- Opowiadanie: Mateusz Libera - Śmieciożerca

Śmieciożerca

Niniejsze opowiadanie znalazło uznanie redaktorów z Magazynu Biały Kruk i trafiło do 24. numeru czasopisma, którego motywem przewodnim była szeroko pojęta „fantastyka w PRL-u”. Postanowiłem opublikować je na forum. Chętnie dowiem się, co czytelnicy sądzą o tym tekście :)

Ostrzeżenie przed wulgaryzmami!

 

*w Magazynie Biały Kruk tytuł opowiadania został zmieniony na liczbę mnogą, czyli „Śmieciożercy”. Opowiadanie występuje też w audiobooku, który powstał ze współpracy z Janem Kuną.

 

*opowiadanie zostało poprawione według uwag, jakie dostałem w komentarzach. Jeśli jesteś nowym czytelnikiem, nie natkniesz się na błędy, o których mówią przedmówcy :)

 

*** OPIS *** 

 

Historia przedstawia losy Wiktora Stamelskiego, zbieracza złomu i tytułowego „śmieciożercy”, który stara się związać koniec z końcem, sprzątając nuklearne pogorzelisko. 

 

Więcej:

Instagram 

Facebook

Lubimyczytać.pl

Strona www

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Śmieciożerca

Wiktor i Anna, Midjourney (AI)

 

Wiktor Stamelski miał dwie dziwne przypadłości.

Pierwszą z nich były kompulsje, o których nikomu nie mówił, przez lata odraczając pójście do specjalisty. Drugą z kolei było głośne rozmawianie z samym sobą, zwłaszcza wtedy, kiedy wokół nie było ludzi. Pomagało mu to rozładować drzemiące w nim napięcie, które nierzadko nie pozwalało normalnie funkcjonować. Wiktor zajmował się zbieraniem śmieci – zawód ten był następstwem pospolitego szabrownictwa. Co więcej, świat potrzebował takich ludzi, jak Stamelski, odważnych, ale i głupich.

– Któż inny by to wszystko pozbierał? – pytał samego siebie, podnosząc co większe kawałki i ładując je na rdzawy wózek. – Co? No kto, jak nie ja?

Za duże kawały złomu otrzymywał więcej pieniędzy. Kupowano i sprzedawano na wagę. Część zysku i tak zabierało państwo, gdyż opodatkowanie w tej branży wynosiło blisko dwadzieścia procent. Mniejsza opłata obowiązywała w stosunku do odpadów radioaktywnych, jednak Wiktor czuł wobec nich odrazę. Mimo to, jak na ironię przystało, przemierzał właśnie radioaktywne pustkowie. Tu leżało najwięcej śmieci. To właśnie tutaj kierowało się wielu śmieciożerców – tak nazywano tych, którzy żyli ze sprzedaży śmieci, spośród których metal był najbardziej pożądany.

– Martwa ziemia, oj, martwa. Ale to oni do tego doprowadzili, nie my.

Pustka po wybuchu bomby atomowej przypominała upiorną krainę, w której życie zniknęło w ciągu jednej chwili, a czas zatrzymał się na zawsze. Zostały tylko zgliszcza oraz pył. Pył zakrywający w niektóre dni słońce.

Krajobraz, niegdyś pełen życia, teraz wyglądał jak pokryta warstwą popiołu pustynia. Zniszczone budynki, powykręcane metalowe konstrukcje, połamane jak zapałki drzewa – wszystko to przypominało pozbawione życia szkielety. Miraż dawnej cywilizacji.

Nie słychać było żadnych dźwięków, poza szelestem wiatru przesypującego pył z miejsca na miejsce. W jednej chwili wyparowali tutaj nie tylko ludzie, ale i wszystkie zwierzęta. Została tylko cisza, która stała się królową tego odludzia.

– To było tak dawno temu – westchnął Stamelski. – Tak dawno. – Zatrzymał się, wyciągnął z kieszeni kurtki złamany na pół kawałek sztywnego papieru. – Moja droga, musisz im to wybaczyć.

Przyjrzał się zdjęciu, które widział już tysiące razy. On i ona. Szczęśliwi w smutnym świecie za żelazną kurtyną.

– Wdycham zatrute powietrze, gęste od pyłu, Aniu – zakasłał ochryple. – Ty nie dałaś rady. Pamiętam. – Schowanym w rękawicy palcem gładził zachowane na zdjęciu lico ukochanej. – Ale oni musieli to zrobić, wiem, że na pewno to rozumiesz.

Wokół niego roztaczało się brudne pole bieli i szarości. Wiktor stał pośrodku miejsca, do którego życie prędko nie powróci. To tylko pustkowie, myślał. Jedyną nadzieją jest to, że nigdy więcej nie dojdzie do zniszczenia na taką skalę. Nikt się już nie odważy.

Zbliżył się do powalonych słupów energetycznych, ogromnych trójkątnych konstrukcji rozebranych do połowy. Śmieciożercy mieli tu wyżerkę, żartował w myślach z podłego losu.

Z wojskowego plecaka wyciągnął pokaźne nożyce do metalu. Odcinał rurę po rurce, męcząc się przy tym, po czym ładował całe żelastwo na wózek. Wiedział, że musi zdążyć przed zachodem słońca. Posiadanie samochodu było przywilejem wodzów i ludzi z wyższego szczebla, ale nie brakiem pojazdu się przejmował, lecz chłodem, który nadejdzie, gdy słońce zniknie za horyzontem.

– Musieli to zrobić – mówił, z zapałem tnąc metal. – Dzięki temu jesteśmy bezpieczni.

Wszedł na teren elektrowni w poszukiwaniu ciekawszych artefaktów. Dotarł do rozpadliny w asfalcie, prowadzącej prosto do wnętrza ulokowanych pod ziemią pomieszczeń. Jego detektor promieniowania jonizującego zaczął trzeszczeć w charakterystyczny dla tych urządzeń sposób.

– Oho, jest – mruknął, po czym się zawahał. Musiał ocenić zagrożenie. Uważnie przyglądał się rosnącej na liczniku wartości wyrażanej w siwertach. – Jeśli znajdę skażony złom, dostanę więcej pieniędzy. – Przypomniał sobie, jak bardzo nie lubi promieniowania. – Oj, Aniu, miej mnie w opiece. Do diabła, chyba zaryzykuję.

Tak to sobie tłumaczył – radioaktywny złom miał podatek wynoszący nie dwadzieścia, a zaledwie pięć procent. Taka polityka państwa miała zachęcić śmieciożerców do zbierania radioaktywnych odpadów i sprzątania pogorzeliska.

Wewnątrz nie natknął się na nic interesującego. Zapalił latarkę, kiedy powoli zaczynał tonąć w mroku. Wnętrze zrujnowanej elektrowni przypominało labirynt korytarzy, komór i zakamarków. Teraz to wszystko i tak można było nazwać kompletnymi zgliszczami. Komputery z lat osiemdziesiątych, stare panele kontrolne, kable – wszystko to zostało doszczętnie zniszczone. Zegary z kolei zatrzymały się na jednej konkretnej godzinie: 4.42. 

Kiedy przyjrzał się jednemu z nich, zaczął przypominać sobie tamten poranek. Trzydzieści dwa lata temu dziewiętnastoletni Wiktor Stamelski, murarz ze Szczecina, spał w baraku w niemieckim mieście Anklam, gdzie od miesiąca pracował na budowie. Jego narzeczona, Anna, była wtedy w Świnoujściu u swoich rodziców.

Raz jeszcze tego dnia spojrzał na ich wspólne zdjęcie, jedyną pamiątkę, która mu po niej pozostała. Obrazy w głowie były znacznie gorsze. Próbował wyprzeć te myśli z głowy, zapamiętać ją jako piękną i uśmiechniętą blondynkę, która właśnie dostała się na Akademię Medyczną w Szczecinie. Widok choroby popromiennej, trawiącej jego ukochaną powracał w snach jak mara, dusząca człowieka we śnie. Zawsze wtedy budził się z krzykiem, zaczynał chodzić po domu, ustawiać wszystko w należytym symetrycznym porządku. Dużo wtedy rozmawiał, jak zwykle, sam ze sobą.

– Musieli to zrobić. Wiedzieli, co robią. Na pewno.

Gorbaczow został szybko usunięty ze stanowiska. W styczniu roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego ósmego rozpoczęły się manifestacje na terenie Niemieckiej Republiki Demokratycznej.

– A może to był tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty dziewiąty? – rozmyślał Stamelski. – Co za różnica? Tam u władzy były zachodnie marionetki. NATO miało lada chwila wkroczyć do Berlina. Później przyszliby do Polski, a potem poszli jeszcze dalej. Zniszczyliby cały blok wschodni. To była ostatnia szansa, by temu zapobiec. Więc to zrobili…

Trzydziestego pierwszego sierpnia osiemdziesiątego dziewiątego roku o godzinie 4.42 wysłano ostrzeżenie całemu światu. Specjalna operacja. Plan był inny, bo bomba miała eksplodować dwie minuty wcześniej, jednak widok zasłoniły chmury i pilot jeszcze przez chwilę szukał centrum miasta. Nikt o tym nie wiedział przez ponad dziesięć lat. Nikt też nie wiedział, czym był ten rosnący błysk widziany wtedy o poranku.

Ani ja, ani Ania nie wiedzieliśmy, pomyślał Stamelski.

– Towarzysze radzieccy poświęcili Berlin – skonstatował. – Odgrodzili się od tego zgniłego Zachodu nuklearnym Pustkowiem. I dobrze tak tym pederastom. Najpierw Napoleon, później Niemcy, teraz Amerykanie. Każdy z nich chciał nas zniszczyć. Połamali sobie zęby, chuje – smarknął przez chustę. – Przepraszam, Aniu, nie powinienem się tak wyrażać.

Odetchnął ciężko, schował zdjęcie do kieszeni i postanowił wyjść na zewnątrz, gdzie zostawił swój załadowany żelastwem wózek. Po drodze zabrał kilka gratów, przy których detektor trzeszczał bez przerwy. Myśli mącące umysł, przysłoniły mu zdroworozsądkowe podejście. W ogóle nie dopuszczał do siebie informacji, że ktoś mógłby ukraść mu całą dniówkę. Ta możliwość uderzyła go dopiero teraz.

Przyspieszył kroku.

– Szybciej, szybciej…

Ciemne, obskurne korytarze były jak upiorny labirynt, w którym brakowało świeżego powietrza. W niektórych miejscach do dziś czuć było na ustach metaliczny posmak promieniowania. Te akurat omijał szerokim łukiem.

Kiedy wyjrzał na zewnątrz, dostrzegł sylwetki postaci. Ktoś go zauważył, wypalił z pistoletu. Kula rozwaliła kawałek asfaltu, a Wiktor upadł, chowając się w ramionach rozpadliny.

– Hej, intruz!

On sam nie miał broni, jedynie te ogromne nożyce do metalu. Nie miał szans. Nie zdziwił go fakt, że mężczyźni mówią po polsku, ale to, że do niego strzelili.

– Wyłaź!

– Śmieciożercy?! – zawołał.

– Jak zaraz nie wyjdziesz, to się tam do ciebie przejdę – rzucił ten, który strzelał.

Wiktor zacisnął zęby i zaryzykował. Opuścił szczelinę z podniesionymi rękoma. Zobaczył czterech mężczyzn ubranych w granatowo-czarne uniformy z odblaskowymi lampasami. Mieli przy sobie sprzęty, których nigdy wcześniej nie widział – krótkofalówki, szerokie zegarki, futurystyczne gogle.

– To twój wózek? – zapytał jeden z nich, patrząc po towarzyszach, a potem z powrotem na Stamelskiego. – Zbierasz złom?

– T-tak. – Wiktor drżał ze strachu. Próbował przypomnieć sobie, kiedy ostatnio z kimś rozmawiał.

– Jesteś Sowietem?

Stamelski kiwnął niepewnie głową. Czuł, że zaraz go rozstrzelają.

– Co ty tu robisz?

– Ten złom… – Przerażony pokazał palcem na wypełniony żelastwem wózek. – Za niego dostanę pieniądze. Kupię prąd, obejrzę przemówienie wodza, może wymienię je na kartki… By zjeść coś dobrego…

– Ponoć wycofaliście się za Odrę. Nieprawda to?

– Prawda, panie. To ziemia niczyja.

Młody mężczyzna z pistoletem w ręku zirytował się wyraźnie.

– To demokratyczne Niemcy, a nie ziemia niczyja. Tak wam mówią w telewizji?

– Rozwal go, Szpila – odezwał się stojący za dowódcą funkcjonariusz o głębokich zakolach. – To tylko głupi Sowiet. – Nerwowo kopnął w wózek Stamelskiego, z którego posypały się graty.

– Proszę – skomlał Wiktor. – Dajcie mi wrócić do domu.

– Do domu? – Ten uzbrojony pomachał pistoletem w ręku, jakby z nudów. – To znaczy gdzie?

– M-m-mieszkam w Erkner, tymczasowo. Zwożę tam złom, by później wywieźć go do Frankfurtu.

– Sam? – zapytał łysy.

– Nie, znajomek z Polski przyjeżdża Żukiem. Ładujemy to, a później oddaję mu trochę zysku. Opłaca się tak…

– Chodź z nami – zaproponował ten z bronią, opuszczając ją na wysokość pasa. – Zawieziemy cię do Hanoweru, tam trafiają wszyscy, którzy uciekają ze wschodu przez pustkowie.

– Nie trzeba, ja nie uciekam. – Wiktor poczuł odrobinę ulgi, więc opuścił trzymane do tej pory w górze ręce. – Ja wezmę wózek i pójdę do Rauen.

– Co za paskudne życie sobie wybrałeś – skomentował łysy. – Przesrane. Zrzucili wam atomówkę niemal pod nogi, a wy się jeszcze radujecie z życia w tym zasranym państwie. Szkoda, że NATO nie ma takich jaj, by zrównać całe ZSRR z ziemią.

Łysemu wtórowali koledzy, śmiejąc się z Wiktora. Wtedy nagle coś w Stamelskim pękło. Zezłościł się nie na żarty, poczerwieniał i ściągnął brwi.

– Przynajmniej nie jestem zachodnim pederastą, ty świnio, ty bandyto! Tam u was nic nie ma! Mnie tu dobrze! A w ogóle to was wszystkich powinni wysadzić, w pizdu, o! 

Nie wahając się ani chwili dłużej, śmieciożerca doskoczył do wózka, szarpnął za uchwyt i przeciągnął złom na swoją stronę. Mężczyźni z Zachodnich Niemiec patrzyli na niego jak na małpoluda. Homo sovieticus, tak nazywali takich, jak on.

– Zabierzecie mnie, by robić na mnie testy genetyczne! Co to to nie!

Odwrócił się do nich plecami i ruszył na wschód wraz z wózkiem pełnym metalu. Nie zaszedł jednak daleko. Strzał rozbrzmiał, a kula zraniła Stamelskiego w nogę. Mężczyzna upadł na bok, chwytając się za tył uda. Wydarł się jak zwierzę.

Oprawcy podeszli do niego z wolna. Każdy z nich nosił w sobie niezabliźnione rany. Ci, którzy wstępowali do oddziałów monitorujących sytuację na pograniczu, robili to z pragnienia zemsty. Wielu takich chłopaków straciło bliskich, ojczyznę, za którą tęsknili. Wielu nie pamiętało, czym właściwie jest Polska. Urodzili się na Zachodzie, przyzwyczajeni do dobrobytu, współpracy i demokratycznych wartości.

Stamelski całe życie mieszkał tu, gdzie mieszkał – między Niemcami a Polską Rzeczpospolitą Ludową. Nie znał innego świata, poza tym, o którym słyszał w radiu i telewizji, o którym czytał w gazetach. Świat ten, z wyjątkiem najwspanialszego Związku Radzieckiego, był zgniły i upadły.

– Jak mnie nazwałeś, peerelowska łajzo? – zapytał łysy, kiedy stanęli nad nim.

Najstarszy z oddziału miał góra czterdzieści lat, najmłodszy nie więcej niż dwadzieścia pięć. Stamelski widział wielu takich fanatyków Zachodu. Dziś pozostał po nich popiół, który przypominał o nieudanej rewolucji, ale też budził podziw i strach, bo żadna kolejna rewolta już nigdy nie nadeszła.

– Sława Rosji! – wykrzyczał Wiktor. – Sława ZSRR!

Jego słowa nie przypadły do gustu funkcjonariuszom, którzy wnet zaczęli okładać Stamelskiego pięściami, kopać ciężkimi butami i szarpać z nienawiścią. Ten skulił się jak żółw, rękoma próbując ochronić głowę. Krzyczał, by ktoś go uratował, wzywał pomocy. Pustkowie nie bez powodu tak się nazywało. 

W końcu jeden z nich podniósł metalową rurkę i uderzył poturbowanego mężczyznę w plecy tak, że ten wyprężył się z bólu, odsłaniając wrażliwe partie ciała.

Kiedy się zmęczyli i przestali atakować, Stamelski, cały we krwi, sięgnął połamanymi palcami do kieszeni kurtki, wygrzebując stamtąd zakurzone i naderwane zdjęcie.

Widział tę fotografię tysiące razy, ale chciał spojrzeć jeszcze raz, ostatni raz, aby móc rozpoznać dziewczynę w Niebie, w które, wbrew zakazowi umiłowanego sekretarza partii, tak bardzo, bardzo wierzył.

– Ania – charknął, plując krwią. – Dlaczego oni to zrobili?

Ostatnim, co zobaczył, był metalowy pręt pędzący w kierunku jego głowy.

Koniec

Komentarze

Mateuszu, czy zdajesz sobie sprawę, że opis umieszczony w przedmowie jest spoilerem. Że trudno czerpać przyjemność z lektury opowiadania, którego streszczenie właśnie się przeczytało?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zgadzam się z regulatorzy. Tym bardziej, że fabuła jest – eufemistycznie ujmując – mało rozbudowana. Opowiadanie ma jednak depresyjny klimacik i pochłonąłem je z zainteresowaniem. Dla mnie jest umieszczoną w alternatywnej rzeczywistości metaforą powiedzenia “Polak Polakowi wilkiem”. W opisanej sytuacji wilkiem zupełnie bezinteresownym.

Jest to mój pierwszy tu komentarz. Mając nadzieję, że nie naruszam panującej tu etykiety, poruszę pewne kwestie językowe i rzeczowe, które rzuciły się mnie na oczy przeszkadzając nieco w odbiorze.

Za duże złomy metalu mógł otrzymać więcej pieniędzy.

"Złom metalu" to niefortunne połączenie. Złom, ten skupowany do przetworzenia, jest zawsze metalowy. Zaś złom w sensie okruch, odłam, jest z materiałów kruchych, np. ze skały, lodu. Czyli niemetalowy. Proponuję "ciężki złom" lub "duże kawały złomu".

Trafniejszy byłby też tryb oznajmiający zamiast przypuszczającego: "Za ciężki złom otrzymywał więcej pieniędzy". No, bo chyba otrzymywał większą zapłatę za więcej kilogramów, bez dodatkowych warunków?

Kupowano i sprzedawano na wagę.

Przeszkadza mi tu nadmiarowość. Jeśli kupowano, to i sprzedawano. A może po prostu skupowano na wagę? Albo: płacono za wagę (od wagi)? Bo gdyby kupowano na wagę, a sprzedawano na sztuki, to nadmiarowości by nie było.

Osad zakrywający w niektóre dni słońce.

Osad może zakrywać coś pod nim, coś, na czym osiadł. Proponuję pył, tabun.

[…] wszystko to przypominało pozbawione życia szkielety, miraże dawnej cywilizacji.

Jest tu równoważność "wszystko to przypominało miraże dawnej cywilizacji". Zazwyczaj to właśnie miraż coś przypomina, a nie coś przypomina miraż. A może po prostu "[…] wszystko to przypominało pozbawione życia szkielety. Miraż dawnej cywilizacji." (Tak, l.p. “miraż” bardziej mi pasuje.)

[…] wyciągnął pokaźne nożyce do metalu. Odcinał rurkę po rurce […]

No, no. Toż to być musiałaby gilotyna co najmniej, nie nożyce. Słupy energetyczne nie są robione z blachy, a z solidnych kształtowników.

napromieniowany metal

Żelazo, miedź czy aluminium nie stają się radioaktywne po opromieniowaniu. Przedmiot metalowy (i dowolny inny) może zostać skażony np. opadem radioaktywnym. Wystarczy go oczyścić i już nie pobudzi licznika Geigera. Gorzej, gdy ów opad wniknie w farbę, smar lub inny bród pokrywający metal. Tak, czy inaczej proponuję "skażony złom". Od biedy “radioaktywny złom”, czyli taki pobrudzony substancją radioaktywną.

Próbował wyprzeć je z myśli […]

Wypiera się myśli, wspomnienia itp. z głowy lub z pamięci. Obrazów nie można wyprzeć z myśli, bo to ta sama kategoria logiczna. Może “Próbował wyprzeć te myśli […]”?

[…] bomba miała eksplodować dwie minuty wcześniej […]

Jest to skrót myślowy, chyba zbyt duży. Może oznaczać np. ominięcie celu o odległość, jaką samolot przebył w dwie minuty. Jeśli taki był zamysł autora, to czytelniejsze jest jednak użycie miar długości, nie czasu. Ja w pierwszym czytaniu zrozumiałem, że bomba wybuchła jeszcze wysoko nad celem. O całe dwie minuty.

[…] widok zasłoniły chmury i pilot jeszcze przez chwilę szukał centrum miasta.

W owym czasie działał już GLONASS, radziecki system geolokalizacji. Pilot najpewniej poległaby na nim, a nie na widoczności. Inna rzecz, że Sowieci użyliby raczej rakiety zamiast bombowca. W obu przypadkach za nieprecyzyjne uderzenie można by winić ruską technikę, która przecież z niezawodności nie słynęła.

Nie, znajomek z Polski przyjeżdża żukiem.

Powinno być "Nie, znajomek z Polski przyjeżdża Żukiem." No, chyba że od napromieniowania chrabąszcze urosły pod wierzch.

Wielu nie pamięta, czym właściwie jest Polska.

Skoro opowiadanie napisano w czasie przeszłym, to i to zdanie w takim być powinno.

Sława Rosji!

To jest ukraininzm, nie rusycyzm. Poza tym komuniści nie nazywali Związku Sowieckiego Rosją. Używali nazwy Związek Radziecki lub Kraj Rad, choć tej drugiej raczej komuniści spoza ZSRR.

naczelnika państwa

To zwrot z okresu międzywojennego, nie stosowano go za komuny.

 

Ot, i moje pierwsze czy grosze wrzucone!

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Cześć, Mateusz!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

Przezornie skończyłem czytać przedmowę, gdy zaczął się opis. Podbijam tę uwagę. Innych nie czytałem ;)

Opko w stylu szorta, co troszkę zachwiało proporcjami. Mamy przez to bardzo prostą, zwięzłą fabułę, w połączeniu z próbą nakreślenia sytuacji na świecie i krajobrazu dookoła. Zamiast sernika z rodzynkami (ja lubię!) wyszła pół na pół masa serowa i rodzynki. Zatem to co mógłbym zasugerować, to żeby takie światy kreślić w większym limicie znaków – wtedy ma to szansę się trochę rozpuścić.

Natomiast warstwa fabularna jest bardzo ok – ma to ręce i nogi.

Technicznie spoko, nie zacinałem się na niczym.

 

Pozdrówka!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Gwoli ścisłości : polscy komuniści uważali określenie "sowieci" za pejoratywne. Sami używali określenia "towarzysze radzieccy".

cheeky

Za to ja trochę się pozacinałem…

 manifestacje na terenie Niemieckiej Republiki Ludowej.

Nie było takiego tworu. DDR to Deutsche Demokratische Republik, a nie Ludowa…

Osad zakrywający w niektóre dni słońce.

Heh, naprawdę jest taki osad?… Pył raczej…

która właśnie dostała się na Pomorski Uniwersytet Medyczny w Szczecinie.

PUM w czasach ZSSR nosił nazwę Akademia Medyczna. Pomorski Uniwersytet Medyczny 

dopiero od 2010 roku.

mieszkam w Rauen, tymczasowo. Zwożę tam złom, by później wywieźć go do Frankfurtu.

Z Rauen do Berlina jest około 40 km. Heh, ręczno-nożnym zardzewiałym wózkiem? Nierealne.

A tak między nami – gdzie podziało się ponad 15 milionów mieszkanców DDR-u? Wszyscy

uciekli za Odrę?…

To bardziej przypomina agitkę politruka niż historię alternatywną sensu stricto.

EDIT

między Niemcami a Polską Republiką Ludową. 

Szalenie chaotyczna, dziwna i niewiarygodna ta alternatywna historia. PRL to skrót od

Polska Rzeczpospolita Ludowa, nie Republika

Granica Wschód-Zachód biegła doliną Łaby, skąd do Berlina jest hoho i jeszcze kawałek.

Skąd się zatem wzięły w Berlinie patrole Kompanii Wartowniczych – dość krótkotrwałego,

powojennego tworu?

Berlin przed zburzeniem muru to były cztery strefy okupacyjne: amerykańska, angielska, 

francuska i sowiecka. W każdej sporo urzędników, polityków, wojskowych etc. A tu nagle

bombka A… I nikt nie protestował? Nie eskalował konfliktu?

surprise

dum spiro spero

Osad zakrywający w niektóre dni słońce. ← Osad na Słońcu?

Przeczytałem do końca. Hmm…

regulatorzy

Faktycznie, zepsułem zabawę opisem. Został on skrócony. Kiedy wymyślę inny, wstawię go.

 

Tārāntarayātrī

Miło mi, że to właśnie mój tekst stał się pierwszym, który oceniłeś. Dziękuję za uwagi. Poprawiłem tekst. Zastanawia mnie jednak fragment, który wywołał konsternację…

[…] bomba miała eksplodować dwie minuty wcześniej […]

Jest to skrót myślowy, chyba zbyt duży. Może oznaczać np. ominięcie celu o odległość, jaką samolot przebył w dwie minuty. Jeśli taki był zamysł autora, to czytelniejsze jest jednak użycie miar długości, nie czasu. Ja w pierwszym czytaniu zrozumiałem, że bomba wybuchła jeszcze wysoko nad celem. O całe dwie minuty.

W tym miejscu chodziło mi o to, że Sowieci mieli wszystko wyliczone. W opowiadaniu, w tym fragmencie o bombie, przewijają się godziny: 4:40 i 4:42 (na której zatrzymały się zegary). Bomba eksplodowała o 4:42, a miała wybuchnąć o 4:40 (według planu), lecz pilot się zawahał. Warto przypomnieć, że to wspomnienia Stamelskiego z tamtych czasów. Wiemy tyle, co on. W tym miejscu chciałem dodać nieco dramaturgii. Być może pilot na chwile się zawahał, a oficjalny raport i opinia publiczna przyjęła tę wersję z opóźnieniem i chmurami? Nie chcę dopowiadać, bo, jasne, nie pojawia się to w opowiadaniu. To tylko moje sprostowanie ;)

 

Jeszcze raz dzięki!

 

Krokus

Dziękuję za opinię :) Jak się okazało, są fragmenty, które warto poprawić. Ciesze się, że opowiadanie zyskało Twoją aprobatę. Faktycznie, wizja takiego świata przedstawionego zasługiwała na więcej, a opowiadanie wyszło, prawda, krótkie. Jeszcze raz dzięki!

 

SPW

Dziękuję za ciekawostkę. W sumie może warto zmienić to określenie… Wiesz co, gdy tak teraz o tym myślę, to daje nam to fajny kontrast. Główny bohater niech nazywa mieszkańców ZSRR towarzyszami radzieckimi, a ludzie, których spotyka, dalej niech wyzywają go od Sowieta.

 

Fascynator

Efekt Mandeli (hah!)? Całe życie byłem przekonany, że była Ludowa… Ba! Ja nawet sprawdzałem to przed napisaniem tego i widocznie zapamiętałem zupełnie inaczej, błędnie. W każdym razie już to zmieniłem, dzięki ;)

No i kolejna rzecz to z tym Uniwersytetem… Widać jestem za młody, by pamiętać takie rzeczy, ale mogłem chociaż przejrzeć historię tego miejsca. Akademia Medyczna – już poprawiam :)

Co do tych odległości – trzeba założyć, że akcja nie dzieje się bezpośrednio w Berlinie, ale na terenach zrujnowanej aglomeracji, gdzieś w pobliżu. Wszak bohater mija elektrownię, a te zwykle są stawiane na obrzeżach dużych miast. Wiedziałem, że oba miejsca dzieli tyle kilometrów, ale wyobrażałem sobie Berlin jako majaczący gdzieś na horyzoncie. Nie odmawiam Ci racji, bo może faktycznie wystarczyłoby wybrać inną miejscowość. 

Słowem podsumowania – dziękuję za uwagi! :)

 

Koala75

Tak, pechowy osad… Oberwało mu się już trzy razy. Zmieniłem. Dzięki! ;)

 

Mateuszu, porzuć starania, to jedno zdanie zupełnie wystarczy.

A tak po prawdzie to uważam, że umieszczanie w przedmowie opisu opowiadania jest zbędne.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo zręcznie napisane, klimatyczne i melancholijne opowiadanie. Przeszkadza mi nieco dialog na końcu – zaczyna szybko przypominać dysputę dwóch polityków przez gęstość odwołań politycznych, wciśniętych nieco na siłę.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Cześć,

dobrze napisane i dobrze się czyta, więc nie będę się powtarzał po innych w tej kwestii.

Myślę, że pewne wątki rzeczywiście można by nieco podkręcić/rozbudować, ale brak tego to nie żaden zarzut. Jestem bowiem zwolennikiem pewnego rodzaju minimalizmu w pisaniu, tak więc objętość i forma Twojego tekstu przypadła mi go gustu.

Fajnie, że skupiłeś się poniekąd na jednym aspekcie, który gdzieś wewnętrznie uważam za niezwykle istotny w całym otaczającym nas syfie i historycznej jak i teraźniejszej sytuacji geopolitycznej. Mianowicie to, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, nie ma wyłącznie złych i wyłącznie dobrych. Całkiem zgrabnie to nakreśliłeś.

Pozdrawiam!

Korzystając z komentarza Reg, nie czytałam wstępu:) I dobrze zrobiłam!

Ohydne opowiadanie, sypie się przez palce jak popiół i odbiera radość.

No ale czyta się dobrze, a właściwie źle, no ale tak to sobie autor wymyślił.

Podobało mi się alternatywne rozstrzygnięcie zimnej wojny. Brr, aż włos się jeży.

Tylko poczucie zemsty zmieniłabym na pragnienie, bo poczucie to jednak sprawiedliwości.

Chyba, że to Twoja zabawa słowem.

 

Oczywiście historia smutna i przerażająca, ale przez moment zobaczyłam ją jako spełnienie marzeń Skippera o gangach, na postapokaliptycznej pustyni;)

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

GreasySmooth

Dziękuję za opinię. Faktycznie, jak już ktoś zwrócił uwagę, taki worldbuilding zasługiwałby na znacznie dłuższą formę. Pewnie dlatego niektóre fakty z tego świata mogły wybrzmieć jako wrzucone na siłę. Starałem się jednak znaleźć w tym balans ;)

 

Realuc

Tak! Cieszę się, że ktoś zwrócił na to uwagę. Na to, że Wiktor  (w moich mniemaniu) jest ofiarą reżimu, a nie złym człowiekiem bezrefleksyjnie wierzącym w totalitaryzm. Jego umysł mimo wszystko próbuje wypierać propagandę i być może dlatego bohater tak często rozmawia sam ze sobą. Choć usprawiedliwia ZSRR, nie wierzy do końca w słuszność działań rządu. Jego ostatnie słowa mają bowiem drugie dno. Postać tak naprawdę zwraca się do obu stron konfliktu.

Dziękuję za opinię i cieszę się, że opowiadanie przypadło Ci do gustu!

 

Ambush

Moja partnerka często wspomina, że piszę „jak najgorzej”, a to skrót myślowy, bo zwykle tłumaczy, że chodzi o to, jak przedstawiam cierpienie postaci w moich tekstach. Sam, nie ukrywam, lubię męczyć bohaterów swoich historii. No, ale to taka dygresja. Dziękuję za opinię. Faktycznie, „pragnienie” pasuje tutaj lepiej i już to zmieniłem.

Jeszcze raz dzięki!

 

Witam.

Świetne opowiadanie z którego wynika morał, że lepiej jest zabijać niż być zabijanym. W końcu wojna, Śmieciożerca nie chciał się poddać, to go zabili.

Pozdrawiam.

Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

Nie czytało się źle, głównie ze względu na ciekawy klimat tekstu. Jest fajny pomysł na świat, dobrze budujesz nastrój. Bohater jest całkiem ciekawy, ma historię, własne (?) przemyślenia – wyszło całkiem przyzwoicie.

Niestety – są też i minusy. W narracji często używasz bardzo formalnego słownictwa, które niespecjalnie pasuje do reszty tekstu. Fabuły de facto nie ma, bo przedstawiasz w zasadzie jedną, bardzo prostą scenkę.

Według mnie ten tekst jest zalążkiem czegoś większego, z naprawdę dużym potencjałem – zbuduj historię z prawdziwego zdarzenia, uprość język narracji i będzie opowiadanie godne piórka .

feniks103

Dziękuję za opinię. Pomijając warstwę emocjonalną i rozterki głównego bohatera, fabuła jawi się tak, jak ją opisujesz. O wiele bardziej sympatyzuję z morałem, na który uwagę zwrócił użytkownik Realuc, ale i tak dzięki za komentarz! ;)

 

silver_advent

Dzięki za opinię! Zaintrygowałeś mnie. Czy mógłbyś, proszę, wskazać jakiś przykład nad wyraz „formalnego słownictwa” albo miejsca, w którym mógłbym „uprościć język narracji”? Chciałbym w pełni zrozumieć Twój punkt widzenia i mieć się o co zahaczyć, aby móc zwrócić na to uwagę przy kolejnych tekstach. Będę wdzięczny za odpowiedź, a jeśli ta się nie pojawi, rozważę odezwanie się w wiadomości prywatnej :D

Nie widzę przeszkód, Mateuszu.

Pozwól, że podam kilka przykładów:

 

Pierwszą z nich były kompulsje, o których nikomu nie mówił, przez lata odraczając udanie się do specjalisty.

A może po prostu “bał się pójść do lekarza”? “Wstydził się”?

 

Wiktor zajmował się zbieraniem śmieci – zawód ten był następstwem pospolitego szabrownictwa.

Przyznam, że nie mam pewności, czy dobrze rozumiem, co właściwie miałeś na myśli.

Być może chodziło o coś w stylu “ jak złośliwie nazywano/określano pospolitych szabrowników”?

 

Za duże złomy metalu mógł otrzymać więcej pieniędzy.

 

A nie po prostu “zarobić”? “Były więcej warte”? “Lepiej za nie płacono”? Możliwości jest sporo…

Dodatkowo: Moim zdaniem liczba mnoga słowa “złom” nie brzmi najlepiej w tym kontekście. Może lepiej “kawałki”, “fragmenty”, “części”, “płyty”? Trzeba by przemyśleć.

 

Część zysku i tak zabierało państwo, gdyż opodatkowanie w tej branży wynosiło blisko dwadzieścia procent. Mniejsza opłata obowiązywała w stosunku do odpadów radioaktywnych

Poczułem się jakbym czytał ogłoszenie spółdzielni mieszkaniowej dotyczące wywozu odpadów :)

To naprawdę można napisać swobodniejszym językiem… Można pokombinować, np. przedstawić w postaci monologu bohatera, który coś tam sobie mruczy pod nosem, kalkuluje itd…

 

jednak Wiktor czuł wobec nich awersję.

Według mnie bardziej tu pasuje “odrazę, wstręt”. Albo jakiś zwrot z “bał się”, “brzydził się” itd.

 

Schowanym w rękawicy palcem gładził zachowane na zdjęciu lico ukochanej.

“Gładził lico ukochanej”: Jak dla mnie – zwrot nie pasujący do tekstu, przestarzały, ewentualnie poetycki. Może “twarz”, ale chyba lepiej po prostu “zdjęcie dziewczyny / dawnej narzeczonej”.

 

Oczywiście to wszystko tylko moje luźne uwagi i na pewno nie każdy się z nimi zgodzi. Mówię za siebie – czyta mi się lepiej teksty, które są napisane prostym, codziennym, w miarę możliwości przejrzystym językiem.  

silver_advent

Dziękuję, teraz rozumiem, co miałeś na myśli. Twoja odpowiedź bardzo mi pomogła ;)

Hej!

Skorzystałem z niepowtarzalnej okazji i odsłuchałem sobie jako audiobook. Bardzo fajnie, że wrzuciłeś, uwielbiam słuchać xD Obrazki z AI też ładnie się tam komponowały.

Co do samego opowiadania – na start muszę postawić duży plus za klimat. Nastrój z początku przypomniał mi trochę “There will come soft rains” Bradburego, choć potem pojawiła się domieszka polityczna wojny atomowej i peerelowskiego pochodzenia Wiktora. Tu dokłada się drugi plusik opowiadania, czyli język – w miarę plastyczny, zasadniczo bez potknięć (dwa razy coś mi zgrzytnęło). No i sam kontekst polityczny, mimo niewielu znaków, jest wyraźnie nakreślony.

Minusy to sama historia. Nie tyle to, że nie działo się wiele, skoro postawiłeś bardziej na budowanie psychologii głównego Wiktora. Mój problem tkwi w tym, że ta właśnie psychologia Wiktora wypada (w moich oczach) trochę płasko. Jest w swej zajadłości wręcz przerysowany (podobnie jak spotykający go na koniec emigranci, tylko z drugiej strony), co oczywiście znajduje uzasadnienie w historii (strata Ani), ale jednak pozostawia duże poczucie niedosytu. Szczególnie, że w tej kwestii nic się nie wyjaśnia i ginie w tej swojej zajadłości.

Na koniec dostajemy więc dość prosty przekaz, że dużo zależy od punktu widzenia i próbę uczłowieczenia osób z drugiej strony, nawet tak przesiąkniętych propagandą. Spoko, choć trochę mało. Ale duży plus za klimat zostaje, i opowiadanie ogólnie jest dobre – nie dziwi, że wzięli do Białego Kruka:P

Pozwoliłem sb doklikać do Biblioteki.

Слава Україні!

Golodh

Nawet nie wiesz, ile radości mi teraz sprawiłeś, bo to pierwsze moje opowiadanie, które trafiło do Biblioteki! :)

Faktycznie, akcji nie jest za wiele. Nie chciałem z tego zrobić peerelowskiego Mad Maxa (choć może to ciekawa koncepcja) – i to nie tak, że całą Twoją wypowiedź sprowadzam do tego, że oczekiwałeś wybuchów i strzelanin. Bo zabrakło też choćby jakiegoś zwrotu akcji, przyznaję.

Za historią tego opowiadania stoją dwie rzeczy. Pierwsza to kanał na YouTube niejakiego Viacheslava Zarutskiiego, Rosjanina, który obnaża bolączki swojego kraju. Oglądałem wtedy jego filmy i dziwiłem się, jak ci Rosjanie, których pokazuje, mogą być tak zaślepieni i skrajnie głupi. Drugim aspektem był oczywiście temat numeru Białego Kruka. I tak z połączenia jednego i drugiego powstał Wiktor – peerelowski Homo sovieticus. Przerysowany, owszem, ale myślę, że nieodbiegający nadto od wizerunku niskich klas społecznych Federacji Rosyjskiej.

Co do przekazu – masz rację. Był prosty, uniwersalny, powielany.

Niemniej jednak cieszę się, że doceniłeś klimat i styl :)

 

Korzystając z okazji, że rozmawiam z Lożą, zapytam, czy powinienem podmienić wersję opowiadania, skoro trafiło do Biblioteki? Mam na myśli to, że poprawiłem je u siebie w pliku zgodnie z komentarzami przedmówców :)

Pozdrawiam!

 Nawet nie wiesz, ile radości mi teraz sprawiłeś, bo to pierwsze moje opowiadanie, które trafiło do Biblioteki! :)

Cieszę się więc i ja, skoro to opowiadanie dobre nawet jak na Bibliotekę:D

Faktycznie, akcji nie jest za wiele. Nie chciałem z tego zrobić peerelowskiego Mad Maxa (choć może to ciekawa koncepcja) – i to nie tak, że całą Twoją wypowiedź sprowadzam do tego, że oczekiwałeś wybuchów i strzelanin. Bo zabrakło też choćby jakiegoś zwrotu akcji, przyznaję.

Znaczy, wyjaśnię jeszcze, tak podsuwam tylko, jak sam bym próbował coś jeszcze wydobyć z opowiadania:P I może nie tyle oczekiwałbym zwrotu, ani wgl więcej akcji, tej nawet by starczyło:P Bardziej jakiegoś większego zniuansowania tej warstwy psychologicznej.

Za historią tego opowiadania stoją dwie rzeczy. Pierwsza to kanał na YouTube niejakiego Viacheslava Zarutskiiego, Rosjanina, który obnaża bolączki swojego kraju. Oglądałem wtedy jego filmy i dziwiłem się, jak ci Rosjanie, których pokazuje, mogą być tak zaślepieni i skrajnie głupi. Drugim aspektem był oczywiście temat numeru Białego Kruka. I tak z połączenia jednego i drugiego powstał Wiktor – peerelowski Homo sovieticus. Przerysowany, owszem, ale myślę, że nieodbiegający nadto od wizerunku niskich klas społecznych Federacji Rosyjskiej.

Teraz wszystko jasne, fajnie wiedzieć:P

Korzystając z okazji, że rozmawiam z Lożą, zapytam, czy powinienem podmienić wersję opowiadania, skoro trafiło do Biblioteki? Mam na myśli to, że poprawiłem je u siebie w pliku zgodnie z komentarzami przedmówców :)

Zależy czy pytasz, co możesz zrobić, czy co powinieneś. Jeśli to pierwsze, to generalnie możesz tekst edytować dowolnie, jaką tylko czujesz potrzebę:P Jeśli pytasz o to drugie, to chyba lepiej poprawić i tu, żeby kolejni czytelnicy nie natykali się już na te same błędy albo mogli przeczytać dopieszczone zdania:) Ja poprawki, o których mówisz, nanoszę zwykle od razu do tekstu.

Слава Україні!

Opowiadanie zostało poprawione według uwag, jakie dostałem w komentarzach. Jeśli jesteś nowym czytelnikiem, nie natkniesz się na błędy, o których mówią przedmówcy :)

 

Dziękuję wszystkim za merytoryczną i budującą dyskusję. Życzę miłej lektury pozostałym!

A, no to zostaw po prostu poprawioną wersję i poprawiaj dalej:D Biblioteka nic tu nie zmienia.

Слава Україні!

Nowa Fantastyka