Dookoła panowała wieczna zima. Wszystko było pokryte białym puchem. Sople zwisały z drzew, dachów domostw, zagród i wszystkiego gdzie pojawiła się choć niewielka ilość wody. Temperatura spadła na tyle nisko, że niespełna pół dnia na mrozie bez jakiegokolwiek źródła ciepła skutkowało zamarznięciem i śmiercią. Mieszkańcy miast i wsi ograniczyli wychodzenie z domów. Śnieg leżał na polach i łąkach. Niedbale odśnieżone drogowskazy i kapliczki ku czci bogów sprawiały wrażenie zaniedbanych, a przecież gościńcami podróżowano pomiędzy miastami.
Nastał wieczór, gdy do miasta Tornheim zawitał jeździec, opatulony w futro. Po zapachu ciała nawet człowiek z katarem wiedziałby, że to elf. Po przewieszonym na plecach łuku i kołczanie w jukach konia można mieć pewność, że jest to łowca. Przybysz zdjął kaptur, ukazując kobiece oblicze. Włosy, splecione w charakterystyczne warkocze, symbolizowały jej rasę. Elfka pochodziła z wysokiego rodu i trudniła się przemawianiem do ludu niziołków, żyjących na skraju elfich lasów. Podróżowała na południe w rodzinne strony. Jako wysoko postawiona reprezentantka rodziny, zajmowała się także rozwiązywaniem sporów oraz podpisywaniem kontraktów handlowych z ludźmi. Nawet głusi wiedzą z opowieści kupców, że niektórzy z rzeczników rodu porzucali swe zajęcia i wyruszali w świat szukając przygód. Czy łowczyni podtrzyma tę tradycję?
Wracała z dalekiej północy z dość niepokojącymi informacjami dla swojego ojca. Jeśli faktycznie tak było, to bardzo jej się śpieszyło. Podjechała do bramy miasta, gdzie stało kilku żołnierzy grzejących się przy koksowniku. Minęła ich bez słowa, a dwóch spojrzało na nią ze wzgardą. Ponagliła wierzchowca i pośpiesznie ruszyła ulicami miasta. Ze wszystkich kominów leciały kłęby dymu. Bulwar był już pusty o tej porze. Łowczyni jechała brukowaną aleją i po dłuższej chwili dotarła na niewielki rynek. Jej oczy, co chwile przymykały się, zwiastując senność i zmęczenie. Ledwo dostrzegła drogowskaz, który wskazywał drogę do miejsca, gdzie zmierzała. Świątynia Fimnira! Spięła konia i ruszyła w tamtym kierunku.
Gdy dojechała do celu, dostrzegła okazałą, murowaną budowlę, z dużymi, drewnianymi drzwiami. Łowczyni powoli zsiadła z konia, zataczając się. Wygrzebała coś nieśpiesznie z juków, po czym, ruszyła w stronę budynku. Poślizgnęła się na bruku i upadła. Poczuła ból, który przeszył całe ciało. Wstała, odsapnęła ciężko i weszła do środka. Wewnątrz zapanował zgiełk i harmider. Elfka wystraszyła przysadzistego akolitę stojącego przy drzwiach. Był to młodzian, prawdopodobnie jeden z pomocników kapłana.
– Wystraszyliście mnie – rzekł cichym, chrapliwym głosem. – Co tutaj robicie?
– Przybyłam… Przekazać tę relikwię… Waszemu kapłanowi – wysapała nieznajoma z dość nietypowym akcentem, potrząsając workiem z dziwnym kształtem wewnątrz.
– Zegfrid! – zawołał do współbrata. – Poślijcie po Gotarda!
– Tylko szybko! – ponagliła łowczyni.
Wezwany współbrat skinął głową i po chwili nie było go w sali.
Łowczyni szybko rozejrzała się po pomieszczeniu. Oświetlona, przestronna sala, w której na środku znajdował się ołtarz ku czci boga Fimnira. W jego centrum stała figura boga przedstawiającego człowieka z wielkim obosiecznym toporem w prawej ręce, trzymającym w lewej berło królewskie. Przed ołtarzem znajdowały się ławki i krzesła, a dookoła miejsca kultu krzątało się kilkunastu zakonników. Trzech z nich się modliło, inny przesypywał datki ze skarbony, a pozostali współbracia modlili się i spacerowali, kontemplując. Elfka spostrzegła na ścianach piękne malowidła, przedstawiające Fimnira, w różnych sytuacjach.
Po chwili z nawy bocznej wyszło dwóch akolitów i kapłan. Duchowny ubrany był w nieco lepszej jakości szaty, co wyróżniało go wśród współbraci. Podszedł powolnym krokiem w kierunku elfki. Starzec miał siwą brodę i rozczochrane włosy, których było już niewiele na głowie.
– Dziękuję, Zegfridzie i tobie Rodericku – Spojrzał na młodych akolitów. Skinął dłonią, aby odeszli – Możecie odejść.
Współbracia udali się do swoich obowiązków. Łowczyni chciała się odezwać, ale kapłan zapytał ją pierwszy:
– Co elfka z wysokiego rodu robi w tych stronach? Kim jesteś? Musisz mieć tupet, aby wchodzić do świętego miejsca! – Zgromił ją starzec, patrząc na nią podejrzliwie. Łowczyni zdumiała się na te słowa. Zwykły kapłan, a zachowuje się jakby wszystko mu było wolno – pomyślała.
– Jeśli chcieliście mnie obrazić ojcze, to udało się wam – odparła szorstko elfka. – Jestem Gerana i przywożę tę relikwię z Dalberg. Nie wiem po co ona tutaj. – Podała worek z przedmiotem kapłanowi. – Jeśli to wszystko ruszę w dalszą drogę.
Już chciała odejść, gdy kapłan wyjął święty obraz i aż podskoczył. Otworzył szerzej oczy ze zdumienia.
– Niesamowite! – zawołał. Spoglądał na świętą relikwię. – To jedna ze starszych ikon Fimnira. Skąd ją masz? Od kogo dostałaś ten sakralny obraz? – zapytał dociekliwie.
– Mówiłam już, że z Dalberg. – oznajmiła oschle. Elfka ewidentnie nie chciała przedłużać tej rozmowy. – Wzięłam ją na prośbę konającego opata. Chciałam tylko ją oddać. Spieszę się, a droga przed mną, jeszcze daleka.
– Dziękuję, Gerano i przepraszam za nietakt z mojej strony – zwrócił się do niej po imieniu. – To wielki honor przywieźć relikwię z tak daleka. – Przeciągał rozmowę kapłan. – Zaraz, zaraz! – Oprzytomniał zakonnik. – Jak to konającego? Czy coś się stało, w tej wiosce? Mów szybko!
– Zwykła rzeź, – westchnęła elfka – zwierzoludzie wymordowali tamtejszą ludność – dodała po chwili. – Zatrzymałam się w niej na postój, gdy nastąpił atak. – Po chwili kontynuowała, widząc, że kapłan niecierpliwie czeka na dalszą część. Ziewnęła. – Spalili wszystkie chaty i kaplicę.
– Wielkie nieba! – krzyknął zakonnik. – Trzeba natychmiast powiadomić burmistrza i komendanta straży! Zaraz poślę braci. – Spojrzał na Geranę i dostrzegł, jak przymyka powieki. – Jesteś zmęczona, moja droga?
Łowczyni nie odpowiedziała już na to pytanie. Pociemniało jej w oczach, zemdlała i osunęła się na posadzkę.
– Uthard! Roderick! Zanieście ją do wolnej celi i przygotujcie jej strawę i coś ciepłego do picia!
– Tak, ojcze! – Krzyknęli chórem obaj akolici.
Zanieśli nieprzytomną elfkę do celi i położyli ją na łóżku. Zdjęli z niej wierzchnie ubranie i przykryli wełnianą kołdrą.
***
Ocknęła się następnego dnia rano i nie wiedziała, co się stało. Leżała na łóżku, w tunice pod grubą pierzyną. Była sama w izbie. Znajdowała się w pomieszczeniu, w którym obecnie jedynym światłem była wisząca na lewej ścianie lampa naftowa. Rozglądając się dostrzegła wiszące obrazy. Znajdowała się też biblioteczka z książkami, stół i krzesło. Co ja tutaj robię – pomyślała.
– Tak, jest tutaj. Przywiozła relikwię i oznajmiła, co stało się w Dalberg. Wspomniała, że śpieszy siew rodzinne strony – powiedział głos zza drzwi. To był zakonnik, z którym Gerana rozmawiała poprzedniego dnia.
– Dziękuję, Gotardzie – rzekł ktoś Geranie całkiem obcy. – Czy mogę do niej wejść? – zapytał nieznajomy głos za drzwiami.
– Naturalnie! Choć możliwe, że jeszcze jest nieprzytomna – oznajmił kapłan.
Po chwili do pomieszczenia wszedł mężczyzna w kolczudze. Za pasem miał miecz, a w ręku trzymał rulon papieru. Podszedł bliżej i spojrzał na elfkę, która właśnie piła napar z ziół na wzmocnienie.
– Jestem Berthold Lichenster, komendant tutejszego garnizonu – rzekł niskim głosem. – Czy możemy porozmawiać? To bardzo ważne i niecierpiące zwłoki!
– Witaj. Jestem Gerana. – Przedstawiła się elfka. Upiła łyk naparu ziołowego i spojrzała na komendanta. – Pewnie chcesz dowiedzieć się czegoś o tym ataku w Dalberg? – Uprzedziła jego pytanie. – Wielebny niczego wam nie powiedział? –Zapytała drwiąco.
– Nie tym tonem elfko! – warknął krótko. – Rozmawiasz z przedstawicielem władz miasta! – Opowiedz mi teraz, jak znalazłaś się w tamtej wiosce i co się tam wydarzyło.
***
Powoli zmierzchało. Była już kilka dni w drodze na południe, w kierunku lasu Cel Ithelien, kiedy dostrzegła osadę. Postanowiła zatrzymać się w jedynej karczmie w wiosce. Ponagliła konia i ruszyła w kierunku zabudowań. Z tablicy informacyjnej odczytała nazwę: Dalberg. Wioska liczyła około dwunastu chałup i posiadała kaplicę oraz niewielki majdan, na którym mijali się i rozmawiali chłopi. Elfka przywiązała konia w stajni i ruszyła do karczmy. W środku było pusto. Wewnątrz znajdowała się obszerna sala z ławkami i stołami oraz oddzieloną częścią dla karczmarza. Po lewej stronie drewniane schody prowadziły na piętro, gdzie znajdowały się pokoje sypialne. Za szynkwasem stał karczmarz, dobrze zbudowany mężczyzna, który ziewając ustawiał kufle na półce. Gerana podeszła bliżej i usiadła przy stole, stojącym obok kominka.
– Karczmarzu! – Zawołała i wyjęła kilka monet z mieszka. – Poproszę grzane piwo i dobre jedzenie, jeśli wam coś zostało.
Właściciel podskoczył na te słowa. Dawno nie słyszał takiego akcentu w tych stronach. Odwrócił się i z gara stojącego na kuchni wlał do kufla grzane piwo. Po chwili napełnił miskę potrawką i podszedł do stolika podając strawę elfce.
– Należy się piętnaście miedzianych – oznajmił. Co tutaj robicie? Cholera miałem już zamykać! – Karczmarz sprawiał wrażenie nieco zaniepokojonego niespodziewanym gościem.
– Podrożało… Nieważne – szepnęła. – Jadę z północy. Znajdzie się wolny pokój? Jestem po długiej podróży i nie zamierzam spać na podłodze.
– Z… północy? – wyjąkał gospodarz. – Przecież tam jest jeszcze zimniej! –Karczmarz był tak przejęty, że prawie wypuścił trzymany w ręku kufel.
– Podacie mi tę strawę i grzaniec? – Zignorowała komentarz gospodarza.
– Tak, tak już podaję. Wybaczcie, elfko. – Oberżysta podał talerz potrawki i kufel.
– A mój pokój, panie karczmarzu? – Zapytała ponownie, po chwili ziewając i mrużąc oczy ze zmęczenia.
– Racja. Przepraszam. Mam jakiś gorszy dzień. Ciągle o czymś zapominam. Za pokój pięć srebra. Oto klucz. – Podał elfce miedziany klucz. – Jeśli przybyliście konno, to za wierzchowca w stajni należy się jeszcze dwadzieścia miedziaków.
– Puścicie mnie z torbami. – Uśmiechnęła się niechętnie elfka, płacąc karczmarzowi.
Właściciel odszedł do swoich ostatnich obowiązków tego dnia. Łowczyni szybko zjadła w miarę pożywne danie i popiła jedzenie grzanym piwem. Poczuła przyjemne ciepło w żołądku. Złożywszy naczynia w jednym miejscu, wstała i ruszyła schodami na górę. Weszła na półpiętro i spojrzała na klucz. Numer trzy. Ruszyła do drzwi na piętrze. Znalazła się w mniejszym pomieszczeniu. Chwilę później zdjęła futro. Położyła je na łóżku, stojącym pod oknem. Stała teraz w pięknie skrojonej tunice, podkreślającej jej talię i dopasowanych skórzanych spodniach. Wyglądała jak prawdziwa elfia pani. Odłożyła łuk na bok i sztylet na wezgłowie. Położyła się i przykrywając siebie futrem zamknęła oczy.
Niemal w środku nocy obudziły ją krzyki wieśniaków i dym, który poczuła przez lekko otwarte okno. Usłyszała przeraźliwy wrzask. To atak na wioskę – pomyślała Gerana. Szybko zbiegła ze schodów i ruszyła do drzwi. W karczmie nie było nikogo! Wyjrzała, a włócznia wbiła się w odrzwia dosłownie kilka cali przed jej twarzą. Rozejrzała się po wiosce, a widok był przerażający. Wszędzie biegali wystraszeni chłopi. To co zobaczyła chwilę później sprawiło, że odwróciła wzrok. Jeden z oprawców rozrywał właśnie ciało karczmarza.
Nie czekając ani chwili pobiegła do stajni. Wyjechała z niej na koniu, dzierżąc łuk. Dostrzegła pierwszego oprawcę biegnącego w jej stronę. Ujrzała ogromną bestię, na dwóch tylnych, bawolich nogach. Jej tors przypominał ciało ludzkie. Głowę zdobiły wielkie rogi i duża liczba blizn, prawdopodobnie po cięciach broni. Posiadał ręce, jak u normalnego człowieka, w których dzierżył wielki topór. Po chwili zakrzyknął coś w dziwnym niezrozumiałym języku. Zakotłowało się w pobliskich chałupach i z budynków wybiegły podobne stworzenia. Gory – przebiegło przez myśl elfki. Stado rzuciło się w jej stronę. Gerana, nie czekając długo, wycelowała w jednego z napastników i wypuściła strzałę. Stwór zwalił się z kwikiem w śnieg, z pociskiem w piersi. Wystrzeliła kolejny, lecz zdała sobie sprawę, że dystans jest zbyt mały, aby zdziałać cokolwiek więcej. Kolejne zwierzę padło trupem ze strzałą w szyi, przetaczając się po śniegu. Spięła konia, a ten ruszył galopem. Bestie nie ustawały w mordowaniu bezbronnych wieśniaków i podpalało kolejne budynki.
Gerana dostrzegła, jak jeden z mieszkańców wioski wybiega właśnie z kaplicy. Był to kapłan, który trzymał jakiś przedmiot w rękach. Zakotłowało się przed wejściem do kaplicy. Starzec oberwał toporem prosto w korpus od jednego ze stworów. Ranny mężczyzna upadł na trawę. Wściekła Gerana strzeliła w stronę zwierza. Chybiła, a nie czekając ani chwili, dobyła sztyletu i rzuciła go prosto w głowę byka. Oprawca runął na ziemię. Śnieg splamiła stróżka krwi. Elfka podjechała do leżącego kapłana. Nie miała wiele czasu. Obróciła go i zobaczyła, że ten jeszcze dycha.
– Zabierz… do Tornheim… Tam będą wiedzieć… co zrobić… – wycharczał starzec. – Zabierz relikwię… – Krew napłynęła mu do ust. Zakrztusił się, posiniał na twarzy i oddał ducha. Gerana w geście oddania czci, zasłoniła mu powieki.
– Niech Minthalla ma cię w swojej opiece – wzruszyła się głęboko. Dawno nie widziała na własne oczy rzezi niewinnych, prostych ludzi.
Elfka chwyciła worek z relikwią i wskoczyła na konia. Była otoczona, z każdej strony. Zewsząd nadciągali zwierzoludzie, mordując wieśniaków, którzy jakimś cudem zostali jeszcze przy życiu. W ułamku sekundy dostrzegła niewielką lukę między domostwami. Ruszyła galopem w tamtą stronę, strzelając do zbliżających się Gorów. Agresorzy padali martwi, lecz ci pozostający przy życiu, nie dawali za wygraną. W ostatniej chwili umknęła przed cięciem topora i uchyliła się przed rzuconymi włóczniami w jej stronę. Odjechała na znaczną odległość i obróciła się. Wioska wyglądała jak wielkie ognisko. Wszyscy mieszkańcy byli martwi. Z oddali ujrzała rozerwane na pół ciało karczmarza i jego służki. Biedni, niewinni ludzie – wzruszyła się ponownie. Łzy napłynęły jej do oczu. To, czego była świadkiem, nie dało się opisać. Odwróciła się i odjechała na południe w kierunku Tornheim.
***
– Cholerni zwierzoludzie! – krzyknął Lichenster. – Muszę przygotować miasto do ewentualnego ataku i wysłać gońca do Lifenburg, stolicy Merwbargu. Czy jest coś jeszcze, co zapamiętałaś z tamtych wydarzeń? – dopytywał Berthold.
– Nie, komendancie – zaprzeczyła Gerana. – Powiedziałam już wszystko. Dajcie już spokój z tymi pytaniami!
– Dobrze. Staw się u mnie w koszarach, aby spisać zeznania. Poinstruuję ludzi, że przybędziesz – oznajmił Berthold. – Zapomniałbym! – Dodał po chwili, stając w drzwiach. – Ojciec Gotard chce z tobą pomówić.
– Na kolejne przesłuchanie? Co to to nie! – odparła zniechęcona. – Mam już dość! Męczycie ludzi swoimi pytaniami! – krzyknęła na całą celę. – Wielebny chce ze mną rozmawiać? – zapytała zdumiona. – Niby, o czym? Przecież oddałam mu relikwię. Czego ten starzec jeszcze ode mnie chce!?
– Tego nie wiem, ale widzę elfko, że wstałaś lewą nogą. – odparł komendant. – Jeszcze raz dziękuję za poświęcony czas. Do widzenia. – Dodał na koniec i wyszedł z pomieszczenia.
Gerana siedziała na łóżku w grubej pościeli. Było jej przyjemnie w ciepłym miejscu. Nie chciało jej się wychodzić z miękkiego posłania, ale zakonnik czekał na nią. Zniedołężniały klecha, pomyślała rzeczniczka rodu. Założyła futro, które leżało na komodzie, dopiła napar i wyszła z celi.
– Cholera. Mój koń stoi na tym przeklętym mrozie! – powiedziała do siebie, idąc korytarzem.
Kilku z akolitów spojrzało na nią, jak bluzga w świętym miejscu. Otwierali oczy ze zdumienia, jednak nic nie mówili. Nie czekając ani chwili, wypadła do głównej sali i ruszyła do wyjścia ze świątyni. Potrącając kilku zakonników rzuciła się w stronę drzwi frontowych, a po chwili była już na zewnątrz. Osłupiała. Po jej wierzchowcu nie było ani śladu! Gdzie jest mój piękny koń – pomyślała elfka. Wróciła do świątyni i prawie wpadła na wychodzącego ojca Gotarda. Starzec spojrzał na nią, uśmiechnął się i rzekł:
– Jeśli szukasz swojego rumaka, to znajdziesz go w stajni garnizonu wojskowego. – Uspokoił ją. Starzec był opanowany i doskonale wiedział, gdzie jest jej wierzchowiec. – Z tego, co wiem, wszystko co było w twoich jukach, jest do odebrania u komendanta Lichenstera.
– Mam taką nadzieję. W przeciwnym wypadku zrobię krzywdę temu kto mnie okradł. – oznajmiła z powagą na twarzy. Gotard dostrzegł w jej minie powagę i przestraszył się jej. – Chciałeś znowu ze mną rozmawiać, ojcze? – zapytała zaniepokojona.
– Tak, ale proszę cię chodźmy do mnie – odparł i ruszył przez lewą nawę, w kierunku okutych drzwi. Był wyraźnie czymś zaniepokojony. Elfka westchnęła zażenowana i ruszyła za nim.
Weszli do pomieszczenia, w którym znajdował się klęcznik, stojący przed obrazem Fimnira, stół, dwa krzesła, łóżko oraz podest na świętą księgę. Usiedli przy stole, a starzec postawiwszy dwa kielichy napełnił je winem. Usiadł, spojrzał elfce w oczy i rzekł:
– Powiedz mi elfko, nigdy nie słyszałaś o Fimnirze? – zapytał i upił łyk.
– Kiedyś mój wuj wspomniał jego imię, ale nie byłam nim szczególnie zainteresowana. Dlaczego pytasz? – odparła ze zdziwieniem.
– Rozumiem – przytaknął starzec. – Chciałbym ci jeszcze raz podziękować za przywiezienie tej relikwii. Kto wie, co by się z nią stało, gdyby wpadła w niepowołane ręce – rzekł z niepokojem w głosie. – Zechciej przyjąć ten skromny dar w postaci pieniędzy, które wypłacił sam burmistrz. To trzydzieści złotych monet – Podał Geranie sakiewkę.
– To naprawdę zbyteczne, ojcze. Ja tylko wypełniłam wolę konającego zakonnika. – Broniła się elfka. – Naprawdę nie potrzebuję tych pieniędzy –Dodała szybko.
– To nie ja o tym decyduję. To nagroda od burmistrza – oznajmił. – Ode mnie w ramach podziękowania dostaniesz ten oto naszyjnik w kształcie topora. Noś go, a Fimnir zawsze będzie cię chronił! – Podał Geranie wisiorek. – Pieniądze oczywiście też weź. Wydaje mi się, że ich potrzebujesz. – Zaproponował ponownie kapłan.
– Dobrze – odparła krótko. – Mam jednak co do nich pewien zamiar! – rzekła, uśmiechając się do kapana.
– Jakiż to? – zapytał zdziwiony Gotard.
– Przyjmiecie jedną trzecią całej sumy, jako ofiarę na waszą świątynię i opowiecie mi o tym Firmirze. – oznajmiła.
– Fimnirze. –poprawił ją kapłan. – Dobrze, przyjmę ofiarę na klasztor, skoro taka twoja wola. Niechaj nasz bóg wynagrodzi cię. Przedstawię ci teraz krótko historię naszego boga. – oznajmił i kontynuował – Nasz patron wywodzi się z rodu Sigmundunów. Jest to najstarszy ród, który jako pierwszy pokonał zbrojne stada zwierzoludzi. Sam Fimnir zabił w walce przywódcę agresorów. Zasłyną też wielką odwagą, sprytem, charyzmą oraz niespotykaną u ludzi ogładą podczas walk, bitew i pertraktacji z sojusznikami.. Dwa lata po jego śmierci obwołano go bóstwem, wszystkich walczących ze zwierzoludźmi i innymi plugawymi stworzeniami. Jest patronem strażników dróg, wojowników, a także prostych ludzi trudniących się wyrębem drzew. U was nazywacie ten zawód leśnikiem, my jednak wolimy słowo drwal. – Starzec spojrzał na Geranę i dostrzegł nutkę zainteresowania z jej strony. – Fimnir jest silnie czczony w tym regionie, dlatego rozdajemy amulety po każdym błogosławieństwie tym, którzy go jeszcze nie mają. – Uśmiechnął się Gotard. – Jak już mówiłem pieniądze przyjmę w darze ku czci naszego protektora. – Dodał na koniec i zarumienił się.
Z tego co pamiętał wielebny, nikt nigdy nie przeznaczył takiej kwoty w ofierze dla świątyni. Gerana odliczyła swoją należność z sakiewki i oddała woreczek kapłanowi, który schował go do kieszeni szat.
– Cóż wygląda na to, że długo tutaj nie zabawię – oznajmiła. – Muszę ruszać dalej na południe.
– Zanim udasz się w dalszą drogę, jeszcze jedno. Relikwia, którą tu przywiozłaś, jest swego rodzaju drogowskazem do grobowca Fimnira – wyjaśnił w skrócie Gotard. – Nasz zakon szuka go od bardzo dawna. Na relikwii znajdują się wskazówki nakreślone pismem runicznym, którego żaden z nas nie potrafi odczytać. –westchnął starzec.
– A co ja mam z tym wspólnego? – zapytała zdziwiona.
– Do tego właśnie zmierzam droga Gerano. Czy zechciałabyś może, spojrzeć na te runy? Może rozpoznasz ten język – rzekł z nadzieją zakonnik.
– Mogę spróbować – odparła niechętnie. – Jeśli tego chcesz, ojcze, zrobię to. Nie oczekuj jednak zbyt wiele – Dodała elfka, odgarniając włosy z twarzy
Starzec wstał z krzesła i podszedł do podestu, obok którego stała ikona z wizerunkiem Fimnira. Wziął ją i podał Geranie. Łowczyni spojrzała na obraz i długo się w niego wpatrywała. Czujnie spoglądała na każdy zapisany run, oraz na każdy symbol który mógł być runem. Niektóre były już lekko zatarte, ale nadal wciąż widoczne. Gerana spojrzała na kapłana znad obrazu.
– Znam te runy – oznajmiła krótko. – To Księżycowa mowa. Została zapisana podczas pełni, gdy na nieboskłonie nie można zaobserwować ani jednej gwiazdy. Niektórzy używają określenia, że jest to stary, elficki język, dawno zapomniany.
– Umiesz go odczytać? – zapytał pełen podekscytowania Gotard. Jego oczy, aż lśniły z podniecenia.
– Tak, ale wielu słów mogę nie przetłumaczyć w poprawny sposób – wyjaśniła elfka. – Po co w ogóle wam to tłumaczenie? – zapytała zdziwiona
– Na Fimnira! – Otworzył oczy ze zdumienia. – Mam niebywałe szczęście. Spróbuj je przełożyć na zrozumiały dla nas język! Bardzo cię proszę – ponaglił zakonnik. – Ja jednak wierzę, że ten grób istnieje – dodał po chwili.
– Potrzebuję rolkę pergaminu i coś do pisania – oznajmiła Gerana, opróżniając kielich.
Kapłan szybko podał jej pióro, atrament oraz wyjął czysty zwój.
– Nie będę paradowała z obrazem po całym mieście. Nakreślę te runy na pergaminie i postaram się je odczytać w spokojnym miejscu. – oznajmiła.
– Może zrobię to u komendanta w wolnej chwili, bo i tak chce, żebym potwierdziła to, czego byłam świadkiem w Dalberg – dodała, chwytając pióro i maczając je w czarnym atramencie. – Przyjdę do świątyni, gdy skończę.
– Będę czekał z niecierpliwością. – oznajmił poruszony Gotard. – Sam też mam pewne domysły, gdzie może znajdować się ów grobowiec, ale opowiem ci o tym, jak wrócisz z tłumaczeniem. Jeżeli w ogóle uda ci się cokolwiek przetłumaczyć.
Elfka zignorowała to i zaczęła przerysowywać znaki runiczne. Minęły dobre dwie godziny, zanim skończyła i nawet nie spostrzegła, gdy zakonnik wyszedł na przedpołudniowe modły. Nie czekając aż wróci wyszła z pomieszczenia i opuściła świątynię po cichu, aby nie zakłócać modlitw. Znalazła się na ulicy i dostrzegła, że pomimo surowej pogody i śniegu, który zaczął padać, wielu mieszczan załatwiało swoje sprawy na ulicach i w miejskich warsztatach czy zakładach.. Było pieruńsko zimno. Na dodatek wiał wiatr.
Ruszyła do drogowskazu, aby odnaleźć ten, który pokieruje ją do strażnicy. Chrzęst śniegu pod butami na obcasie sprawiał wrażenie niepewności i niewiedzy, po czym się stąpa. Mijani przez nią ludzie spoglądali podejrzliwie w jej stronę, jednak nic sobie z tego nie robiła. Pewnie dawno nie widzieli elfa w tych stronach – pomyślała elfka.
Odnalazłszy kierunek, ruszyła w stronę garnizonu wojska. Przeszła obok kuźni, piekarni i szwalni. Gdy skręciła w prawo, ruszyła w jedynym możliwym kierunku, mijając płatnerza i rusznikarza. Po dwóch minutach marszu dostrzegła proporce na dachu oraz skrzyżowane miecz i topór nad okutymi, drewnianymi drzwiami. Podeszła i zastukała kołatką. Drzwi otworzyły się po chwili i w wejściu stał zaspany żołnierz. Spojrzał na elfkę, ziewnął głośno, zakrywając buzię i rzekł:
– Słucham – rzekł znudzony.
– Przychodzę do komendanta w sprawie pisania raportu, a także mojego konia i dobytku – poinformowała żołnierza.
– A tak. – odparł gwardzista. – Komendant coś wspominał. Uuuaaaa! – ponownie ziewnął. Wchodźcie, elfko. – odparł i wpuścił Geranę do środka.
Weszła do korytarza, w którym kolejne drzwi znajdowały się w odległości piętnastu kroków od wejścia. Wnętrze pomieszczenia było ozdobione rycinami, bronią białą, oraz tarczami z herbem miasta. Wzdłuż przejścia stały piękne zbroje płytowe. Gerana zerknęła wymownie na strażnika.
– Nie, spokojnie, to tylko upiększenia – wyjaśnił.
Podeszli do drzwi. Żołnierz wszedł, jako pierwszy, a Gerana zaraz za nim. Znaleźli się w sali obrad. Za stołem siedział komendant i trzech sierżantów. Elfka dostrzegła, że coś intensywnie omawiają, ale nie interesowało ją, co konkretnie. Jeden z sierżantów pokazywał coś w kilku miejscach. Drugi mu przytakiwał, a trzeci tłumaczył wszystko, dziarsko gestykulując, nieźle się przy tym gimnastykując. Gerana spojrzała dziwnie na tego ostatniego. Jakiś dziwak – pomyślała elfka.
– Komendancie – przerwał narady strażnik. – Ta elfka przyszła do was w sprawie raportu – zapowiedział strażnik.
Lichenster oderwał wzrok od mapy zerknął na elfkę i spojrzał na swych podwładnych.
– Dziękuję ci, Joakimie. Możesz odejść – odparł i odprawił żołnierza gestem.
Strażnik zasalutował, ukłonił się Geranie i zniknął za drzwiami. Gerana stała i czekała, nieco zniecierpliwiona. Nie chciała jednak przeszkadzać w ważnych sprawach dotyczących miasta.
– Dobrze panowie, czy to już wszystko? – zapytał komendant Lichenster
– Tak, panie – zakomunikował jeden z sierżantów.
– W takim razie możecie odejść. Dziękuję za cenne uwagi Salimie. Peterze i Wulfgangu, zacznijcie przygotowania jeszcze dziś. Poinstruujcie także ludzi.
Sierżanci zasalutowali i opuścili salę wychodząc przez drzwi z prawej strony. Salim w ostatniej chwili spojrzał na elfkę.
– On jest jakiś dziwny. Najpierw cos dziwnie pokazuje, a teraz patrzy na nie jakby pierwszy raz widział elfkę w tych stronach – przebiegło przez myśl Geranie.
Komendant zwinął mapy oraz inne dokumenty i wyjął pergamin. Był to raport ze spisanymi zeznaniami. Gerana nieśpiesznie podeszła do stołu, oglądając pomieszczenie.
– Dziękuję za przybycie – oznajmił na wstępie. – Spisałem już raport z tego, co mi opowiedziałaś. Zechciej go przeczytać i podpisać – Wręczył pergamin elfce.
Po chwili postawił przed nią inkaust. Gerana chwyciła papier i dostrzegła, że w raporcie jest spisane niemal wszystko to, co powiedziała podczas pierwszej rozmowy. Ma niebywałą pamięć ten komendant – pomyślała Gerana. Chwyciła pióro lewą ręką i po przeczytaniu, podpisała dokument. Komendant spojrzał na podpis i zapytał zdziwiony:
– Jesteś z Cel Ithelien?
– Tak – odparła. – Czy to kolejne przesłuchanie? – W jej glosie Berthold wyczuł zniechęcenie.
– Nie, skąd! – Zapewnił oficer. – Znałem elfa pochodzącego z Cel Ithelien. Lothril, takie nosił imię. – Dodał szybko.
Na samo wspomnienie o swoim wuju, Gerana poczuła żal. Nie dała jednak tego po sobie poznać.
– Lothril nie żyje – oznajmiła mu tę smutną wiadomość.
– Nie wiedziałem. Był mi niemal jak brat. –oznajmił Lichenster.
Nastała chwila ciszy. Elfka nie wiedziała co ma odpowiedzieć, gdy nagle Berthold podjął dalszą rozmowę:
– Dobrze. Pewnie jesteś tutaj też po swój dobytek i konia. Mam rację?
Tego Gerana już nie wytrzymała.
– Tak! Czy to nie jest oczywiste skoro przetrzymujecie mojego konia bez wyraźnego zezwolenia? – zgromiła komendanta. Była wyraźnie zła i zdenerwowana – Przetłumaczę tylko runy dla kapłana Gotarda i wyjeżdżam z tego miasta– oznajmiła szorstko komendantowi.
– Elfko! Za takie zachowanie, jak przed chwilą mam prawo wtrącić cię do lochu. Jednakże kapłan Fimnira, wypowiadał się o tobie z pochlebstwami. – Zawyrokował. – Nie mów mi, że i ciebie w to wciągnął? W tę bajkę o prawdziwym grobowcu Fimnira? – zapytał zaskoczony.
– Z niechęcią przetłumaczę mu te runy, a w istnienie panteonu Fimnira nie wierzę. – odparła Gerana.
– Chcesz powiedzieć, że legendy są fałszywe? – zapytał oniemiały.
– Nie wiem. Z resztą, co mnie to obchodzi! Jeszcze dziś ruszam w dalszą drogę. – Odgarnęła włosy z twarzy.
– Chodźmy do stajni.
Wyszli na obszerny dziedziniec, na którym mieścił się plac ćwiczeniowy. Po chwili minęli plac do treningu celnego strzelania z łuku. Mój łuk – przebiegło elfce przez myśl.
– Mam nadzieję, że nikt nie dotykał moich rzeczy? – zapytała.
– Twój wierzchowiec bardzo to utrudnił moim żołnierzom. Dwóch nawet nieco pokiereszował – Na twarzy komendanta zajaśniał uśmiech i po chwili oficer zaczął się śmiać. Gerana zachowała jednak powagę. Jak na oficera, ma dziwne poczucie humoru – pomyślała łowczyni, spoglądając dziwnie w stronę Lichenstera.
– O tak. Brego jest wiernym ogierem – oznajmiła, wymuszając uśmiech.
– Brego? – zapytał Lichenster.
– Tak. To imię ducha stepów, które nadałam wierzchowcowi – rzekła elfka.
Gerana nie wykazywała zainteresowania dalszą rozmową, wiec Berthold odpuścił ,,przesłuchanie”. Weszli do stajni i rzeczniczka rodu od razu podbiegła do Brego. Poklepała konia po szyi i przytuliła jego głowę. Rumak zarżał na tyle głośno, że inne konie w stajni też odpowiedziały na jego wezwanie. Komendant oniemiał na chwilę.
– Doprawdy ten koń jest zadziwiający – rzekł oszołomiony.
Elfka nie odpowiedziała. Sięgnęła do juków po łuk, który przełożyła przez głowę, a kołczan umieściła po prawej stronie na plecach. Wyjęła też dziwnie zagięty, długi sztylet i włożyła go za skórzany, czarny pas. Grzebała w jukach dość długo, do momentu aż wyjęła z nich niewielkie zawiniątko. Rozwinęła szmatkę i dała koniowi. Było to czerwone jabłko, ale nieco inne niż te, które rosły w sadach. Brego chętnie zjadł to, co dostał od właścicielki. Gerana odwróciła się od konia i zapytała komendanta:
– Gdzie mogę spędzić trochę czasu sama?
– Hmm… – Zamyślił się Lichenster. – Wydaje mi się, że najlepszym miejscem będzie jadalnia. To pomieszczenie ogólnodostępne, ale aktualnie nie powinno być w niej nikogo. Wszyscy moi żołnierze oddelegowani zostali do zadań służących przygotowaniom, do obrony miasta. W szafie obok kominka znajdziesz pergamin i coś do pisania.
– Dziękuję – odparła krótko.
– Niestety, nie będę mógł ci dłużej towarzyszyć wzywają mnie sprawy państwowe – oznajmił po krótce.
Elfka ponownie nie odpowiedziała. Najwyraźniej dalsza rozmowa ze strażnikiem już jej nie obchodziła. Chciała jak najszybciej przetłumaczyć runy i opuścić miasto.
– Faer gehar, Brego! – rzekła do konia po elficku, a wierzchowiec zarżał jeszcze głośniej.
– Co do niego powiedziałaś? – Zapytał komendant.
– W jakim celu się tym interesujesz? – odpowiedziała szorstko elfka, nie tłumacząc słów.
– Chciałbym wiedzieć w jakim to języku i co oznacza.
Elfka tylko westchnęła zażenowana.
– Nawet cham i prostak wiedzą, że nie przystoi wprost pytać damę o rzeczy związane z uczuciami. –odparła i ruszyła w stronę jadalni.
Późnym popołudniem opuściła koszary, jadąc na Brego z przetłumaczonymi runami. Nie dojechała do rynku, gdyż drogę zagrodził jej tuzin gwardzistów z halabardami i włóczniami.
– Stać w imieniu prawa! – krzyknął sierżant Wulfgang. Był to ten sam człowiek, którego spotkała w sali obrad w garnizonie. – Jesteś zatrzymana pod zarzutem zabójstwa. – podał powód. – Zsiądź z konia! – rozkazał. – Zostaniesz odprowadzona do komendanta.
– Zabójstwa? – zapytała zdumiona. – Kogo? – Dodała pospiesznie. – To jakiś absurd! Jestem tu dość krótko i już posądza się mnie o morderstwo!? Jesteś śmieszny sierżancie! – Żachnęła się elfka.
– Za pozwoleniem! Udacie się z nami do oficera Lichenster.
– Nigdzie z wami nie pójdę! – krzyknęła do żołnierza, mocno sfrustrowana całą sytuacją.
Nie minęło kilka chwil, gdy na plac wszedł sam Berthold Lichenster, trzymając jakiś papier. Był w otoczeniu swoich Petera i Salima.. Geranę otaczało sześciu strażników, a pozostali trzymali się dwa kroki z tyłu.
– Objęliśmy cię opieką i daliśmy schronienie. Ojciec Gotard oddał ci na odpoczynek jedną ze swoich cel, a ty tak się odpłacasz?! – zapytał Lichenster niemal gromiąc elfkę wzrokiem.
– Chwila! – Zaczęła się bronić łowczyni. – Powiedzcie, o co jestem oskarżona!
– O zabójstwo wielebnego! – krzyknął komendant. – Z tego raportu, który przyniósł mi po południu Peter, wynika, że ofiarą jest ojciec wielebny. ,,Znaleźliśmy ciało kapłana Gotarda. Został pchnięty kilkukrotnie nożem, a na koniec oprawca poderżnął mu gardło. Jego zwłoki znaleźli akolici ze świątyni niedaleko dzielnicy portowej. – przeczytał z raportu. – Powiedz mi elfko! Co robiłaś od godziny dziewiątej do dwunastej?
– Byłam właśnie we wspomnianej świątyni! Przepisywałam runy.
– Czy ktoś może to potwierdzić?
– Mógłby ojciec wielebny, gdyby żył! – krzyknęła Gerana. – Może jeszcze zakonnik, którego minęłam wychodząc z przybytku.
– Czy potrafisz go wskazać? – zapytał badawczo Lichenster.
– Niestety, ale nie. Nie znam jego imienia. W ogóle co to za przesłuchanie? – Poprawiła włosy za lewym uchem.
– Jak wobec tego wyglądał? Chodzi mi o twarz, bo oni wszyscy ubrani są tak samo! – żachnął się komendant.
Gerana zamyśliła się chwilę. Przypomniała sobie, że właściwie minęła wielu zakonników ale, żadnemu dobrze się nie przyjrzała. Poczuła się nieco niepewnie, w zaistniałej okoliczności. Postanowiła, jednak wybrnąć jakoś z tej niezręcznej i dość kłopotliwej sytuacji.
– Komendancie, nikt nie może potwierdzić mojej wersji wydarzeń. Minęłam w świątyni niemal wszystkich braci, ale żaden nie będzie mnie pamiętał. Jeśli mogę coś powiedzieć to to, że jestem niewinna!
– Co takiego?! – ryknął oficer.
W mgnieniu oka żołnierze podeszli bliżej konia, zaciskając krąg wokół jeźdźca. Koń nawet się nie ruszył, tylko parsknął na tyle głośno, że żołnierze cofnęli się o krok. Lichenster przez krótką chwilę się nie odzywał. Podszedł bliżej i rzekł do elfki:
– Pomożesz mi zbadać tę sprawę albo zawiśniesz pod zarzutem zabójstwa! –Zawyrokował komendant. – Powiedz mi. Czy masz to tłumaczenie?
– Chyba nie mam wyjścia, skoro wszyscy mnie podejrzewają! Muszę oczyścić swoje imię! Jakie to ma znaczenie czy mam ten świstek pergaminu, czy też nie! – Wiedziała, że jakakolwiek walka oznaczałaby dla niej szybką śmierć albo więzienie, wiec postanowiła zsiąść z konia.
– Żołnierze możecie odejść! – Zakomenderował. – Salim! – Zwrócił się do podoficera. – Przydzielam wam tę sprawę! Pokażesz elfce miejsce zbrodni i popytacie razem ludzi. Może ktoś coś wie lub widział dokąd szedł wielebny.
– Komendancie Lichenster. – rzekła zniesmaczona elfka. – Ludzie z tego miasta boją się podejść, gdy mnie mijają. Większość z nich patrzy z trwogą w moją stronę – powiedziała rzeczniczka rodu, poprawiając sznurowanie buta – O rozmowie nie wspomnę.
Komendant zasępił się nieco. Przez jego głowę przebiegło chyba z dziesięć możliwych scenariuszy takich rozmów z elfką. Wyobraził sobie jak z braku jakichkolwiek odpowiedzi od pytanego człowieka, spuszcza mu srogi łomot. W jego głowie ukazał się też makabryczny obraz zabójstwa. Odrzucił szybko te myśli.
– Pilnuj run, które przepisałaś oraz tłumaczenia, jeśli ujrzało ono światło dzienne. Przydadzą się później, ponieważ po zabójstwie ojca Gotarda, obraz przepadł – oznajmił Lichenster.
Gerana zdziwiła się na te słowa.
– Jak to przepadł? – zapytała.
– Po prostu zniknął i nikt nie wie gdzie jest. Oznajmił jej Salim.
– Gdzie zatem znajdę ciało, naszego wielebnego? – zapytała oczekując klarownej odpowiedzi.
– U grabarza – odezwał się Salim, uprzedzając zwierzchnika.
***