- Opowiadanie: avei - Szczyt

Szczyt

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Ambush, Outta Sewer, Użytkownicy V

Oceny

Szczyt

Mówią, że pełnia księżyca na Szczycie to najpiękniejszy widok, jaki można zobaczyć przed śmiercią. Mówią również, że Szczytu nie da się zdobyć.

Wiele mówią. Zawsze mówili. Ale ty wiesz, że nie ma co ich słuchać.

Ekwipunek szykujesz skromny, bo wiara jest najważniejsza, a każdy dodatkowy gram tylko ściąga w dół. Mimo to zabierasz ze sobą klatkę z Revelo – uwieszasz ją u tobołka. Żegnasz się z najbliższymi. Całujesz matkę, ściskasz ojca. Wrócę, mówisz. Będziecie dumni. Matka płacze, ojcu trudno wypuścić cię z objęć. Ale oboje wierzą tak samo mocno jak ty.

Stajesz u podnóża. Szczyt muskają pierwsze promienie słońca, a dół otula mleczna mgła. Wciągasz w płuca rześki zapach moczarów. Czujesz, że żyjesz.

Już czas.

Mokradła przypominają parujący kocioł smoły. Czarny szlam klei ci się do butów. Lawirujesz na łupkach, cały czas na krawędzi śmierci. Wysiłek rozgrzewa, adrenalina pruje w żyłach. Revelo grucha przy plecach. Jest dobrze. Wszystko jest dobrze.

Witają cię oplątane cierniami i białymi różami wrota lasu. Zapraszają kwiatowym zapachem w ciągnący się ku górze tunel liści. Rozpoczynasz wspinaczkę. Miękka ściółka i odległe światło w koronach drzew usypiają cię, ale twarde korzenie co rusz wybudzają z marszowego transu. Woń róż szybko przestaje cieszyć – rozetowe zarośla drapią skórę i ciągną ubrania. Twoja ręka pali od mozolnych cięć nożem. Ale chociaż znajdujesz dobre schronienie na sen.

Pierwsza noc jest spokojna. Różana jama odstrasza kolcami drapieżniki. Głaskasz Revelo, wsłuchując się w pochrapywania i stąpania leśnego życia. Koi cię zapach lasu i ciepło towarzysza wędrówki.

Czwartego dnia przebijasz się przez las i wychodzisz na polanę. Morze trzcin faluje, jakby głaskane wielką dłonią z ołowianego nieba. Teren jest jeszcze bardziej grząski niż w lesie. To tutaj znajdujesz pierwsze kości – wystające z ziemi krzyże z suchych rąk. Próbujesz je omijać, ale zaczynasz tonąć. Revelo trzepocze skrzydłami o pręty klatki. Wydostajesz się z grzęzawiska, wspomagając się jednym z kościstych ramion. Pojmujesz. To jest droga. Musisz iść po trupach do celu.

Kolejna warstwa lasu jest uboższa. Niskie krzewy tnie zimny wiatr. Nocą kłuje mróz i szczękają zęby – nie tylko twoje. Otaczają cię mlaszczące szczęki. Słyszysz kroki w mroku. Wiesz, że ukrywanie przed obcymi nie ma już sensu. Niech wiedzą, że idziesz. Niech się obawiają. Ciskasz jedną z fiolek z ekwipunku w ziemię – błyska światło i gryzie dym. Szczękania cichną. Jednak co jakiś czas w powietrzu rezonuje dziki rechot. Masz wrażenie, że mieszkańcy lasu nie traktują cię poważnie, ale na wszelki wypadek nie podchodzą bliżej.

Mijające dni przynoszą zmęczenie i głód. Kończą ci się zapasy jedzenia, a ubogi las obdarowuje cię tylko jagodami. W dodatku pada. Ociekasz od deszczu, kryjąc się pod parasolem z łysych gałęzi, który ledwo chroni. Nie masz siły iść dalej, potrzebujesz energii. Revelo grucha ci w ramionach. Kusi cię, aby poświęcić towarzysza, ale wiesz, że nie taka jest jego rola. Trzymasz w ryzach głód, wierząc w lepsze jutro, choć zewsząd otaczają cię trupy. Wtulone w mech leżą w różnych pozycjach i nie są tak wysuszone, jak te u podnóża. Jakby ludzie tylko posnęli.

Gdy udaje ci się ustrzelić szopa, ogarnia cię euforia. Jednak wystarczy wierzyć. Bezchmurnej nocy palisz ognisko. Płomienie odbijają się w otaczających cię dziesiątkach oczu. Ale jesteś w tak dobrym nastroju, że nie straszne ci trupy czy odległe śmiechy. Nieproszonych gości zaczynasz traktować jak swoją publikę.

Choć ranek znów przynosi deszcz, ruszasz z uśmiechem dalej.

Po czasie grząski teren zamienia się w kamienne płyty. Czyżby legenda o podziemnej bibliotece była prawdą?

Spędzasz dużo czasu na znalezieniu wejścia – zarósł je mech i krzewy. Tniesz zarośla z takim samym zapałem, jak w pierwszych dniach. Schody kierują cię do komnaty z szeregiem półek – setki wąskich cieni ciągną się przed tobą. Próbujesz przeglądać księgi, ale rozsypują się w dłoniach. Gromadzisz zapasy wody i jedzenia i zasuwasz wejście. Przez kolejne dni spisujesz wszystko, co jesteś w stanie – oprawy, kopie rycin. Piszesz, póki nie kończy ci się papier. Potem wychodzisz na powierzchnię i desperacko szukasz pożywienia. Pijesz wodę ze strumienia i wpatrujesz się w zanurzony w chmurach Szczyt. Czujesz, że nie możesz poprzestać. Musisz dotrzeć do końca.

Więc idziesz dalej.

Skończyły ci się odstraszające mikstury, ale rechoczących kreatur ni widu, ni słychu. Nocami otacza cię przejmująca cisza. Słychać tylko wiatr.

Dalej pojawia się kolejne mokradło, ale tym razem jest inaczej. W grzęzawisku nie ma trupów. Pojmujesz, że nikt dotąd tu nie dotarł. Odkrywasz ten rejon jako pierwszy człowiek. Nie ma ścieżki. To ty ją musisz wytyczyć.

Cofasz się i zaciągasz do bagna kamienie, gałęzie, liście, cokolwiek, co wpadnie ci w ręce i jesteś w stanie unieść. Byle tylko móc iść dalej. Wciąż masz siły pomimo wyczerpania – nosi cię wiara, że zbliżasz się do celu.

Docierasz do twardego gruntu, dysząc ze zmęczenia. Las jest coraz rzadszy – światło w koronach drzew razi oczy. Idziesz dalej, coraz szybciej. To dobra droga – ziemia wygodnie układa się pod stopami. Widzisz, że mglisty Szczyt jest już niedaleko. Zaczynasz biec. Revelo grucha wesoło, jakby czuł twoje podekscytowanie.

Wreszcie mgła rozpływa się. A tam, na niewielkiej polanie, stoi drabina. Wysoka drabina, której koniec ginie w chmurach.

Nie rozumiesz. To przecież niemożliwe. Czy to szaleństwo z wyczerpania?

Ale drewno w dłoniach wydaje się jak najbardziej prawdziwe. Pachnie i jest gładkie pod palcami – wypolerowane, acz niemalowane.

To prawda, szepczesz do siebie.

Wyciągasz nóż i grawerujesz w drewnie datę oraz swoje imię i nazwisko. Patrzysz do góry. Drabina zdaje się nie mieć końca.

Zaczynasz się wspinać, a czas mknie. Szybko robi się ciemno. Brakuje ci tchu, lecz końca wciąż nie widać. Zatrzymujesz się i zerkasz na Revelo. Jest na skraju wyczerpania. Otwierasz klatkę, która wisi przy pustym ekwipunku. Zapisujesz ostatnią notatkę.

Szczyt się nie kończy. Droga prowadzi po drabinie do samego nieba.

Dodajesz ją do rulonu przy nodze Revelo i wypuszczasz ptaka. Szybuje w dół i szybko znika w pokrywie chmur.

A ty wspinasz się dalej, z ulgą w sercu, bo wiesz, że nie jesteś tylko kolejnym trupem do celu, ale tym, któremu poprzez Revelo udało się powrócić z niemożliwego. Wracasz do domu rodziców, a nawet witasz wszystkie osady, miasta, stolice…

I myślisz sobie, że pełnia księżyca na Szczycie to rzeczywiście niezły widok.

Koniec

Komentarze

Opowieść plastyczna i ładna, aż poczułam zapach bagna i drewna, ale nie zrozumiałam zakończenia.

Podpieranie się ręką truposza naprawdę mocne;)

Kiedy ruszyła po drabinie, myślałam że to droga bez powrotu, a tu nagle wraca do domu. Tylko to wracanie jest takie nijakie.

No i po co był ptaszek?

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć Ambush!

 

Bardzo Ci dziękuję za wizytę :) Miło, że klimat podpasował, a co do zakończenia, ach, ogólnie to nie chciałam, żeby wybrzmiało zbyt łopatologicznie, ale teraz, jak tak czytam, to chyba rzeczywiście może być ciut niejasne… Tak to jest, kiedy zaczyna się pisać w dniu deadlinu :D. Następnym razem muszę tu zaglądać częściej :P Na razie nie będę zmieniać, bo chyba nie można, ale wytłumaczę, co mi chodziło po głowie. Każde odkrycie musi zostać przekazane dalej inaczej nikt nie będzie wiedział, że coś zostało odkryte. Odkryciem jest biblioteka, o której były legendy oraz drabina, do której nikt dotąd nie dotarł. Ludzie dochodzili do pewnego punktu (biblioteki), ale nikt nie wracał. Główny bohater, jeśli można go tak nazwać, też nie wrócił. Jednak udało mu się przekazać to, co odkrył za pomocą posłańca – ptaka (gołębia), który powrócił do domu rodziców. Więc to tak jakby główny bohater “wrócił”. Ale przyznaję, że można było to jaśniej napisać, ech…

Dzięki za lekturę i pozdrawiam serdecznie!

Wciągasz rześki zapach moczar w płuca. ← ???

Na dowód, że czytałem. :)

Niepotrzebne mi Twoje tłumaczenie, bo tak to zrozumiałem. Myślę, że nie wykorzystałaś ‘potencjału’ pomysłu, Limit, limit…objętościowy i czasowy. Powodzenia w konkursie. :)

 

Obawiam się, Avei, że nie udało mi się pojąć powodów kierujących bohaterem. Wyjaśnienia zawarte w Twoim komentarzu nieco rozjaśniły sprawę, ale nie mogę powiedzieć, że dostatecznie.

Wykonanie, niestety, do najlepszych nie należy. :(

 

oj­ciec ma pro­blem wy­pu­ścić się z objęć. → A może zwyczajnie: …oj­cu trudno wypuścić cię z objęć.

 

Wcią­gasz rześ­ki za­pach mo­czar w płuca.Wcią­gasz w płuca rześ­ki za­pach mo­czarów.

 

Re­ve­lo gru­cho­cze przy ple­cach. → Co gruchocze Revelo?

Domyślam się, że Revelo jest gołębiem, więc powinno być: Revelo grucha przy plecach.

 

prze­bi­jasz się przez leśną po­kry­wę… → to jest leśna pokrywa?

 

Wiesz, że ukry­wa­nie nie ma już sensu. → Ukrywanie czego?

 

Re­ve­lo gru­cho­cze ci w ra­mio­nach.Re­ve­lo gru­cha ci w ra­mio­nach.

 

Po cza­sie zie­mia ka­mie­nie­je. → Co to znaczy? Czy ziemia miała jakiś określony czas by kamienieć, ale go przekroczyła i kamieniała już po nim?

 

Tniesz za­ro­śla z tym samym za­pa­łem, co w pierw­szych dniach.Tniesz za­ro­śla z takim samym za­pa­łem, jak w pierw­szych dniach.

 

Byle żeby móc iść dalej.Byle tylko móc iść dalej.

 

Re­ve­lo gru­cho­cze we­so­ło… -> Re­ve­lo gru­cha we­so­ło

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podobało mi się. Ładnie napisane. Tłumaczenie przeczytałem, ale chyba niepotrzebnie, bo sens przegrywa z nastrojem, w jakie wprawia opowiadanie. Poetyckie, tajemnicze, wciągające. 

 

Nominuję. Pozdrawiam.

Plastyczne, najpierw wygooglałem, co to revelo i pokazało mi, że taki rower. Co przyznam na moment zbiło mnie z pantałyku. :P I dla mnie cel podróży i zakończenie nie było zrozumiałe.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Koala75

regulatorzy

AP

SzyszkowyDziadek

 

Bardzo Wam dziękuję za wizytę!

Czuję, że muszę popracować nad pisaniem zakończeń w taki sposób, aby były zrozumiałe, a jednocześnie dawały do myślenia. Sądzę, że to nie lada wyzwanie. Nie lubię łopatologicznych wyjaśnień na końcu, ale bardzo łatwo skręcić w drugą stronę, kiedy nie wiadomo, o co chodziło autorowi. Nie jestem pewna w sumie, co robi gorsze wrażenie.

 

Koala75

Misiu, czy jesteś w stanie sprecyzować, czego Ci zabrakło? :) Znaczy w jaki sposób mogłabym lepiej wykorzystać potencjał pomysłu?

 

Reg

Zawsze cenię Twoje uwagi językowe, bardzo za nie dziękuję, wprowadziłam poprawki. I mam nadzieję, że pomimo niejasności lektura była choć trochę przyjemna :)

 

AP

Miło, że atmosferą wynagrodziłam Ci sens tekstu. Dzięki! :)

 

SzyszkowyDziadek

Chodziło zaledwie o łacinę :)

 

 

Pozdrawiam!

Avei, skoro wiesz, co jest powodem zarzucanych niejasności, łatwiej Ci będzie pracować nad zaprezentowaniem takiego opowiadania, z którego Ty będziesz zadowolona, a czytelnicy będą wiedzieć co przeczytali.

Cieszę się, że uznałaś uwagi za przydatne. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej.

 

Odkrywasz ten rejon jako pierwszy człowiek. Nie ma ścieżki. To ty ją musisz stworzyć.

Może lepiej brzmiałoby “wytyczyć”?

 

No i jak to u Ciebie, bardzo ładnie, plastycznie napisane. Powiedziałbym nawet, że poetycko :)

Historia prosta i podpisuję się pod uwagą Misia – zrozumiała od początku do końca. Tylko nie wiem, po co on tam właził. To znaczy, wiem, że chciał przed śmiercią zobaczyć szczyt i pełnię, tylko po jaką cholerę? Jakiś rytuał lokalny? W ogóle ta wspinaczka skojarzyła mi się z “Królestwami ściany” Silverberga, które są jednym z lepszych science fantasy, jakie w życiu przeczytałem. Przeczytaj opis z podesłanego linku, to dowiesz się konkretnie, czego mi tutaj zabrakło u Ciebie.

Niemniej jednak, podoba mi się język i klimat, a to, że napisałaś to w narracji z perspektywy drugiej osoby (i zrobiłaś to dobrze, co IMO uważam za rzadkość) kazało mi przez cały, krótki na szczęscie, tekst kiwać głową z uznaniem. Klikam.

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

Known some call is air am

Sens też jest ok. Chodziło mi jedynie o wskazanie, co według mnie było najmocniejszą stroną opowieści.

Język i opisy ładne, gorzej z realnością.

Tu idzie, tu przystaje, czas to się ślimaczy, to mknie do przodu, trudność drogi nie wskazuje na te ilości trupów, a dotarcie do drabiny nie wydaje się trudne.

Wiem, limit…

Ale może coś byś dopisała i posłała na ścieżkę B? Bo ten tekst ma potencjał!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Outta

 

Witaj!

Miło, że do mnie zajrzałeś i bardzo dziękuję za ciepłe słowa :) O Królestwie Ściany nie słyszałam, ale doskonale rozumiem, że mogło się skojarzyć. Zresztą wątek podróży/wspinaczki to w literaturze nic nowego. W przypadku mojego tekstu chciałam, aby czytelnik wpadł w pewien nastrój i ogólnie wydaje mi się, że mi się to udało. Jedynie problem z tym sensem, ale może wynika to z tego, że jako ludzie wciąż chcemy odpowiedzi? Brak niektórych odpowiedzi to zawsze pewien niedosyt. Z drugiej strony wydaje mi się, że lekki niedosyt to lepsze z czymś można pozostać po lekturze niż przesyt. No ale wiadomo, najlepiej trafić idealnie, tak że czytelnik zrozumie wszystko, co i jak i pomyśli ‘aha!’. Choć mi chyba bardziej chodziło o nastrój i metaforę wspinania się na szczyt niż dokładne przyczyny. No ale jeśli już mamy rozważać przyczyny, pozwolę sobie skopiować opis Królestwa Ściany ;)

“Dla Poliara i jego przyjaciela Traibena pielgrzymką ta stanowi jednak realizację życiowego marzenia. Przygotowują się od niej do dzieciństwa. Chcą z niej wyjść cało, nie jako szaleńcy, ale nauczyciele mądrości dla swego ludu.”

W przypadku mojego opowiadania nic nie jest wspomniane o tym, aby wyjść cało. Raczej bardziej zrozumiałe jest założenie, że się umiera na tym szczycie i wtedy rzeczywiście rodzą się pytania, ale po co? Ja próbowałam tu trochę myśleć jak alpinista. Po co oni się wspinają? Aby pokonywać swoje bariery, aby odkrywać nowe miejsca, aby zostać zapamiętanym, zapisanym w historii. Chociaż wrócić z wyprawy też pewnie chcą ;) Chyba na samym początku miałam gdzieś zdanie, że ‘udowodnisz im, że się uda’ czy coś takiego, ale w toku poprawek zdanie zniknęło. Teraz myślę, że może jednak lepiej, gdyby zostało.

Dziękuję za (jak zwykle u Ciebie) bogate rozważania po lekturze. I miło, że doceniłeś narrację drugoosobą :)

Pozdrawiam serdecznie!

 

 

Staruch

 

Cześć!

Masz rację, że poza głodem czy zmęczeniem to za dużo trudności we wspinaczce nie było. Jakieś wyzwanie po drodze na pewno by wzbogaciło tekst, ale jak sam przyznajesz, z limitem ciężko, chociaż to (oczywiście) najłatwiejsze wytłumaczenie ;)

Masz na myśli, żeby napisać rozszerzoną wersję tej wspinaczki na ścieżkę B? Hmm nie brałam takiej opcji pod uwagę, wydaje mi się, że w zasadzie przepada wtedy to opowiadanie w konkursie. Chyba że opisałabym wspinaczkę z punktu widzenia kogoś innego i teksty mogłyby (ale nie musiałyby być) komplementarne. No dałeś mi do myślenia…

W każdym razie dzięki za lekturę i komentarz! Pozdrawiam serdecznie!

Hej! 

 

No to tak – klimatu Ci tu nie brak, co przecież wiesz i to Ci się udało. Co do celu i powodów, to rozumiem o co Ci chodzi i choć dla czytelnika i jego wrażeń po lekturze ma to być utwór w stylu "chase is better than the catch", bo nie o cel chodzi, tylko o podróż, to nadal brakuje mi tego, co pcha bohatera do odbycia tej podróży.

Piszesz, że próbowałaś myśleć jak alpinista, i to też rozumiem, ale nie pochwalam – od dawna twierdzę, że alpiniści i inne osoby, które się wspinają to w wiekzzosci egoiści, w dodatku często osobowości narcystyczne. Oczywiście chodzi mi o tych "zawodowych" – zawsze mierzi mnie lament, kiedy któryś zginie, pozostawiając małżonka i dzieci. Skoro masz rodzinę, to rezygnujesz z hobby, które może cię zabić – na tym polega odpowiedzialność, której tym ludziom często brakuje. Teraz wyjdę na dupka, któremu brak empatii, ale mi tych ludzi nie żal – sami podjęli decyzję, zginęli z tego powodu, więc nie ma co po nich płakać. 

W królestwach ściany podróż jest rytuałem, który jest cykliczny. Oczywiście to, że dla bohaterów wspinaczka jest też marzeniem, wcale nie wyklucza faktu, że do podróży zostają zmuszeni przez tradycję, religię, wierzenia. Oni po prostu wierzą, że im akurat się uda i o tym marzą, by móc powrócić jako nauczyciele – w opisie tego nie ma, ale legenda głosi, że na szczycie mieszka bóg, który w przeszłości wiele razy pomagał ludom z podnóża, przekazując im wiedzę i wynalazki, które pozwoliły im na rozwój. Tylko od wielu już pokoleń nikomu nie udało się dotrzeć na szczyt i wrócić, taj jak to bywało onegdaj. Stąd ich marzenie – tam już ktoś dotarł wcześniej, więc oni mają realną szansę na powrót. Twój bohater nie ma. Chyba. 

No, ale ja się csepiam, a to przecież zaledwie szort i nie mogłaś w nim rozwijać wątków, na które można sobie pozwolić w powieści :) 

Pozdrawiam serdecznie 

Q

 

PS. Jak będzisz miała chwilę, to zapraszam pod mój ostatni szort, w którym mamy to co u Ciebie – klimat jest ważny, niekoniecznie historia ;) 

Link:

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/31524

Known some call is air am

Fajne, plastyczne opisy :) Zakończenia nie zrozumiałem (na szczęście na ratunek przyszedł Twój komentarz) ;)

 

Mokradła przypominają parujący kocioł smoły

heart

Wreszcie mgła rozpływa się.

To się na końcu mi jakoś nie gra.

Outta

 

Rozumiem Twoje zastrzeżenia. Chyba największym zarzutem tego opowiadania jest to, że to za ambitny pomysł na tę liczbę znaków :) Oczywiście zawsze można coś wywalić, żeby coś innego dodać, tylko pytanie, czy to ma sens w tym limicie. Tak czy siak, dzięki za podzielenie się Twoimi przemyśleniami, wezmę je do serca.

Zauważyłam także Twoją uwagę, co do ‘stworzyć ścieżkę’ – tak, ‘wytyczyć’ brzmi znacznie poprawniej, poprawione. Dzięki!

Co do Twojego szorta, przyznam się, że czytałam je jakiś tydzień temu, ale w pośpiechu zapomniałam skomentować. W każdym razie tekst napisałeś rewelacyjny i nie dziwię się, że dostałeś piórko :) Klimat naprawdę gęsty. Zaraz idę jeszcze pod ten szort, żeby Ci to napisać ;)

Pozdrawiam serdecznie

 

grzelulukas

 

Cześć!

Dzięki za wizytę! Miło, że klimat przypasował, choć szkoda, że potrzebny jest załącznik, żeby zrozumieć tekst :P

Pozdrawiam serdecznie!

Przeczytałem tekst, potem komentarze. I przed chwilą przeczytałem tekst raz jeszcze. Jest ciekawy i napisany niezłym piórem. Dzięki narracji klimacik rzeczywiście jest, ale fabuła pozostawia wiele niejasności. Nawet z przypisem autorki jej intencje pozostały dla mnie mgliste. Wyzwanie podjęte przez bohatera nie wydaje się aż tak bardzo trudne, jak tego chce narrator. Podobnie jak kilkorgu komentujących, zakończenie jest dla mnie nie zrozumiałe, trochę jakby doklejone z innej plasteliny.

Narracja w drugiej osobie w czasie teraźniejszym wciąga czytelnika, jest bardziej osobista, intymna, a jednocześnie z zasady nieco schizofreniczna, jakby bohater miał przy sobie mówiącego do niego i znającego jego odczucia obserwatora. I chyba ten ostatni aspekt jest tutaj trochę niewykorzystany.

Jak wspomniałem, jest dobrze. Pewnie czasu zabrakło, aby było bardzo dobrze.

Kilka uwag szczegółowych.

Mówią, że pełnia księżyca na Szczycie to najpiękniejszy widok, jaki można zobaczyć przed śmiercią.

Nieprecyzyjne jest to stwierdzenie. Nie lepiej brzmi np. “pełnia Księżyca oglądana ze Szczytu to najpiękniejszy widok […]”? A właśnie, Księżyc to, czy księżyc?

Skoro Szczyt to góra godna wielodniowej wspinaczki, to najwłaściwiej byłoby “oglądana ze szczytu Szczytu”. Ryzykowna nazwa jak na górę.

Ekwipunek szykujesz skromny, bo wiara jest najważniejsza, a każdy dodatkowy gram tylko ściąga w dół.

Czy bohater zamierza latać? W co wierzy? I dlaczego owa wiara pozwala na ograniczenie ekwipunku? Za dużo skrótów myślowych.

Wrócę, mówisz. Będziecie dumni.

Zastosowałaś dialog, ale nie zapisałaś go zgodnie z konwencją. Jeśli chcesz uniknąć dialogów, to może oznajmisz, co zostało powiedziane. Np. “Mówisz, że wrócisz. Że będą dumni”.

Szczyt muskają pierwsze promienie słońca, a dół otula mleczna mgła.

Kontekst wskazuje, że chodzi o podstawę, podnóże. “Dół góry” jakoś nie pasuje.

Wciągasz w płuca rześki zapach moczarów.

Tak, już zwracano na to uwagę. Moczary pachną czasem intensywnie, ale nawet w napadzie eufemizmu nie nazwałbym tego zapachu rześkim.

Lawirujesz na łupkach

Lawirować można pomiędzy przeszkodami, a bohater może np. skakać z łupka na łupek. Zresztą łupek to też niezbyt szczęśliwy wybór. Na mokradłach spodziewałbym się skakania z kępy na kępę lub na korzeń, ew. kamień, skałę.

adrenalina pruje w żyłach

Albo np. “pędzi w żyłach” lub “buzuje w żyłach”. Pruje to raczej żyły, ale to dość gwałtownie zakończyłoby przygodę.

Witają cię oplątane cierniami i białymi różami wrota lasu.

Płynniej by było “Witają cię wrota lasu oplątane cierniami i białymi różami”.

Zapraszają kwiatowym zapachem w ciągnący się ku górze tunel liści.

Albo np. “Kwiatowym zapachem zapraszają do ciągnącego się ku górze tunelu z liści”, albo np. “Kwiatowym zapachem wciągają w ciągnący się ku górze tunel z liści”. Nie zaprasza się “w coś”. Tunel liściasty lub z liści.

Miękka ściółka i odległe światło w koronach drzew usypiają cię, ale twarde korzenie co rusz wybudzają z marszowego transu.

Mam kłopot z tym zdaniem. “odległe światło”, czy raczej rozproszone, stłumione? Półmrok i łatwa droga mogą raczej uspokajać, koić. Usypiać w sumie też mogą, ale to raczej niewskazane w czasie marszu. I w jaki sposób korzenie wybudzają z transu?

Woń róż szybko przestaje cieszyć

A wcześniej cieszyła, czy zapraszała? A propos róż, w półcieniu by raczej nie rosły.

rozetowe zarośla

Są takie?

ciągną ubrania

Ciągną ubranie. Lub czepiają się ubrania.

Twoja ręka pali od mozolnych cięć nożem.

“Od mozolnego cięcia (l.p., czynność) nożem”, bowiem cięcia (l.m.) to np. rany. A może od “mozolnego czyszczenia drogi nożem”?

Ale chociaż znajdujesz dobre schronienie na sen.

Na sen proponuję dobrą książkę, a schronienie na nocleg, albo do spania.

Pierwsza noc jest spokojna.

Narracja jest w czasie teraźniejszym, więc “pierwsza” jest niepotrzebne.

Revelo trzepocze skrzydłami o pręty klatki.

Raczej np. “Trzepocząc skrzydłami Revelo uderza o pręty klatki.”

Kolejna warstwa lasu jest uboższa.

Chodzi zapewne o “kolejny las” lub “las kolejnej warstwy góry” lub “strefy góry”.

Niskie krzewy tnie zimny wiatr.

Mróz tnie, deszcz zacina, a wiatr? Nie spotkałem się z tnącym wiatrem.

Otaczają cię mlaszczące szczęki.

Mlaskać można językiem, ew. pyskiem.

w powietrzu rezonuje dziki rechot.

W samym powietrzu raczej nic nie zarezonuje. Może pomiędzy drzewami, ale też raczej nie. A może “w lesie odbija się echem”?

Masz wrażenie, że mieszkańcy lasu nie traktują cię poważnie, ale na wszelki wypadek nie podchodzą bliżej.

Pogrubiona część nie leży mi w kontekście. Jeśli ma to być synonim “nie boją się ciebie”, to bardzo odległy i trywializujący.

Po czasie grząski teren zamienia się w kamienne płyty.

Po jakimś konkretnym czasie? A może to odniesienie do “czasoprzestrzeni”, czyli zamiana domeny przestrzennej na czasową? Jeśli tak, to niefortunna.

Schody kierują cię do komnaty z szeregiem półek – setki wąskich cieni ciągną się przed tobą.

A może z “rzędem (rzędami) regałów (szaf)”. Półka jest jedna, może być ścienna lub być elementem np. regału.

Gromadzisz zapasy wody i jedzenia

Jeśli była tam spiżarnia tak stara, jak książki, to jedzenie też by się w proch rozpadło. A jeśli bohater zaopatruje się na zewnątrz, to nie wynika to z kontekstu.

wpatrujesz się w zanurzony w chmurach Szczyt

Jeśli Szczyt jest wyżej od obserwatora, to raczej “otulony chmurami” lub “ginie w chmurach”. Krajobraz zanurzony w chmurach można by oglądać np. z samolotu.

Cofasz się i ściągasz (znosisz) do bagna kamienie, gałęzie, liście, cokolwiek, co wpadnie ci w ręce i jesteś w stanie unieść. Byle tylko móc przejść dalej. Wciąż masz siły pomimo wyczerpania – niesie cię wiara, że zbliżasz się do celu.

Wreszcie mgła rozwiewa się

Wyciągasz nóż i grawerujesz w drewnie datę oraz swoje imię i nazwisko.

Raczej “wycinasz”, bo zapewne “na szybko” pod wpływem chwili, emocji. Grawerowanie to wg mnie sztuka ornamentacji.

pustym ekwipunku.

Ekwipunek to całość wyposażenia, prowiantu. Pusty może być np. plecak lub torba.

Szczyt się nie kończy. Droga prowadzi po drabinie do samego nieba.

Skoro Szczyt to góra, to góra jednak się kończy. Lepiej by było np. “Szczyt to nie koniec drogi. Prowadzi ona bowiem po drabinie do samego nieba”.

Dodajesz ją do rulonu przy nodze Revelo i wypuszczasz ptaka. Szybuje w dół i szybko znika w pokrywie chmur.

To chyba bardzo duży ptak, skoro jest w stanie unieść rulon z notatkami wielodniowych badań biblioteki…

O końcówce już pisałem. Po kolejnym czytaniu nadal nie rozumiem. Uciekanie się w mgłę mistycyzmu?

 

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Opowiadanie mi się podobało i narracja w drugiej osobie też. Zakończenie było dal mnie zrozumiałe. Jedyna uwaga to, że szczyt się skończył, wspinaczka trwała nadal.

Pozdrawiamsmiley

devil

Nowa Fantastyka