- Opowiadanie: zmiju - Póki starczy nam gwiazd

Póki starczy nam gwiazd

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Finkla, Ambush

Oceny

Póki starczy nam gwiazd

– A co jeśli jestem tu sam? – Lee patrzył długo przed siebie zanim wstał od baru i ruszył w kierunku wyjścia.

Lee przyjrzał się mu uważnie. Czy tak to ma wyglądać za dwadzieścia lat? Czy za to zapłacił?

Tamten Lee zatrzymał się przed drzwiami i skierował zmęczone spojrzenie w jego stronę. Chyba go poznał wreszcie, bo zmrużył podejrzliwie powieki. 

Jako on nie podszedłby nigdy do nieznajomego zapytać, skąd go zna. Więc tamten też by tego nie zrobił. A jednak stał na środku baru i mierzył go wzrokiem.

Po chwili krępującej ciszy odwrócił się i już miał wyjść, gdy Lee rzucił mu pytanie.

– Mówiłeś coś do siebie. Coś o samotności.

Tamten Lee przygryzł wargi i rozejrzał się po zakurzonym lokalu. Lee starszy o dwadzieścia lat, postarzał się tylko mentalnie. Nie ustawił zmiany swojego wyglądu stosownie do wieku.

– Często zaczepiasz nieznajomych? – zapytał tamten.

– Wyłącznie, gdy ich dobrze znam – odparł ten.

Lee rozłączył się z tą scenerią. Eksperyment, za który zapłacił grube pieniądze doprowadził do rozczarowujących rezultatów. Sara go uprzedzała, ale jak wielu innych chciał sprawdzić, jak to będzie.

 

***

 

Sara przyjęła go kwadrans później, gdy tylko sygnał dotarł na orbitę Wenus. W prześwitującej, błękitnej tunice wyglądała niczym duch. Unosili się w pomieszczeniu przypominającym palmiarnię. Palczaste liście i zwisające gałęzie, po których skapywała woda składały się na wystrój całkowicie niepasujący do stacji unoszącej się wśród kwaśnych chmur.

– Zapłaciłeś fortunę tylko po to, aby przekonać się, że będziesz jeszcze bardziej zgorzkniały – prychnęła z odrazą, gdy tylko Lee wyłonił się na środku pokoju. – Jesteś tutaj i tylko to się liczy.

– A on?

– On musi pracować, aby zachować swoje miejsce i prędkość – ucięła szybko.

Uwielbiała patrzeć na wschody Słońca ponad kłębiącymi się chmurami. Było dużo większe niż nad macierzystą planetą. Czasem podążała za gwiazdą po orbicie przez dziesiątki godzin, przedłużając świt w nieskończoność.

– A jak zajmie moje miejsce? – wyszeptał.

– To nielegalne, masz prawo być tutaj, postukała piętą w podłogę. 

Tak, miała czasem piętę. Taka ekstrawagancja. Jej przodek setki lat wcześniej konstruował matrycę i teraz stać ją było na stukanie czymś materialnym.

– Słyszałaś o surferach? – zmienił temat.

– A to nie jest jakiś wirus?

– To ludzie. Wyznają dziwaczną ideę, że ich prawem jest ekspansja.

– Chodzi o geograficzną ekspansję? – zdziwiła się Sara. – Po co? Mogą być wszędzie w skończonym czasie.

– Chodzi o grę w prowadzenie. Kto usiądzie na wolnym krześle, a kto będzie stał, gdy muzyka skończy grać – odparł Lee.

– Stefan znajduje się kilka lat świetlnych stąd – po chwili zamyślenia odparła. – On się bawi w takie rzeczy. Czemu jego nie zapytasz?

Oboje znali Stefana z czasów, gdy sterował konstrukcją największych struktur, jakie powstawały w układzie słonecznym. Był słynnym architektem planetarnym, aż zniknął. To było chyba sto lat temu.

Tak powinien był zrobić, pomyślał Lee, lecz na tyle głośno, że Sara odpowiedziała.

– To znajdź go. Przy okazji na jakiś czas wyznaczysz sobie cel.

Posiadanie celu stało się luksusem w czasach, gdy ich rodzice opuścili ten kawał skały zanurzony w kropli wody i ruszyli zasiedlać mniejsze lub większe okruchy skał i metalu. 

Poczuł, że na niego czas.

Chciał ją chwycić za rękę, ale wrażenie jego dłoni przeniknęło przez wrażenie jej. 

Chyba tylko pięta był fizyczna – pomyślał.

– Poczekasz tutaj aż wrócę? – spytał.

– Tu lub tam – odparła sennym głosem.

 

***

 

Gdy podróżujesz z prędkością bliską światłu, nie ma dużo czasu na rozważania, nieważne jak daleko lecisz. Wszędzie jesteś niemal natychmiast. Mrugnięcie powiek i świat jest starszy o wieki. 

Chwilę później, a dokładnie dwieście lat, otworzył oczy i ujrzał trzy gwiazdy.

Wypełniły sobą stację transmisyjną, orbitującą wokół największej planety układu. Stefan zbudował pierwsze komponenty megastruktur. Lee zrozumiał to, gdy dostrzegł migotliwe światło gwiazdy przypominające dopalającą się świecę.

Spróbował nawiązać z nim kontakt, jednak odpowiedziała mu cisza.

Nawoływał go we wszelkich pasmach. Kierował sygnał we wszelkie zakamarki układu.

Po roku prób poddał się. Zmienił poziom transmisji. Nawiązał rozmowę z maszynami na poziomie ich protokołów serwisowych.

Miliony urządzeń odpowiedziało naraz. Stefana tam nie było. Od wieków, od kiedy tu dolecieli, robiły swoje. Mnożyły się, pochłaniały zasoby, transportowały je w kierunku gwiazd i budowały.

Przejrzał ten układ oczami milionów czujników. Widział eksplozje na koronach wszystkich trzech gwiazd, czarne skały okrążające centra grawitacji, mroźne ogony komet i własną stację transmisyjną, na której chwilowo odnalazł swój dom.

Pewnie nie wiedizały nawet, że gdzieś wyżej w ich systemie krąży inna świadomość.

Jednak układ był martwy. Kipiał pracą, niczym młyn napędzany wiatrem, ale w środku nie było nikogo.

Aż wreszcie natknął się na coś nietypowego. Pozornie był to kolejny kawałek kamienia wolno obracający się w cieniu gazowego giganta, który powoli obiegał centralne gwiazdy. 

Bliższe przyjrzenie się pozwoliło dostrzec Leee, coś co zapaliło w jego umyśle iskrę nadziei. Analiza spektralna ukazała, że ów obiekt składał się głównie z metali. I jeszcze coś – promieniował.

Aktywował silniki stacji transmisyjnej i powoli popłynął w kierunku sztucznego satelity. 

Po kolejnych sześciu ziemskich miesiącach znalazł się w bezpośredniej bliskości obiektu. Gdy był metry od niej, chwycił ją i przytulił. W tym momencie gruby kabel wysunął się spod lewej pachy i powędrował w kierunku gniazdka na ścianie obcej stacji.

Była wyłączona. Lee zamrugał, ale obraz pozostawał ciemny. Dał zgodę na przesłanie energii ze swojego statku. Po chwili obcy obiekt ożył i zaczął nadawać jak szalony.

Ale to było tylko mamrotanie, techniczny żargon obudzonego komputera. Nie przypominało to strumienia świadomych myśli.

Przyglądał się konstrukcji z różnych kamer. Szary cylinder przypominający baterię paliwową albo dziecięcy bębenek.Już wieki temu musiał odrzucić człony napędowe i teleskopy.

Obcy komputer wreszcie przebudził się i z chaosu jego myśli wreszcie wyłonił się człowiek. Lee od razu to poczuł, nieskończony smutek.

– To ja jednak żyję? – ów człowiek zapytał zdziwionym tonem.

– Byłeś wyłączony jakiś czas – objaśnił Lee.

– Nawet śmierć nie jest już pewna – wychrypiał. – Nie zamierzałem już być.

Lee nie wiedział, co odpowiedzieć, więc tylko przeprosił.

– Gasłem przez eony, ale wierzyłem, że gasnę naprawdę – ciągnął tamten. – Aż stałem się zimny jak wszechświat. A ty mnie podgrzałeś.

– Trochę materiału radioaktywnego ci zostało, więc nie tak zimny – wyjaśnił Lee. – To dlatego cię znalazłem.

– I co z tego? Czy naprawdę chcesz wiecznie przesyłać swoją świadomość między układami zaśmieconymi maszynami von Neumanna? – To nie było pytanie, nieznajomy sugerował odpowiedź.

Lee się przedstawił i zapytał o Stefana.

– Dziesiątki lat po moim ukryciu się za tym gazowym gigantem pojawił się tu pewien człowiek z chmarą sond. Miałem swój zakątek, aż ludzie go zaorali. Z każdym obrotem maszyn było coraz więcej, aż zaczęły konstruować wielki absorber wokół jednej z gwiazd układu.

– Gdybyś chciał odejść, mogłeś po prostu odlecieć w kierunku centrum galaktyki. Nikt by cię nie gonił – rzucił Lee.

– Ale ja chciałem odejść, patrząc na taniec tych gwiazd. – Nieznajomy podniósł ton głosu z irytacją. – Moja wieczność to nie twoja sprawa!

– Nie pomożesz mi znaleźć znajomego? – ponowił pytanie Lee.

– Był tutaj, kręcił się po układzie. Chyba mnie nie dostrzegł. A po kilkudziesięciu latach przestałem cokolwiek dostrzegać. Zrobiło się zimno, jak już wspomniałem. Może poleciał dalej.

Lee zastanowił się, ilu ludzi rozpełzło się po galaktyce i przygnieceni bezsensem wieczności ukryli się w jej zakamarkach, jak robaki pod kamieniami. Czy celem boskości jest próżnia?

Wyrzucił strugę gazu, aby obrócić tamtego w stronę gwiazd.

Nie, przecież w układzie słonecznym tętniło życie. Nawet ostatni fizyczni zamieszkiwali Ziemię. Z kilkunastu układów planetarnych otrzymywali sygnały kolonizacji – zamyślił się cicho.

– Wszechświat to podziemna rzeka. Im więcej pragniesz rozumieć, poznać, tym głębiej schodzisz pod powierzchnię. Wreszcie zejdziesz za głęboko i cię porwie jej nurt. Jestem Ferdynand – przedstawił się nieznajomy. – Znałem twoją prababkę zanim poleciała w kierunku gwiazdozbioru Wielkiego Psa.

Lee spojrzał na niego. Byli już połączeni, więc mogli wygenerować swoje wzajemne wyobrażenia. Lee nie miał zamiaru kłamać i Ferdynand najwyraźniej również pokazał mu swoje prawdziwe oblicze. 

Był grubym mężczyzną, lekko przygarbionym. Gdyby grywał w dawnych filmach, otrzymałby rolę śmiesznego księgowego, albo roztargnionego ojca rodziny z sąsiedztwa.

Ferdynand opowiedział mu o babce, a potem o wielkim marzeniu ludzkości, aby uwolnić się ze studni grawitacyjnej Słońca. A potem o wiktorii zdobycia pierwszych gwiazd i samotności.

– Zagrasz w grę? – spytał Ferdynand.

Lee uniósł brwi, a ten, nie czekając na odpowiedź, zaczął objaśniać.

– Ty opisujesz mi fikcyjną cywilizację, a ja wymyślam jej język. A potem na odwrót. Ale żeby nie było za łatwo musi składać się z co najmniej dziesięciu tysięcy słów i gramatyki, która nie przypomina niczego znanego.

Lee się nie odezwał.

– Zatem start. – Ferdynand walnął w ścianę stacji, a przynajmniej tak to miało wyglądać.

Lee zamyślił się na pół sekundy. Dysponował sporą mocą obliczeniową i to ćwiczenie było banalne dla jego umysłu.

– Zieloni ludzie, żyją w chmurach, w bardzo niskiej grawitacji, bo w wysokich warstwach atmosfery. Przemieszczają się, szybując od chmury do chmury, które są na tyle gęste, że mogą na nich zakładać siedliska. Z resztą sami są niewiele gęstsi od otaczającego ich gazu.

Zamilkli na sekundę, po czym Ferdynand zaczął recytować wiersz. Był to właściwie poemat.

Początkowo Lee go nie zrozumiał, ale wystarczyło kilka zwrotek, aby nauczył się nowego języka. Brzmiał pięknie. Miękkie samogłoski unosiły się na powierzchni dźwięcznych spółgłosek niczym piana na jeziorze. Akcent przypominał pluskanie deszczu o miskę wystawioną przed namiot. Poemat był o bohaterze, który zszedł na ziemię i już na niej pozostał. Ostra trawa pokaleczyła mu stopy, więc skóra mu stwardniała. Silniejsze ciążenie wzmocniło mu kości i naprężyło mięśnie. Przygarbił się i zmalał. I już nie potrafił latać, ale ciężar dał mu poczucie szczęścia.

– Teraz ty – zażądał Ferdynand.

Lee nie pozwolił mu zacząć, tylko w wymyślonym języku opowiedział własny epos o innym człowieku z tego plemienia, który tygodniami długo unosił się na wietrze i nie dotykał gęstych chmur. Powoli stawał się coraz rzadszy i rzadszy, i coraz wyżej mógł się wznosić, aż wreszcie przestał być widzialny. Przodkowie opowiadali, że cały czas krąży nad nimi stopniowo się wznosząc ku gwiazdom i rozciągają się jak cieniutka błona.

Obaj panowie zamyślili się. Zamyślili się na bardzo długo. Dwa metalowe walce splecione uściskiem ceramicznych ramion i połączone kablem. Z czasem zaczęły wirować wokół siebie w powolnym tańcu potrącane mikrometeorytami i grawitacją pobliskiej planety oraz księżyca.

Rok później Lee postanowił przerwać medytację równie nagle, jak ją zaczęli.

– Długo tu pozostaniesz? – spytał przyjaciela.

– Póki starczy mi energii z tych gwiazd – odparł Ferdynand.

– A wtedy?

– Zmienię układ. Znajdę czerwonego karła i zostanę przy nim do końca. – Ferdynand zawahał się. – Albo w końcu uda mi się umrzeć.

Lee wreszcie polecił swojemu statkowi puścić cylinder z zamkniętym w nim Ferdynandem. Musiał odnaleźć Stefana. 

Przez ten rok miliony sond poczyniły znaczne postępy w budowaniu konstrukcji wokół gwiazdy. Były to trzy koncentryczne okręgi opasujące białą kulę ognia. Absorbery energii, która miała być przekazana dalej.

Po co ty to budujesz? – zastanawiał się Lee, obserwując przez teleskop krzątaninę sześciennych pojazdów.

Na najbliższej planecie w stosunku do gwiazdy co jakiś czas pojawiały się potężne rozbłyski. Roboty dokonywały detonacji skał, wysyłając je w kosmos postaci pyłu i gruzu. Po kilkunastu latach dryfowania chmura drobinek zbliżała się do gwiazdy i część z nich wchodziła na orbitę. Tak maszyny pozyskiwały budulec potrzebny do monstrualnej konstrukcji opasującej gwiazdę w trzech kierunkach.

Nawet bez wielkiego przybliżenia można było dostrzec szarą smugę zasysaną przez centrum układu planet. Skręcony lejek formował spiralę przypominającą ciąg Fibonacciego. 

I wtedy umysł odmówił współpracy. Zamarł z otwartymi oczami, nie mogąc sformułować żadnej myśli, tylko obserwując biernie otoczenie niczym niczym pacjent w śpiączce.

Domyślił się, że elektronika jego statku została sparaliżowana. Systemy przeszły w tryb chroniony.

Kilka sześciennych dronów odłączyło się od roju pożerającego planetę i po miesiącu dotarło do niego. Przyssały się do jego pancerza, jak mrówki próbujące zaciągnąć martwego żuka do mrowiska.

I nagle jego umysł wypełniły nowe myśli. Zrazu wziął je za własne, ale w pokoju był ktoś jeszcze. Chciał zadać pytanie, ale nie był w stanie dokończyć zdania. A kiedy już znalazł jego koniec, zapominał początku. Coś w ostatniej chwili łapało za korbę świadomości i kręciło nią wstecz.

– Zwiadowca, z Ziemi. Interesujące. – Ten głos był wszędzie, jakby dobiegał z setek głośników.

– Stefan – Lee mozolnie sformułował myśl.

– Ano – odparł Stefan.

Coś odblokowało niektóre obwody i Lee zdołał podejrzeć zegar. Mijały dni.

– Czego tu szukasz? – Stefan ponownie się pojawił.

Blokada systemów statku Lee odpuściła. Nie mógł się jedynie przemieszczać w przestrzeni kosmicznej.

– Ciebie. Wpadłem pogadać – Lee powoli odpowiedział.

– Właściwie to skończyłem. Przybyłeś na premierę – odpowiedział Stefan donośnym głosem.

Cylinder Ferdynanda zabłysnął jak lampka oliwna i zaczął powoli przesuwać się w kierunku centrum galaktyki. Stefan go zignorował, a Lee był skupiony na odzyskaniu władzy w swoim statku.

– Co skończyłeś? – spytał Stefana.

– Pichcić grilla.

Lee nie zrozumiał aluzji.

– Odblokujesz mnie? – ponownie przesłał mu pytanie.

– Wkroczyłeś do mojego bąbla, a tu panują inne zasady.

Lee poruszył chwytakiem. Obrócił metalową dłoń wokół metalowego nadgarstka. Nie znał innego ciała. Miało swoje ograniczenia, ale i fantastyczne możliwości. A teraz nie miał nad nim kontroli. Bo to nie Lee poruszył dłonią, tylko dłoń się poruszyła.

– Twoja prośba nie ma sensu – powiedział Stefan. – Blokada nie ma znaczenia, bo nie ma ciebie.

Lee poczuł jak dreszcze przebiegają jego umysł.

– To jest nielegalne. Mam prawo do tej puszki, którą nazywam ciałem – zaprotestował Lee.

– Tak, jak niegdyś ludzie mieli prawo do ziemi, a potem prawo do pracy, a potem prawo do właśności intelektualnej, tożsamości, nieumierania, wiecznej podróży. Prawa ulegają entropii – odpowiedział Stefan i dodał: – Dziś mam prawo do tego układu. A jutro do tamtego. A pojutrze, kto wie.

Lee zatkało. Ten człowiek planował ekspansję.

– Jedynym stałym prawem jest, kto pierwszy postawi stopę na nowym lądzie. Właśnie postawiłem stopę na tobie – kontynuował Stefan.

– Nie! – zaprotestował Lee.

– Nie mówię do ciebie.

Wrażenie zakurzonego baru powróciło. Ujrzał przed sobą szklankę piwa.

– Chyba i dla ciebie kończy się impreza – oznajmił barman i demonstracyjnie strącił z blatu szklany puchar, który z trzaskiem stłukł się o kafle.

– Wolę rozmawiać z tamtym. Większy dystans, większy spokój. Gdy kosmos dzwoni, trzeba odebrać.

Lee miał zaprotestować albo zapytać, co Stefan miał na myśli, ale wszystko dookoła nagle przyspieszyło, a jego głos ugrzązł między sylabą “po”, a “cze”.

 

***

 

– Dobra, czas na nas – dziesięć lat później stwierdziła przestrzeń należąca do Stefana.

Było to lokalna niestabilność, która uformowała zdanie.

– Tak,tak, zabierzmy więcej maszyn w drogę. To skróci harmonogram w układzie Bliźniąt – odparła ta część, która lubiła mówić na siebie Lee.

– Taaak, ale po drodze jest trochę materii, więc możemy wyprodukować je w trakcie – odpowiedział Stefan.

– Tak, to dobry pomysł, tylko czy starczy energii na rozpędzenie jej do naszej prędkości? – zmartwił się Lee.

– Tak, tak, tak – odparł Stefan.

Koniec

Komentarze

Witaj.

„Kipi” sporo w Twoim opowiadaniu, a nade wszystko – fantastyka oraz jej nietypowe ukazanie. Lee tamten rozmawia z Lee tym – dobre! :)

 

Dostrzegłam nieco literówek, np.:

Po minucie krępującej cisz odwrócił się i już miał wyjść, gdy Lee rzucił mu pytanie.

Chyba tylko pięta był fizyczna – pomyślał.

– Dobra, czas na nas – rok później stwierdziła przestrzeń należąca do Stefan.

 

W tym zdaniu chyba brakuje jego części:

Po kilkunastu latach chmurach drobinek zbliżała się do słońca i część z nich wchodziła na orbitę.

 

Tutaj znowuż widzę powtórzenie:

Zamarł z otwartymi oczami, nie mogąc sformułować żadnej myśli, tylko obserwując biernie otoczenie niczym niczym pacjent w śpiączce.

 

“Słońce” czasem piszesz małą literą, czasem wielką.

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Dzięki za komentarz :)

Już poprawiam błędy.

I ja dziękuję, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Braki interpunkcyjne zaznaczę tak: //

Będę edytować ten komentarz, dodając kolejne spostrzeżenia, chyba że wolisz każdy „kawałek” w osobnym wpisie.

 

– A co// jeśli jestem tu sam? – Lee patrzył długo przed siebie //zanim uniósł się ciężko znad baru i ruszył w kierunku wyjścia.

 

uniósł się znad baru – musiałby nad tym barem lewitować, a potem wzbić się jeszcze nieco wyżej. Jeśli bar nie jest ci do czegoś – później – niezbędny, pozbądź się go, albo zamień na stołek przy barze.

 

Lee przyjrzał się mu uważnie. Czy tak to ma wyglądać za dwadzieścia lat? – zadał sobie pytanie. Czy za to zapłacił?

 

Dopowiedzenie „zadał sobie pytanie” nie wydaje się niezbędne. Z obydwu pytań wystarczająco jasno wynika, kto je sobie zadaje: Lee przyjrzał się mu uważnie. A więc tak ma to wyglądać za dwadzieścia lat? Za to zapłacił?

Pominęłabym partykułę „czy”, bo wydaje mi się, że jeśli ktoś za coś płaci, to wie za co. A że post factum jest swoim wyborem zaskoczony – tak bywa.

 

Po minucie krępującej ciszy odwrócił się i już miał wyjść, gdy Lee rzucił mu pytanie.

 

Raczej unika się takiego precyzyjnego operowania czasem, jeśli nikt go nie mierzy ze stoperem w ręku. Chwila – dłuższa, krótsza – zwykle wystarcza.

 

Tamten Lee przygryzł wargi i rozejrzał się po zakurzonym lokalu. Był pozostawiony idealnie w nieładzie, co wydało mu się podejrzane

 

„idealny nieład” to oksymoron. Co chciałeś osiągnąć, stosując go? Bo jeśli tyko stwierdzić, że w pomieszczeniu knajpy/pubu/baru absolutnie nic nie uległo zmianie w przeciągu minionych dwudziestu lat, i że był to doskonale mu znany i dobrze zapamiętany nieład, to jest to mocno niefortunne sformułowanie.

 

Lee starszy o dwadzieścia lat, starszy był tylko mentalnie. Nie ustawił zmiany swojego wyglądu stosownie do wieku.

 

To jest powtórzenie zamierzone, OK, ale i tak lepiej zabrzmiałoby: „postarzał się tylko mentalnie”. Fragment od „Tamten Lee” do „stosownie do wieku” nie jest dla mnie w pełni zrozumiały. Knajpa zastygła w nieładzie sprzed dwudziestu lat, wydaje się podejrzana Tamtemu Lee, który, choć jest młody ciałem, to mentalnie posunął się o dwie dekady. I co? Teraz mu ten bajzel działa na nerwy? Nie szukam i nie oczekuję logiki, bo z założenia ta scenka ma być zaskakująca właśnie swoją alogicznością, ale są w niej jakieś dziury informacyjne, które psują wrażenie – tak to chwilowo potrafię nazwać. Czegoś brakuje i to bardzo.

 

EDYTUJĘ:

 

Wyglądała niczym duch w prześwitującej, błękitnej tunice.

W prześwitującej, błękitnej tunice wyglądała niczym duch.

 

Szyk wyrazów w zdaniu wpływa na jego treść.  W pierwszym zdaniu Sara została porównana do ducha odzianego w prześwitującą, błękitną tunikę.

W zdaniu drugim Sara miała na sobie błękitną, prześwitującą tunikę i właśnie dlatego przypominała ducha.

Musisz zdecydować,  co faktycznie chciałeś powiedzieć.

 

Unosili się we wspólnym pokoju zaprojektowanym na potrzeby tego spotkania.

 

Po pierwsze brzmi  nieładnie i nieliteracko – jak z reklamy firmy budowlanej, po wtóre jest absolutnie enigmatyczne, o niczym nie informuje i nie daje bladego pojęcia, jakież to potrzeby zostały spełnione. Nie ma o nich mowy w dalszym ciągu epizodu, bo i nie jest to potrzebne – przemyśl ten zgrzyt. Dysponujesz niebanalną wyobraźnią, więc to drobiazg będzie.

 

Dobry pomysł, pomyślał Lee, puścił myśl na tyle głośno, że Sara odpowiedziała.

 

Pardon, ale IHMO – do bezwzględnej wymiany. Puszczenie głośnego bąka jest pierwszym, natarczywym i niemożliwym do uniknięcia skojarzeniem.

Źle zapisana myśl, niepotrzebnie połączona z kolejnym zdaniem. Może tak:

Dobry pomysł – pomyślał Lee na tyle głośno, że Sara odpowiedziała.

Myśli boaterów można zapisywać w różny sposób, byle konsekwentnie w całym tekście stosować wybraną wersję.

 

Posiadanie celu stał się luksusem w czasach, gdy ich rodzice opuścili ten kawał skały zanurzony w kropli wody i ruszyli osiedlać inne kawały skalne. 

 

 „zasiedlać” nie „osiedlać” bo jest między tymi wyrazami duża różnica znaczeniowa

„kawały skalne” – duża niezręczność. Brzmi jak „inne dowcipy (kawały) skalne”.

Do dyspozycji jest wiele innych bliskoznacznych wyrazów – np. okruchy, odłamki, odłamy.

Literówka podkreślona – ‘stało się”.

 

– Tu lub tam – odparła sennym tonem.

 

Zdecydowanie „sennym głosem”, nie tonem.

 

EDYCJA:

Gdy podróżuje się z prędkością światła, nie ma się dużo czasu na rozważania. Właściwie nie ma się go w ogóle, nieważne jak daleko lecisz. Wszędzie jesteś natychmiast. Mrugnięcie powiek i świat jest starszy o wieki.

(Od nowego akapitu, bo poprzednie zdania należałoby potraktować jak swoiste intro). Chwilę później, a dokładnie dwieście lat, otworzył oczy i ujrzał trzy gwiazdy. Wypełniły sobą stację transmisyjną //orbitującą wokół największej planety układu. Stefan zbudował pierwsze komponenty struktur, bo światło momentami przygasało i słabło, by po chwili rozbłysnąć na nowo, jak dopalająca się świeca. (Zbudował komponenty – dlaczego zbudował? – bo światło przygasało? Składniowo to zdanie nie ma sensu).

Spróbował nawiązać z nim kontakt, jednak odpowiedziała mu cisza. Lee pamiętał, że Stefan nie był rozmowny. Czasem trzeba było zagrodzić mu drogę, blokując przekaźnik, odciąć wszystkie bodźce i wykrzyczeć komunikat wprost w umysł, (Dokończyłabym to zdanie, bo sprawia wrażenie urwanego: (…) żeby doczekać się jakiejkolwiek odpowiedzi). Jednak kilka wieków milczenia mogłoby go otworzyć na niespodziewanego gościa. 

Nawoływał go we wszelkich pasmach. Kierował sygnał we wszelkie zakamarki układu. Po roku prób poddał się. Zmienił poziom transmisji. Nawiązał rozmowę z maszynami, które Stefan przywiózł tu ze sobą i (tymi) które zbudował na miejscu. Właściwie to Stefan był tymi maszynami, (Skoro wiedział, że Stefan „był maszynami” to po co nawoływał go przez rok? ) ale Lee chciał odpytać ich protokoły automatyczne.

 

Aż wreszcie odnalazł (natknął się na – zamiast „odnalazł”?) coś nietypowego. Pozornie był to kolejny kawałek kamienia// wolno obracający się w cieniu gazowego giganta, który powoli obiegał centralne gwiazdy. Bliższe przyjrzenie się zapaliło w umyśle Lee iskrę nadziei. („przyjrzenie się” nadziei zapalić nie mogło. Nadzieję dać mogło to, co po bliższym oglądzie spostrzegł, zobaczył. To, co zobaczył zapaliło w nim iskrę nadziei. W nim, nie w jego umyśle.) Analiza spektralna ukazała, że ów obiekt składał się w dużych proporcjach (Nawet dla mnie – totalnej humanistki z nikłym pojęciem o naukach ścisłych  – „składanie się z dużych proporcji” brzmi bezsensownie). z metali i promieniował. (Czy chodzi o to, że obiekt w znacznej części składał się z różnorodnych metali?)

Aktywował silniki stacji transmisyjnej i powoli popłynął w kierunku sztucznego satelity. 

Po kolejnych sześciu ziemskich miesiącach znalazł się w bezpośredniej bliskości obiektu, który jak się okazało //pochodził z jego macierzystego układu. Lee musiał fizycznie dotknąć (tę – ale i tak zaimek zbędny)  stację (musiał dotknąć – czego? – stacji), aby dojrzeć, co siedzi w jej środku.(co ukrywa jej wnętrze)

Wyciągnął ramiona, chwycił ją i przytulił. (Żeby chwycić coś/kogoś w ramiona należy je wcześniej wyciągnąć – ale to tak oczywiste, że pisanie o podobnym geście mija się z celem. Chwycił ją w ramiona i przytulił – wystarczy).W tym momencie gruby kabel wysunął się spod jego (nadmiar zaimków w kilku poprzednich zdaniach. Użyj imienia bohatera).lewej pachy i powędrował w kierunku gniazdka na ścianie obcej stacji. Była wyłączona (ściana była wyłączona czy stacja?). Zamrugał, ale obraz pozostawał ciemny. Dał zgodę na przesłanie energii ze swojego statku. Po chwili obcy obiekt ożył i zaczął nadawać jak szalony. Ale to były tylko mamrotania, techniczny żargon obudzonego komputera. Nie przypominały wątków (toku/potoku/strumienia/ciągu  świadomych myśli – chyba lepiej) świadomych myśli. (mamrotania – l. mnoga, żargon – liczba pojedyncza. W kolejnym zdaniu mamy podmiot domyślny, który wg orzeczenia „przypominały” powinien wystąpić w l. mnogiej. Podmiotem domyślnym zawsze jest najbliższy orzeczenia rzeczownik w mianowniku – tu: „żargon”. Czyli: Nie przypominał ciągu świadomych myśli).

 

EDYTUJĘ:

 

 

Przyglądał się tej (zaimek zbędny) konstrukcji z różnych kamer. Szary cylinder przypominający proporcjami baterię paliwową albo bębenek. (Dlaczego „proporcjami”? Mniej wyszukanie, ale za to jaśniej zabrzmiałoby: „przypominający wyglądem”.) Dawno temu musiał (Brzmiałoby pełniej: Już dawno temu musiał…) odrzucić człony napędowe i teleskopy. Został tylko zimny kikut z komputerem w środku.

Zbyt wiele punktów odniesień dla wyobraźni czytelnika: mamy konstrukcję, cylinder, baterię paliwową i bębenek.  A przecież chodzi o jeden obiekt!

 Przyglądał się niewielkiej/sporej/wielkiej, cylindrycznej konstrukcji, tak zniszczonej/zdezelowanej, że pozostał po niej zaledwie jakiś kikut, pozbawiony członów napędowych i teleskopów, ale za to ukrywający w swym wnętrzu ocalały komputer.

Komputer przebudził się i z chaosu myśli  (czyich myśli? Tu akurat zaimek „jego” by się przydał wg mnie) myśli wreszcie wyłonił się człowiek. Od razu to poczuł, nieskończony smutek. Podkreślone zdanie wygląda na jakąś pozostałość po poprawkach, albo coś się wykasowało, albo… nie wiem. Ale jest do poprawy. Kto poczuł? Co poczuł? Smutek, który pojawił się wraz z człowiekiem?

– To ja jednak żyję? – oznajmił zdziwionym tonem. No, przecież nie oznajmił, skoro jest znak zapytania ale zapytał!

– Byłeś wyłączony jakiś czas – objaśnił Lee.

– Nawet śmierć nie jest już pewna – wychrypiał człowiek.(Człowiek z dużym trudem wydobywał z siebie głos. Lub jakoś tak, bo dopowiedzenia narratora – wszystkie, w całym dialogu, są drewniane i banalne. A przecież dzięki nim można dorzucić jakiś szczegół do opowieści – choćby to, że ktoś, kto przez eony lat świetlnych milczał, ma problem z wydawaniem dźwięków.) – Nie chciałem już być.

A toż coż? Betuję,owszem – od jakiejś godziny z okładem, więc skąd to opowiadanie się wzięło w poczekalni?

Pierwszy raz ktoś betuje mój tekst, więc nie wiedziałem jak wygląda taki proces.

Jakie są zasady betowania?

Zmiju, najwidoczniej beta jeszcze nie dobiegła końca i nie miałeś zaznaczać opcji opublikowania. Zawsze najlepiej najpierw upewnić się, czy wszyscy Betujący już nie będą niczego czytać i dopiero wówczas wstawiać na Portal.

Spokojnie, to się często zdarza, mnie też parokrotnie. :)

Pozdrawiam, powodzenia. :)

Pecunia non olet

a to mogę teraz wycofać.

Dzięki w_baskerville za betowanie i szczegółowe uwagi.

Przepraszam za kilkudniowe “bez odbioru”. Coś mnie dopadło – nie wiem jaka zaraza aktualnie jest na topie, ale to w sumie obojętne. Musiałam wylizać rany, ale już mi lepiej, więc się odezwę. Pzdr.

Przez to całe zamieszanie z betowaniem i cofaniem do wersji roboczej chyba tekst przemknął bez większej uwagi, a szkoda, bo zawarłeś tu ciekawe pomysły.

Babska logika rządzi!

@Finkla. Dzięki za miłe słowa. Faktycznie niewielu ludzi na niego natrafiło. Cóź, bywa i tak :)

A tak zapytam @Finkla, skoro opowiadanie nie jest takie najgorsze, to czy istnieją metody w serwisie Fantastyka, aby przywrócić zainteresowanie nim recenzentów?

Dałam punkcik do Biblioteki, ale nie wiem, czy to pomoże.

Na ogół nieźle działa czytanie tekstów innych, ale to uwaga bardziej na przyszłość, rzadko kto po starawych tekstach.

Babska logika rządzi!

Na początek lekkie czepianko:

 

Dobry pomysł, pomyślał Lee,

 

Przy okazji na jakiś czas wyznaczysz sobie cel.

Posiadanie celu

 

ten kawał skały zanurzony w kropli wody i ruszyli zasiedlać mniejsze lub większe ukruchy skał

Ukruch, a nie okruch?

 

Gdy podróżujesz z prędkością bliską prędkości światła,

 

 

 

Pewnie nie miały nawet świadomości, że gdzieś wyżej w ich systemie krąży inna świadomość.

 

Zastanów się, czy te wszystkie powtórzenia są konieczne.

Masz błędny zapis dialogów. Tu znajdziesz poradnik: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

 

Przenikanie bohaterów przez czas i przestrzeń bardzo ciekawe. W ogóle opowiadanie, mimo pewnych niedostatków, czyta się dobrze . Pomysł robi wrażenie.

Lożanka bezprenumeratowa

Dzieki @Finkla za wyjaśnienie. Z drugiej strony może jest więcej zakopanych tekstów, które przemknęły pod radarem. Może przydałaby się jakaś funkcja notyfikacji kontekstowej jak na linkedin lub Quora.

 

Dzieki @Ambush za uwagi. Jutro do nich siądę.

@Ambush – uwagi na niesione, dzięki za głos.

Zmiju, jest zakładka “zgłoszone do biblioteki” (czyli opowiadania z 1-4 klikami), a w niej już prawie dwa tysiące tekstów. Wiesz, że jak skomentujesz wystarczająco dużo tekstów, to sam będziesz mógł zgłaszać do Biblioteki? Na razie spokojnie możesz czytać i komentować.

Babska logika rządzi!

Tę zakładkę widzi chyba tylko loża;)

Lożanka bezprenumeratowa

Ja myslalem o automacie podpowiadający opowiadania wg personalnych upodobań.

Ambush, nie wydaje mi się. Jak się najedzie na ikonkę książki, w rozwijanym menu, trzecie hasło od góry.

 

Zmiju, masz tagi (słabo działają, ale jakoś tam), możesz filtrować teksty po gatunku i rodzaju… Na jakiej zasadzie miałby działać automat?

Babska logika rządzi!

  1. Zbiera dane, jakie treści są otwierane, komentowane i oceniane przez użytkownika.
  2. Na tej podstawie buduje profil zainteresowań użytkownika.
  3. Podpowiada pasujące treści w bloczku: Czytaj podobne…
  4. Wysyła e-mail z notyfikacjami o nowych treściach, które pasują do kryteriów.

Na szybko przychodzą mi dwie metody dopasowywania:

  1. Szukanie podobieństw bezpośrednio między treściami, tak jak kiedyś robił to Amazon, czy “klienci, którzy oglądali to, oglądali również to”.
  2. Konwersja treści do embeddings (takie wektory semantyczne) i szukanie podobnych semantycznie do siebie nawzajem lub do danego użytkownika. Brzmi dziwnie, ale nie jest to bardzo skomplikowane.

Hmmm. Trochę brzmi jak fantastyka…

Amazon ma ogromną bazę danych. I zarabia na tym, więc dba o swoich klientów, zależy mu na kolejnych transakcjach. To forum działa dzięki pasjonatom, którzy robią to w czasie wolnym i nic nie zarabiają. Nie wiem, kto płaci za serwery, na których to działa.

Algorytm oparty na “ci, którzy to czytali, czytali również” tu się nie sprawdzi, bo dyżurni zobowiązują się do czytania określonej ilości tekstów, nawet jeśli teksty niekoniecznie im się podobają. A niektóre osoby czytają prawie wszystko.

Komputerowego oceniania tekstów i grupowania podobnych sobie nie wyobrażam. IMO, wyłonienie na przykład tekstów napisanych bogatym językiem, ze szczyptą humoru i z zaskakującym twistem na końcu wymaga SI.

Babska logika rządzi!

Nie zakładałem komputerowego oceniania, tylko szukania podobnych według spersonalizowanych preferencji użytkowników.

Nie znałem kontekstu organizacyjnego tej społeczności. Faktycznie trzeba by coś zainwestować w takie rozwiązanie, nie da się zupełnie za darmo.

Zmiju, gratuluję wyobraźni i pomysłowości. Dobrze się czytało. Może dlatego, że długo czekało w kolejce. :)

@Koala75. Dzieki :)))

Minął rok od publikacji, ale skoro pojawiły się nowe komentarze, to i ja dodam swoje.

Lubię hard S-F, więc chętnie zacząłem lekturę Twojego opowiadania. Ukazała mi się wizja ekspansji, jakiej chyba nigdzie wcześniej nie znalazłem. Podjąłeś próbę pokazania motywacji stojącej za wyborami bohaterów, choć akurat przyczyny poczynań Stefana są tu ledwie zarysowane. Być może dlatego nie potrafię zinterpretować zakończenia.

Zdziwiło mnie jak dużo czasu bohater może poświęcić na czekanie. Niby wiem, że komputer nie może się nudzić, ale to jednak marnotrawstwo.

Dużo miejsca poświęciłeś opisom technologii, przez co wybija na plan pierwszy, przed – jak zakładam – sedno historii. Inna sprawa, że akurat aspekty technologiczne przeszkadzały mi w czytaniu. Poniżej znajdziesz wyjaśnienia.

Historia jest napisana nieco niekonsekwentnie, ale dość sprawnie, czyta się płynnie. Zapewne trochę dzięki pomocy poprzednich komentujących, ale i tak brawo dla autora.

Co nie znaczy, że nie zostało nic do dodania.

sterował konstrukcją największych struktur, jakie powstawały w układzie słonecznym

Raczej np. kierował, nie sterował. Konstruowaniem, nie konstrukcją. Struktura jako synonim budowli to anglicyzm, wyjątkowo leniwa kalka. Budowla może mieć strukturę, ale nie jest strukturą. https://sjp.pwn.pl/sjp/struktura;2576373.html

Kapitaliki potrzebne w “Układzie Słonecznym”, jeśli o nasz idzie.

gdy ich rodzice opuścili ten kawał skały

Skoro “ten kawał”, to mowa o jakimś konkretnym, ale w tekście brakuje punktu odniesienia.

Gdy podróżujesz z prędkością bliską światłu, nie ma dużo czasu na rozważania, nieważne jak daleko lecisz. Wszędzie jesteś niemal natychmiast. Mrugnięcie powiek i świat jest starszy o wieki. 

Chwilę później, a dokładnie dwieście lat, otworzył oczy i ujrzał trzy gwiazdy.

Przecież Sara powiedziała “Stefan znajduje się kilka lat świetlnych stąd”. Aby dotrzeć do niego w “mrugnięcie powiek” trzeba by przekroczyć prędkość światła. I to wielokrotnie, o rzędy wielkości. A skoro Lee podróżuje z prędkością prawie świetlną, to jednak kilka lat mu zajmie dotarcie do Stefana.

Inna rzecz, że samo podróżowanie z prędkością “bliską prędkości światła” oznacza, że wszechświat dookoła też podróżuje z taką samą prędkością, tylko w drugą stronę. Więc czas płynie tak samo podróżnikowi i jego otoczeniu, tylko ich percepcja wzajemna się zmienia. Faktyczna różnica w upływie czasu następuje na skutek przyspieszenia i zwalniania względem czasoprzestrzeni.

A może chodzi o to, że Lee podróżował jako np. strumień fotonów i dlatego w czasie podróży nie żył, więc nie upływał mu czas? Jeśli tak, to nie wynika to z zacytowanego tekstu.

Wypełniły sobą stację transmisyjną, orbitującą wokół największej planety układu.

Przecinek tu jest niepotrzebny.

Stefan zbudował pierwsze komponenty megastruktur.

Megastruktur – kolejna kalka.

Nawoływał go we wszelkich pasmach. Kierował sygnał we wszelkie zakamarki układu.

Po roku prób poddał się. Zmienił poziom transmisji. Nawiązał rozmowę z maszynami na poziomie ich protokołów serwisowych.

Antena izotropowa wysyła sygnał jednorodnie w każdym kierunku, więc przez rok dotarłby on wszędzie w sferze o promieniu roku świetlnego (około 9,5 biliona kilometrów), czyli ok. 1000 razy większym pasa Kuipera w Układzie Słonecznym – naprawdę do “wszelkich zakamarków” i to pewnie po kilkakroć. Ponadto skoro “nawoływał na wszelkich pasmach”, to dlaczego nie od razu tych do komunikacji z maszynami? No i raczej na “wszystkich pasmach”.

Widział eksplozje na koronach wszystkich trzech gwiazd, czarne skały okrążające centra grawitacji […]

Układ potrójny, no, no. Gruba sprawa i bardzo niestabilna balistycznie. Ryzykowna dla wszelkich obiektów na bliskich orbitach wokół takiego “potrójnego słońca”. Szkoda, że nie jest wyjaśnione dlaczego Stefan wybrał akurat takie trudne i niebezpieczne miejsce.

Pewnie [urządzenia] nie wiedizały nawet […]

Literówka. Mam też sprzeciw wobec “wiedzących urządzeń”.

Bliższe przyjrzenie się pozwoliło dostrzec Leee, coś co zapaliło w jego umyśle iskrę nadziei.

Bez “się”. Leee – literówka. Przecinek w złym miejscu. Bardziej precyzyjna byłaby też składnia “Bliższe przyjrzenie pozwoliło Lee dostrzec coś, co zapaliło w jego umyśle iskrę nadziei”.

Analiza spektralna ukazała, że ów obiekt składał się głównie z metali.

W tej składni to jednak “z metalu”.

I jeszcze coś – promieniował.

OK, ale jak lub czym promieniował? Każdy obiekt promieniuje (nawet taki w cieniu planety ogrzewa się od planety właśnie), dlaczego jakiś rodzaj promieniowania zwrócił uwagę Lee?

[…] bliskości obiektu. Gdy był metry od niej […]

Skoro “obiektu”, to od “niego”.

Po chwili obcy obiekt ożył i zaczął nadawać jak szalony.

Ale to było tylko mamrotanie, techniczny żargon obudzonego komputera.

Nie pasuje mi “szalone mamrotanie”, a taki ciąg logiczny tu powstał.

Już wieki temu musiał odrzucić człony napędowe i teleskopy.

Przed tym zdaniem w tekście brakuje odstępu. “Już” jest niepotrzebne. I dlaczego akurat odrzucenie teleskopów było warte wzmianki?

Lee od razu to poczuł, nieskończony smutek

Przecinek do wyrzucenia.

Ale ja chciałem odejść, patrząc na taniec tych gwiazd.

Pomijając fakt, że mógłby po prostu w którąś wlecieć, to w wybranym scenariuszu nie mógł ich oglądać, bo “stygł w cieniu planety”. Nie miał też czym ich oglądać, skoro teleskopy odrzucono. No i kwestia orbity: skoro nie używał silników, to jak utrzymał się stale w cieniu planetarnym? Jest niby punkt libracyjny, ale może być tam co najwyżej półcień.

Dwa metalowe walce splecione uściskiem ceramicznych ramion i połączone kablem.

Czy Lee czasem nie przyleciał tam całą stacją transmisyjną?

Zamyślili się na bardzo długo. […] Z czasem zaczęły wirować wokół siebie w powolnym tańcu potrącane mikrometeorytami i grawitacją pobliskiej planety oraz księżyca.

To istotnie musiało trwać długo. Dekady, aby zacząć wirować pod wpływem mikrometeorytów? Rok by nie wystarczył. I jak ten taniec powodowała grawitacja? Przecież nie zmieniali orbity.

Przez ten rok miliony sond poczyniły znaczne postępy

“Ten” jest niepotrzebne, przecież wiadomo o który rok chodzi.

Roboty dokonywały detonacji skał, wysyłając je w kosmos postaci pyłu i gruzu. Po kilkunastu latach dryfowania chmura drobinek zbliżała się do gwiazdy i część z nich wchodziła na orbitę.

Wyrzucone odłamki musiałyby osiągnąć drugą prędkość kosmiczną, a to trudne, o ile w ogóle możliwe do uzyskania punktowymi detonacjami. Wprowadzenie odłamków planety okołopotrójnej na orbitę konkretnej gwiazdy z wykorzystaniem wyłącznie balistyki jest niemożliwe.

Cylinder Ferdynanda zabłysnął jak lampka oliwna i zaczął powoli przesuwać się w kierunku centrum galaktyki.

Hm, jednak miał system napędowy?

Jedynym stałym prawem jest, kto pierwszy postawi stopę na nowym lądzie.

Ale, że co?

 

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

@Tārāntarayātrī Dzięki za wnikliwy rozbiór tekstu. Trochę mi zajmie jego korekta, więc proszę o cierpliwość :)

Nowa Fantastyka