw mózgów jest niemożliwy. Lecz skoro “historia to uzgodniony zestaw kłamstw”, czyż w fantastycznym opowiadaniu nie zmieści się już żadne nieprawdziwe założenie? Wszak te mózgi nie są wcale mniej prawdopodobne od dziewczynki schodzącej z obrazka. Aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że dla fabularnej spójności lepiej, gdy zdarzenia i sytuacje są uprawdopodobnione. Bezsprzecznie masz rację. 

Dzięki za ciekawe spostrzeżenia, Drakaino :)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Finklo, może być i tak, że z tym kolapsem jest trochę prościej, ale determinizm to chyba też nie jest. Chociaż… kto wie;)

 Zapewne już śpisz. Bardzo późno się zrobiło. Dobrych snów zatem:)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Wszak te mózgi nie są wcale mniej prawdopodobne od dziewczynki schodzącej z obrazka.

Nie znam się na teorii prawdopodobieństwa (choć powinnam mieć ją w genach, bo mój Tato zajmuje się m.in. procesami stochastycznymi), ale to nie ma tu nic do rzeczy :P Dziewczynkę uzasadnia sama fantastyczność; martwego w 1920 Trockiego itede powinno uzasadniać coś konkretnego w althistorii, inaczej to babol.

Jeśli nie masz nic przeciwko, chętnie bym zresztą wykorzystała ten casus (z podaniem adresu bibliograficznego lub bez, jak wolisz) w prelekcji o pułapkach althistorii, którą będę miała na Imladrisie.

Ta dyskusja zresztą stanowi piękną ilustrację tego o czym mówiłam na rzeczonym Imladrisie rok temu: że jeśli jest babol “ścisły”, to podnosi się larum, a jak jest babol “humanistyczny”, to się to olewa. A zapewniam Cię, że i w nagradzanych powieściach są babole takie, że siąść i płakać. Bon moty bon motami, ale ten uzgodniony zestaw kłamstw ma swoją wewnętrzną logikę i jeśli się coś zmienia, to trzeba pomyśleć o konsekwencjach. Oczywiście, przy dalekim zasięgu masz już głównie procesy stochastyczne i przypadek czyli fantasyland, ale większość autorów pisze althistorię bliskiego zasięgu, nie zwracając uwagi na efekty wprowadzanych zmian.

Pytanie, co zmieniłoby usunięcie wcześniej Trockiego (nie niemożliwe). Nie jestem specjalistką ani od epoki, ani od zagadnienia, ale na pewno ułatwiłoby Stalinowi drogę do władzy i umocniło jego pozycję znacznie wcześniej. Chyba że ktoś postanowiłby usunąć w odwecie Stalina, co też nie byłoby niemożliwe…

http://altronapoleone.home.blog

Drakaino,

Oczywiście, że nie mam nic przeciwko zilustrowania Twojego wystąpienia moją intelektualną wpadką. Właściwie to rad nawet będę, mogąc posłużyć jako ilustracja, ostrzeżenie, przykład, czy co tam więcej. Naprawdę będzie mi miło. 

Błędy materialne zdarzają się na równi w naukach ścisłych i humanistycznych. Mnie jednak nie dziwi, że krzyki oburzenia są większe przy tych pierwszych. Wszelkie pomyłki szybko dają tu o sobie znać: a to most nie wytrzyma obciążeń, kamienica się zawali, rakieta rozpadnie z hukiem i błyskiem. W naukach humanistycznych błędy nie mają tak ewidentnie spektakularnego końca, choć oczywiści potrafią nieźle namieszać w głowach, zaś opóźniony ich efekt może być nawet większy. 

Idąc za Twoją radą, dodałem w tekście wyjaśnienie odnośnie osobliwej kolekcji zbutwiałych mózgów. Uznałem, że najbardziej oczywistym wyjaśnieniem będzie przypisanie ich rosyjskim carom. Byli wystarczająco ekscentryczni, by gromadzić, co im tylko się umyśliło, im dziwniej, tym ciekawiej. Wasyl Szujski mógł przykładowo otrzymać mózg królobójcy Ravaillaca od samego Henryka IV. Na części mózgu mógłby usmażyć jajecznicę (jajecznica a le Ravaillac) resztę wrzucić do skrzynki z innymi zbutwiałymi tkankami. Czy to przesada? Na Zachodzie pewno tak, na Wschodzie – bardziej norma. 

Twoje wspomnienie o historii alternatywnej również jest ciekawe. Także jako kanwa do opowiadania. Bo przecież skoro wszystko może się zdarzyć, dlaczego zdarza się w takim, a nie innym porządku. Pytanie o przypadek zaczyna być w tym momencie pytaniem metafizycznym. Tym bardziej, że przypadek niszczy, ale bywa, że ocala. O tym między innymi była opisywana przeze mnie historyjka. 

Udanej soboty, fajnego łikendu, Drakaino.

 

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Oczywiście, że nie mam nic przeciwko zilustrowania Twojego wystąpienia moją intelektualną wpadką.

Ty tak to ująłeś, nie ja ;) Ale dziękuję za zgodę autorską. Wydanych pisarzy o nią nie pytam, bo wydając książkę narażają ją na krytykę i to jest cena wydania.

 

A co do skutków: oczywiście, że “ścisłe” mogą odbijać się na życiu ludzi i błędy techniczne są realnym problemem – jak ktoś zbuduje most ze słomy i pośle po nim ciężkozbrojną piechotę, to musi albo zmienić właściwości fizyczne słomy (w fantasy mógłby mieć specjalne rośliny), albo wrzucić piechotę do przepaści, tertium non datur. Albo te ukochane przez część fanatstów ogromne rozumne owady w ich chitynowych ciałach. Oczywiście, że tu babolstwo jest widoczne gołym okiem. Ale chodziło mi raczej o te sytuacje, kiedy fantasta zmienia sobie historię wynikiem jednej bitwy, po czym nie zastanawia się, jakie to ma realne konsekwencje, co się zmienia, a co pozostaje niezmienione (w stosunku do stanu sprzed bitwy i po bitwie, niezależnie od jej wyniku). I albo leci w proste a bezsensowne klocki: jest dokładnie na odwrót niż w realu, albo w klocki jeszcze gorsze: jest tak, jak autorowi jest wygodnie. Już pomińmy kwestię, kto w takiej bitwie zginął, a kto nie, bo tu wchodzimy właśnie w stochastykę i efekt motyla, aczkolwiek można by oczywiście na czymś takim – konkretnym dobrze przemyślanym przypadku – bardzo fajną historię zbudować.

 

Sorry za spam, lubię czasem teoretyzujące rozkminy o fantastyce ;) A skoro tekst budzi emocje, to znaczy, że coś w nim jest. A co jest na plus – napisałam. Bilans wychodzi tak pół na pół.

http://altronapoleone.home.blog

Bardzo ciekawe są te Twoje rozkminy:)

Jeszcze raz wszystkiego miłego!

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Jedyną rzeczą, której Wiktor naprawdę nie lubił, był przypadek.

Anglicyzm składniowy.

 Denerwowały go sytuacje błąkające się niczym odbłyski słońca na kapryśnej fali, a dotyczące spraw naprawdę ważnych.

Widzę, o co chodzi, ale dałeś się ponieść – sytuacje nie "dotyczą" niczego.

 zdarzenia zdolne obracać w ruinę

Obrócić. Arbitrariness of the sign.

 kosmiczny kolaps jest w stanie zamienić jaśniejące gwiazdy w czarne dziury

Znowu dałeś się ponieść. Kolaps całego wszechświata nie narobi już czarnych dziur.

 Poderwana ma zostać wiara w stabilność świata, a ludzie zatęsknią za zwyczajnością?

Hę?

 Musi coś zrobić.

Dlaczego? Jak dla mnie, to non sequitur.

 Wiktor nie bez trudności…

Cały akapit ciutkę przesadzony w tonie. Wtrącenia ("mrużąc oczy") oddzielaj.

 Życie oglądane z drugiego końca wydaje się krótsze niż przerwa między matematyką a polskim.

Krótsze, niż. O psychologicznym postrzeganiu czasu nie będę dyskutować, zaznaczę tylko, że to chyba zależy od człowieka. Stary jesteś, kiedy się poddasz.

 Gazeta, trzymana w niezdarnych i drżących rękach cicho szeleściła.

Wtrącenie: Gazeta, trzymana w niezdarnych i drżących rękach, cicho szeleściła.

 zażądał kosmicznej ofiary

Co Ty z tą kosmicznością? I czy jakaś szanująca się gazeta pisze tak patetycznie?

 „Ku-ku, ku-ku…” − zegarowa kukułka

Myślnik niepotrzebny, a właściwie nawet i cudzysłów możesz wyrzucić. To samo dotyczy zapisu myśli – jeśli koniecznie chcesz je zaznaczyć, możesz użyć kursywy.

 Bo choć zegar tykał, a czas płynął swoim rytmem, wahadło spoczywało w punkcie maksymalnego wychylenia.

Że co?

 Musi wykrzesać siłę.

Idiom – siłę krzesze się z czegoś. Rytm zdań staccato – to celowe?

 Tylko on jeden pozostał z zaprzysiężonej grupy.

Składnia: Z zaprzysiężonej grupy pozostał on jeden.

 podpisanie kontraktu z wojskiem na wyciągnięcie z bagien i przechowywanie pojemnika

Składnia: podpisanie z wojskiem kontraktu na wydobycie i przechowywanie pojemnika.

wiódłby najchętniej nudny żywot naukowca w miejscowości, której nikt z nauką nigdy nie kojarzył, gdyby nie matka, pragnąca

Składnia: najchętniej wiódłby (…), ale jego matka pragnęła.

 Skala od jeden do dziesięć, zbyt drobiazgowa

Od jednego do dziesięciu. Skala nie może być drobiazgowa, a najwyżej mieć dużo stopni.

 Zastanawiał się, skłamać czy

Zastanawiał się, czy skłamać, czy; albo: Zastanawiał się: skłamać, czy.

 wiedział, co chciał powiedzieć

Consecutio temporum. Wiedział, co chce powiedzieć. I dawaj światło przy zmianie punktu widzenia, tak jest czytelniej.

 Rozkojarzony wzrok

Lepiej "spojrzenie".

 całkiem inaczej

Zupełnie inaczej.

wojsko u pana zdeponowało

Wcześniej napisałeś, że pojemnik jest zdeponowany w bagnie. Może "powierzyło"?

 Zresztą nie tylko

Zresztą, nie tylko.

 Cerebralne szczątki kolekcjonowane

No, weź.

 Tkwiąca w mózgach świadomość wciąż jest groźna.

Uwaga – założenie metafizyczne! Świadomość siedzi w materii mózgu, i to nawet nie w układzie neuronów, skoro mózgi są sproszkowane, ale gdzieś w samej materii. Uważam je za całkiem fantastyczne – ale to w opowiadaniu fantasy nie szkodzi. Zaznaczam tylko, że od tej chwili będę Cię kontrolować, czy jesteś w tym konsekwentny (tj. spójność wewnętrzną tekstu).

zaciskały się mu

Składnia: zaciskały mu się (skądinąd ładny szczegół).

 głosem silniejszym niż jeszcze przed chwilą

Dziwne. Może po prostu "głośniej"?

 Będzie on dotyczył psychiki, zawieszeniu mogą ulec fundamentalne zasady fizyki.

Po pierwsze – chaos niczego nie dotyczy, najwyżej zapanuje w sferze psychiki. Po drugie – kolejne założenie metafizyczne! Myśl oddziałuje na rzeczywistość.

 zwilgotniała koszula oblepia mu plecy nieprzyjemnym chłodem.

Trochę to wybujałe.

pobieżnie przysłuchiwał się

Nie można słuchać "pobieżnie”, najwyżej "nieuważnie".

 kolejne wyświetlające się pytania

Wyrzuciłabym "wyświetlające się" bo to jasne z kontekstu.

 czknął nieznacznie

To by chyba było widać.

 Im dłużej Wiktor przebywał w towarzystwie tego gościa, tracił pewność,

Każdemu "im" musi odpowiadać "tym". Hmm?

 istotnie zasługuje na dalsze trwanie

A czy nam to oceniać?

 Ale możliwe, że znaleźliby się

Szumowiny i miernoty znalazłyby się – nie zmieniaj rodzaju podmiotu domyślnego.

 zacisnął dłoń na udzie

Hę? Żeby mu ten smartfon nie spadł?

 Niezwykłe jest t-to… t-to co pan mi powiedział

Nienaturalna wypowiedź. Ja napisałabym: T-to niesamowite… co p-pan powiedział…

 Ujął delikatnie starszego pana

Składnia: Delikatnie ujął starszego pana.

 Miała niespełna trzydzieści lat, kolorowe czasopisma były całym jej światem.

Podła, szowinistyczna męska generalizacja :P

 Niesamowite! Ewa Minge odnalazła swego zagubionego kota.

Trochę przesadzasz z tą parodią. Moim zdaniem wystarczyłoby, żeby niunia tkwiła z nosem w pisemku.

 Miała ładne piersi

A co to ma do rzeczy?

 Wyglądał na pogubionego

Zagubionego. Arbitrariness of the sign.

 złe świadomości

Świadomość jest niepoliczalna. Arbitrariness of the sign.

jego zdolności percepcyjne

Myślę, że zgrabniej byłoby: jego zdolność percepcji.

 skumulowały się u niego te objawy

Co to znaczy "kumulować" i dlaczego tu nie pasuje?

 poczuł się naprawdę źle

Anglicyzm. Bardzo źle.

 Na czoło wystąpiły mu krople potu

Ale widzimy to z jego perspektywy, więc raczej poczuł wilgoć na czole. Nie widzi własnego czoła.

 Uchwycił się

Lepiej "chwycił", chociaż ujdzie.

 Technika, której dzieci uczą się w pierwszym roku życia wciąż była niezawodna

Wtrącenie: Technika, której dzieci uczą się w pierwszym roku życia, jak zawsze niezawodna.

 bokiem niż przodem

Bokiem, niż przodem.

 po wątpliwą w tej uczelni wiedzę

Źle to brzmi. Ja napisałabym: po wiedzę, choć to, co mogli zyskać w tej uczelni, zaliczało się raczej do opinii, i to nieprzemyślanych.

z ustalonej przez siebie trasy

Jakieś to… dziwne. Chyba wycięłabym to zdanie.

 Spieszący się tuż za nią student

Spieszyć się można dokądś. Ja napisałabym "spieszący za nią student".

 znajdującego się raptem kilkadziesiąt metrów od budynku Wydziału

Możesz skasować "znajdującego się".

 w stronę krawężnika

A nie autobusu?

 wszedł do środka

Do środków komunikacji się wsiada.

 Było ciepło, tłoczno i duszno, a on był wewnętrznie rozbity.

Troszkę non sequitur – rozumiem, że duchota dodatkowo go dołuje, ale mimo to.

Tymczasem zaraza porażająca struktury świata wgryzała się w intelektualne i materialne podwaliny ludzkości

Rozbuchane metafory – poszukaj jednego, a mocnego obrazu.

 Ludzie w autobusie spojrzeli

Tak raz spojrzeli i już?

 czerwony obrys

https://sjp.pwn.pl/szukaj/obrys.html

 dmuchawkę z lekiem

Inhalator, ale z punktu widzenia starszego pana… może być.

 poczuł jak eksplodują

Poczuł, jak eksplodują.

 Nigdy wcześniej czegoś takiego nie miał.

Dziwnie kolokwialne na tle tego, co wcześniej.

Delikatne psik-psik

A to już całkiem.

 wyciągnął pastylkę nitrogliceryny

To on jest chory na serce, czy ma astmę? Czy to i to? Skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą.

 Pogrążone w późnojesiennym cieple

Zbyt pesymistyczne, nie pasuje do obrazu. https://sjp.pwn.pl/szukaj/pogrążony.html

 „Gówniarze, do szkoły, a nie rozpychać się na chodniku” − ktoś krzyknął.

Format dialogów! Widzę z reszty tekstu, że wiesz, jak się to robi.

 dosłyszał wygłoszoną ściszonym głosem wiadomość.

Powtarzasz dźwięk. Ja dałabym "dosłyszał teatralny szept".

zażywna siwa jak czapla

Tu przecinek, bo wyliczasz cechy: zażywna, siwa jak czapla. I czapla nie pasuje do zażywności, ale ostatecznie…

 kobieta, w zrobionym na drutach swetrze i z wózkiem na zakupy

Wycięłabym ten sweter, może go powyciągała: kobieta w swetrze wchodziła z wózkiem na zakupy do sklepu…

 Za młoda jak dla mnie

Non sequitur. Przed chwilą się martwił zagładą świata.

 szeleszczący zielono niebieski dres podrygiwał śmiesznie

Zielono-niebieski (jeśli w paski), albo zielononiebieski (jeśli to jednolity kolor). Może lepiej by to wyszło, gdyby dres szeleścił przy każdym podskoku, bardziej dynamicznie.

 Umysł starszego człowieka wypełniło oczywiste przekonanie.

Wycięłabym.

 Ton jego głosu był tyleż rzeczowy, co skrywający chutliwe pragnienia.

Nie po polsku, i za dużo informacji w jednym zdaniu. Pragnienia nie są chutliwe, tylko pan dziekan od siedmiu boleści.

 uniósł się nad blond głową kobiety.

Znaczy jak? Unieść się można w górę, a Ty opisujesz coś wertykalnego.

 popatrzyła lepkim wzrokiem

Hę?

 On do Nowej Fantastyki pisze, wie pan.

To się nazywa autoreklama :)

 Sekretarka była kobietą racjonalną, przekonaną, że powinna opiekować się młodszym bratem

Rozdzieliłabym te cechy raczej "i", niż przecinkiem, ale to może tylko ja.

 Przy takim połączeniu cech, pragmatyzm

Ten przecinek zbędny. I "dbałość o zapachy"? Hę? Może raczej wprost "węchem"?

Podgrzewał zapał swojej podwładnej.

A co to tu robi? I właściwie jakie znaczenie ma życie płciowe Janusza dla pozostającej w perspektywie zagłady świata?

 Arytmetyka związana z wynagrodzeniami rządzi się jednak swoimi prawami.

Non sequitur. O co chodzi?

 Na końcu naukowiec przypomniał sobie o możliwej randce:

Coś tu nie gra. Kiedy o niej zapomniał? I raczej "w końcu", niż na końcu.

Po polsku nie wiedziałby jak zakończyć ten rodzaj negocjacji.

No, przepraszam. To już jest niepoważne.

 Popatrzyli sobie ze zrozumieniem w oczy.

Hę?

 chłodny półmrok udanie mieszał się z zapachem

No, nie bardzo.

 Wiktor dawno tu nie był.

Ale to dziewczynka tam weszła?

 Obdrapane

Odrapane.

 miały więcej lat niż Wiktor

Naturalniej byłoby "starsze. niż Wiktor", albo "starsze od Wiktora".

 Za czym się pan rozglądasz?

W moim doświadczeniu pracownicy antykwariatów są uprzejmiejsi i skromniej ubrani, ale nie twierdzę, że znam ich wszystkich. Zresztą, szczegół pasuje do nastroju Wiktora, więc OK.

 Wiktor postanowił zaspokoić ciekawość.

Obeszłoby się bez tłumaczenia nam tego. Kontekst wystarczy.

 całego tego antykwarycznego dziadostwa

Znaczy czego?

 Woń kadzidełek przenikała się z zapachami lawendy

Zapachy mogą się mieszać, ale przenikają tylko inne, bardziej stałe rzeczy.

 byłby przysiągł

Po co Ci czas zaprzeszły?

 Nie pamiętał już jak rozróżnić

Nie pamiętał już, jak odróżnić.

 Zresztą nie posiadam czegoś takiego.

Zresztą, nie mam niczego takiego (na składzie).

 osiem naboi

Nabojów.

 twardość w jej głosie miała coś ze stopu tytanu, z którego wyrabia się noże do obrabiarek.

Metafora z kosmosu. Nie pasuje tutaj.

 Ech nie

Ech, nie.

 Kpiła, a sposób jej mówienia zgadzał się z nadrukiem na koszulce.

Spokojnie wystarczy "kpiła".

 był zdania, że kobieta ogólnie trafnie typowała

Typuje – consecutio temporum.

 jak zmiękczyć jej stanowisko

Stanowiska się nie zmiękcza.

 cóż mógł jej zaproponować

Co mógłby jej zaproponować. Albo: co miał jej do zaproponowania.

 która tak sztucznie się wytworzyła

Sztuczne. Wycięłabym.

 Miał przykry wygląd, do tego brudne włosy i adidasy, każdy z innej pary.

Śmiesznie to brzmi, ten przykry wygląd. Poza tym same adidasy to jeszcze nie tak źle – kiedy oddzielasz je od określenia przecinkiem, to wygląda, jakby sam fakt noszenia adidasów był kamieniem obrazy, nie ich nieparzystość.

 istnieniem pozaracjonalnych przypadków

Czegoś tu nie rozumiem.

Raczej niczego pan tu nie dostanie.

Dlaczego? Może raczej – Nie znajdzie pan tu niczego dla siebie.

 Nie był pewien, dlaczego akurat znalazł się

Dziwna składnia. Ja napisałabym: Wyraźnie nie wiedział, czemu nagle znalazł się.

 Zaszurgał

Zaszurał.

 Menel swą absurdalną tablicą ściągnął ją z gwoździa.

No, nie wiem. Niby dobrze, ale jakoś niedobrze.

 cudacznie wyrabianym

Wyrabianie to fabrykowanie. Może ozdobnym?

 figurka ze świętym

Figurka świętego.

 w sposób, w jaki

Można skrócić: tak, jak.

 pika pikadora

Pika, pika. Takie powtarzanie dźwięków daje efekt komiczny.

 Menel schylił się, chwycił srebrne zakończenie gąsiora i wraz ze stłuczoną szyjką podniósł do góry.

Przedłużasz, a powinieneś skracać i dynamizować: Menel podniósł odbitą szyjkę gąsiora.

 Stawał się teraz śmiertelnym zagrożeniem.

Tak stopniowo?

Już sam świst był nieprzyjemny.

Doprawdy.

 Szaleniec szczerząc zęby dźgał powietrze.

Wtrącenie: Szaleniec, szczerząc zęby, dźgał powietrze.

 Auuu − jęknęła.

Zapewniam, że w takiej sytuacji się nie jęczy, a wrzeszczy.

 na ladę pokapała krew.

Raczej "zaczęła kapać", choć wydaje mi się, że powinna się raczej lać. Na grzbiecie dłoni jest mnóstwo żył.

 poruszał stłuczoną szyjką gąsiora

Znaczy się?

 A on tam stał ze świadomością starości i bezsiły. Jeśli szaleniec zechce, pozabija ich wszystkich.

Łopatologicznie. I jest ich dwoje, więc facet zabije ich oboje, jak już.

 czuł chłód nożyczek mojry Atropos przytkniętych do nici jego życia

To już jest czysty kicz.

tłukł głową Niemca o chodnik

Po czym poszedł pod sąd wojenny. AK była uczciwą armią, nie mafią.

 Wiktor uniósł lewą rękę, jakby chciał się zasłonić, a może uspokoić szaleńca.

To on sam nie wie, co chce zrobić?

 uchwycił rączkę mopa

Chwycił kij mopa.

 srebrne zakończenie uderzyło w brew.

I nawet się nie zatoczył?

 Uderzenie było dość silne.

Wycięłabym, to jasne z kontekstu.

 nawet nie zamknął za sobą drzwi

… a oczekiwałbyś tego?

zaczęła chusteczką zawijać ranę

Owijać ranę w chusteczkę. Ale na pierwszą pomoc nie chodziła, co?

 krwawymi przebarwieniami

Chcesz napisać "plama krwi", napisz "plama krwi". Tezaurus nie zawsze jest Twoim przyjacielem.

popatrzyła na niego miękko.

Czyli jak? Nie "łagodnie", aby?

To co mogę dostać za tego visa − spytała.

Dałabym raczej: – To co mi pan da za tego visa?

 Natychmiast uświadomił sobie banalność takiej transakcji i dziwną nieadekwatność sumy.

Może lepiej tu dać omówienie?

 dewizka musiała ważyć parę deko.

I on to tachał w kieszeni?

 zastanawiając się co dalej

Zastanawiając się, co dalej.

 pojemnikiem, który wreszcie trafi w jego ręce

Może raczej: pojemnikiem, kiedy wreszcie dostanie go w ręce.

 koneserka rzeczy za cztery złote

I po co ta ironia?

 niknące ślady bezsprzecznej urody lizały ciepłe jęzory słonecznych promieni

To te ślady tak lizały?

 Starszy pan psiknął sobie

Na prostatę. Tak, jestem trochę złośliwa – ale język jest liniowy. Czytamy po kolei, a jeśli początek zdania sugeruje A, to koniec nie może mówić "nie, jednak B".

 Ścisnął pięści

Zacisnął. Arbitrariness of the sign.

 kuśtykając ustawił się w pobliżu

Nienaturalne. Może: pokuśtykał, żeby stanąć obok?

 No bo jak to można ukraść wózek

No, bo jak to można, ukraść wózek.

„Nic tylko alzheimer, albo inna ebola przeżarła mu mózg” − przeszło jej przez myśl.

Ciągle przeskakujesz między punktami widzenia. Dlaczego?

Cóż pan robisz?

Kto tak mówi? W ogóle nadużywasz tych form z -ż, nie wiem, dlaczego. Zależy Ci na wyszukanym języku? Czemu?

 Pistolet w kieszeni ciążył bardziej niż dokonana kradzież wózka.

Ale to są różne rodzaje ciążenia – przecież pistolet zdobył uczciwie, jeśli nie legalnie, a kradzież ciąży na sumieniu. Nie mieszaj tak abstrakcji z konkretem.

 cyrkowego prezentera

Raczej dyrektora cyrku.

 bardziej zdziwiona niż zaszokowana.

Bardziej zdziwiona, niż zaszokowana. Czym tu się szokować, ot, kutasik.

Tym razem głośniej krzyknął uczony.

Dziwna składnia.

 Popatrz Niunia, co

Popatrz, Niunia, co. Jakiś rozchwiany ten fragment. Ona lubi tego kota, czy nie? I właściwie, co on wnosi? Bo sympatię portierki do kota widać dobrze z rozmowy z Wiktorem.

 Długie życie ma pewną zaletę, poznało się ludzkie słabości i nauczyło się je wykorzystywać.

Coś to nieliterackie. Kolokwialne.

 Czy byłaby pani tak miła i pomogła mi.

A co zrobiłeś z pytajnikiem? Wcześniejsze pytania przepuściłam, ale tutaj brak już mocno razi.

 właścicielka wózka była również posiadaczką kota

Uprościłabym: właścicielka wózka także ma kota. I – zupełnie wariacki plan. Nie mógł kupić jakichś śmieci? Albo przyjść z puszką na datki?

 Proszę popilnować kluczy − dopowiedziała bez jakiejkolwiek pewności w głosie.

Dlaczego miałaby mieć pewność? Ja napisałabym: powiedziała niepewnie; albo wyjąkała. I – strasznie głupia ta portierka. Poza tym klucze powinny być zamknięte (wymagania RODO).

 Suche pyk-pyk obwieściło sukces.

Dziwnie patetyczne.

 w kierunku hiperwentylacji niż ku zaspokojeniu

Uprościłabym: ku hiperwentylacji, niż zaspokojeniu.

pomyślał, żeby przeprosić

Może raczej: chciał przeprosić.

 Ostatecznie jednak wyjawił cel wizyty:

Wymyślne. I ile mu to zajęło?

 Stał z wózkiem na zakupy na środku dziekańskiego gabinetu z poczuciem dziwaczności całej sytuacji.

Po co zabrał wózek, to raz. Po co Ci to "poczucie dziwaczności", to dwa. Jest jasne z kontekstu.

 Panie dziekanie − sekretarka starała się być delikatna − chyba panu już nie stanie.

Rym.

 Sekretarka nogą wskazała obity cynową blachą pojemnik

Skąd ona wie, który to? Poza tym – cyna rozsypuje się przy 13 stopniach Celsjusza (tzw. zaraza cynowa) – nie chodziło Ci aby o blachę ocynkowaną? Bo cynk i cyna – to nie to samo.

pudło było za duże

Nie wiedział, jakiej to jest wielkości?

trochę za wysoko

Dałabym raczej "piskliwie".

 potakujący ruch głową sekretarki

Nienaturalne.

 uzupełniająco wyjaśnił

Można inaczej wyjaśnić?

z rezygnacją w głosie stwierdził

Wystarczy "z rezygnacją stwierdził".

 prawdopodobną palpitacją

Hmm?

beznadziejnie surrealistyczny obrazek

Nie musisz mi tego tłumaczyć.

 poruszony nieznaną sprężyną uśpionej aktywności

Ojeju.

 uspakajającą

Uspokajającą.

 szukając czerwonych otworów

No, doprawdy.

 Osoby zebrane w gabinecie dziekana

Rozwlekasz. Wystarczy opisać, co się ukazało.

wrażenie uczestniczenia w paleniu czarownic na stosach

Czyli?

 przygotowaną na to taki widok

Chochlik.

 zawodzące jęki

Jęki nie zawodzą. Mogą być "jękliwe zawodzenia".

 Zamrauczało

Czasami słowotwórstwo jest na miejscu. Ale nie tu.

 W swym mieszkaniu…

I tak po prostu poszedł do domu?

 Własna śmierć go nie przerażała, lecz to, co zostawił po sobie.

Składnia: Nie przerażała go własna śmierć, lecz to, co zostawił po sobie.

 Do tego niezrozumiałego aktu agresji doszło w świątyni nauki.

Nawet w telewizji tak nie mówią. To czysty kicz.

 Oczekujemy przyjazdu ekip z CNN i CBS.

A co ich to obchodzi? W jakimś małym kraiku jakiś facet z kryzysem wieku średniego nagle zwariował? Nie przesadzaj.

obiecujemy, że wyjawimy,

Tak w telewizji też nie mówią.

 Smutne myśli, jedna po drugiej, skapywały na jego świadomość rujnując resztki wewnętrznej siły.

… no, teraz, to już zasłużyłeś na biczowanie miotełką do kurzu :P

 zrozumiał, że świat może ocalić jedynie Przypadek.

Ale jak to wynika z jego przeżyć? Przypadkiem popsuł, więc przypadkiem ktoś naprawi?

 wszelka stochastyczność

Źle to brzmi.

kiedy zawiódł się na logice nie miał

Kiedy zawiódł się na logice, nie miał. W jaki sposób się zawiódł? Nic specjalnie logicznego nie zrobił, ani go nie spotkało.

Nie zapanował nad zdarzeniami, które sam zainicjował.

A kto panuje?

 

Dobra. Nie bardzo widzę tu sens. Opowiadanie wydaje mi się nierówno posklejane z niepasujących do siebie kawałków – może dlatego, że próbowałeś powiedzieć coś o chaosie? Może właśnie za dobrze Ci wyszło? Z uwag technicznych: format dialogów, skakanie między punktami widzenia, rytm zdań – z tym wszystkim masz problem. Ale dręczy mnie uczucie, że gdzieś tu jest coś więcej, schowane pod nieistotnymi szczegółami w rodzaju brata sekretarki, niesmacznych opisów jej seksu z szefem (przecież wystarczyłoby, gdyby Wiktor przyłapał ich in flagranti) i zagapień na babki (ni przypiął, ni wypiął). Spróbuj je może skrócić? Wyłuskać to, co najważniejsze? Bo niby te mózgi wpływają na świat, ale jakoś nie zauważyłam zwiększenia chaotyczności (poza orłem, ale to mogła być halucynacja). Jakbyś w połowie zmienił zdanie w kwestii tego, co chcesz pisać.

 współczesny świat tej pierwszej zawdzięcza bardzo dużo dobrych rzeczy

Święty Hieronimie, drakaino. Jakich? System metryczny?

idea pojemnika ma z góry minusa za konkrety pomysłu, choć sam pomysł jakoś tam może być.

Ale z tego pomysłu nic nie wynika – równie dobrze mógłby to być portal do krainy Zua, mumia faraona Złotona albo palantir połączony z Mordorem. Jakikolwiek zuy i mhroczny arhtefhakt.

 W sumie jego postać uważam za zdecydowanie słaby punkt w opowiadaniu.

Zgadzam się – jest rysowany tak grubą krechą, że smutno się robi.

 Za świetny i nierozwinięty pomysł uważam dziewczynkę z obrazu, szkoda, że nie poszedłeś dalej w te klimaty.

Dziewczynka jest dobra, ale jakoś tu nie pasuje, właśnie dlatego, że wyjątkowa. Może orzeł mógłby być jej pobratymcą, ale mówiłeś, że mózgi zwiększają chaotyczność świata, a nie, że ożywiają postacie z wizerunków.

 Scena z menelem to dla mnie narrative device, dzięki której bohater zdobywa pistolet, ale nieprzekonująca.

Tu też zgoda. I zaznaczanie, że on sam nie wie, po co tam wlazł, nie wpasowuje go w fabułę, a tylko podkreśla jego niedopasowanie.

 Tylko że nie lubię dłużyzn, a tego typu sceny są przerywnikiem, ukazują ludzi w sytuacjach, w jakich na co dzień się ich nie spotyka.

No, nie wiem. Co rozumiesz przez "dłużyzny"?

 Dziewczynkę uzasadnia sama fantastyczność; martwego w 1920 Trockiego itede powinno uzasadniać coś konkretnego w althistorii, inaczej to babol.

No, właśnie.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Corneliusie, jesteś dla siebie zbyt surowy. Owszem w opowiadaniu były usterki, ale wierz mi, że czytałam znacznie krótsze teksty, a łapanki robiłam o wiele, wiele dłuższe. A poza tym wiesz jak jest – w cudzym dziele dostrzeżesz błędy i różne niedoskonałości, a we własnym sporo przeoczysz. I z tego powodu wcale nie musisz czuć się ślepcem.

No i niezmiernie mi miło, że wciąż mogę się przydać.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, skromnością jest pisanie, że miło, że możesz się przydać. Ty nauczyłaś mnie pisać. I myślę, ba, jestem przekonany, że nie tylko mnie. Dziękuję, Reg. Wielkie ukłony:).

Chętnie napisałbym coś więcej, czytam jednak uwagi Tarniny i trochę mi ich jeszcze zostało. Jestem dopiero przy tysiąc dwieście osiemdziesiątej poprawce, którą powinienem wprowadzić. A to mniej niż połowa. 

 

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Mylisz się, Corneliusie, pisać naumiałeś się sam, ja tylko wyławiam niedoskonałości. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, Ty nie tylko znajdujesz niedoskonałości. Dajesz też rady, podpowiadasz. Po prostu uczysz, jak prawdziwie mądry nauczyciel. Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem Ci wdzięczny. I nie jest to żadna przesada, żadne słodzenie ani podlizywanie się. Bo właśnie dzięki obiektywizmowi Twoje uwagi są tak kształcące. Naprawdę wielkie DZIĘKUJĘ:) 

 

 

Pozostało mi już tylko ostatnie trzy tysiące uwag Tarniny do rozpoznania, czyli jestem za połową;)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Corneliusie, wprawiasz mnie w zakłopotanie. Przyjmuję do wiadomości Twoją wdzięczność i jest mi niezmiernie miło, że mogę pomóc, ale porównywanie mnie do prawdziwie mądrych nauczycieli uważam za nadużycie. W dodatku strasznie głupio się z tym czuję.

Proponuję, abyśmy nad tą sprawą przeszli do porządku dziennego. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Obiecałem, że wrócę z normalnym komentarzem, to wracam :-) Tak na początek:

Kulejąc, wszedł Wiktor.

Nie wiem czy to błąd, ale kłuje mnie w oczy taki szyk. Wolałbym "Wiktor wszedł, kulejąc." Albo nawet lepiej byłoby jakoś określić owo kuśtykanie – "Wiktor wszedł, mocno kulejąc". 

Czy byłaby pani tak miła i pomogła mi.

Tu bym zakończył pytajnikiem. 

 

Auuu − jęknęła.

 – Auuu – jęknęła. 

 

− To co mogę dostać za tego visa − spytała.

Tu też pytajnik na końcu wypowiedzi. 

 

− Czy mógłby pan opuścić ten sklep? − Westchnął. − Raczej niczego pan tu nie dostanie. − Dokończył zrezygnowany.

Tutaj westchnął zacząłbym od małej litery. Ale nie jestem pewien :-) 

 

Dość często coś mi zgrzytało w zapisie dialogów, ale sam jestem w tym kiepski, nie będę się więc wymądrzał. Ale generalnie, tak jak pisałem poprzednio, napisane fajnie, lekko i z humorem mimo, że nie zawsze piszesz o zabawnych rzeczach. W ogóle tekst trąci z lekka absurdem, co jak najbardziej zgrywa się z założeniami fabularnymi – dlatego pomysł na ową specyficzną puszkę Pandory, jej zawartość oraz wpływ na rzeczywistość wcale nie wydał mi się bzdurny ani nawet przegięty, tylko cudownie odjechany. Nie raziła również scena biurowej aktywności seksualnej – absurdalność owej sytuacji jest jak najbardziej na miejscu. Oczywiście zgadzam się z przedpiścami – zbyt wiele czasu i miejsca poświęciłeś dziekanowi Maczyńskiemu. Zbyt dużo energii na mocno jednowymiarowe uobleśnienie go w oczach czytelnika. Wydaje mi się nawet, że scena komicznego niby-seksu robiłaby większe wrażenie, gdyby nie było całego tego przygotowania w postaci uprzedniej rozmowy dziekana i sekretarki. No i oczywiście niewykorzystany motyw dziewczynki ze smokiem – o tym też Ci zresztą pisano. 

Ogólnie – duży plus za pomysł. Kolejny, za rozchybotanie tekstu na granicy rzeczywistości i absurdu. Ale żeby nie było za słodko – po pierwsze, choć rozumiem i popieram zamysł szczegółowego opisywania każdej sceny i działań bohaterów (wszak to świetny sposób na przedstawienie wpływu drobnego przypadku albo jednej głupiej decyzji na bieg wydarzeń) to rzecz udała się jeno połowicznie – tekst cierpi na przegadanie, na przepełnienie niespecjalnie potrzebnymi informacjami. A po drugie – zarówno "On" jak i "Bez", a nawet "Oddział" były testami tekstami lepszymi, a przede wszystkim lepiej wykonanymi. Być może zawiniła tu (fajna skądinąd) lekkość i "rubaszność" stylu, która może jest dla ciebie eksperymentalna, bo nie czytałem Twojego podobnie napisanego tekstu. 

Zatem – podobało mi się, zdecydowanie tekst na bibliotekę. Niestety, pozostawił mnie z wrażeniem niewykorzystanego potencjału. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Tarnino, nie wiem wprawdzie, które z nas – Hieronim czy ja – ma odpowiadać ;)

Święty Hieronimie, drakaino. Jakich? System metryczny?

Ale: deklarację praw człowieka i obywatela, a zwłaszcza jej pierwsze artykuły? Zapoczątkowanie zmiatania starego porządku (prawda, Kongres Wiedeński i kolejne kongresy z lat 20 XIX w. skutecznie to zahamowały na jakiś czas, ale jednak w końcu system padł), nowoczesny system prawny, będący efektem rewolucji? To w Kodeksie Napoleona np. po raz pierwszy zdepenalizowany został homoseksualizm i dopuszczone przerwanie ciąży w przypadku zagrożenia życia lub zdrowia kobiety… System metryczny to mały bonus ;) Oczywiście nie twierdzę, że RF to samo dobro, ale też nowoczesna historiografia pokazuje, że pojawiający się w tym opowiadaniu nieszczęsny obywatel Maksymilian został trochę kozłem ofiarnym, bo na kogoś trzeba było zwalić winę za terror. To skądinąd niesamowita historia, bo on bardzo długo był gorącym orędownikiem zniesienia kary śmierci w ogóle.

http://altronapoleone.home.blog

Uwaga, offtop :)

 deklarację praw człowieka i obywatela, a zwłaszcza jej pierwsze artykuły?

Wydaje mi się, że traktowanie innych ludzi jak ludzi powinno być oczywiste i nie wymagać kodyfikacji – chociaż, jak tak się rozglądam, to może faktycznie nie jest.

 Zapoczątkowanie zmiatania starego porządku (prawda, Kongres Wiedeński i kolejne kongresy z lat 20 XIX w. skutecznie to zahamowały na jakiś czas, ale jednak w końcu system padł)

W Narnii mówimy po prostu, że jajko się zepsuło…

 nowoczesny system prawny, będący efektem rewolucji

A nie dziedziczymy co najmniej połowy z tego po Rzymianach? Pytam bez ironii, bo na tym się nie znam, ani trochę.

Maksymilian został trochę kozłem ofiarnym, bo na kogoś trzeba było zwalić winę za terror

Hmm… to skąd ten terror się ulągł? Skoro nikt go nie wywołał? Plamy na Słońcu? Sporysz? Przyznaję się do całkowitego nieuctwa w zakresie historii (co zwykle zwalam na nauczycielkę-kosmitkę w podstawówce, ale faktem jest, że powinnam była zakuwać więcej) – ale coś tam wiem. Choćby tyle, że terror jednak był.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie lubię Narnii ;)

 

A nie dziedziczymy co najmniej połowy z tego po Rzymianach?

Owszem, ale przez wiele wieków prawo w sensie rzymskiej kodyfikacji nie istniało. No i przede wszystkim nie było równe dla wszystkich. No i prawo rzymskie jest raczej wzorem systemu prawnego niż szczegółowych rozwiązań, choć i tu wprowadza parę ponadczasowych rozwiązań, ale od szczegółów nie jestem specjalistką.

 

Hmm… to skąd ten terror się ulągł? Skoro nikt go nie wywołał?

On się trochę sam wywołał. Z psychologii tłumu po części, z typowego dla czasów dramatycznych przemian wartościowania dwubiegunowego po części, no i z braku wypracowanych mechanizmów kontroli, zwłaszcza nad partykularnymi wendettami, w sytuacji kolosalnych zmian społeczno-politycznych dziejących się na przestrzeni kilku lat. Terror to jedenaście miesięcy 1793/4, czyli bardzo niedługo po wybuchu rewolucji, rok po obaleniu monarchii, no i to stosunkowo krótki okres, który niestety w popularnym odbiorze rzuca się cieniem na cały okres. Robespierre z pewnością był ostatecznie współodpowiedzialny za to, co się konkretnie działo, a zwłaszcza za część rozgrywek politycznych, które kończyły się wycięciem rywali, ale nie był jakimś potworem, który terror wymyślił świadomie i z rozmysłem jako narzędzie walki politycznej. Był zdaje się dość przerażony tym, co się dzieje, ale nie potrafił tego zakończyć, potrzebny był kolejny przewrót. Skądinąd trybunał rewolucyjny, wbrew znów – popularnym wizjom, zaledwie 5% spraw zakończył wyrokami śmierci.

http://altronapoleone.home.blog

Thargone, nawet nie wiesz, jak cieszę się, że dotarłeś. Przestępowałam z nogi na nogę, wyglądałem przez okno, niecierpliwie czekając na Ciebie. Jesteś słowny. Dziękuję. Przybyłeś z bardzo pogłębioną analizą. Na dodatek trudno z Tobą polemizować. Wskazujesz słabości tekstu, które ten tekst posiada. Że jest inny – na pewno. Czy przegadany? Jeśli czytając napotykałeś nużące miejsca, to bezsprzecznie był przegadany. Że dużo szczegółów – sam nie wiem. Bywają szczegóły, które więcej mówią o scenie i osobie, niż długi akapit. Że może lepiej było dać scenę z seksem bez wcześniejszych negocjacji dziekana z sekretarką? Gdybym tak zrobił, zostałbym rozjechany przez czytających. Tak nieprzygotowana scena kłułaby swym oderwaniem od fabuły. Trudno byłoby dla niej znaleźć dobre usprawiedliwienie, a przed lecącymi w moją stronę pomidorami, plastykowymi kubkami i butelkami po napojach nawet Thargone nie zdołałby mnie obronić. Że za dużo uwagi poświęciłem dziekanowi? Masz rację. Tylko nie jestem pewien, czy jest obleśny. Raczej żałosny. Niedopasowany do rzeczywistości. Tak sobie wyobrażam pracowników wyższych uczelni. Słusznie też zauważyłeś, że jest to pierwsze moje pisanie, które nie miało być smutne. 

Tak naprawdę, jestem pod wrażeniem Twoich odczuć i opinii: trafnych, wyważonych, ciekawych. Dziękuję!!!

Biblioteczny punkcik, bardzo miła rzecz. Wielkie, wielkie dzięki.

Udanej niedzieli, Thargone. (Chociaż wiem, że Twój nick pisze się małą literą, jakoś nie mogę się przemóc. Szacunek wygrywa z literalnym zapisem). 

 Serdeczności:)

 

Już tylko zostało mi pięćset uwag Tarniny do przeczytania. Super, skończę czytać jeszcze przed północą. 

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Tylko nie jestem pewien, czy jest obleśny.

Jest. I to bardzo.

 

Raczej żałosny.

Nie. Żałosny byłby, gdyby był miśkowatym kolesiem, który nie rozwiązuje na smartfonie takich quizów, tylko krzyżówki w gazecie, i po cichu marzy o wizycie w burdelu oraz gdyby cała scena z sekretarką rozgrywała się w jego wyobraźni.

Niedopasowany do rzeczywistości.

Bardzo nie. Mam wręcz wrażenie, że doskonale do pewnych typów otaczającej nas rzeczywistości dopasowany.

Tak sobie wyobrażam pracowników wyższych uczelni.

Zastanawiam się, co mam zrobić po tym wyznaniu? Strzelić sobie w łeb czy dać Ci w zęby? ;)

http://altronapoleone.home.blog

Ludzie, biją się! W kisielu czy w budyniu? Cholera, trzeba zakłady przygotować, jakieś fanfary, orkiestrę dętą… A na to wszystko budżet potrzebny! Hmmm… Z braku pieniędzy weźcie stańcie w literackie szranki, macie nawet temat, “portret pracownika uczelni wyższych”!

 

Cornelusie, wybacz off-top, ale pacz jaką masz promocję :)

No! Dawno nie było pojedynku! :-)

Babska logika rządzi!

Tak nieprzygotowana scena kłułaby swym oderwaniem od fabuły. Trudno byłoby dla niej znaleźć dobre usprawiedliwienie, a przed lecącymi w moją stronę pomidorami, plastykowymi kubkami i butelkami

Zapewne masz rację, choć dla mnie taka akcja mocno podbiłaby absurdalną wymowę tekstu – staruszek z wózkiem na zakupy i pistoletem, obleśny dziekan w kretyńsko-żałosnej, pornopodobnej sytuacji z ponętną sekretarką, wszystko to w biały dzień, w godzinach pracy w gmachu uczelni – żadnej logiki, sensu, świat łamie zasady i uderza w absurd. Tłumaczenie tego interesownością, sprzedajnością czy czym tam jeszcze, sprowadziło to wszytko na ziemię. No, ale to tylko ja, pewnie większość czytelników istotnie rzucałoby zgniłymi butelkami :-) 

Chociaż wiem, że Twój nick pisze się małą literą, jakoś nie mogę się przemóc.

Gdy zakładałem konto, nie wiedziałem, że wyjdzie mała litera. A teraz jestem zbyt leniwy, żeby kombinować nad zmianą :-) 

 

P. S. 

O tak! Bijcie się, bijcie! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Tarnino! Z radością goszczę Cię w okienku komentatorskim pod moim tekstem. Oczywiście jestem pod wielkim wrażeniem wykonanej przez Ciebie pracy. Dziękuję. Sporo mogę się dowiedzieć – jeszcze większe dziękuję.  

Większości uwag nie zrozumiałem, ale i tak uważam, że są świetne.

Pozwolę sobie odpowiedzieć tylko w paru przypadkach, bo przecież z oczywistymi racjami nie będę dyskutował.

kosmiczny kolaps jest w stanie zamienić jaśniejące gwiazdy w czarne dziury

Znowu dałeś się ponieść. Kolaps całego wszechświata nie narobi już czarnych dziur.

 

Odp: kosmiczny w znaczeniu, że wielki, także, że dziejący się w kosmosie. 

 

Poderwana ma zostać wiara w stabilność świata, a ludzie zatęsknią za zwyczajnością?

Hę?

 

Odp.: Kiedy trzeba zmierzyć się z nowymi, nieznanymi zdarzeniami, tęsknimy za tym, co było. Bo zwyczajność jest fajna. 

Musi coś zrobić.

Dlaczego? Jak dla mnie, to non sequitur.

 

Odp.: Życia nie da się zapisać w postaci prostych sylogizmów. Musiał coś zrobić, bo tak został wychowany, bo coś mu się nagle pomieszało, bo obudziło się w nim poczucie obowiązku. Powodów, zaiste, tysiące.

 

Życie oglądane z drugiego końca wydaje się krótsze niż przerwa między matematyką a polskim.

Krótsze, niż. O psychologicznym postrzeganiu czasu nie będę dyskutować, zaznaczę tylko, że to chyba zależy od człowieka. Stary jesteś, kiedy się poddasz.

 

Odp.: Hę? Nie o starości traktuje to zdanie, lecz o upływie czasu. 

 

Ponadto:

W kilku miejscach wskazujesz na konieczność umieszczenia przecinka przed “niż”. Tymczasem: 

przed słowem “niż” stawiamy przecinek wówczas, gdy oddziela zdania składowe w zdaniu złożonym. Zdanie składowe można rozpoznać po tym, że zawiera czasownik. Gdy natomiast spójnik “niż” oddziela elementy zdania pojedynczego (które zawiera tylko jeden czasownik), przecinka się przed nim nie stawia. 

Zatem: 

 bokiem niż przodem

Bokiem, niż przodem.

 

– chyba jednak zapis w tekście można uznać za poprawny. 

 

 zażądał kosmicznej ofiary

Co Ty z tą kosmicznością? I czy jakaś szanująca się gazeta pisze tak patetycznie?

 

Odp.: Nie wiem, czy jakaś gazeta pisze, dziennikarzom natomiast pewna emfaza może się przydarzyć.

 

Bo choć zegar tykał, a czas płynął swoim rytmem, wahadło spoczywało w punkcie maksymalnego wychylenia.

Że co?

 

Odp.: Wahadło to ten element, który z grubsza przypomina lizak, tyle że umieszczony do góry nogami. Maksymalne wychylenie jest wtedy, gdy już dalej w prawo lub lewo odchylić się nie może. 

Taki cud po prostu się zadział. :)

 

 Skala od jeden do dziesięć, zbyt drobiazgowa

Od jednego do dziesięciu. Skala nie może być drobiazgowa, a najwyżej mieć dużo stopni.

 

Odp.: To była aplikacja na smartfon, a nie kątomierz. Można dokonać drobiazgowego podziału – i z tym właśnie mamy tu do czynienia:) Natomiast rzeczywiście “od jednego do dziesięciu”. 

 

Będzie on dotyczył psychiki, zawieszeniu mogą ulec fundamentalne zasady fizyki.

Po pierwsze – chaos niczego nie dotyczy, najwyżej zapanuje w sferze psychiki. Po drugie – kolejne założenie metafizyczne! Myśl oddziałuje na rzeczywistość.

 

Odp.: Po pierwsze: chaos dotyczy mnie i dlatego panuje na moim biurku (chociaż, istotnie, nie jestem pewien, na ile poprawnie rozumiem to pojęcie). Po drugie – myśl jest energią, dlaczego nie miałaby oddziaływać. W końcu mówi się o sile pozytywnego myślenia. Absurd lub nie, lecz w sumie nic niezwykłego. 

 

Miała niespełna trzydzieści lat, kolorowe czasopisma były całym jej światem.

Podła, szowinistyczna męska generalizacja :P

 

Odp.: Hę? Było tylko o sekretarce. To chyba żadna generalizacja.

 

 wszedł do środka

Do środków komunikacji się wsiada.

 

Odp.: Czy naprawdę uważasz, że nie można wejść do autobusu?

 

 Było ciepło, tłoczno i duszno, a on był wewnętrznie rozbity.

Troszkę non sequitur – rozumiem, że duchota dodatkowo go dołuje, ale mimo to.

 

Odp.: Nie napisałem, że: było ciepło […] dlatego był […] rozbity

 

 wyciągnął pastylkę nitrogliceryny

To on jest chory na serce, czy ma astmę? Czy to i to? Skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą

 

Odp.: A to zawsze albo jedno, albo drugie tylko. Czy więcej niedomagań cokolwiek niszczy w tekście?

 

 Za młoda jak dla mnie

Non sequitur. Przed chwilą się martwił zagładą świata.

 

Odp.: Czy istnieje jakieś prawo, mówiące, że jeśli ktoś przejmuje się światem, nie powinien już myśleć o kobietach?Taki automatyzm w myśleniu nie jest czymś nadzwyczajnym, myślę. 

 

 szeleszczący zielono niebieski dres podrygiwał śmiesznie

Zielono-niebieski (jeśli w paski), albo zielononiebieski (jeśli to jednolity kolor). Może lepiej by to wyszło, gdyby dres szeleścił przy każdym podskoku, bardziej dynamicznie.

 

Odp.: Nie, nie w paski. Miał takie wstawki. No wiesz, jedna większa z boku, potem jeszcze w poprzek na plecach. No i jak miał dres szeleścić w podskoku, skoro facet z tablicą nie skakał?

 popatrzyła lepkim wzrokiem

Hę?

 

Odp.: Nie uwierzę, że nie wiesz, jaki to jest lepki wzrok.

 

 Arytmetyka związana z wynagrodzeniami rządzi się jednak swoimi prawami.

Non sequitur. O co chodzi?

 

Odp.: No proszę… jaki non sequitur. Wystarczy podliczyć proponowane sumy wynagrodzeń.

 

 Obdrapane

Odrapane.

 

Odp.: Dlaczego? Tutaj

 

 

 osiem naboi

Nabojów

 

Odp.: Dopełniacz liczby mnogiej: naboi / nabojów Tutaj

 

 był zdania, że kobieta ogólnie trafnie typowała

Typuje – consecutio temporum

 

Odp.: Jesteś pewna, Tarnino? To jednak nie angielski. Następstwo czasów zostało zachowane: on w danej chwili był pewien tego, co kobieta powiedziała przed momentem. (Lecz oczywiście mogę się mylić).

 

 Zaszurgał

Zaszurał.

 

Odp.: I tak oto poznaliśmy nowe słowo;) Tutaj

 

 Auuu − jęknęła.

Zapewniam, że w takiej sytuacji się nie jęczy, a wrzeszczy.

 

Odp.: I tak oto dowiaduję się o Tarninie nowych rzeczy. Naprawdę? Wrzeszczałabyś?

 

tłukł głową Niemca o chodnik

Po czym poszedł pod sąd wojenny. AK była uczciwą armią, nie mafią.

 

Odp.: Tarnino, to była wojna. Polecam: Aleksander Kunicki: Cichy front. Ze wspomnień oficera wywiadu dywersyjnego….

 

 Starszy pan psiknął sobie

Na prostatę. Tak, jestem trochę złośliwa – ale język jest liniowy. Czytamy po kolei, a jeśli początek zdania sugeruje A, to koniec nie może mówić "nie, jednak B"

 

Odp.: Jesteś pewna, że na początku zdania było coś o prostacie?

 

 bardziej zdziwiona niż zaszokowana.

Bardziej zdziwiona, niż zaszokowana. Czym tu się szokować, ot, kutasik.

 

Odp.: No wiesz, to jednak nie to samo, co highlighter. 

 

ekretarka nogą wskazała obity cynową blachą pojemnik

Skąd ona wie, który to? Poza tym – cyna rozsypuje się przy 13 stopniach Celsjusza (tzw. zaraza cynowa) – nie chodziło Ci aby o blachę ocynkowaną? Bo cynk i cyna – to nie to samo.

 

Odp.: Jestem pod wrażeniem, tylko że zalety cyny to m.in.: odporność na wodę i korozję atmosferyczną, odporność na różne nieorganiczne związki. Tutaj

 

 

 Smutne myśli, jedna po drugiej, skapywały na jego świadomość rujnując resztki wewnętrznej siły.

… no, teraz, to już zasłużyłeś na biczowanie miotełką do kurzu :P

 

Odp.: Naprawdę? Mogłabyś? :P

 

Zwyciężyłaś, dalej już nie dam rady wypisywać odpowiedzi. Odwaliłaś naprawdę świetny kawał roboty. Bardzo się cieszę i ogromnie dziękuję. 

 

Podsumowanie jest dołujące:

Opowiadanie wydaje mi się nierówno posklejane z niepasujących do siebie kawałków – może dlatego, że próbowałeś powiedzieć coś o chaosie? Może właśnie za dobrze Ci wyszło?

 

Szkoda, kurczę, że uważasz historię za chaotyczną. Mnie wydawało się, że toczy się ona dość liniowo od początku do końca. Hmmm. 

 

Jeszcze raz bardzo dziękuję za wykonaną pracę. Śpij dobrze.

Dobrej niedzieli, Tarnino:)

Regards.

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Drakaina chce mi dać w zęby. Tarnina biczować miotełką do kurzu. Czy to aby na pewno jest portal literacki?

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

No, z miotełką to Ty pierwszy wyskoczyłeś… ;-)

Babska logika rządzi!

Finklo, ja z miotełką? Na kogo? 

Skoro jednak poruszyłaś ten temat, może wiesz, kto miałby pożyczyć kajdanki obszyte różowym futerkiem? Do miotełki pasowałyby idealnie. 

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

A ja dałam do wyboru strzelić sobie samej w łeb, skoro ujrzałam się jako sfrustrowanego wannabe macho, na dodatek idiotę, wyrywającego sekretarki (można zamienić znaki genderowe, czyli sfrustrowaną babę, usiłującą poderwać sekretarza wydziału) :P

http://altronapoleone.home.blog

Ach, Drakaino. Toż to żaden wybór. Wiesz przecież, że nie pozwoliłbym, żeby się stała Tobie jakaś krzywda, zatem strzał odpada. 

Na dodatek nie jestem pewien, czy w tej absurdalnej sytuacji można byłoby zamienić faceta z kobietą. Chyba nie. Jesteś bezpieczna.

Dobranoc:)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Corneliusie, na dziekana i sekretarkę. A może i Wiktora miotełką postraszyłeś. ;-p

Babska logika rządzi!

W uznaniu Twojej, drakaino, fachowości muszę jeszcze zapytać:

z braku wypracowanych mechanizmów kontroli,

A kto miałby tę kontrolę sprawować? I czy jakikolwiek mechanizm byłby tu skuteczny? Bo w tej chwili niby mechanizmy są, ale jakoś nie działają, z tej prostej przyczyny, że wyrastają z (podgryzanej od dołu) cywilizacji łacińskiej, a nie cała ludzkość do tejże należy. Poza tym niektórzy rządzący są po prostu głupi. To jedna z rzeczy, które mnie od historii odpychają – jest taka chaotyczna (w sensie teorii chaosu) – kaprys jednego charyzmatycznego młotka może doprowadzić do katastrofy. Czytam teraz "Wyspę" Huxleya, gdzie to jest właśnie główne źródło napięcia: utopijnemu społeczeństwu zagraża nie katastrofa naturalna, ale kombinujący w tandemie biznesmen z Anglii i dyktator sąsiedniej wyspy (plus młody książę, który niedługo obejmie rządy, a głupi jest, że strach, i koniecznie musi narobić reform, żeby się zrównać z sąsiadami).

nie jestem pewien, czy jest obleśny. Raczej żałosny

Jest tak obleśny, że aż żałosny.

 Tak sobie wyobrażam pracowników wyższych uczelni.

Myślę, że przesadzasz w tej zemście… A teraz meritum.

 Z radością goszczę Cię w okienku komentatorskim pod moim tekstem.

 Odp: kosmiczny w znaczeniu, że wielki, także, że dziejący się w kosmosie.

A teraz ja nie rozumiem – sparsowałam ten "kosmiczny kolaps" jako śmierć cieplną wszechświata, a Tobie wyraźnie chodzi o grawitacyjne zapadanie się pojedynczych gwiazd. Obviously, we have a failure of communication.

 Kiedy trzeba zmierzyć się z nowymi, nieznanymi zdarzeniami, tęsknimy za tym, co było.

Jasne, pewnie. Tylko strasznie dziwnie mi to zabrzmiało.

 Musiał coś zrobić, bo tak został wychowany, bo coś mu się nagle pomieszało, bo obudziło się w nim poczucie obowiązku. Powodów, zaiste, tysiące.

Pewnie, tylko to nie wynika z poprzedniego zdania (co jest dosłownym znaczeniem wyrażenia "non sequitur").

Nie o starości traktuje to zdanie, lecz o upływie czasu.

A nie o tym, że im ktoś jest starszy, tym szybciej czas mu ucieka? Mój ojciec traci mnóstwo czasu na narzekanie na to zjawisko.

 W kilku miejscach wskazujesz na konieczność umieszczenia przecinka przed “niż”…

Hmm. Zdaje się, że mam to już wdrukowane na stałe :( Odruch bezwarunkowy. Przepraszam.

 Nie wiem, czy jakaś gazeta pisze, dziennikarzom natomiast pewna emfaza może się przydarzyć.

Ho, ho, smartass :P Może, ale raczej w relacji na żywo, a nie w pisanym na chłodno tekście. Gdyby to był reporter telewizyjny, tobym się nie czepiała.

 Wahadło to ten element, który z grubsza przypomina lizak

Kociaczku słodki, ja wiem, co to jest wahadło i punkt maksymalnego wychylenia. Po prostu złamałeś tu prawa fizyki, i to jeszcze z takim patosem, że o rany. A zadziać można okulary :P – cud się staje.

 Można dokonać drobiazgowego podziału – i z tym właśnie mamy tu do czynienia:)

Nie, nie można. Drobiazgowy jest ten, kto dokonuje podziału, ale podział może być najwyżej na bardzo małe kawałeczki.

 chociaż, istotnie, nie jestem pewien, na ile poprawnie rozumiem to pojęcie

Służę słownikiem - dotyczyć to odnosić się. W jaki sposób chaos odnosi się do Ciebie?

 myśl jest energią, dlaczego nie miałaby oddziaływać

Święty Hieronimie, znowu ta energia… Przepraszam, ale mam już uczulenie na to słowo. W każdym razie – tu Cię nie krytykowałam, tylko wyłapałam założenie metafizyczne, które przyjmujesz, żeby później móc Cię nim walnąć w głowę, gdybyś był w tym przyjmowaniu niekonsekwentny. A nie byłeś, więc problemu nie widzę.

Było tylko o sekretarce. To chyba żadna generalizacja.

Takie zdanie odczytuje się zwykle jako przedstawiające zależność przyczynowo-skutkową. Miała, więc były.

 Czy naprawdę uważasz, że nie można wejść do autobusu?

Bloody arbitrariness of the sign.

 Nie napisałem, że: było ciepło […] dlatego był […] rozbity

Nie, nie napisałeś. Ale w takim razie nie ma związku między rozbiciem, a duchotą, więc należałoby je opisać w osobnych zdaniach.

 Czy więcej niedomagań cokolwiek niszczy w tekście?

Nie, nie niszczy. Faktycznie, tu przesadziłam.

Czy istnieje jakieś prawo, mówiące, że jeśli ktoś przejmuje się światem, nie powinien już myśleć o kobietach?

W sumie racja, ale jakoś to zazgrzytało.

 jak miał dres szeleścić w podskoku, skoro facet z tablicą nie skakał

To przy każdym ruchu. Jak ktoś może wiedzieć, że coś szeleści, kiedy nie słyszy, że szeleści?

 Nie uwierzę, że nie wiesz, jaki to jest lepki wzrok.

To nie wierz :P

 No proszę… jaki non sequitur.

Zwyczajny. Rozumiem, że niunia chce bratu umożliwić większy zarobek, ale jakie ma znaczenie, czy będzie dostawał wypłatę co tydzień, czy co miesiąc? Skoro zarobi tyle samo?

W kwestii odrapania i nabojów – zwracam honor, ja poprawiam tak, jak czuję.

 To jednak nie angielski. Następstwo czasów zostało zachowane: on w danej chwili był pewien tego, co kobieta powiedziała przed momentem.

No, właśnie. To nie angielski. Nie jestem na sto procent pewna, ale wydaje mi się, że jeśli wypowiedź dotyczy (czyli odnosi się do) trwającej rozmowy, powinien być jednak czas teraźniejszy. Czy jest na sali Bralczyk?

I tak oto poznaliśmy nowe słowo;)

No, popatrz, jak to się człowiek całe życie uczy i głupi umiera :P

 Naprawdę? Wrzeszczałabyś?

Po przecięciu wierzchu dłoni? Najprawdopodobniej.

 Tarnino, to była wojna.

Corneliusie, nie jestem historykiem, ale jak się nie ma nic oprócz honoru, to się o ten honor dba. Ponadto – już Arystoteles powiedział, że w literaturze sytuacja niemożliwa, ale zgadzająca się z oczekiwaniami czytelnika zawsze przejdzie, a prawdopodobna, ale przecząca tym oczekiwaniom – nigdy.

 Jesteś pewna, że na początku zdania było coś o prostacie?

Nie załapałeś żartu. Tłumaczyć go nie będę, bo to marny żart i lepiej, żeby poszedł w zapomnienie.

 No wiesz, to jednak nie to samo, co highlighter.

Ee, połowie ludzkości takie dynda…

 Jestem pod wrażeniem, tylko że zalety cyny to m.in.: odporność na wodę i korozję atmosferyczną, odporność na różne nieorganiczne związki.

Tak, owszem. Ale nie na zimno. A jeśli zatopisz pojemnik na bagnach, to przez co najmniej pół roku będzie w temperaturze poniżej 13 stopni. Dlatego np. w Skandynawii kościoły są ogrzewane – inaczej piszczałki organów by się rozpadły. Na stronie, którą podlinkowałeś, sprzedają anody i luty z cyny, które pracują raczej w wyższych temperaturach, poza tym stosuje się ją do pokrywania wnętrz puszek na konserwy, których się nie zamraża. Dawniej robiono z niej przeróżne drobiazgi, owszem, ale potem ludzie się dziwili, gdzie się podziały ich kufle po zimie. Poza tym cyna jest metalem dość drogim i trudno dostępnym (światowe zasoby się wyczerpują). Reasumując – blacha ocynkowana brzmi jednak bardziej prawdopodobnie.

Mogłabyś? :P

Not going to dignify this with response.

 Mnie wydawało się, że toczy się ona dość liniowo od początku do końca.

Ale wstawki są ni z gruszki, ni z pietruszki, a zanim je doprowadzisz do głównej nici fabuły, czytelnik już się dawno przestawia. Poza tym nie widać powiązań przyczynowo-skutkowych (skąd choćby ta dziewczynka? Pisałeś, że tekst ją odziedziczył po swojej starszej wersji, ale nie wygląda to spójnie).

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

A kto miałby tę kontrolę sprawować? I czy jakikolwiek mechanizm byłby tu skuteczny?

To już raczej pytanie do politologa czy filozofa politycznego. Po części problem polega na tym, że kiedy odgórnie i gwałtownie zlikwidowano dotychczasowy system wartości i hierarchii społecznej, to nastąpiło takie “jeśli Boga nie ma” Dostojewskiego. Radykalizm i gwałtowność działań jest zresztą największym problemem wszelkich rewolucji, ale to banał ;) Plus naiwna wiara w to, że ludzie en masse, jeśli zlikwidować narzędzia opresji, zaczną zachowywać się racjonalnie i działać dla dobra ogółu – w sumie na łagodniejszą skalę Polska przeżyła to w i po 1989 r.

Wracając jeszcze do różnic między rewolucjami. Za małą mam wiedzę o rewolucji bolszewickiej, bo XX wiek mnie nigdy nie interesował, ale tym, co ją odróżnia od rewolucji XIX w. (poczynając od 1789, bo “długi wiek XIX” to 1789-1914), jest ideologiczne przygotowanie, w dodatku na podstawie bardzo specyficznie odczytanych postulatów utopijnych z połowy wieku. Ale na tym to Ty pewnie znasz się lepiej z filozofii. W 1789, latach ‘20, 1830, 1848 wszystkie ruchy były mniej lub bardziej (zazwyczaj bardziej) spontaniczne, a nie ideologicznie przygotowywane. Filozofia oświeceniowa była dla rewolucjonistów 1789 fascynacją, a nie czymś, na podstawie czego zaplanowali polityczne działania, bo tak po prawdzie nikt ich nie planował. Tu zresztą dochodzimy do kwestii teorii chaosu ;) Na rewolucję 1789 złożyły się bardzo pozornie odległe od niej sprawy, jak zadłużenie kraju z powodu amerykańskiej wojny o niepodległość, zwolnienie ministra finansów. Nastąpił punkt krytyczny i coś się zaczęło dziać dość samoistnie, przynajmniej przez pewien czas. W 1917 to coś było przygotowywane i sterowane przez ideologów. Próba wzięcia w karby chaosu? ;)

http://altronapoleone.home.blog

Tarnino:)

Lubię Cię czytać, myślę, że jeszcze bardziej lubiłbym Cię słuchać. Jedynie mam problem, żeby się z Tobą spierać: bo to trudne, gdyż zwyczajnie masz rację.

 

Pewnie, tylko to nie wynika z poprzedniego zdania (co jest dosłownym znaczeniem wyrażenia "non sequitur").

Mózg człowieka przetwarza informacje dużo szybciej, niż trwa samo czytanie. Ten czasowy bonus wykorzystuje na wiązanie faktów, uzupełnianie informacji. Bardzo często coś dopowiada, bo przecież musi się czymś zająć, inaczej zanudziłby się. Dzięki temu nie trzeba wszystkiego pisać, tłumaczyć ani wyjaśniać. W końcu pomiędzy byle opowiadaniem a heideggerowskim traktatem o hermeneutyce jest spora przepaść. I jeśli coś nie jest napisane, wcale nie znaczy to jeszcze, że tego czegoś nie ma, być może jest na tyle oczywiste, że warte pominięcia. (Lecz to tylko mój punkt widzenia, wcale nie musi być prawdziwy). 

 

A nie o tym, że im ktoś jest starszy, tym szybciej czas mu ucieka? Mój ojciec traci mnóstwo czasu na narzekanie na to zjawisko.

Nie, nie o tym. Tylko, że to życie tak krótko trwa, że tak szybko minęło. 

 

Kociaczku słodki…

Na jaki adres mogę wysłać kwiaty?

 

Drobiazgowy jest ten, kto dokonuje podziału

Zajrzałem pod dołączony link. Dowiedziałem się, że drobiazgowy, to: “uwzględniający najdrobniejsze szczegóły”. Wydaje się, że można tworzyć podziały skali, uwzględniające drobne szczegóły. 

 

Jak ktoś może wiedzieć, że coś szeleści, kiedy nie słyszy, że szeleści?

Skąd mogę wiedzieć, że moja mama krzyczy, skoro w tym momencie nie krzyczy? Skąd mogę wiedzieć, że z rury wydechowej wydobywają się spaliny, skoro teraz auto stoi przed domem? Święty Hieronimie, ratunku.

 

[…] ale jakie ma znaczenie, czy będzie dostawał wypłatę co tydzień, czy co miesiąc? Skoro zarobi tyle samo?

“C'est l'arbre qui cache la forêt” – zwracając uwagę na szczegóły, łatwo pominąć to, co dużo ważniejsze. Z negocjacji pomiędzy dziekanem a sekretarką wcale nie wynika, że brat sekretarki zarobi w obu przypadkach tyle samo. 

 

Nie załapałeś żartu

Do zrozumienia żartów o prostacie zostało mi jeszcze trochę czasu. 

 

Ee, połowie ludzkości takie dynda…

Druga połowa ma inne “takie coś” i raczej trudno założyć, że powszechność znosi ciekawość. To chyba non sequitur – jakby napisała pewna bardzo sympatyczna Pani Tarnina. 

 

Z cyną zrezygnowałem. Nie będę się spierał. Widziałem jednak cynowe misy, cynowe wanny, także cukierniczki i inne. Miały ponad sto lat. Ale zakładam, że to co widziałem było jakimś stopem.

 

Not going to dignify this with response.

Szkoda, na tę odpowiedź czekałem najbardziej.

 

wstawki są ni z gruszki, ni z pietruszki, a zanim je doprowadzisz do głównej nici fabuły, czytelnik już się dawno przestawia. Poza tym nie widać powiązań przyczynowo-skutkowych (skąd choćby ta dziewczynka? Pisałeś, że tekst ją odziedziczył po swojej starszej wersji, ale nie wygląda to spójnie).

Kiedy jednak doczyta się do końca, być może okazuje się, że zdarzenia jakoś tam wiązały się z fabułą. I nie było starszych wersji opisywanej historii. Po prostu podczas pisania wprowadziłem dziewczynkę dla podkreślenia fantastyki tekstu i wtedy wymyśliłem dla niej inną rolę. Ostatecznie jednak zostawiłem ją na obrazku, żeby nie dezorientować czytelnika i nie rozwijać innych historii. 

 

Miłego niedzielnego wieczoru, Tarnino. Jeszcze raz napisać muszę, ogromnie ucieszyły mnie Twoje odwiedziny. Wiele dobrego.

Regards:)

 

 

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Michael, help…

 Mózg człowieka przetwarza informacje dużo szybciej, niż trwa samo czytanie.

Oczywiście. Ale nie można przetworzyć czegoś, czego nie ma.

 być może jest na tyle oczywiste, że warte pominięcia.

Dla każdego co innego jest oczywiste, jak widać na załączonym obrazku.

 drobiazgowy, to: “uwzględniający najdrobniejsze szczegóły”. Wydaje się, że można tworzyć podziały skali, uwzględniające drobne szczegóły.

Skala coś mierzy. Temperaturę, ciśnienie, długość, kąt. Szczegół, według naszego ulubionego słownika, to “drobny składnik jakiejś sprawy, jakiegoś zdarzenia” LUB “drobny element jakiejś rzeczy”. O mierzeniu ani słowa. Chyba, że chcesz przyjąć zdyskredytowane założenia metafizyczne.

 Skąd mogę wiedzieć, że moja mama krzyczy, skoro w tym momencie nie krzyczy?

Z przeszłego doświadczenia. Wiktor ma przeszłe doświadczenia z tym dresem? Odpowiedź alternatywna (według Hume'a) – nie możesz. Kropka.

 Z negocjacji pomiędzy dziekanem a sekretarką wcale nie wynika, że brat sekretarki zarobi w obu przypadkach tyle samo.

W takim razie jestem skonfundowana.

 To chyba non sequitur

Nie, to żart – ale moje poczucie humoru jest powszechnie uważane za dziwaczne i abstrakcyjne.

Ale zakładam, że to co widziałem było jakimś stopem.

Było. Jeśli dobrze pamiętam, z ołowiem – ale mogę źle pamiętać. Książki są za wysoko na półkach :P

 być może okazuje się, że zdarzenia jakoś tam wiązały się z fabułą

Zdarzenia zasadniczo tworzą fabułę…

 I nie było starszych wersji opisywanej historii.

W takim razie źle zrozumiałam Twoje poprzednie posty.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, Twoje poczucie humoru nie jest ani dziwaczne, ani abstrakcyjne. Jest świeże. Ma w sobie coś z morskiej bryzy, którą przywiał wieczorny wiatr wraz z dźwiękami hawajskich gitar i śmiechem dziewcząt spragnionych zabawy :)) (Sorry, wiem… fajne;))

 

Oczywiście. Ale nie można przetworzyć czegoś, czego nie ma.

Każdy ma jakieś doświadczenia i wyobrażenia. 

 

W takim razie jestem skonfundowana.

Wystarczyło tylko przeczytać negocjacje pomiędzy dziekanem a sekretarką. Nic więcej. Tam akurat żadna domyślność nie była potrzebna. 

 

Książki są za wysoko na półkach

Powiedz tylko, gdzie mam przyjść z drabiną;)

 

Z przeszłego doświadczenia. Wiktor ma przeszłe doświadczenia z tym dresem? Odpowiedź alternatywna (według Hume'a) – nie możesz. Kropka.

Założyłem, że każdy w swoim życiu widział jakiś szeleszczący materiał i nie trzeba wszystkiego tłumaczyć. Gdybym pisał dla ufoludków, być może należałoby wszystko dokładnie tłumaczyć. A tak, to nie muszę. Przynajmniej tak sobie myślę.

 

Kurcze, teraz James Bond leci na dwójce. 

 

Ach, zaczynam uzależniać się od pisania z Tobą.

 

Dzięki za uwagi!

 Regards:)

 

 

 

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Było. Jeśli dobrze pamiętam, z ołowiem

Z ołowiem to są najtańsze i najmniej wytrzymałe stopy (jak lut), zazwyczaj do cyny dodawano miedź i/lub antymon dla utwardzenia. Tyle akurat miałam na archeo ;)

http://altronapoleone.home.blog

Twoje poczucie humoru nie jest ani dziwaczne, ani abstrakcyjne. Jest świeże. Ma w sobie coś z morskiej bryzy, którą przywiał wieczorny wiatr wraz z dźwiękami hawajskich gitar i śmiechem dziewcząt spragnionych zabawy :)

No, teraz to sobie jaja robisz :P

 Każdy ma jakieś doświadczenia i wyobrażenia.

Mam wrażenie, że zjeżdżamy z tematu "czy Cornelius powiedział to, co powiedział, czy coś zupełnie innego".

 Wystarczyło tylko przeczytać negocjacje pomiędzy dziekanem a sekretarką.

Patrz wyżej.

 Założyłem, że każdy w swoim życiu widział jakiś szeleszczący materiał

Dobra, ale nie widać samego szeleszczenia, tylko że jest zmięty, błyszczący trochę (sztuczne włókno) i tak dalej, i tym podobne. Opisuj to, czego Twój punktowidz (jej, słowotwórstwo ^^) doświadcza, nie to, o czym może tylko wnioskować.

 Kurcze, teraz James Bond leci na dwójce.

Ale Indiana Jones już przeleciał :P

 Z ołowiem to są najtańsze i najmniej wytrzymałe stopy (jak lut), zazwyczaj do cyny dodawano miedź i/lub antymon dla utwardzenia. Tyle akurat miałam na archeo ;)

No, patrz, źle zapamiętałam, znaczy się. Zupełnie mi wyleciał z głowy ten antymon (bez dowcipów w tym miejscu, bo znajdę i zabiję :P)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

You have not failed. Z cyny z ołowiem też robiono różne rzeczy, ale one były najmniej cenne, bo się łatwo gniotły. Po angielsku to się nazywa pewter (historyczny, bo teraz tak się nazywają wszelkie podobne stopy), po polsku nie pamiętam :D

http://altronapoleone.home.blog

Zachęcający początek, zapowiadający historię w stylu, który bardzo lubię, spowodował, że przeczytałem za jednym razem całość, bez poczucia dłużyzn. No i podobało mi się (za poczucie humoru, konstrukcję postaci), ale z zastrzeżeniami. Inaczej można było rozłożyć akcenty, inną wagę przyłożyć do poszczególnych opisywanych zdarzeń. Teraz jest dużo opisów pobocznych (np. dziekan), a pozostaje wrażenie, że niewiele wydarzyło się w głównym wątku. Zabrakło mi spektakularnych przejawów obiecywanego chaosu. Po przystawce z orła i dziewczynki na obrazie, głównym daniem jest kulminacyjna sytuacja w gabinecie, gdzie brak w zasadzie fantastyki, a gdy już wysypują się prochy, skwitowane jest to krótkimi wzmiankami.

Tarnino – czytając Twoje wcześniejsze komentarze, myślałem, że jesteś trochę taka jak gramatyka niemiecka. Dokładna, rygorystyczna i do bólu logiczna. Ogromnie cieszę się, że do mnie zajrzałaś. Zobaczyłem kpiący uśmiech, nieprzeliczone pokłady mądrego humoru i charm. Dlatego:

No, teraz to sobie jaja robisz :P

Ja nie robić jaja, ja tak myśleć. 

Zdaję sobie sprawę, że napisane przeze mnie zdanie brzmi jak odrzucony za zbytnią kiczowatość werset z Tercetu Egzotycznego, cóż jednak poradzę, że taka jest moja opinia. 

 

(bez dowcipów w tym miejscu, bo znajdę i zabiję :P)

Dobra, ale najpierw biczowanie miotełką;)

 

Fajnych snów, Tarnino.

Regards:)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Vedyminie. Twoja opinia, tycząca mankamentów, trafia w sam punkt. Gdy już skończyłem pisać, miałem takie same odczucia. Porwał mnie ten dziekan z sekretarką i poniósł. Nigdy nie pisałem soczystej erotyki. (Wiem, wiem, soczystość taka trochę w stylu pierwszoklasisty). I potem już nie potrafiłem udanie wrócić do wątku głównego. Zresztą, w kontekście seksualnych baletów, każde inne zdarzenie wyglądałoby dziwnie blado. Trzeba byłoby sporo emocji porozbudzać, żeby uwagę skierować na nowe zdarzenia. Nie potrafiłem. Dlatego do kulminacji musiało dojść w gabinecie dziekana. Potem zostało już tylko napisanie zakończenia. 

 

Jest to długi tekst. Dlatego nawet nie wiesz, jak bardzo cieszę się, że nie nudziłeś się bardzo. Zrobiłeś mi prezent na niedzielną noc. Dziękuję!

Bardzo, bardzo dziękuję za biblioteczny punkt. 

 Serdeczności, Vedyminie.

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Ciekawie napisane, ale został niewykorzystany potencjał niektórych wątków. Najbardziej żal, że porzuciłeś dziewczynkę ze smokiem. 

Podobał mi się ten Twój kpiąco-ironiczny ton przemieszany z całkiem poważnymi fragmentami. 

Życie oglądane z drugiego końca wydaje się krótsze niż przerwa między matematyką a polskim. – gorzkie i prawdziwe.

Dokładam punkcik.

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik, bardzo, bardzo Tobie dziękuję . Dołożony przez Ciebie punkcik przeważył biblioteczną szalę, a dobre słowo na noc wygładziło nierówności dnia. I teraz już można położyć się, dziękując dniu, za to, że był:)

A co się tyczy dziewczynki ze smokiem, to chyba nie było już dla niej miejsca w tej historii. Dziewczynka potrzebowała kameralnej oprawy, a to moje pisanie stawało się jak walenie z coraz grubszej rury.

Radosnych snów, Bemik:)

 

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

− Od następnego miesiące mój brat mógłby rozpocząć pracę.

miesiąca

− Popatrz[+,] Niunia, co ci przyniosłam.

Bardzo fajne opowiadanie, chociaż przyznam, że chętnie poczytałabym też o dziewczynce ze smokiem ;)

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dziewczynka z drewnianym smokiem, który uderza skrzydłem o skrzydło, robiąc głośne klap, klap, źle by się czuła w gabinecie dziekana, a i wyższe uczelnie też pewnie nie dla niej. Jeszcze by się okazało, że tylko ona w tej historyjce jest normalna. Normalna, chociaż fantastyczna. 

Dziękuję, Anet, za miły komentarz. Błędy poprawiłem.

Serdeczności!

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Corneliusie, a może by tak dla odmiany coś lżejszego? Bardzo bym chciała, żebyś opowiedział zupełnie osobną historię o dziewczynce ze smokiem. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik, jesteś bodaj jedyną osobą na świecie, która chciałaby, żebym coś napisał:). Będę się starał. 

Ukłony i serdeczności:)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Wcale nie jedyną, bo ja też chcę ;)

Przynoszę radość :)

No, nie kryguj się, tylko pisz o dziewczynce. ;-)

Babska logika rządzi!

Anet, Finklo… teraz zarumieniłem się. Gdyby nie Thargone, ostrzegający w pierwszych komentarzach, że za nieśmiałość i brak pewności siebie wylatuje się z Portalu, krygowania byłoby jeszcze więcej.

Nawet nie wiecie, jakie jesteście miłe. :)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Cóż, przyzwyczajaj się ;)

Przynoszę radość :)

:)) Dziękuję. Naprawdę to miłe.

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Heh, trochę nieprecyzyjnie się wyraziłem :-) To właściwie nie za zbyteczną skromność, a przez zbyteczną skromność doszło do wylecenia :-) Zainicjowała proces, nie stanowiła bezpośredniej przyczyny ;-) 

Możesz pąsowieć do woli, zwłaszcza w obecności dam :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Chyba wiem o kim mówisz, Thargone…

Po przeczytaniu spalić monitor.

Thargonie, same zagadki. “Zbyteczna skromność” – jak ją ocenić, jak stwierdzić, czy już jest zbyteczna, czy wciąż uzasadniona. Nawet zbyteczna wydaje się zbyt błahym powodem na tak poważne konsekwencje. Mr.Maras to wie, zapewne inni również. Podskórne portalowe życie zdaje się być dużo bardziej skomplikowane, niż wyczytać to można z samych postów.

Zawsze tylko dobrych nocy i radosnych dni:)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Tak, podskórne życie bywa skomplikowane, choć nie aż tak. 

W skrócie – jeden z powyżej komentujących został niegdyś bardzo doceniony, i słusznie, ale on sam, przez nadmierną skromność zapewne, uparcie twierdził, że niezasłużenie. Tak uparcie, że ktoś inny się wkurzył i zaczęła nakręcać się ta, jak jej tam… Spirala nienawiści. W efekcie ów wkurzony przesadził, użył SŁÓW i z portalu wyleciał. 

Dlatego uważam, że zbyteczna skromność i brak pewności siebie szkodzi :-) Nie ważne czy autentyczny, czy na pokaz. Jeśli cię tu chwalą, to zasłużyłeś. Bo wcale nie jesteśmy do chwalenia skorzy. Podobno istnieją tu jakieś Towarzystwa Wzajemnej Adoracji, ale ja jakoś nie dostrzegłem przejawów działalności takowych. 

Jeśli dostajesz mocną czwórkę, to powodem do niezadowolenia może być tylko to, że nie piątka albo szóstka. A nie fakt, iż twoim mniemaniu powinna być mierna ;-) 

No. I tak jak Ci mówią – pisz o smoczej dziewczynce, albo o czymkolwiek innym, bo z przyjemnością przeczytamy! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Mądre jest to, co piszesz, Thargonie. Mądre i kształcące. 

Zbyteczna i manipulująca innymi skromność jest więcej niż oszustwem, nadmierna pewność siebie – robi z człowieka bufona.

Bywa i tak, że trafiamy w obce sobie światy bez wystarczającej wiedzy o sobie. Niepewność jest wówczas zrozumiała, a upewnianie się jest jednym ze sposobów poznawania świata. Po prostu warto wiedzieć, czy właściwie zrozumiane zostały cudze intencje. Ot, taka potrzeba redundancji. Niezawodną przewodniczką jest dla mnie Reg, której ufam i jestem bardzo wdzięczny za otrzymane nauki. 

Wszystkiego fajnego, Thargonie!

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Jestem ogromnie wzruszona, Corneliusie. Bardzo Ci dziękuję.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Kiedy ileś postów powyżej napisałaś, Reg, żebyśmy przeszli nad tym do porządku dziennego, celowo nie kiwnąłem głową, nie napisałem, że jasne, że okey, bo to znaczyłoby, że nie będę już głośno wyrażał swojej wdzięczności, swojego uznania dla Ciebie. Tymczasem ja mogę milczeć o rzeczach przykrych, lecz na swoją wdzięczność raczej kagańca nie nałożę.

Dziękuję, Reg. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że jesteś. Samych dobrych myśli, spotkań i zdarzeń:))

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Dziękuję, Corneliusie i życzę Ci wszystkiego najmilszego. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sytuacja to dość nierówna, gdy Ty, Reg, dziękujesz za słowa, a ja dziękuję za nauki i mądre wskazania. 

Sytuacje to niekomfortowa, gdy za wartościowy towar płacić mogę jedynie dobrymi myślami.

 Dobrych nocy i szczęśliwych dni:))

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

W naukach humanistycznych błędy nie mają tak ewidentnie spektakularnego końca, choć oczywiści potrafią nieźle namieszać w głowach, zaś opóźniony ich efekt może być nawet większy. 

 

Moim skromnym zdaniem błędy humanistyczne (uwaga, w tym worku siedzą nauki społeczne) są wyjątkowo spektakularne i tak widoczne, że aż nikt ich nie zauważa. Mieszają w głowach cały czas, a brak wiedzy w materii jest uważany za pełnoprawną opinię. Dla przykładu – wszelkie rozmowy na temat religii. Brak wiedzy jest maskowany stereotypami i możliwościami luźnej interpretacji niepełnych danych. Poza tym, wszelkie analizy są często oceniane emocjonalnie, a im mniej się wie, tym gorzej – większa frustracja, zacietrzewienie oraz przekonanie o nieomylności. Nie raz mnie krew zalewała, kiedy słyszałam, że np. protestanci modlą się do innego Boga niż katolicy, a przekonanie, że Allah to nie jakiś inny Bóg od tego chrześcijańskiego, a jedynie sama nazwa tylko, że po arabsku przekracza granice wszelkiej percepcji niektórych ludzi (czyli Biblia po arabsku jest dla muzułmanów?). Błędy humanistyczne powodują zawężanie pojęć, zniekształcanie ich, a potem ich bardzo łatwe powielanie po uproszczeniach. Wybrałam przykłady religijne, bo one chyba najbardziej “cierpią” – mózgi niektórych jednostek przy tych tematach wyłączają się, grzebiąc wszystkie, trwające nawet tysiące lat analizy rzeczywistości w różnych przejawach (bo od tego w końcu religia jest, zwłaszcza od strony ideowej).

 

Rewolucje francuska czy bolszewicka mają wspólny mianownik, jest nim śmierć tysięcy niewinnych. Już to samo w sobie jest złe i nie dzieląc włosa na czworo łatwo było przyjąć, że mózgi inicjatorów rewolucyjnego terroru skażone są złem. Mogę sobie oczywiście wyobrazić, że dla fachowca jest to zbyt duże uogólnienie, może i herezja, dla dyletanta jednak to dobry punkt wyjścia do snucia historii.

Wszystko jest dobrym punktem do snucia historii – także różnica pomiędzy tymi dwiema rewolucjami. Zawężasz pojęcie, aż za bardzo na mój gust. 

 

Jak zwykle, interesujące dyskusje pod tekstem :) A sam tekst? Gdyby to wszystko szło w kierunku absurdu, formy makabrycznego żartu, byłabym bardzo kontent. Ale, że mam wrażenie, iż jest klimat na poważnie – nie jestem w stanie tego strawić. Są groteskowe sceny, które dałoby się uratować. 

 

Deirdriu. Ciekawy komentarz do części zamieszczonych wyżej postów. Każdy oczywiście może mieć swoje zdanie. Bardzo fajnie, że Drakaina zaprezentowała swój punkt widzenia odnośnie obu rewolucji. Równie miło, że zainicjowała wymianę poglądów. 

Mnie tylko nie daje spokoju, któreż to z pojęć zawęziłem. No i jeszcze to, że po Twoim komentarzu zostaję z pytaniem, czy każdy tekst musi być albo poważny, albo zabawny i tych dwóch podejść nie wolno mieszać. Muszę się nad tym jeszcze zastanowić. 

Miłego łikendu:)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Bardzo ciekawy, choć nierówny tekst.

Wątek pojemnika oraz Wiktora prowadzisz dla mnie pierwsza klasa. Język całej historii wciąga i narracja pasuje do lekko absurdalnej, ale też nie odlatującej w kosmos historii. Ogólnie jego pomysł na rozwiązanie sytuacji oraz całe przeprowadzenie akcji wychodzi na wielki plus.

Dużo gorzej wygląda wątek Maczyńskiego (nie wiem czemu, ale ciągle go czytałem jako Miauczyńskiego ;) ). Idziesz w równie nieodlatujący absurd, ale niestety cały motyw molestowania oparty jest na dosyć dziecinnych obrazach zamiast na czymś bardziej oryginalnym i przemawiającym. Stąd trudno nadać mu odpowiednią rangę w moim umyśle, a to doprowadziło do raczej słabego odbioru tej części tekstu.

Podsumowując: bardzo fajny koncert fajerwerków, który niestety cierpi przez kiepsko dobrany obraz w jednym z ważniejszych wątków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzień dobry, NoWhereManie:) I baaardzo dziękuję za komentarz. Z nazwiskiem Maczyńskiego miałem podobny problem i teraz wiem, jak trudno znaleźć dobre nazwisko, takie bez skojarzeń, a jednocześnie, żeby było choć trochę dziwne.

Przy okazji tego tekstu dowiedziałem się, że pisanie o seksie jakoś niespecjalnie mi wychodzi. Te zabawy biurowe były tutaj pomysłem na uniknięcie dłużyzn, na ucieczkę od jednej tylko postaci. Efekt jest taki, że – jak napisałeś – wpadłem w “dziecinne obrazy”:) A ja myślałem, że to już taki bardzo wyuzdany seks, dla całkiem dorosłych, wymagający ostrzeżeń o pełnoletności i niemalże znaczka “18+”. A Ty piszesz: “dziecinne obrazy” ech, nie mogę dojść do siebie;) ciągle te zaskoczenia:). 

Czy posługiwałem się kliszami? Całkiem możliwe. Przecież dwie trzecie wszystkich, wszystkich(!) romansów, to romanse w pracy. Wspólne biurka, sprawy, służbowe wyjazdy i podobne emocje łączą ludzi w nieplatoniczny sposób. Wyobrażam więc sobie, że wszystko już było. (Niestety, wciąż sobie tylko wyobrażam;( No i dowiedziałem się jeszcze, że wprowadzenie dwóch bardzo różnych wątków może doprowadzić do “połamania” struktury opowiadania. Rzeczywiście tak mogło się stać. 

Wypada powtórzyć: DZIĘKUJĘ! 

Dziękuję wszystkim, którzy znaleźli czas na przeczytanie i na komentarz. Naprawdę, to bardzo miłe.

A Ty, NoWhereManie, sprawiłeś mi ogromną radość, pisząc, że jednak choć trochę Ci się podobało. 

 

Fajnego, zaczynającego się tygodnia:)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Nowa Fantastyka