Otwierasz oczy i nieśmiało łapiesz swój pierwszy oddech, jakby wiedząc, że po nim nie będzie już odwrotu. Sterylne powietrze wdziera się do nosa rozdymając twoje płuca do granic wytrzymałości. Spokojny wydech. Teraz masz już siłę by krzyczeć.
Łapczywie biorąc kolejne hausty zwalasz się z wysokiego łóżka na zimną podłogę. Tępy ból z tyłu głowy odzywa się, kiedy wstając zauważasz gęstą, czarną plamę na białych jak śnieg kafelkach. Dotykasz rannego miejsca na potylicy. Twoje palce są umazane krwią.
Odrywasz wzrok i rozglądasz się po identycznie białym pomieszczeniu. Rzędy jednakowych łóżek poustawianych po lewej i prawej. Nad nimi wiszą numery, które są zbyt długie, aby je przeczytać. Podchodzisz do jednego z leż i rozchylasz przykrywający coś całun. Spoczywa pod nim osoba z zamkniętymi powiekami i zwartymi ustami. Jest nieruchoma, wygląda jakby spała.
Z tym, że nie oddycha.
Przyglądasz się jej. Nagle coś z głębi woła do ciebie. Ta twarz, taka twarz. Poznajesz ją. Gdzieś już taką widziałeś, nie wiesz jednak gdzie. Przenosisz się do kolejnego łoża i ponownie odrzucasz zasłonę. Ta również jest podobna. Czyżby nie taka jak poprzednia?
Obcy krzyk budzi cię z letargu. Podnosisz głowę. Jedno z miejsc jest puste, a ktoś kto przed chwilą na nim leżał, wstał i chwiejnym krokiem udaje się właśnie do szklanych drzwi na końcu pomieszczenia. Jesteś pewien, że musisz za nim iść. Przecież nie ma innej drogi.
Osoba zniknęła za matową szybą. Podchodzisz bliżej i stajesz przed nią widząc swoje odbicie. Twarz którą widziałeś u innych, u leżących pod całunami, ta twarz należy do ciebie. Odwracasz głowę. Niczego już za tobą nie ma. Jesteś teraz tylko ty i drzwi. Drzwi które nie mają klamki. Przykładasz rękę i po chwili szybko ją cofasz, czując, że parzy. Zdenerwowany przyglądasz się swojej dłoni. Wszystko z nią w porządku, nie ma żadnych ran. Zamykasz oczy i wyciągasz przed siebie ręce. Czujesz opór gładkiego szkła, ten palący ból, mimo to brniesz dalej, chcąc, aby pochłonęło cię bez reszty. Twoje ciało scala się z portalem i wiesz, że przekroczysz barierę. Nagle otwierasz je i orientujesz się, że jesteś w zupełnie nowym, nieznanym ci miejscu.
Nieprzenikniona ciemność otacza wszystko z lewej i prawej. Dotykasz matowych drzwi. Są zimne. Odwracasz się i spoglądasz na stojącą przed tobą osobę. Przemieściła się kilka kroków do przodu. Robisz to co ona i chwilę później czujesz na karku czyjś oddech. Zerkasz przez ramię. Znajoma twarz wpatruje się w ciebie zamglonym wzrokiem.
– Przepraszam… – zacząłeś, uświadamiając sobie z przerażeniem, że nie wiesz co masz powiedzieć dalej.
To nieistotne. Osoba stojąca za tobą i tak nie zwróciła na ciebie uwagi.
Kolejka ponownie się przemieściła, a ty razem z nią. Nikt ze sobą nie rozmawiał. Wszyscy czekają. Nie wiedząc tylko na co.
– Przepraszam. – Słyszysz nagle za swoimi plecami.
Osoba za tobą stoi zwrócona do ciebie tyłem. Zauważasz, że na jej głowie znajduje się rana po rozcięciu, a z niej sączy się krew. Łapiesz się w tym samym miejscu. Niczego tam nie ma, ale czujesz, że pod czaszką zaczyna zagnieżdżać ci się coś zupełnie nowego, innego ale przerażającego. Oślizgła myśl oplata twój umysł swoimi mackami. Nie jesteś już pewien czy stoisz tu czy tam.
Zamykasz oczy i bierzesz głęboki oddech. Powoli, masz przecież czas. Kolejka jest jeszcze długa. A na jej końcu na pewno coś jest. Coś bardziej normalnego, zwykłego, dającego się zrozumieć. Wypuszczasz powietrze i zaciągasz się ponownie. Tak. Poczułeś to. Zapach papierosowego dymu, ludzkiego potu i goździków. Dziwne prawda? Ale właśnie tak pachnie twój strach. Strach przed nieznanym.
Ktoś nagle łapie cię za ramię.
– Przepraszam. Tutaj jest kolejka – Znajoma twarz ma obojętny wyraz.
– Ja… – wyrzucasz tylko. Co ty? Ty?!
Osoba przechodzi obok ciebie i łapie za srebrną klamkę drewnianych drzwi. Skąd one się tutaj wzięły? Przecież chwilę wcześniej ktoś przed tobą stał, a ty się nie przemieściłeś o krok. Jednak są tutaj. Drewniane drzwi o zielonym kolorze. Stoją tuż przed tobą.
– Przepraszam. Tutaj jest kolejka. – Słyszysz ponownie za plecami.
Ta sama twarz. Pusta i obojętna. Każdego. Niczyja.
– Ja byłem pierwszy. – Udaje ci się oznajmić.
– Nikt nie był pierwszy – śmieje się. Dziwne. Widzisz, że jego usta wcale się nie poruszają, a mimo to wciąż słyszysz ten szyderczy rechot.
Potrąca cię i chwyta za klamkę. Zniknął, wchodząc do ciemnej otchłani.
Wiesz, że teraz twoja kolej. Jesteś zdecydowany by chwycić za klamkę. Tylko gdzie ona się podziała? Dlaczego jej nie ma? Nie ma jej. Nie ma! Przecież teraz to ty powinieneś wejść!
– Czasami tak bywa – odzywa się jakiś głos.
Nie odwracasz się. Bo i po co? Wiesz przecież, że to kolejna sztuczka.
– Trzeba czekać na swoją kolej. Chyba, że szansa…
Z głębi twojego umysłu wypełza kolejna, straszliwa myśl. Czy wiesz, że twoja szansa właśnie przepadła? Dałeś im wejść przed tobą, choć to ty byłeś pierwszy. Teraz już za późno.
Spoglądasz na cholerne zielone drzwi. Jesteś na nie wściekły. Nie. Jak mógłbyś być zły na kawał drewna? Jesteś wściekły na siebie. Zaciskasz dłoń w pięść i czujesz jak w gardle staje ci gula. Wiesz już, że szansa przepadła.
Zielone drzwi bez klamki. Zielone drzwi z klamką. Wszystko jedno. Po co komu ta cholerna klamka?
Srebrna klamka.
Srebrna klamka znów jest na swoim miejscu.
Nie zastanawiasz się dłużej. Łapiesz za nią i popychasz wrota. Wkraczasz w noc i nim się w niej rozpływasz, słyszysz jeszcze za plecami czyjeś przepraszam.
Żarówka pod sufitem mruga anemicznie. Czujesz smród spalenizny. Instynktownie kładziesz rękę na ścianie w poszukiwaniu włącznika. Jest. Naciskasz na niego i światło znika. Lekki ruch i pomieszczenie staje się ponownie widoczne. Teraz już całkowicie.
Pokój wydaje ci się ciasny, wąski i niski. Beżowe do połowy ściany pokryte są brązową pleśnią. Słyszysz cichy plusk. Jeden po drugim. Z mokrej plamy na suficie kapie woda. Irytujący dźwięk. Przechadzasz się po pokoju. Jest kwadratowy czy okrągły? Zaczynasz mierzyć kroki. Trzy na trzy metry. Poza kałużą na środku nie ma tutaj niczego. Żadnych drzwi, okien czy dziur wentylacyjnych. Jak to? Czujesz właśnie chłodny powiew na swojej spoconej skroni. Pocierasz ją, a twoja dłoń robi się mokra. Czy to pot? Próbujesz językiem przezroczystej cieczy. Jest słodka, nie słona. To po prostu woda.
Opierasz się o ścianę i siadasz. Twoje plecy lekko się nagrzewają – przecież powinieneś poczuć przejmujący chłód! Podnosisz się, pozwalając, aby nasilające się od dawna zdezorientowanie przemieniło się w panikę. Nic nie jest takie, jak być powinno! Tylko dlaczego?
I nagle to takie oczywiste.
To sen. To musi być sen! Prawda?
Już wiesz, co musisz zrobić. Potrzebujesz bodźca. Silnego, takiego, który cię zbudzi. Tylko tyle!
Rozglądasz się po pokoju i zdajesz sobie sprawę, że kapiąca z sufitu woda nie wydaje już dźwięku irytującego plusku. Stajesz przed kałużą i pochylasz się. Coś w niej błyszczy. Wyciągasz rękę i sięgasz po mały przedmiot. To gwóźdź. Kładziesz lewą dłoń w wodzie, a drugą zamierzasz się, by wbić ostry szpic.
Raz, dwa,trzy. Raz, dwa…
Z rany zaczyna ciec krew. Wyjmujesz kawałek metalu ze swojego ciała. Nic. Kompletnie niczego nie poczułeś. Jak to do cholery możliwe?!
Wstajesz i zaczynasz krążyć po pokoju, licząc kroki. Sądzisz, że to pozwoli zamknąć twój umysł na niekontrolowany napływ myśli. Czterdzieści dziewięć, pięćdziesiąt, pięćdziesiąt jeden… Przecież wiesz, że się mylisz. Jesteś w klatce bez wyjścia, zawsze w niej byłeś. Od samego początku. Nie masz jak stąd uciec. Nie masz dokąd uciec.
Krzyczysz najsilniej jak potrafisz, ale z gardła nie wydobywa się żaden dźwięk. Starasz się coś powiedzieć, ale jesteś niemy. Nie słyszysz nawet własnych myśli. Jest cicho.
– Nie możesz mówić, prawda? To dobrze.
Głos należy do osoby siedzącej za biurkiem, która gestem wskazuje ci, abyś usiadł naprzeciw niej. Nieufnie podchodzisz bliżej – jeszcze przed chwilą byłeś tutaj całkowicie sam! – i korzystasz z zaproszenia. Czy pozostało ci coś więcej?
– Ja jestem. A ty pewnie też jesteś. Zastanawiasz się co to wszystko ma znaczyć, prawda?
Starasz się odpowiedzieć, ale z twojego gardła wciąż nie wydobywają się żadne dźwięki. Kiwasz twierdząco głową.
Osoba uśmiecha się do ciebie szyderczo i zbliża swoją twarz do twojej. Masz ochotę się odchylić, ale nie możesz się ruszyć. Jakbyś przykleił się do krzesła, które teraz waży z tonę.
– Też chciałbym to wiedzieć. Po co to? Na co to? Ale nie wiem. Nikt tego nie wie. Rozumiesz? – pyta i zbliża się na tyle blisko, że stykacie się czubkami swoich nosów. – Nikt nie wie i nikt nie będzie.
Znajoma twarz jest na tyle blisko, że przestajesz widzieć jej rysy. Nagle silne dłonie łapią cię za kark. Obce usta przylegają do twoich. Czujesz krew na wargach. Czujesz ból. Krzyczysz. Tylko tyle możesz zrobić.
Znów jesteś sam, a na środku pomieszczenia ponownie znajduje się kałuża. Są też drzwi. Troje drzwi. Wahasz się. Skąd masz wiedzieć, które to te właściwe? A może żadne z nich? Może wszystkie? Musisz dokonać wyboru. Nie wiesz tylko czy którekolwiek z nich zaprowadzą cię tam, gdzie powinieneś być. Podchodzisz do wymalowanych czerwoną farbą wrót. Wciąż się wahasz. Może jednak niebieskie? Zielone? Czy to ma jakiś sens? Czy tak naprawdę to ty decydujesz? Co jeśli pokój po drugiej stronie będzie połączony ze wszystkimi wejściami? Czy to też jest wtedy wybór?
Bierzesz głęboki oddech i naciskasz na klamkę od czerwonych. Podjąłeś decyzję. Nie ma już odwrotu.
Po drugiej stronie widzisz ten sam pokój. Kałuża i troje drzwi. Te same kolory. Zastanawiasz się, czy aby czasem nie dokonałeś złego wyboru, skoro jesteś w tym samym miejscu. Coś się jednak zmieniło. Nie wiesz jeszcze tylko co. Podchodzisz do zielonych i otwierasz je. Nie widzisz, co jest przed tobą. Nikniesz w ciemności.
Ten sam pokój. Te same drzwi. Podbiegasz i wybierasz niebieskie. Po chwili znów lądujesz w trzymetrowym pomieszczeniu. Raz, dwa, trzy. Wciąż wybierasz i przechodzisz. Ciągle wracasz. Coś jest nie tak. Tylko co? Pędzisz przed siebie, dokonując wyborów. Lewo, prawo, prawo, środek, lewo. Ile to już razy byłeś w tym pokoju? Biegniesz, wciąż to samo, jak to możliwe?
– Zatrzymaj się! – Rozlega się w twojej głowie.
Przystajesz i rozglądasz się. To samo pomieszczenie, ale jakby inne, starsze i bardziej zniszczone. Pleśń pochłonęła już całe ściany, a na środku została tylko plama po wyschniętej kałuży. Jak mogłeś tego wcześniej nie zauważyć?
– Ostatni krok. – Słyszysz.
Kiwasz głową. Do siebie? Do kogo?
Podchodzisz bliżej i starasz się otworzyć wszystkie drzwi. Głuchy śmiech rozchodzi się po pokoju. Otwierasz lewe i po chwili prawe – lewe się zamykają. Środkowe – zamykają się prawe. Szyderczy śmiech wdziera ci się do głowy, a potem zamienia w krzyk. Upadłeś.
– Ostatni krok!
Podnosisz się. Ostatni wybór. Co będzie potem? Co jeśli nie masz ochoty go dokonać? Może da się jakoś inaczej? Pójść własną ścieżką? Czy już na to nie za późno?
– Nigdy nie jest za późno.
Podnosisz się. Własna droga, przecież to jest to! Odwracasz się plecami do wszystkich drzwi. Nagle są. Złote! Tuż przed tobą. Twój prawdziwy wybór. Przechodzisz przez nie, aby nigdy więcej nie wrócić do tego pokoju.
Podążasz przed siebie szklanym korytarzem, nawet podłoga jest przeźroczysta. Idziesz wolno i spokojnie. Każdy krok wydaje się być lekki i przyjemny. Nad głową jarzą się żarówki. Rzucasz przelotne spojrzenie na prawo. Za szybą setki takich samych twarzy. Obserwują każdy twój krok, każdy najmniejszy ruch. Są też po lewej. Są pod tobą. Stąpasz po ich głowach. Nieznane ci wcześniej uczucie wypełnia cię bez reszty. Czujesz się lekki. Wiesz, że możesz zrobić co tylko chcesz. Jesteś wyżej. Jesteś lepszy. Inny.
Korytarz wydaje się nie mieć końca. Wokół ciebie tysiące twarzy. Od patrzenia na nie zaczyna ci się robić niedobrze. Są tacy sami. Każdy z nich. Nic nie znaczą. A ty? Czy ty coś znaczysz? Przecież idziesz drogą wykutą w krysztale…
Słyszysz szum. Czy to potok? Rzeka? Na horyzoncie majaczy czerwona plama. Zbliża się do ciebie. Odgłos płynącej cieczy staje się coraz głośniejszy. W końcu jesteś w stanie rozpoznać to, czemu wychodzisz na przeciw. To powódź. Szkarłatne fale rozbijają się o szklane ściany. Zatrzymujesz się. Przecież wiesz, że przed tym nie ma ucieczki. Rozkładasz ręce jak ptak. Jesteś gotów. Powódź zabiera cię ze sobą. Twoje usta wypełniają się krwią. Zamykasz oczy. Tak błogo jest się poddawać.
Budzisz się na pustej ulicy. Rozglądasz się i stwierdzasz, że każdy budynek wygląda podobnie. Ruszasz przed siebie. Niebo nad twoją głową jest niezwykłe. Szare chmury wiszą spokojnie na tle ciemnoniebieskiego sklepienia, przeplatane gdzieniegdzie innymi, mniejszymi, białymi obłokami, przez które przebijają się promienie światła. Słońce musi być ukryte za tym mrocznym całunem.
Nie słyszysz niczego poza plaśnięciami swoich bosych stóp na asfalcie. Nie ma tu nikogo. Jesteś sam. Przecież tak naprawdę zawsze byłeś sam, prawda?
Wielka świątynia wyrasta przed tobą, przytłaczając cię swoim ogromem i potęgą. Zdaje się, że jej ostre wieże sięgają samego nieba. Podchodzisz bliżej. Dziwne. Być może to nie jest świątynia. Ratusz? Nad wielkimi złoconymi wrotami wisi zegar. Wskazówki pokazują godzinę siódmą. Coś przyciągnęło twoja uwagę. Zerkasz na matowe witraże. Za nimi widzisz ciemne kontury. Jest ich coraz więcej. Ludzkie cienie mnożą się przy oknach. Rosną. Słyszysz ich głosy.
Szepcą. Mówią. Krzyczą!
Robi się coraz ciemniej i zimniej. Czujesz jak robi się coraz ciaśniej. Coś dusi cię w gardle. Musisz iść. Biec. BIEGNIJ!
Potykasz się na wysokich marmurowych schodach. Noc ogarnia wszystko. Głowa pęka ci od ludzkich jęków. Z daleka dobiega przeciągły ryk strażackiej syreny.
Przecież musisz wstać. To tylko kilka kroków. Dasz radę.
Wrota otwierają się szeroko i wpadasz do środka. Zewsząd otacza cię szary tłum. Kim oni są? Czym oni są? Powoli tracisz przytomność. I nagle jest ci wszystko jedno.
– Czekaliśmy na ciebie. – Słyszysz, gdy tylko odzyskujesz przytomność.
Nie leżysz już na kafelkach. Siedzisz. Pośrodku wielkiej sali. Wśród tłumu.
– Na mnie?
Tłum kiwa głowami. Rozglądasz się i dopiero teraz dostrzegasz swojego rozmówcę. Jego twarz jest jednak niewyraźna. Mrugasz kilkakrotnie. Nadal nie posiada żadnych rysów.
– Na ciebie. Na innych.
– Co to znaczy?
– Usiądź proszę.
Podnosisz się sam nie wiedząc czemu. Podchodzisz do długiej ławy i zajmujesz wyznaczone ci miejsce. Czekasz. Tylko to ma jakieś znaczenie.
Wrota otwierają się ponownie. Ktoś pada na czarne kafelki. Spoglądasz na niego. On też nie ma twarzy. Teraz już wiesz, że nikt z nas jej nie ma.