Kapitan Baryła wziął do ręki kasetę VHS opatrzoną etykietą: Zmienni – pierwszy kontakt. Nagranie pochodziło z monitoringu siedziby Nowej Fantastyki, z kamery przed głównym wejściem.
Załadował kasetę do magnetowidu i wcisnął przycisk PLAY:
Dwuipółmetrowe „coś” naparzało znakiem „Uwaga przejście dla pieszych” w autobus szkolny pełen przerażonych dzieciaków. Pierwszy zareagował miejscowy bokser amator – Sierdziowaty.
Rozsierdzony agresją wobec najmłodszych, zaszarżował na humanoida. Szybko zdał sobie sprawę z popełnionego błędu, gdy „coś” zmieniło się w dwuipółmetrowego Pudziana.
W ramach cenzury scen drastycznych, dowódca przewinął na podglądzie kilkadziesiąt sekund dalej. Pomiędzy zakłóceniami dało się dojrzeć, jak biała głowa boksera jest wsmarowywana w asfalt, jak krem w ciało opalonej modelki.
Przybyli na miejsce policjanci, bez większego skutku użyli tasera. Pudzianem-Cosiem chwilę potelepało i nic.
Sięgnęli po pałki, a cosiek przeistoczył się w kibica Legii Warszawa z naprawdę konkretnym bejsbolem w ręce.
Przerzucili się na broń palną, a cosiek przerzucił się na powłokę operatora Gromu i wpakował im po kulce w łeb.
***
– Jak testy nowej broni?
– Panie kapitanie, Imaginarium jest nieefektywne, nasi piloci ponoszą porażkę za porażką.
– Twój mózg jest nieefektywny! Imaginarium działa bez zarzutu. Wiedziałem, że posadzenie za sterami schematycznie myślących trepów to kretynizm. Ta broń wymaga nieszablonowego myślenia, wyższych idei. – Zamyślił się, smakując swoje słowa, a w ustach miał posmak porannego kiepa, kawy i pasty do zębów. – Tego się obawiałem, tu potrzeba fantastów. Sprowadź mi fantastyczną brygadę!
– Na kiedy, panie kapitanie?
– Na zaraz-dam-ci-w-ryj-za-to-że-tu-jeszcze-stoisz!
– Tak jest! – zasalutował podkomendny i wykonał unik przed lewym sierpowym. Nieudany unik.
– Cholera – zaklął Baryła – teraz muszę wysłać kogoś innego.
***
Czarna furgonetka zajechała pod posesję K’Bolta, gdy ten zamykał furtkę, wybierając się na spacer. Z auta wysiadło trzech smutnych panów w garniturach.
– Dzień dobry, czy jest pan użytkownikiem portalu en-ef?
– Dzień dobry – odparł zaskoczony, niedoszły spacerowicz. – Odpowiadając na pytanie… – odwrócił się do smutnych panów – tak, a o co…
Zarzucili mu worek na głowę i bez zbędnego pierdolenia, cisnęli na pakę, jak worek kartofli.
– Kto następny na liście? – spytał równie smutny kierowca furgonetki, po czym depnął na gaz.
Auto ruszyło z piskiem opon.
K’Bolt przeleciał przez pakę i wyrżnął głową w drzwi. Spłynął na niego błogi sen.
Do końca dnia „worków z ziemniakami” przybyło tyle, że pomimo brawurowych manewrów kierowcy, nikt już nie latał po furgonetce.
***
– Kawy, herbaty? – Baryła ucieszył się, gdy ustawiono przed nim grupę poobijanych i posiniaczonych ludzi. – Nie wiem co tam fantaści mają w zwyczaju pijać. A tak, byłbym zapomniał, zerwijcie im taśmę z ust.
– Aaaaua! – jęknął dar.com. – Co tu się do cholery wyprawia, jakim prawemmlemumlm…
– Dokładnie tak, tego zaklejcie z powrotem.
Pozostali widząc szamoczącego się dar.coma powstrzymali się od kąśliwych uwag. Wpatrywali się w podłogę lub w ciemność panującą w głębi hangaru.
Kapitan przemaszerował przed szeregiem.
– Nie pijam przed piętnastą – oznajmił hrabia, składając ukłon.
– To jaaa – ziewnęła jedna ze zgromadzonych – poproszę kawę. Jakaś taka śpiąca jestem.
Baryła uniósł jedną brew, skinął na podkomendnych, by spełnili prośbę.
– Nie będę owijał w bawełnę. Jesteście ostatnią nadzieją narodu w walce ze Zmiennymi.
Babcia, studentka, hrabia, didżej, miłośnik kotów, lekarz, chyba profesor, w szeregu nie zabrakło i dziadków i innych reprezentantów ludzkości.
Podano kawę.
– Stworzyliśmy broń – kontynuował wzniośle Baryła – która przyczyni się do tryumfu. Potrzebujemy tylko pilotów, operatorów. Ludzi kreatywnych, z nieszablonową wyobraźnią. A oto i rzeczona broń, przedstawiam Imaginarium! – wskazał ręką w ciemność we wnętrzu hangaru. – Teraz!
Nic się nie stało.
Dalej nic.
Kilka sekund później – też nic.
– Panie kapitanie, będziemy walczyć ciemnością? – spytał Reginald.
I rozbłysły reflektory.
Przed fantastami nie ukazało się nic nader imponującego.
Czarne prostopadłościany wysokie na ponad dwa metry, a szerokie na jeden, nie były aż tak niesamowite, jak mogliby się spodziewać po zapowiedzi.
– Sztuka nowoczesna? – parsknął de Biluto. Dostał z pięści w brzuch i zgiął się wpół. Baryła miewał lekkie napady agresji, ale właśnie mu ulżyło.
– Imaginarium. Nano-bioboty sterowane umysłem pilota. Wymagają podłączenia transmitera pod pień mózgu, czy jakoś tak, ale to drobna niedogodność. Infodump, bo tak to nazywacie nie? Później. No podejdźcie, spójrzcie z bliska.
Prostopadłościany żyły własnym życiem, delikatnie drżąc. Pierwszej koniunkcji dokonał K’Bolt. Palcem dotknął jednej z płaszczyzn prostopadłościanu. Z miejsca pierwszego kontaktu rozeszły się okręgi fal, jak po tafli jeziora. Nano-bioboty zadrżały jak galaretka.
– Do czego są zdolne? – EveryWhereGirl biegała po całym hangarze i oglądała każdy, w zasadzie identyczny, prostopadłościan z osobna. Fanka militarnego SF była mocno pobudzona. Polizała jedno z Imaginariów i z bananem na twarzy pobiegła do kolejnego.
Baryła udawał, że tego nie widzi, spacerował i przemawiał:
– Nano-bioboty są zdolne przybrać dowolny kształt, mogą zmieniać konsystencję, stać się innym materiałem. Możecie tworzyć z nich urządzenia, broń, przywdziać je jak zbroję, posłać do walki, stworzyć egzoszkielet, metal, tworzywa sztuczne…
– A porcelanę, zamieniają się w porcelanę?
Baryła stanął wryty jak bryła.
– Proszę jej wybaczyć. – Pospieszył z wyjaśnieniami Reginald. – Ma bzika na punkcie porcelany. To rzadkie, ale stosunkowo niegroźne schorzenie Schizis Porcelanis. Swoją drogą skoro nas uprowadziliście to kto będzie karmić moje koty?
– I mojego psa i wnuki? – ożywiła się pełnoetatowa Babcia.
– A co z naszymi zwierzętami?! – pomstowali pozostali. Kto nakarmi psy, koty, chomiki, rybki…
– Porcelanę! Czy da się w porcelanę?! – krzyczała Systemka.
– Mmlmmlm – pomstował i dar.com.
I wtedy Baryła zrozumiał. Fantaści byli ludzkości potrzebni, jak szampon pchłom. Jeśli to w ich ręce miał złożyć losy homo sapiens… lepiej było od razu palnąć sobie w łeb.
***
Wypadki nie toczyły się najlepiej. Dwuipółmetrowe “cosie” naparzały jak popadnie, w co i kogo popadnie. Cywile ukryci w schronie przeciwlotniczym wpadli w tarapaty, bo broniący ich wojskowi padali jak muchy.
Transportery opancerzone zatrzymały się na środku pola bitwy, i z ich wnętrz na placu przed ratuszem wypadli fantaści. Pojazdy wypluły z siebie Imaginaria i pojechały w cholerę.
– No to żeśmy wpadli jak śliwki w kompot – podsumował Reginald.
– Teraz nie wypada się wycofać. Ci ludzie, o tam, liczą na nas. – K’Bolt wskazał ręką na właz do schronu, w który naparzali już Zmienni.
– Kierowcom transporterów jakoś nie zależało poczekać na outcome bitwy – stwierdził z przekąsem de Biluto, zagryzając kiełbasą.
Gdy pozostali dyskutowali, EveryWhereGirl była już w połowie dostosowywania nano-biobotów do swoich potrzeb, choć tak właściwie to nie mogła się zdecydować. Hełm Master Szefa, bolter Gavriela Lokena, młot Thora, wzmocniony pancerz szturmowca Imperialnego, a może lepiej hełm Vadera, zbroję IronMana, Excalibur i Ak-47? Tak, zdecydowanie tak.
– No, jak na początek może być – przyznała sama sobie z uznaniem w głosie.
Jeden ze zmiennych zaszarżował na Systemkę, lecz ta w porę wysłała wszystkie swoje boty, by obtoczyły napastnika, jak panierka schabowego i zamieniły się w porcelanę.
Inny z cośków naparzał didżeja, który skrył się w swoim Imaginarium, zamieniając je w żółciutkie jajko. Na ratunek ruszył mu dziadek. Przeistoczył swoje nano-bioboty w ciężki karabin maszynowy i puścił serię szyszek ciągiem Fibonacciego, powalając adwersarza. Niestety, nie był dość szybki. Jajko zostało rozbite, białko ścięte, a żółtko się przelało. Stracili pierwszego z fantastów.
Śmierć didżeja wybiła im z głów trele morele i sprowadziła na ziemię. Wzięli się w karby i maszyna wojenna ruszyła z pełną parą. Jesienną porą, w skwarze lejącym się z nieba, uderzono w wojenne tamburyny, para z mechów buchała, kocie pazury drapały, suka szczekała, czerwie kąsały, pokraki atakowały, szyszki świstały, kule ogniste się miotały, szpadle tłukły po głowach, tłukła się z hukiem porcelanowa zastawa, a jedna z pań bojowo ziewała!
– Bitwa wygrana! – podjął na zgliszczach hrabia.
Jak się okazało przedwcześnie, bo oto wychynął zza winkla ostatni, dwuipółmetrowy “coś”. Stanęli naprzeciw niego wszyscy fantaści i już byliby gada ubili, lecz ten zmutował, oblicze swe zmienił i się podzielił, na kilka mniejszych.
I strach blady kostuchy zimną kosą padł na gromadę.
Kolejno przed fantastami wyrosły maszkary straszne!
Redaktorów dwóch.
Korektorki dwie.
I na ich czele naczelny ojciec.
Padli obrońcy homo sapiens na kolana.
– To nieludzkie! To być nie może! – krzyczał de Biluto.
– Mlmelmm – poparł go dar.com wciąż zakneblowany.
– Nie wszystko stracone! – K’Bolt wstał i złote pióra wyrosły mu z pleców. Wyrwał jedno i rzecze – tym piórem tekst spiszemy i w diabły redakcję poślemy.
***
Tam, na zgliszczach, trzy dni opowiadanie wszyscy pisali. Absurdu i humoru de Biluto dorzucił, Systemka porcelany, a inni? Inni kwantów, szyszek, smoków i mieczy i fantastycznych elementów.
Jeden dzień zaspana koleżanka tekst leżakowała.
Jeden na autokorektę.
Jeden na Reginalda i Finkilli łapankę.
A siódmego, kartkę papieru w samolot pozginali i do zasiadającej nieopodal redakcji, wysłali.
Naczelny zwąchał pismo nosem, pochwycił w locie i swojej ekipie rzucił na pożarcie. Redaktorzy maglowali, brzytwą Lema traktowali, korektorki sprawdzały, słowniki przetrzepały i naczelnemu opowiadanie oddały.
Przeczytał raz.
Nie uwierzył.
Przeczytał drugi i woła:
– Drukujemy!