- Opowiadanie: Wiola27 - Klątwa Atlantydów

Klątwa Atlantydów

„Byłeś od­bi­ciem do­sko­na­ło­ści, pełen mą­dro­ści i nie­zrów­na­nie pięk­ny.

Miesz­ka­łeś w Ede­nie, ogro­dzie Bożym; okry­wa­ły cię wszel­kie­go ro­dza­ju szla­chet­ne ka­mie­nie: rubin, topaz, dia­ment, tar­szisz, onyks, beryl, sza­fir, kar­bun­kuł, szma­ragd, a ze złota wy­ko­na­no okręt­ki i opra­wy na tobie, przy­go­to­wa­ne w dniu twego stwo­rze­nia.

Jako wiel­kie­go che­ru­ba opie­ku­nem usta­no­wi­łem cię na świę­tej górze Bożej, cha­dza­łeś po­śród błysz­czą­cych ka­mie­ni.

Byłeś do­sko­na­ły w po­stę­po­wa­niu swoim od dni twego stwo­rze­nia, aż zna­la­zła się w tobie nie­pra­wość.” Ks. Eze­chie­la, Roz. 28, 12-15, Bi­blia Ty­siąc­le­cia

Oceny

Klątwa Atlantydów

Pro­log

 

– Dość! – ryk­nął nie­na­tu­ral­nym gło­sem Bal­zak i ude­rzył otwar­tą dło­nią w blat stołu. Za­ko­ły­sał się, za­trze­po­tał rzę­sa­mi i opadł cięż­ko na ławę. Miał już nie­źle w czu­bie.

W gło­wie mu hu­cza­ło, a świat roz­mył się mu się przed ocza­mi jak akwa­re­la, tonąc w bla­sku ko­lo­ro­wych krysz­tałów roz­wie­szo­nych po ta­wer­nie ni­czym świą­tecz­ne gir­lan­dy.

Prze­łknął ślinę i za­ma­szy­ście otarł brodę.

– Trza wra­cać – wybełkotał i nie­obec­nym wzro­kiem spoj­rzał w stro­nę sie­dzą­ce­go tuż obok, lekko zgra­bio­ne­go ma­ry­na­rza, któ­re­go włosy po­kry­wa­ła już de­li­kat­na si­wi­zna. 

Filon jed­nym hau­stem opróż­nił swój kufel. Od­sta­wił go z hu­kiem. 

Wzdry­gnął się i za­ka­słał. 

Wino było cierp­kie i pie­kiel­nie mocne. 

Wy­tarł krza­cza­ste wąsy i za­mla­skał. Zaj­rzał do sto­ją­ce­go obok dzba­na. Pod­niósł go i po­trząch­nął nim lekko.

Wino chlup­nę­ło ra­do­śnie.

Jego twarz roz­ja­śni­ła się w sze­ro­kim uśmie­chu.

Zigno­rował to­wa­rzy­sza, prze­chy­lił dzban, ob­fi­cie nalał wino do dwóch sto­ją­cych przed nim kufli i opróż­nił am­fo­rę do cna. Nim ją jed­nak od­sta­wił, dla pew­no­ści po­trząch­nął nią kilka razy.

Bez dwóch zdań była pusta.

Bal­zak chwy­cił łap­czy­wie swój kufel.

Przy­su­nął go bli­żej i objął pal­ca­mi.

Jęk­nął coś nie­zro­zu­mia­łe­go i mach­nął, szybko ręką. Po­ki­wał po­ta­ku­ją­co głową. Po­dra­pał się po karku i ro­zej­rzał się po go­spo­dzie.

Gło­śno było jak w ulu.

Ta­wer­na wy­pcha­na ni­czym młyń­ski wór pę­ka­ła w szwach.

Nie bra­ko­wa­ło tu drob­nych kup­ców, ku­gla­rzy, ma­gi­ków, fi­lo­zo­fów, po­mniej­szych szlach­ci­ców, ma­ry­na­rzy, wę­drow­nych ma­este­rów, któ­rzy przy­by­li tu z od­le­głych stron kró­le­stwa.

Drob­nych zło­dziei, na­jem­ni­ków, pod­rzęd­nych ar­ty­stów, wojów i ry­ce­rzy niż­sze­go szcze­bla. Nie za­bra­kło też wę­drow­nych ka­pła­nów, bar­dów oraz sa­mot­nych po­szu­ki­wa­czy przy­gód.

Wszy­scy oni, cały ten misz­masz szyn­kow­skiej braci, upcha­ny jeden obok dru­gie­go, przy­by­li tu z jed­ne­go po­wo­du.

Z oka­zji Świę­ta Świa­tła.

Raz do roku, wcze­sną wio­sną sto­li­ca pę­ka­ła od nad­mia­ru i róż­no­rod­no­ści ele­men­tu, który zjeż­dżał się z każ­dej nawet naj­bied­niej­szej dziel­ni­cy kró­le­stwa.

Wszyst­ko po to, aby uczest­ni­czyć w co­rocz­nych ob­cho­dach or­ga­ni­zo­wa­nych z oka­zji wiel­kie­go zwy­cię­stwa ry­ce­rzy świa­tło­ści nad mrocz­ną armią de­mo­nów.

Ma­go­wie, fi­lo­zo­fo­wie, ma­te­ma­ty­cy, ucze­ni, ku­gla­rze, ar­ty­ści, ka­pła­ni, kła­pa­ki, ma­gi­nie, na­jem­ni wo­jo­wie, mi­strzo­wie mie­cza, księż­ne i ksią­żę­ta, kró­lo­wie, damy, pa­no­wie, szlach­ci­ce oraz pro­sta ho­ło­ta.

Ta istna mie­szan­ka wszyst­kich klas spo­łecz­nych od wy­so­ko uro­dzo­nych ary­sto­kra­tów z do­miesz­ką kró­lew­skiej krwi po wszel­kich uczo­nych, kup­ców, tra­ga­rzy, szar­la­ta­nów, po­szu­ki­wa­czy przy­gód, zwy­kłych rze­zi­miesz­ków, szu­ka­ją­cych ła­twe­go za­rob­ku co roku zjeż­dża­ła się do mia­sta nie tylko po to, aby zo­ba­czyć wspa­nia­łą fetę przy­go­to­wa­ną na ten czas, ale po to, żeby na wła­sne oczy zo­ba­czyć sto­li­cę kró­le­stwa – Atlan­tis.

Kto wi­dział Atlan­tis, wi­dział już wszyst­kie cuda świa­ta.

Do karcz­my wszedł męż­czy­zna.

Bal­zak wbił w niego spoj­rze­nie.

Obcy od razu rzu­cał się w oczy.

Był wiel­ki jak tur. Za­ro­śnię­ty ni­czym dzik. Gębę miał po­dra­pa­ną. Kan­cia­stą. Osmo­lo­ną od sadzy i pyłu. Przy­po­mi­nał trol­la. Lazł po­kracz­nie, roz­py­cha­jąc się na boki. Obi­jał się ni­czym piłka od usta­wio­nych gęsto sto­łów i co chwi­la kogoś trą­cał.

Na prze­kleń­stwa od­po­wia­dał mro­żą­cym krew spoj­rze­niem, a u jego boku po­ły­ski­wał pięk­ny miecz.

To wła­śnie ta mi­ster­nie wy­ko­na­na broń przy­by­sza przy­ku­ła uwagę Bal­za­ka.

Istny maj­stersz­tyk.

Rę­kojeść miał zro­bio­ną z ame­ty­stu. Ozdobiona była w tak fi­ne­zyj­nymi wzorami, jakby wy­szła spod dłuta sa­me­go mi­strza Pig­ma­lio­na, twór­cy głów­ne­go oł­ta­rza w Wiel­kiej

Świą­ty­ni Mocy w Atke.

Szpic mie­cza wy­ku­to z bia­łe­go, prze­zro­czy­ste­go krysz­ta­łu, a zakończony był szkarłatnym, zakrzywiony ni­czym orli pazur ostrzem.

Taki oręż to nie byle co.

Nie każ­de­go stać było na takie cudo.

Obcy mu­siał być kimś waż­nym.

– Skąd u licha ma takie cudo? – za­chły­snął się ła­ko­mie Bal­zak, sze­ro­ką dło­nią otarł ślinę z brody i wy­ba­łu­szył oczy. – Cudo takie jakby je sam He­faj­stos wykuł – za­cmo­kał i od­pro­wa­dził wzro­kiem wiel­ko­lu­da.

Przy­bysz za­trzy­mał się w pół kroku tuż przed barem. Ro­zej­rzał się, jakby kogoś szu­kał, niezgrabnie po­dra­pał się po karku i za­stygł na chwi­lę.

Ra­mio­na mu opa­dły, po­pra­wił miecz po­ły­sku­ją­cy u boku, na­brał po­wie­trza i na­prę­żył klat­kę.

Teraz wy­glą­dał na ol­brzy­ma.

Opu­ścił groź­nie głowę i zmru­żył oczy.

Po­now­nie wzro­kiem po­wę­dro­wał przez salę. Jego spoj­rze­nie za­trzy­ma­ło się na czymś, co ukry­wa­ło się w ciem­nym kącie go­spo­dy.

Zgar­bił się i po­włó­czy­stym kor­kiem ru­szył w kie­run­ku sto­ją­cej tam ławy.

Usiadł cięż­ko i wyprostował demonstracyjnie nogi.

Bal­zak zbystrzał.

Wy­cią­gnął szyję, a jego oczy stały się ogrom­ne i błysz­czą­ce ni­czym oczy dziec­ka, które dopiero teraz za­uwa­ży­ło ogrom­ny sklep ze sło­dy­cza­mi.

Na ławie tuż obok ol­brzy­ma w ciem­nym kącie sie­dzia­ła pięk­na dziew­czy­na.

Za­chwy­co­ny, aż po­de­rwał się na równe nogi.

Wy­ba­łu­szył oczy i kilka razy prze­tarł je ze zdziwienia.

Za­nie­mó­wił.

Była ide­al­na.

Nie­biań­skiej urody ko­bie­ta wy­glą­da­ła jak wcie­le­nie samej bo­gi­ni mi­ło­ści Afro­dy­ty.

Z za­chwy­tu, aż za­schło mu w gar­dle. Ko­la­na miał jak z waty, a serce ło­po­ta­ło mu ni­czym przerażony gołąb.

– Czy to nie­biań­ska isto­ta? A może de­mo­ni­ca? – szep­tał do sie­bie, nie od­ry­wa­jąc od niej wzro­ku. Bał się, że jeśli choć na chwi­lę się od­wró­ci, ona znik­nie. – Bo­gi­ni. Cud stwo­rze­nia – cmo­kał z zachwytu.

Pięk­na i be­stia roz­ma­wia­li, prawie nie po­ru­sza­jąc usta­mi. On coś tłu­ma­czył, ona tylko potakiwała.

Wiel­ko­lud za­milkł na chwi­lę, po­tarł dło­nią po bro­dzie i ro­zej­rzał się czuj­nie.

Nie­ocze­ki­wa­nie, chwy­cił mie­szek przy­pię­ty do swo­je­go pasa i coś z niego wy­grze­bał.

Ta­jem­ni­czy przed­miot, dys­kret­nie ukrył w ogrom­nej dłoni i podał go dziew­czy­nie.

Ona od razu, bez pa­trze­nia wsu­nę­ła za­wi­niąt­ko do ukry­tej w fał­dach sukni kie­sze­ni.

Obcy wstał nagle i bez po­że­gna­nia ru­szył w kie­run­ku drzwi.

Bo­gi­ni zo­sta­ła.

Sie­dzia­ła sama w ciem­nym kącie. Przy­glą­da­ła się swoim dło­niom i ni­czym mała dziew­czyn­ka ma­cha­ła bez­tro­sko drob­ny­mi stóp­ka­mi.

Jej suk­nia była prawie prze­zro­czy­sta.

Ma­te­riał był zwiew­ny, de­li­kat­ny i po­ły­sku­ją­cy jakby utka­ny z pa­ję­czych nici. Jej duże, kształt­ne pier­si nie­śmia­ło wy­glą­da­ły spo­mię­dzy gę­stych, opa­da­ją­cych ka­ska­do­wo, czar­nych jak heban wło­sów.

Buzię miała py­za­tą, ru­mia­ną. Jędr­ną ni­czym do­rod­ne, słod­kie jabł­ko. Usta wy­dat­ne, a ogrom­ne czar­ne jak wę­gli­ki oczy iskrzy­ły ra­do­śnie.

Z ust Bal­za­ka wy­do­był się cichy jęk.

– Nie gap się – szorst­ko upo­mniał go Filon i dał mu po­tęż­ne­go kuk­sań­ca w bok. – Jesz­cze kto po­my­śli, że szu­kasz guza – ostrzegł go i po­now­nie wziął ob­fi­ty łyk pa­skud­ne­go wina, aż mu wy­krzy­wi­ło gębę.

Otarł całą dło­nią usta i ode­tchnął.

Bal­zak po­słał mu tylko gniew­ne spoj­rze­nie.

– Nie dla psa mię­si­wo – syk­nął ostrze­gaw­czo Filon i mla­snął gło­śno. – Trze­ba znać swoje miej­sce. Taka dama to tylko kło­po­ty. Znam ja się na tym – po­wie­dział i pod­niósł swój kufel. – Mam szó­sty zmysł, a ta, aż śmier­dzi kło­po­ta­mi – wcią­gnął ze świ­stem po­wie­trze i po­ki­wał po­ta­ku­ją­co głową.

Bal­zak mil­czał. Za­nu­rzył usta w winie i otarł je dło­nią.

– To wino sma­ku­je jak skwa­śnia­łe szczy­ny – syk­nął Bal­zak, splu­nął na pod­ło­gę i po­wtór­nie wzro­kiem od­szu­kał dziew­czy­nę.

Sie­dzia­ła, od­dy­cha­jąc spo­koj­nie.

Wzrok wbiła w pod­ło­gę.

Ko­ły­sa­ła się na boki i ba­wi­ła się ko­smy­kiem wło­sów.

Filon za­darł głowę i przez chwi­lę przy­glą­dał się bo­gi­ni. Mu­siał przy­znać, że była nad wyraz uro­dzi­wa, ale było w niej też coś mrocz­ne­go. Jakby nie na­le­ża­ła do tego świa­ta.

Mrocz­na aura ni­czym gęsta mgła spo­wi­ja­ła jej po­stać.

Do­pie­ro teraz za­uwa­żył, że ona też mu się przy­glą­da.

Nagle coś wście­kłe­go i dzi­kie­go bły­snę­ło w jej oczach, a jego ciało prze­szył zimny, nie­przy­jem­ny dreszcz.

Wzdry­gnął się i wy­pro­sto­wał.

Prze­ra­żo­ny spoj­rzał na Bal­za­ka, chwy­cił go mocno za ramię i wy­beł­ko­tał:

– Od­puść. To zły po­mysł –

Przy­ja­ciel go nie słu­chał. Jak odu­rzo­ny klą­twą zmru­żył tylko oczy, po­dra­pał się brud­ną ręką po gę­stej, rudej czu­pry­nie i wes­tchnął cięż­ko.

W jego umy­śle była tylko pięk­na nie­wia­sta.

Przed świ­tem mu­siał być na stat­ku. Ka­pi­ta­nem był stary wyga, który do­sko­na­le znał ma­ry­nar­skie sła­bost­ki i choć sam czę­sto lał w gar­dło wino bez umia­ru, nie to­le­ro­wał dwóch rze­czy: spóź­nial­skich i pi­ja­ków.

Tym razem cze­ka­ła ich długa wy­pra­wa. Pły­nę­li do No­we­go Lądu.

Do mi­tycz­ne­go mia­sta po­ło­żo­ne­go po dru­giej stro­nie Słu­pów He­ra­kle­sa.

Do Delf.

Do mia­sta cudów, uzdro­wi­cie­li i magów.

Do sto­li­cy wiel­kiej wy­rocz­ni.

– Pięk­na – ję­czał Bal­zak jak w ma­li­gnie i wbił w nieznajomą, głodne spoj­rze­nie. Prze­su­nął wzro­kiem po jej ciele – Nie od­pusz­czę – za­ci­snął place w pięść.

Jed­nym hau­stem opróż­nił kufel, od­sta­wił go z hu­kiem i wstał.

– Za­po­mnij o niej! – Filon za­ję­czał bła­gal­nie, chwy­cił go sil­nie za ramię, ale Bal­zak tylko wyszarpał i ru­szył przed sie­bie.

Było tłum­nie i gwar­nie.

Ma­ry­narz się ro­zej­rzał. Wzro­kiem prze­pły­nął po izbie. Wśród gości nie od­na­lazł już wiel­ko­lu­da. Mu­siał na dobre opu­ścić ta­wer­nę.

Bal­zak nie był tchó­rzem, jak było trze­ba bić się z wro­giem do nie­przy­tom­no­ści, to się bił, ale przy­bysz wy­glą­dał na ta­kie­go co, z nie­jed­ne­go pieca jadł i nie­jed­ne­mu py­szał­ko­wi po­ra­cho­wał już kości.

Z ta­ki­mi jak on le­piej było nie za­dzie­rać. Szcze­gól­nie, gdy był to ktoś, kto nosił u boku tak do­sko­na­ły miecz.

Mu­siał po­cho­dzić co naj­mniej z gwar­dii kró­lew­skiej albo słu­żył ja­kie­muś potężnemu moż­no­wład­cy.

A takim le­piej było nie pod­ska­ki­wać.

Szedł po­wo­li.

Wzro­kiem spa­tro­lo­wał drew­nia­ną pod­ło­gę.

Prze­mknął po niej po­bież­nie i za­trzy­mał wzrok na jed­nym ze stołów. Pod sze­ro­ką ławą leżał zwi­nię­ty w kłę­bek ni­czym do­rod­ny kocur szlach­cic.

Bo­ga­to odzia­ny, w pięk­nych bu­tach. Dło­nie miał sple­cio­ne, głowę przy­tu­lo­ną do nich. Oczy za­mknię­te.

Chra­pał, po­mla­sku­jąc.

– Świę­to Świa­tła – za­klął drwią­co Bal­zak i de­mon­stra­cyj­nie z lekką od­ra­zą na­pluł na pod­ło­gę.

To był jeden z po­wo­dów dla­cze­go nie lubił sto­li­cy.

Mia­sto było wręcz wy­pcha­ne przy­jezd­ny­mi. Wszy­scy parli do Atlan­tis dla prze­py­chu, bo­gac­twa i próżniactwa.

Wszy­scy ci, któ­rym ma­rzy­ła się sława, ka­rie­ra, nie­prze­by­te bo­gac­two, wła­dza i cał­ko­wi­ta roz­pu­sta, osia­da­li wła­śnie tu, w sto­li­cy wiel­kie­go im­pe­rium Atlan­ty­dy.

Bo­ga­ta sto­li­ca była rów­nie ka­pry­śna, jak los, czy bo­go­wie.

Jed­nym da­wa­ła złote, lau­ro­we wień­ce, a in­nych nisz­czy­ła.

Ma­ry­narz w sto­li­cy był trze­ci raz i teraz mógł z czy­stym su­mie­niem stwier­dzić, że szcze­rze nie­na­wi­dził tłu­mów, a już naj­bar­dziej nie cier­piał tych na­wie­dzo­nych wiesz­czy, któ­rzy zla­ty­wa­li się tu co roku ni­czym muchy do łajna, gło­sząc wszę­dzie ozna­ki nad­cią­ga­ją­ce­go końca świa­ta.

Tego dzia­do­stwa szcze­rze uni­kał jak za­ra­zy.

Po­now­nie wbił spoj­rze­nie w dziew­czy­nę.

Na chwi­lę za­po­mniał o tym całym plu­ga­stwie i nie­sio­ny eks­ta­zą, sunął wprost w jej lśnią­ce ni­czym wy­po­le­ro­wa­ny mar­mur, śnież­no­bia­łe ra­mio­na.

Było w niej w jej oczach coś mrocz­ne­go i za­ra­zem dziew­czę­ce­go.

Coś bar­dzo po­cią­ga­ją­ce­go i hip­no­ty­zu­ją­ce­go.

Nagle go olśni­ło.

– To pew­nie wal­ki­ria. Le­gen­dar­na wo­jow­nicz­ka. Wy­bra­niec Siły Naj­wyż­szych – za­chły­snął się, a na samo słowo „wal­ki­ria” nogi zgię­ły się pod nim tak gwał­tow­nie, że mało nie upadł.

Sły­szał wiele opo­wie­ści o wy­brań­cach. O ich od­wa­dze. O ich nie­zwy­kłej sile i wa­lecz­no­ści. Mu­sia­ła być pięk­ną wal­ki­rią, bo kim innym by­ła­by tak do­sko­na­ła isto­ta?

Zmru­żył oczy.

Dziew­czy­na nie wy­glą­da­ła na wo­jow­ni­ka.

Nie miała na sobie lśnią­cej, wa­ha­lij­skiej zbroi moc­nej jak stal, a mięk­kiej w do­ty­ku jak je­dwab. Nie za­uwa­żył też żad­ne­go mie­cza ani to­po­ra ma­cze­ty czy łuku.

Na ciele nie miała man­da­li ani ni­cze­go innego, co za­ra­dzi­ło­by jej walkiriańskie po­cho­dze­nie.

Kim więc była?

Może pra­daw­ną bo­gi­nią?

Opusz­czo­ną i za­po­mnia­ną. Po­ko­na­ną przez dawne armie wy­brań­ców.

W gło­wie hu­cza­ło mu wino i krew.

Upo­jo­ny mi­ło­ścią i sporą ilo­ścią moc­ne­go al­ko­ho­lu, dziar­sko ni­czym dorodny kogut, ru­szył ku swemu prze­zna­cze­niu.

A jego los już utka­ły mojry.

Wsparł prawą rękę o filar, po­chy­lił się w kie­run­ku nie­zna­jo­mej i wy­beł­ko­tał:

– Wi­ta­aj pięk­naa bo­gi­niii – mówił prze­cią­ga­jąc nie­na­tu­ral­nie każde słowo.

Dziew­czy­na spojrzała na niego zaskoczona.

Widok jej zim­nych i pu­stych oczów zmro­zi­ło mu krew w ży­łach.

Od razu ochło­ną i wy­trzeź­wiał.

Włosy zje­ży­ły mu się na gło­wie.

Cofną się.

Nie­ocze­ki­wa­nie twarz bo­gi­ni po­ja­śnia­ła. Jej oczy roz­bły­sły. Przy­po­mi­na­ły teraz odłam­ki czar­ne­go lu­stra. Za­chi­cho­ta­ła dźwięcz­nie, jed­no­cze­śnie roz­rzu­ca­jąc uro­czo burzę, kru­czo­czar­nych wło­sów.

Krew znów za­wrza­ła mu w ży­łach.

– Je­stem Bal­zak. A ty, jak masz na imię? – usiadł obok.

Wpa­try­wa­ła się w niego z za­cie­ka­wie­niem.

Nie od­po­wie­dzia­ła.

Za­ci­snę­ła tylko usta w dzió­bek i mil­cza­ła.

Męż­czy­zna zdę­biał.

Przez jego umysł prze­pły­nę­ła ni­czym błysk myśl:

Drwi ze mnie?

Bawi się mną?

Nie je­stem jej go­dzien?

– Jak masz na imię? – po­wtó­rzył i szcze­rząc zęby sta­rał się ukryć na­ra­sta­ją­ce w nim za­że­no­wa­nie.

Dziew­czy­na tylko prze­chy­li­ła głów­kę to na prawo, to na lewo.

Za­mru­ga­ła dłu­gi­mi jak wa­chla­rze rzę­sa­mi i wpa­tru­jąc się w niego z za­cie­ka­wie­niem, mil­cza­ła.

Przy­po­mi­na­ła ma­łe­go szcze­nia­ka, który z fa­scy­na­cją ogrom­ny­mi, błysz­czą­cy­mi ocza­mi przy­glą­dał się no­we­mu panu.

– To nie­mo­wa – usły­szał nagle za ple­ca­mi ochryp­nię­ty głos karcz­ma­rza, który wła­śnie go mijał z upcha­ną po brzeg tacą pełną dzba­nów wina.

Bal­zak za­trzy­mał go w pół korku.

Wy­rwał mu dwa kufle, rzu­cił kilka zło­tych monet i po­wtó­rzył jakby chciał się upew­nić:

– Nie­mo­wa? –

Karcz­marz tylko szyb­ki ru­chem przy­tak­nął. Łap­czy­wie zgar­nął mo­ne­ty i znik­nął w morzu gości ni­czym w otchłani fal trój­masz­to­wiec pod­czas sztor­mu.

Bal­zak jesz­cze przez chwi­lę sta­rał się od­szu­kać wzro­kiem go­spo­da­rza, jed­nak wi­dząc dookoła tylko za­pi­ja­czo­ne mordy ma­ry­na­rzy, mach­ną ręką i po­now­nie usiadł obok dziew­czy­ny.

Podał jej kufel wina.

Sam po­spiesz­nie wziął po­tęż­ny łyk z dru­gie­go, żeby dodać sobie nieco otu­chy, odchrząknął i wy­tarł reszt­ki al­ko­ho­lu z krza­cza­stych wąsów.

Dziew­czy­na za­chi­cho­ta­ła.

Spoj­rza­ła mu głę­bo­ko w oczy i nagle bez słowa po­de­rwa­ła się z ławy. Chwy­ci­ła go mocno za rękę i bie­giem rzu­ci­ła się w stro­nę drzwi.

Za­trzy­ma­li się na nie­wiel­kim obej­ściu.

Bo­gi­ni nie­spo­dzie­wa­nie pu­ści­ła jego dłoń i spoj­rza­ła mu głę­bo­ko w oczy.

Oto­czy­ła ich cięż­ka cisza.

Byli sami.

Noc była głę­bo­ka.

Ponad ich gło­wa­mi roz­po­ście­ra­ło się gra­na­to­we, upstrzo­ne gwiaz­da­mi niebo.

Mia­sto to­nę­ło w morzu ko­lo­ro­wych świa­teł i gorących rytmach mu­zy­ki.

Do­oko­ła uno­sił się za­pach spa­le­ni­zny i dymu.

Jesz­cze chwi­lę temu niebo pło­nę­ło roz­świe­tlo­ne ogro­mem sztucz­nych ogni. Po tej fecie po­zo­sta­ła tylko utka­na z dymu mgła.

Bo­gi­ni po­now­nie za­chi­cho­ta­ła, za­dzior­nie roz­rzu­ciła włosy i ob­ję­ła jego kark ra­mio­na­mi. Za­mru­ga­ła czar­ny­mi jak wę­giel ocza­mi i nie­ocze­ki­wa­nie wpiła się w jego usta przy­ci­ska­jąc mocno swoje.

Za­chłan­nie we­pchnę­ła mu język do gar­dła. Jej dłoń nie­ocze­ki­wa­nie ze­śli­zgnę­ła się po jego ciele i mocno chwy­ci­ła za jego mę­skość.

Bal­zak jęk­nął z roz­ko­szy.

Już miał za­drzeć jej suk­nię jego dłoń wła­śnie nie­skrę­po­wa­na su­nę­ła po jej nagim udzie gdy stało się coś dziw­ne­go.

Po­czuł lek­kie ukłu­cie w język i słod­ko gorz­ki smak nagle roz­szedł się w jego ustach.

Od­sko­czył prze­ra­żo­ny i za­stygł.

To trwa­ło uła­mek se­kun­dy.

Czuł jak ciało mu drę­twie­je.

Naj­pierw prze­szył go pa­ra­li­żu­ją­cy dreszcz. Nie­przy­jem­ne mro­wie­nie od­cię­ło mu nerwy, a jego ciało zwiot­cza­ło i ze­sztyw­nia­ło.

Pierw­szy zdrę­twiał mu język, póź­niej po­licz­ki i usta. Pa­ra­liż ogar­nął całą jego twarz i stop­nio­wo od­ciął ko­lej­ne człon­ki.

Rozum pod­po­wia­dał mu:

– Ucie­kaj! Ratuj się! – ale na to było już za późno. 

Tym cza­sem cud dziew­czy­na pa­trzy­ła na niego jak na kawał so­czy­ste­go mięsa.

Ob­li­za­ła ła­ko­mie usta i chwy­ci­ła go sil­nie pod ramię.

Była nad­ludz­ko silna.

Prze­ra­żo­ny Bal­zak stał z roz­dzia­wio­ny­mi usta­mi, za­sty­gły­mi w po­ca­łun­ku i gapił się na nią onie­mia­ły.

Wciąż po­zo­stał świa­do­my.

Teraz przy­po­mniał sobie, za­sły­sza­ne od sta­rych ma­ry­na­rzy jesz­cze, gdy był dziec­kiem opo­wie­ści o wiedźmach, wam­pi­rach i in­ny­mi de­mo­ni­ca­mi, które pod po­sta­cią pięk­nej ko­bie­ty zwa­bia­ły męż­czyzn, odu­rza­ły, żeby ich póź­niej po­żreć.

Nagle pełne usta pięk­nej nie­zna­jo­mej otwo­rzył się nie­na­tu­ral­nie sze­ro­ko, roz­ry­wa­jąc na strzę­py jej pięk­ną twarz, a z ogrom­nej pasz­czy wy­try­snę­ły po­kła­dy je­dwab­nej, lep­kiej nici.

W kilka chwil owi­nę­ła ciało ma­ry­na­rza, two­rząc z niego ogrom­ny kokon i ni­czym bez­wol­ną kukłę za­cią­gnę­ła w kie­run­ku po­bli­skie­go śmie­cio­wi­ska.

Bal­zak wciąż był świa­do­my.

Sły­szał szum ude­rza­ją­cych fal oce­anu.

Gdzieś z od­da­li do­biegł do niego gwar i śmie­chy ucztu­ją­cych.

Chciał krzy­czeć.

We­zwać pomoc, ale jego usta po­zo­sta­ły zwiot­cza­łe i sztyw­ne.

Bez­rad­ny.

Spa­ra­li­żo­wa­ny.

Leżał za­wi­nię­ty w rulon ni­czym dywan.

Nagle usły­szał prze­ra­ża­ją­ce szczęk­nię­cia przy­po­mi­na­ją­ce sze­lest cykad.

Coś ro­ze­rwa­ło kokon i krwa­we ślepia wy­ło­ni­ły się z ciem­no­ści.

 c.d.n. :)

Koniec

Komentarze

Rękojmia to na pewno nie to samo, co rękojeść, inaczej: głownia.

StanąŁ, prysnąŁ, świsnąŁ – zawsze z “ł” na końcu. Piszesz “ze słuchu”? Jeżeli tak, to słuchaj ludzi z dobrą dykcją.

Z przecinkami też lekko na bakier…

Ale, dla swoistej równowagi, fragment uważam za dobrze dobrany. Coś się w nim dzieje, i to coś, wydaje mi się, istotnego dla dalszego ciągu historii. Styl, oceniając ogólnie, też z tych ciekawszych, dynamiczniejszych nastrojowo.

Jednakże bez zawarcia bliskiej znajomości z polską ortografią oraz interpunkcją trudno będzie o oszałamiający sukces…

cheeky

Sory, już fragmenty tego fragmentu nie nastrajają optymistycznie…

ryknął nienaturalnym głosem Balzak

Niejaki Honoriusz Balzak (czyli Honore de Balzac) nie byłby zachwycony sytuacją.

Jeszcze gorzej brzmi to w języku niderlandzkim – worek mosznowy… Może bezpieczniej

przemianować go na jakiegoś Tęgożłopa czy innego Zbystrzała?

 

Dalej też problemy, niestety…

Przełkną  ł

Podniósł go i potrząchną  ł

dla pewności potrząchną nią kilka razy.  ł

machnął lakonicznie ręką.  > czyli jak?

syknął Balzak, spluną na podłogę ł

Rękojmię miał zrobioną z ametystu > ten miecz…

 Dalej nie dałem rady. Do tego przecinki etc. Proponuję przeredagować sumiennie całość.

dum spiro spero

Cześć Wiola27! Mamy czwartek, więc środowy dyżurny melduje się na pokładzie.

 

Pierwsze i najważniejsze: gratuluję debiutu na forum i dziękuję, że podzieliłaś się z nami swoją twórczością.

 

Musisz też wiedzieć, że fragmenty nie cieszą się tutaj specjalnym powodzeniem czytelniczym, użytkownicy raczej oczekują zamkniętych historii (nawet, jeżeli są osadzone w jakimś większym świecie wykreowanym przez autora). 

 

Tekst przeczytałem, jest dynamicznie. Postać Balzaka ma jakąś głębię, a świat przedstawiony może zaciekawić. ALE. Niestety warstwa językowa (ortografia, interpunkcja) pozostawia tak wiele do życzenia, że w normalnych warunkach (poza dyżurem) zaprzestałbym lektury najdalej w połowie. Tekst wymaga obróbki i to potężnej.

 

Pozwoliłem sobie bezwstydnie skopiować z posta Arnubisa garść poradników, zapoznaj się proszę z nimi, z pewnością pomogą Ci w dalszej pracy twórczej:

 

Cześć, jestem tu nowy – czyli temat powitalny

Złote, srebrne i brązowe piórka – wyjaśnienie portalowych odznaczeń

Poczekalnia i Biblioteka – wyjaśnienia głównych kategorii w dziale opowiadań

Betuj bliźniego swego jak siebie samego – poradnik dotyczący betowania opowiadań wg PsychoFisha

Portal dla żółtodziobów – poradnik dla nowych użytkowników wg Drakainy

Interpunkcja dla początkujących – poradnik dotyczący interpunkcji wg Tarniny

Składnia dla początkujących – poradnik dotyczący składni wg Tarniny

Jak zapisywać dialogi – poradnik zapisu dialogów wg Mortycjana 

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej!

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Siema Wiola27

Jest wiele błędów, które podczas czytania rzucają się w oczy. To akurat najmniejszy problem. Autokorekta i załatwione. Podobało mi się. Czytałem z zaciekawieniem. No cóż… chłop był nabzdryngolony. Spodobała mu się niewiasta i nic dziwnego, że wybiegł z nią na zewnątrz. Zapłacił wysoką cenę za uczucie, które w nim zapłonęło jak ogień w piecu centralnym (tylko, że on dolał sobie niepotrzebnie benzyny (wina), i buchnęło to wszystko, kończąc jego żywot.

Nie posłuchał Filona, który zapewne przez kwasy rozczarowań i jadu niespełnionych miłości względem kobiet, doskonale wiedział, że to skończyć się musi co najmniej źle, jeśli nie bardzo źle. Dobra. Usprawiedliwiłem go sobie. Myślę, że nie wybiegł za nimi, bo mu się zwyczajnie nie chciało. Zresztą…też gdybym wypił butelczynę przedniego jabłecznika, nie chciałoby mi się biegać, a bardziej spać.

Podobało mi się. Klimat fantasy jest, wino jest, kobieta jest, jeszcze tylko śpiewu zabrakło, ale to chyba nie problem Wioletto, prawda? Chętnie przeczytam kontynuację, jeśli się takowa ukaże. 

Pozdrawiam

Witam, 

bardzo dziękuję za cenne uwagi i wskazówki. Cieszę się, że fragment się podobał.

Mam nadzieję, że nowe wpisy spotkają się z równie ciepłym uznaniem. 

Hesket, jestem wdzięczna za tak obrazowe podsumowanie wink. Twoja opinia podniosła mnie na duchu i zmotywowała do dalszej pracy nad tekstem. 

To jeszcze nie koniec, bo to właściwie początek historii. blush

Pozdrawiam cieplutko i jeszcze raz dziękuję za poświęcony czas oraz cenne wskazówki. 

Jeśli chodzi o warsztat to najlepsze wskazówki dał czary_cezary. Historia jest na tyle ciekawa, że mi się podobała. Te zdania, każde w osobnym akapicie, mają być rytmem utworu. Nie wiem czy to kwestia warsztatu czy wyczucie autora. Wydaje mi się, że potrafił to Tolkien.

Pozdrawiam :)

Milis, bardzo się cieszę, że historia Ci się podobała, dziękuję też za cenne uwagi. Co tyczy się warsztatu, muszę popracować. :)

Cześć Wiola27 !!!

 

Bardzo dobre opowiadanie. Szczerze mówiąc czytając próbowałem zapamiętać sposób twojego pisania by wynieść z tego dodatkowo oprócz przyjemności jakąś naukę. Chętnie przeczytam dalszy ciąg. Wydaje mi się, że to jest fachowa robota. Podobało mi sięi daję ocenę “6”.

 

Jesteś młodą osobą. Czego ci zazdroszczę :)

 

Pozdrawiam!!!

 

 

Jestem niepełnosprawny...

Cześć dawidiq150

Dziękuję za miłe słowa. Bardzo się cieszę, że fragment się podobał.

Moja powieść podzielona jest na rozdziały, a każdy z nich opowiada historię innego bohatera, wszystkich łączy wspólna historia/przygoda.

Kolejne, dwa moje wpisy: Klątwa Atlantydów – PersywiaKlątwa Atlantydów – Tanatos. Trochę inspirowałam się Grą o Tron, jeśli chodzi o rozkład rozdziałów, taki eksperyment.

W całości wygląda lepiej :). Następny będzie pewnie jeszcze dziś :). Pozdrawiam cieplutko 

Nowa Fantastyka