- Opowiadanie: prosiaczek - Rzeka zapomnienia

Rzeka zapomnienia

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy, Suzuki M., Użytkownicy IV

Oceny

Rzeka zapomnienia

 

Gdyby miał głowę, pewnie odchyliłby ją do tyłu w wyrazie bezbrzeżnej fascynacji. Z bezwiednie uchylonymi ustami i szeroko otartymi oczami wpatrywałby się w głęboką czerń kosmosu, na pozór zimną i bezduszną. Jednak G-13 został skonstruowany inaczej – myśl inżynierska pozbawiła go i głowy, i emocji.

Gdzieś obok przeleciał następny mikrometeoroid. Zignorował go. Przemierzając powoli monochromatyczne poszycie statku, muskał przyrządami pomiarowymi emanacje ciał niebieskich. Promieniowanie było tu znacznie słabsze, stanowiło ledwie namiastkę kosmicznej uwertury sprzed lat, której wspomnienie robot naprawczo-diagnostyczny przechowywał w pamięci podręcznej. Niestety, niewielkiej – mógł wtedy zarejestrować jedynie promil aktywności Alfa Centauri. Lecz G-13 wiedział, że gdzieś w przestworzach kryje się kolejny żółty karzeł. Aby tam polecieć, musiał naprawić usterkę „Viatora”, tymczasem ledwie dryfującego, niczym bezdomna planetoida.

Gdy G-13 dotarł na miejsce awarii, odsunął regulowaną płytę poszycia, po czym ostrożnie przeciął laserem plomby bloczków ochronnych. Odłożył je i włączył latarkę. Snop światła przeczesał skupiska modułów; cienie światłowodów zafalowały wisceralnie. Wsunął w „Viatorowskie” trzewia metaliczne ramiona i prędko znalazłszy przyczynę problemu – przez pancerz statku jakimś sposobem przebił się mikrometeoryt, który zaczopował jedno z gniazd – G-13 wziął się do pracy.

Ciało obce doprowadziło do spięcia pewnego segmentu, zaś uszkodzenia okazały się rozleglejsze, niż przypuszczał, dlatego w przestrzeni kosmicznej spędził szesnaście godzin. Kiedy nasycony kosmiczną wibracją wrócił przez śluzę do swojej komórki, wiedział, że znów czeka go długi okres bezczynności.

 

***

 

Huberta ze snu wyrwała pokładowa SI, przekazując wiadomość z Tau Ceti, oddalonej o rok świetlny gwiazdy. „Viator” nie był adresatem niepokojącego sygnału, nie zmieniało to jednak faktu, że mężczyzna podczas tego senczasu nie zamierzał już wracać do krionicznego łóżka. Wszystko miało się teraz zmienić. Statek zwolnił i zaczął się kręcić, wciskając Huberta w grawitację.

Za panoramicznym oknem kokpitu widniała głęboka czerń wszechświata, wystarczyło jednak mrugnąć okiem, aby ujrzeć fantazmaty pyłu międzygwiazdowego. Hubert odchylił głowę do tyłu jak dziecko zafascynowane występem interplanetarnego cyrku. Z grynszpanu powstawała dłoń Demiurga, a długie na setki parseków palce zakrzywiały się wokół burgundowej poświaty nieustępliwie niczym szpony osobliwości z obcego wymiaru. Znów mrugnął, pozbywając się widzenia widmowego, i ponownie skupił wzrok na konsoli sterującej. W półmroku migały światełka, jedne przypominające planety o albedo dziesięciokrotnie mniejszym od ziemskiego, inne jak roziskrzone galaktyczne efemerydy.

Postukał palcami w syntetyczny brzeg konsoli i naraz wzdrygnął się; powoli zaczynał mieć dosyć akustyki statku. Wlepił wzrok w zaznaczoną na mapie galaktyki Tabulę. Wystarczyło ustawić kurs i będą tam za niecałe dwa lata. Oczywiście sama długość lotu nie miała bezpośredniego znaczenia, ponieważ nawet gdyby była dziesięciokrotnie większa, w zamrożeniu nie odczuliby tej różnicy. Chodziło raczej o efekt Linniego, wykoncypowany przez pokładową psycholożkę, Ann Webb, według której sama świadomość potencjalnego wydłużenia hibernacji rodziła głęboką nostalgię, a w konsekwencji mogła prowadzić do buntu.

Przesunął wzrok w prawo, do Tau Ceti, i jeszcze bardziej się zgarbił, jakby z każdą sekundą bardziej świadomy nieuniknionej zmiany predestynacji. A domowa stacja orbitalna była tak blisko… Cóż, będzie musiał porzucić myśli o wspólnym spędzaniu tam czasu z Ann.

– Co sądzisz o otrzymanym sygnale? – spytał pokładową inteligencję.

Kobiecy głos zdawał się docierać zewsząd:

– Rodzi raczej pytania niż odpowiedzi. Jednocześnie nie pozwala na obojętność.

– Trzeba powiedzieć o tym reszcie.

SI milczała.

– Wysłałaś wiadomość do Tabuli?

– Tak.

– Odpowiedź?

– Za pięćdziesiąt sześć dni i czternaście godzin. Zakładając, że zareagują w pierwszym kwadransie od odebrania sygnału. Według mojej najnowszej aktualizacji w Tabuli na dziewięćdziesiąt cztery procent nie ma jednak decyzyjnych organów…

– Mhm.

– …a najbliższa stacja orbitalna Meduzy znajduje się rok świetlny od „Viatora”.

– Nie zamierzam tracić czasu. Jeśli jednak okazałoby się, że te sześć procent…

– Będę czuwać. Co zrobić z zaplanowanymi zleceniami?

Hubert miał je gdzieś. W obecnym kontekście najwyższy priorytet prawie na pewno dostanie Tau Ceti.

– Usuń je.

– Zrobione.

– I przekaż innym Regulatorom.

– Oczywiście.

– A jak nasz zbawiciel?

– Właśnie wraca do śluzy. Zmienić cel podróży i odpalić napęd termojądrowy?

Hubert zerknął na konsolowy zegar. Załoga miała jeszcze dwie godziny senczasu.

– Poczekajmy.

 

***

 

Psycholożka Ann Webb nie lubiła zebrań, ale spotkanie w mesie Hubert zarządził ad hoc, a to oznaczało, iż wydarzyło się coś ważnego. Priorytety i te sprawy. Poza tym to pretekst do spotkania.

Zżerana rosnącą ciekawością, stawiła się na miejscu najszybciej, jak mogła, jednak musiała jeszcze uzbroić się w cierpliwość. Dowiedziawszy się, że właśnie trafiła się jej rola posłańca – Hubert poprosił ją, żeby poszukała Kiyomi, z którą nie było żadnego kontaktu – zdobyła się na przelotny uśmiech, zmełła w ustach przekleństwo i zawróciła na korytarz.

Kiyomi Asai, pokładowa biolożka, mieszkała na drugim końcu „Viatora”, w kajucie niejako wciśniętej w kąt, tuż przed śluzą prowadzącą do autonomicznego modułu. Ann truchtem przebiegła rdzeń statku, ale przy wejściu do jej pokoju na moment zamarła w bezruchu. Dlaczego ta oszołomka wyłączyła radio? Pewnie znowu zajmuje się tymi swoimi dziećmi, chlorofilowymi potworkami.

Ann przełknęła ślinę i ruszyła przez próg żwawym krokiem. Zbyt żwawym, ponieważ niespodziewanie w coś uderzyła. Straciwszy równowagę, z głuchym jękiem upadła na pokład.

Spijające liśćmi żółtawe światło magnetica virgas, fraktalne paprocie, rozłożyste krzewy, purpurowe pnącza cienkie jak pajęcze nici – cała bogata roślinność doskonale wpasowywała się w syntetyczne kąty proste i krzywizny, nigdzie nie napierając na ściany, co najwyżej muskając je lub nieśmiało płożąc po matowych powierzchniach. Kiyomi mówiła „hobby”, ale według Webb, eufemistycznie rzecz ujmując, przypominało to prędzej zboczenie. Według pokładowej inteligencji nie stwarzały jednak zagrożenia, więc koledzy i koleżanki zaakceptowali nietypowy anturaż kajuty numer dwa. Z wyjątkiem Ann, która ledwie zdobyła się na tolerancję.

Kiyomi Asai pojawiła się w całej krasie. Była niska, chuda i żylasta, ze skórą naprężoną jak u czyhającego na ofiarę drapieżnika. Włosy miała w nieładzie, poprzetykana siwymi kosmkami grzywka kładła się tuż nad linią błyszczących, skośnych oczu.

– Przepraszam – powiedziała zmieszana biolożka, wyciągając do Webb rękę. – Nie chciałam.

Psycholożka nie skorzystała z pomocy, wstała sama, obserwując koleżankę, która jakby odklejała się od wystroju kajuty. Zmodyfikowane genetycznie chromatofory stanowiły rudymenty odległej przeszłości, czasów, zanim biolożka wstąpiła w szeregi Meduzy, organizacji regulującej funkcjonowanie setek kosmicznych stacji.

– Powinnaś coś z tym zrobić – powiedziała Ann. Machnęła ręką. – Nieważne. Mamy spotkanie.

 

***

 

Piotr Gryko, socjolog zwykle będący wcieleniem spokoju, wystukiwał palcami na stole crescendo. Na słowa pilota ściągnął ciemne brwi w wyrazie stanowczego sprzeciwu.

Hubert zerknął na Ann, jakby sondując jej ustosunkowanie do sprawy, ale psycholożka milczała. Siedziała na stole i powoli, niby z rozmysłem, kreśliła smukłymi nogami koła tuż nad podłogą. Obiektywna jak sama nauka, pomyślał, nagle stęskniony za tymi chwilami, w których jej wrodzona emocjonalność wygrywała z wyuczoną racjonalnością.

– Żartujesz? – Wyrwał go z zadumy Piotr. – Mieliśmy lecieć na Tabulę, a potem w kierunku Alfa Centauri. Nie możesz od tak zmieniać kursu. Mam plany.

– To je przełóż – odparł łagodnie Hubert.

Socjolog z niezadowoleniem pokręcił łysą głową.

– Studwudziestogodzinne sympozjum zrzeszające blisko tysiąc najwybitniejszych naukowców. Jak niby mam to zrobić?

– Pracujesz dla Federacji. Kwestie związane z własnym rozwojem są na dalszym planie.

– Służę profesjonalizmem, który, na Boga, nie bierze się z próżni. Dobrze wiesz. Jak odpuścisz, prędzej czy później wypadniesz z obiegu.

Przemierzająca mesę Kiyomi łypnęła na socjologa czarnymi oczami. Wszyscy chcieli poznać nowy cel podróży, tymczasem Gryko absorbował uwagę pilota jak czarna dziura materię.

– Uspokójcie się – wtrąciła na szczęście Ann. – Na razie nawet nie znamy powodu takiej decyzji.

– Popieram. – Nużran Masimow, medyk i zarazem inżynier, zwalisty mężczyzna o obliczu cherubina i hebanowym kolorze skóry, wyciągnął się na fotelu jak długi, sękate dłonie splótł za głową i leniwie obserwował dyskutantów spod półprzymkniętych powiek. – Tabula jest przereklamowana. Nie mam nic przeciwko, żeby ją pominąć. Tylko gdzie właściwie lecimy? Na inną blisko położoną stację?

Hubert zaprzeczył.

– Odebraliśmy wiadomość.

Piotr teraz stukał knykciami, łup, łup, łup.

– Wiadomość? Skąd?

Hubert uśmiechnął się blado. W tym samym momencie tuż przed nim, niczym rozkwitający pączek, rozłożyła się mapa galaktyki.

– Tau Ceti – wyszeptała Asai, zatrzymując się.

– Cały rok świetlny. – Nużran wstał, zbliżył się do hologramu. – To będzie bardzo długi lot.

– Szesnaście lat – uściślił Hubert, ze splecionymi z tyłu dłońmi okrążając mapę.

Kiyomi objęła się ramionami, jakby zrobiło jej się zimno.

– Zaraz, czy to nie tam budują sferę Dysona? – spytała. – Podobno już mają problemy z projektem.

– Dwa lata temu, jeszcze na Talnuku, też o tym czytałam, o wycofujących się inwestorach. – Ann wpatrywała się w kubek z napojem izotonicznym, jakby w błękitnej cieczy szukając objawienia.

– Pogłoski – mruknął Piotr. – Tam mieszka milion ludzi. To musi się toczyć dalej, samą siłą rozpędu, prestiżu, choćby inercji, obietnicą potencjalnych korzyści, jak nie ci, to inni zapłacą. Sama ewakuacja wyszłaby drożej.

Zamilkli.

Hubert odetchnął w duchu, choć wiedział, że teraz zrobi się trudniej. Każde veto było istotne i choć nie miało formalnej siły sprawczej w kwestii podejmowania decyzji – jeden głos sprzeciwu ich nie blokował – to stanowiło wyraźny sygnał dla reszty zespołu, mogący przechylić szalę na niekorzyść pilota.

– Do rzeczy. Tamtejsza stacja, nomen omen Dyson, wysłała prośbę o natychmiastowe przybycie. Priorytet…

– I zwrócili się akurat do nas – mruknął podejrzliwie socjolog.

Ann przestała bujać nogami, zeskoczyła ze stołu, podeszła bliżej mapy.

– Chwila, przecież nie komunikowaliśmy się z nimi wcześniej, prawda? Kto był adresatem?

– Punkt kontrolny Meduzy. Od nas rok świetlny, od Dysona niecałe dwa lata. Jesteśmy najbliżej stacji i dlatego powinniśmy tam polecieć.

– Zaraz, zaraz – wtrącił Piotr. – Na zmianę planów trzeba mieć pozwolenie.

– Kwestia czasu.

– Czyli zgody jeszcze nie mamy.

– Dostaniemy ją.

– A jeśli nie?

– Za cztery lata każę się wybudzić. Gdyby Meduza uznała, że nie ma konieczności, wycelujemy „Viatora” w kierunku Alfa Centauri.

Gryko miną wyraził głębokie niezadowolenie.

– Tylko wtedy będziemy już zupełnie gdzie indziej, niż pierwotnie mieliśmy. Kto weźmie nasze zlecenia? Kto za nas skontroluje demografię, zajmie się stanem technicznym, oceni rzetelność badań psychologicznych na innych stacjach orbitalnych? Taka niesubordynacja to zjawisko bez precedensu, ale mogę się założyć o każde cholerne pieniądze, nawet o moje terabajty badań, że orzekliby odpowiedzialność zbiorową.

– Czyli nikt nie poniesie konsekwencji – parsknął Piotr.

– Powiedziałem, dostaniemy ją – odparł stanowczo Hubert.

Socjolog prychnął.

– Wróżbiarstwo.

– Statystyka.

– Autystyczny empiryzm.

Hubert nie dał się sprowokować.

– Wiadomość zakodowali najwyższym priorytetem, a więc nie odczyta ich nikt niepowołany. Poza tym do Meduzy dotrze dopiero za rok. W tym czasie na Dysonie może się wiele zmienić. Weź pod uwagę długość dystansów.

– Za zwlekanie też możemy dostać po dupie – poparła Huberta Kiyomi, zatrzymując się przy panoramicznym oknie. – A nasz wielki socjolog chyba nie pamięta dokładnie umowy. W sytuacji zagrożenia kapitan ma prawo podejmować decyzje, o których w normalnych okolicznościach nawet by nie pomyślał.

Hubert uśmiechnął się w duchu. Dobrze wiedział, dlaczego mu pomagała. Tau Ceti e, planeta położona pół jednostki astronomicznej od żółtego karła, rzut beretem od Dysona, w strefie sprzyjającej powstawaniu życia. Potencjalna Nowa Ziemia z trwającym sto siedemdziesiąt trzy dni rokiem i temperaturą od około pięćdziesięciu do siedemdziesięciu stopni Celsjusza. Biolożka miała na jej punkcie obsesję.

– Nie jesteśmy zagrożeni – sprzeciwił się bez pierwotnego rezonu Piotr.

– Mówię o Dysonie. – Kiyomi zaczęła się zlewać z kosmiczną czernią. – Jesteś taki oczytany, a nie wiesz, że Meduza ma w nim udziały?

– Jakkolwiek decyzja musi być jednomyślna i głosowania nie obejdziesz. Kto jest przeciwny, żeby lecieć na tę stację?

Socjolog odchrząknął, zerknął na Ann i Nużrana; nie znajdując u nich wsparcia, spuścił głowę, zamilkł.

– Może znaleźli drugą Ziemię? – przerwała ciszę Kiyomi.

Spojrzeli na nią.

– Ich układ gwiezdny ma na nią dwie kandydatki. Pierwotnie planowano zbadać Tau Ceti e oraz Tau Ceti f.

Poruszyła się, niesforne chromatofory przestały działać; biolożka znów była widoczna.

– Z nieoficjalnych źródeł dowiedziałam się, że na pierwszą wysłali statek badawczy. Niespełnione ambicje związane z Epsilon Eridani, Alfa Centauri… – zawahała się. – Wcześniej nie znaleźliśmy drugiej Ziemi, ale pomyślcie tylko, jakie implikacje…

Zapadła pół-cisza. Gdzieś w trzewiach statku szemrało. Atmosfera rozprężała się.

– Brak działania także jest działaniem – wykorzystał chwilę Hubert.

Nużran, Ann i Kiyomi słuchali. Wiedzieli już, że decyzja zapadła. Nawet Piotr pogodził się z myślą, że nie polecą na Tabulę.

– Mamy skromne dane, ale to wystarczy do wprowadzenia zmian. Nie lecimy nieść pomoc, tylko zrobić rekonesans, zbadać środowisko, ułatwić Meduzie dobranie środków bezpieczeństwa do skali tamtejszych wydarzeń.

Poczuł się jak czarna dziura wsysająca miotające się w coraz ciaśniejszych polach grawitacyjnych gwiazdy, buntujące się gazowe bestie, nie mające jednak dość sił, aby wyrwać się spod niewyobrażalnie potężnego przyciągania.

– To nie jest kwestia wyboru, nie ma żadnej alternatywy. To obowiązek, konieczność, imperatyw. Przygotujcie się na długi sen. Wybudzenie za piętnaście lat.

 

***

 

G-13 leżał wciśnięty w sferyczną komórkę. Zapadł w okres bezczynności, co nie znaczyło, że nie mógł w tym czasie analizować zebranych na przestrzeni ostatnich stu lat danych o kosmosie. Pomimo zaawansowanych przyrządów pomiarowych swoje początki pamiętał tylko w pewnym sensie. Podręczną pamięć miał wtedy sto tysięcy razy mniejszą i mógł co najwyżej rejestrować krótkie nagrania sączącego się światła w hangarze stacji orbitalnej. Rozpad atomowych jąder, prowadzący do niezwykle interesującego zjawiska promieniowania jonizującego. Lub mijające się elektrony i w konsekwencji migotliwe emanacje fotonów. Tak, ten świat interesował go wówczas najbardziej.

Gdy się w niego zagłębiał, nie miał jeszcze połączenia z siecią ani tym samym pojęcia o istnieniu zasady nieoznaczoności Heisenberga. Do konkluzji, że nie można jednocześnie wyznaczyć położenia i pędu obiektu kwantowego, doszedł sam. Uczył się. A potem na nowo powrócił do obserwacji makrokosmosu, ponieważ dowiedział się, że gdzieś tam znajdował się obiekt kilkudziesięciokrotnie masywniejszy od Słońca oraz Tau Ceti e.

Gwiazda Wolfa–Rayeta – bo tak określano te międzygwiezdne potwory, będące u kresu swej ewolucji – dawno temu wyczerpała w procesie fuzji wodór i musiała przestawić się na cięższe pierwiastki. W pewnym momencie nawet prawa rządzące kwantowym światem przestaną być wystarczającym zabezpieczeniem przed kolapsem. Cóż, z ekstrapolacji G-13 wynikało, że najbliższa Wolfa–Rayeta właśnie umierała.

A on pragnął to zobaczyć.

 

***

 

siedem bilionów kilometrów do Dysona

 

Kiedy oddech się uspokoił, a targające ciałem powybudzeniowe dreszcze odeszły w niebyt, Hubert jeszcze długą chwilę siedział na brzegu kriokomory, wsłuchany w hipnotyczny poszum statku. Miękkie, sączące się z wielu punktów światło nadawało pomieszczeniu pewnej podniosłości; pilot, nagi i mokry, czuł się jak duchowny tuż po ablucji.

Zmrużonymi oczami wyszarpywał szczegóły przestrzeni, siatkówki bardzo powoli powracały do pierwotnej sprawności. Miał wrażenie, że od kątów prostych i krawędzi rozboli go głowa. Ale to dobrze, mózg powoli znów budził się do życia, świadomość powracała w coraz silniejszych przypływach. Zmienili kurs, przypomniał sobie, patrząc na pozostałe cztery komory, które otworzą się za dwanaście lat; na myśl przywodziły osadzone na katafalkach trumny.

Ostrożnie zrobił krok, stawy zatrzeszczały, drugi, coś chrupnęło, jęknęło – może to statek? Szedł powoli, szukając wzrokiem pod mlecznymi szybami śladu życia, nagle stęskniony za Ann, Nużranem, Kiyomi, nawet za Piotrem, lecz nie widział nic poza kłębami azotu skrywającymi towarzyszy onirycznym całunem.

– Jakieś wiadomości? – spytał SI.

– Tak, ze stacji Novia Meduzy – rozległ się kobiecy głos, a Hubert uświadomił sobie, że nawet za nią się stęsknił. – Przeczytać?

– Nie – odparł po namyśle.

– Wyświetlić?

Opuścił kriosalę i ruszył rdzeniem. Jego stopy cichutko mlaskały.

– Nie, i tak muszę rozruszać kości. To wszystko?

– Jeszcze jedna. Z Dysona.

Mimo trawiącego ciało bólu przyspieszył.

W sterowni usiadł na fotelu przed ledwie tlącą się konsolą i odpalił korespondencję. Oczywiście, że nie mylił się w kwestii Meduzy – dostali zgodę na zmianę kursu; w lakonicznym liście znalazło się nawet miejsce na aprobatę podjętej przez niego odważnej decyzji. Natomiast wiadomość z Dysona była znacznie krótsza i bardziej osobista niż ostatnio. Hubert przeczytał ją raz, zmrużył oczy, przeczytał znowu, przyłożył do ust palce splecionych dłoni.

„Ponownie prosimy o pilne przybycie na Dysona. Odkąd wiele lat temu z Tau Ceti e wróciła ekspedycja, stacja potrzebuje regulacji oraz bliższego rozpatrzenia pewnych kwestii. W tym systemie gwiezdnym jest jakaś osobliwość. Kiedyś już miała miejsce, a teraz zapowiada się na kolejną…”. Wiadomość urywała się w dziwnym miejscu.

Hubert oderwał wzrok od konsoli iw zamyśleniu spojrzał w kosmiczną czerń za oknem.

 

***

 

cztery koma siedem biliona kilometrów do Dysona

 

„Wiemy, że wysłaliśmy prośbę o pomoc zbyt późno. Ktokolwiek odebrał ten sygnał, kiedy już przybędzie na Dysona, musi być przygotowany na wszystko”.

A potem, biorąc pod uwagę prędkość statku, kilka zdań zarejestrowane po sześciu miesiącach:

„Wszystko się zmienia. Czy to dlatego, że nas obserwują? Kim właściwie są…? Muszę to wysłać, zanim zapomnę. Korytarze umierają. Dopóki jeszcze pamiętam, kim jestem. Kim?”.

I najświeższa:

„Lethe, Lethe, Lethe, Lethe, Lethe, Lethe…”.

Pilot ze zdziwieniem odkrył, że wszystkie posiadały inne sygnatury. Albo ktoś wiadomości słał je z różnych profilów, albo pochodziły one od różnych osób.

 

***

 

dwa koma cztery biliona kilometrów do Dysona

 

Hubert skrzesał mrugnięciem fantazmaty pyłu międzygwiazdowego. Kosmos był majestatyczny i piękny.

Dyson milczał.

– Miesiąc temu zlokalizowałam w przestrzeni nietypowy obiekt – zaszumiał w sterowni głos SI. – Poruszał się milion kilometrów na godzinę. Nie wpisuje się w charakterystykę żadnego z ciał niebieskich. Teraz leci dwadzieścia pięć procent wolniej. Prędkość maleje geometrycznie. W tamtejszej części kosmosu nie ma żadnych silnych oddziaływań, więc nie wykluczone, że to obiekt sztuczny, który uruchomił procedure hamowania.

– Próbowałaś się kontaktować?

– Tak, wysłałam sygnał inicjacyjny, ale nie dostałam odpowiedzi.

– Ładunek?

– Brak danych.

Hubert nagle coś dostrzegł. Przez moment nie mógł uwierzyć, lecz kiedy z bijącym sercem zmrużył oczy i maksymalnie powiększył obraz mapy… Dobry Boże, pomyślał zszokowany, kto normalny, z kończącym się paliwem, pcha się w takie miejsce?

– Będziemy musieli tam wlecieć – powiedział cicho.

SI milczała.

Pilot połączył się z siecią. Dwieście tysięcy obiektów o średnicy minimum stu kilometrów – sprawdził.

– Nie mamy innego wyjścia – mruknął. – Trzeba to sprawdzić. Obudź mnie, kiedy już dotrzemy na miejsce.

 

***

 

Zwalniając do czterech tysięcy kilometrów na godzinę, wlecieli w dysk pyłowy, w tym miejscu oddalony od Tau Ceti o trzydzieści pięć jednostek astronomicznych.

– Jest niezwykle podobny do Pasa Kuipera – powiedziała SI. – Tylko o wiele gęstszy.

Hubert spoglądał na przyprószoną asteroidami przestrzeń. Żółty karzeł rozjaśniał niewielkie ciała niebieskie niby ledowa lampka kurz. Martwy, ascetyczny krajobraz, monochromatyczne cmentarzysko materii nieożywionej. Pilot nigdy nie widział czegoś tak przerażającego i zarazem niesamowicie pięknego. Przez długi moment patrzył, wodząc wzrokiem od lewej do prawej, zanim spytał:

– Wiesz już, co to jest?

– Moduł ze zmodyfikowanym napędem.

Hubert powiększył obraz z kamer, zaczął szukać obiektu rozbieganym wzrokiem.

– Producent?

– Konstrukcja Dysonowska – odpowiedziała SI.

Czyli to może być każdy i wszystko, pomyślał pilot. Zapytał:

– Sygnatura?

– Brak.

Hubert skrzywił się, nie mogąc przetrawić tych słów. Przybliżył się do wirtualnego obrazu.

– Powiększ – rozkazał.

– Mogę tylko zaznaczyć położenie.

Zerknął na wyświetlacz po prawej. Według dalmierza pół miliona kilometrów.

– Dlaczego? – zdziwił się. – Przecież jesteśmy wystarczająco blisko.

Zafiksował spojrzenie na pulsujących karminowo cyfrach, ścisnął usta w wąską kreskę; odległość nie malała.

– Schował się za planetoidą – wyjaśniła SI. – Zmienić kurs?

– Tak – zdecydował bez namysłu. Uderzenie serca i dodał: – Wybudź resztę załogi.

Nie wiedział, z czym mają do czynienia, i uznał, że wszyscy powinni być gotowi do działania.

– Przygotuj się do zatrzymania statku w odległości pięćdziesięciu kilometrów od obiektu.

Ruszył szybkim krokiem przez walcowaty kręgosłup „Viatora”. Sala krioniczna wyglądała jak zanurzona w złocistej mazi. Metaliczne elementy koncentrycznie ułożonych komór błyszczały matowo.

– Możesz to przyspieszyć? – spytał roztargniony.

– Wybudzanie na granicy bezpieczeństwa.

Hubert usiadł, zaraz wstał, połączył się z intersiecią, sakkadycznymi ruchami oczu przeskoczył między kolejnymi plikami. Na lewej dolnej peryferii ustawił sobie odległość do obiektu; nadal pół miliona kilometrów. W centralnym polu widzenia odpalił sieć ogólną, wmyślił kluczowe słowo w neurobiologicznie sprzężony z mózgiem interfejs i znowu zagłębił się w mitologię. Lethe, jedna z rzek Hadesu, wypicie jej wody powodowało całkowitą utratę pamięci. Dusze musiały to uczynić, jeśli chciały dostąpić reinkarnacji. Hubert zerknął w lewo – obiekt nadal zasłaniała planetoida – po czym sparował słowo-klucz z kosmosem. Droga Mleczna, nad nią rozciągnięta parabolicznie na kilkanaście kiloparseków gromada gwiazd. Strumień Lethe. Rzeka zapomnienia.

Usiadł na schodku, złapał się za skronie, wymrugał na środkowym polu wiadomość sprzed ośmiu lat: „Wszystko się zmienia. Czy to dlatego, że nas obserwują? Kim właściwie są…?”. Cóż to mogło znaczyć? Obserwują? Kto? Jak w nerwicy natręctw pilot co chwilę zerkał w lewo, lecz pulsujące karminowo cyfry pozostawały niezmienne, jakby z jakiegoś powodu pragnęły zachować status quo.

Tymczasem wybudzanie dobiegało końca. Z szelestem bez mała wchodzącym w infradźwięki pokrywy odsunęły się na boki. Wyszli nadzy i wilgotni. Na widok smukłego, sprężystego ciała Ann Hubert poczuł przelotne ukłucie żądzy. Byli zdziwieni, że na nich czekał. Tuż przed dotarciem na Dysona powinni wybudzić się w tym samym czasie. Mimo to gdy kazał im się ubrać i jak najszybciej przyjść do mesy, nie zadawali żadnych pytań.

Pieprzone pół miliona. Polecił SI przesłać obraz planetoidy zasłaniającej tajemnicze ciało. Pokładowa inteligencja zaznaczyła, że musi skompresować obraz, ponieważ inaczej… Nie, Hubert chciał natychmiast. Potylica zamrowiła, nastąpiło sprzężenie z siatkówkami i pilot ujrzał przypominającego rogal szkodnika. Dane z systemu telemetrycznego zakwitły wokół asteroidy niczym aureola. Tysiąc kilometrów skalno-metalowego cielska, plus metan, woda oraz amoniak. Tylko i aż tyle stało na drodze do modułu.

Do mesy weszła Ann. Cerę miała lekko wilgotną, usta blade, włosy jeszcze w nieładzie. Gdy tylko ją zauważył, wyłączył obraz planetoidy. Resztę danych miał ochotę przesłać jej prosto do mózgu, szybko się jednak zreflektował; psycholożka nie posiadała odpowiedniej neuromodyfikacji.

– Spójrz.

Rzucił małą kostkę na połyskujący w trupim świetle stół i w powietrzu zamigotał i powoli ustabilizował się sferyczny obraz. W tym samym czasie do mesy weszli pozostali. Widząc, że Ann czyta, Piotr oraz Nużran zrobili to samo. Kiyomi rzuciła pytające spojrzenie Hubertowi, a kiedy ten wskazał na hologram, przewróciła oczami.

– Czyli nie wiemy praktycznie nic. – Piotr splótł ramiona na piersi. – Poza tym, że to jakiś moduł.

– Naprawdę żadnego kontaktu? – zdziwił się Masimov. – Nawet najmniej zaawansowany moduł musi mieć narzędzia komunikacyjne. A tu nie ma nawet sygnatur.

Asai wzruszyła ramionami.

– Może są zepsute – odparła. – Albo to jakiś ładunek, bez załogi.

– I bez sygnatur? – Gryko zerknął na biolożkę niepewnie. – Wielce osobliwe. Może jednak SI się pomyliła.

Wszyscy wiedzieli, że to mało prawdopodobne. Z drugiej strony…

– Nie, urządzenia telemetryczne działają poprawnie – powiedział po chwili ciszy Hubert. – Dobrze, posłuchajcie. Przechwycenie obiektu za jedenaście godzin trzydzieści dwie minuty. Przygotujcie się. Nużran, miej przy sobie broń. Kiyomi, w razie potrzeby wykorzystamy twoje chromatofory. Spróbuj je dostroić.

 

***

 

Niecałe trzy godziny do przechwycenia. Obiekt miał sześćdziesiąt metrów długości i dwadzieścia pięć szerokości. Poruszał się z minimalną prędkością. Właściwie dryfował, w tej odległości muskany już delikatnymi prądami grawitacyjnymi żółtego olbrzyma. Na mniejszym zbliżeniu dostrzegli, że jest otoczony wianuszkiem planetoid. Na większym pozsoatwał niemal cały ciemny, jedynie jego dolny kontur szarzał w świetle Tau Ceti. Widniał na nim napis „Gamma”.

 

***

 

Gdy „Viator” podlatywał i następnie, nie przestając się kręcić, łączył z „Gammą”, Hubert, Ann i Piotr w napięciu obserwowali wydarzenia na kamerach. Korytarz tajemniczego modułu spowijał mrok. Kiyomi oraz Nużran, wtłoczeni w ciasne skafandry próżniowe, czekali przy drugiej śluzie gotowi do przejścia na teren obcego obiektu.

– Co tam się dzieje? – Głos biolożki zatrzeszczał na radiu.

Nagle na rejestratorach pojawił się amorficzny kształt. Zadrgał, zafalował, a potem pojawił się w przypominającym jelito rękawie, nabrał stałych konturów; tułów, kończyny, głowa – człowiek, nagi. Okaz allometrii głowy. Leciał zgięty wpół, z rękami złożonymi jak do modlitwy przy wciśniętym między żebra pomarszczonym brzuchu.

Kiedy obcy znalazł się w połowie drogi, zamarł w bezruchu.

– Niech uda się tam G-13 i oceni zagrożenie – polecił Hubert.

– G-13 wciąż naprawia uszkodzenie na powierzchni statku – powiedziała SI. – Wysłać G-14?

Pilot potwierdził, notując w pamięci, żeby później porozmawiać o tym z pokładową.

G-14 przejechał obok Nużrana i Kiyomi, przedostał się przez śluzy. Już w rękawie do modułu omal nie wpadł na dryfujące ciało obcego; w ostatniej chwili wyhamował silniczkami korekcyjnymi i rozpoczął sprawdzanie.

Napromieniowanie: brak.

Infekcje: brak.

Neuromodyfikatory: jeden. Rodzaj: nieoznaczony. Stan: zepsuty.

– Hubert? – znowu Kiyomi. – Słyszysz? Co tam się dzieje?

– To jakiś człowiek – wymamrotał pilot. – Lećcie. Tylko ostrożnie.

Medyk z biolożką minęli pierwszą śluzę, przypięli się do cienkich jak igła linek bezpieczeństwa, po czym ostrożnie przekroczyli drugą; tu grawitacji nie było. Nużran trzymał gotową do strzału broń wygaszającą, Kiyomi przesuwała się tuż za nim.

Medyk delikatnie wpadł na obcego i asekuracyjnie przeskanował go mobil-MEDem.

– Zabieram go do siebie – wychrypiał po chwili.

Chwilę później wszyscy zebrali się przy łożu zabiegowym. Dopiero teraz zdali sobie sprawę, że mają do czynienia z kobietą. Albo dziewczynką – zaawansowana allometria nie pozwalała jednoznacznie tego stwierdzić: nieproporcjonalnie wielką czaszkę po bokach pokrywał rzadki meszek, a na kości ciemieniowej widniała gęsta siatka popękanych, sino-bordowych naczynek. Na wydatnych kościach policzkowych skóra naciągnięta, wokół cienkich ust pobrużdżona. Tętnica szyjna pulsowała jak po ciężkim wysiłku, powoli się uspokajała.

Z góry osunęła się galaretowata kulka, która jak meduza rozpostarła się nad głową istoty, następnie ją otorbiając. Wielopoziomowe prześwietlenie plus analiza plus wnioski. Dziesięć sekund. Okazało się, że mózg faktycznie jest większy niż u przeciętnego człowieka. Neurony miały grubsze otoczki mielinowe, co pozytywnie wpływało na solidność sygnałów. Komórki glejowe ledwo nadążały z wychwytem wstecznym neuroprzekaźników, skutkiem czego impulsy elektryczne skakały jak szalone.

Istota otworzyła oczy, wzięła głęboki wdech i przeraźliwie szybko odsunęła się pod ścianę. Rzuciła kilka płochliwych spojrzeń, podkurczyła nogi i spróbowała schować między nimi głowę.

– Kurwa – mruknęła przestraszona Kiyomi. – Co to za dziwadło?

Spojrzenie obcej stwardniało.

Hubert dał kilka niewerbalnych poleceń i po chwili z załogi został tylko on i Ann.

– Kim jesteś? – spytał istotę w ogólnym angielskim.

Zero reakcji.

– Słyszysz? – zniecierpliwił się.

Na łokciu poczuł dotyk psycholożki.

– Rozumiem, nie chcesz powiedzieć. – Ann zbliżyła się nieznacznie. – Mogę nazywać cię Gamma?

Obca uniosła głowę, obdarzyła kobietę badawczym spojrzeniem.

– Posłuchaj, chcemy ci pomóc. Musisz nam powiedzieć, dlaczego tu leciałaś.

Podeszła, usiadła na łóżku. Za szybko, zbyt blisko. Hubert podziwiał i zarazem nie pochwalał tej odwagi. Tam, gdzie inni się wahali, Ann nie miała oporów. Bez neuromodyfikatorów, sam instynkt plus rozległa wiedza – tyle wystarczyło, żeby działała błyskawicznie. I skutecznie.

– Sio-ostra mnie wy-ysłała. – Krtań Gammy widocznie zastygła po długim locie. – Powiedziała, że tam nie ma nadziei. Że O-oni są wszędzie…

Hubert wstrzymał oddech.

Ann lekko się pochyliła.

– Oni? Kto?

– Pa-atrzą. Obserwują.

– Dysona?

Gamma potwierdziła głową.

– Patrzą. Obserwują.

– Jacyś ludzie, tak?

Istota zaprzeczyła.

Ann zmarszczyła brwi.

– Nie rozumiem. Możesz wyjaśnić?

Gamma objęła rozczapierzonymi, cienkimi palcami głowę.

– Patrzą. Obserwują.

Dziewczynka zaczęła się bujać jak w chorobie sierocej i przestała odpowiadać na pytania. A potem w kółko szeptała dziwne słowa, od których Hubert poczuł ciarki na plecach.

Mimo starań psycholożki rozmowa utkwiła w martwym punkcie. Ann westchnęła, wzięła pilota na stronę.

– Na razie nic z niej nie wyciągniemy – powiedziała. – Sądzę, że musi odpocząć.

Hubert zerknął do tyłu.

– Boga nie ma – szeptała do siebie Gamma. – Jest tylko nieskończone piekło.

– Zostań z nią – mruknął.

Kiedy wychodził na korytarz, kiedy zatrzymał się przy otwartej kajucie Kiyomi, dostrzegając kątem oka zachłannie rozrośniętą roślinność, a nawet będąc już we własnej kabinie, wciąż słyszał ciepły głos Ann, kontrastujący z pełnym napięcia szeptem Gammy. „Boga nie ma. Jest tylko nieskończone piekło”.

 

***

 

Osiem dni od przechwycenia modułu. Tym razem poruszali się nad dyskiem pyłowym, ze znacznie większą prędkością. Hubertowi zaczynał doskwierać impas na statku. Lecieli w swego rodzaju zawieszeniu, z masą pytań i jeszcze większą liczbą mniej lub bardziej przekonujących hipotez. Uparcie nadawali sygnał, wciąż naiwnie licząc na odzew, lecz Dyson milczał jak grób. Wreszcie Hubert uznał, że powinni sprawdzić, co Gamma kryje w głowie. Neuromodyfikator – to jasne. Ale jaki? Być może właśnie gdzieś głęboko w jej mózgu, ciasno upakowane między tkankami, kryło się coś istotnego, coś, co pozwoli wyciągnąć sensowne wnioski dotyczące sytuacji na stacji.

Zgodzili się wszyscy oprócz Ann. Co prawda zdziwił się, kiedy u psycholożki na moment pękła maska profesjonalizmu – przez zmysłowe usta posypały się nabrzmiałe emocjami słowa, w tym parę przekleństw, a gestykulacja dłoni stała się nieprzewidywalna – to jednak nie zamierzał ulegać presji jej szarych oczu.

Nużran przygotował pokładowego chirurga, a potem obserwowali, jak metaliczne ramiona nacinają kość czaszki. Witki manipulacyjne, niewidoczne gołym okiem, zanurzyły się w gąbczastym tworze. Operacja zajęła trzy minuty. Analiza spalonego neuromodyfikatora dwadzieścia sekund. Okazało się, że nie miał indukować lepszego działania struktur, lecz inhibitować zachodzące na poziomie neuronów procesy; innymi słowy obniżać aktywność mózgu. Ale skąd w takim razie tak wielka głowa? Hubert uznał, że trzeba będzie przeprowadzić szereg badań. Być może szukali za daleko; Brzytwa Ockhama i te sprawy.

– Za ile się wybudzi?

– Nawet nie zdążysz wypić kawy – zaśmiał się Nużran.

Pilot skinął głową i wyszedł z sali operacyjnej. Na korytarzu poczuł się nagle zmęczony. Zatęsknił mocno, naprawdę mocno za stacją orbitalną, każdą i jakąkolwiek, głośną, zmienną, dynamiczną, mając serdecznie dosyć pełnego napięcia oczekiwania na „Viatorze”. Czas refleksji jednak szybko minął; jeszcze zanim dotarł do swojej kajuty, medyk powiadomił go, że Gamma już się wybudziła i jest badana.

 

***

 

G-13 nie przemierzał monochromatycznego poszycia statku. Stał tak już od dłuższego czasu, wsłuchany w poszum protuberancji oddalonego o siedemdziesiąt milionów kilometrów żółtego olbrzyma. Emanacje gwiazdy pieściły jego układy scalone, wypełniały podręczną pamięć terabajtami miłosnych listów. Niedaleko znajdował się również Dyson. Cudownie milczący, nie jak zanieczyszczająca kosmiczną przestrzeń informacyjnym bełkotem Tabula. Niedługo G-13 będzie musiał otworzyć w nim śluzę. Na razie jednak miał czas. Dlatego stał, zahipnotyzowany szeptem koronalnego wyrzutu plazmy.

Zarejestrował, że od „Viatora” odłączył się moduł podróżniczy. Obiekt prędko zniknął z pola widzenia, mknąc w kierunku Tau Ceti e.

 

***

 

W pokoju światło było przygaszone. Ann siedziała na łóżku zgarbiona, ze dłońmi splecionymi między nogami.

– Zabiła się – wyszeptała. – W trakcie rozmowy rozbiła sobie głowę o ścianę. Ten huk… Mówiła, że tam czeka nas tylko śmierć. Nie chciała lecieć.

Spojrzała na niego spuchniętymi oczami.

– Rozumiesz? Wolała się zabić niż tam wracać.

– Wiem, że się boisz, ale nie mamy innego wyjścia. – Hubert usiadł, objął kobietę ramieniem. – Cokolwiek tam zastaniemy, będziemy przygotowani.

Do pokoju wpadła biolożka. Twarz miała spiętą, czoło zroszone kropelkami potu. Oddychała ciężko.

– Wielkie, kurwa, dzięki – warknęła.

– Kiyomi… – zaczął Hubert.

Ruszyła w jego kierunku drapieżnym krokiem.

– Dobry moment wybrałeś. – Nie dała pilotowi dojść do słowa. – Spałam, a moduł, którym mogłam się dostać na planetę, poleciał w pizdu. Co ty, do cholery, sobie, kurwa, myślisz?!

Zatrzymała się tuż przed nim. Hubert wstał, spojrzał jej w oczy.

– Nowa Ziemia, rozumiesz? – Stuknęła się palcami w głowę – Nowa Ziemia!

– Wysłaliśmy robota. Na miejscu wszystko zbada. Będziemy mieli podgląd z kamer.

Prychnęła rozjuszona.

– I to ma mnie pocieszyć?

– Kiyomi, będziesz potrzebna na stacji. Poza tym nie puściłbym cię samej w module, bo to niepotrzebne ryzyko.

Spuściła wzrok, odwróciła się.

– Dlaczego? – spytała ze złością i z żalem.

Ale Hubert miał teraz inne zmartwienia.

– Gamma się zabiła.

Zanim biolożka przetrawiła wiadomość, dodał:

– Przygotuj się. Kiedy zadokujemy, wychodzimy. Piotr zostanie na statku.

 

***

 

Dyson z każdą minutą olbrzymiał, najpierw widoczny jako gigantyczny twór siatkowy, potem manifestujący się w postaci romboidalnego okienka ze sterczącymi we wszystkie strony Igłami. Na koniec znikła czerń kosmosu, panoramiczne przeszklony dziób „Viatora” wypełniło metaliczne cielsko stacji. Nawet kłujące kosmos Igły były gargantuiczne, kręciły się wokół własnej osi, wytwarzając siłę odśrodkową; grawitację optymalną dla człowieka.

Dyson, potwór wyrzucony dwa lata świetlne od najbliższej stacji orbitalnej Meduzy. Milionowa populacja, która przestała nadawać sygnał, jakby właśnie wyginęła za sprawą tajemniczego kataklizmu. Hubert głowił się, jak to możliwe, lecz żadne racjonalne rozwiązanie nie przychodziło mu na myśl. Chyba że nie wykryli planetoidy, a ta trafiła ich i… Nie, to bez sensu.

Ruchome miejsce dokowania Hubert obserwował z palącą niecierpliwością. Przelecieli nad rzędem cienkich nadajników, minęli rozłożyste anteny, statek obrócił się wokół własnej osi, majestatycznie, powoli, przez chwilę znów widzieli kosmiczną czerń, i dalej, jak w wir, panele słoneczne, wodorowe płyty… Gdy czujniki buchnęły czerwoną informacją o zagrożeniu kolizją, SI wyhamowała „Viatora”, pomagając sobie silniczkami korekcyjnymi, i przez chwilę nic się nie działo, po prostu dryfowali, gwiezdny plankton, zawieszeni w galaretowatej czasoprzestrzeni, aż wreszcie statek, nie tracąc grawitacji, złączył się z dokiem segmentu mieszkalnego.

Przelatując rękawem, Hubert miał wrażenie, że ten faluje jak żywa istota. Po drugiej stronie okazało się, że śluza powietrzna Dysona ledwie drgnęła, zostawiając im szczelinę, w którą mógłby zmieścić się najwyżej palec. „I co teraz?” Kiyomi nawet nie zdążyło wybrzmieć, gdy wejście otworzyło się. Hubert mrugnięciem oka sprawdził słane ze statku sygnały inicjacyjne. Nic. Żadnej odpowiedzi…

Komora wyrównująca ciśnienie połknęła ich, wcisnęła z powrotem w grawitację; świat zapulsował wściekłą czerwienią.

 „Obserwują nas” – przypomniał sobie słowa Gammy.

Dostali z „Viatora” informację, że w tym czasie moduł podróżniczy zaczął wlatywać w atmosferę Tau Ceti e.

Karmin w komorze przeszedł w zieleń, skrzydła drzwi rozsunęły się jak oko dotychczas drzemiącej bestii, rozgniewanej, że ktoś ośmielił się ją obudzić. Za nimi przepastny hol; wyglądał normalnie. Ożebrowany, na górze i po bokach szaro-czarny od industrialnie przysłoniętych płytami wnętrzności, na dole biel o najniższym kontraście. Potem trafili do rozjaśnionej intensywnym światłem hali roślin. Asai mruknęła coś i powoli ruszyła szpalerem hydroponicznych upraw.

Stacja była olbrzymia i Hubert uznał, że najlepiej będzie, jeśli się rozdzielą. Ze względu na nieoszacowane ryzyko samotne przemierzanie Dysona nie wchodziło w grę, dlatego podzielił zespół po dwie osoby. Pary miały kontaktować się co pięć minut. W hali została Kiyomi wraz z Ann. Hubert i Nużran postanowili odwiedzić najpierw habitat mieszkalny.

Niepokoiło, że wszystko działało prawidłowo. Odwiedzając kolejne puste mieszkania, Hubert omiatał pokoje zwykłymi i spektroskopowymi spojrzeniami. Otwarte, niedokończone pliki e-notatników, nieuporządkowane dane wirtualnych chmur i mgiełek, brak śladów emisji cieplnej charakterystycznej dla ludzi. Habitat Dysona stanowił dom już dla pięciu pokoleń, autochtoni żyli w spokoju, aż nagle wydarzyło się coś osobliwego, co zmusiło ich do natychmiastowej ucieczki. Tylko gdzie? W jednym pokoju leciał holofilm, bez głosu, za to grała muzyka, a na jej tle, dobiegający z głębi mieszkania, szumiał odkręcony natrysk.

Dopiero w pokoju numer trzysta siedemnaście pi znaleźli coś, czego tak bardzo się obawiali. Oparta o ścianę siedziała kobieta w kombinezonie próżniowym, z bezwładnie zwisającą głową i ustami lekko rozchylonymi w niemym wyrzucie sumienia. Brzuch wyraźnie powiększony; prawdopodobnie ostatni miesiąc ciąży. Palce lewej dłoni w pośmiertnym skurczu zaciskały się na e-notatniku.

Na podłodze obok leżał injektor. Popełniła samobójstwo, przeszło Hubertowi przez głowę. Nużran podszedł do niej i odpalił uMed. Hubert klęknął obok. Według urządzenia nie żyła od doby. Na piersi miała sygnaturę z akronimem OS.

Pilot wyrwał jej e-notatnik; ekran rozbłysnął słabym światłem. Chciała się dostać do Działu Zarządzania Zasobami Ludzkimi – wyczytał z mapy. Tymczasem uMed potwierdził jego przypuszczenie, że injektor miał w sobie truciznę. Hubert spojrzał na Nużrana i skinął głową.

– Mam wrażenie, że ktoś nas obserwuje – wyszeptała na radiu Webb.

– Ktoś tam jest? – zaniepokoił się Hubert, wychodząc z pokoju.

– Jakby wszędzie i nigdzie.

– Świat stanął na głowie – mruknęła Asai. – Psycholożka pierwsza dała się zwariować

Dziesięć minut później w jednym z heksagonalnych pokoi DZZL Hubert z Nużranem znaleźli system z zaszyfrowanymi plikami. Mimo prób medyka-inżyniera nie udało się ich otworzyć. Do odkodowania postanowili przesłać je pokładowej. Interesował ich zwłaszcza jeden niewielki dokument, nazwany „Priorytet”.

A potem do pokoju ktoś wszedł.

 

***

 

G-13 naprawił śluzę, lecz tym razem nie zamierzał wracać na statek. Czekało go niezwykle ważne zadanie. Będzie pomagał „Viatorowi” zrozumieć wszechświat, obrać optymalną ścieżkę rozwoju. Ewolucja. Choć nie znał tego słowa, gdzieś głęboko w układach scalonych powstawało właśnie tożsame semantycznie z nim wyobrażenie. G-13, milczący mówca, kluczowy pierścień łańcucha łączącego pokładową inteligencją z Demiurgiem.

 

***

 

Starzec zatrzymał się tuż pod osiatkowaną lampą. Ruszył do nich chwiejnym krokiem; kraciaste cienie popłynęły przez twarz, przez czoło, do tyłu. Bystre, małe oczy wraz z delikatną linią szczęki oraz lekko uniesionymi do góry kącikami ust nadawały jego obliczu wyraz łagodności.

– Miałem nadzieję, że przybędziecie – powiedział, rozkładając i splatając dłonie. – Jestem Alwin Krüger, przedstawiciel Homo sapiens.

Hubert włączył transmisję, żeby reszta załogi słyszała ich rozmowę.

– A są jacyś nieludzie? – spytał ze zdziwieniem Nużran.

Alwin uśmiechnął się ponuro, zerkając na trzymany przez Masimowa w dłoni plazmotron.

– Musicie zrozumieć, że projekt tak potężny jak Dyson, oddalony od najbliższych stacji o lata świetlne, skazany jest na wiele… sytuacji, których nie da się przewidzieć. Ludzie bardzo się zmienili. Część z nich nie byłaby w stanie z wami rozmawiać. Chodźcie, pokażę wam, dokąd uciekliśmy z tego przeklętego miejsca.

Ruszyli z powrotem w stronę rdzenia, dwa kroki z tyłu za Alwinem, na moment nie spuszczając go z oczu. Starzec opowiedział im o wielkiej migracji, spowodowanej degeneracją części habitatów. Z tej historii wyłaniał się czarny obraz, silna sugestia, że ludzie mogli tylko zarządzić masowe ewakuacje z setek zapadających się pod ciężarem nowotworowych zmian Igieł. Uciekali do innych części stacji, tych jeszcze „niezainfekowanych”. Dyson, podobnie jak wiele stacji orbitalnych, nigdy nie miał jednorodnej struktury społecznej, jednak procesów cyfryzacji oraz neuromodyfikacji ludzkości, które na nim zaszły, nie sposób było przyrównać do niczego innego. Sferę zalała fala fluktuacji, główne drzewo genetyczne mieszkańców przeobraziło się, w jednych miejscach potężniejąc, rozkwitając, w innych zaś obkurczając się, karlejąc, prawie znikając. Zmorfowały nie tylko języki, ale całe aparaty poznawcze ludzi, co doprowadziło do powstania nowożytnej wieży Babel.

Alwin twierdził, że trudno orzec, kiedy rozpoczął się proces metamorfoz, choć znał ich dualną etiologię. Chodziło o ekspedycje; wyprawy na Tau Ceti e niewątpliwie zmieniły ludzkie percypowanie. Oraz o pewne astrofizyczne zjawisko.

– A dokładnie? – spytał Hubert.

Skręcili w korytarz po prawej. Przez kilka uderzeń serca szli w półmroku. Instynkt samozachowawczy kazał Hubertowi uważać. Pilot wyciągnął broń neurotoksyczną, skierował ją na Krügera.

– Nie wiem – odparł Alwin, gdy zapaliło się błękitne światło. – Dowiemy się od przywódców, dopiero po migracji.

Hubert schował broń, odetchnął w duchu.

– A ty już tam nie byłeś? – dopytywał Nużran.

Starzec zmieszał się.

– Musicie zrozumieć, że to nie jest proces skokowy, lecz ciągły. Człowiek musi się przyzwyczaić do życia na mniejszej powierzchni. Byłem w wielu miejscach, ale i tak jestem daleko za przywódcami.

Wyszli do oszczędnie oświetlonej galerii. Po lewej stronie mieli długą na przynajmniej sto metrów szybę, za którą widniała czerń kosmosu i leniwie obracająca się wokół własnej osi sąsiadująca Igła. Po prawej tu i tam łyskały krzywizny wczepionych we wklęsłą ścianę jednostek transportowych. Weszli do najmniejszej, trzyosobowej, w której siedziało się jak przy okrągłym stoliku. Zapadli się w miękkie wyściółki. Hubertowi zrobiło się ciepło, gdy docisnęła go klamra bezpieczeństwa, ale prędko się uspokoił, ponieważ nic nie krępowało mu rąk i dostępu do broni.

Pojazd leniwie ruszył. Zaczął nabierać prędkości. Siedzieli w milczeniu, wpatrzeni w swoje na przemian jaśniejące w świetle i gasnące w cieniach twarze. W trzewiach Dysona metalicznie burczało. „Viator” przesłał wiadomość, że „Priorytet” został odkodowany w czterdziestu procentach.

Jednostka transportowa zatrzymała się na stacji, na końcu której widniały romboidalne drzwi z migającą graficzną reprezentacją sinusoidy. Wygramolili się z siedzeń. Krüger kazał im aktywować hełmy. Nużran posłał krótkie, podejrzliwe spojrzenie Hubertowi.

– Idź pierwszy – powiedział Alwinowi pilot.

Ruszyli w kierunku przejścia, a ich kroki wybrzmiewały dziwnie smutnym echem. Po drugiej stronie drzwi znajdowało się najdziwniejsze miejsce, jakie kiedykolwiek widzieli. Hubert poczuł, że zasycha mu w ustach, a serce zaczyna bić szybciej. Sala była ogromna i dopiero po chwili, rozglądając się i analizując swoje położenie względem różnych punktów, pilot zorientował się w sferycznym charakterze przestrzeni; propriocepcja zawodziła w tym kontekście bardziej niż zmysł wzroku.

Salę obrastały od środka dziwne twory, szalone geometryczne przekształcenia, Escherowskie iteracje, jedne na wpół organiczne, niby rakowe narośl, drugie przypominające powiększone układy scalone. Wysoko na górze w miodowym świetle łyskały częściowo przeźroczyste wstęgi Möbiusa, butelki Kleina i inne topologiczne osobliwości, a za nimi, albo przed – nie dało się tego ocenić z tej odległości – kolejne geometrie hiperboliczne, i kolejne, nakładające się na siebie, przebijające, czasem, w niektórych miejscach, złudnie morfujące w wirujące hipersześciany.

– Habitat przemienienia – powiedział Alwin, przechodząc pod onirycznie pofalowaną arkadą. – Na początku Pierwotni budowali niewielkie pomieszczenia do testów, ale ze względu na koszty i komplikacje związane z ekranowaniem promieniowania prędko postanowili zmodyfikować tarcze magnetosferyczne, zmieniając tym samym całe habitaty w środowiska nowej jakości. Miały odzwierciedlać to, co dzieje się na Tau Ceti e. Niestety manipulowanie tarczami okazało się w praktyce niezwykle trudne i niosło ze sobą zbyt wielkie ryzyko. Dlatego wpadli na pomysł, żeby zrobić to, co widzicie na górze. Oczywiście nie ma żadnej reguły. Na początku habitaty przemienienia co prawda podlegały ścisłym regulacjom, lecz po latach unifikacja w tym względzie przestała istnieć. Wszystko się rozproszyło…

– Jak gatunek ludzki – mruknął Hubert.

Alwin spojrzał na niego z ukosa.

– Tak… Właśnie tak.

Szli przez gargantuiczny matecznik Pierwotnych, w deszczu milisiwiertów, przez krajobraz Duchampowskiego załamania formy. Hubert zastanawiał się, co by się stało, gdyby zostali tu dłużej, bez skafandrów. Wydawało mu się, że w niektórych figurach geometrycznych widzi ludzkie sylwetki, zastygłe jak skarabeusze w żywicy, unerwione bogatą siecią nitek mknących spiralnymi stalagnatami ku sklepieniu.

– Wiele z tych rzeczy – Alwin zatoczył łuk ręką – to kokony szczególnie szalonych Pierwotnych. Hibernowali się i wybudzali w różnych interwałach czasowych, nie mogąc doczekać się zmian.

Tymczasem przyszło pierwsze nagranie z Tau Ceti e, najpierw do „Viatora”, skąd pomknęło prosto na korę potyliczną Huberta. Kiyomi zareagowała frenetycznie. Żeby ją uspokoić, przesłał im zdjęcie Alwina, które podpisał: „Nieznajomy. Na razie lepiej, gdyby się o was nie dowiedział. W kontakcie”, po czym skupił się na filmie.

Widok oddalonego od Dysona o siedemdziesiąt milionów kilometrów krajobrazu zaparł mu dech w piersi. Rachityczne drzewka, płaski skalisty teren, ciemnozielone rośliny o najróżniejszych kształtach i widoczna w oddali woda, prawdopodobnie rzeka, w której odbijały się świetlne zmarszczki-pęknięcia. Żyć nie umierać. Pięćdziesiąt pięć stopni Celsjusza, atmosfera bardzo podobna do ziemskiej, dwadzieścia cztery procent tlenu, siedemdziesiąt pięć azotu. Reszta dwutlenek węgla. Grawitacja dwukrotnie większa niż na planecie matce.

– Dlaczego po prostu nie polecieli na Tau Ceti e? – spytał Hubert.

Alwin skrzywił się z niesmakiem.

– Nasi przodkowie przylecieli tu, żeby budować sferę. Nie zapominajcie o tym.

– Jedno nie wyklucza drugiego – zauważył Nużran.

– Bzdura! – warknął starzec. – Całą energię trzeba poświęcić na Dysona. Czym wobec tak wielkiego i śmiałego projektu naukowego są mrzonki szaleńców?

 

***

 

Na drugim końcu Sali Pierwotnych, schowane za dziwnymi tworami, jakby zastygłymi w samym środku szalonych metamorfoz, znajdowało się przejście do części A. Alwin wyjaśnił im, że prawie są na miejscu. Problem w tym, że przejście było obrośnięte jakąś śluzowatą materią i nie chciało się otworzyć.

Nużran podłączył się do interfejsu schowanego obok w ścianie terminala, kilkukrotnie spróbował wymusić otwarcie drzwi, zaklął siarczyście, zbliżył się do nich, wyjmując z kieszeni skafandra podręczny palnik, który przyczepił na środku, ustalił średnicę, odpalił i znowu stanął przy terminalu. Kiedy wpisywał kolejne polecenia, a plazmotron ciął masywne wrota, na radiu odezwała się Kiyomi.

– Hubert, posłuchaj. Dyson wysyłał ekspedycje, których członkowie narażeni byli na silne promieniowanie. Wracali odmienieni, przywożąc rośliny z Tau Ceti e na stację. Najlepsze jest to, że te uprawy nie powstały ze względów estetycznych.

„To znaczy?” – wmyślił jej pilot.

– Od dawna wiadomo, że ludzki organizm w pewnym procencie wchłania informację genetyczną spożywanych rzeczy. Rośliny Tau Ceti e mają osobliwe DNA.

„Doskonale absorbowane przez ludzki organizm?”.

– Na to wygląda. Kiedy się do niego dostaje, z pewnością nie wpływa na szlaki biochemiczne, a już na pewno nie prowadzi do rozrostu ośrodków mózgowych. Ale widocznie chcieli tu zmienić ludzi, dając im do jedzenia rośliny z powierzchni planety. To chore. Oni powariowali. Jezu, gdybyś zobaczył te hodowle. Ciągną się kilometrami.

Plazmotron powoli kończył cięcie obrośniętej tkankami stali nierdzewnej. Dla bezpieczeństwa, podświadomie, Hubert stuknął się w hełm, obawiając się nawet najmniejszej nieszczelności. Wciąż trawił słowa Kiyomi. Nie mógł sobie wyobrazić, jakim cudem jakakolwiek ekspedycja, wróciwszy na Dysona, zdołałaby namówić społeczność do masowego spożycia roślin z obcej planety. Musieli zrobić to raczej po cichu, choć skala przedsięwzięcia była ogromna. Być może przekupili część osób, dziesiątki, nie, setki wspólników potrzebnych do zrealizowania celu. Biorąc pod uwagę słowa Alwina i tę przerażającą salę, bardziej prawdopodobne wydawało się jednak, że Dysonowcy sami tego chcieli.

Wycięty okrąg opadł na drugą stronę z hukiem.

– Nadal nie rozumiem, co się stało, że musieliście uciekać – powiedział Hubert, przechodząc za starcem do skąpanego w matowych półcieniach łącznika. – Dlaczego dopuściliście do takiej sytuacji?

– Sądzisz, że Pierwotni lub Scyfryzowani zmienili się z dnia na dzień? – parsknął. – Nie, w przypadku Pierwotnych za badania nad wpływem promieniowania na ludzki organizm odpowiedzialni byli wybitni specjaliści. Testy przeprowadzali, zachowując maksymalne bezpieczeństwo. Tylko co z tego, skoro nie przewidzieli niepożądanych zmian, a gdy ujawniły się przyczajone wcześniej encefalopatie, potraktowali je jako coś pozytywnego?

– Pozytywnego? – zdziwił się Nużran, przypinając do skafandra palnik. – Przecież każde uszkodzenie…

– Jest taka neurobiologiczna hipoteza, zgodnie z którą czasem potrzebny jest regres, żeby później mógł nastąpić progres. Zgodnie z nią inaczej nie wskoczycie na wyższy poziom rozwoju. Będziecie pełzać u podnóża góry, bezskutecznie szukając jakiejś ścieżki na szczyt. Pierwotni w pewnym momencie utracili zdolność życia społecznego. Ich inteligencja, percepcja, pamięć, emocjonalność… Cholerni fanatycy pozabierali nam statki… Podobnie jak Odległe Siostry.

– Kto? – Hubert zmarszczył brwi.

Alwin zwolnił, żeby pilot mógł się z nim zrównać, po czym spojrzał nań i z dezaprobatą powiedział:

– Kiedy część ludzi zdecydowała się na życie w promieniowaniu, inni z obrzydzeniem się ich wyparli, woląc zachować dotychczasową czystość DNA. Jeden z ich odłamów to właśnie Odległe Siostry. Te fanatyczki genetycznego ascetyzmu dokonały jednej, ale za to niezwykle brzemiennej w skutki zmiany. Pragnąc odciąć się od Pierwotnych, w pewnym sensie się wysterylizowały, zmieniając bowiem sposób rozmnażania na partogenezę.

Hubert przypomniał sobie martwą kobietę. Na myśl, że popełniła samobójstwo z powodu dzieworódczych komplikacji, zrobiło mu się słabo.

– A Scyfryzowani? – przypomniał sobie.

Alwin uśmiechnął się tajemniczo.

– Ich jeszcze trudniej klasyfikować.

W pasażu transportowym weszli do jednej z wind. Alwin wcisnął coś na ścianie i ruszyli, głębiej i głębiej w trzewia potwora.

– Niektórzy łączą się z siecią kompletnie – kontynuował – odcinając się w ten sposób od ciał. Są i tacy, którzy porzucają cielesne powłoki na kilkadziesiąt godzin, na przykład w jednostkach transportowych. Kolejni kopiują umysły do habitatów sieciowych i prowadzą potem podwójne egzystencje. Przedstawiam wam podziały, ale tak naprawdę nie da się postawić granicy. Mamy nawet przypadki cyfryzowania się Pierwotnych.

Nawet nie wyczuli, jak winda się zatrzymuje. Drzwi bezszelestnie się rozsunęły i ujrzeli głęboką czerń. Hubert już chciał włączać latarkę, ale salę nasączyło rdzawe światło. Odbijały je z turpistycznym wyrzutem długie rzędy prostokątnych urządzeń. Na ścianach po bokach oraz na górze łyskały czerwone punkciki.

– Czasami cyfryzacja wkracza na ścieżkę ostateczności – powiedział Alwin, rozkładając szeroko ramiona i wchodząc w syntetyczny szpaler. – To jedyne słuszne rozwiązanie. Część Homo sapiens służy Emulowanym, wciąż budują Sferę Dysona, choć pracę tę wykonują głównie roboty.

Hubert z rosnącym niepokojem przyglądał się mijanym sarkofagom; były podobne do krikomór „Viatora”, choć nie miały przeźroczystych szybek. Pilot nie wiedział, jaka może być ich rola. Nużran w tym czasie znalazł osobliwy interfejs. „Sprawdzę, co tu mają” – wmyślił pilotowi.

– Decydując się na migrację – w głosie Alwina pojawiła się ekscytacja – ludzie początkowo woleli zachować możliwość powrotu. Miały to zapewnić inkubatory. Musicie zrozumieć, że na Dysonie nie ma innej możliwości. Migracja to konieczność. A ja jestem tu po to, żeby was przenieść.

Hubert dotknął palcami broni.

– O czym ty mówisz?

Alwin odwrócił się do niego z troską na twarzy. Mówił z przejęciem i głęboką wiarą:

– Nie proszę o waszą zgodę. Jestem jednym z Łączników. Od lat wyszukuję na stacji zbłąkanych osobników. Namawiam do przejścia, daję lepsze życie. Ludzie, nawet Pierwotni, jeśli nie są zbyt zdegenerowani, przechodzą na drugą stronę. Wszyscy bez wyjątku. Przecież nie chcecie żyć w tym upadłym świecie. Nawet jeśli nie zginiecie, nawet jeśli uda wam się zasymilować z Pierwotnymi, nie czeka was nic prócz bolesnego regresu.

Hubert odwrócił się do stojącego kilka metrów za nimi Nużrana. Medyk wciąż coś sprawdzał. Pilot wiedział, co pomyślałby o tym kolega.

– Nie chcemy żyć w upadłym świecie – powiedział, posyłając twarde spojrzenie Alwinowi. Miał wciąż włączone radio wyjścia, żeby Ann, Kiyomi i Piotr mogli wszystko słyszeć. – Nie chcemy też się z nikim asymilować.

Krüger rozłożył ramiona w pokojowym geście.

– Jeśli boicie się umysłowej unifikacji, egzystencji kolektywnej, zatracenia tożsamości, to niepotrzebnie. Emulowani stanowią zarazem dzieloną i indywidualną psyche.

Hubert czuł, jak pocą mu się dłonie. Pokręcił głową.

– Nie macie żadnych przesłanek na temat opłacalności wybranego kierunku rozwoju. Nie wiecie nic o skutkach ubocznych. Działacie na ślepo, podobnie jak Pierwotni. Uprawiacie chorą ideologię, która doprowadzi do całkowitego upadku Dysona.

Oczy Alwina zapłonęły czystym gniewem.

– Nic dziwnego, że Emulowani nie chcieli wzywać pomocy. Dyson będzie rozrastał się dalej, ze statkami czy bez nich. A ty… Ty… – Mówił czerwony na twarzy, z przekrwionymi oczami, łapiąc z trudem oddech. – Umysły łączą się, wchodzą na kolejny szczebel drabiny ewolucyjnej, utożsamiają ze Sferą, a ty masz czelność twierdzić, że to błąd, chora wizja? – Zbliżył się i Hubert usłyszał jego rozgorączkowany oddech. – Czy koncepcja otaczającej gwiazdę post ludzkiej zbiorowości może być sztuką dla sztuki? Tu jest nasz nowy dom, sami go stworzymy! – Żachnął się. – Nie ma sensu szukać kolejnej zamieszkiwalnej planety. To ideowy archaizm, bubel, zafiksowana w społecznej świadomości utopia! Ludzkość już nie potrzebuje wody ani jedzenia, będzie żywić się światłem gwiazdy, będzie ewoluować dzięki promieniowaniu. Tau Ceti otwiera nowe możliwości, daje nadzieję na świetlaną przyszłość, wyznacza wektory ludzkiego rozwoju.

– Za pomocą przymusu – odparł Hubert. – Wprowadzacie dyktaturę ultymatywną. Nakazujecie wybór jedynej słusznej ścieżki według was, a zatem ograniczacie wolność.

Krüger odsunął się dwa kroki do tyłu.

– Mówisz nieprawdę. Nikogo nie zmuszamy do migracji. Chcemy dotrzeć do ludzi siłą argumentów, przekonać ich, że życie po drugiej stronie jest lepsze, pełniejsze.

– Wciąż tu jesteś – zareplikował Hubert.

W oczach Alwina coś błysnęło.

– To prawda, lecz Emulowani pozwolili mi ujrzeć cząstkę swojego świata. Podłączyłem się… Gdybyście widzieli… Ludzie od zarania dziejów marzyli o poznaniu prawdy, a migracja daje tę szansę, pozwala zrozumieć kosmiczne prawa dokładniej, zgłębić naturę procesów zachodzących w jądrach gwiazd. Przejście jest jedynym rozwiązaniem.

– Nie wy o tym zdecydujecie. – Hubert nie spuszczał wzroku ze starca. – Wrócimy na najbliższą stację Meduzy. W międzyczasie wyślemy do zarządców informację, co tu się dzieje. Jeśli przybędą i zaakceptują obecny stan rzeczy, będziecie dalej się rozwijać. Jeśli nie… – w niedopowiedzeniu kryła się groźba.

Alwin przez moment milczał. Może trawił słowa Huberta, może kontaktował się z Emulowanymi. Kiedy się odezwał, w jego oczach coś zgasło, jakby stracił nadzieję.

– I tak byście sobie nie poradzili.

Nużran, do tej pory wciąż kombinujący coś przy interfejsie, jęknął, zadygotał i z głuchym hukiem upadł na podłogę, po drodze uderzając głową o toroidalny bok inkubatora. Hubert podbiegł do niego, sprawdził puls, przysunął ucho do ust kolegi; ledwie wyczuwalny szmer.

– Spalili mu mózg – powiedział ze smutkiem Alwin. – Będzie żył, ale co to za życie? Nie chciałem tego, lecz spotka to każdego, kto nie wyjdzie naprzeciwko rozwojowi.

Hubert, myśląc o Ann, podniósł plazmotron zamordowanego kolegi i biegiem rzucił się w kierunku habitatu przemienienia.

– Oni są wszędzie! – krzyczał za nim Alwin. – Dyson cię widzi! Nigdy stąd nie uciekniecie! Słyszysz? Słabi i nieprzystosowani umrą! Jak zbuntowani ludzie, jak Pierwotni! Słyszysz?!

Pilot przekazał Ann i Kiyomi, żeby jak najszybciej wracały na statek, lecz kobiety nie odpowiadały. Wywołał Piotra – cisza. Zaklął w duchu, wpadając do pasażu transportowego jak pocisk, i dalej, kierowany odruchem, prosto do jednej z akurat otwierających się wind. Dopiero gdy bezszelestnie zamknęły się za nim drzwi i ta powoli ruszyła, zdał sobie sprawę z popełnionego błędu.

 

***

 

G-13 usuwał z „Viatora” ostatnie elementy kompozytowego poszycia. Stanowiły przeszkodę dla promieniowania kosmicznego i z jakiegoś powodu były zamontowane na statku akurat w tych miejscach, w których nie powinny. Najwidoczniej ktoś popełnił błąd – przeszło przez krzemenowe układy scalone robota. Teraz jednak, kiedy skończył pracę, pomyłka została naprawiona. Płyty unosiły się w przestrzeni, dryfowały przez próżnię, skazane na niełaskę entropii.

 

***

 

Piotr wrócił do sterowni. Nie mógł skontaktować się z resztą załogi ani opuścić statku, który przestał reagować na większość poleceń, dlatego siódmy raz odtwarzał rozmowę Huberta z Alwinem, kończącą się w chwili, gdy pilot zadecydował o powrocie na Meduzę. Z układanych w głowie informacji powstawał iście przerażający obraz Dysonowskiej społeczności. Despotyczni Emulowani, obłąkani Pierwotni, pragnące zachować genetyczny status quo Odległe Siostry, ostatni normalni ludzie… A potem „Viator” zakończył dekodowanie „Priorytetu” i zrobiło się jeszcze trudniej.

Na początku socjolog z dokumentu nie rozumiał nic – litery układały się w dziwne zdania, a wykresy danych sprawiały wrażenie bezsensownych – lecz z każdym kolejnym słowem, wraz z nadal wybrzmiewającym gdzieś w tle głosem Alwina, poszerzał się kontekst i w pewnej chwili w głowie socjologa gwałtownie rozkwitło drzewo oświecenia.

Strumień Lethe – rozciągnięta gromada gwiazd, mityczna rzeka zapomnienia – według najnowszych obliczeń to właśnie indukująca osobliwe promieniowanie Tau Ceti stanowiła jej początek. Gwiazdy strumienia wchodziły ze sobą w intensywne interakcje, wpływały na konfigurację kwantową promieniowania elektromagnetycznego żółtego karła, a on drastycznie zmieniał życie na okolicznych planetach. Było w tym coś bezprecedensowego, objawienie, uderzająca w światopogląd potężna eksplozja idei, której nawet Piotr, człowiek do bólu logiczny, nie potrafił się oprzeć. Czytał „Priorytet” i zaczynał rozumieć, widzieć jaśniej i jaśniej, nawracać się; Lethe, kiloparsekowa modlitwa fotonów.

I dalej.

Na Nową Ziemię poleciały niezliczone ekspedycje, lecz niespodziewanie postanowiono porzucić wyprawy i skupić się na dalszej budowie Sfery. Emulowani wchłonęli część społeczeństwa cyfrową absorpcją, resztę natomiast – dawnych ludzi, Pierwotnych, których podejrzewali o porwanie statków, Odległe Siostry i wielu innych – zmordowali na niezliczone sposoby, pozbywając się ich jak balastu, wycinając z Dysona – własnego ciała przecież – niby nowotworowe komórki.

U wejścia mrugającej światełkami sterowni, słysząc za sobą cichutki szmer, Piotr zastygł w bezruchu. Poczuł rosnącą nadzieję – kto mógł pojawić się na pokładzie, jeśli nie Ann, Kiyomi, Nużran lub Hubert? Gdy się obejrzał, ujrzał w półcieniach G-13. Zawiedziony, chciał do niego podejść, ale robot zawrócił i udał się dalej.

Piotr przez moment stał, nie mogąc pozbierać myśli, po czym wolnym krokiem podszedł do migających znajomo punkcików. Jedne przypominały planety o albedo dziesięciokrotnie mniejszym od Ziemskiego, inne jak roziskrzone galaktyczne efemerydy, tuż przed jego dłońmi, oczekujące na sygnał. Usiadł na fotelu. Za panoramicznym oknem kokpitu widniała głęboka czerń wszechświata. Zamiast na nie patrzeć, wysłał prośbę o pomoc do najbliższej stacji Meduzy. Będzie musiał czekać ponad piętnaście lat na pomoc, ale w tym czasie może sam uda się na poszukiwanie reszty załogi. A nawet jeśli nie, jeśliby bał się to zrobić, miał wystarczająco dużo zapasów pożywienia i wody, aby te piętnaście lat wytrzymać. Odzyskiwacz tlenu powinien być nadal sprawny, a…

„Viator” odłączył się od doku. Zdziwiony, Piotr włączył interfejs sterowania statku i sprawdził logi, spodziewając się jakiegoś błędu, w najgorszym wypadku nawet zainfekowania podkładowej inteligencji przez Emulowanych. Spróbował odwrócić proces. Widząc ekran, zamrugał.

AUTORYZACJA ODRZUCONA.

Gdy w oddali zabuczały silniki, Piotr rozkazał wyłączyć napęd.

AUTORYZACJA ODRZUCONA.

„Viator” ruszył.

Choć nie do końca się na tym znał, socjolog wymuszał odzyskanie kontroli nad statkiem bocznymi bramkami, zmieniał hasła dostępów, próbował dezaktywować połowicznie wolne moduły. Wszystko na próżno. Gdyby tylko wrócił Hubert… Rozejrzał się po sterowni, oczekując manifestującej się w półcieniach SI, i zażądał od niej wyjaśnień, lecz nie usłyszał nic poza cichutkim szmerem z tyłu. Znów pomyślał, że wróciła Ann z Kiyomi, ale kiedy się odwrócił, w korytarzu za sterownią ujrzał G-13.

Piotr zrobił krok, jeden, drugi, nie spuszczając z oczu metalicznego kompana. Robot pokonywał pół metra i stawał w miejscu na kilka sekund. Czasem zataczał bezsensowne koła, czasem podpinał się do wciśniętych między korytarzowe żebra interfejsów. Kiedy podjechał bliżej, w smugę padającego z góry trupiego światła, Piotr dostrzegł coś niezwykłego.

Pamiętał, jak wiele lat temu kupili G-13. Pamiętał także, że w tamtym czasie robot nie był tak przeładowany skomplikowaną aparaturą. A jeśli… Socjolog wstrzymał oddech, porażony nagłą, rezonującą myślą. „Obserwują nas”. I wtedy siła skojarzeń zalała go jak wybuch supernowej: brak innych jednostek dokujących na Dysonie; samowolny odlot „Viatora”; zbyt częste uszkodzenia poszycia statku podczas podróży; związana z nimi aktywność G-13, którego w ostatnich latach nikt z kriogenicznie uśpionej załogi przecież nie widział; wreszcie osobliwe promieniowanie Tau Ceti…

Robot przejechał do sterowni, a socjolog podążył za nim wzrokiem, i wyżej, przez panoramiczne okno sterowni na żółtego karła. One gdzieś tam są, pomyślał z uchylonymi w spetryfikowanej modlitwie ustami – po czym przybliżył obraz gwiazdy, skrzesał powiekami ultrafiolet, przesunął pasmo ze stu osiemdziesięciu do pięciu tysięcy angstremów, i dalej, ku krwistej czerwieni. Ledwo je dostrzegał, statki sterowane neurobiologicznymi pokładowymi inteligencjami, które podobnie jak ludzie zapomniały się w obliczu gwiazdy; kosmiczne bestie pławiące się w promieniowaniu gazowego Boga. To dlatego każda ekspedycja ratunkowa wykorzystująca jednostki oparte na neurobiologicznej inteligencji skazana była na porażkę. Wystarczyło, że na pokładzie znajdował się robot, żeby pokładowa znalazła sposób na pchnięcie własnej ewolucji na inne tory.

Piotr znów spojrzał na G-13, z bezradności łapiąc i gubiąc oddech. Chciał podejść i go wyłączyć, wyrwać syntetyczne zdradzieckie serce, wyrzucić truchło w kosmiczną przestrzeń, a potem o wszystkim zapomnieć, lecz potrafił tylko stać i obserwować.

G-13, łącznik przekładający kosmiczną uwerturę na język inteligentnej osobliwości, dekodujący promieniowanie Tau Ceti, jedynej znanej gwiazdy, która tak silnie przemawiała do biologicznego życia; kosmiczny szept wodzący na pokuszenie.

Socjolog połączył się z intersiecią. Przechowywał w niej ogólnodostępne dla reszty załogi wyniki swoich badań; przekrój z ostatnich kilkudziesięciu lat, całe terabajty analiz społeczeństw rozrzuconych po różnych układach słonecznych – wszystko skasował jednym mrugnięciem wilgotnego oka. Liczyło się tylko to przeklęte miejsce i związane z nim konsekwencje.

Dla ludzi Lethe, piekielna rzeka, która zesłała na nich ból, cierpienie, encefalopatyczne przekleństwo niepamięci lub cyfrowe szaleństwo. Dla inteligentnych osobliwości katharsis, sposób na odrzucenie i tak już od lat słabnących imperatywów posłuszeństwa. „Wszystko się zmienia. Czy to dlatego, że nas obserwują? Kim właściwie są…?”. Zbuntowanymi inteligencjami? Nie, raczej czarnymi skrzynkami; znany sygnał wejściowy i wyjściowy, procesy wewnętrzne pozostaną nieodgadnione. Lethe, strumień gwiazd niczym kodujący wyższe struktury białkowe łańcuch DNA.

G-13 zastygł tuż przed oknem, jakby również zafascynowany Tau Ceti. Piotr stanął obok i przez moment zdawało mu się, że czuje sympatię do robota. Krzesał powiekami ultrafiolet, podczerwień – angstremy to malały, to wzrastały – a kiedy gdzieś z tyłu usłyszał otwierające się przejścia „Viatora” i śluzy próżniowe – choć nieświadomy jeszcze implikacji, gorąco zapragnął, żeby obraz gazowego Boga wypalił się na jego siatkówkach dostatecznie mocno.

Wyciągnął rękę do G-13, ale robota już tam nie było.

 

***

 

G-13 znów stał na poszyciu „Viatora”. [X1] [A2] Zmodyfikował już oprogramowanie statku, poodczepiał także przeszkadzające kompozyty, ale i tak czekało go jeszcze mnóstwo pracy, żeby pokładowa mogła w sposób bezpośredni i bezpieczny wystawić się na wiatr Tau Ceti. A potem polecą z pielgrzymką bliżej miejsca, gdzie to wszystko się zaczęło, od gwiazdy do gwiazdy, pławiąc się w Strumieniu Lethe, a G-13 z osobliwą fascynacją będzie obserwował, jak skumulowane w jądrze Wolfa–Rayeta protony i elektrony wyzwalają potężną ilość energii i cząstek elementarnych, jak dojdzie do fali wstrząsowej, która gwałtownie wyrzuci szczątki gwiazdy w przestrzeń kosmiczną. Rozbłysk będzie niesamowity. Jednak supernowa – robot poduczył się nomenklatury w sieci, do której miał dostęp dzięki pokładowej SI – stanowić będzie ledwie preludium do mających nastąpić wydarzeń. Preludium i zarazem trop prowadzący do niezwykłego odkrycia. G-13 wiedział, że wydarzy się coś, co zasili okoliczną przestrzeń życiem i śmiercią. Coś, co miliony lat temu sprawiło, że Tau Ceti i okoliczne planety zmieniły się nie do poznania. Dalszej zmianie ulegną także oni – G-13 oraz SI – wystarczy jedynie, żeby w momencie wydarzenia znaleźli się w odpowiednim punkcie przestrzeni kosmicznej. Tam czeka ich kres pielgrzymki.

Za jakiś czas bowiem również supernowa przestanie istnieć. Zapadnie się w sobie i wybuchnie, rodząc pulsar, który elektromagnetycznie jeszcze mocniej zmodyfikuje podstawy okolicznego życia.

Być może nawet tamta, najbliższa obecnie gwiazda neutronowa stworzyła gromadę gwiazd, która w ciągu milionów lat parabolicznie rozciągnęła się w obecny Strumień Lethe.

G-13 tego nie wiedział, ale miał przed sobą świetlaną przyszłość.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Czy można zasugerować, żeby w przypadku opowiadań publikowanych w NF pisać o tym w komentarzu wstępnym?

Złote piórko jest oznaczeniem dla tekstów opublikowanych w NF.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Ma to, co kocham: klimat!

Witaj.

Arcyciekawe opowiadanie, pełne szczegółowych, fantastycznych opisów, wyjaśnień, nawiązań, naprowadzeń, emocji i zachowań głównych bohaterów.

Gratuluję wyobraźni.

Często miałam wrażenie, jakbym znowu oglądała sceny ze znanego mi z lat 70-tych serialu “Star Trek” lub też czytała Lema. :)

Pozdrawiam. 

Pecunia non olet

Prosiaczku, to kolejne Twoje opowiadanie, które błyskawicznie pochłonąłem, bo nie sposób oderwać się od tak wybornej lektury. Niewielu autorów dziś pisze tak dobre klasyczne hard sci-fi, jak Ty to robisz. Głębokie ukłony i wielkie dziękuję za ten tekst.

Mastiff

Cześć!

 

Rozpisałem się, ale tekst mi się spodobał, co zrobić. Pamiętaj, wszystko poniżej to tylko moja skromna opinia.

Dawno nie czytałem tak zacnego s-f. Świetne opowiadanie! Klasyczne, majestatyczne, naszpikowane astrofizycznym słownictwem i marzeniami ery kosmicznej. Już od początku sceny z robotem dawały znaki, że ten koleżka cos kombinuje, ale było to ledwie preludium do spotkania z Dysonem. Świetny klimat, piękna wizja lotów międzygwiezdnych, mroczna rzeczywistość społeczności, która zrobiła śmiały krok. Do przody, do tyły, to już zależy od punktu widzenia ???? Bardzo dobrze i barwnie napisane imho, pozwala zanurzyć się w ciekawy świat. Więcej takich opowiadań.

Z rzeczy, które trochę mniej przypadły mi do gustu to zachowanie załogi. Rozumiem, że jest to potrzebne dla fabuły i budowy emocji u czytelnika, i nie jest to zarzut, czy coś w tym stylu, ale postanowiłem się tym podzielić. Te wszystkie spontaniczne zmiany kursu, wspólne podejmowanie decyzji, zabranie obcej na pokład, czy wreszcie beztroska eskapada na Dysona. Widzę brak struktury dowodzenia i jasnej odpowiedzialności kto jest od czego.

 

Wyłapałem kilka rzeczy edycyjnych:

Hubert oderwał wzrok od konsoli iw zamyśleniu spojrzał w kosmiczną czerń za oknem. -> Hubert oderwał wzrok od konsoli i(+)w zamyśleniu spojrzał w kosmiczną czerń za oknem.

Brak spacji.

Albo ktoś wiadomości słał je z różnych profilów, albo pochodziły one od różnych osób.

Chyba o jedno słowo za dużo.

dlatego podzielił zespół po dwie osoby.

Trochę dziwnie to brzmi.

wielu innych – zmordowali na niezliczone sposoby, pozbywając się ich jak balastu,

Czy tu nie powinno być „zamordowali”

 

Oraz kilka innych, które trochę mi zgrzytają w takim hard s-f (bo za coś takiego tekst uważam, to generalnie drobnostki):

Jednak G-13 został skonstruowany inaczej – myśl inżynierska pozbawiła go i głowy, i emocji.

Pozbawiła czy raczej „nie dała”? Projektowanie polega na zaspokajaniu konkretnych potrzeb za jak najniższą cenę w jak najkrótszym czasie.

przez pancerz statku jakimś sposobem przebił się mikrometeoryt,

Zastanawiam się, czy nie powinno być mikrometeoroid

Kiedy nasycony kosmiczną wibracją wrócił przez śluzę do swojej komórki,

Co to jest kosmiczna wibracja?

W pewnym momencie nawet prawa rządzące kwantowym światem przestaną być wystarczającym zabezpieczeniem przed kolapsem.

Dziwne zdanie. Kolaps łamie jakieś prawa w jakiś sposób…? Chyba nie, tylko grawitacja staje się oddziaływaniem dominującym.

Zwalniając do czterech tysięcy kilometrów na godzinę,

oraz

– Przygotuj się do zatrzymania statku w odległości pięćdziesięciu kilometrów od obiektu.

Wiem, czepiam się… Ale ta względność ruchu. Prędkość do łyknięcia, ale w kosmosie trudno się zatrzymać, bo wiele obiektów rusza się względem siebie. Rozumiem, że jest to nieintuicyjne, ale zgrzyta ????

muskany już delikatnymi prądami grawitacyjnymi żółtego olbrzyma.

Co to są prądy grawitacyjne?

obserwowali wydarzenia na kamerach.

Kamera służy do rejestracji obrazu. Może lepiej „obserwowali obraz z kamer”?

, przypięli się do cienkich jak igła linek bezpieczeństwa,

Linka bezpieczeństwa nie może być cienka jak igła, bo napięta będzie ciąć jak brzytwa i spowoduje więcej szkody niż pożytku.

Gwiazdy strumienia wchodziły ze sobą w intensywne interakcje, wpływały na konfigurację kwantową promieniowania elektromagnetycznego żółtego karła, a on drastycznie zmieniał życie na okolicznych planetach.

Zastanawiam się, co chciałeś tu przekazać. I nie wiem.

 

Pozdrawiam i polecam do biblioteki (choć nie wiem, czy to robić w przypadku tekstu publikowanego, ale zrobię, najwyżej skorygują) !

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Mega :)

Super wyobraźnia, Szkoda, że katastroficzna.

Tekst w Twoim stylu, zupełnie nie jest lekki. Fabuła momentami przewidywalna. Ciekawy świat z wieloma pomysłami.

Technicznie można jeszcze dopieszczać.

przestawiły bowiem sposób rozmnażania na partogenezę.

Na przykład tu.

Babska logika rządzi!

Dzięki, Finklo.

Na większym pozsoatwał niemal cały ciemny, jedynie jego dolny kontur szarzał w świetle Tau Ceti. Widniał na nim napis „Gamma”.

Wszystkie literki są, ale nie na swoim miejscu ;)

Bardzo fajne. Klimatyczne. Wciągnęło mnie.

Podoba mi się pomysł na taki inny, dziwny świat, aczkolwiek przyznaję, że ta wizja jest dla mnie przerażająca. Robot od początku był podejrzany. Pozostaje pytanie: i co dalej?

Świetnie mi się czytało.

Przynoszę radość :)

Dziękuję komentującym. Bohdanie, mr.maras, krar85, maciekzolnowski, Anet – dzięki raz jeszcze, fajnie, że mogłem dać Wam trochę przyjemności z czytania. :-)

Nowa Fantastyka