- Opowiadanie: Mirowit - Miraż 107 mld

Miraż 107 mld

Chciałbym zachęcić wszystkich do przeczytania mojego krótkiego tekstu. Narracja drugoosobowa, a samo opowiadanie jest trochę taką oniryczną wizją. Tytuł chyba zdradza wiele. Chcę podziękować użytkownikowi Fajrom za betę. Mam nadzieję, że komuś jeszcze się spodoba. 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Miraż 107 mld

Otwierasz oczy i nieśmiało łapiesz swój pierwszy oddech, jakby wiedząc, że po nim nie będzie już odwrotu. Sterylne powietrze wdziera się do nosa rozdymając twoje płuca do granic wytrzymałości. Spokojny wydech. Teraz masz już siłę by krzyczeć.

Łapczywie biorąc kolejne hausty zwalasz się z wysokiego łóżka na zimną podłogę. Tępy ból z tyłu głowy odzywa się, kiedy wstając zauważasz gęstą, czarną plamę na białych jak śnieg kafelkach. Dotykasz rannego miejsca na potylicy. Twoje palce są umazane krwią.

Odrywasz wzrok i rozglądasz się po identycznie białym pomieszczeniu. Rzędy jednakowych łóżek poustawianych po lewej i prawej. Nad nimi wiszą numery, które są zbyt długie, aby je przeczytać. Podchodzisz do jednego z leż i rozchylasz przykrywający coś całun. Spoczywa pod nim osoba z zamkniętymi powiekami i zwartymi ustami. Jest nieruchoma, wygląda jakby spała.

Z tym, że nie oddycha.

Przyglądasz się jej. Nagle coś z głębi woła do ciebie. Ta twarz, taka twarz. Poznajesz ją. Gdzieś już taką widziałeś, nie wiesz jednak gdzie. Przenosisz się do kolejnego łoża i ponownie odrzucasz zasłonę. Ta również jest podobna. Czyżby nie taka jak poprzednia?

Obcy krzyk budzi cię z letargu. Podnosisz głowę. Jedno z miejsc jest puste, a ktoś kto przed chwilą na nim leżał, wstał i chwiejnym krokiem udaje się właśnie do szklanych drzwi na końcu pomieszczenia. Jesteś pewien, że musisz za nim iść. Przecież nie ma innej drogi.

Osoba zniknęła za matową szybą. Podchodzisz bliżej i stajesz przed nią widząc swoje odbicie. Twarz którą widziałeś u innych, u leżących pod całunami, ta twarz należy do ciebie. Odwracasz głowę. Niczego już za tobą nie ma. Jesteś teraz tylko ty i drzwi. Drzwi które nie mają klamki. Przykładasz rękę i po chwili szybko ją cofasz, czując, że parzy. Zdenerwowany przyglądasz się swojej dłoni. Wszystko z nią w porządku, nie ma żadnych ran. Zamykasz oczy i wyciągasz przed siebie ręce. Czujesz opór gładkiego szkła, ten palący ból, mimo to brniesz dalej, chcąc, aby pochłonęło cię bez reszty. Twoje ciało scala się z portalem i wiesz, że przekroczysz barierę. Nagle otwierasz je i orientujesz się, że jesteś w zupełnie nowym, nieznanym ci miejscu.

Nieprzenikniona ciemność otacza wszystko z lewej i prawej. Dotykasz matowych drzwi. Są zimne. Odwracasz się i spoglądasz na stojącą przed tobą osobę. Przemieściła się kilka kroków do przodu. Robisz to co ona i chwilę później czujesz na karku czyjś oddech. Zerkasz przez ramię. Znajoma twarz wpatruje się w ciebie zamglonym wzrokiem.

– Przepraszam… – zacząłeś, uświadamiając sobie z przerażeniem, że nie wiesz co masz powiedzieć dalej.

To nieistotne. Osoba stojąca za tobą i tak nie zwróciła na ciebie uwagi.

Kolejka ponownie się przemieściła, a ty razem z nią. Nikt ze sobą nie rozmawiał. Wszyscy czekają. Nie wiedząc tylko na co.

– Przepraszam. – Słyszysz nagle za swoimi plecami.

Osoba za tobą stoi zwrócona do ciebie tyłem. Zauważasz, że na jej głowie znajduje się rana po rozcięciu, a z niej sączy się krew. Łapiesz się w tym samym miejscu. Niczego tam nie ma, ale czujesz, że pod czaszką zaczyna zagnieżdżać ci się coś zupełnie nowego, innego ale przerażającego. Oślizgła myśl oplata twój umysł swoimi mackami. Nie jesteś już pewien czy stoisz tu czy tam.

Zamykasz oczy i bierzesz głęboki oddech. Powoli, masz przecież czas. Kolejka jest jeszcze długa. A na jej końcu na pewno coś jest. Coś bardziej normalnego, zwykłego, dającego się zrozumieć. Wypuszczasz powietrze i zaciągasz się ponownie. Tak. Poczułeś to. Zapach papierosowego dymu, ludzkiego potu i goździków. Dziwne prawda? Ale właśnie tak pachnie twój strach. Strach przed nieznanym.

Ktoś nagle łapie cię za ramię.

– Przepraszam. Tutaj jest kolejka – Znajoma twarz ma obojętny wyraz.

– Ja… – wyrzucasz tylko. Co ty? Ty?!

Osoba przechodzi obok ciebie i łapie za srebrną klamkę drewnianych drzwi. Skąd one się tutaj wzięły? Przecież chwilę wcześniej ktoś przed tobą stał, a ty się nie przemieściłeś o krok. Jednak są tutaj. Drewniane drzwi o zielonym kolorze. Stoją tuż przed tobą.

– Przepraszam. Tutaj jest kolejka. – Słyszysz ponownie za plecami.

Ta sama twarz. Pusta i obojętna. Każdego. Niczyja.

– Ja byłem pierwszy. – Udaje ci się oznajmić.

– Nikt nie był pierwszy – śmieje się. Dziwne. Widzisz, że jego usta wcale się nie poruszają, a mimo to wciąż słyszysz ten szyderczy rechot.

Potrąca cię i chwyta za klamkę. Zniknął, wchodząc do ciemnej otchłani.

Wiesz, że teraz twoja kolej. Jesteś zdecydowany by chwycić za klamkę. Tylko gdzie ona się podziała? Dlaczego jej nie ma? Nie ma jej. Nie ma! Przecież teraz to ty powinieneś wejść!

– Czasami tak bywa – odzywa się jakiś głos.

Nie odwracasz się. Bo i po co? Wiesz przecież, że to kolejna sztuczka.

– Trzeba czekać na swoją kolej. Chyba, że szansa…

Z głębi twojego umysłu wypełza kolejna, straszliwa myśl. Czy wiesz, że twoja szansa właśnie przepadła? Dałeś im wejść przed tobą, choć to ty byłeś pierwszy. Teraz już za późno.

Spoglądasz na cholerne zielone drzwi. Jesteś na nie wściekły. Nie. Jak mógłbyś być zły na kawał drewna? Jesteś wściekły na siebie. Zaciskasz dłoń w pięść i czujesz jak w gardle staje ci gula. Wiesz już, że szansa przepadła.

Zielone drzwi bez klamki. Zielone drzwi z klamką. Wszystko jedno. Po co komu ta cholerna klamka?

Srebrna klamka.

Srebrna klamka znów jest na swoim miejscu.

Nie zastanawiasz się dłużej. Łapiesz za nią i popychasz wrota. Wkraczasz w noc i nim się w niej rozpływasz, słyszysz jeszcze za plecami czyjeś przepraszam.

Żarówka pod sufitem mruga anemicznie. Czujesz smród spalenizny. Instynktownie kładziesz rękę na ścianie w poszukiwaniu włącznika. Jest. Naciskasz na niego i światło znika. Lekki ruch i pomieszczenie staje się ponownie widoczne. Teraz już całkowicie.

Pokój wydaje ci się ciasny, wąski i niski. Beżowe do połowy ściany pokryte są brązową pleśnią. Słyszysz cichy plusk. Jeden po drugim. Z mokrej plamy na suficie kapie woda. Irytujący dźwięk. Przechadzasz się po pokoju. Jest kwadratowy czy okrągły? Zaczynasz mierzyć kroki. Trzy na trzy metry. Poza kałużą na środku nie ma tutaj niczego. Żadnych drzwi, okien czy dziur wentylacyjnych. Jak to? Czujesz właśnie chłodny powiew na swojej spoconej skroni. Pocierasz ją, a twoja dłoń robi się mokra. Czy to pot? Próbujesz językiem przezroczystej cieczy. Jest słodka, nie słona. To po prostu woda.

Opierasz się o ścianę i siadasz. Twoje plecy lekko się nagrzewają – przecież powinieneś poczuć przejmujący chłód! Podnosisz się, pozwalając, aby nasilające się od dawna zdezorientowanie przemieniło się w panikę. Nic nie jest takie, jak być powinno! Tylko dlaczego?

I nagle to takie oczywiste.

To sen. To musi być sen! Prawda?

Już wiesz, co musisz zrobić. Potrzebujesz bodźca. Silnego, takiego, który cię zbudzi. Tylko tyle!

Rozglądasz się po pokoju i zdajesz sobie sprawę, że kapiąca z sufitu woda nie wydaje już dźwięku irytującego plusku. Stajesz przed kałużą i pochylasz się. Coś w niej błyszczy. Wyciągasz rękę i sięgasz po mały przedmiot. To gwóźdź. Kładziesz lewą dłoń w wodzie, a drugą zamierzasz się, by wbić ostry szpic.

Raz, dwa,trzy. Raz, dwa…

Z rany zaczyna ciec krew. Wyjmujesz kawałek metalu ze swojego ciała. Nic. Kompletnie niczego nie poczułeś. Jak to do cholery możliwe?!

Wstajesz i zaczynasz krążyć po pokoju, licząc kroki. Sądzisz, że to pozwoli zamknąć twój umysł na niekontrolowany napływ myśli. Czterdzieści dziewięć, pięćdziesiąt, pięćdziesiąt jeden… Przecież wiesz, że się mylisz. Jesteś w klatce bez wyjścia, zawsze w niej byłeś. Od samego początku. Nie masz jak stąd uciec. Nie masz dokąd uciec.

Krzyczysz najsilniej jak potrafisz, ale z gardła nie wydobywa się żaden dźwięk. Starasz się coś powiedzieć, ale jesteś niemy. Nie słyszysz nawet własnych myśli. Jest cicho.

– Nie możesz mówić, prawda? To dobrze.

Głos należy do osoby siedzącej za biurkiem, która gestem wskazuje ci, abyś usiadł naprzeciw niej. Nieufnie podchodzisz bliżej – jeszcze przed chwilą byłeś tutaj całkowicie sam! – i korzystasz z zaproszenia. Czy pozostało ci coś więcej?

– Ja jestem. A ty pewnie też jesteś. Zastanawiasz się co to wszystko ma znaczyć, prawda?

Starasz się odpowiedzieć, ale z twojego gardła wciąż nie wydobywają się żadne dźwięki. Kiwasz twierdząco głową.

Osoba uśmiecha się do ciebie szyderczo i zbliża swoją twarz do twojej. Masz ochotę się odchylić, ale nie możesz się ruszyć. Jakbyś przykleił się do krzesła, które teraz waży z tonę.

– Też chciałbym to wiedzieć. Po co to? Na co to? Ale nie wiem. Nikt tego nie wie. Rozumiesz? – pyta i zbliża się na tyle blisko, że stykacie się czubkami swoich nosów. – Nikt nie wie i nikt nie będzie.

Znajoma twarz jest na tyle blisko, że przestajesz widzieć jej rysy. Nagle silne dłonie łapią cię za kark. Obce usta przylegają do twoich. Czujesz krew na wargach. Czujesz ból. Krzyczysz. Tylko tyle możesz zrobić.

Znów jesteś sam, a na środku pomieszczenia ponownie znajduje się kałuża. Są też drzwi. Troje drzwi. Wahasz się. Skąd masz wiedzieć, które to te właściwe? A może żadne z nich? Może wszystkie? Musisz dokonać wyboru. Nie wiesz tylko czy którekolwiek z nich zaprowadzą cię tam, gdzie powinieneś być. Podchodzisz do wymalowanych czerwoną farbą wrót. Wciąż się wahasz. Może jednak niebieskie? Zielone? Czy to ma jakiś sens? Czy tak naprawdę to ty decydujesz? Co jeśli pokój po drugiej stronie będzie połączony ze wszystkimi wejściami? Czy to też jest wtedy wybór?

Bierzesz głęboki oddech i naciskasz na klamkę od czerwonych. Podjąłeś decyzję. Nie ma już odwrotu.

Po drugiej stronie widzisz ten sam pokój. Kałuża i troje drzwi. Te same kolory. Zastanawiasz się, czy aby czasem nie dokonałeś złego wyboru, skoro jesteś w tym samym miejscu. Coś się jednak zmieniło. Nie wiesz jeszcze tylko co. Podchodzisz do zielonych i otwierasz je. Nie widzisz, co jest przed tobą. Nikniesz w ciemności.

Ten sam pokój. Te same drzwi. Podbiegasz i wybierasz niebieskie. Po chwili znów lądujesz w trzymetrowym pomieszczeniu. Raz, dwa, trzy. Wciąż wybierasz i przechodzisz. Ciągle wracasz. Coś jest nie tak. Tylko co? Pędzisz przed siebie, dokonując wyborów. Lewo, prawo, prawo, środek, lewo. Ile to już razy byłeś w tym pokoju? Biegniesz, wciąż to samo, jak to możliwe?

– Zatrzymaj się! – Rozlega się w twojej głowie.

Przystajesz i rozglądasz się. To samo pomieszczenie, ale jakby inne, starsze i bardziej zniszczone. Pleśń pochłonęła już całe ściany, a na środku została tylko plama po wyschniętej kałuży. Jak mogłeś tego wcześniej nie zauważyć?

– Ostatni krok. – Słyszysz.

Kiwasz głową. Do siebie? Do kogo?

Podchodzisz bliżej i starasz się otworzyć wszystkie drzwi. Głuchy śmiech rozchodzi się po pokoju. Otwierasz lewe i po chwili prawe – lewe się zamykają. Środkowe – zamykają się prawe. Szyderczy śmiech wdziera ci się do głowy, a potem zamienia w krzyk. Upadłeś.

– Ostatni krok!

Podnosisz się. Ostatni wybór. Co będzie potem? Co jeśli nie masz ochoty go dokonać? Może da się jakoś inaczej? Pójść własną ścieżką? Czy już na to nie za późno?

– Nigdy nie jest za późno.

Podnosisz się. Własna droga, przecież to jest to! Odwracasz się plecami do wszystkich drzwi. Nagle są. Złote! Tuż przed tobą. Twój prawdziwy wybór. Przechodzisz przez nie, aby nigdy więcej nie wrócić do tego pokoju.

Podążasz przed siebie szklanym korytarzem, nawet podłoga jest przeźroczysta. Idziesz wolno i spokojnie. Każdy krok wydaje się być lekki i przyjemny. Nad głową jarzą się żarówki. Rzucasz przelotne spojrzenie na prawo. Za szybą setki takich samych twarzy. Obserwują każdy twój krok, każdy najmniejszy ruch. Są też po lewej. Są pod tobą. Stąpasz po ich głowach. Nieznane ci wcześniej uczucie wypełnia cię bez reszty. Czujesz się lekki. Wiesz, że możesz zrobić co tylko chcesz. Jesteś wyżej. Jesteś lepszy. Inny.

Korytarz wydaje się nie mieć końca. Wokół ciebie tysiące twarzy. Od patrzenia na nie zaczyna ci się robić niedobrze. Są tacy sami. Każdy z nich. Nic nie znaczą. A ty? Czy ty coś znaczysz? Przecież idziesz drogą wykutą w krysztale…

Słyszysz szum. Czy to potok? Rzeka? Na horyzoncie majaczy czerwona plama. Zbliża się do ciebie. Odgłos płynącej cieczy staje się coraz głośniejszy. W końcu jesteś w stanie rozpoznać to, czemu wychodzisz na przeciw. To powódź. Szkarłatne fale rozbijają się o szklane ściany. Zatrzymujesz się. Przecież wiesz, że przed tym nie ma ucieczki. Rozkładasz ręce jak ptak. Jesteś gotów. Powódź zabiera cię ze sobą. Twoje usta wypełniają się krwią. Zamykasz oczy. Tak błogo jest się poddawać.

Budzisz się na pustej ulicy. Rozglądasz się i stwierdzasz, że każdy budynek wygląda podobnie. Ruszasz przed siebie. Niebo nad twoją głową jest niezwykłe. Szare chmury wiszą spokojnie na tle ciemnoniebieskiego sklepienia, przeplatane gdzieniegdzie innymi, mniejszymi, białymi obłokami, przez które przebijają się promienie światła. Słońce musi być ukryte za tym mrocznym całunem.

Nie słyszysz niczego poza plaśnięciami swoich bosych stóp na asfalcie. Nie ma tu nikogo. Jesteś sam. Przecież tak naprawdę zawsze byłeś sam, prawda?

Wielka świątynia wyrasta przed tobą, przytłaczając cię swoim ogromem i potęgą. Zdaje się, że jej ostre wieże sięgają samego nieba. Podchodzisz bliżej. Dziwne. Być może to nie jest świątynia. Ratusz? Nad wielkimi złoconymi wrotami wisi zegar. Wskazówki pokazują godzinę siódmą. Coś przyciągnęło twoja uwagę. Zerkasz na matowe witraże. Za nimi widzisz ciemne kontury. Jest ich coraz więcej. Ludzkie cienie mnożą się przy oknach. Rosną. Słyszysz ich głosy.

Szepcą. Mówią. Krzyczą!

Robi się coraz ciemniej i zimniej. Czujesz jak robi się coraz ciaśniej. Coś dusi cię w gardle. Musisz iść. Biec. BIEGNIJ!

Potykasz się na wysokich marmurowych schodach. Noc ogarnia wszystko. Głowa pęka ci od ludzkich jęków. Z daleka dobiega przeciągły ryk strażackiej syreny. 

Przecież musisz wstać. To tylko kilka kroków. Dasz radę.

Wrota otwierają się szeroko i wpadasz do środka. Zewsząd otacza cię szary tłum. Kim oni są? Czym oni są? Powoli tracisz przytomność. I nagle jest ci wszystko jedno.

– Czekaliśmy na ciebie. – Słyszysz, gdy tylko odzyskujesz przytomność.

Nie leżysz już na kafelkach. Siedzisz. Pośrodku wielkiej sali. Wśród tłumu.

– Na mnie?

Tłum kiwa głowami. Rozglądasz się i dopiero teraz dostrzegasz swojego rozmówcę. Jego twarz jest jednak niewyraźna. Mrugasz kilkakrotnie. Nadal nie posiada żadnych rysów.

– Na ciebie. Na innych.

– Co to znaczy?

– Usiądź proszę.

Podnosisz się sam nie wiedząc czemu. Podchodzisz do długiej ławy i zajmujesz wyznaczone ci miejsce. Czekasz. Tylko to ma jakieś znaczenie.

Wrota otwierają się ponownie. Ktoś pada na czarne kafelki. Spoglądasz na niego. On też nie ma twarzy. Teraz już wiesz, że nikt z nas jej nie ma. 

 

Koniec

Komentarze

Hmmm. Jak dla mnie – za bardzo oniryczne.

Jeśli tu było jakieś przesłanie, to je przegapiłam. Jak we śnie, nic nie wydaje się mieć znaczenia. Człowiek coś robi, ale niewiele z tego wynika.

Interpunkcja mocno kuleje.

Babska logika rządzi!

Nie mam pojęcia, o co chodzi. Sen, gra? No i mimo że wg zapowiedzi tytuł ma zdradzać zbyt wiele, wyznaję szczerze, iż nie mam pojęcia, o co z nim chodzi, a wujek google też mi tego nie wyjaśnił, jego odpowiedzi są bowiem następujące: “Polacy wzbogacili się o 107 mld zł“, “Rząd zaplanował 107 mld zł na budowę nowych dróg“…

Interpunkcja i zapis dialogów – do totalnego remontu.

http://altronapoleone.home.blog

Łał nie wiedziałem, że aż tak jestem tutaj nielubiany, to idzie drogą jakiegoś losowania? No nic. Kilka słów wyjaśnienia.

Jako, że zdałem sobie z tego sprawę, że poprzez wrzucanie tutaj tekstów niczego się nie nauczę – no chyba, że interpunkcja kuleje, tak tak, the most important thing – będę szczerzy. Będę też cyniczny.

Miraż nie wiem czy tłumaczyć co to znaczy? 107 mld. 107 mld ludzi żyło już na Ziemi, Google nie zawsze jest skarbnicą wiedzy, nauczyłem się tego w gimnazjum. A wiec tytuł, tak już w prostym tłumaczeniu, powinien nosić nazwę “Historia życia stu siedmiu miliardów ludzi”. 

Tekst zwykle, po za tym, że przedstawia nam jakaś historię to ma warstwę metaforyczną. I często to ta warstwa metaforyczna ma większe znaczenie. Jako, że tytuł już rozumiemy, to możemy przejść do kolejnej rzeczy. Chronologiczne wydarzenia jakie przeżywa bohater tekstu, co przez narrację drugoosobową mówiącą ty – czytelnik ja, odnosi się do nas, bohaterami więc jesteśmy my!, to ludzki żywot. Początek to narodziny, tak ten krzyk, ta krew i przypominająca szpital sala, później system edukacji, wszyscy ładnie czekamy w kolejce do odebrania wykształcenia, dorosłe życie poprzez wybory i odnalezienie swojej własnej ścieżki, motyw drzwi, na końcu droga w chwale i śmierć – dostąpienie zaszczytnego miejsca pośród poprzednich pokoleń. Puenta jest taka, że nikt z nas nie jest wyjątkowy. Ostatnie zdania. 

Oczywiście pisząc o takim temacie prozą, trzeba to jakoś ciekawie opakować. To nie poezja. Chyba, że nie czytało się ciekawie, ale cóż, nikt nie miał śmiałości o tym napisać.

Spodobało mi się spostrzeżenie użytkownika Finkla. “Człowiek coś robi, ale niewiele z tego wynika”. Bardzo trafne i oddające sens tego opowiadania. Oczywiście napisane w zupełnie innym kontekście.

Bardzo ciekawą, rzeczą jest natomiast to, że słowa “nie wiem, nie rozumiem” są ostatnio bardzo w modzie. Jest to jakaś forma gloryfikacji własnej celowej, bądź nie, ignorancji. Nie wiem, znaczy nikt nie wie. Po co starać się coś zrozumieć. Jakby przyznanie się do tego było powodem do dumy. Oczywiście wiele tekstów nic za sobą nie niesie, jeżeli uważacie, że tak jest z moim, zrozumiem, ale można to powiedzieć w prost, nie musimy być dla siebie mili. Nie znamy się i nigdy nie poznamy. 

Skłamałem mówiąc, że wrzucanie tutaj tekstów nic nie dało. Dało. Utwierdziłem się w przekonaniu, że człowiek powinien robić dalej to co uważa za słuszne. Dziękuję wam oświeceni. Na pewno nie przestanę pisać, mimo waszych ciepłych słów. 

Jeszcze jedną rzeczą jakiej się sztywno trzymacie są wyznaczone ramy. Wyjście po za nie, wydaje wam się jakimś horrorem. Czytałem wiele komentarzy jakie wypisujecie pod różnymi opowiadaniami. Wszystko szufladkujecie. To jest short, to nie może być tak, w totalitaryzmie nie może być czegoś. Kim wy jesteście, aby ograniczać wyobraźnie tych wszystkich twórców? Proza i poezja to nie matematyka. Przyszło wam do głowy, że jakiś siedemnastolatek, który mógłby być drugim Dostojewskim własnie się załamał i przestał pisać? Co was to obchodzi, prowadzicie tylko to swoje kółko wzajemnej adoracji. Tylko to co wy wrzucacie ma sens i z automatu jest na piedestale. 

Ignorancja użytkowników tego serwisu jest po prostu smutna. Tych którzy mają się za elitę tego serwisu. Hej młodzi i starzy! Początkujący i weterani! Jeżeli wam coś nie wyjdzie nie ma co się przejmować. Trzeba robić swoje. Zawsze robić swoje.

Możecie mnie zlinczować, wykpić, wyśmiać, odsądzić od czci i wiary, mam to w dupie. 

Co nieźle się poplułem? Gównoburze dzieciak chce rozpętać? Nie potrzebuje was. Tak samo jak wy nie potrzebujecie mnie. Żegnam.

A teraz czas na bana. Leci za trzy, dwa, jeden… Tylko na koniec nie zapomnijcie napisać o interpunkcji bo byłbym zapomniał.

 

Aaaa, metafora życia. OK, w takim razie jest jakiś sens. Tylko że sensu życia i w życiu to już ludzkość od wieków poszukuje. Trudno tu dodać coś nowego.

Pierwsze akapity kojarzyły mi się z porodówką, ale późniejsze (o chwilę) spadnięcie z łóżka połączone z rozbiciem głowy przekonało, że nie tędy droga. Wiesz, czytelnik nie siedzi w głowie autora. Nie czytał tych samych książek, nie oglądał tych samych filmów. Nawet mógł nie słyszeć o tych 107 miliardach (BTW, ciekawa jestem, jak to zostało oszacowane).

A szwankująca interpunkcja przeszkadza w czytaniu. Jak kocie łby w jeżdżeniu rowerem.

Babska logika rządzi!

No, fajnie, że wyjaśniłeś, ale jeszcze fajniej byłoby znaleźć to wszystko w tekście… Co do tytułu – sporo ludzi wrzuca tu teksty związane np. z grami, uważając, że wszyscy odczytają aluzje… Nikt nie jest omnibusem, a te107 mld to jednak nie podstawowa wiedza. Miraż, zapewniam cię, oczywisty. Tekst ze złą interpunkcją może być tylko irytującym niedbalstwem, ale bywa też niezrozumiały.

http://altronapoleone.home.blog

PS. Dostojewski pisał, jak pisał, bo w życiu przeżył potworną traumę, więc akurat załamanie nerwowe ma większe szanse wyprodukować Dostojewskiego niż unicestwić.

http://altronapoleone.home.blog

Przebrnęłam z niejakim trudem, bo ni w ząb nie mogłam się zorientować, Mirowicie, co miałeś nadzieję opowiedzieć, opisując wędrówkę od drzwi do drzwi, różnokolorowych i raz z klamkami, to znów bez, tudzież odwiedzanie kolejnych i tych samych pokoi, czy też przebywanie w tłumie istot o takich samych twarzach. Twoja opowieść nijak nie potrafiła mnie zaciekawić, a jedynym wrażeniem po lekturze okazało się niezrozumienie.

Twój komentarz rzucił pewne światło, ale – tu zacytuję Finklę, bo w stu procentach zgadzam się z jej słowami: Wiesz, czytelnik nie siedzi w głowie autora. Nie czytał tych samych książek, nie oglądał tych samych filmów. Nawet mógł nie słyszeć o tych 107 miliardach (BTW, ciekawa jestem, jak to zostało oszacowane).

 

Przy­kła­dasz rękę i po chwi­li szyb­ko ją co­fasz, czu­jąc, że parzy. –> Czy dobrze rozumiem, że parzy przyłożona ręka?

 

Nie­prze­nik­nio­na ciem­ność ota­cza wszyst­ko z lewej i pra­wej. –> A co jest z przodu i z tyłu?

 

– Prze­pra­szam. Tutaj jest ko­lej­ka – Zna­jo­ma twarz ma obo­jęt­ny wyraz. –> Brak kropki po wypowiedzi.

 

Drew­nia­ne drzwi o zie­lo­nym ko­lo­rze. –> Raczej: Drew­nia­ne drzwi w zie­lo­nym ko­lo­rze.

 

Czu­jesz wła­śnie chłod­ny po­wiew na swo­jej spo­co­nej skro­ni. –> Zbędny zaimek. Czy można czuć coś na cudzej skroni?

 

To po pro­stu woda.o – Co tutaj robi literka o?

 

Raz, dwa,trzy. –> Brak spacji po drugim przecinku.

 

Krzy­czysz naj­sil­niej jak po­tra­fisz… –> Krzy­czysz najgłośniej jak po­tra­fisz

 

pyta i zbli­ża się na tyle bli­sko… –> Brzmi to fatalnie.

 

W końcu je­steś w sta­nie roz­po­znać to, czemu wy­cho­dzisz na prze­ciw. –> …to, czemu wy­cho­dzisz naprze­ciw.

 

Roz­kła­dasz ręce jak ptak. –> A jak ptak rozkłada ręce?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Uwielbiam być wrzucany do jednego wora… Ale mimo tego, wypowiem się o tekście, starając się nie nawiązywać do Twojego komentarza. Niech tylko dorwę jakąś klawiaturę ;) Czwartkowy Dyżurny :)

Przeczytałem. Zbyt oniryczne jak na mój gust, choć pierwsza scena robi smaka. Potem jednak odzywa się za dużo symbolizmu – nie mój typ tekstu. Jeśli zaś chodzi o interpretację, to poszła ona w zupełnie innym kierunku niż ta autorska. Bywa.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Każdy może interpretować jak chce. To cechuje dobry tekst. :). Dziękuję bardzo za poświęcony czas.

Ziewałem, chwilami przelatywałem wzrokiem. To ciąg sennych (lub narkotycznych) majaków, które podsumuję cytatem:

– Też chciałbym to wiedzieć. Po co to? Na co to? Ale nie wiem. Nikt tego nie wie.

Moja uwagę zwróciły nużące, pojawiająca się bez przerwy pytania:

A ty? Czy ty coś znaczysz?

I wiele innych. Raz zadane wystarczy. Pamiętam je, nie musisz ciągle mnie (jako czytelnika) uświadamiać, że gdzieś tam jest tajemnica. Bo przypomina to trochę wytykanie palcem: “a weź zobacz, no jeszcze raz, no jeszcze raz, bo coś przegapiłeś. Ale na pewno się przyjrzałeś?”.

107 mld ludzi żyło już na Ziemi

Liczba jest tylko estymatą, to żaden pewnik.

 

Odniosę się do komentarza autora, bo sam tekst poza ciągiem scen-migawek jest… pusty jak wydmuszka. Bardzo to ładnie namalowane, są wzory i kolory (wyjaśnienia czym są drzwi, kolejność zdarzeń etc.), ale 

Jest to jakaś forma gloryfikacji własnej celowej, bądź nie, ignorancji. Nie wiem, znaczy nikt nie wie. Po co starać się coś zrozumieć.

Butny żeś, ale w tym wypadku trochę bez sensu. Pisałeś tekst z nadzieją, że otworzysz wszystkim oczy i zachłyniemy się metaforą, którą uplotłeś między zdaniami, prawda? To przygotuj sobie maść, bo pisząc, pojedziesz gołym tyłkiem po nieheblowanej desce – ile par oczu, tyle pomysłów na to, co “autor sobie pomyślał”. I taka jest prawidłowość, każdy z nas ma inne wspomnienia, inną wiedzę, znajduje się w innej sytuacji, które bezpośrednio wpływają na percepcję i skojarzenia.

Pokuszę się o tematyczny żarcik: fajnie, że to napisałeś, ale, niestety, niewiele z tego trudu wyniknęło. Bo, jak kiedyś sam przeczytałem o moim tekście, tutaj “przelewasz z pustego w puste”. W końcu zrozumiesz.

Nudny tekst o niczym. Nie ma żadnej historii ani klimatu.

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka