- Opowiadanie: Elkantar - Siła Woli

Siła Woli

Siemano! To jest mój pierwszy tekst, wrzucam go tutaj, by po prostu poznać opinie i dowiedzieć się, nad czym pracować i co uskuteczniać. Będę wdzięczny za każdą recenzję, mam tylko nadzieję, że nie zmieszacie mnie z błotem :P

Oceny

Siła Woli

A ja ci tam mówię, że to prawda, rrrwa mać! – krzyknął bełkotliwym głosem pijaczek, trącając swojego kompana w rękę i wylewając przy tym na blat niewielką ilość piwa. Jego towarzysz warknął coś w odpowiedzi i skupił się na zlizywaniu alkoholu cieknącego mu po palcach. – Taaaaa?! A cóżeś, na własne oczy to widział, że takie kołomyje opowiadasz? – włączył się do rozmowy siedzący przy stole obok krasnolud. Przy każdym słowie z jego skołtunionej i poszarpanej brody sypały się okruchy jedzenia. Pijak zawrzeszczał w odpowiedzi, że da swojej żonie rękę uciąć że to prawda, czym wywołał ogólną wesołość współbiesiadników. Nastroje w gospodzie sprzyjały podobnym historiom. Był ciepły, wiosenny wieczór, Imperium wciąż jeszcze było syte po ostatnich podbojach, a sytość ta przekładała się na bogactwo najemników. Od około miesiąca wszelakie kompanie rębajłów, mieczy do wynajęcia i innych gotowych do bitki awanturników przepuszczały swój żołd w imperialnych przybytkach, wymieniając się opowieściami o tajemniczych miejscach i ich dziwnych mieszkańcach.

Sala była pełna. Krasnolud wdał się w zażarty spór z pijakami na temat prawdziwości ich opowieści. Ktoś bez skrępowania obrzygiwał buty pod stołem, pomimo wyraźnego niezadowolenia ich właściciela. Dziewki służebne roznosiły jadło i napitki łasząc się do najemników. Jakaś łysa kobieta o szerokich ramionach klepnęła jedną z dziewczyn w pośladki, wywołując niesłychaną wesołość u gromady niziołków ucztujących obok. Kosma obrócił się do kontuaru i sięgnął po wyszczerbiony kufer z ale. Piwo jak zawsze było rozwodnione w niesłychanych proporcjach, ale cóż mógł zrobić? Nawet szlachcicowi zajmującemu oddzielną alkowę chrzczono trunki, więc prosty zabijaka nie miał co liczyć na łaskę. Uśmiechnął się pod nosem i poprawił w myślach – specjalista od zadań trudnych, w końcu jego kompania nie najmowała się byle komu. Najpierw baron Fitzgerald, później ta sprawa z porwanym czarodziejem w Czarnoborze…

– O czym tak rozmyślacie panie? – usłyszał szept tuż przy swoim uchu. Obrócił głowę i spojrzał prosto w twarz młodej i wcale niebrzydkiej posługaczki. Miała piękne, niebieskie oczy w kształcie migdałów, co było niecodziennym połączeniem. Przywołał na twarz jeden ze swoich czarujących uśmiechów. – Może kim jest pewna czarująca dama i gdzie była przez całe moje dotychczasowe życie? – Zauważył że dziewczyna zarumieniła się lekko. Widać nie była przyzwyczajona do komplementów innych niż klepanie po tyłku, a przynajmniej potrafiła sprawiać takie wrażenie. – A może zastanawiam się na co przepuścić kolejne dublony z cesarskiego żołdu? – Dziewczyna odgarnęła włosy z twarzy szybkim ruchem i zauważył, że jej uszy są lekko szpiczaste. Półelfka? Poczuł lekkie zainteresowanie, choć nie wykraczało ono poza zwyczajową atencję, jaką darzył dziewki i posługaczki. Jeśli raczył je zauważać. – Mam na imię Sagritta – dziewczyna błysnęła uśmiechem a Kosma zauważył, że ma ma równe, perłowe zęby. Rzecz niezwykła jak na wiejską gospodę. – Raczycie szlachetny panie opowiedzieć mi o swych przygodach? Widzę, żeście najemnik i na pewno widzieliście sporo świata … – W tym momencie podskoczyła z okrzykiem zaskoczenia. Mijający ją oberżysta dość mocno zdzielił ją w zadek, klnąc na czym świat stoi na opieszałość personelu. Kosma zastanowił się, skąd zna on takie trudne słowa. Wieś zaczynała być coraz bardziej interesująca. Sagritta rzuciła najemnikowi przeciągłe spojrzenie i odeszła, kołysząc biodrami. Oberżysta skłonił się nisko – Wybaczcie panie, dziewka nowa w zawodzie – powiedział z uśmiechem który w jego mniemaniu miał być pewnie przymilny – Nie wie jeszcze, żeby czasu rozmowami nie zajmować wojaka, który dość się nasłuchał krzyków i utyskiwań, a wolałby się napić i poswawolić – paplał dalej. Była to pokrętna logika, ale Kosma nie mógł odmówić mu racji. Jednak grubas zaprzepaścił szansę na miłe spędzenie wieczoru, a przynajmniej najbliższych kilku godzin. – Następnym razem pozwólcie że sam zdecyduję kiedy ktoś mi się naprzykrza – odpowiedział mężczyzna chłodnym tonem – staż tej dziewki nic mnie nie obchodzi, ale w moim otoczeniu damy zwykło traktować się z szacunkiem…

– A gdzie łona tam dama panie! – karczmarz podniósł głos, widocznie zaniepokoiwszy się odpowiedzią – zwykła dziewucha, chamka i… – Zająknął się gdyż Kosma wymownym gestem opuścił rękę na pas, gdzie przypięte były dwa sztylety, chociaż zabezpieczone rzemieniami.

Utarczkę przerwał gwar podniesionych głosów. – To diable sprawki, czary ani chybi! –skrzeczał mały staruszek, wymachując laską niczym mieczem. – Zniszczyć go trzeba, zanim nieszczęście przyniesie! – W odpowiedzi ktoś zapytał co trzeba zniszczyć, kto inny stwierdził że diabłów nie ma, a jeszcze inny, że przecie posąg stał w lasku od lat. Zaraz został zakrzyczany przez chór innych głosów. – Jożeh sam widzioł, coby wcześniej ta polanka pusta stała! Stare Bogi to, jak nic! – darł się pijaczek, który rozpoczął całą dyskusję. Któryś

z najemników wtrącił nieprzyjemną uwagę na temat bystrości mówcy w obecnym stanie trzeźwości. Obrażony cisnął w niego kuflem, po czym skoczył jego śladem wprost na oskarżyciela. Kumple zaatakowane natychmiast stanęli w jego obronie, a kompania pijaczka podniosła się z miejsc chwytając za krzesła i kufle, ktoś zaczął ułamywać nogę od stołu. Muzykanci podchwycili natychmiast nastrój gości i zagrali szybką, skoczną melodię jeszcze podjudzającą obecnych. Kosma zastanawiał się, czy byliby tak zabawni gdyby od Sali biesiadnej nie dzieliła ich specjalnie na takie okazje zaprojektowana stalowa siatka. Sekundę później musiał uchylać się przed wycelowanym w jego stronę ciosem nogi od krzesła. Skrzypce zagrały jeszcze szybciej, a Kosma poczuł jak na jego twarzy pojawia się radosny uśmiech. Krew zawrzała w żyłach. Odpowiedział krótkim prostym, rozbijając nos oponenta. Oczy wieśniaka zrobiły zeza i rymnął do tyłu. Najemnik chwycił go za koszulę i wrzucił za kontuar, po czym skoczył w wir walki. Obok niego ogromny barbarzyńca podniósł dwójkę szarpiących się wojowników z Kompanii Czarnej Ręki i stuknął ich głowami o siebie, wydając potężny okrzyk bojowy. Chwilę później cała trójka lezała na ziemi, a za gigantem stało jeden na drugim trzech niziołków, z których najwyższy trzymał stłuczony dzban po miodzie. Cała ta kompania odwróciła się i wciąż w tej samej pozycji ruszyła w tłum, każdy z nich wymachując jakąś improwizowaną bronią.

To wszystko Kosma zauważył kątem oka prowadząc wymianę ciosów z krępym ciemnoskórym wojownikiem, posługującym się jakimś wschodnim stylem walki. Najemnik zamarkował prosty w nos i uderzył podbródkowym drugą ręką. Przeciwnik nie zwrócił uwagi na fintę i chwycił rękę zbliżającą się do jego brody, po czym pociągnął mocno do siebie. Wytrącony z równowagi Kosma zorientował się że leci w powietrzu, zdołał jednak chwycić ciemnoskórego za kucyk i pociągnąć za sobą. Nad nimi przeleciał siedzący na krześle niziołek, wrzeszcząc ze strachu. Wschodni wojownik wstał błyskawicznym wyrzutem nóg w górę. Kosma zauważył błysk szacunku w jego oczach. Przy kontuarze oberżysta starał się przekrzyczeć awanturę, ale udało mu się jedynie zwrócić uwagę dwóch krasnoludów, którzy zamówili po dzbanku ale i zaczęli je żłopać, jednocześnie odpędzając się taboretem i poręczą od schodów od potencjalnych przeciwników. Kosmę i ciemnoskórego rozdzielił tłum. Najemnik strącił rękę próbującą chwycić go za włosy – mam je zdecydowanie za długie – zdążył pomyśleć, gdy w jego stronę skierował się śmiejący się głośno barczysty i wąsaty wojownik wymachujący czymś co wyglądało jak pęto kiełbasy. Kosma zanurkował pod stół w rogu sali, unikając nadciągającego ze świstem mięsa. Pod blatem jego oczy spotkały się ze wzrokiem podstarzałego mężczyzny o szpakowatej brodzie i obszernych szatach. Brodaty uśmiechnął się lekko, po czym zasalutował najemnikowi i zniknął. – Czarodziej! – oniemiał Kosma – Jeśli jest tu władający magią, to znaczy że….

Poczuł pociągnięcie za nogę i zanim zdążył się odwrócić, wyciągnięto go spod stołu, a z wysokości spadła na niego banda żądnych krwi niziołków, okładając gdzie popadnie. Próbował się bronić i nawet posłał jednego z przeciwników w krótki lot zakończony lądowaniem na kolanach obserwującej z boku służebnej. Oberwał w usta i poczuł smak krwi. Jezykiem wymacał obluzowany ząb i zaklął szpetnie. Zanim jednak zdążył oddać, po Sali przetoczył się potężny, basowy ryk. Wszyscy spojrzeli w stronę wyjścia, często zastygając w komicznych pozach, gdyby komukolwiek było do śmiechu, gdy obijany jest przez niziołków, bądź próbuje nie dać wybić sobie zębów. Muzyka momentalnie ucichła, a jeden z grajków chyba się zakrztusił, gdyż dało się słyszeć ciche rzężenie i pokasływanie.

 

***

 

W drzwiach gospody stało trzech mężczyzn. Dwóch było ciemnowłosych i ubranych w barwy gwardii imperialnej, natomiast trzecim był czarodziej którego Kosma widział pod stołem. Opuszczał on właśnie ręce, które wciąż jeszcze iskrzyły magicznym światłem. Hałastra w oberży jak gdyby zmieszała się lekko i można było odnieść wrażenie, że wszyscy chcą jak najszybciej zniknąć bądź wtopić się w ściany. Wyższy z gwardzistów postąpił krok do przodu, nie zauważając lub nie chcąc zauważyć, ze stoi na dłoni jednego z nieprzytomnych biesiadników. – I co? W taki sposób, psiekrwie przepuszczacie wydany wam żołd? Niszcząc własność Imperium i napastując jego spokojnych mieszkańców? – Karczmarz, którego biesiadnicy solidarnie wypchnęli przed szereg, wyglądał jakby chciał coś powiedzieć ale zająknął się tylko i zagulgotał niezrozumiale, uciszony spojrzeniem gwardzisty. Kosma mu się nie dziwił. Z imperialnymi nikt nie chciał zadzierać, ale najemnicy zawsze z nawiązką płacili za szkody jakie wyrządzali podczas pijatyk. Jeśli gwardia weźmie się za ocenę szkód, oberżysta mógł być pewien, że więcej pieniędzy trafi do kieski wojskowych, niż na odbudowę gospody. – Nazywam się Augustus Holzer i jestem kapitanem formacji Grom, jeśli ta nazwa cokolwiek wam mówi, chamy. – na sali nagle zrobiło się jakby zimniej. Kosma powoli podniósł się na nogi, gdyż niziołki dawno zniknęły już w tłumie. Formacja Grom, czy jak nazywana była przez najemniczą brać – Nahaje, była kompanią zajmującą się polowaniem i karaniem najbardziej niebezpiecznych wrogów Imperium. Niestety, była także bardzo nadgorliwa w stosunku przestępców, nawet tych drobnych. Jakiekolwiek wykroczenie w ich obecności karane było w sposób brutalny i ostateczny, a o szczęściu mogli mówić ci, którzy wyszli ze spotkania jedynie ze śladami batów.

– Kto jest odpowiedzialny za tę burdę? – zapytał kapitan, patrząc na zbiorowisko. Gdy nikt mu nie odpowiedział, dodał. – W majestacie prawa ustanowionego przez Najjaśniejszego Imperatora, którego jestem przedstawicielem, nakładam na was wszystkich areszt. Do czasu ujęcia sprawcy nie macie prawa opuszczać terenu gospody. – pozwolił sobie na zimny uśmiech, a jego oczy rozjarzyły się niczym ślepia wilka. Zwrócił się do drugiego mundurowego – Sierżancie, powiadomcie Egzekutorów. W ciągu godziny mają rozpocząć się kwalifikowane przesłuchania. – przez tłum przebiegł szmer przerażenia. Sierżant skłonił się i wyszedł, a jego twarz nie wyrażała niczego. – Hej, ty tam, oberżysto! – Holzer zwrócił się do karczmarza, który pobladł widocznie. – Przyszykujcie no stodołę, salę, czy cokolwiek innego na przesłuchania. Byleby dało się u powały podwiesić hak. A potem przygotujcie mojej kompanii strawę, znużeniśmy po podróży.

– Ależ oczywiście wielmożny, czego sobie tylko zażyczycie! – zakrzyknął grubas zginając się w ukłonie przy każdym słowie. Potem, wciąż pochylony, wycofał się tyłem do kuchni, a tłum najemników rozstępował się przed nim niczym woda. Wtedy do przodu wystąpił barbarzyńca, którego Kosma miał okazję widzieć już wcześniej podczas bójki. Zbliżył się o dwa kroki do kapitana i naprężył muskuły. – Jakim prawem chcecie nas wszystkich torturować!? – wrzasnął potężnym głosem. – Jeszcze niedawno walczyliśmy z wami ramię w ramię, a tera traktujecie nas jak byle chłopa!? Przelewaliśmy razem krew! – Z każdym słowem stawał się pewniejszy siebie, ponieważ Augustus Holzer milczał. Gigant zamachał rękami i obrócił się w stronę tłumu – Bracia! Nie dajmy sobą pomiatać! Siła nas tutaj, a Imperium służyliśmy wiernie! – Najemnicy zaszemrali, chociaż żaden z nich nie uczynił gestu, by poprzeć krzykacza. Czarodziej stojący przy boku kapitana podniósł ręce, ale Holzer powstrzymał go spojrzeniem. Kosma, stojący bezpiecznie w tłumie pokręcił głową. Cokolwiek wyobrażał sobie barbarzyńca, wojskowi nie pozwolą im na bunt. Nie teraz, gdy mnóstwo podobnych band kręciło się po terenach Imperium bez kontroli. Stojący obok niego krasnolud oparł dłoń na rękojeści topora. – To właśnie Nahaje są odpowiedzialni za pogromy w Ivarstadt! – krzyczał dalej barbarzyńca – To oni polują na każdego, kto odbiega od ich pojęcia normalności! W swoim chorym poczuciu sprawiedliwości palą, torturują i kradną, zasłaniając wszystko imieniem Imperatora! – Coś było nie tak. Kosma walczył w tym samym oddziale co barbarzyńca, choć nigdy nie poznał jego imienia. Ale nigdy nie wysławiał się on w taki sposób, raczej pomrukując i odzywając się krótko i zwięźle. Rozejrzał się wokoło. Najemnicy zaczynali kiwać głowami, w oczach wielu dojrzał niebezpieczne błyski. – Co z wami, do cholery!? – chciał krzyknąć. Przecież to było absurdalne, zaraz rzucą się na tego zarozumiałego oficerka który nie zdaje sobie…

W tym momencie pochwycił spojrzenie czarodzieja. Zimne, bezlitosne, głodne. Jak pająk ukryty w sieci, wyczekujący ofiary. Oni chcieli buntu! Poczuł jak na żołądku zaciska mu się lodowata łapa strachu. Barbarzyńca bez skrępowania perorował przed tłumem wymachując pięściami – Czy nie słyszycie!? – wrzeszczał – duchy pomordowanych przez tych zwyrodnialców wołają do nas o pomstę! – Tłum odpowiedział głuchym pomrukiem, kilka osób zaczęło wyciągać broń. Kapitan stał zupełnie spokojnie, bez usmiechu, ale też bez strachu obserwując rodzący się rokosz. Kosma powolutku zaczął wycofywać się do kuchni, gdzie powinno być tylne wyjście. Zobaczył stojącą nieopodal posługaczkę Sagrittę. Oczy miała utkwione w barbarzyńcy, a na jej ustach wykwitł taki sam uśmiech, jaki Kosma widział u swoich towarzyszy. Tłuszcza robiła się niespokojna. NIe miał wiele czasu. Szarpnął dziewczynę za ramię – Nie bądź głupia – syknął ściskając mocno – wyrżną i ciebie, jeśli nie uciekniesz – spojrzała na niego tak, że puścił, jakby go poparzyło. Jej twarz wykrzywiła się w nieludzkim grymasie, ni to uśmiech ni to złość. – A może tak właśnie ma być? – odpowiedziała szeptem – Może czas, by zapłacili za zbrodnie, by każde z nas stało się kowalem swojego losu? – Kątem oka Kosma zauważył, że nawet muzykanci rozglądają się po sali, jak gdyby szukając broni. Co się dzieje? Czy tylko ja widzę do czego to zmierza? Magia.. – uświadomił sobie – taaak, to musi być urok! – Jeśli dałby radę dopaść czarodzieja… Sięgnął za pas, gdzie trzymał noże do rzucania i odwrócił w stronę nic nie spodziewającego się maga. – KRWIII! – Wrzasnął barbarzyńca – tylko krew zmyje naszą hańbę! Oczyśćmy się i zostańmy kowalami swojego losu! – Mówiąc to wyszarpnął zza pasa toporek i przystawił go kapitanowi do szyi. – KRWIIII! – odpowiedziała tłuszcza, wyszarpując broń i ruszając do przodu. Kosma uśmiechnął się. To jego szansa. Zabije maga i odmieni los! Chwycił za nóż i ruszył za resztą.

Gigant prowadzący szarżę zamierzył się na kapitana, ale ten odskoczył do tyłu i rzucił w kierunku drzwi, wciąż chłodny i opanowany. W ślad za nim poleciały noże, krzesła i mnóstwo innych przedmiotów, jakie najemnicy mieli pod ręką. Kosma widział obłęd w oczach towarzyszy, ich żądne mordu twarze. Musiał zatrzymać to szaleńswto, zmyć je krwią maga. Taaaak. Krrrrrwiiiąąą… Ruszyli do przodu. Mag zniknął. Trzasnęły wybite okna, jęknęły rozłupane drzwi i żądna śmierci horda wypadła przed gospodę. W odległości dwudziestu metrów od nich stał zwarty dwuszereg imperialnego wojska. Pierwszy klęczał, mierząc w nich z muszkietów, drugi trzymał jarzącą się magią broń białą. Zaczynało padać. Zanim ktokolwiek zdążył zorientować się w sytuacji, żołnierze wypalili. Huk był ogłuszający, a zaraz po nim nastąpiła fala wrzasków bólu i prawie połowa atakujących zwaliła się na ziemię. Dym okrył wroga. Najemnicy nawet nie zwolnili, przestępując po ciałach swoich towarzyszy. Biegnący przed Kosmą niziołek zaczął przewracać się na plecy. Mężczyzna chwycił go i wykorzystał go jako tarczę przed pociskami z łuku, które posypały się chwilę później. Obok niego krasnolud poślizgnął się na flakach towarzysza i tylko to uratowało mu życie, gdy nad nim przeleciała strzała. Przebyli już ponad połowę odległości. Powietrze wypełniał dym i wrzaski umierających. Kosma poczuł jak jego wargi rozciągają się w zwierzęcym uśmiechu. Zaniepokojony głos kapitana wykrzyczał kolejną komendę, gdy rozpędzona tłuszcza wbiła się w zwartą formację przeciwnika. Rozległy się kolejne krzyki, wrzaski, a nad wszystkim górował opętańczy śmiech. Rzucił niziołkiem w stojącego przed nim młodego żołnierza. Brzydkiego żołnierza o wykrzywionej nienawiścią twarzy. Gdy tamten się przewrócił, przejechał mu po gardle nożem i rzucił nim w jego towarzysza, walczącego z tym dziwnym wojownikiem ze wschodu. Chwycił miecz pokonanego w rzucił się w wir walki. Starł się z niskim człowiekiem o siwych włosach związanych w kucyk. Przeciwnik krwawił z rany na policzku i czole, posoka zalewała mu jedno oko. Kosma ciął na odlew, ze strony gdzie jego oponent nie mógł zauważyć ciosu. Tamten rzucił mu w twarz czymś trzymanym w drugiej ręce. Instynktownie zasłonił się ręką. Piasek. Poczuł, że jest juz zgubiony. Miecz przeciwnika opadł. Wystawił lewą rękę z nożem w nadziei odbicia ciosu, ale wojskowy skręcił ostrzem. Kosma wrzasnął, gdy ostrze odcięło mu dłoń w nadgarstku. Nagle przestał czuć ból, a krzyk bólu zmienił się we wściekłość. Wbił miecz w brzuch oprawcy. Ten zaskoczony jęknął, a najemnik przyciągnął go do siebie i przekręcił broń w ranie. Siwy plunął krwią i stracił przytomność z bólu. Kosma wyciągnął miecz, pozwolił ciału opaść. Rozejrzał się szybko, trawiony żądzą krwi. Zdecydowany zabrać ze sobą czarodzieja, zanim sam się wykrwawi. Najemnicy dogorywali. Większość z nich padła podczas biegu przez podwórze, teraz zostało ich może pięciu. Zołnierze walczyli grupami, osłaniając się nawzajem i naprowadzając przeciwników na ostrza towarzyszy. Najemnik zobaczył Sagrittę leżącą twarzą do ziemi, w plecy miała wbity topór. W jego kierunku zbliżało się sześciu Nahajów. Nie miał jak dotrzeć do pozostałych, walczących w okrążeniu. Spojrzał za siebie. Kolejnych czterech. Nie miał jak uciec. Oczy przesłoniła mu czerwona mgiełka. Zasalutował kpiąco kikutem i rzucił się w na wroga. Potem były już tylko ból, nienawiść i śmierć.

 

***

 

Zamierzasz odejść? Ojoj, tak byłoby najłatwiej, prawda? Uciec od bólu do pustki, bez konsekwencji, bez pokuty, hmm?  – głos zadźwięczał gdzieś w nicości, wyrywając Go z letargu. Cisza. Zaczął z powrotem odpływać, niebyt był taki cichy i kuszący. – Czekaj! Czemu się tak spieszysz? Pogawędzimy chwilę. – Poczuł jakby przypiekano go rozżarzonym żelazem, jakby wsadzono go do kadzi pełnej lodowatej wody. Przypomniał sobie Ból. – KIM JESTEŚ? – znowu te pytania, sprowadzające świadomość, znienawidzoną świadomość – KIM JESTEŚ?! – powtórzył głos. Nie wiedział. Nic nie pojmował. Pamiętał tylko Ból. A po nim Ciemność. Tak. Ciemność. Wzywała go. Poddaj się. Mówiła. Ból spotężniał, ciągnąc go gdzieś, gdzie kiedyś był. Był? Był Kosmą. Najemnikiem. Bratem. Pokonanym. Był martwy. – Jeszcze nie martwy, przyjacielu. Otwórz oczy. – nadludzkim wysiłkiem woli spróbował. Zalała go fala cierpienia. Zewsząd. Z odciętej dłoni, zmiażdżonej klatki piersiowej, dziury w płucach. Z połamanych nóg, siniaków i szram. – OTWÓRZ OCZY KOSMA. Jeszcze nie nadszedł czas. – głos nagle złagodniał, a wraz z nim przyszła drobna ulga. Otworzył oczy. Widział przed sobą nocne niebo, rozświetlone łuną pożaru. Słyszał jakieś jęki, krzyki i przekleństwa. Nad nim pochylała się twarz mężczyzny o szpakowatej brodzie. Czarodziej. – Możesz mówić? – zapytał. Najemnik chciał powiedzieć mu, by wyruszał szybko w daleką podróż, ale przekłute płuca nie chciały nabrać powietrza. Zacharczał z bólu. Mag skrzywił się tylko. – Tak będzie pewnie łatwiej, co? Wykonał jakiś ruch. Kosma poczuł, jak ręka brodatego dotyka jego płuc. Prawie zemdlał z bólu. Nagle jego klatka cudownie napełniła się powietrzem, a ogromna częśc cierpienia zniknęła. – Czas ponieść konsekwencje, Kosma. Tego, do czego tutaj doprowadziłeś. – Broda czarodzieja zatrzęsła się od smiechu, a łuna ognia nadawała mu diabelski wygląd. – Dlaczego? – wyszeptał najemnik – przecież to nie ja do tego doprowadziłem. Czego ode mnie chcesz? Próbowałem zapob… – mag przerwał mu. – Aaaa właśnie, dzielny mały Kosma. Próbowałeś zapobiec rozlewowi krwi, prawda? – szydził – wystarczy zabić czarodzieja, wszyscy otrząsną się ze złego snu. Jak w bajce. Bohater ratuje kumpli i zdobywa dziewczynę. Wyjątkowy. Kowal swojego losu. – Najemnik zadrżał. – o co ci chodzi!? – szepnął głośniej – Ja nie chciałem zabijać. – już w momencie wypowiadania tych słów wyczuł, że to nieprawda. Co się z nim stało? Chciał tylko wyciągnąć tę dziewkę. – Zaklęcie mną zawładnęło. To nie byłem ja.-

– Jak to? Ktoś cię wrobił? Kosmaaa, nie jesteśmy dziećmi. Taki duży najemnik powinien umieć się przyznać do winy.

– Czego ode mnie chcesz czarodzieju? Upodlić mnie przed śmiercią? Nie dość ci krwi?

– Krwi, którą sam przelałeś? Powiedz… Nie czułeś się wtedy potężny?

Brodacz machnął ręką. Kosma nagle zorientował się, że stoi. U jego stóp leżało własne, martwe ciało. Czarodziej stał obok. – Nie, nie umarłeś. To tylko sztuczka, byś zrozumiał.

Najemnik rozejrzał się. Pobojowisko. Martwe, zmasakrowane ciała. Krew wsiąkająca w ziemię i jej metaliczny zapach w powietrzu. Płonąca gospoda, a w oddali wojsko układające na stos swoich zmarłych. Zaczynały już zlatywać się pierwsze kruki.

– Powiedz mi Kosma – głos czarodzieja wyrwał mężczyznę ze stuporu – co czułeś, gdy zabijałeś? Gdy razem z towarzyszami broni biegliście walczyć o sprawiedliwość, bo o cóżby innego?

– Przecież sam to sprawiłeś, ty chory popaprańcu. Ty skłoniłeś nas do walki.

– Ja? Ja chciałem was powstrzymać. Naprawdę, w przeciwieństwie do ciebie. Widziałeś, że mój kapitan mi nie kazał, bo bał się rozlewu krwi.

Kosma zastanowił się. O co chodziło temu mężczyźnie? Przez głowę nawet nie przeszła mu myśl o ucieczce. Przecież był duchem, a on trzymał klucz do jego uwolnienia.

– Nie oszukasz mnie czarodzieju. Jak to się stało że barbarzyńca, człowiek niewykształcony i mrukliwy przemawiał tak sprawnie? – Mag uśmiechnął się – Jesteś jak dziecko, Kosma. Jak mały chłopczyk, który obwinia innych i udaje, że nic złego nie zrobił. Może więc tak powinienem z tobą rozmawiać? – Klasnął w dłonie.

 

***

 

Siedział przy stole w jakiejś wiejskiej chatce, a przed nim miska owsianki na wodzie. Chciał wstać, gdy zorientował się, że jego nogi nie sięgają podłogi. Czuł się jakoś dziwnie nieporadny i niezgrabny. – Noooo, jedz Kosmusiu! – zagruchał ktoś obok. Była to pyzata staruszka, trzymająca łyżkę parującej owsianki. Skierowała ją w stronę jego ust. Chciał odepchnąć jej rękę, ale zorientował się że jego ramiona skurczyły się do małych i pulchnych. Dziecięcych. – Aj, aj aj! Maluszek jest niegrzeczny! – Zapiszczała opiekunka i chwyciła go jedną ręczą za szczękę, a drugą wepchnęła mu jedzenie. – Am am! Czas poznać smak prawdy Kosmusiu! – Z przerażeniem zauważył, że staruszka ma twarz czarodzieja, pokracznie wykrzywioną. Owsianka wlała mu się do gardła. Smakowała krwią. Zwymiotował z obrzydzenia, plując wokół. Poczuł uderzenie w tył głowy. Bolesne.

– Zły Kosma! – zaskrzeczała opiekunka-czarodziej. Nabrała kolejna łyżkę owsianki. Zobaczył, że w misce pływają robaki i oczy. Jakaś dłoń chwyciła go za gardło, druga siłą rozwarła szczęki – Nauczysz. Się. Przełykać. Prawdę – wycedziła starowinka, z każdym słowem grzebiąc łyżką w makabrycznym posiłku. Nabrała kolejną porcję i zbliżyła do swoich ust. Przeżuła po czym wyciągnęła na wpół przeżutą papkę i władowała mu do ust. Nie mógł tego powstrzymać. Był taki słaby. Ręka na gardle zmuszała go do przełknięcia. Rzucał się i szarpał, a ochydztwo spływało mu do żołądka. Połknął.

 

***

 

Stary niedźwiedź podobno śpi… Mama mówi – nie trzeba się bać – starowinka kołysała go w ramionach, nucąc cicho. Przyciskała go mocno do piersi, czuł potęzny odór starego potu i śmierci. W ustach wciąż miał smak krwi. – Mówił mi tatulek, żeby cicho siedzieć… Jak się zbudzi to nas… – Nagle przestała kołysać a chłopczyk w jej ramionach spojrzał w górę. Zamiast jej twarzy zobaczył pysk bestii. – Zje… – dokończyła cicho poczwara i zbliżyła kły do twarzy Kosmy.

 

***

 

Znowu stał na pobojowisku, obok swojego ciała. Ogień płonął jakby jaśniej. Czarodziej odchrząknął. Kosma odskoczył do tyłu. – Czym ty jesteś?

– Jesteś gotów zaakceptować prawdę jak dorosły, czy kontynuujemy edukację? – nie dał się zbić z tropu mag. Kosma nie miał wyjścia, moc tego człowieka była porażająca. Najemnik spojrzał na pole bitwy. Na trupy towarzyszy broni, których imion nawet nie znał, zawędrował tu przypadkiem. Dostrzegł pustkę w oczach martwego krasnoluda, przeszytego pociskami. Uderzył go smutek w twarzy młodego żołnierza, którego zabił. Jakby tęsknota za uciekający życiem. Obok leżał karczmarz, z rozłupaną czaszką. Poznał go tylko po kubraku i tuszy. A taki był dumny ze swojej gospody. Kosma nie wiedział nawet jak się nazywała. Poczuł żal i wstyd, że nie zadał sobie trudu, by się tego dowiedzie.

– Tyle niepotrzebnej śmierci – powiedział ktoś. Kosma podskoczył i rozejrzał się. Obok stał kapitan, przypatrując się ciałom z jakąś dziwną zawziętością. Najwyraźniej go nie widział.

– Na bogów Imperium, po co rzucaliście się do ataku? Przecież nie chciałem was torturować, jedynie wyjaśnić okoliczności… – westchnął i spojrzał na najemnika. A raczej przez niego.

– Pan miał rację objawiając mi, ile zła czai się w sercach. Będę musiał to odpokutować. – Uczynił gest błogosławieństwa Kapryśnych Bogów, po czym odwrócił się i odszedł.

Kosma zastanowił się. Mag idealnie trafił w jego obawy. Zawsze powstrzymywał się od niepotrzebnego zabijania. Bał się, że jeśli sobie pofolguje, kiedyś popełni błąd i umrze niewinny. Jak teraz. Czy to rzeczywiście magia go otumaniła? A może obudziła się w nim żądza krwi? Tłum napierał, ruszał do walki, był silny. Ile razy czuł już tę gorączkę… Nie, coś było nie tak. Nigdy nie atakował tak głupio. A może chciał wyładować się za swoje porażki? Na imperialnych, znienawidzonych wojskowych? Za drogę najemnika?

Wziął głęboki oddech. – Dobrze, masz rację. Chyba.. chyba sam tego chciałem – w głowie miał zamęt, pragnął tylko położyć się i zasnąć. – Czego ode mnie oczekujesz?

– Pokuty. Za śmierć niewinnych. – odparł czarodziej stojąc cierpliwie obok.

– Czyli? Mam publicznie umrzeć? Zapłacić?

– To byłoby takie proste, prawda? – roześmiał się jego rozmówca. – Gdybym chciał cię martwego, pozwoliłbym ci się wykrwawić. Nieee Kosma. Trzy życia niewinne zamordowaliście. Trzy życia uratujesz. I trzy odkupisz.

Najemnik spojrzał na niego nic nie rozumiejąc. – Mam jeździć po świecie i szukać ludzi w opałach? – sam usłyszał niedowierzanie w swoim głosie.

– Nie. Musisz uratować trójkę z nich – wskazał podbródkiem na pobojowisko – i zabrać tam, gdzie mieszkają Starożytni.

– Jak mam ich zabrać? Przecież nie żyją. Tylko bogowie i demony potrafią wskrzeszac zmarłych.

– Tylko oni mówisz… Hmmm. – wzruszył ramionami – Więc może będziesz musiał poprosić któregoś z nich o pomoc. To już twoja Pokuta, najemniku. Zwracam ci zdrowie, wyjedź stąd i szukaj odpowiedzi. – mówiąc to zaczął wykonywać tajemne gesty i szpeptać coś.

– A jesli nie zechcę? – zdążył rzucić Kosma – jeśli odejdę stąd i będę żył swoim życiem?

Mag przerwał i spojrzał na niego – taaaak. Byłbyś do tego zdolny. – jego zimne niebieskie oczy przewiercały na wylot – Wtedy czeka cię to.

Strach. Biegnie lasem, utkanym z cienia. Jest praktycznie nieprzytomny z grozy. Goni go coś utkanego z dymu, jest wszędzie, zawsze na granicy pola widzenia. Z ziemi-nieziemi wyrastają dłonie, czepiają się go, wciągając w głebiny. Walczy, a wtedy dopada go dym. Ból, obłęd. Czuje się pusty, jakby wyrwano z niego coś, czego istnienia nie podejrzewał.

Strach. Biegnie lasem, utkanym z cienia. Jest praktycznie nieprzytomny z grozy. Goni go coś utkanego z dymu, jest wszędzie, zawsze na granicy pola widzenia. Z ziemi-nieziemi wyrastają dłonie, czepiają się go, wciągając w głebiny. Walczy, a wtedy dopada go dym.

 

***

 

Znowu stanął przed gospodą, blady i osłabiony. Cały we łzach, ziemi i smarkach. Poczuł jak po nogawce cieknie mu coś ciepłego. – Tak. Tak to wygląda. Nieciekawie, prawda? – usłyszał głos.

– Daj mi spokój! – wrzasnął cienkim głosikiem – Czemu akurat ja?! Moja dusza jest zgubiona!

– Cieszę się, że pojąłes obraz. dam ci jedną radę. Z paktu z demonem zawsze można się wyrwać. Z popełnionego grzechu nie.

Mag odszedł. Kosma leżał skulony na ziemi, czując ból w zrośniętych żebrach i płucach. Odrastająca dłoń zaczęła go nieprzyjemnie mrowić. Chlipał i mamrotał do siebie, niepomny otoczenia ani tożsamości.

 

***

 

– Naprawde potrzeba było aż takiego przedstawienia? – zapytał głos – nie można tego załatwić z pierwszym lepszym oddziałem, który uda się na miejsce dobrowolnie?

Brodaty czarodziej westchnął – już ci tłumaczyłem, że to część rytuału. Kosma jest nasz. Zagubiony najemnik, bez celu w życiu. Nieciekawy, bezbarwny. Zadręczający sam siebie. Ale zmieni się. Stanie się wyjątkowy, charakterny. Takie dusze są właśnie… – urwał, szukając odpowiedniego słowa.

Jego rozmówca tylko pokiwał głową. – To zabawne, że ludzie tak bardzo chcą być wyjątkowi, jednoczesnie nienawidząc i pogardzając wszystkimi dookoła. Szukają na siłę przeznaczenia. Własnie przez to są wszyscy tacy sami.

– Ale niektórym się udaje – odparł mag – i na takich właśnie czekamy.

Koniec

Komentarze

Sprawdź, jak się zapisuje dialogi, według mojej wiedzy są na to trzy proste sposoby i każdy rządzi się swoimi prawami, które musisz znać. Na początku opowiadania nie wyodrębniasz dialogów, czemu? Każdy powinien zaczynać się od nowego akapitu, jeśli tylko nie jest kontynuacją wypowiedzi.

Nie powtarzaj być

Sprawdź, jak stawia się przecinki w zdaniach złożonych (najczęściej przed każdym kolejnym czasownikiem w zdaniu powinien być przecinek, ale to nie jest reguła). “Kosma, stojący bezpiecznie w tłumie pokręcił głową.” Jeśli zapisujesz to zdanie w takim szyku, przed <pokręcił głową> powinieneś mieć kolejny przecinek. <stojący bezpiecznie w tłumie> masz jako wtrącenie, które trzeba oddzielić przecinkami.

“– O czym tak rozmyślacie(+,) panie?” ← Co myślisz, Karolu? Jak uważasz, Kasiu? Zawsze przecinek.

Nie powtarzaj banałów (”oczy jak migdały”, określenia potoczne, powtarzane w kółko: na przykład żądne krwi, żądne mordu – można to zapisać zupełnie inaczej, finezyjniej)

Uważaj na nielogiczności: “Nad nim pochylała się twarz mężczyzny” ← twarz się raczej nie pochyla, ale mężczyzna może twarz pochylić ;) Ewentualnie twarz może być pochylona

“Jest praktycznie nieprzytomny z grozy.” ← praktycznie nieprzytomny? Jakby był nieprzytomny, to by nie biegł.

Uważaj na używanie blisko siebie tych samych wyrazów: “Kosma walczył w tym samym oddziale(+,) co barbarzyńca, choć nigdy nie poznał jego imienia. Ale nigdy nie wysławiał się on w taki sposób”

Uważaj na zbędniki i zaimkozę: “Czuł się jakoś dziwnie nieporadny i niezgrabny.”  “usłyszał szept tuż przy swoim uchu.” ← przecież wiadomo, że nie przy cudzym. 

 

Na pierwszy, pobieżny rzut oka dobrze tworzysz szyk zdania i radzisz sobie ładnie z językiem. Czym się inspirowałeś, pisząc to opowiadanie, albo po prostu co czytasz/w co grasz?

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Wielkie dzięki, bardzo mi się to przyda :)

 

To pisałem akurat świeżo po lekturze “Kościanego Galeonu” Piekary (który mnie nie zachwycił notabene) i “Świata Czarownic” Nortona. Generalnie czytam bardzo dużo, od “klasyków” z Forgotten Realms po “Trylogię Skrytobójcy” Hobba – jeśli chodzi o fantasy. Gram głównie w RPGi, chociaż z odchyłami do strategii i przygodówek. :)

Pytam, bo często jest tak, że jak ktoś widzi tekst zaczynający się od pijaczków, krasnoludów w knajpie, elfich posługaczek itp. (sztampa tak straszna, że trzeba tego unikać za wszelką cenę, chyba, że tchniesz w to oryginalność) – nawet nie chce czytać dalej. A w tym tekście widać pewien potencjał ;) Pamiętaj, żeby w pierwszych akapitach unikać sztampy i przykuć uwagę.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Tu masz linki do poradników dot. dialogów: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794 oraz http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Postaraj się poprawić powyższy tekst. Tak naprawdę nie ma nic gorszego niż nie poprawione a wskazane błędy. Kolejni czytelnicy docenią, jeśli zadbasz o nich i ich komfort czytania :)

Przyznaję, że mnie aktualna forma nie zachwyca i nie zachęca, więc poczekam z czytaniem aż naniesiesz poprawki.

 

I jeszcze jedno – masz na myśli Świat Czarownic Andre Norton? Nie kojarzę innego, więc raczej tak. Andre była kobietą, więc nie “Nortona”.  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Źle zapisujesz dialogi, to chyba najważniejszy zarzut – mocno utrudnia czytanie. Są błędy w interpunkcji i sporo literówek typu brakujące kropki czy ogonki.

Fabularnie bez szału, choć przyzwoicie, jak na opowiadanie o bywalcach karczmy czytało się nie najgorzej, choć początek był trudny. Początkowa bójka mało interesująca, bo bili się bohaterowie, o których nic czytelnik nie wie. Później, pomiędzy kolejną rozwałką, udało Ci się zbudować niezłe napięcie. Rozwiązanie fabuły ok, choć tyłka nie urywa.

Nowa Fantastyka