- Hydepark: Diuna (2021)

Hydepark:

filmy i seriale

Diuna (2021)

Komentarze

obserwuj

Premiera części pierwszej już za nami, a zatem zapraszam do dzielenia się wrażeniami z seansu.

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Przede wszystkim piękne widowisko. Nigdy nie rozumiałem kinofilów, którzy wszystko muszą obejrzeć w kinie, bo większy obraz, lepszy dźwięk, atmosfera itd. itd. Dla mnie jakiejś znacznej różnicy to nie robiło, czy obejrzę film w kinie, na laptopie czy nawet na smartfonie. Oczywiście czułem różnicę, ale nie był to dla mnie jakiś “game changer”. Gdy w czasie pandemii wielu ludzi rozpaczało, że kina umierają, wzruszałem ramionami. Ale po Diunie mam nadzieję, ze nawet jeśli kina umrą, to niech przynajmniej powstają z martwych na kolejne części Diuny. Villeneuve doskonale rozumie, czym jest kino. Rozumie, że to połączenie dźwięku i obrazu. Osoby odpowiedzialne za muzykę, udźwiękowienie, scenografię, kostiumy, charakteryzację – wszystko – to prawdziwi fachowcy i artyści. Przez dwie i pół godziny byłem na Diunie, czułem ten żar z nieba oraz piasek w oczach i włosach. Czułem się gościem na obcej planecie, a nie widzem w kinie.

Od dawna też uważałem, że jak adaptować powieści, to na seriale, bo filmy w większości wypadków nie wychodzą, spłycają, nieintencjonalnie zmieniają wymowę i przekaz. Ale Diuna wyszła. Wiadomo, że coś ucięła, czegoś nie przedstawiła, czegoś nie wyjaśniła – ale broni się wizja. Tak miało być, wszystko jest tu świadome. Reżyser nie próbował zmieścić jak najwięcej (co zazwyczaj kończy się przemknięciem przez wiele wątków). Jest to świetne uzupełnienie do książkowego pierwowzoru, bo adaptacja prawie nigdy nie zastąpi powieści. (BTW znam tylko jeden przykład dzieła, które przekłada się niemalże 1:1 i bez problemu może książkę zastąpić: Duma i uprzedzenie z 1995 z Colinem Firthem. Zna ktoś inne?)

Także jak nie przepadam za motywem “wybrańca” i szczerze nie lubię dzieł przesiąkniętych patetyzmem, tak w Diunie po prostu te elementy pokochałem. Cóż, może to kwestia jakości?

Moje odczucia są więc w pełni pozytywne. Rzadko zdarza mi się tak zachwycić nad jakimś filmem. Diuna kupiła mnie w całości. Chyba się wybiorę drugi raz...

Mam mnóstwo wrażeń z seansu, ale ubieranie myśli w słowa idzie mi ostatnio słabo, więc zrobię listę plusów i minusów.

 

Plusy:

> wizualnie przepięknie, monumentalne, dopieszczone i ogólnie sycące oczy; pustynne krajobrazy miodzio, dokładnie tak wyobrażałam sobie Arrakis; ogólnie monumentalność i rozmach tego filmu bardzo na plus, od razu czuć, że obcuje się z czymś wielkim, przytłaczającym i pełnym przepychu; zgadzam się z PanemDomingo, czuć ten żar buchający z ekranu

> Oscar Isaac; nie chodzi o to, że Leto to jakaś szczególnie wybitna rola, po prostu mam na Isaaka crusha od czasu “Inside Llewyn Davis”, więc Diuna była bardzo, hm, satysfakcjonująca :3

> MUZYKA, aż ciarki przechodziły momentami

> bardzo wierna adaptacja, obawiałam się, że sporo rzeczy wytną, a tu proszę, zaskoczenie

 

Minusy:

> Paul – tej postaci nic nie uratuje; jest przefajnowany i przepakowany, jak barszcz, do którego kucharz postanowił wrzucić kluski, makaron, ziemniaki, lane ciasto, śmietanę, kiełbasę, jajko i jeszcze by dokładał, ale miejsca w garze zabrakło; Chalamet niestety nie wycisnął z niego życia i nie uczynił go sympatyczniejszym, na co po cichu liczyłam; ogólnie ja z Paulem miałam straszny problem w trakcie lektury (przy czym zaznaczę, że na razie przeczytałam tylko pierwszy tom cyklu) – nie lubię motywu wybrańca, a zwłaszcza TAKIEGO wybrańca. Paul właściwie nawet Jezusa by zawstydził swoimi skillami i naprawdę miałam wrażenie, że Herbert upychał w nim te wszystkie zajebistości kolanem, żeby przypadkiem żadnej nie pominąć i żeby postać wyszła wszechmocna, nieomylna i pozbawiona słabości.

> w czasie seansu tego nie czułam, ale po zastanowieniu dochodzę do wniosku, że momentami były niepotrzebne dłużyzny; to znaczy miło się ten film chłonęło, ale właściwie na czym upłynęły te dwie i pół godziny?

> pośpieszne, urwane zakończenie; w zasadzie ciachnęli pierwszy tom w połowie

> Vladimir – w książce był znacznie ciekawszą i żywszą postacią, filmowa wersja to taki milczący, dryfujący dementor ze sztuczną nadwagą

 

To tylko część przemyśleń, wiele rzeczy pewnie mi się przypomni za jakiś czas, a wówczas powrócę, by się nimi podzielić.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Też już byłam i dorzucę garść swoich refleksji.

Wyszłam oczarowana. Przez bite dwie i półgodziny siedziałam przed dużym ekranem pochłonięta i zafascynowana obrazem. Ani razu nie pomyślałam, "o za długi", "o, tu przeciągnięty", chociaż zazwyczaj podobnie jak przy książkach narzekam, że piszą na metry, a filmują na czas. Taka gigantomania "więcej, znaczy lepiej". 

Kapitalnie zrobiona adaptacja. Udało się Denisowi Villeneuve przenieść historię Herberta na ekran. Sądzę też, że dobrą decyzją było sfilmowanie tylko części pierwszego tomu, aby najpierw pokazać ten złożony świat zaprojektowany przez Autora z takimi detalami jak budowa filtfraków czy stosunki/grę sił w imperium. Dzięki temu osoby, które książki nie czytały mogą dosłownie zobaczyć, usłyszeć czy nawet posmakować ten świat. Kadry są naprawdę niesamowite, niektóre właściwie gotowe, aby oprawić je w ramki i powiesić na ścianie. Mistrzostwo świata, może dlatego, że kręcone były nie "na zielonym", lecz prawdziwych realiach i to wyraźnie czuć plus czary mary oka operatora Greiga Frazera.

Mam wielką nadzieję, że film wystarczająco się sprzeda i będzie kolejna część. 

Zachwycił mnie muad'dib i naturalnie imponujący czerw oraz technologia. W warstwie obrazu nigdzie nie czułam potknięcia, było dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam. 

 

Sama historia również dobrze wypreparowana, pojawiają się dominujące w opowieści Herberta wątki walki o władzę i zasoby, skomplikowana sieć intryg imperialnych, mesjanizm i dorastanie chłopca. Kapitalne role lady Jessiki i planetarnego ekologa (fajna zamiana). W ogóle postaci dobrane w punkt, chociaż szkoda, że tych drugoplanowych z otoczenia księcia Leto (Duncan Idaho, Gurney Halleck, Thufir Hawat) jest tak mało, lecz może w kolejnej odsłonie będzie ich więcej. 

Gdy już tak zaczęłam marudzić, to jedyne, co może lekko bym przycięła z uwagi na swój gust i upodobanie to wizje i przewijający się element romansowości, choć w książce też mnie bohater irytował (bliski mi jest pogląd gravel), więc nic się nie zmieniło w stosunku do książki. Gdyby myśleć filmowo to druga część filmu lekko "rozjeżdża się", może stawać się niejasną w porównaniu z pierwszą, jeśli ktoś nie czytał książki. 

Muzyka, Hans Zimmer zdecydowanie też z tarczą, a jakbym już bardzo musiała się czepiać to w drugiej części przydałoby się trochę więcej bardziej refleksyjnej muzy. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Warto na tą “Diunę” iść, czy nie warto, bo raptem pojawiły mi się możliwości czasowe i chciałbym zobaczyć coś inspirującego.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Pewnie, w ogóle się nie zastanawiaj! :p  Jeśli czytałeś, to chibać nie może być nowe i inspirujące. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Tuż przed filmem nadrobiłem książkę, która mnie oczarowała, więc poszedłem do kina z ogromnymi oczekiwaniami, których Villenueve niestety nie zdołał sprostać.

Diuna wcale nie jest zła. To przepiękny pod względem audiowizualnym, widowiskowy film i w sumie za ten sam fakt uważam go za świetny. Uwielbiam takie filmy, jak Dunkierka czy Blade Runner 2049 za zdjęcia i muzykę właśnie, ale przydałoby się, aby była to produkcja równie dobra fabularnie. No niestety, nie jest.

Reżyser próbował uchwycić wszystkie wątki z połowy książki, aby jacyś ortodoksyjni fani powieści Franka Herberta nie obrazili się, że dostali za mało Diuny w Diunie. Myślę, że przez to, jak mało czasu jest na rozwinięcie każdego wątku, najlepiej będą się bawić ci, którzy przeczytali książkę i wiedzą o co chodzi. W przeciwnym wypadku myślę, że może reakcje na seans mogą być... różne.

Przy czym uważam, że to bardzo dobry film, który, przede wszystkim, doskonale oddaje atmosferę książki. Za brakło mi tam jednak trochę życia i miejsca na bohaterów.

All in all, it was all just bricks in the wall

Wynudziłam się na Diunie.

 

Na początku na siłę wduszone założenia świata przedstawionego. Można było to poprzeplatać z akcją, jako obserwacje bohaterów (jak to było w książce).

Wizualnie – brakowało mi kolorów. Wnętrza wyglądają jak przedłużenie pustyni. Puste ściany, puste podłogi. Jak w grobowcu. A przecież mówimy o życiu najbogatszych ludzi w znanym wszechświecie. Ascetyczny minimalizm. Na statystów chyba też pożałowali.

Trochę stylistyka przypomina Gwiezdne Wojny. Pustynia, szmaciane płaszcze, statki kosmiczne... Może nawet podobna muzyka?

 

Z plusów – Fantastycznie się sprawił Jason Momoa. Jest dowcipny, pełen werwy. Jest w nim życie. Zdecydowanie wyróżnia się na tle pozostałych szaraczków. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że bardziej by pasował na Gurneya niż Duncana.  A Gurney, który zamiast śpiewać, recytuje... Smutek. Za to komizmu dodaje latający grubas – tylko żal, że zamiast inteligentnego przeciwnika, widzimy w nim barbarzyńcę.

W bardzo poruszający sposób przedstawione uczucia ojca do syna w relacji Leto  – Paul.

 

Zmniejszenie roli Jessiki jak najbardziej na plus, ale dlaczego zrobili z niej roztrzęsioną szarą mysz? Wydaje mi się, że chociaż jej postać to trochę wytrenowana w sztuczkach kretynka, to jednak bardzo dumna.

Wizje Paula nie oddają tego, co miały oddawać, a całkowity brak monologów wewnętrznych spłaszczył całość podobnie, jak to się stało z Igrzyskami Śmierci. Dużo obrazu, mało człowieka.

 

Podsumowując – warto iść żeby wiedzieć, o czym ludzie rozmawiają. Ale, tak naprawdę, nie bardzo jest o czym mówić.

 

Zmniejszenie roli Jessiki jak najbardziej na plus, ale dlaczego zrobili z niej roztrzęsioną szarą mysz? Wydaje mi się, że chociaż jej postać to trochę wytrenowana w sztuczkach kretynka, to jednak bardzo dumna.

Nie czytałem książki, ale po obejrzeniu filmu Jessika jest moją ulubioną postacią.

Jakie szaromyszkowanie? Przecież to jest badass na poziomie Duncana  ([SPOILER] – scena w ornitopterze harkonenów + zsolowanie fremena).

Moje subiektywne wrażenie jest takie, że... podobało mi się. Książkę czytałem dość dawno, ale poprzedniej adaptacji, choćbym chciał, nie mogłem wytrzeć z pamięcie. Niemniej jednak oglądałem to torchę jak osobną historię.

Adaptacja, to adaptacja. Książką, to książka, a film, to film... że pozwolę sobie na kilka truizmów.

Oglądając, miałem poczucie obcowania z nieco inną historią, ale mimo wszytsko podobało mi się.

Miałem takie wrażenie, że w filmie przedstawiono tę rzeczywistość w tak prosty i oczywisty sposób, że zamiast głowić się kto i po co, i dlaczego, można się poprostu zapaść w obraz.

Dekoracje rzeczywiście surowe. Można mieć na logikę jakieś wątpliwości, ale z drugiej strony, ta surowość na Arrakis pogłębia wrażenie nieprzystępności samego świata. Nie zgrzytało mi to przy oglądaniu.

Na koniec jeszcze takie moje... nieśmiałe i może dzwine przemyślenie.

Czy tylko ja widzę pewne bezpośrednie paraleles nujące się z Diuny w stronę Avatara? Czy tylko mnie się wydaje, że ktoś zaczerpnął cedzakiem pół pustyni i po odsypaniu piasku przeniósł część bohaterów i pomysłów fabularnych na Pandorę? A potem zamazał to dużymi niebieskimi ludzikami?

No, ja jestem zachwycona.

Villeneuve naprawdę dokonał niemożliwego, znajdując złoty środek między ekranizacją klasyka dla fanów i produkcją dla szerokiej publiczności. Z jednej strony bardzo wierna adaptacja, z drugiej widowiskowe wprowadzenie do uniwersum. Wszystko przemyślane, dopracowane, wręcz wykalkulowane; wszystkie elementy idealnie zgrane ze sobą. Nawet niespecjalnie mam ochotę się do czegoś przyczepiać, bo po prostu cieszę się, że ten film powstał.

 

Villeneuve doskonale rozumie, czym jest kino. Rozumie, że to połączenie dźwięku i obrazu.

Dokładnie tak. Film to przede wszystkim medium audiowizualne, to, co najważniejsze, powinno zostać wyrażone poprzez obraz i dźwięk, i pod tym względem “Diuna” Villeneuve’a spisuje się bez zarzutu. I nie chodzi tylko o to, że zdjęcia są przepiękne, ale ileż one przekazują! Mamy maleńkie ludzkie sylwetki na tle potężnych struktur, bezkresnej pustyni i gigantycznych czerwi, które uzmysławiają skalę wydarzeń i sygnalizują ekologiczne przesłania; mamy choćby nawiązania wizualne do “Czasu apokalipsy”, które od razu podsuwają interpretacje związane z wojną i kolonializmem; mamy takie sceny jak ta z sardaukarami, gdzie nie potrzebujemy słów, żeby poczuć grozę i obcość tego świata.

Bardzo ciekawi mnie, czy ostatecznie adaptacja dokopie się do jeszcze głębszych warstw znaczeniowych, do filozofii poszczególnych frakcji czy przede wszystkim niejednoznaczności Paula jako bohatera; na razie dostaliśmy trochę wizji i wzmiankę o działalności Bene Gesserit wśród Fremenów, zobaczymy, w jakim kierunku pójdzie dalej Villeneuve. Ale nawet jeśli zostanie przy tych bardziej oczywistych przesłaniach (ekologia, kolonializm), to i tak będzie wystarczająco dużo.

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

No, poszłam do kina i ja, bo “Diunę” uwielbiam. Książkę, znaczy się.

Film nie boli w oczy, bo jednak pewne podobieństwa do “Diuny” są. Ale jak ta historia została spłycona i okrojona!

Bene Gesserit sprowadzają się bodajże do dwóch osób – Jessici i prawdomówczyni imperatora. Nie widać zakonu, jego potęgi, jego manipulacji. Tym bardziej, że Jessica wyglądała na histeryczkę. Co się stało z żoną Fenringa? A dziadek Paula dostał tyle kadrów...

Paul to przeważnie bezwolna paczka, za którą inni rozwiązują problemy. Marudzi Duncanowi, żeby zabrał go ze sobą (takie duże książątko powinno wiedzieć, że to niemożliwe), dostaje świra przy pierwszym kontakcie z pustynią... OK, łapie grota-gończaka. Ale w filmie wcale nietrudno go wykończyć – w książce wymagało to walnięcia o coś twardego i – na wszelki wypadek – włożenia do wody. Heloł! Kiedy pierwszy raz czytałam “Diunę” (gdzieś w drugiej połowie podstawówki), cholernie imponował mi piętnastolatek, który z rękoma związanymi z tyłu potrafi jednym kopnięciem zabić dorosłego. Tego chłopaka w filmie nie ma.

Nie ma też Feyda Rauthy. Ciekawe, kto będzie się pojedynkował z Paulem, jeśli nakręcą drugą część.

Jestem przekonana, że nie padło słowo “mentat”.

No i że Kynes była kobietą?!

Babska logika rządzi!

Nie ma też Feyda Rauthy. Ciekawe, kto będzie się pojedynkował z Paulem, jeśli nakręcą drugą część.

 

Villeneuve ostatnio potwierdził w wywiadzie, że w drugiej części pojawi się Feyd-Rautha:

Feyd-Rautha, the Harkonnen heir – might he be in Part Two?

Definitely. That's a choice that I personally brought on. There was enough characters that were introduced in this first part, and it will be more elegant to keep Feyd for Part Two. It will be definitely a very, very important character in the second part.

 

A mnie z kolei najbardziej brakowało Irulany, zaznaczenia w jakiś sposób jej obecności. Narracja z offu zawsze jest trochę ryzykownym rozwiązaniem, które nie każdemu podejdzie, natomiast byłoby ciekawie, gdyby chociaż pojawiła się w wizjach Paula.

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Pierwsze oglądanie, to wrażenie: cudowne!

Ale coś nie tak.

Drugie, że piękne jak diabli!

Wiedziałem, już co nie tak.

Pomyślałem o Nedzie Starku i on połączył mi się z Leto. Ginący Ned  to niespodzianka, ale i świetny pomysł. Przede wszystkim przez to, że zaskakujący. Wolałbym otrzymać film skupiający się na perspektywie Leto, domknięty sceną, kiedy ginący Atryda wypuszcza chmurę śmiertelnego gazu. Sam ginie, ale to niemal pozytywne zakończenie, bo sugestia, iż wróg wraz z nim. Było wiadome, że cała Diuna i tak się nie zmieści w jednym filmie, nie miałbym zatem nic przeciwko temu, by została domknięta dramaturgicznie.

Nad Kynesem wzruszyłem ramionami. W książce musiał być mężczyzną, ale w filmie nie ma to większego znaczenia.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Ja bym z kolei polemizowała z wprowadzeniem elementu zaskoczenia, bo w “Diunie” dominuje raczej poczucie nieuchronności – od samego początku wiemy, jak to wszystko się skończy. I tego też mi trochę zabrakło w filmie, ale pewnie podkręcenie takiego wrażenia byłoby ryzykowne, bo mogłoby rozczarować część widzów, dla których byłoby to pierwsze zetknięcie z tą historią.

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

W książce przede wszystkim panowało uczucie nieuchronności, bo od początku wiedzieliśmy, że Yueh zdradzi Atrydów. Nie wiem na ile sprawdziłoby się to w filmie (książka jest na tyle długa, że po otrzymaniu informacji od zdradzie doktora Yueh, mogliśmy o tym zapomnieć, a w krótszym filmie mogłoby być inaczej), natomiast trochę zabrakło mi takiego “foreshadowingu”. Atak Harkonnenów dzieje się tak... nagle, bez żadnego wprowadzenia.

All in all, it was all just bricks in the wall

No i na film nie poszedłem, ale słucham audiobooka ;-)

Poczekam, aż na Netflixie będzie.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Film jest filmem, wizją reżyserską.

Krar85, Netflix Ci to skroi musi być naprawdę duży ekran. ;-)

Finklo, w książce Paul też jest właściwie paczką, tylko w pierwszej części ma wyobrażenie mocy na swój temat, potem zjeżdża w dół. Dla mnie w pewnym sensie Diuna była też rozprawką z mitem bohatera. 

Czy słowo menat nie padło też nie wiem. Chłonęłam obrazy. ;-)

Keynes kobieta mi akurat bardzo przypadła do gustu. Wyobrażasz sobie, ze facet w tej tak trudnej sytuacji wszechświatowej i mini planetki z bogactwem, by sobie poradził? No way, prędzej by zginął lub się sprzeniewierzył. ;-)

Kto się będzie z Paulem pojedynkował – zobaczymy. Ciężki orzech będzie miał do zgryzienia Villeneuve.

Zgadzam się, b_c, wizja nieuchronności była obecna, ale (wrażenia czytelnicze) miałam cały czas nadzieję, że jednak się uda. Głupie – wiem.

Simeone, moim zdaniem nie sprawdziłoby się, bo trzeba byłoby oprzeć się na innego rodzaju narracji. pokazywać obrazki z różnych planów, a wtedy ucierpiałby obraz planety Arrakis, a jak zrozumiałam reżysera chciał wciągnąć widzów (też nowych, którzy nie przeczytali książki) w świat przedstawiony. Chyba wybory. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

W książce jednak Paul zabił tego faceta. No i padło zdanie, że “żadna dziewczynka tyle nie wytrzymała” w próbie gom dżabar, dowiedział się, że ma potencjał na mentata, na swojej pierwszej radzie coś tam rozsądnego powiedział (a może tylko pomyślał?), przeczytał Biblię od Yueha i rzucał Fremenom jakieś cytaty z niej (pasujące do przepowiedni), podczas imprezki zapoznawczej grał główne skrzypce i zaimponował Kynesowi znajomością ekologii...

Kynes jako kobieta. Nie mam nic przeciwko kobietom na eksponowanych stanowiskach. Ale Kynes był/a planetologiem imperatora. Czy dwór utrzymywał parytety? Nic na to nie wskazuje, to raczej męskie środowisko, z męskimi zabawami. W filmie Kynes twierdzi, że jest Fremenką. No, skąd się imperator o niej dowiedział? I kiedy planetolog znalazł czas, żeby urodzić, wykarmić i odchować Chani? Fremeni też nie wyglądają na zwolenników równouprawnienia. Taki dobór postaci po prostu nie pasuje mi do realiów świata.

Babska logika rządzi!

Ano Paul zabił, a tutaj przecież też. Ten moment niemocy dla mnie wpisuje się w postać. W książce widziałam to tak, jakby leciał na samym potencjale. Prawdziwego życia dotknął po przybyciu na Arrakis, a właściwie dopiero potem, gdy już zwyciężył. To są różne wyobrażenia.

Parytety, nie. xd Natomiast pozycja zakonu Bene Gesserit i narzucanie przez nich nałożnic dla panujących wskazywała na rolę kobiety. Poza tym, czy bycie planetologiem było intratnym, prestiżowym  zajęciem, toć wiązały się z nim same kłopoty. ;-) 

Ten świat nie jest męski, a przynajmniej nie jest nim w sposób jednoznaczny. Zwróć uwagę też na siostrę Paula.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Bene Gesserit to specyficzna grupa. Bardzo silna. I tej siły na filmie też nie widziałam.

Babska logika rządzi!

Cholernie silna grupa, jestem ciekawa, w pewnym sensie podskórnie chciała wpływać na bieg historii wszechświata. Bardzo jestem ciekawa, czy się jeszcze pojawi i jak?

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

No, ale w książce to poczucie nieuchronności podkręcają przede wszystkim cytaty poprzedzające każdy rozdział – wiemy, że Paul zostanie bohaterem Arrakis, czytamy tylko, w jaki sposób do tego dojdzie.

 

Dla mnie w pewnym sensie Diuna była też rozprawką z mitem bohatera. 

I na to przede wszystkim czekam w kolejnej części (czy może w kolejnych częściach, bo to już bardziej materiał z “Mesjasza Diuny”).

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Nowa Fantastyka