Profil użytkownika


komentarze: 59, w dziale opowiadań: 54, opowiadania: 34

Ostatnie sto komentarzy

A myślałem, że “nikt z tego strzelał nie będzie” jest tak powszechne, jak kontakty z fachowcami od robót wszelakich. Ale może ja skrzywiony jestem praktykami ślusarskimi i stolarskimi w “elektryku”.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Mój pomysł na zinterpretowanie pointy opiera się na skojarzeniu kolczastości ostu i pewnego krzewu z rodziny różowatych. Pomimo kolczystości morfologicznie różnych.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

5 7 5, czyli haiku na spontanie.

 

Buty Ubrawszy

Uniósł Miecz Swój Ku Górze,

Uśmiech Wyszczerzył

 

Nie, to nie ja wysłałem wiersz naczelnemu!

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Mi też się już rozmywały literki na ekranie, he, he. Ale tak to jest, jeśli robota ma być rzetelna.

“Uniwersalna fregata klasy Conestoga […]” – czyli jednak trochę okręt. Trochę, bo nie wypełnia definicji SJP. Ani Merriam-Webster. Ale kimże jestem, żeby kwestionować podręczniki!

“Nie wskazuje nigdzie, w którą stronę skierowany jest wektor przyspieszenia” – zazwyczaj zorientowanie przestrzenne wynika ze zorientowania np. fotela pasażera. A skoro z opisu wynika, że został pchnięty do przodu, więc za nim by tył.

“Ogólnie chyba pozbędę się szalupy, to klasyczne budowanie okrętów kosmicznych z wykorzystaniem słownictwa okrętowego” – i tak już pewnie zostanie, tzn. słownictwo marynistyczne wyewoluuje w astralne. Szalupa jest OK, zawiera m.in. znaczenie ratunkowe.

“Jak zapalam samochód, to nie muszę wspominać, że poprawiłem lusterko, odchyliłem fotel […]” – a jednak opisujesz proces sadowienia się w kapsule. “Wskoczył do kapsuły i zaczął zaciskać szerokie, czerwone pasy na udach i barkach. […] Ostatni zacisk i zapięcia. […] Gery sięgnął do grzybkowego przycisku […]” – sugeruje bezpośrednie następstwo, sekwencję czynności. Być może moja uwaga to drobiazgowość, ale mi ten fragment zabrzmiał jak opis nakładania majtek na spodnie.

Powodzenia!

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

No i wróciłem doczytać do końca. Wcześniej po pierwszych kilku akapitach tylko wrzuciłem w kolejkę do przeczytania.

Doczytałem i trochę się rozczarowałem. Opowiadanie jest “w porządku”: narracja prowadzi przez ciąg zdarzeń dość sprawnie, czyta się niemal jak scenariusz. Opis świata, całkiem rozbudowany w pierwszej części tekstu, też jest. No i jest też zwrot akcji. Ale… ani na krok nie wychodzi poza znany już schemat Obcego. Brak choćby jednego nowego elementu, pomysłu. Ot, taka wprawka. Nawet wprowadzenie jest w stylu znanym z filmu: wizualizuję pojawiające się na ekranie napisy “ZEWNĘTRZNE RUBIEŻE” itd. Nawet słyszę takie same efekty dźwiękowe.

Jakiś dodatek do kanonu Ósmego Pasażera Nostromo nadałby temu tekstowi głębszy sens istnienia.

 

Mam też kilka uwag szczegółowych.

GŁOSOWY DZIENNIK POKŁADOWY“ – Już o tym pisałem, ale powtórzę, że wg mnie nie jest to trafna nazwa.

“<jakiś trzask>” – trzask, po prostu trzask, nie “jakiś trzask”, bo to nie jest określenie literackie. Może być też ostry trzask, albo głośny, lub niezidentyfikowany itp.

“– <szum>” – czyli kolejny wpis w dzienniku się uruchomił, ale nic nie nagrał?

“– Szybciej! – wykrzyczał Gery. W przekrwionych oczach mechanika pokładowego […]” + “Bill, inżynier pokładowy” – czyli jeden to mechanik, a drugi inżynier. Obaj pokładowi. Czym różnią się ich funkcje, bo dla mnie w tym kontekście to synonimy.

“Bill, inżynier pokładowy, trzymający w dłoni chropowaty uchwyt ręcznej spawarki ME3, skupiał wzrok na łączeniu dwóch połówek drzwi.” – dodałem drugi przecinek. Nie byłoby go, gdyby zamiast “trzymający” było “trzymając”.

“w kilkumilimetrowej szczelinie stalowych płyt” – niewłaściwy przypadek, szczelina jest w czymś lub pomiędzy, a nie czegoś. Jest dopełniacz, a powinien być narzędnik. A najlepiej powinno być przeredagowane zdanie.

“która dodatkowo wyświetliła dodatkowo odliczanie na każdym z zawieszonych ekranów zawieszonych na pokładzie statku.” – Po pierwsze szyk (już poprawiłem). Po drugie odliczanie może trwać lub się rozpocząć, ale nie może być wyświetlone, bo to jest czynność. Wyświetlony może zostać np. odliczany czas. Po trzecie, “zawieszony na pokładzie statku” sugeruje, że statek miał jeden pokład. No i jak się coś wiesza na pokładzie? Proponuję “ekranów na statku”.

“Fregata” – czy to okręt wojenny, czy statek badawczy?

“Tylko kilkanaście sekund dzieliło ich od kapsuł ewakuacyjnych.” – kolokwialna zamiana przestrzeni na czas.

“Gery, wyrwany z letargu, otarł dłonią łysą głowę” – brakuje pierwszego przecinka otwierającego wtrącenie.

“[…] 3 MINUTY.” – jaką funkcję pełni wielokropek, a ściślej co wycina? 3 minuty do czego, albo od czego?

“zaspawanie grodzi” – on zaspawał drzwi (ew. właz), nie gródź. https://pl.wikipedia.org/wiki/Gr%C3%B3d%C5%BA

“krył się w kwantowej pustce.” – a cóż to takiego? Pustka ma właściwości kwantowe?

“Ze smolistych naczyń krwionośnych statku” – bardzo ciężka metafora. Może chodziło o smolisto-czarne rury?

“Mikroskopijne cząsteczki wody częściowo zamgliły atmosferę,” – tautologia, bo po zredukowaniu wychodzi “mgła zamgliła atmosferę”.

“pojawiło się pomieszczenie na planie spłaszczonego okręgu.” – Pojawiło się, bo nie było go?

“W ścianie ścianę owalnej sali wkomponowane zostało dwanaście kapsuł” – wkomponować w coś, być w czymś.

“Nic bardziej nie uzmysławiało tego, co się wydarzyło.” – Jeśli już, to to zdanie powinno otwierać kolejny akapit. W tym nie ma sensu.

“Z personelu zostali tylko oni, dwójka dwóch ocalałych”

“Gery zaczął wymieniać w myślach wszystkich nieżyjących dziesięciu dziesięcioro członków załogi.” – byli tam faceci i babki, co nie? Sugerowałby przeredagowanie. np. “wszystkich nieżyjących już członków załogi. Dziesięcioro martwych”.

“Czarna sylwetka zafalowała, rozwijając się niczym przysłona aparatu fotograficznego ze swojej embrionalnej pozycji.” – nie mogę połączyć obrazów otwierającej się przysłony (nie rozwijającej) i rozwijania się embrionalnej pozycji.

“Mechanik rzucił się do najbliższej kosmicznej szalupy.” – to mieli też niekosmiczne?

“Wskoczył do kapsuły i zaczął zaciskać szerokie, czerwone pasy na udach i barkach.” – ja bym najpierw zapiął klamry lub założył pasy, dopiero później zacisnął, czyż nie?

“Paszcza, ociekająca organicznym śluzem” – organicznym, czyli jakim? Nie wiem jak zwizualizować organiczność śluzu.

“Monstrum tkwiło w bezruchu, jakby drocząc się z mężczyzną.” – Słowo monstrum powtarza się w niedalekim sąsiedztwie.

“dzięki czemu ciało Gerego dociskało się plecami do tylnej zabudowy komory.” – A mogło w takiej sytuacji zostać dociśnięte do przedniej lub bocznej ściany? Właśnie, raczej zostało dociśnięte, a nie dociskało się.

“Paliwa miało starczyć na sześćdziesiąt sekund pełnego ciągu, co miało zapewnić oddalenie się na bezpieczną odległość od macierzystego statku.” – miało starczyć, co miało zapewnić. Da się przeredagować?

“w oczach, niektórych decydentów” – przecinek do wyrzucenia

“Każda misja terraformacyjna, mimo iż w niewielkim stopniu, zakładała spotkanie obcej formy życia.” – zdanie do przeredagowania. Albo wtrącenie “mimo iż niewielkim stopniu” na np. “w choćby niewielkim stopniu”, albo w innym szyku całego zdania.

“Już pierwszy rekonesans planety, oznaczał dla Billa realizację tego niezwykle mało realnego scenariusza.” – przecinek niepotrzebny.

“że od tego momentu, zgodnie z tajnymi korporacyjnymi instrukcjami, była to już misja naukowa.” – I czy aby na pewno naukowa? A może trzeba inaczej ją określić, skoro chodzi o przywiezienie znaleziska z powrotem? Warto też spójnie przeredagować kolejne zdanie, np. “Dla inżyniera statek, od tego momentu, zaczął pełnić pełnił role kosmicznej próbówki”.

“Z uwagą śledził, jak palczaste stworzenie wydostaje się z jaja, po czym zaciska kostne odnóża na głowie Gerego i wtłacza do jego wnętrza zarodek.” – ta scena nie pojawia się wcześniej. Warto by ją jakoś zakotwiczyć w czasie lub akcji.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Mmmm, a masz na to jakieś dowody?

Et voila! https://pl.wikipedia.org/wiki/Sanskryt w sekcji “Fleksja i składnia”. Kiedyś, gdzieś, o innych językach wschodnich też już to czytałem, ale nie mogę teraz znaleźć.

W języku staropolskim także istniały trzy liczby, np. chłop, dwa chłopa, trzej chłopi. https://shtg.uw.edu.pl/entry/11857

Zresztą, tak intuicyjnie, “parę sztuk” sugeruje dwie sztuki. To niby nie to samo co “para sztuk”, “para rękawiczek”, jednak…

 

Mniej więcej tak:

Ekspresyjnie, żywiołowo, ale nie chciałbym znaleźć się w zasięgu rażenia!

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

nb. dlaczego tak pejoratywnie?

Oto trzeba zapytać Kroxa ;)

A to nie narrator tak stwierdza?

 

Umknęło mi wcześniej: opis zjawiska pasuje jak ulał do efektów zewnętrznych, nie kosztów. Tak twierdzi Wikipedia.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Pilnie przeczytałem Twoje felietony z cyklu “Słowa, których macie przestać używać”. I takie sobie zadaję pytanie: jak Ty, Tarnino, reagujesz na kwiatki językowe na co dzień, oglądając filmy i czytając książki? Domyślam się, że zajmujesz się pracą ze słowem zawodowo, więc najpewniej masz swojego wewnętrznego redaktora.

Ja aż tak dużej wrażliwości nie mam, doświadczenia też nie, mimo to nie potrafię czasem redaktorka wyłączyć. Bywa, że żona się zżyma, gdy podczas seansu nie do końca świadomie coś chlapnę na głos.

BTW, dla mnie jest różnica pomiędzy “parę” i “kilka”. To pozostałość po czasach i językach, w których były trzy liczby: pojedyncza, podwójna i mnoga. Anachronizm od dawna zatracony, niuans ledwie, ciekawostka.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Tak właśnie myślę, Tarnino. Pytanie o funkcji retorycznej. Wolę wzbudzić wątpliwość, sprowokować zmianę w ramach inwencji autora, niż podpowiadać.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Zaciekawiło mnie Twoje opowiadanie. Wrzucam w kolejkę, bo chwilowo nie mam czasu na dokończenie i skomentowanie. Na pewno wrócę.

Aha, tak na szybko: rozważ, proszę, “dźwiękowy dziennik pokładowy” lub “dziennik pokładowy, zapis audio”. Wszak zapisują się tam różne dźwięki, nie tylko głos.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Zapowiadało na się na utopijną opowiastkę o szlachetnej naturze ludzkiej wydobytej z koszmarnie głębokiego ukrycia przez wyższą konieczność obrony przez okrutnymi i bezwzględnymi najeźdźcami z wrogiego kosmosu. Ale przeczucie mnie myliło, z czego jestem zadowolony, choć wyzwanie zinterpretowania zakończenia mnie przerosło. Chociaż nie, może nie tyle przerosło, co rozdarło pomiędzy dwoma wersjami: albo to symulacja światów, gra, w której żyjemy, albo oblany test skutkujący pełną izolacją lub eksterminacją ludzkości. Z tym drugim mam kłopot z powodu wątpliwości co do tego jak Obcy mogli zrobić wiarogodną symulację z ofiarami i zniszczeniami, a jednak bez ofiar i zniszczeń…

Czytałoby się dobrze gdyby nie wypomniany już we wcześniejszych komentarzach chaos językowy. Naprawdę dobrze byłoby, gdyby tekst był bardziej precyzyjny, np. dialogi ziemskiej (jak się domyślam) załogi ścigającej domniemanych zbrodniarzy są zawieszone w pustce.

Czepię się także kilku innych rzeczy.

– Kapitanie Navarro, proszę ze mną. – Usłyszał w słuchawkach.

Właśnie lądował, więc był zapewne jeszcze w samolocie, skoro miał słuchawki na uszach. “proszę za mną” nie ma więc sensu, no bo jak miał podążać za wydającym polecenie. Może “proszę do mnie”?

To wystarczająco dużo czasu do ponownego sprawdzenia, czy wszystko idzie jak należy. 

 A także, do co najmniej kilku kontroli ze strony Burdygrelu.

Te dwa zdania należą do oddzielnych akapitów, ale są związane przez “a także”. A zdanie “To wystarczająco dużo czasu do co najmniej kilku kontroli ze strony Burdygrelu” jest błędne tam, gdzie pogrubione.

Tego rodzaju przedsięwzięcia planowało się na dekady, setki bukhrekanów wcześniej.

A może “Przedsięwzięcia tego rodzaju planowano na dekady”? Widać tu też wspomniany wcześniej bałagan: używasz “dekady”, a słowo później “bukhrekanów”.

Jeśli nasze informacje na temat ich rozwoju technologicznego są prawidłowe – a wiemy, że są –

No to są, czy nie są prawidłowe? Najpierw wprowadzasz wątpliwość, po czym natychmiast ją rozwiewasz. Niepotrzebnie.

nie stosowaliśmy go od, bez mała, stu werniksów.

Oba przecinki są do wywalenia.

ale muszę wiedzieć – czy to kwestia jakiegoś przeoczenia naszych zwiadowców? 

Przecinek w miejsce półpauzy.

Budynki wręcz trzęsły się od harmidru, wywołanego tysiącami fetujących mieszkańców.

Przemyśl, czy “wręcz” jest potrzebne i usuń przecinek.

Cała ludzkość świętowała

Jeszcze miesiąc temu nie wyobrażał sobie podania ręki komukolwiek ze Wschodu.

a idące stamtąd zagrożenia, stały się namacalne.

Przecinek do usunięcia.

W obliczu możliwej odsieczy wroga – lub wrogów – uznano, że nie było innego wyjścia.

 Po raz pierwszy w historii, ludzkość się zjednoczyła.

Domyślam się, że owo “inne wyjście” to zjednoczenie, ale myśl ta jest niefortunnie podzielona pomiędzy akapitami i dodatkowo rozdzielona wtrętem “po raz pierwszy w historii”. Przecinek w drugim zdaniu jest niepotrzebny.

To nie scenariusz trzynasty, a jedynie symulacja.

A nie wspomniany wcześniej jedenasty?

Po tysiącu lat, zemsta się dokonała

Przecinek jest nadmiarowy.

Pomścił ludzkość.

Całą? Nawet jeśli wierzyli w miliony ofiar, to ludzkość jako taka przetrwała.

Sto lat świetlnych dalej, urzędnik Geworatu popijał gorącą fiokę

Po pierwsze dobrze wiedzieć, że rok świetlny to miara uniwersalna. Po drugie przecinek znów do wyrzucenia,

Zamknął ticket i poszedł coś zjeść.

Do mieszaniny polskiego i ufickiego doszedł jeszcze angielski. Po polsku to jest “zgłoszenie”.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Zawoalowany przytyk do metod budowania Wielkich Modeli Językowych (LLM’ów).

Krótko o tym jak rekin biznesu ucieka w anarchię dla szybkiego wzbogacenia. Terra nullius z serwerami Hera-versum, na których organizowane są “spędy biznesowe” (nb. dlaczego tak pejoratywnie?). Hm, można uciec i na Marsa, ale skoro technika już tam jest, ludzie także, to przyjaciółki cywilizacja i legislacja zapewne są tam razem z nimi.

dokonasz czystym impulsem myśli

Myśl może być czysta, ale czy impuls myśli też? Zresztą, “impuls myśli” również budzi moje wątpliwości.

po czym ustąpił miejsca następnemu paneliście prezenterowi (lub mówcy)

Formuła panelu to rozmowa z prowadzącym, czasem także pomiędzy panelistami. Wszyscy razem są na scenie, więc nie ustępują sobie wzajemnie miejsca.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Rzeczywiście, kawał tekstu. Mimo to wrzucam w kolejkę.

Tylko dlaczego pomiędzy ostatnią kropką i napisem KONIEC jest tak duży odstęp?

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Przeczytałem tekst, potem komentarze. I przed chwilą przeczytałem tekst raz jeszcze. Jest ciekawy i napisany niezłym piórem. Dzięki narracji klimacik rzeczywiście jest, ale fabuła pozostawia wiele niejasności. Nawet z przypisem autorki jej intencje pozostały dla mnie mgliste. Wyzwanie podjęte przez bohatera nie wydaje się aż tak bardzo trudne, jak tego chce narrator. Podobnie jak kilkorgu komentujących, zakończenie jest dla mnie nie zrozumiałe, trochę jakby doklejone z innej plasteliny.

Narracja w drugiej osobie w czasie teraźniejszym wciąga czytelnika, jest bardziej osobista, intymna, a jednocześnie z zasady nieco schizofreniczna, jakby bohater miał przy sobie mówiącego do niego i znającego jego odczucia obserwatora. I chyba ten ostatni aspekt jest tutaj trochę niewykorzystany.

Jak wspomniałem, jest dobrze. Pewnie czasu zabrakło, aby było bardzo dobrze.

Kilka uwag szczegółowych.

Mówią, że pełnia księżyca na Szczycie to najpiękniejszy widok, jaki można zobaczyć przed śmiercią.

Nieprecyzyjne jest to stwierdzenie. Nie lepiej brzmi np. “pełnia Księżyca oglądana ze Szczytu to najpiękniejszy widok […]”? A właśnie, Księżyc to, czy księżyc?

Skoro Szczyt to góra godna wielodniowej wspinaczki, to najwłaściwiej byłoby “oglądana ze szczytu Szczytu”. Ryzykowna nazwa jak na górę.

Ekwipunek szykujesz skromny, bo wiara jest najważniejsza, a każdy dodatkowy gram tylko ściąga w dół.

Czy bohater zamierza latać? W co wierzy? I dlaczego owa wiara pozwala na ograniczenie ekwipunku? Za dużo skrótów myślowych.

Wrócę, mówisz. Będziecie dumni.

Zastosowałaś dialog, ale nie zapisałaś go zgodnie z konwencją. Jeśli chcesz uniknąć dialogów, to może oznajmisz, co zostało powiedziane. Np. “Mówisz, że wrócisz. Że będą dumni”.

Szczyt muskają pierwsze promienie słońca, a dół otula mleczna mgła.

Kontekst wskazuje, że chodzi o podstawę, podnóże. “Dół góry” jakoś nie pasuje.

Wciągasz w płuca rześki zapach moczarów.

Tak, już zwracano na to uwagę. Moczary pachną czasem intensywnie, ale nawet w napadzie eufemizmu nie nazwałbym tego zapachu rześkim.

Lawirujesz na łupkach

Lawirować można pomiędzy przeszkodami, a bohater może np. skakać z łupka na łupek. Zresztą łupek to też niezbyt szczęśliwy wybór. Na mokradłach spodziewałbym się skakania z kępy na kępę lub na korzeń, ew. kamień, skałę.

adrenalina pruje w żyłach

Albo np. “pędzi w żyłach” lub “buzuje w żyłach”. Pruje to raczej żyły, ale to dość gwałtownie zakończyłoby przygodę.

Witają cię oplątane cierniami i białymi różami wrota lasu.

Płynniej by było “Witają cię wrota lasu oplątane cierniami i białymi różami”.

Zapraszają kwiatowym zapachem w ciągnący się ku górze tunel liści.

Albo np. “Kwiatowym zapachem zapraszają do ciągnącego się ku górze tunelu z liści”, albo np. “Kwiatowym zapachem wciągają w ciągnący się ku górze tunel z liści”. Nie zaprasza się “w coś”. Tunel liściasty lub z liści.

Miękka ściółka i odległe światło w koronach drzew usypiają cię, ale twarde korzenie co rusz wybudzają z marszowego transu.

Mam kłopot z tym zdaniem. “odległe światło”, czy raczej rozproszone, stłumione? Półmrok i łatwa droga mogą raczej uspokajać, koić. Usypiać w sumie też mogą, ale to raczej niewskazane w czasie marszu. I w jaki sposób korzenie wybudzają z transu?

Woń róż szybko przestaje cieszyć

A wcześniej cieszyła, czy zapraszała? A propos róż, w półcieniu by raczej nie rosły.

rozetowe zarośla

Są takie?

ciągną ubrania

Ciągną ubranie. Lub czepiają się ubrania.

Twoja ręka pali od mozolnych cięć nożem.

“Od mozolnego cięcia (l.p., czynność) nożem”, bowiem cięcia (l.m.) to np. rany. A może od “mozolnego czyszczenia drogi nożem”?

Ale chociaż znajdujesz dobre schronienie na sen.

Na sen proponuję dobrą książkę, a schronienie na nocleg, albo do spania.

Pierwsza noc jest spokojna.

Narracja jest w czasie teraźniejszym, więc “pierwsza” jest niepotrzebne.

Revelo trzepocze skrzydłami o pręty klatki.

Raczej np. “Trzepocząc skrzydłami Revelo uderza o pręty klatki.”

Kolejna warstwa lasu jest uboższa.

Chodzi zapewne o “kolejny las” lub “las kolejnej warstwy góry” lub “strefy góry”.

Niskie krzewy tnie zimny wiatr.

Mróz tnie, deszcz zacina, a wiatr? Nie spotkałem się z tnącym wiatrem.

Otaczają cię mlaszczące szczęki.

Mlaskać można językiem, ew. pyskiem.

w powietrzu rezonuje dziki rechot.

W samym powietrzu raczej nic nie zarezonuje. Może pomiędzy drzewami, ale też raczej nie. A może “w lesie odbija się echem”?

Masz wrażenie, że mieszkańcy lasu nie traktują cię poważnie, ale na wszelki wypadek nie podchodzą bliżej.

Pogrubiona część nie leży mi w kontekście. Jeśli ma to być synonim “nie boją się ciebie”, to bardzo odległy i trywializujący.

Po czasie grząski teren zamienia się w kamienne płyty.

Po jakimś konkretnym czasie? A może to odniesienie do “czasoprzestrzeni”, czyli zamiana domeny przestrzennej na czasową? Jeśli tak, to niefortunna.

Schody kierują cię do komnaty z szeregiem półek – setki wąskich cieni ciągną się przed tobą.

A może z “rzędem (rzędami) regałów (szaf)”. Półka jest jedna, może być ścienna lub być elementem np. regału.

Gromadzisz zapasy wody i jedzenia

Jeśli była tam spiżarnia tak stara, jak książki, to jedzenie też by się w proch rozpadło. A jeśli bohater zaopatruje się na zewnątrz, to nie wynika to z kontekstu.

wpatrujesz się w zanurzony w chmurach Szczyt

Jeśli Szczyt jest wyżej od obserwatora, to raczej “otulony chmurami” lub “ginie w chmurach”. Krajobraz zanurzony w chmurach można by oglądać np. z samolotu.

Cofasz się i ściągasz (znosisz) do bagna kamienie, gałęzie, liście, cokolwiek, co wpadnie ci w ręce i jesteś w stanie unieść. Byle tylko móc przejść dalej. Wciąż masz siły pomimo wyczerpania – niesie cię wiara, że zbliżasz się do celu.

Wreszcie mgła rozwiewa się

Wyciągasz nóż i grawerujesz w drewnie datę oraz swoje imię i nazwisko.

Raczej “wycinasz”, bo zapewne “na szybko” pod wpływem chwili, emocji. Grawerowanie to wg mnie sztuka ornamentacji.

pustym ekwipunku.

Ekwipunek to całość wyposażenia, prowiantu. Pusty może być np. plecak lub torba.

Szczyt się nie kończy. Droga prowadzi po drabinie do samego nieba.

Skoro Szczyt to góra, to góra jednak się kończy. Lepiej by było np. “Szczyt to nie koniec drogi. Prowadzi ona bowiem po drabinie do samego nieba”.

Dodajesz ją do rulonu przy nodze Revelo i wypuszczasz ptaka. Szybuje w dół i szybko znika w pokrywie chmur.

To chyba bardzo duży ptak, skoro jest w stanie unieść rulon z notatkami wielodniowych badań biblioteki…

O końcówce już pisałem. Po kolejnym czytaniu nadal nie rozumiem. Uciekanie się w mgłę mistycyzmu?

 

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Opowiadanko z kategorii “Jest OK”. Sprawnie napisane, narracja wiedzie prosto do celu. W kilku miejscach bym ujął przecinków, a kilka zdań przeredagował dla zwiększenia płynności czytania, ale to drobiazgi i być może moja własna fanaberia.

Przeplecenie akcji reminiscencjami dodatkowo wypunktowane różnym systemem, litery vs. cyfry – też OK, choć i bez tego ta krótka forma byłaby czytelna.

Fabuł(ka) skromna, nawet jak na szort. Wspomnienia to jej większa część, i to wspomnienia terapii lub traumy. Widzenie światełek nocą to raczej błahy powód do zmartwień, więc i do wieloletniej psychoterapii, ale niech tam – wybór autora. Ale skoro już porobił zdjęcia znaleziskom, to dlaczego nie użył ich do zakończenia prześladowań i terapii?

W podsumowaniu ponowne “Jest OK”. I dobrze, że krótko, bo najpewniej nie doczytałbym do końca.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Ale ja użyłem tu nie tylko osobistej “licencji poetyckiej”, lecz także ostatnich teorii wykraczających poza staruszka Einsteina.

Jak już napisałem, masz do tego pełne prawo. Tylko po co targać za uszy Einsteina? I to od razu w tytule? Niczym wszak tu nie zawinił.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Rybaku3,

Ale Druga Nadświetlna, po przekroczeniu której czas biegnie tak, jak na powierzchni Ziemi itd – to mój własny absurdzik. I nikomu go nie dam:DD.

Rzekłeś. Ty władasz opcją “edytuj”.

Nb. przy dowolnej stałej prędkości czas i tak biegnie prawie tak samo, jak na Ziemi, czy Marsie, więc to nie fanaberia. Ale jeśli tworzysz nowe prawa natury, to nie obwiniaj Einsteina ani relatywistyki. To akurat wynika z logiki, nie z fizyki.

 

Ale że Ci się chciało robić aż taką wiwisekcję, no no no, podziwiam wytrwałość:). Pozdr.

Nieczęsto komentuję, ale jestem skrupulatny jeśli już to robię. Zwłaszcza SF.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Rybaku3,

Opowiadanie wartkie, nieźle się je czyta, choć język wyrafinowany miesza się tu z potocznym. Są w nim też przeszkadzacze, wtrącenia luźno związane z historią (np. kolacja inna niż zamówiona), czy też niezakotwiczone nazwy własne pełniące chyba głównie funkcję ozdobną (np. Wielki Transgalaktyczny – Szlak zapewne, Orange – stolica stanu Meridiani Planum, Surykatka itd. jako niewyjaśnione nazwy typów statków).

Osnową fabuły są fenomeny wynikające z dylatacji czasu. I to jest największa jej słabość. Relatywistyka to suka! O tym jednak na końcu.

Czy może być coś gorszego od krytycznego zdarzenia na bocznej odnodze Wielkiego Transgalaktycznego

“Krytyczny” w języku polskim nieco inne konotacje niż w angielskim, z którego przekalkowane jest tutaj znaczenie “fatalny”. Podobnie zresztą “zdarzenie” – oba zapewne przełożone z “critical event”. Lepsze byłoby sformułowanie “fatalna sytuacja”.

Krytyczne zdarzenie w bok od szlaku […]

Albo “w oddali od szlaku”, albo “na uboczu szlaku”. W bok to można dać krok.

No i pewnie teraz myślicie sobie, że już nic potworniejszego kilkuosobowej załodze susła czy borsuka, a nawet surykatki w otwartym Kosmosie się nie przytrafi

Raczej “nie przytrafiło”, opowiadasz wszak post factum.

Mount Olympus

Powyższa góra jest na Ziemi, na Marsie jest Olympus Mons.

A każdy wasz miesiąc – to coraz mniejsze szanse

Jaką funkcję pełni tu myślnik?

że kiedykolwiek ujrzycie ich wśród żywych

“wśród” do usunięcia. Można pozostawić kogoś wśród żywych, ale ujrzeć żywych.

Ania z miejsca weszła na taras

“Z miejsca” to można ruszyć w stronę tarasu.

Ano umarł, cztery M-dni temu

Przecinek tu jest wg mnie niepotrzebny. Czy “M-dzień” to “marsjański dzień”? Obecnie NASA stosuje nazwę Sol dla doby na Marsie. Wiem, że nie jest to obligatoryjne, ale pojawia się też w innych, nie-nasowych tekstach. Gryzłoby się z przyjętą przez Ciebie nazwą Układu Słonecznego.

którego większa część rodziny przez jego paskudny charakter chronicznie nie cierpiała

Chroniczna choroba to długotrwała choroba. Zgaduję, że chciałeś zastąpić tu “chorobliwie nie cierpiała”, ale to nie są synonimy.

Ale jednak co krewny, to krewny.

Jeśli “ale, to nie “jednak”. I na odwrót. “co” jest wtrąceniem z języka potocznego. Sugerowałbym “Ale krewny, to krewny”.

Im byłem starszy, tym więcej ich ubywało, a moje dzieci nie znajdowały się jeszcze w wieku, w którym mogłyby temu aktywnie przeciwdziałać, że tak się oględnie wyrażę – od drugiej demograficznie strony.

Zdania wielokrotnie podrzędnie złożone źle się czyta. Sugerowałbym przeredagowanie. “Ubywało” niesie w sobie dynamikę, proces. “więcej ich ubywało” to nie to samo co “coraz mniej ich było”, tylko “coraz szybciej ubywali”. Wtrącenie “że tak się oględnie wyrażę” powinno być ograniczone z obu stron tak samo, nie przecinek plus myślnik. “Oględnie” nie znaczy “metaforycznie”.

Orange City, no wiesz, ze stolicy stanu Meridiani Planum

Już wspomniałem o niepotrzebnych nazwach własnych. Teraz dodatkowo zapytam, czy Ania, mieszkanka Marsa, o tym nie wiedziała?

sto dwadzieścia tysięcy akrów dobrego uwodnionego regolitu z pastwiskami

Niby drobiazg, ale skąd u Ciebie maniera używania jednostek imperialnych? Mało brakowało, a Prezydent Jimmy Carter usunąłby je w ostatnim bastionie.

Nie pasuje mi też używanie nazwy “regolit” w tak szerokim znaczeniu. Nie jest to błąd per se, raczej nieścisłość przeszkadzająca rozróżnić regolit od zwietrzałej skały. Ten pierwszy powstaje przez kruszenie skał na skutek uderzeń na ciałach pozbawionych atmosfery. Ta druga powstaje na skutek działania płynów, gazów itp., czyli czynników atmosferycznych. Choć w sumie coraz częściej stosowane jest utożsamienie obu pojęć, więc to może ja już nie mam racji.

No i z francusko-teksańskim w stylu cottage’m na gigantycznej polanie w samym środku puszczy modyfikowanych metasekwoi

A może dałoby się to zdanie przeredagować? Np. “z chatą w stylu francusko-teksańskim na gigantycznej polanie […]”?

Nie licząc już dziesiątek posiadanych przez Alojzego firm. Oraz udziałów, często znaczących znacznych, w paru setkach kolejnych.

– I tu się mylisz, kochanie. Nam. Wszystko zapisał nam. – Kiedy to przeczytałem, ze zdumienia niemal upuściłem swoją szklaneczkę

“Swoją” do wywalenia. No przecież nie czyjąś. Chronologia też jest do poprawy: czy chciał upuścić szklaneczkę, bo przeczytał “I tu się mylisz, kochanie. Nam. Wszystko zapisał nam”?

Fakt, stryj Alojzy dzieci przecież nie miał, żadna z jego kolejnych żon nie wytrzymała z nim na tyle długo, by doczekać się potomstwa.

Nieco nieśmiało skomentuję, że żeby doczekać się potomstwa, nie trzeba wytrzymać z kimś “na tyle długo”. Tu chwila wystarczy, a czekać to już można dziewięć miesięcy osobno…

Podróż okazała się dość uciążliwa

Okazać coś się nam może wizualnie, podróż to raczej była uciążliwa.

wasz Snuff stał się nagle nababem

Dużo rodzynek w cieście. Jednostki imperialne, pionierzy kowbojscy, styl teksańsko-francuski, genetycznie modyfikowane rośliny, a tu jeszcze muzułmański bogacz. Przebogate słownictwo.

Rappaport pofałdował twarz w wyrazie serdecznej wyrachowanej uprzejmości.

Nie mogę sobie tego zobrazować, choć naprawdę próbowałem!

Kiedy już trumnę opuszczono przepisowe sześć stóp pod powierzchnię regolitu, po krótkiej stypie i podziękowaniu żałobnikom, który to obowiązek spadł na nas z Anią, odprawiliśmy Snuffa – seniora na dworcu, a potem pojechaliśmy we dwójkę wprost do kancelarii Rappaporta.

Mało płynne zdanie. Da się przeredagować?

No i tam wpadliśmy w kolejny szok.

Wpaść to można w szał, a szoku to raczej doznać.

Cały majątek po Alojzym był nasz, ale pod warunkiem, że dokończymy stryjkowy projekt, jego idee fixe od dwóch dekad: budowę marsjańskiego megamuzeum pierwszych kolonistów.

A może: “Cały majątek Alojzego będzie nasz pod warunkiem dokończenia stryjkowego projektu, jego dwudziestoletniej idée fixe, wybudowania ogromnego marsjańskiego muzeum kolonizacji”? Też jedno zdanie, ale czyta się zupełnie inaczej.

Alojzy przeznaczał na to od lat każdego zarobionego kredyta, jego ekipy pruły marsjańską ziemię wszędzie

A przepraszam, znalazłem zdanie bez regolitu! Ale czepię się czego innego: “każdy zarobiony kredyt”.

Alojzy przeznaczał na to od lat każdego zarobionego kredyta, jego ekipy pruły marsjańską ziemię wszędzie, gdzie tylko odkrywano ślady pionierskich lądowań, gdzie wałęsały się XX i XXI-wieczne sondy i łaziki, gdzie osiedleńcy, nawet jeszcze przed początkami terraformowania, budowali stałe bazy, ryli w regolicie wykopy pod gigantyczne marsjańskie „ziemianki”, zakładali pod kopułami z przezroczystych grafenowych folii plantacje żywności, w końcu – stawiali wsporniki megakopuł nad pierwszymi większymi osadami.

Hm, jedno długaśne, złożone zdanie. Fuj. Nie wspominając “megakopuł”…

Muzeum miało mieć formę zbudowanego na potrzeby całego układu Sol parku rozrywki, takież rozmiary oraz cenę.

Wolałbym np. “Muzeum miało mieć formę parku rozrywki zbudowanego na potrzeby całego układu Sol, takież stosowne rozmiary oraz cenę”. Aha, co z tą ceną?

testament przewidywał przed podjęciem przez nas ostatecznej decyzji możliwość wcześniejszego zapoznania się z dokumentacją.

Kolejna propozycja: “testament przewidywał możliwość wcześniejszego zapoznania się z dokumentacją przed podjęciem przez nas ostatecznej decyzji”. No, bo skoro “przed”, to wiadomo, że “wcześniejszego”.

Dość tego biedowania u obcych!

Czy czasem nie mieli własnego domu? To jak “u obcych”?

po ostatnim przezbrojeniu się korporacji transportowych na stumilionowce

Nie jestem tu pewien, przyznaję, ale przezbroić to można np. statek, a ściślej jego wyposażenie, a nie armatorów, w sensie wymiany flotylli. Czyż nie?

Teraz jednak moja wymarzona własna Surykatka, wypatroszona z ładunku, wisiała gdzieś samotna w przestrzeni, świeżo założona firma transportowa tym samym chwilowo zawiesiła działalność, zaś Ania i dzieciaki….

“wisiała w przestrzeni” – nie leży mi w kontekście. Wydzieliłbym też dwa zdania.

Bo godny pożałowania stan, w którym się aktualnie znajdowałem, był wynikiem zapakowania mnie, waszego Snuffa wraz z załogą, na pokład wspomnianej już lichtugi przez międzygwiezdnych piratów, którzy wraz z błyskawicznym rozwojem Szlaku, znów się na nim pojawili.

Kolejne poplątane zdanie. Przeredagowałbym. Zaś lichtuga – o ile się nie mylę, to były one we flocie portowej, nie frachtowej.

Później w tekście pojawia się “sztauer”. To słowo o germańskich korzeniach również oznacza pracownika portowego, nie okrętowego.

świadomie wybrał dotrwanie do końca w stanie delirium

Ten stan jest objawem odstawiennym w chorobie alkoholowej. Nie mógł więc być osiągnięty, skoro dana osoba cały czas się upajała.

Nanomateria, […] pozwalająca programom SI formować z niej dosłownie wszystko […]

Nie widzę związku pomiędzy oprogramowaniem SI i formowaniem nanomaterii. Albo inaczej, jaka byłaby funkcja algorytmów SI w formowaniu nanomaterii? Owszem, SI jest dziś modne, ale to tylko rodzaj algorytmu. Zaproponuję “programowalna nanomateria”.

z gigantycznego obłoku materii otaczającego tę gwiazdę [Fomalhaut], setki razy większego od naszego okołosłonecznego Pasa Kuipera

Precyzyjniejszy jest termin “pierścień materii”, bo obłok sugeruje sferę.

Pas Kuipera rozciąga się od około 30 do 55 au od Słońca. Pierścień wokół Fomalhaut ma promień ok. 150 au i szerokość 16 au, więc nie jest “setki razy większy”. Może idzie o wielokrotnie większą ilość materii, ale nie wynika to z treści opowiadania.

megakonsorcja tworzyły archipelag dwunastu sztucznych planet podobnych mniej więcej do Marsa, nieco tylko szerszych. Pierwsze z nich zaczęto już nawet terraformować.

“Megakonsorcja” – brrr. “Archipelag planet” – a cóż to jest? “podobnych mniej więcej do Marsa” – podobnych do Marsa, czy mniej więcej jak Mars? “nieco szerszych planet” – o w mordę, w którym miejscu planeta może być szersza i od czego?

Skoro “tworzyły” (budowały?) planety, to dlaczego nie od razu uformowane jak Terra? OK, trochę podpuszczam…

Podróż kilkutygodniowa zaledwie, w tym większość czasu jak zwykle w pasie Oorta.

Tym razem w obłoku Oorta, nie w pasie. A skoro obłok ten sięga do ok 3.2 roku świetlnego od słońca, a większość czasu podróży na odległość 25 lat świetlnych zeszło na przebycie tego obłoku, to przyczyną były jakieś ograniczenia techniki prędkości nadświetlnych? Jeśli nie jest to wyjaśnione, to lepiej jednak pominąć uwagę o przejściu przez obłok Oorta.

wytworzył się na nią regularny czarny rynek

Uff, znów kalka z angielskiego. Regularne to mogą być rysy twarzy, a plac targowy, zwany rynkiem, może mieć regularny kształt. Poszukaj innego słowa lub w je ogóle usuń. Też będzie dobrze.

rozpruwający agresywnymi programami Ajki zaatakowanych statków

Domyślam się, że Ajka to od anglojęzycznego AI. Domyślam się także, że to oprogramowanie stanowiące rdzeń systemu informatycznego statków. Ale nie rozumiem jak można rozpruwać oprogramowanie, lub szerzej system informatyczny, za pomocą innego oprogramowania. Włamać, niszczyć, nawet hakować – tak.

Nikt nie wiedział, co się z nimi później działo.

Wiadomo, że później.

Aż sami się przekonaliśmy: z załogami napadniętych gwiezdnych masowców piraci robili dokładnie to samo, co uczynili z nami.

Mocno trąci tautologią. Czy to zdanie coś wnosi?

Owszem, przez pierwsze dni ratowaliśmy się wymrażaniem paskudnej cieczy w zamrażarce, ale że osiągała ledwie kilkanaście stopni Celsjusza poniżej zera, marnie to szło.

E tam. To jest bardzo dobry sposób na oczyszczenie wody z alkoholu. Temperatura zamarzania etanolu to -114C. W zasadzie wystarczyłoby kilka stopni na minusie, aby wyciągać skrzepy lodu. Ew. powtórzyć kilka razy cykl zamrażania.

Taka ciekawostka: pierwszy mocniejszy alkohol nie był destylowany, ale właśnie uzyskiwany zimą poprzez zamrożenie piwa. Pierwsza zamarzała woda i wystarczyło usunąć lód, aby zwiększyć “procenty”.

TEN detektor!

Nie zrozumiałem tej eureki. Przecież byli na pokładzie lichtugi, a nie w zewnętrznej ładowni, w której detektor z transceiverem nadprzestrzennym by był potrzebny. A może się mylę?

Dopiero teraz będzie można zacząć przeszukiwanie Kosmosu na poważnie. Tylu ich tam nadal leci…

Szukanie igły w stogu siana to przy powyższym eufemizm…

Niech szlag trafi Einsteina

Rzeczywiście, wokół jego teorii narosło wiele mitów wynikających z niezrozumienia, ale także podsycanych przez środowisko, za przeproszeniem, popularno-naukowe. Jednym z takich mitów jest dylatacja czasu wynikająca ze szczególnej teorii względności, zwana dylatacją kinetyczną (wynikającą z prędkości).

W tym akurat przypadku rzecz ma się dość prosto: im szybciej się poruszamy, tym bardziej nasz czas zwalnia dla obserwatora, który się “nie porusza”. Uwaga! Kluczowe jest tu stwierdzenie “dla obserwatora”. Czyli ów ktoś obserwuje, że nasz czas względem jego czasu zwalnia. OBSERWUJE. A tymczasem nasz subiektywny zegar wcale nie zwalnia, tylko biegnie tak samo, jak zegar kogoś kto nie wyruszył z nami w podróż.

Ciekawe, co nie? Ale zaraz będzie jeszcze ciekawiej. Skoro my się poruszamy, to odnosimy wrażenie, że wobec nas cały Wszechświat też się porusza, tylko w przeciwnym kierunku. Ha, więc my obserwując wszechświat zauważymy, że jego zegar też zwolnił.

Taka sytuacja wypełnia definicję słowa paradoks.

Oczywiście mamy tu założenie, że poruszamy się ze stałą prędkością, czyli bez przyspieszenia.

Tak, czy inaczej, sam fakt podróżowania z prędkością podświetlną nie wywołuje trwałych efektów w postaci wolniejszego starzenia się. Mało tego, efekt jest symetryczny. Nawet Wikipedia o tym pisze: “Osoba lecąca rakietą dokonałaby identycznych obserwacji, patrząc na obserwatora na Ziemi”.

Gdyby potraktować szczególną teorię względności ściśle matematycznie, to opisana w tym opowiadaniu podróż z prędkością nadświetlną spowodowałby subiektywne cofanie się zegara. No co, autor sam przywołuje Einsteina.

Trwały efekt różnicy w szybkości upływu czasu da natomiast przyspieszenie. Efekt ten wynika z ogólnej teorii względności, a różnica pojawia się zarówno w trakcie przyspieszania, jak i zwalniania. Nie wchodząc w szczegóły: jeśli statek z opowiadania w czasie podróży przyspiesza, potem leci jednostajnie, a potem hamuje, to różnica “w starzeniu się” pojawi się tylko na początku i na końcu lotu. Czas lotu pomiędzy tymi etapami będzie upływał tak samo, jak na Marsie. No, prawie, ale nie chcę jeszcze bardziej komplikować wyjaśnienia.

Będzie tak niezależnie, czy podróż jednostajna potrwa dzień, tydzień, czy dziesięć lat.

I na koniec jeszcze jedna ciekawostka, jeśli wymyślony w opowiadaniu układ napędu nie wymaga przyspieszania, tylko jakoś tajemniczo wchodzi w nadprzestrzeń, to jest szansa, że różnicy upływu czasu nie będzie wcale.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Minął rok od publikacji, ale skoro pojawiły się nowe komentarze, to i ja dodam swoje.

Lubię hard S-F, więc chętnie zacząłem lekturę Twojego opowiadania. Ukazała mi się wizja ekspansji, jakiej chyba nigdzie wcześniej nie znalazłem. Podjąłeś próbę pokazania motywacji stojącej za wyborami bohaterów, choć akurat przyczyny poczynań Stefana są tu ledwie zarysowane. Być może dlatego nie potrafię zinterpretować zakończenia.

Zdziwiło mnie jak dużo czasu bohater może poświęcić na czekanie. Niby wiem, że komputer nie może się nudzić, ale to jednak marnotrawstwo.

Dużo miejsca poświęciłeś opisom technologii, przez co wybija na plan pierwszy, przed – jak zakładam – sedno historii. Inna sprawa, że akurat aspekty technologiczne przeszkadzały mi w czytaniu. Poniżej znajdziesz wyjaśnienia.

Historia jest napisana nieco niekonsekwentnie, ale dość sprawnie, czyta się płynnie. Zapewne trochę dzięki pomocy poprzednich komentujących, ale i tak brawo dla autora.

Co nie znaczy, że nie zostało nic do dodania.

sterował konstrukcją największych struktur, jakie powstawały w układzie słonecznym

Raczej np. kierował, nie sterował. Konstruowaniem, nie konstrukcją. Struktura jako synonim budowli to anglicyzm, wyjątkowo leniwa kalka. Budowla może mieć strukturę, ale nie jest strukturą. https://sjp.pwn.pl/sjp/struktura;2576373.html

Kapitaliki potrzebne w “Układzie Słonecznym”, jeśli o nasz idzie.

gdy ich rodzice opuścili ten kawał skały

Skoro “ten kawał”, to mowa o jakimś konkretnym, ale w tekście brakuje punktu odniesienia.

Gdy podróżujesz z prędkością bliską światłu, nie ma dużo czasu na rozważania, nieważne jak daleko lecisz. Wszędzie jesteś niemal natychmiast. Mrugnięcie powiek i świat jest starszy o wieki. 

Chwilę później, a dokładnie dwieście lat, otworzył oczy i ujrzał trzy gwiazdy.

Przecież Sara powiedziała “Stefan znajduje się kilka lat świetlnych stąd”. Aby dotrzeć do niego w “mrugnięcie powiek” trzeba by przekroczyć prędkość światła. I to wielokrotnie, o rzędy wielkości. A skoro Lee podróżuje z prędkością prawie świetlną, to jednak kilka lat mu zajmie dotarcie do Stefana.

Inna rzecz, że samo podróżowanie z prędkością “bliską prędkości światła” oznacza, że wszechświat dookoła też podróżuje z taką samą prędkością, tylko w drugą stronę. Więc czas płynie tak samo podróżnikowi i jego otoczeniu, tylko ich percepcja wzajemna się zmienia. Faktyczna różnica w upływie czasu następuje na skutek przyspieszenia i zwalniania względem czasoprzestrzeni.

A może chodzi o to, że Lee podróżował jako np. strumień fotonów i dlatego w czasie podróży nie żył, więc nie upływał mu czas? Jeśli tak, to nie wynika to z zacytowanego tekstu.

Wypełniły sobą stację transmisyjną, orbitującą wokół największej planety układu.

Przecinek tu jest niepotrzebny.

Stefan zbudował pierwsze komponenty megastruktur.

Megastruktur – kolejna kalka.

Nawoływał go we wszelkich pasmach. Kierował sygnał we wszelkie zakamarki układu.

Po roku prób poddał się. Zmienił poziom transmisji. Nawiązał rozmowę z maszynami na poziomie ich protokołów serwisowych.

Antena izotropowa wysyła sygnał jednorodnie w każdym kierunku, więc przez rok dotarłby on wszędzie w sferze o promieniu roku świetlnego (około 9,5 biliona kilometrów), czyli ok. 1000 razy większym pasa Kuipera w Układzie Słonecznym – naprawdę do “wszelkich zakamarków” i to pewnie po kilkakroć. Ponadto skoro “nawoływał na wszelkich pasmach”, to dlaczego nie od razu tych do komunikacji z maszynami? No i raczej na “wszystkich pasmach”.

Widział eksplozje na koronach wszystkich trzech gwiazd, czarne skały okrążające centra grawitacji […]

Układ potrójny, no, no. Gruba sprawa i bardzo niestabilna balistycznie. Ryzykowna dla wszelkich obiektów na bliskich orbitach wokół takiego “potrójnego słońca”. Szkoda, że nie jest wyjaśnione dlaczego Stefan wybrał akurat takie trudne i niebezpieczne miejsce.

Pewnie [urządzenia] nie wiedizały nawet […]

Literówka. Mam też sprzeciw wobec “wiedzących urządzeń”.

Bliższe przyjrzenie się pozwoliło dostrzec Leee, coś co zapaliło w jego umyśle iskrę nadziei.

Bez “się”. Leee – literówka. Przecinek w złym miejscu. Bardziej precyzyjna byłaby też składnia “Bliższe przyjrzenie pozwoliło Lee dostrzec coś, co zapaliło w jego umyśle iskrę nadziei”.

Analiza spektralna ukazała, że ów obiekt składał się głównie z metali.

W tej składni to jednak “z metalu”.

I jeszcze coś – promieniował.

OK, ale jak lub czym promieniował? Każdy obiekt promieniuje (nawet taki w cieniu planety ogrzewa się od planety właśnie), dlaczego jakiś rodzaj promieniowania zwrócił uwagę Lee?

[…] bliskości obiektu. Gdy był metry od niej […]

Skoro “obiektu”, to od “niego”.

Po chwili obcy obiekt ożył i zaczął nadawać jak szalony.

Ale to było tylko mamrotanie, techniczny żargon obudzonego komputera.

Nie pasuje mi “szalone mamrotanie”, a taki ciąg logiczny tu powstał.

Już wieki temu musiał odrzucić człony napędowe i teleskopy.

Przed tym zdaniem w tekście brakuje odstępu. “Już” jest niepotrzebne. I dlaczego akurat odrzucenie teleskopów było warte wzmianki?

Lee od razu to poczuł, nieskończony smutek

Przecinek do wyrzucenia.

Ale ja chciałem odejść, patrząc na taniec tych gwiazd.

Pomijając fakt, że mógłby po prostu w którąś wlecieć, to w wybranym scenariuszu nie mógł ich oglądać, bo “stygł w cieniu planety”. Nie miał też czym ich oglądać, skoro teleskopy odrzucono. No i kwestia orbity: skoro nie używał silników, to jak utrzymał się stale w cieniu planetarnym? Jest niby punkt libracyjny, ale może być tam co najwyżej półcień.

Dwa metalowe walce splecione uściskiem ceramicznych ramion i połączone kablem.

Czy Lee czasem nie przyleciał tam całą stacją transmisyjną?

Zamyślili się na bardzo długo. […] Z czasem zaczęły wirować wokół siebie w powolnym tańcu potrącane mikrometeorytami i grawitacją pobliskiej planety oraz księżyca.

To istotnie musiało trwać długo. Dekady, aby zacząć wirować pod wpływem mikrometeorytów? Rok by nie wystarczył. I jak ten taniec powodowała grawitacja? Przecież nie zmieniali orbity.

Przez ten rok miliony sond poczyniły znaczne postępy

“Ten” jest niepotrzebne, przecież wiadomo o który rok chodzi.

Roboty dokonywały detonacji skał, wysyłając je w kosmos postaci pyłu i gruzu. Po kilkunastu latach dryfowania chmura drobinek zbliżała się do gwiazdy i część z nich wchodziła na orbitę.

Wyrzucone odłamki musiałyby osiągnąć drugą prędkość kosmiczną, a to trudne, o ile w ogóle możliwe do uzyskania punktowymi detonacjami. Wprowadzenie odłamków planety okołopotrójnej na orbitę konkretnej gwiazdy z wykorzystaniem wyłącznie balistyki jest niemożliwe.

Cylinder Ferdynanda zabłysnął jak lampka oliwna i zaczął powoli przesuwać się w kierunku centrum galaktyki.

Hm, jednak miał system napędowy?

Jedynym stałym prawem jest, kto pierwszy postawi stopę na nowym lądzie.

Ale, że co?

 

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Rzeczywiście absurd, od początku do końca. O czym autor ostrzega w pierwszej linii tekstu. Dwukrotnie.

Czyta się szybko, bo to jeden dialog. Przekomarzanie się męża i żony. Oczywiście absurdalne (a jakże!), choć niejeden małżonek (dowolnej płci) by przyznał, że w forma jakby znajoma…

I tyle.

 

Oprócz uwag. Kilka dni już upłynęło, a interpunkcja – mimo wskazań w komentarzach – nadal woła o poprawki. Ciekawe, że chodzi o przecinki tylko na początku tekstu:

“Poddanie niwelacji Sudetów, tylko dlatego” – do usunięcia

“I mówię, to z całym przekonaniem, bije na głowę te drugie” – do przeniesienia zza “mówię” przed

“Roztkliwianie się nad sobą, niczym dobrym nie skutkuje” – do usunięcia

 

“Jedyne co mnie tumani i trochę przestrasza ze słusznych rzeczy – to tusza” – tumani = ogłupia. O to chodziło?

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

@Outta Sewer

Moje pytanie o obcego nie wymagało odpowiedzi, bowiem było retoryczne. W rzeczy samej, czytelnik wybierze: prawdziwy, wymyślony. Albo nie wybierze, uznając obie wersje prawdopodobnymi niczym kot Schrödingera.

Mój komentarz o rozważaniach nad obcością dotyczył kwestii tego, że czytając je niemal domyśliłem się zakończenia. Nie w detalach, oczywiście. W oczekiwaniu, że kosmita w końcu się pojawi.

Skoro jednak zapraszasz, chętnie podyskutuję.

“Obco, obcy” ma kilka znaczeń, a bohater (autor, Ty) rozkminia to słowo jako słowo, jako jego brzmienie, w oderwaniu od wpływu różnych jego znaczeń na logikę takich porównań. Np. nieznany, nierozpoznany (Nocą każdy odgłos brzmi obco), nienaturalnie (Tutaj wszystko brzmi obco), dziwny lub niezgodny z doświadczeniem (Czy tysiąc drzew na środku pustyni jest obcym widokiem), izolowany lub odosobniony (Odkąd reszta zginęła, ja jestem obcym) itp.

Obcy w rozumieniu kosmita, pozaziemska forma życia, trafił do języka polskiego trochę okrężną drogą stosunkowo niedawno. W angielskim alien obejmuje znaczeniowo “obcokrajowca”. Alien poszerzył stosowalność o istoty pozaziemskie i właśnie to nowe, poszerzone znaczenie trafiło do polskiego poprzez kalkę na “obcego”. Nie mamy “obcoświatowca”, więc takie znaczenie też się przyjęło obok “kosmity” i “ufoludka”.

Bohater Twojego opowiadania buduje swój wywód w sposób semantycznie niespójny. Ale nie stawiam tu zarzutu, bo przecież jemu wolno! Ledwie zauważam sam fakt.

Nb. po angielsku owe rozważania wyglądałyby jeszcze bardziej wieloznacznie. Wszak alien się nie odmienia.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Dobrze się czyta to napisane wprawnym piórem studium szaleństwa. Bohater posługujący się w rejsie kosmicznym metaforą nocnych odgłosów zwykłego ziemskiego domostwa – podziwiam! Tekst zdobywa wiarogodność doświadczeniami czytelnika.

Zakończenie godnie wieńczy całość.

Choć nie do końca wiadomo czy ów alien nie urodził się w socjalnie zdeprywowanej jaźni astronauty… bo może on się po prostu zbyt długo nad obcością rozwodził?

 

Kilka uwag jednak mam. Primo, dywagacje nad znaczeniem słowa “obcy” są na tyle rozbudowane, że stanowią niemal spojler, naprowadzają na możliwe zakończenie. Ponadto kontekst tych rozważań opiera się raczej na angielskim znaczeniu tego słowa.

Secundo, gródź to ściana, przegroda. Może być pełna, częściowa lub z otworem, ale się nie otwiera. Przez szczelną gródź można przejść np. włazem lub śluzą.

Tertio, wiertła mają czoło, czubek lub krawędź natarcia. Mogą też być zastosowane jako grot np. prowizorycznej włóczni, ale grotu nie mają.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Przeczytałem. Potem drugi raz, fragmenty.

Trochę jakby motyw wyjęty z kontekstu, zapętlony majak odziany w szaty przesadnie zdobne płynnymi ornamentami śnionej nierzeczywistości. Co jest jego celem, co ma zobaczyć odbiorca? Po co?

A może wcale nie o odbiorcę tu idzie? Może to właśnie biegłe, śmiałe pióro wiedzie twórcę szlakiem ledwie wizualizowanych eklektycznych fraz?

Nie znam odpowiedzi. I nie poznam, nawet gdybym sto tysięcy miliardów razy czytał.

 

Aha, jeden przecinek to bym jednak tu wywalił:

Uciekałaś w kierunku wieży, tak wysokiej, że nie mogłaś dostrzec jej szczytu.

Ale recytując zrobiłbym pauzę.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Przeczytałem, choć nie było łatwo…

Miałem nadzieję, że wstęp z Marsem nada opowieści futurystyczny wymiar. Na nadziei jednak się skończyło, bo całą historię umieściłeś w jednym kraju. Nie znalazłem też żadnych fajerwerków technologicznych dwudziestego trzeciego wieku, a to już jest jawnie niewykorzystana szansa. Parafrazując Czechowa, jeśli w prologu opisujesz Marsa, to w kolejnej części wyślij tam bohatera.

Główny motyw niezły, może stanowić zalążek naprawdę wciągającego thrillera. Obraz jest jednak zaledwie naszkicowany. Akcenty stawiasz na nieistotnych dla historii faktach (vide uwaga o Marsie). Rozpraszasz uwagę czytelnika, np. co wnoszą do narracji “bioelekromagnesy i fixowy ekran”?

Ja wiem, jak już jest napisane, to ciężko to skasować. Ale czasem trzeba. A już na pewno trzeba kilka razy przeczytać własny tekst i dokonać autokrekty przed opublikowaniem.

Powtórzę raz jeszcze, że motyw ma potencjał.

Pióro jednak za nim jeszcze nie nadąża. Poniżej kilka przykładów.

Nastał dwudziesty trzeci wiek.

To oznacza rok 2201. Tymczasem akapit później:

W roku dwa tysiące dwieście jedenastym zdarzyło się coś […]

A to “coś”, to zapewne:

Ostatecznie naukowca skazano na dożywocie.

ale pomiędzy oboma zdaniami (drugim i trzecim) jest opis zdarzeń (doświadczeń), które wydarzyły się przed rokiem 2211. Takie skakanie po linii czasu zaburza odbiór chronologii. Jedną z możliwości jest złączenie dwóch pierwszych zdań: “W dwudziestym trzecim wieku największym osiągnięciem ludzkości było skolonizowanie Marsa”, co nie sugeruje żadnego konkretnego momentu tegoż stulecia.

Druga kwestia rozwiązałaby się np. poprzez wcześniejsze zasugerowanie procesu sądowego albo wyroku skazującego naukowca, a później opisanie za jakie czyny. Opcji jest wiele.

Dzięki jego wynalazkom, noworodki poddane specjalnym zabiegom (trwającym około siedemnaście lat) miały niesamowicie rozwinąć intelekt i empatię, by stać się później intelektualnymi geniuszami i bardzo dobrymi ludźmi.

Przecinek nr 1 do wywalenia. “Później” jest niepotrzebne. Przecież nie mogły stać się takimi wcześniej. “Niesamowicie rozwinąć” jakoś mi tu nie gra. Swoją drogą, to siedemnastoletnie zabiegi byłyby robione już raczej na dzieciach, nie noworodkach. Tym bardziej, że dalej piszesz:

[…] porywały zdrowe dzieci w wieku od trzech, do sześciu lat.

Noworodek nie jest synonimem dziecka. Aha, przecinek do usunięcia.

W metodach fanatyka, nie było poza tym nic złego,

Przecinek do usunięcia. Poza tym “fanatyk”?

Robił obchód, przyglądał się wielkim słojom, w których znajdowali się młodzi ludzie, w wieku od niemowlęcia do siedemnastego, czasem osiemnastego, czy dziewiętnastego roku życia to zależało już od indywidualnej budowy mózgu.

Rzeczywiście “wielkie słoje”, chyba aż poza zakres stosowalności tego rzeczownika. A może “szklane kadzie”. Drugi przecinek jest be. Pomiędzy “życia” i “to” pasuje jak ulał myślnik, albo zdanie wymaga przeredagowania.

Każdy osobny pojemnik

Trochę jak “każden jeden”, a tak serio to anglicyzm. Fakt pełnej autonomii zestawu pojemnik-komputer jest już podkreślony przez “swój komputer”.

Ogromnie drogie były to sprzęty

Liczba mnoga rzeczownika “sprzęty” to raczej domena slangu. Wg mnie literacko stosuje się wyłącznie l. pojedynczą. Podobnie jak “broń”.

Gdyby doszło do poważniejszej awarii, kosztem byłoby ludzkie życie. A może nawet gorzej, bo taki człowiek mógłby później być poważnie upośledzony umysłowo.

A nie lepiej “Ceną poważniejszej awarii byłoby ludzie życie”? Drugie zdanie wartościuje upośledzenie umysłowe jako gorsze od śmierci. Czy taki był zamiar? Nawet jeśli taki był, to oba zdania warto przeredagować, gdyż fraza “taki człowiek” nie jest jasno zdefiniowana.

[…] które po osiągnięciu odpowiedniego wieku, miały zostać wybudzone.

Przecinek jest niepotrzebny.

W drugiej dużo mniejszej sąsiadującej hali czekali na wybudzenie „dojrzali”.

A tu jest potrzebny po “drugiej”. Można też usunąć “drugiej” bez utraty informacji, bo jest przecież “sąsiedniej” – wówczas oczywiście nie ma potrzeby przecinka. Słowo w cudzysłowie zastąpiłbym synonimem bez cudzysłowu, a przede wszystkim przeniósłbym je po “hali”.

[…] pobierając informacje tysiącami przewodów, połączonych z ciałami

Przecinek niepotrzebny tu jest.

Gdy do tego dochodziło wielki słój z takim człowiekiem, na szynach transportowany był do drugiej hali.

Przecinek po “dochodziło” i bez przecinka po “człowiekiem”. Może da się zastąpić “takim człowiekiem”?

Jego, Krystiana jako najbardziej zdolnego wybrali na szefa.

Skoro “Krystiana” jest wtrętem, to przecinek jest potrzebny z obu stron.

Dwadzieścia jeden lat temu, tylko ich pięciu na całej Ziemi, na poważnie zainteresowało się tymi badaniami.

Oba przecinki do wyrzucenia, a “Ziemi” kapitalikiem. Szyk do poprawy: “zainteresowało się tymi badaniami na poważnie”.

Dalszego ciągu już nie koryguję, co nie znaczy, że nie ma czego. Przede wszystkim interpunkcja wymaga poprawek. Czasem stylistyka przeszkadza w czytaniu, a informacje są podawane nadmiarowo.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Sztuka jest wieczna. Hmm…

Ciekawy pomysł. Zaledwie zarodek idei, bo opowiadaniem to raczej trudno nazwać. Dobrze napisane, choć można by się czepić kilku drobiazgów. A skoro to drobiazgi, to może i niewarte uwagi.

Opublikuj wreszcie coś dłuższego, bo pomysły masz niezłe!

 

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Bellatrix – Imię Pani H.

Ma piórko, ale nie dotarło do biblioteki.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Opowiastka lekka, dobrze napisana. Bardziej bajkowa niż naukowa. W pewnym momencie czytania weszło mi w głowę i nie chciało wyjść “I am Groot!”. I proszę – na końcu został dębem. Bartkiem, choć dużo od najsłynniejszego krewnego młodszym.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Ależ to ja dziękuję za ciekawe i niebanalne opowiadanie! Zwłaszcza, że widać niemałą pracę włożoną w przemyślaną kompozycję przedstawionego świata.

 

Jeśli pozwolisz, to “poza konkursem” bym z Tobą podyskutował o środowisku Plutona. Lubię po prostu takie zagadnienia.

W tamtejszej atmosferze na pewno występują wiatry, a nawet burze, ale daleko im do burz ziemskich. Przy tak niskiej gęstości gazy atmosferyczne nie są w stanie porwać i ponieść drobin większych niż np. pył o ziarnach wielkości mąki. Efekt wizualny jest bliższy mgle i rozmyciu dyfrakcyjnemu obserwowalnym na odległościach rzędu kilometrów, niż kurtynie pyłowej odcinającej widoczność już po kilku-kilkunastu metrach. Ciśnienie wywierane przez takie burze nie byłoby w stanie zakręcić wiatraczkiem ogrodowym, jak sądzę.

Niedawno oglądałem program NASA o lekcjach wyniesionych z programu Apollo. Kwestia regolitu jako niebezpieczeństwa dla misji księżycowych została przedstawiona tak, że w zasadzie tylko najdrobniejszy pył może stwarzać istotne zagrożenie, ponieważ wciska się w najściślejsze nawet uszczelnienia. Na Lunie nie ma co prawda wiatrów, ale pył jest wynoszony przez uderzenia itp., a następnie opada grawitacyjnie w dużych odległościach od źródła. W środowisku Plutona taki wredny proszek przenoszony by był na większe dystanse, a nawet – jak wspomniałaś – sam by sublimował w chłodzie.

Co do jasności dniocy, to touché! Pierdyknąłem się w obliczeniach w głowie o, bagatela, trzy-cztery rzędy wielkości! W zależności od punktu orbity karzełka, maksymalne natężenie światła słonecznego w zenicie powinno wynieść od 53 do 148 luksów (średnio 84lx). Analog depresyjnie pochmurnego dnia na Ziemi. Poprzednio wyszła mi jasność nocy w pełni, he, he.

Ale już “oświetlenie Charonem” nie daje tak dużo światła. Nie robiłem obliczeń, więc optymistycznie założyłem, że natężenie światła odbitego do tego księżyca to jedna tysięczna (dla Księżyca jest to 1:1000000), co daje jasność maksymalną właśnie w okolicach ziemskiej pełni. Ten maks jest najpewniej przeszacowany i wystąpi w dwóch kilkudniowych okresach podczas plutońskiego roku, podziurawionych wzajemnymi zaćmieniami z Plutonem. Wynika to z nachylenia orbity wokół Słońca, ale też nachylenia płaszczyzny obrotu układu planetarnego do ekliptyki. Pobawiłem się trochę “NASA Eyes”.

Ponownie Ci podziękuję, tym razem za ożywczy bodziec do pogimnastykowania szarych komórek.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Dłuższą chwilę zastanawiałem się co myślę o przeczytanym właśnie opowiadaniu. Ciekawe podejście do tematu kolonizacji obrzeży Układu Słonecznego. Większość autorów interesuje się planetami wewnętrznymi i księżycami gazowych gigantów, a tu proszę, Pluton. I w dodatku zasiedlany niemal jak Kołyma za Stalina. Ludzie to gatunek pozbawiony skrupułów jednak jest.

Ogólnie: oba kciuki w górę!

Lubię wizualizować i tutaj też wyobraziłem sobie scenerię: monochromatyczny szarością półmrok dniocy, geosynchroniczny Charon, postacie poruszające się skokami – kolejne elementy dozujesz stopniowo wciągając czytelnika w nowy świat w miarę budowania historii. Brawo!

Nb. przez dobrą część opowiadania myślałem, że mrówkowce stały na Plutonie. Dużo kolonistów… Zastanawiałem się jak bardzo ten tłum musi być zżyty, aby każdy dorobił się ksywki. Później oczywiście doszedłem, że obraz zabójstwa pochodził z ziemskiej przeszłości. Albo jam taki niedomyślny (he, he), albo zabrakło wyraźnej wskazówki.

Czy aby na pewno są na Plutonie burze, nie mówiąc o burzach śnieżnych? Gęstość atmosfery jest tam jakieś sto tysięcy razy mniejsza niż na Ziemi. Wiatr zapewne przenosi pył, w tym drobiny wszelakiego lodu, jednak nieprawdopodobne jest, żeby tamtejszy wiatr wywierał niszczące ciśnienie. Pamiętam komentarze do filmu “Marsjanin”, a ściśle do sceny gdy załoga przedziera się przez burzę – oceniono ją jako niemożliwą, choć ciśnienie na Marsie jest tylko sto kilkadziesiąt razy niższe od ziemskiego.

Brakuje mi informacji o sztucznym oświetleniu. Wszczepy poprawiały oddychanie w sztucznej atmosferze wewnątrz bariery, ale nic nie ma o poprawieniu widzenia. No dobra, czepiam się trochę, ale dla pełnego, klimatycznego zobrazowania by się przydało coś o świetle. Z całą pewnością poprawiłoby nastrój kolonistów, nie wspominając o warunkach uprawy roślin. Przecież trawkę hodują pod ledówkami nawet w ciemnych zakamarkach bez jednego fotonu ze Słońca.

A propos przezwisk, bohaterowie nazywali sami siebie, czy otrzymywali od towarzyszy? Jeśli to drugie, to trop Petera dotyczący “Dziewczynki” jest nietrafiony.

Nie rozumiem roli wstawek z puzzlartami. Ozdobniki?

Jak to zwykle u mnie, na koniec garść odniesień do konkretnych fragmentów.

Pięć eterycznych posągów, wyglądających niemal jak żywi ludzie, zdawało się patrzyć na niego z wyrzutem.

Nie pasuje mi połączenie “eterycznych posągów”. Coś jak “zwiewna bryła”. Później się wyjaśniło, że to holorzeźby, ale… Może staram się być zbyt dosłowny. Oba przecinki też bym usunął.

oddłan

Skoro stworzony od wersji fonetycznej, to może “odłan”?

Machnęła ręką i obraz piękności o włosach, przypominających barwą turkus morza, zgasł

Przecinek po “włosach” powinien zniknąć.

Ilość przebijających się głosów przyprawiała o ból głowy.

Raczej “Liczba przebijających się głosów […]”, bowiem są one policzalne.

Skopiowana świadomość nieustannie próbuje aktualizować dane z obu ciał. Splątanie jest na poziomie kwantowym, nie zależy od czasu i przestrzeni.

Co prawda popkultura i niektórzy “naukowcy” twierdzą inaczej, ale splątania kwantowego nie da się użyć do przesyłania informacji. A już na pewno nie do natychmiastowego przesyłania informacji. Splątanie cząstek jest bowiem nośnikiem korelacji, a to nie to samo co informacja.

W ogóle, wszystkich znasz najlepiej, bo przeprowadzasz te rozmowy.

Pierwszy przecinek niepotrzebnie dzieli zdanie.

Profesor Hensold był na wielu, jego żony ani na jednym

“[…] jego żony na ani jednym” – nie lepiej tak?

 

 

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Mieszanie czasów w narracji burzy strukturę opowiadania. W mojej ocenie to podstawowy błąd.

Można stosować różne czasy w wyraźnie oddzielonych od siebie częściach tekstu, np. w różnych rozdziałach. Warto mieć świadomość faktu, że opowiadanie w czasie teraźniejszym zwiększa dynamikę subiektywnego odbioru tekstu. Można wręcz doprowadzić czytelnika do wrażenia “wejścia” w historię w czasie rzeczywistym.

Ale zbyt długi tekst w czasie teraźniejszym męczy czytelnika! Efekt zwiększenia dynamiki można prawie tak samo dobrze osiągnąć stosując krótkie zdania w czasie przeszłym.

Proponuję eksperyment polegający na napisaniu tej samej historii z narracją w obu czasach. Chyba w szkole średniej (dekady temu i to w technikum…) mieliśmy takie ćwiczenia. Do ciekawych wniosków można dojść.

Powyższa uwaga dotyczy narracji. Dialogi, cytaty, myśli itp. powinny być pisane w czasie zgodnym z kontekstem, a nie z narratorem.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Twór i struktura – to nie to samo…

Oczywiście, dlatego podziękowałem. Internet i telewizja pełne są “struktur” kalkowanych z angielskiego. Zamiast budowli, formacji, konstrukcji itd.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Zazwyczaj najpierw komentuję fabułę i wrażenia ogólne. Tym razem zacznę od uwag stylistycznych i merytorycznych.

W czarnej popielniczce, zgaszono szluga, przestał kopcić.

Pierwszy przecinek po co?

nie na jednej z Kolonii

To wtrącenie ma objaśnić, że ludzkość rozprzestrzeniła się poza Ziemię. Dlaczego jednak z wielkiej litery “kolonie”? Trochę też ten wtręt tnie płynność.

Nie raz, załatwiali sprawy bez Mojej ingerencji

I znów, po co ten przecinek tu stoi?

protagonista powieści

Nie przepadam za “protagonistą”, toż on z Antyku się wywodzi. Trąci pretensjonalnością. Jeśli jednak bardzo chcesz go użyć, to sugeruję “palacz i protagonista” bez “powieści”. No bo niby czegóż innego? A jeśli nadaj się upierasz, to raczej “opowieści”, bo narrator (megalomański zresztą, piszący się kapitalikiem) opowiada, nie powiada.

Myą, Marsjanką, rasy ludzkiej

Ponownie przecinek. Tym razem drugi. Nb. czy w tekście na tym etapie są znane inne rasy (a może gatunki)?

„Jestestwo”, to dla Mnie ważna rzecz

I znów przecinek. O kropce na końcu nie wspominając.

oboje jeszcze są niedojrzali w emocjach

Można być w emocjach, wejść w emocje (emocję). Tak, jak napisałeś raczej nie.

Że pokonuje lata świetlne, w ciągu paru dni?

Zgadnij. Tak, przecinek do wywalenia. Nie będę już ich wskazywał, sam przejrzyj tekst pod kątem interpunkcji, bo jest co.

W samym środku wszechświata.

Dobrze wiedzieć, że Wszechświat ma środek! Trza się uczyć od Niego.

każdy kraj miał swojego mesjasza

A nie każda religia?

Nie tylko Żydzi, lecz po prostu człowiek, stał się wybrany przeze Mnie.

Jeśli “człowiek” jest tu synonimem rodzaju ludzkiego, to powinien być z wielkiej litery. A może po prostu “wszyscy ludzie”?

cały ten trud poszedł by na marne

poszedłby

tworzył przed dziobem jednostki czarną dziurę, o wymiarach obiektu wejścia.

Primo, ja bym użył “rozmiarach” jako termin bardziej uniwersalny. Ale to drobiazg. Secundo, średnica horyzontu zdarzeń czarnej dziury, bo o tym tu zapewne mowa, zależy od masy czarnej dziury. Nie da się stworzyć czarnej dziury jednocześnie mikroskopijnej i o rozmiarach statku. Tak, wiem, to fragment powieści SF, różne rzeczy w SF przechodzą. Jednak nie takie, które są już dzisiaj naukowo poznane. Po co by inni wymyślali warp-drive czy skip-drive, hę?

zmniejszał się do rozmiarów punktu, nicości i tworzył matematyczny odcinek. *

W myśl poprzedniej uwagi: jeśli punkt, to nie odcinek. To akurat matematyka, żadna rewolucja w fizyce tego nie zmieni.

Zresztą sam start i dokowanie w hangarze były ułatwione, to Niemcy wymyślili silniki grawitacyjne, spuścizna prac nazistów III Rzeszy.

Proponuję: “Zresztą sam start i dokowanie w hangarze były ułatwione. To dzięki Niemcom, którzy wymyślili silniki grawitacyjne. Spuścizna prac nazistów III Rzeszy.” Z meritum nie polemizuję, choć kusi.

Dzięki odpychaniu i przyciąganiu gwiazdolotu, mógł on swobodnie przemieszczać się w przestrzeni.

Grawitacja to nie odpychanie i przyciąganie. Grawitacja to w ogóle nie jest siła. Dość bezpiecznym sformułowaniem jest “oddziaływanie grawitacyjne”, choć też nie jest w stu procentach precyzyjne. Ogólna teoria względności to pułapka. Zastanów się, czy chcesz brnąć w jej stosowanie w swoich tekstach.

Starcia w kosmosie, ze względu na Napęd Hawkinga, odbywały się przy orbitach lub na nich samych.

A cóż to za potworek? Na jakich orbitach? Niskich, wysokich? Eliptycznych czy kołowych? Planetarnych czy słonecznych? A może quasi-planetarnych? A może na orbitach słonecznych związanych, czyli punktach Lagrange’a (libracyjnych)? I dlaczego wpływ na taką taktykę miał akurat napęd Hawkinga? Co to znaczy “przy orbitach”?

A spytacie, kiedy pojawią się Obcy? Też ich stworzyłem.

Tutaj dopiero pojawiają się Obcy. Moja wcześniejsza uwaga o “rasie ludzkiej” jest jak najbardziej ważna, bo skoro teraz On oznajmia, że ich stworzył, to wcześniejsza wzmianka pali niespodziankę.

Nie chciał byś raz postrzelać?

chciałbyś

pi, wciąż nieodgadniona liczba

Come on!

I robota przyziemna, zwykłe paczki kurierskie.

Kosmiczny kurier, a przyziemna robota – śmiesznie wyszło. A robota to raczej nie paczki, a ich dostarczanie, co nie?

Dalszego ciągu nie komentuję, choć przeczytałem całość. Musiałbym się odnieść do zbyt wielu rzeczy. Chyba już widać dlaczego ocenę fabuły przeniosłem na koniec.

Narracja w pierwszej osobie przez Stwórcę to pomysł ciekawy, ale jest to chyba jedyna interesująca rzecz w zaprezentowanym fragmencie. Rzecz w dodatku przysparzająca autorowi wielu problemów natury interpunkcyjnej i stylistycznej. O merytorycznej nie wspominając.

Historia na pełną książkę jest wyzwaniem dla każdego autora, bez wyjątku. Pisz tą powieść jeśli chcesz, RebelMac, ale jeszcze nie publikuj. Wprawiaj się, wyrabiaj pióro w opowiadaniach. Gdy zaczną się pojawiać w Bibliotece, albo otrzymają Piórka, podejmij wyzwanie ponownie.

*(była mała edytka, bom zły fragment zacytował)

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

A jednak nie (vide inny mój dzisiejszy komentarz). Ten jest krótszy! Dowiedziałem się też co do drabble. Wieczór okryć!

Oprócz długości ten tekst od tamtego różni się też tym, że dobrze się czyta. Może tu i tam szyk bym zmienił. Odrobinę. Widać postęp osiągnięty w kilka lat.

Fabuła wypełnia definicję pojęcia hasła “antynaukowy”. Tycie, ale miłe ćwiczenie wyobraźni.

Wielkie, osobiste ukłony za użycie słowa “twór” zamiast (brrr!) anglicyzmu “struktura”!

Kończę już, bo za kilka stuknięć w klawiaturę komentarz będzie dłuższy od komentowanego super szorta.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Co się tu odp…o? Może autor czytał “Mechaniczną Pomarańczę” i zapragnął awangardowo coś naskrobać? Nie udało się!

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Popieram! Aby fantastyka była nowo-fantastyczna powinna spełniać fantastyczne kryteria. Nie widzę tu wszak tagów “romans” czy “komedia pomyłek”.

Co do pióra, to zacznijmy od tego:

Jedynie oczy było widać, jeżeli ktoś zechciał pokazać, bo każdy miał w ręce dodatkową maseczkę osadzoną na plastikowej rurce do picia napojów. Taką maseczką w kształcie okularów można było ukryć oczy za lustrzankami, gdy się chciało uniknąć rozpoznania.

Pogmatwane to stylistycznie, źle się czyta. Np. “maseczka” – po co tu to słowo? Nie wystarczy “lustrzane okulary”? Kropka w miejsce drugiego przecinka. Całość do przeredagowania.

Pojedynczych Dottori i Pantaloni żwawość zdradzała, że nie są starcami.

Czy nie lepszy jest szyk:

“Żwawość niektórych Dottori i Pantaloni zdradzała, że nie są starcami” – zresztą ostatnią część też bym zmienił. Zaprzeczenia bywają zdradliwe, bo czytający nieświadomie najpierw buduje sobie obraz, który dopiera w drugim kroku ulega zaprzeczeniu.

Nie komentuję dalej, choć doczytałem do końca.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Nie zaglądałem tu kilka dni. Wchodzę, przeglądam, szukam, klikam i znajduję najkrótszy chyba szort w historii Nowej Fantastyki. Tak twierdząc podejmuję pewne ryzyko, bo mój tutejszy staż jest króciutki i z całą pewnością niewiele jeszcze ten portal znam, ale długość komentarzy była kilkunastokrotnie większa od opowiadania.

Teraz właśnie zauważyłem i się uśmiałem, ale nie z opowiadania, a z siebie, bo komentuję tekst sprzed ośmiu lat…

A skoro już zacząłem, to napiszę, że historyjka nadawałaby się na niezły skecz stand-upera w świetlicy w zakładzie podstaw elektroniki. Po pewnych korektach, by przypadkiem słuchający profesor nie ujął awansem kilku punktów z nadchodzącego kolokwium!

Napiszę też, że niepoprawna interpunkcja przeszkadza w czytaniu, a niektóre zdania są przydługie. Od ośmiu aż lat?

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Długo wypatrywany związek z SF ujawnił się na koniuszku! Twist pierwszej klasy. Wszystkie klocki wpadają na swoje miejsce w ostatnich akapitach. Pointa niepokojąca tym bardziej, że są poważne hipotezy naukowe o związku wirusów z wywoływaniem i utrwalaniem mutacji organizmów wyższych.

Ale ewolucja związana z covidem? Niech Cię, Ośmiornico!

A właśnie, literówka:

covide variant zeta

W pierwszym czytaniu nastrój w autobusie wydał mi się przesadzony, ale może to była pierwsza wskazówka wpływu wirusa na populację. Jeśli tak jest, to pochwała za subtelność!

Postacie wszystkich planów poprowadzone sprawnie i wiarygodnie. Może tylko poza woźną, której poniższa kwestia nie współgra ze stylem wcześniejszych kwestii.

Oj, panie drogi, tak nie będziemy rozmawiać. Prowadzę właśnie ważną rozmowę, którą pan przerywa jak ostatni cham!

Podsumowując, podoba mi się. I jeszcze raz: a niech Cię!

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Cieszę się, że mogłem pomóc!

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Zabawna bajka dla dorosłych. Pewnie niejedna z opowiastek dziecięcych miała źródło w podobnych, choć może nieco bardziej realistycznych, przygodach.

Dobrze mi się czytało. Wartka, wciągająca akcja.

Wstęp w stylu Chandlera wpuszcza jednak w maliny. Niby wspomina co nieco o gliniarskiej przeszłości, ale jasno opisuje porażkę detektywa od samego początku. A przecież później stoi, że miał on pewne sukcesy na polu wyłapywania uciekinierów.

Przyznam też, że nie zrozumiałem zakończenia. Chyba za dużo skrótów fabularnych.

 

I jak zwykle garść uwag niefabularnych.

Bo jeśli nie zdrada, to skąd ta niechęć do pożycia.

Hm, pierwsza część z drugą się nie składa. Może “[…] to co innego odbierało chęć do pożycia”?

Przeważnie nikt nikogo nie zdradzał i to w sumie było przyczyną frustracji zleceniodawców. […] A rozwód z winy partnera wiele by ułatwił i otworzył drogę do związania się z kochanką lub kochankiem bez ponoszenia finansowych konsekwencji.

Brakuje mi spójności. Zdrad nie było, ale jednak były. Może idzie o to, że mało kto z objętych zleceniami zdradzicielem się okazywał?

Położyłem się do łóżka. […] Zdecydowałem się iść spać

Przecież już był w łóżku. Dokąd więc miałby iść?

Przesunąłem kilka wieszaków z ciuchami i po paru krokach znalazłem się w wąskim korytarzu. Przewodnik był tuż za mną i trzymając pochodnię, rozświetlał mi drogę. Nie zauważyłem, kiedy ją zapalił i skąd wyciągnął.

Niezła sztuczka pisarska! Nie trza się tłumaczyć.

Murowany korytarz wkrótce zmienił się na wyżłobiony w skale tunel.

Czy czasem jedna rzecz nie zmienia się w drugą?

Wskazówki Przeprowadzacza były dość precyzyjne

Przeoczyłem je gdzieś? Lub moment ich przekazania?

Na pochyłym dziurawym płocie

Przecinka mnie tu brakuje.

Skryba uważa się za literata, ale pióro ma ciężkie. Przyjemności z lektury nie gwarantuję, ale dowiesz się przynajmniej, jak było naprawdę

Też mam z tym problem. Łatwo się pisze, ale ciężko czyta serie wyłączeń za pomocą “ale”.

Zebrał naczynia do bali

A może “balii”?

Macochy dla Śnieżki, a dla Genowefy matka

“Matka” powinno być w tym samym przypadku co “macochy”.

Obarczała Małgorzatę śmiercią matki

A nie “winą za śmierć matki”, czasem?

Albert ufał i ciągle konsultował z nim różne sprawy. Ale tego króla już nie było.

Pogubiłem się. Albert czy Julian?

A, czekaj! Wyjaśniło się trochę dalej. A przy okazji nabrałem podejrzeń kto jest ojcem Genowefy.

Swoją drogą ciekawa transformacja Waldemara. Tu cwany chojrak – tam detektyw ciamajda.

chłopak prawie wywiązałby się z zadania

Skoro jest “prawie”, to po nim potrzebny jest tryb oznajmiający, nie przypuszczający.

Po tym cudownym ozdrowieniu denatki

Jeśli “denatki”, to “zmartwychwstaniu”. Jeśli “ozdrowieniu”, to np. “niedoszłej denatki”.

 

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Tekst literacko niezły, dobrze się czyta. Jest nawet zwrot akcji, o co w krótkiej formie niełatwo. Zasłużenie zebrał niezłe komentarze. A jednak powstał we mnie bunt, przymus by przypomnieć, że hard SF wymaga – nomen omen – rzetelności w opisach technologii poznanych, stosowanych. A taka właśnie jest sztuczna inteligencja.

Rzeczywiście ktoś biednemu “robotowi antropoidalnemu” nawrzucał konfliktów w oprogramowanie. Aż sam Pan Doktor wziąć się musiał za poprawki. Walczył dzielnie tydzień cały i poległ. Ba, pogorszył sprawę! Przez tydzień, bez poprawy lub kroku wstecz. Samotnie. Każdy by promieniował energię szczęśliwości wiecznej…

Ktoś zapragnął androida, “Właściciela Kota”, do reklamy kociej karmy. By wesoło recytował zachęty. Ale wziął androida z historią, “Jóźwę”, ze wspomnieniami żony i dzieci (sic!). No i z tęsknotą za kotem. A tu o kocim żarciu ma radośnie opowiadać. Niezła pętelka. Plus dwie tożsamości.

Kiepska ta technologia. Skasować “autonomicznej AI” do cna i z poziomu bootloadera wgrać na czysto się nie dało? Albo wytrenować od zera? Opcji jest jeszcze kilka, ale nie takich, które by angażowały wory pod oczami, szarość oblicza i niewerbalną emanację porażki.

Zatem, owszem, pióro masz sprawne (pozazdrościć!), poruszyłeś ciekawy temat, ale rozwinąłeś go trochę tak, jak “Podróż na Księżyc” z 1902 roku pokazuje pojazd kosmiczny.

 

I jeszcze garść drobiazgów.

Kiedy „Jóźwa” pochylił głowę, ciężki śrubokręt wbił się w jego czaszkę i podważył ciemię.

Ciekawe, że podobnie jak większość autorów, umieściłeś jednostkę sterującą w głowie. Cóż za beztroski antropocentryzm!

[…] każdą linijkę kodu sterującego

AI się trenuje (na danych), nie steruje. To jednak dłuższa historia.

Zenon Lepra

Zenon Trąd. Hm, zastanawiające…

Nie programował AI ukrytej w korpusie Właściciela Kota zgorzknienia.

Szyk chaotyczny. Ja bym przysunął “zgorzknienia” do orzeczenia. Nie wspominając o tym, że AI się nie programuje. Tak, wiem, niuans, ale to ma być przecież hard SF.

Aha, tutaj AI ukryta jest już w korpusie, nie w głowie?

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Eldil, gratuluję!

Wolę, co prawda, Podróżujący Wśród Gwiazd, ale języki martwe (pardon, bierne!) podlegają swobodniejszej interpretacji.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Skuszony piórkiem trochę niechcący otworzyłem to opowiadanie. Od długiego bowiem czasu odczuwam przesyt fantasy. Zobaczyłem mapki i już, już miałem kliknąć “wróć”, ale zadziałał automatyzm i zacząłem czytać. Zaciekawił mnie grawikoń i zatrzymał do samego końca.

Tak, uległem ciekawości. I bardzo dobrze, bowiem otworzył się przede mną interesujący, oryginalny i przemyślany świat. Jestem pod wrażeniem dopracowanej nomenklatury, która mogłaby świetnie funkcjonować w języku mówionym: wspomniany już grawikoń, ale też przydzielator, fotomanta, lumentyk. Równie dobrze jest nazwami rodzajów istot (gatunków?). Brawa za uniknięcie anglicyzmów!

Fabuła jest wartka, sprawna. Wciąga. Może czasem trzeba się tego i owego domyślić, ale przecież to nie proza dla przedszkolaków.

Co prawda wychodzi na to, że nie potrafią tam stawiać solidnych murów ani ścian. Kto wie, może tamtejsza fizyka pozbawia sensu powiedzenie “walić głową w mur” nadając osiłkom potęgę niczym po magicznym napoju Galów.

Niektóre dialogi wydają mi się nieco przeintelektualizowane, niedopasowane do sytuacji. No i trochę pogubiłem się przestrzennie w opisie ataku na kultystów.

Brakuje mi bardzo nazw obu słońc. Na Ziemi mamy jedno Słońce, którego nazwa jest jednocześnie funkcją w układzie planetarnym. Jestem pewien, że dwa obiekty dominujące na dziennym niebie noszą miana odrobinę bardziej zaszczytne niż Pierwsze i Drugie.

Ostatnimi czasy zbyt mało znajduję w fantasy oryginalności, ciągle tylko miecze, mięśnie, magia i zdrada. Nie sądzę, by dzięki Fioletowi i cieniowi wróciło mi łaknienie tego gatunku, ale chętnie bym przeczytał kolejne opowiadania ze Świata Swiatła (jeśli mogę tak go przezwać). Bo jego historia – jak zgaduję – dopiero się zaczyna.

Cieszę się, że grawikoń pojawił się w pierwszych wierszach tekstu…

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Ciekawe podejście do tematu odpowiedzialności za decyzję żyć-umrzeć w dobie pojazdów autonomicznych. Choć gdy syntetyczna świadomość uzyska uczuciowość, a nawet świadomość, to już nie będzie automatem, co?

Podoba mi się. Szkoda, że nie mogę nominować.

 

Uwag kilka wszakże mam.

Na zakrętach kabina uchylała się

Uchylać się można od odpowiedzialności lub przed ciosem. Wychylała?

Ubezpieczony zmarły zostawił beneficjentkę, żonę.

W sumie drobiazg. Zmarły zostawił żonę. Beneficjentem się zostaje, np. w momencie nominowania w testamencie.

Ale statystyka pokazuje, że gdy dochodzi do awarii, w dziewięćdziesięciu siedmiu koma osiem przypadków system był zmuszony do błędu przez człowieka. 

1: czas teraźniejszy “dochodzi do awarii”; czas przeszły “był zmuszony” – nie dopasowanie. Może “jest zmuszony”

2: “zmusić” zakłada, że wcześniej był opór wolnej woli. A to system automatyczny.

To będzie nasz pierwszy przystanek, inspektorze.

Tu pasowałby tryb przypuszczający, skoro dotyczy hipotezy.

Zakładając, że pan Bołęcki byłby naszym podejrzanym

Tu zaś tryb przypuszczający jest nadmiarowy, bo przypuszczenie implikuje otwierające “zakładając”.

autopilot miałby mikrosekundy, by zareagować

Zgodziłbym się na milisekundy. Chyba, że przesada jest celowa, synonimiczna do “nie miałby czasu”.

Nie wiem, wiem że było to za mało, by żyć!

Czytelniejsze by były dwa zdania.

może je odkupić z nawiązką

Można odpłacić z nawiązką, czyli mocniej, bardziej, okrutniej. Ale odkupić?

tego spotkania, nikt nie planował

Przecinek niepotrzebny.

Mój partner, mój długoletni przyjaciel został zamordowany. Ale według mnie zrobiła to pańska firma!

Jaką funkcję pełni “ale” na początku drugiego zdania?

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Ciekaw jestem po jakichże to grzybkach tworzy się takie opowieści, hę? – że tak zapytam w kontekście tytułu opowiadania. Po kilku pierwszych akapitach spodziewałem się satyry na zmaskulinizowany etos kosmicznego odkrywcy połączonej z kpiną z pseudo-ekspertów szpanujących fachowymi terminami bez ich zrozumienia (np. “magmatyzm”, “prawa statyki”). Kpina szybko się jednak skończyła, pozostała satyra.

Satyra, która łączy dwie historie. Jedna zakończona startem, druga to cała reszta. Wspólna jest osoba głównego bohatera, ale nie fabuła.

A o grzybki pytam nieco zaczepnie, bo wizualizacja ostatnich fragmentów opowiadania mocno mnie zaniepokoiła. Obraz ten przywołał wspomnienie “Miasta Kobiet” Felliniego. Tyle, że “bardziej”, no i w kosmicznej skali. Wyobraziłem sobie jak ostatnie sceny “Odysei Kosmicznej Grzybni” musiałyby zostać sfilmowane.

 

Uwagi warsztatowe też się znajdą, a co!

Jerop Astral siedział rozparty w fotelu astronauty […]

Każdy, kto leci w kosmos jest astronautą. Siedział on przecież w fotelu na statku kosmicznym, a tam każdy fotel jest fotelem astronauty. Więc może chodzi o fotel pilota?

Odkąd ekipa wiertaczy meteorycznych “Armagedon”, odnalazła […]

Po co przecinek w tym fragmencie?

prawdziwym celebrytą

To można być nieprawdziwym celebrytą? A może się czepiam…

Wielomiesięczne badania w centrum Intergalaktycznej Dekompozycji Źródeł Polskiej Akademii Nauk przyniosła ci miliardy fanów i miliardy dolarów. Czy nie uważasz, że część tych zasobów została bezpowrotnie stracona, drogi Jeropie?

Primo: badania przyniosły, nie “przyniosła”. Secundo: drugie zdanie nie pasuje do pierwszego. Skoro badania przysporzyły fanów i kabzy, to o stratach jakich zasobów jest mowa? I czy “zasoby” to najszczęśliwszy wybór?

IDŹ PAN – żarcik?

A co z próbami implementacji kosmicznej grzybni? Badacze mówią, że ten pomysł był chybiony – szepnęła, a sposób w jaki wymawiała „b”, zagotował mu krew w żyłach.

“Implementacji” mi tu nie leży. Skoro grzybnia jest już kosmiczna, to na czym by polegała jej implementacja w kosmosie? A może idzie o aklimatyzację na Ziemi albo na statkach kosmicznych?

O które “b” się zżyma bohater? Zapewne w słowie “grzy-B-ni”, co warto by zaznaczyć.

Aha, w telewizji się raczej nie szepcze. No, chyba, że teatralnie.

Niestety książka wypadła mu z rąk, uderzając w konsolę.

Tu bym ujął przecinek.

[…] przedstawiało wgniecioną w szybę twarz kosmonauty otoczoną wirującym rojem czerwonych i białych fasolek

Skoro twarz była wgnieciona, to jak fasolki mogły wirować?

Czas próby, a za razem zakładania hełmu […]

Trochę takie wątpliwe jakościowo połączenie ze względu na odległość pojęciową. Zakładanie hełmu jest konsekwencją nadejścia czasu próby, nie są to zaś pojęcia równorzędne. Mogę się jednak mylić, bo nie wiem po co miałby zakładać hełm – historia tego nie wyjaśnia. Dużo później zakłada zaś kask.

[…] Jerop zjadł całe zabrane z Ziemi jedzenie, dodatkowe nielegalne zapasy i te ukryte na czarną godzinę paczki z czekoladą, chipsami i dropsami. Nawet fasolę.

Ja bym postawił dwukropek zamiast pierwszego przecinka i przeredagował resztę. “całe zabrane z Ziemi jedzenie” jest zbiorem obejmującym nielegalne zapasy, czekoladę, chipsy i dropsy, a nawet fasolę.

Mógłby przywołać gniewne słowa, które padły między nimi i groźby, które

Po “które padły między nimi” pasuje mi przecinek. Bo to przecież wtrącenie do frazy “gniewne słowa i groźby”, prawda?

Wylądował na Belli, ale na czymś, co kiedyś było jego ukochaną.

Przeredagowałbym. Może wystarczy “Wylądował nie na Belli, ale na czymś […]”

[…] zagrodziła mu drogę, smukła stopa […]

A cóż przecinek ten tu robi?

Jerop wbił ręce w falujące biusty i zaczął całować zmysłowo stopę, lewą, a potem prawą, prawą i jeszcze jedną chyba lewą.

A może zrobić z tego dwa zdania?

Obiekt posiadający aż sześć światełek […]

Rozumiem, że grzybnia może świecić, ale dlaczego akurat sześć światełek to dużo?

 

Na koniec pytanie: czy Jerop to pochodna słowa jełop?

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Pomysł dość ciekawy z próbą zabawnej pointy. Podobna historia mogłaby się przyśnić wywołując poranną refleksję “Skąd moja mózgownica czerpie tak szalone scenariusze?? Energetyczny rozpad kwasu mlekowego, też coś…”.

Braki warsztatowe przeszkadzają w czytaniu.

Piątego czerwca, dwa tysiące czterdziestego szóstego roku, świat obiegła niezwykle interesująca informacja; Amerykanin John Bargman wygrał maraton z wynikiem: jednej godziny, dwudziestu czterech minut i jedenastu sekund.

Pierwsze dwa przecinki są błędne. Dwukropek w miejsce średnika. Dwukropek do skasowania.

[…] dla innych biorących udział w wyścigu, a także znawców sportu wprost niesamowity

Wtrącenie “a także innych znawców sportu” wymaga przecinka z obu stron. Przemyśl, czy nie warto przeredagować całego zdania, bo nie czyta się go płynnie.

[…] i zjadł obiad zaproszono […]

Przecinek potrzebny po “obiad”.

[…] do telewizji, na wywiad […]

Tu z kolei nie jest on potrzebny.

[…] fizycznej?” Odparł […]

Dlaczego “odparł” jest z wielkiej litery?

[…] pukając się w głowę

Dla mnie zwrot w tej postaci ma odcień pejoratywny. Rozważ “stukając”.

test „Quifila…

Brakuje zamknięcia cudzysłowu. Choć czy jest on tu w ogóle potrzebny? Nie pisze się przecież “twierdzenie “Einsteina””…

Inna rzecz to wielokropek. Zapewne ma łączyć z kwestią “… chcę też” klika linii niżej, ale w tym przypadku jego użycie jest błędem. Po połączeniu wychodzi “Chcę, by udostępniono mi test „Quifila” chcę też zwrócić się […]” To są dwa zdania, a wielokropkiem można łączyć odsunięte od siebie części jednej kwestii.

Składał się ze stu czternastu nieskomplikowanych zadań, a wystarczyło rozwiązać dziesięć, by otrzymać najniższy wynik w tym teście IQ = 184 w skali Cattella.

W tej wersji to powinny być dwa zdania. “w tym teście” jest niepotrzebne do zrozumienia fragmentu, który przecież odnosi się do jednego testu. “=” poproszę słownie.

Określenie “nieskomplikowanych zadań” nie współgra z późniejszym “przeciętny człowiek nie rozwiązałby nawet jednego zadania.” Prościzna zatem, czy nie?

Tworzono go przez sześć lat, a kosztował dwa miliardy dolarów.

“przez” jest wg mnie niepotrzebne.

Niejasne jest dla mnie też połączenie informacji o tym ile kosztowało jego stworzenie z “Tak drogim testem nie można było szastać na prawo i lewo”. Czy to znaczy, że każdorazowe użycie było drogie? Był to test licencjonowany?

[…] na prowadzone przeze mnie badania, ogólnie mówiąc nad statkiem kosmicznym

“ogólnie mówiąc” jest wtrąceniem, więc znów brakuje przecinka po. Czytelniej by też było przesunąć “nad” przed wtrącenie. Zdanie to jest oczywiście zapisem dialogu, ale nawet chaotyczne wypowiedzi naszych bohaterów można ucywilizować interpunkcją.

 

Dalej nie komentuję. Za dużo bym musiał wytknąć błędów interpunkcyjnych. Stylistyka i (nie)konsekwencja fabularna też do poprawki.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Poprawność polityczna kontra zdrowy rozsądek. Szort niestety nieciekawy. Może literówki i styl przeszkadzają.

 

PawełS, czy przeczytałeś swój tekst przed zamieszczeniem? Są w nim literówki, które na pewno podkreślał edytor w przeglądarce. Styl i szyk też w kilku miejscach aż proszą się o zmiany. Przeczytam drugi raz po poprawkach. W obecnej chwili uwag byłoby zbyt dużo na tak krótki tekst.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Podoba mi się!

Wiedziałem, że opowiadanie jest antynaukowe, ale gdyby pseudo-fachowy miszmasz nieprzystających terminów fizycznych, inżynierskich i Bóg wie jeszcze jakich innych trwał z taką samą intensywnością choćby akapit dłużej, to czytając ryzykowałbym psychosomatyczne zapalenie błędnika i pożegnanie z kolacją. Rzucałaś kostką nad słownikiem, przyznaj!

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Prosta historia, z którą mam kłopot. Nie bardzo wiem o czym jest. Że gatunek ludzki się nie zmieni nawet wśród gwiazd, a kolonizatorzy nie unikną bałaganu organizacyjnego? Niekompetentne kierownictwo jest i zawsze będzie?

A może to wprawka? Albo wprowadzenie do czegoś większego? Podaj kontekst, jeśli możesz, Mesembri.

W zespole było nas pięciu – Bułgar, Chorwat, Serb, Hucuł i ja. Skład zmieniał się w zależności od pracy do wykonania, dnia tygodnia, układu gwiazd i w sumie nie wiadomo czego jeszcze. Ale tamtego dnia było nas pięciu, w takim właśnie składzie.

Najpierw zrozumiałem, że skład był wybierany spośród pięciu członków zespołu. Ostatnie zdanie niby wyjaśnia, że cały zespół jest składem zadaniowym wyznaczonym na ów dzień. Ale nadal akapit nie współgra – proponuję przeredagowanie.

À propos “ale”, słowo to wprowadza zaprzeczenie, ograniczenie tego, co stoi przed nim. Np. “lubię cię, ale nie zawsze tak będzie”. Czy aby na pewno dobrze oddaje intencje piszącego?

po obu stronach [światłowodu, wykopu]

Stron może być więcej niż dwie, nawet w kablu światłowodowym. Ale na pewno są dwa końce. Trochę się czepiam w intencji precyzji technicznej.

sprawdzić refraktometrem straty na spawach i czy mieszczą się w targetach

A może “sprawdzić czy straty na spawach mieszczą się w targetach”? Nb. ech, ta korporacyjna nowomowa.

Można pomyśleć, że im więcej, tym lepiej, bo mniej pracy na łebka; co to, to nie.

Jaką funkcję pełni tu średnik?

Imiona moich kolegów to, w tej samej kolejności, Ivo, Ivo, Ivo, Ivan i Kuba.

Zapewne w tej samej kolejności, w jakiej stoją narodowości w otwierającym paragrafie. Odstęp jest jednak zbyt duży. Starszy pan, jak ja, zdąży już zapomnieć. Włączyłbym te dwie informacje w jeden akapit.

Prace miały się zacząć o szóstej rano czasu lokalnego od wykopania wspomnianego rowu.

Przeredaguj szyk, ten jest nieco mylący.

Mając do dyspozycji naszą koparkę, leniwy pracownik spokojnie wykopałby dziesięć metrów na godzinę, dajmy do tego jakiś zapas, więc około dwunastej wchodzimy my, pozostała czwórka, i kładzie ten kabel do rowu.

Zrobiłbym z powyższego co najmniej dwa zdania.

Wtrącenie “pozostała czwórka” zastawiło na autora pułapkę. W obecnej wersji ostatni człon powinien brzmieć “i kładziemy ten kabel do rowu”, odnosi się on bowiem do “my” sprzed wtrącenia. Lepsza stylistycznie byłaby wersja “[…] przychodzi pozostała czwórka i kładzie ten kabel do rowu.”

Nie ma Ivo. Ostatnie zdanie powiedział Ivan, więc nie wiedziałem, którego miał na myśli, ale że była nas tylko dwójka […]

To chyba ma być żarcik, taki mały twist. Jest trzech facetów o imieniu Ivo. Skoro Ivo miał operować koparką, a żaden Ivo nie pojawił na miejscu, to zostało dwóch. Mam rację? Nawet jeśli się mylę, to wkradł się chaos z powodu wspomnianego już wtrącenia “pozostała czwórka”.

Właśnie. Było ich “dwóch”, nie “dwójka”.

Dzwonimy do szefa, przedstawiamy sytuację.

Niespójność czasów. Tutaj jest czas teraźniejszy, wcześniej i później w tekście do opisania zdarzeń owego dnia stosujesz czas przeszły.

To, jak się zorganizujecie, zależy od was, firma nie bawi się w mikromanagement i nie będzie mówić, jak pracować, byle robota była zrobiona.

Zamieniłbym na kilka zdań.

[…] będzie tu najwcześniej przed obiadem

Z punktu odniesienia kierownika “będzie tam […]”.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Zgadzam się z regulatorzy. Tym bardziej, że fabuła jest – eufemistycznie ujmując – mało rozbudowana. Opowiadanie ma jednak depresyjny klimacik i pochłonąłem je z zainteresowaniem. Dla mnie jest umieszczoną w alternatywnej rzeczywistości metaforą powiedzenia “Polak Polakowi wilkiem”. W opisanej sytuacji wilkiem zupełnie bezinteresownym.

Jest to mój pierwszy tu komentarz. Mając nadzieję, że nie naruszam panującej tu etykiety, poruszę pewne kwestie językowe i rzeczowe, które rzuciły się mnie na oczy przeszkadzając nieco w odbiorze.

Za duże złomy metalu mógł otrzymać więcej pieniędzy.

"Złom metalu" to niefortunne połączenie. Złom, ten skupowany do przetworzenia, jest zawsze metalowy. Zaś złom w sensie okruch, odłam, jest z materiałów kruchych, np. ze skały, lodu. Czyli niemetalowy. Proponuję "ciężki złom" lub "duże kawały złomu".

Trafniejszy byłby też tryb oznajmiający zamiast przypuszczającego: "Za ciężki złom otrzymywał więcej pieniędzy". No, bo chyba otrzymywał większą zapłatę za więcej kilogramów, bez dodatkowych warunków?

Kupowano i sprzedawano na wagę.

Przeszkadza mi tu nadmiarowość. Jeśli kupowano, to i sprzedawano. A może po prostu skupowano na wagę? Albo: płacono za wagę (od wagi)? Bo gdyby kupowano na wagę, a sprzedawano na sztuki, to nadmiarowości by nie było.

Osad zakrywający w niektóre dni słońce.

Osad może zakrywać coś pod nim, coś, na czym osiadł. Proponuję pył, tabun.

[…] wszystko to przypominało pozbawione życia szkielety, miraże dawnej cywilizacji.

Jest tu równoważność "wszystko to przypominało miraże dawnej cywilizacji". Zazwyczaj to właśnie miraż coś przypomina, a nie coś przypomina miraż. A może po prostu "[…] wszystko to przypominało pozbawione życia szkielety. Miraż dawnej cywilizacji." (Tak, l.p. “miraż” bardziej mi pasuje.)

[…] wyciągnął pokaźne nożyce do metalu. Odcinał rurkę po rurce […]

No, no. Toż to być musiałaby gilotyna co najmniej, nie nożyce. Słupy energetyczne nie są robione z blachy, a z solidnych kształtowników.

napromieniowany metal

Żelazo, miedź czy aluminium nie stają się radioaktywne po opromieniowaniu. Przedmiot metalowy (i dowolny inny) może zostać skażony np. opadem radioaktywnym. Wystarczy go oczyścić i już nie pobudzi licznika Geigera. Gorzej, gdy ów opad wniknie w farbę, smar lub inny bród pokrywający metal. Tak, czy inaczej proponuję "skażony złom". Od biedy “radioaktywny złom”, czyli taki pobrudzony substancją radioaktywną.

Próbował wyprzeć je z myśli […]

Wypiera się myśli, wspomnienia itp. z głowy lub z pamięci. Obrazów nie można wyprzeć z myśli, bo to ta sama kategoria logiczna. Może “Próbował wyprzeć te myśli […]”?

[…] bomba miała eksplodować dwie minuty wcześniej […]

Jest to skrót myślowy, chyba zbyt duży. Może oznaczać np. ominięcie celu o odległość, jaką samolot przebył w dwie minuty. Jeśli taki był zamysł autora, to czytelniejsze jest jednak użycie miar długości, nie czasu. Ja w pierwszym czytaniu zrozumiałem, że bomba wybuchła jeszcze wysoko nad celem. O całe dwie minuty.

[…] widok zasłoniły chmury i pilot jeszcze przez chwilę szukał centrum miasta.

W owym czasie działał już GLONASS, radziecki system geolokalizacji. Pilot najpewniej poległaby na nim, a nie na widoczności. Inna rzecz, że Sowieci użyliby raczej rakiety zamiast bombowca. W obu przypadkach za nieprecyzyjne uderzenie można by winić ruską technikę, która przecież z niezawodności nie słynęła.

Nie, znajomek z Polski przyjeżdża żukiem.

Powinno być "Nie, znajomek z Polski przyjeżdża Żukiem." No, chyba że od napromieniowania chrabąszcze urosły pod wierzch.

Wielu nie pamięta, czym właściwie jest Polska.

Skoro opowiadanie napisano w czasie przeszłym, to i to zdanie w takim być powinno.

Sława Rosji!

To jest ukraininzm, nie rusycyzm. Poza tym komuniści nie nazywali Związku Sowieckiego Rosją. Używali nazwy Związek Radziecki lub Kraj Rad, choć tej drugiej raczej komuniści spoza ZSRR.

naczelnika państwa

To zwrot z okresu międzywojennego, nie stosowano go za komuny.

 

Ot, i moje pierwsze czy grosze wrzucone!

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Cześć Szanownemu Gronu!

 

Wielce się ucieszyłem znalazłszy to forum. Nie używam masowych socjali, a od czasu do czasu odczuwam potrzebę podzielenia się własnym zdaniem o książkach czy filmach fantastycznych. Co też czynić tu zamierzam.

Czytam napadowo. Kompulsja pojawia się i znika na kilka–kilkanaście tygodni, a gdy akurat trwa potrafię połknąć pięć–sześć książek z rzędu, przez kilka dni prezentując niewyspane oblicze na Teamsach. Serie bywają dłuższe, ale staram się robić przerwy na literaturę faktyczno-naukową.

Filmy i seriale też chętnie oglądam. Nie słucham audiobooków – z jakiegoś nierozpoznanego powodu ta forma przekazu mnie zniechęca.

Nie piszę fantastyki. Może kiedyś zacznę, jednak dopiero gdy wpadnę na ciekawy pomysł.

Tyle o sobie.

Na koniec skromny konkursik z nagrodą w postaci wirtualnego uścisku gratulacyjnego. wink

Proszę odgadnąć znaczenie mojego nicku. Podpowiem, że jest to słowo utworzone przy pomocy jednego z LLM’ów, czyli rozległych modeli językowych (nie lubię tłumaczenia “duży model językowy”). Mam nadzieję, że zestawienie metody i języka źródłowego uznacie za – być może głęboko ukryty – żarcik.

Pisownia diakrytycznie oryginalna oraz transkrypcja fonetyczna w podpisie.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Nowa Fantastyka