- Opowiadanie: majatmajaja - Głód [PRZE-TWORZENIE 2013]

Głód [PRZE-TWORZENIE 2013]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Głód [PRZE-TWORZENIE 2013]

 

 

I

 

Oficer usłyszał sygnał, gdy sprzątał niewielką przestrzeń. Westchnął, odłożył miotłę i nacisnął wajchę. Drzwi otworzyły się nieśpiesznie.

– Pani Y. – Poznał dziewczynę stojącą w długim korytarzu.

– Oficerze. Mam wszystko. Można?

Przytaknął i odsunął się z przejścia.

Gdy położyła plik na biurku, po pokoju rozszedł się lekki i przyjemny zapach perfum. Tak jakby śmierć przystroiła się w korale, pomyślał; no tak jakby.

Przez moment milczeli, wpatrując się w siebie tępo.

W końcu zapytała z wyrzutem:

– Nie spojrzy oficer?

Mruknął i tylko z uprzejmości sięgnął po zdjęcia, oglądając pierwsze bez cienia entuzjazmu. Nie lubił tego robić, zwłaszcza będąc w jej towarzystwie. Jak zawsze – przeglądał nowe kartki, wytwarzające nieprzyjemny dźwięk – szelest zasuszonych liści albo rozpoławianych kończyn mumii.

– Obłęd – mruknął. Nagle znieruchomiał. Jego uwagę przykuła para obejmujących się Taczkonogów. – Kto to? – zapytał.

Obserwowała twarz mężczyzny w jakimś wielkim, niewytłumaczalnym skupieniu, jakby bała się, co powie.

– W i T.

– Co im się stało?

Milczała przez chwilę. Westchnęła w końcu, gotowa do wyjścia.

– Wszystko jest napisane. Ci są akurat słabi.

– Ile mają?

– Z pięć, sześć woltów.

– Co? Czemu tak mało? Nie znalazła pani więcej?

– Tyle się tylko udało. – Zamilkła, by po chwili dodać:

– Spotkałam jednego z tamtych.

– Latarnika?

– No.

Nie patrzyła na mężczyznę, ale czuła zaniepokojony wzrok, jakim obdarzał ją znad okrągłych okularów, które zakładał do czytania książek podróżniczych lub parametrów przyniesionych przez Y.

– I pewnie dużo zabrał?

– Sporo. Osiemnaście.

– Aż tyle? – Ścisnął mocniej plik kartek. – Rozumiem, że oni się z nami w ogóle nie liczą. Nie mogła pani coś z tym zrobić?

– Oficerze. Starałam się. Oni nie działają jak normalni ludzie. Nawet nie uległ, gdy zaproponowałam współpracę. Zero reakcji. Patrzył się na mnie i odszedł.

 

*

 

Zatłoczone miasto wrzało od ilości informacji, jakie napływały z szanowanej prasy. Bez przerwy słychać było głosy gazeciarzy. Jakieś irytujące, niekompletne strzępy zdarzeń, o których człowiek nie dowie się do końca – trochę przez własne znudzenie, a trochę przez złośliwość wyrachowanych małolatów. Wszędzie było parno i hałaśliwie.

Jednak w końcu wybrali niewielką restaurację z przyjemnie wyglądającym Rotryganynem, który nabijał ośmiorniczkę na ogromny, błyszczący widelec. Przemawiał enigmatycznym głosem: „Ja już jem, a ty?”

Weszli do środka i usiedli na byczkowych krzesłach. Otworzyli karty i bez słowa zapoznali się z propozycjami, włączając w to najróżniejsze, egzotyczne dodatki. S robił wszystko, żeby nie przełamać ciszy. Bał się tego, o czym będą rozmawiać.

– Wybrali już coś państwo? – Rubinowooka Guardianka przemówiła do nich, skrytych za restauracyjnymi książkami, puszczając przy tym mały dymek z dialogiem. Znana czcionka – Times New Poland.

– Nie, jeszcze nie – odpowiedział, gdy towarzyszka wychyliła się i wtrąciła wesoło:

– Ja tak. Poproszę kopytka z sosem mięsnym. I wezmę jeszcze… kieliszek Kasnovity.

Kelnerka przytaknęła, przekręciła kołowrotek i dopytała o rocznik trunku.

– Tysiąc sto pierwszy – odpowiedziała.

– A pan? – Spojrzały na spiętego S.

 

Gdy skończyli „udzielać wywiadu” na temat tego, co będą dzisiaj jedli, zaczęli niezręczną rozmowę. Znali się od dawna. Od dawna też jadali razem. Zawsze w stołówce pociągu, jednak daleko od siebie, przedzieleni rzędem obcych lub znajomych rąk, które kurczowo obejmowały złocone sztućce.

Tworzyły mur nie do przebicia.

Y odważyła się w końcu:

– I jak, oficerze, smakuje?

Podniósł wzrok. Rozweselił się. Przywykł, że tak do się niego zwraca. Nabrał odwagi, odzyskując całą pewność siebie.

– Bardzo smaczne.

– Moje też. Strasznie dobra knajpa, nie sądziłam.

Przytaknął uprzejmie.

– Będziemy musieli tu częściej przyjeżdżać, co? – roześmiała się. Zobaczył, jak na pulchnej buźce tworzą się piękne dołeczki, a oczy zdają się błyszczeć razem z nią. Widział to codziennie. Na korytarzu, na schodach, przy piecu. Obserwował ukradkiem i udawał zobojętnienie. Jednak dzisiaj pierwszy raz miał poczucie totalnej swobody. Mógł napawać się tym spotkaniem przez cały czas. Patrzeć bez jakichkolwiek skrupułów, a nawet poczuć jej dotyk.

– Ładnie się pani uśmiecha – powiedział, rozkrawając dla niepoznaki wielkiego ziemniaka.

– Dziękuję, ale jaka pani? Jesteśmy na ty. Y.

– S. – Napili się po łyku.

– Czyli mogę mówić ci bez tego oficera?

Milczał przez moment, ale wiedział, że kiedyś musiała nadejść ta chwila.

– Oczywiście.

– No to S, powiedz mi, jak tam idzie transakcja z panem Z?

– Powoli. – Odstawił płyn. – Skrawki dusz to trudny towar. No wiesz, nie jest tak łatwo.

– Przecież wiem – wtrąciła. – Ale miałeś się tym zająć. Masz coraz mniej czasu.

– Ech, wiem. Jak przyniosłaś mi ten spis ludzi, na poważnie zastanawiałem się, czy powinienem tak dalej, no, to robić.

– Więc o to chodzi?

– No bo cholera, to było tylko dziecko.

Spojrzała na S ze zdziwieniem. Nie wiedziała, że u Hermusów występowanie uczuć jest prawie tak silnie, jak w ludzkiej populacji.

– I tak by umarło, jejku, co za różnica! – prychnęła, zatapiając zęby w pulchnych kopytkach.

– No tak, ale mogło jeszcze coś zrobić.

Oburzyła się.

– S, sam się zgłosiłeś do współpracy. Wiedziałeś, na co się piszesz, więc teraz mi tu nie wyskakuj z takimi głupimi tekstami, okej?

 

*

 

Nie wiedział, że darzył dziewczynę takim uczuciem. Od dawna myślał, że coś jest na rzeczy, jednak nigdy nie zastanawiał się nad tym głębiej. Zaczęli chodzić razem na most. Przechadzali się po zakotwiczonych uliczkach, lub łowili ryby w okolicznym stawie. Śmiali się z niektórych zwierząt. Były zniekształcone, karykaturalne, ale jakieś takie urocze w tym wszystkim. Głaskali je po grzbietach i wypuszczali. Wieczorami zdarzało się, że pili koniak słuchając piosenek delikatnych ZgólciebrodyHelg – które pomimo tęgiego wyglądu: szerokiej szczęki, dużego podbródka i pokaźnego biustu – wydobywały z siebie niezwykle piękne i ulotne, jakby słowicze dźwięki. Tańczyły przy tym jak Gracje. Wiły się długie warkocze. Falowały rąby brązowych spódnic. Za każdym razem były to gorące noce, jakby najmniejsze, muzyczne niuanse wychodzące z kobiecych gardeł, wywoływały w S i Y tłumione instynkty.

Godzinami leżeli na łożu. Przyglądali się pływającym w suficie, malutkim wydzierankom które tworzyły zbiór poszczególnych, osobliwych dusz. Lubili to robić. Czuli się piękni. Wszystko było piękne: stara, brudna żarówka, zepsuty zegar, przetarta maszyna. Nawet latające parowce, które mijały ich okna, sprawiały wrażenie znacznie młodszych i mniej codziennych niż w rzeczywistości.

– Kiedy się z nim umówiłeś? – wymruczała.

– O pierwszej.

– Ty wiesz, że już jest dwunasta?

– Już? Kurde, niee chcee mi się.

– S, musisz! – powiedziała srogo.

– No niby tak, wiem. Spakujesz mi je do torebki?

– Ja?

– No.

Westchnęła i odkleiła się od wybudzonego oficera. Wyciągnęła z szafki opakowanie i skierowała długą rurę w jaśniejący sufit. Ziewnęła i przeciągnęła się słodko. Jaka dziwna z niej istotka, pomyślał.

 

*

 

 

Pan Z czekał w parku.

Czytał najnowszy przegląd prasy, gdy zobaczył nadchodzącego S. Pomachał mu przyjaźnie, ściągnął kapelusz i złożył gazetę w równy kant, układając ją prostopadle do brzegu ławki; wszystko było na swoim miejscu.

– Przepraszam, że pan czekał.

– Oj, nie szkodzi. – Podali sobie dłonie. – Ma pan to, o co prosiłem? ­

– Tak, tutaj. – Wyciągnął z torby mały pakunek.

– Takie, jakie chciałem, tak?

– Oczywiście, matka i dziecko z połączeniem sentymentalnym. Jedno z mocniejszych zestawów. Widzę, że nie żałuje pan pieniędzy.

– Aż tak bardzo widać? – roześmiał się. – Proszę tędy.

Ruszyli w stronę zakotwiczonego statku, unoszącego się nad placem. W okrągłych, bocznych lusterkach widzieli dwie zniekształcone, wygięte postacie, które powiększały się z każdym ich krokiem. Ta po prawej była wysoka i całkiem fioletowa, jakby uformowana ze śliwkowej gumy, druga, podobna, tylko zdecydowanie bardziej ludzka, ubrana w drogie, "krokodylowe" spodnie.

Mężczyzna przywitał się ze służbą i wszedł do środka. S podążył za oddalającymi się plecami pana Z. Gdy minęli kuchnię, bibliotekę i łazienkę, zatopili się w mroku salonu.

Na stole stała zgaszona lampa.

– Napije się pan czegoś? – Właściciel otworzył drewniany barek i przejrzał zawartość. – Mam całkiem niezłą tequilę. Chyba, że ma pan ochotę na piwo.

– Piwo, tak, poproszę.

Po chwili na stoliku, przed zmęczonymi oczami gościa, stał spieniony, ciemny trunek.

– Proszę mi powiedzieć, panie S – ciągnął jegomość w kapeluszu – czy na pewno mogę je zsynchronizować? Wie pan, na stałe? Niektórzy tak kombinują.

– Ależ tak, tak! Nie ma się czego obawiać, gwarantuję.

Z rozsiadł się na sofie. Podwinął rękawy fraka i sięgnął po torebeczkę, która czekała na kolanach rozluźnionego oficera. Otworzył ją, zaciągnął się i odetchnął. Nagle wstał. Podszedł do jakiegoś urządzenia, uchylił oszklone wieczka i umieścił tam już wyjęte, migające energie. Dwie niewielkie kule spajały się ze sobą, drżąc pod naporem falującego powietrza.

– Całkiem niezłe – powiedział.

– Pjosę je pojączyć – wyseplenił S , rozkoszując się smacznym napojem. – Będą jeszcze lepsze.

– Skąd pan je ma?

– Przysłali nam po masakrze w sklepie z zabawkami, ale, co ja tam, na pewno zna pan tę historię.

– Chyba o tym czytałem. To był jakiś rasistowski psychopata?

– Tak, skurwysyn nie lubił wszystkich kresek i haczyków imiennych. Na szczęście nie ucierpiało wiele osób. Wie pan, jedna sprzedawczyni, jakiś facet i właśnie ta rodzina. Sami byli, o tyle dobrze. Przynajmniej nikt nie płakał.

– Straszne – westchnął i nacisnął guzik maszyny. – To dziecko, ile miało lat?

– O ile się nie mylę… – zawahał się na moment. Zastygł niczym posąg, wlepiając wzrok w jakiś malutki, wyblakły obrazek, który wisiał nad komodą. Wielkie, czarne oczy młodego pana Z spoglądały niewinnie znad zielonych smug farby. – Dziewięć – dokończył.

– Mam nadzieję, że nie ma w nich skazy?

– Nie, gwarantuję – odpowiedział.

Zawibrowało. Obijające się o siebie, niezadowolone szklanki odśpiewały kakofonię brzdęków, wbijając się w ciszę niczym tłum spanikowanych nastolatek.

– Chyba się zrobiło – zamruczał oficer, przełykając piwo. Wskazał palcem stojącą lampę. – Może pan.

– No tak – wyjąkał Z, oczarowany cudownym światłem.

– Ładne, prawda?

– Jakie jasne…

– Na razie jedne z najmocniejszych. Chłopczyk tuż przed śmiercią myślał o drewnianym koniku. Podobno lubił się nimi bawić.

Ten mały Z się mnie boi, pomyślał S. Bardzo się boi.

 

 

II

 

 

Mówili, że ciemność nadejdzie szybciej, nim zdążą wymówić słowo: „dnienie”. Mieli rację. Jako pierwszy doświadczył jej dziadek M. Został nawiedzony, składając ręce do modlitwy, w zimnej kajucie podwodnego statku, daleko od mechanicznego świata. Głębiny otaczały go i pochłaniały. Wysysały całą nadzieję na wynurzenie się z nieprzeniknionych wód atlantyckiego oceanu.

Usłyszał, jak przemawia do niego razem z milczeniem alarmów. Wiedział, że nie zdąży rozpromienić miasta i dotrzeć na czas, przed Świtem i zimną nocą. Nawet zaczął tęsknić za żoną i dziećmi, za hałasem i parą.

 

*

 

S był wtedy w pracy.

Siedział na krześle w komisariacie i skrupulatnie przesłuchiwał podejrzanego pobratymca:

– To jak w końcu było? Wzięliście kasę i uciekliście?

– No tak! Nie chcieliśmy ich zabijać, przecież mówię. To znaczy, w ogóle ich nie ruszyliśmy!

– Dziewczyna mówi coś innego.

– P? Niemożliwe, przecież wie jak było. – Błyszcząca skóra chłopaka odbijała refleksy żarówek. Nie była jeszcze równie rozwinięta i gruba jak u oficera, ale wyglądała dostatecznie pięknie, żeby wiedzieć, że należy do młodego Hermusa.

– Wspominała, że to był wypadek.

– Co? Nie! Jak zawsze przesadza. Proszę jej nie słuchać.

Mężczyzna westchnął i rozruszał zdrętwiałą nogę. Za każdym razem było tak samo. Bardzo dobrze wiedział, że małoletni nie zabili sprzedawcy, choć sami o tym nie wiedzieli. To ona to zrobiła, czekając na dogodny moment i wyłaniając się z mroku. Jego zadanie było proste – znaleźć kozła ofiarnego i kupca na nowe, jeszcze pachnące strachem dusze. Miał tylko nadzieje, że Y zdoła wyizolować z martwego ciała potrzebną substancję – okruchy, albo jeszcze lepiej, rdzenie.

Jednak nagle przestał o tym rozmyślać.

Zobaczył coś dziwnego. Strumienie światła, które jeszcze niedawno tkwiły zawieszone w kilku miejscach, poruszyły się i zachybotały. Przesłuchiwany też to zauważył, ale nie widać było, żeby zrobiło to na nim jakiekolwiek wrażenie, spojrzał tylko na S z wielką nadzieją. Teraz liczyło się tylko uniewinnienie jego i P.

– Nie wiem, czy mówisz prawdę, wątpię – ciągnął oficer. – Mamy tu parę dowodów, L, przynieś je proszę.

Światła zaczęły przyspieszać. Coraz gwałtowniej i pewniej zmieniały położenie.

– Co jest? – wydukał całkowicie zdezorientowany, ludzki towarzysz S, gdy wrócił z potrzebnymi nagraniami. Zorientował się. Stał spocony obok śliwkowych postaci i z przerażeniem obserwował dziwne wahania lampek.

– Pewnie przeciąg – zbagatelizował oficer. Dobrze wiedział, co się dzieje. – No to jak będzie, R? Przyznasz się, czy mamy cię jeszcze męczyć?

– Ja…

Nim wpadli na pomysł, by wymówić słowo: „dnienie”, zgasły wszystkie oświetlenia i nastał mrok.

 

*

 

– Pan mnie nie rozumie! – krzyczał do słuchawki. – To nie jest kurna zwarcie! Nie świecą! W ogóle!

Mężczyzna chodził niespokojnie po pokoju, stukając przy każdym kroku eleganckimi butami. Zgasił cygaro i nalał wódki.

– Tak, zupełnie – odpowiedział rozmówcy. – Może pan. Tak! Kiedy? – Uspokoił się trochę. – Dobrze, czekam.

Nerwowo odstawił zdobiony telefon. Pisnął coś cicho i podszedł do lustra. Wyglądał jak zdechła, spocona kura, czyli tak, jak się teraz czuł – całkiem beznadziejnie. Przetarł kościstą ręką przylepione pasma włosów i poprawił pierścienie, które próbowały spaść do szklanki z wysokoprocentowym płynem. Im też udzielała się panika.

Dobrze, że miał w zapasach niezależną lampę, którą dostał od brata. Światło dodawało mu pewności i poczucia bezpieczeństwa, a co najważniejsze, zwiększało szanse na uniknięcie styczności z Latarnikami. Latarnicy bali się jasności. Latarnicy czerpali siłę z mroku.

W takich chwilach pan Z żałował, że nie miał dzieci. Stworzenia zawsze najpierw połykały małe, wiercące się niemowlaki, dopiero później wysysały pełnowartościowe dusze dorosłych, zostawiając po sobie tylko puste, zaschnięte skorupy, jak wysuszone, owadzie odwłoki.

 

Czekał w napięciu. Nawet nie miał ochoty czytać gazety, siedział i bawił się zegarkiem. W końcu usłyszał głosy. Zza okrągłych drzwi wyłoniła się tęga kobieta, a zaraz za nią wysoki mężczyzna i jakaś inna, niska postać.

– Przyszli do pana, panie Z. Podać herbatę?

– Nie! Bez herbaty! Dziękuję. – Uśmiechnął się nerwowo. Poczekał, aż zniknie i kontynuował przerażającym głosem:

– Nareszcie! Nie wiem, czy nie będę musiał pana pozwać. Gwarantował pan, że to nie są podróbki! Że to są ludzie! Bez skazy!

S podszedł do zgaszonego przedmiotu, przyjrzał się mu uważnie i postukał w oszklone wieczka. Energie wydawały się zamierać. Unosiły się leniwie nad drucikami synchronizatora i tylko czasami zapulsowały mocniej z wielkim, niewytłumaczalnym wysiłkiem. Nie były już takie piękne i majestatyczne. Wątpliwe było, czy w ogóle żyły.

– Wie pan, że wszędzie pogasiło lampy? – zaczął oficer. – Podobno nawet w ratuszu nie mają odpowiedniego oświetlenia. Nikt nie wie, co to. To znaczy, chodzą plotki, że jakaś grupa przestępcza chce sterroryzować Torkhmork, czy coś, ale na razie nic nikomu o tym nie wiadomo. No więc, od początku przyjmuję reklamacje i wszystko jest niby moją winą, to strasznie dołuje, gdy wie pan cholera, zrobiło się swoją robotę na sto dziesięć procent!

Odwrócił się do pana Z. Na jego twarzy pojawiły się dziwne cienie. Z perspektywy właściciela wyglądało to tak, jak gdyby formowała się nowa, potworna twarz ze szpiczastym nochalem i małymi, kurzymi oczkami. Na szczęście to tylko złudzenie, pomyślał, wiedział jak jest naprawdę. Znał S.

– Sam nie wiem… – zwątpił. – Inni mówią, że to… Latarnicy.

Oficer wgapiał się przez moment w Z, ale w końcu wybuchnął śmiechem:

– Co?! Latarnicy? Też o nich słyszałem, ale żeby od razu ich podejrzewać? Nie wiedziałem, że pan, taki wykształcony, mógłby wierzyć w te banalne i nieracjonalne głupoty.

– Ja tylko mówię… że mogą przyjść.

– E tam, raczej proszę zobaczyć. Zaprosiłem moją dziewczynę, Y – ciągnął tym samym, uprzejmym tonem – która powinna rozwiązać na jakiś czas pana problemy. Wie pan, pozwolić się panu zabawić i tak dalej. Oczywiście, wszystko w ramach rekompensaty.

Z spojrzał badawczo na kobietę, która od jakiegoś czasu stała nieruchomo, zlewając się z czarnymi plamami mebli. Wcześniej nie czuł jej obecności. Prawda, zauważył jak wchodzi razem z mężczyzną, ale nie zdał sobie do końca sprawy z tego, że tu jest. Nie mógł dojrzeć jej aparycji, ale i tak stwierdził, że jest ładna.

Stała daleko od światła.

– Chwila, nie, proszę mi powiedzieć, dlaczego przestały działać.

Oficer westchnął i chwycił jakiś bibelot. Bawił się nim. Obracał w dłoniach, świadomy tego, że przedmiot jest wart więcej niż jego miesięczna pensja.

– Siła wyższa. Nic na to nie poradzę. Energie psują się, gdy dochodzi do wyładowań elektrycznych. Najczęściej w chmurach, ale nie zawsze. Czasami walnie bliżej dusz i koniec.

– I… i nie da się ich odzyskać? – spytał przybity Z.

– W takim wypadku, niestety nie. – Odłożył zabawkę i zaczął grzebać w torbie. – Fajne lampy, skąd je pan ma?

– Te? – wykrztusił, nadal zszokowany właściciel.

– O, właśnie.

– Od brata dostałem.

– Ładne. Widzę, że działają. Szczęściarz z pana – roześmiał się. – To co, Y? Rozweselisz naszego drogiego klienta? – uśmiechnął się i spojrzał na kobietę.

– Chwilka. Nie wiem, czy… – wtrącił skołowany Z.

– Proszę! Będzie nam bardzo miło! Tylko zgaszę światło. Wie pan, nie chcę krępować takiej pięknej duszyczki!

Oficer wyszedł, zostawiając parę sam na sam. W sumie, czemu nie, pomyślał Z, ściągając markowe szelki i wlepiając oczy w zaciemnioną postać.

 

 

*

 

Wpis 17 marca .

 

Dzisiaj miałam jedyną okazję zobaczyć podnieconą duszę. Śmieszna była. Taka czerwoniutka, trochę jakby pomarańczowa. Ciekawy okaz. Szkoda tylko, że nie miał żadnych dzieci, nawet takich trochę większych.

Tak czy siak, nie mogę się doczekać, aż umieścimy ją w suficie. Już widzę, jak pięknie wygląda w otoczeniu niewinnych skrawków. A co by było, gdybyśmy je połączyli? S mówił, że to będzie z czterdzieści woltów, jeśli się nie mylę, więc starczy na dobre kilka lat! Ile to będzie kolacji! Pewnie zastanawiasz się, jak żyjemy w ciemności? Bardzo dobrze, bo w końcu mamy sposobność zobaczyć rodzinę. Chętniej wchodzą i wkradają się do domów, aż przyjemnie patrzeć i widzieć, jak się cieszą. Jak pochłaniają.

S woła, żebym się już zbierała. Jedziemy do restauracji na pyszny obiad. Do następnego dnienia jeszcze się odezwę, obiecuję. To już niebawem.

 

Wpis zamknięty.

Koniec

Komentarze

O! Jutro zabieram się za czytanie! Mogłaś poinformować! Ale niespodzianka.   Dobranoc

Mee!

i wcisnął wajchę. – nie jestem pewien, czy wajchę można wciskać; raczej przesunąć, przestawić itp. przeglądał nowe propozycje, wytwarzające nieprzyjemny dźwięk – jak można przeglądać propozycje wytwarzające dźwięk? Wytłumaczysz? Obeszła i zajrzała mężczyźnie przez ramię.

Obserwowała twarz mężczyzny – jak obserwowała jego twarz, skoro – jeśli dobrze zrozumiałem – stała za nim i patrzyła przez ramię? – Nie, jeszcze nie – odpowiedział, gdy towarzyszka wychyliła się i wtrąciła wesoło:

– Ja tak. Poproszę kopytka z sosem mięsnym. I wezmę jeszcze… kieliszek Kasnovity. – to w końcu kto odezwał się pierwszy? Nie rozumiem.   Dobra, nie dam rady dalej – idę spać. Jutro dokończę, jak znajdę czas. Dobranoc.

Sorry, taki mamy klimat.

Sethrealu – chyba poprawione. " to w końcu kto odezwał się pierwszy? Nie rozumiem. " – chodziło mi o to, że odezwali się równocześnie;-) Danielu -  dzięki! A no mogła, ale po co?

To nie daniel, to kózka! Drugie opowiadanie konkursowe! Przeczytam wieczorkiem! :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Może być Daniel, może być kózka, może być lisowczyk. Tylko żadnego Koziołka Ma… ekhu, ekhu… Ja zaraz doczytam, ale wypowiem się za dwie godzinki, kiedy mi się wszystko w głowie poukłada.

Mee!

Opowiadanie dobrze mi się czytało, ale czegoś mi jednak w nim brakowało. Wydaje mi się, że mogłabyś w niektórych przypadkach bardziej zarysować świat (bo tak naprawdę nic o nim nie wiem, oprócz tego, że są tam jakieś inne gatunki, i Latarnicy) i postacie. "– Nie! Bez herbaty! Dziękuję – uśmiechnął się nerwowo. – Tu chyba powinna być kropka i od wielkiej litery. Ogólnie spoko (a od AdamaKB możesz liczyć na plusa za myśliniki ;]) Pozdrawiam

Mee!

A czemu nie rubinowooka? Or ewentualnie rubinowo-oka (z krótkim myślnikiem)? Przeczytałem, poczyniłem notatki i wypowiem się przy rozwiązaniu konkursu. :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

"Roobinowooka" - koiku, tak też miała, ale znajomy mi to zaznaczył jako błąd, więc już sama nie wiedziałam;-) Więc zmieniam. Dzięki. Kózko – właśnie sama nie wiem! Też nie byłam tego pewna, jeden mówił, że powinno być pisane wielką literą, inny że małą. Choć, hmm, nie, dobra, poprawiam;-) Dzięki.

Jak jest zielonooka, to czemu nie rubinowooka? Ewentualnie, jeśli oczy były madenięte z rubinów, a nie o ich kolor chodziło, to pewnie rubinowo-oka [wtedy skróć myślnik (wywal półpauzę i wstaw myślnik).] :) Adam KB jest z nas dumny.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

A może (tak z innej beczki) – RobinHoodowooka…  Hmm…  dużo znaczeń odczytuję w tym przymiotniku :)

Heh, nie, nie. Oczywiście że chodzi o kolor. Tak czy kwak, już zmienione:-)

Maju, nie wiem o co tu chodzi, więc chyba nie zrozumiałam, co chciałaś opowiedzieć. Dusze, skrawki dusz, osobnicy nazywani literami, Hermusy, Latarnicy, brak światła, a w tym wszystkim kopytka z mięsnym sosem…  

 

„Oficer usłyszał sygnał sprzątając niewielką przestrzeń…” –– Jakim sposobem sygnał sprzątając niewielką przestrzeń? Czy brzmiał tak donośnie, że wszystko wymiatał? ;-) Proponuję: Oficer, sprzątając niewielką przestrzeń, usłyszał sygnał

 

„…szelest zasuszonych liści albo rozpoławianych kończyn mumii”. –– Skąd mam wiedzieć, jaki dźwięk wydają dzielone na pół kończyny mumii?

 

„Obłęd – mruknął. Nagle zatrzymał się”. –– Dlaczego się zatrzymał, skoro wcześniej nie ma mowy, że chodzi? Miałam wrażenie, że stoi/siedzi i coś przegląda. Może: Obłęd – mruknął. Nagle znieruchomiał.

 

„Z pięć, sześć wolta”. –– Wolałabym: Z pięć, sześć woltów. „Zamilkła, by po chwili odrzec mimochodem…” –– Wolałabym: – Zamilkła, by po chwili dodać mimochodem

 

„Tłoczne miasto wrzało od ilości informacji, jakie napływały z szanowanej prasy”. –– Skoro miasto było tłoczne, to domyślam się, że szanowana prasa należała do grupy pras tłoczących. Zagadką pozostaje, co było surowcem do wytłaczania i pozyskiwania informacji. ;-)

 

„…niekompletne strzępy zdarzeń, o których człowiek nie dowie się do końca…” –– Wolałabym: …niekompletne strzępy informacji, z których człowiek niczego nie dowie się do końca

 

„…zapoznali się z wszystkimi propozycjami, włączając w to najróżniejsze, egzotyczne dodatki. S robił wszystko, żeby…” –– Powtórzenie.

 

“…Rubinowo–oka Guardianka przemówiła do nich…” –– …Rubinowooka Guardianka przemówiła do nich

 

„Jednak dzisiaj pierwszy raz miał poczucie totalnej swobody. Mógł napawać się tą chwilą przez cały czas”. –– Chwila nie trwa cały czas. Cały czas trwania chwili jest niezwykle króciutki. Proponuje w drugim zdaniu: Mógł napawać się tym doznaniem przez cały czas.

 

„…powiedział, rozkrajając dla niepoznaki wielkiego ziemniaka”. –– Co, rozkrawając go, chciał zatuszować w wielkim ziemniaku? ;-)  

 

„Pociągnęli łyki”. –– Za co ciągnie się łyki? Wolałabym: Napili się po łyku. Lub: Wypili po łyku.

 

Oglądał najnowszy przegląd prasy…” –– Maju, jak tak można?! Może: Przeglądał najnowszą prasę… Lub: Robił przegląd najnowszej prasy…  

 

„…ściągnął kapelusz i złożył gazetę w równy kant, tak że ułożyła się prostopadle do brzegu ławki” –– Wolałabym: …ściągnął kapelusz i równiutko złożył gazetę… Czy gazeta sama ułożyła się na brzegu ławki? ;-)  

 

Jedno z mocniejszych zestawów”. –– Jeden z mocniejszych zestawów.

 

„…bardziej ludzka, ubrana w drogie, krokodylowe spodnie”. –– Pewnie krokodyl wyrzucił swoje spodnie, mimo że kosztowne i jeszcze w całkiem dobrym stanie. ;-)

…bardziej ludzka, ubrana w drogie spodnie ze skóry krokodyla.  

 

„S podążył za oddalającymi się plecami”. –– Co działo się z resztą pana Z, podczas gdy jego plecy oddalały się w nieznanym kierunku? ;-)  

 

„Gdy minęli kuchnie, bibliotekę i łazienkę, zatopili się w mroku salonu”. –– Ile kuchni minęli? ;-)  

 

„Podszedł do jakiegoś urządzenia, rozchylił oszklone wieczka…” –– Podszedł do jakiegoś urządzenia, uchylił oszklone wieczka

 

„…z nieprzeniknionych wód atlantyckiego oceanu”. –– …z nieprzeniknionych wód Oceanu Atlantyckiego.

 

„Mężczyzna chodził niespokojnie po pokoju, stukając przy każdym kroku eleganckimi butami”. –– Wolałabym: Mężczyzna niespokojnie chodził po pokoju, przy każdym kroku stukając eleganckimi butami.

 

„Odstawił nerwowo zdobiony telefon”. –– Dlaczego telefon nie mógł być zdobiony spokojnie, bez nerwów? ;-)

Może: Zdenerwowany, odstawił zdobiony telefon.

 

„Przetarł kościstą ręką przylepione pasma włosów…” –– Wolałabym: Kościstą ręką przetarł przylepione pasma włosów

 

„…przyjrzał się mu uważnie i postukał w oszklone wieczka”. –– Wolałabym: …uważnie mu się przyjrzał i postukał w oszklone wieczka. Wątpliwym było, czy w ogóle żyły”. –– Wątpliwe było, czy w ogóle żyły.

 

„…formowała się nowa, potworna twarz ze szpiczastym nochalem i małymi, potwornymi oczkami”. –– Powtórzenie.

 

„Oficer westchnął i chwycił za jakiś bibelot. Bawił się nim”. –– Oficer westchnął i chwycił jakiś bibelot. Bawił się nim.

 

„…że to będzie z czterdzieści wolta…” –– …że to będzie z czterdzieści woltów… Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jejku, ile błędów… już poprawiam. Dziękuję ;-)

Ciekawe. Trochę jak rysunki Daniela Mroza. Śmieszne i niepokojące zarazem.

Infundybuła chronosynklastyczna

O, znam gostka, uczyliśmy się o nim na podstawach projektowania… Dziękuję, Stefanie, za komentarz.

 "Chwycić coś" a nie "za coś", popełniam ciągle ten sam błąd! Masła maślane, kiszki, muchomorki… Mam nadzieję, że kiedyś ogarnę :-) 

Ja mam pewność, że ogarniesz. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

     Rzeczywiście, należy  przyznać Autorce rację – kopytka z sosem mięsnym sa mniam – mniam. I chyba  o tym jest ten tekst.      Pozdrówko. 

Rogerze, cóż za interpretacja;-) Dziękuję.

A mi jakoś kopytka tak nie smakują :) Ale może jeszcze dorosnę.

Mee!

Ja też chyba muszę.

Pamiętaj Kózko, że razem z Tobą dorosną też kopytka. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cha, cha, bardzo śmieszne ;)

Mee!

Oby tylko różki za bardzo nie rosły.

     Kopytka z sosem mięsnym, dużo curry, kotlecik siekany – nie mielony, tylko siekany –  gotowana kapustka. Do tego zasię schłodzone mleko zsiadłe. W tym tekście nie ma co interpretować, bo nie wiadomo, o czym on jest. Jeżeli się coś wprowadza, należy to wyjaśnić. Nalęzy objaśnic kreowany świat. No, ale jako reklama kopytek z sosem mięsnym, kotlecika siekanego i młodej kapustki gotowanej – może też i zasmażanej… – moze być.      Pozdrówko.    

Jak zawsze masz racje… słaba pseudo reklamam, ot, tyle. Dzięki za komentarz!

Maju – czytelnik to istota, którą bardzo trudno zadowolić. Jak podasz zbyt wiele informacji, to się obruszy, że go autor traktuje jak półgłówka i że wcale nie trzeba mu wykładać kawy na ławę. Jak informacji podasz za mało, też nie będzie zadowolony, bo nie załapie o co chodzi, będzie się czuł jak ten półgłówek, a w efekcie winę zrzuci na autora, że mu do łamigłówki zbyt mało wskazówek udzielił. Najlepiej czuje się wtedy, gdy mu się wydaje, że sam rozwikłał zagadkę i najlepiej w momencie, w którym sobie autor to zaplanował. 

 

Bardzo trudno jest wyczuć proporcje i podać dokładnie tyle informacji, ile trzeba. Ja też mam z tym jeszcze problemy. Zadanie tym trudniejsze, że każdy czytelnik jest inny. IMO nie udało Ci się w tym opowiadaniu znaleźć tego złotego środka. Myślę że zrozumiałem, o co w tekście chodzi, ale nie jestem pewien i ta niepewność psuje mi nieco odbiór.

 

Pozdrawiam.

"Oby tylko różki za bardzo nie rosły."  -  jak to beryl kiedyś mówił, żeby diaboliczny uśmeiszek był: /diabeu/   ;)

Mee!

Właśnie wiem:/ dziękuję bardzo, będę szukać.

Hej;-) Ja tym razem pomarudzę. Czytałam Twoje lepsze teksty. Dużo dialogów, słabo mogłam sobie wyobrazić ten świat. Chciałabym więcej wiedzieć o tych wszystkich rasach, bo brzmiały ciekawie. Ale nie wyczytałam spomiędzy wierszów;-) Gdyby to napisał ktoś, kogo mniej lubię, nie przebrnęłabym, niestety. Już lepsze było o tych bananach;-) p.s. Piszesz wreszcie o tej miłości nastolatków? Konkurs jest, widziałaś? Prawie jak dla Ciebie stworzony!;-) Całuski! (Te też mają być… To znaczy majatmajaja-ją być…;-)

No nic, szkoda. Wiem, że pewnie tego nie widać, ale nad tym tekstem siedziałam najdłużej i najbardziej się przy nim namęczyłam, dlatego wiadomo, smutek jakiś zawsze jest – ale jak mawiam; byleby się nie zrażać, bo nic nie zdziałamy. Agato, dziękuję, że doczytałaś, to dla mnie naprawdę dużo znaczy. Jaki konkurs?:-p Chyba nie widziałam. Tekst o nastoletniej miłości… Hmm, piszę o dziecięcej, może być? PS, Gorsze od kosmicznych bananach… Jejciuniu, to już jest źle.

Maju – wcale się nie przejmuj. Czasem, jak się na coś poświęci szczególnie wiele energii i uwagi, to się przedobrzy. Ja na przykład mam tak z kobietami. Za dobry jestem dla nich, a one odczytują to za słabość. Autor zna dobrze tworzony przez siebie świat i wiele rzeczy wydaje mu się oczywiste. Czasem się jednak okazuje, że one nie są oczywiste dla czytelnika i misterny plan nie wypala.Ja opisałem kondensator i nie wziąłem pod uwagę, że nie każdy musi wiedzieć, jak kondensator jest zbudowany, a tym bardziej skojarzyć to z moim opkiem.

Maju, następny opek będzie lepszy. I następny, i następny! ;)

Mee!

Nie da się, Unfallu, bo to oznaczałoby, że mi na tym nie zależy – a zależy. Wiem, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Spoko, będzie lepiej, tak czasem bywa. Kobiety, naprawdę? Właściwie zawsze sądziłam, że wolą właśnie tych dobrych, troskliwych facetów, a nie zimnych drani, którzy mają je gdzieś. Ale no cóż, o gustach się nie dyskutuje.  

Kózko, no pewnie, musi!:-)

;)

Mee!

Banany mi się bardziej podobały, bo były abstrakcyjnie śmieszne. A pisałam o konkursie CASTING 2013 – kozajunior już wie na co on;-) Zapytaj go, Maja. (Albo wejdź na hyde park.) Ja od razu pomyślałąm o Was, o najszych najmłodszych milusińskich  twórcach… Napisałanbym coś, alem stara, nie wypada chyba. p.s. Przez Ciebie, mam ochotę na kopytka…;-)

Oki, już wiem:-)

…Przeczytałem i nie zrozumiałem. Pozdrawiam.

Dziękuję za dotrwanie do końca. Pozdrawiam!

Czytałem to opowiadanie już kilka dni temu, ale jakoś aż do teraz nie miałem głowy, żeby coś o nim napisać. Ogólnie zgadzam się z opiniami, że tekst jest zbyt enigmatyczny. Nie są dla mnie jasne ani świat przedstawiony, ani fabuła – np. podałaś nazwę rasy głównego bohatera, ale czym w wyglądzie szczególnie różni się od ludzi, tego już nie dałem rady wywnioskować. Wolę już, kiedy autor podaje zbyt dużo informacji (wtedy przynajmniej wiadomo, że chwali się tym, co wymyślił ;)) niż zbyt mało. To wszystko sprawiło, że w pewnym momencie czytałem to opowiadanie tak naprawdę "na szybko", bez większego zrozumienia – skoro i tak fabuła była dla mnie niejasna, nie robiło mi to żadnej różnicy. Moim zdaniem tekst wymaga sporej przeróbki pod tym kątem.     Ogółem – nie podobało mi się. Mimo to życzę sukcesów. :)

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

W wyglądzie np. śliwkową skórą. Dziękuję Ci bardzo za opinię;-) Wiem, spaściłam, no cóż, nic tylko ćwiczyć dalej. Pozdrawiam i życzę miłego dnia!

No dobrze, co by tu napisać, żeby znowu nie było… Aha! Przeczytałem. :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

 To już się chwali:D Dzięki!

Zajrzałam, poczytałam, jeszcze tydzień i będę mogła coś powiedzieć ;)

Łoki, więc czekam cierpliwie;-)

Przeczytałam. Za bardzo nie skumałam – mam jakąś hipotezę, ale nie jestem pewna, czy zbieżna z koncepcją Autorki. A kopytka tylko z sosem grzybowym i gotowaną kapustą kiszoną. ;-)

Babska logika rządzi!

Postęp u Ciebie jest, to widać. Co raz lepiej piszesz. Ale co to tego tekstu, to nie wiele napiszę, bo nic nie zrozumiałem. Jest jakaś historia, ale szczególy ukryłaś gdzieś pod literkami.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Dziękuję Finklo, że zajrzałaś. Dzięki mkmorgoth. Właśnie wiem. Niestety znowu przesadziłam:/ Myślałam nad rozwinięciem paru wątków, żeby wszystko było wiadome i jasne. I postanowiłam pisać z planem, bo bez niego, nawet jak mam coś w głowie, wszystko rozłazi się i rozmywa, przez co tylko ja rozumiem sens wszystkich słów. Pozdrawiam.  

Niestety, zgadzam się z pozostałymi, ciężko zrozumieć o co chodzi, a nawet jeśli ma się jakąś mętną ideę to nie towarzyszy temu zbytnia pewność, że trafiło sie w zamysł Autorki ; ) Sam pomysł jest jednak ciekawy.  Latarnicy, swoją drogą zaintrygowali mnie już samą nazwą, gdyby trochę ich rozwinąć mogliby stanowić dobry smaczek, lub podparcie całości, jednak trochę się gdzieś rozmyli. Dodatkowo odczułam jakąś niekonsekwencję w prowadzeniu postaci, ale to akurat mogło być tylko moje złudzenie. Ogółem mogłoby być dobrze, nie jest źle,  ale czegoś mi tu zabrakło.

Maju, przykro mi, ale nie dorysowałaś świata, w którym dzieje się historia, nie docharakteryzowałaś postaci dramatu, i zostałem z uczuciem niedosytu z jednej, lekkiego zawstydzenia z drugiej strony – bo może to jednak ja taki niedociapszy? Ale, sądząc z niektórych komentarzy, nie jestem w tym osamotniony, co mnie odrobinę pociesza.   A za myślniki masz plus, o którym pisał nasz pupilek junior.

Pupilek junior… Jak to brzmi…

Mee!

Dziękuję Treef, wiem, nie pozostaje mi nic innego, jak spuścić głowę – nie umiem jeszcze tylu rzeczy, że aż głowa mała! Zamierzam się uczyć. No i bardzo mi miło, że wpadłeś, oczywiście. Adamie, też dziękuję – zwłaszcza za samo zajrzenie. Wszyscy, którzy to czytali, mówili o niedosycie – oczywiście, mieli racje. Po prostu piszę za mało jasno i nie potrafię przekazać w stu procentach tego, co chcę.

A, juniorku, już wróciłam i już odpisuję! 

Spokojnie, Maju. To jest do opanowania. Dwa razy przerysujesz, dwa – niedorysujesz, raz wyjdzie tak sobie, a potem będzie w sam raz.   :-)

Nowa Fantastyka