- publicystyka: Gra o Tron 3 – odcinek trzeci, czyli gadki szmatki

publicystyka:

Gra o Tron 3 – odcinek trzeci, czyli gadki szmatki

Gra o Tron 3 odcinek trzeci, czyli gadki szmatki

 

Za nami kolejny odcinek. Trochę przegadany, większość dialogów była raczej miałka, zabrakło ostrości sprzed tygodnia. Sytuację ratują dwa mocniejsze akcenty. I wygląda, że to reguła. W każdym sezonie trzeci epizod jest niezadowalający, mało dynamiczny, nudnawy. W tym punkcie zwrotnym opadają już emocje wiernych widzów, którzy musieli czekać prawie rok, wydarzenia otwierające sezon przebrzmiały, a scenarzyści muszą pchnąć fabułę do przodu i jakoś dotrzeć do kolejnych kamieni milowych.

 

Sporo czasu poświęcono wątkowi w Dorzeczu i w dużej mierze dzięki temu wypadł zgrabnie i zrozumiale. W końcu zaprezentowano Robba (Richard Madden) jako króla z prawdziwego zdarzenia. Wcześniej trochę tego brakowało. Nie roztaczał wokół siebie aury szacunku. Wprowadzono również dwóch nowych bohaterów i obaj wypadli wyśmienicie. Clive Russel (Wilkołak, oba fimy Sherlock Holmes, Thor: Mroczny Świat) doskonale oddaje Blackfisha, stryja Catelyn. Podstarzały, ogorzały, ale z bijącą od niego mądrością i doświadczeniem. Natomiast młodszy brat Cat, Edmure Tully (Tobias Menzies, Brutus z serialu "Rzym"), to jego absolutne przeciwieństwo. Świeżo upieczony Lord Dorzecza jest zielony i za wszelką cenę próbuje dowieść swojej wartości, co nie do końca mu się udaje. Kwintesencją relacji panujących w Riverrun jest scena pogrzebu. Po trzech nieudanych próbach podpalenia łodzi z ciałem, Blackfish wyrywa łuk Edmurowi. Ufa swoim umiejętnością na tyle, że nie czeka aż strzała dosięgnie celu. Po prostu odwraca się i odchodzi.

 

Warto też pochylić się nad postacią Catelyn Stark (Michelle Firley). W powieści za nią nie przepadałem, ale serialowa kreacja wydaje się być bardzo interesująca. Już drugi odcinek przedstawiane są nieszczęścia, które ją spotykają. Mam nadzieję, że ta linia Cat zostanie utrzymana, ponieważ w rewelacyjny sposób uwiarygodniałaby przyszłe wydarzenia.

 

Za Wąskim Morzem póki co spokojnie. Dany (Emilia Clarke) ma teraz dwóch doradców, Mormonta (Iain Glen) i Selmy'ego (Ian MCElhinney), którzy mają jednak zupełnie inną wizję tego, jak powinna odzyskać Żelazny Tron. Mormont (skazany na banicje za handel niewolnikami) uważa nieczyste zagrywki i kupowanie niewolników za jedyne rozwiązanie, natomiast Selmy (honorowy rycerz) twierdzi, że w imieniu królowej powinni walczyć ci, którzy ją kochają. Dialog jest naprawdę dobrze napisany (z pazurem), wizualizuje dylemat, z którym boryka się Daenerys. Liczę, że kontrast i różnice pomiędzy Mormontem i Selmym będą przyczyną jeszcze wielu takich rozmów. Przy okazji dodam, że Nathalie Emmanuel (grająca Missandei) to bardzo ładna dziewczyna, a pomnik Harpii wyszedł specjalistom od efektów zadziwiająco przyzwoicie.

 

Za Murem też nie dzieje się zbyt wiele. Ot, Mance (Ciarán Hinds) wydaje rozkaz. Trochę ciekawiej jest u Lorda Dowódcy (James Cosmo). Gdy Czarni Bracia dochodzą do domu Crastera (Robert Pugh – świetnie potrafi zagrać wyjątkowo nieprzyjaznego faceta), to wyglądają jak istny Danse Macabre – ledwo idący, ranni, bez żadnej nadziei. Zwiastuni śmierci.

 

Na uwagę zasługuje scena zebrania Małej Rady – pełna podtekstów i dwuznaczności. Cersei (Lena Headey) ostentacyjnie przenosi krzesło tak, żeby zasiąść po prawicy ojca, podkreśla swoją pozycje na dworze. Natomiast Tyrion (Peter Dinklage), w jeszcze bardziej ostentacyjny sposób, siada tak, żeby być jak najdalej od Tywina. Pokazuje gdzie znalazł się po tym, jak stracił tytuł namiestnika. Do tego dochodzi "hierarchia siadania", wyraźnie uwidacznia ambicje, ego i faktyczną wagę reszt członków rady. Dziwi zupełne nieeksploatowanie postaci Littlefingera (Aidan Gillen) i Varysa (Conleth Hill). Ten duet ma duży potencjał i w zeszłych sezonach był bardzo wysoko oceniany.

 

W tym odcinku (w przeciwieństwie do zeszłego) nie poskąpiono nam odrobiny humoru. Chodzi oczywiście o sceny w burdelu. Tyrion, dziękując Podrickowi (Daniel Portman, GoT to jego debiut) za ocalenie życia, wprowadza go do świata mężczyzn. Przyznam, że śmiałem się od początku do samiutkiego końca (choć węzeł meereński nie należał do specjalnie estetycznych). Pointę można było łatwo odgadnąć, ale za to miny Bronna i Tyriona, gdy zrozumieli o co chodzi – bezcenne.

 

Wątek Aryi (Maisie Williams) nie należy do zbyt dobrze realizowanych. Samo przyspieszenie odkrycia tożsamości było udanym posunięciem, dodało dynamiczności. Ale w tym odcinku, jedyne co było fajne, to chlebowy wilk (ja tam od razu rozpoznałem). Kto z was zorientował się, o co chodziło Aryi, gdy z wyrzutem zapytała Ogara (Rory McCan) o gospodę? W ogóle nie rozumiałem tej krótkiej rozmowy, do czasu, gdy znalazłem informacje, że to jakoby ta sama gospoda, w której Clegane zabił jej przyjaciela, Mycaha.

 

Co do wątku Theona, to póki co sprawę przemilczę. Nie bardzo potrafię go zinterpretować, a moje przypuszczenia wybiegają tak bardzo wprzód, że byłyby zbyt dużym spoilerem. Co do sceny pościgu, najszybsza okazała się jak zwykle osoba, która jechała naokoło i okrążała zbiega. Zawsze zastanawiała mnie ta dziwna zależność z amerykańskich produkcji.

 

Na koniec zostawiłem sobie punkt kulminacyjny odcinka, czyli Brienne (Gwendoline Christie) i Jaimego (Nikolaj Coster-Waldau). Ich relacja wyraźnie z odcinka na odcinek wkracza w kolejne fazy. Gdy oboje znaleźli się w podobnej sytuacji (więźnia), zaczęła być widoczna zażyłość (w końcu prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie). Lannister, pomimo, że dalej utrzymuje ostry ton wypowiedzi, zaczął autentycznie martwić się o Brienne (czyżby Syndrom Sztokholmski?). Costerowi-Waldau nieźle udaje się zaprezentować te subtelne różnice, tę metamorfozę. Za to Christie w równie umiejętny sposób gra osobę, której wszystko wymknęło się spod kontroli. Również bardzo spodobała mi się scena finałowa, jest świetnie napisana. Ładnie pokazali, że Jaime w końcu poznał zwykłych ludzi, którzy jego cwaną gadkę zinterpretują zupełnie po swojemu. Sądziłem, że ucięcie mu dłoni wywoła burzę równą tej, po ścięciu Neda Starka, ale wygląda na to, że większość widzów, albo do takich niespodzianek się już przyzwyczaiła, albo zwyczajnie przeczytała książkę.

 

Z początku uznałem, że puszczenie skocznej piosenki, tuż po takim dramatycznym wydarzeniu było sporym błędem, jednak po przemyśleniu sprawy, uważam, że to świetne zagranie. Po pierwsze, to właśnie „Dziewicę Cud” śpiewali ludzie Boltona, po drugie, odniosłem wrażenie, że ekipa chciała przesłać widzom komunikat mniej więcej takiej treści: „Fuck you! Everything is possible!”

 

Ten odcinek, pomimo kilku niezłych scen, nie przypadł mi do gustu. Odnoszę wrażenie, że powoli fabuła powieści przestaje się mieścić w ramy serialu. Niektóre wątki wyglądają jak wciśnięte na siłę. Rozmowa Talisy Stark (Oona Chaplin) z małymi Lannisterskimi zakładnikami, czy nawet wymiana zdań Stannisa (Stephen Dillane, choć przyznacie, że nieźle odgrywa psychola) z Melisandre (Carice van Houten) można by spokojnie wyciąć i odcinek nic by nie stracił, a nawet zyskał na klarowności. Jako widza, drażni mnie to, że bohaterowi poświęca się kilka sekund po to, żeby uzasadnić wydarzenia z odcinka za trzy tygodnie. Myślę, że żeby serial dalej trzymał się kupy, tylko część fabuły powinna być przedstawiona w serialu.

 

Pozdrawiam i zapraszam do dyskusji,

Snow

 

PS Dajcie znać, jak wam się spodobała piosenka "Niedźwiedź i dziewica cud" (The Bear and The Maiden Fair). W powieści nigdy mi się nie podobała, ale jeśli chodzi o wykonanie w serialu, to w sumie było nieźle.

 

PS 2 W najnowszym numerze CD Action (5/2013) znalazła się pełna wersja "Gra o Tron: Początek", a ponadto ciekawy artykuł o czytnikach i sklepach z e-bookami.

Komentarze

UWAGA SPOILERY!!!

Z wątkiem Theona jest tak: postać znika w powieści na całe dwa tomy, więc aby zachować ją w serialu, trzeba pokazać, co się działo w międzyczasie. A działo się to, że trafił w ręce Ramsaya Boltona - jednego z najgorszych psycholi w całej "Pieśni Lodu i Ognia"; gorszego może nawet od Gregora Clegane'a, bo Góra był po prostu okrutnym bydlęciem, a Bękart jest w dodatku cwany. Jeśli dobrze pamiętam, hobby Ramsaya, oprócz "zwykłych tortur" i obdzierania ze skóry, było polowanie na ludzi (głównie na kobiety) - przy czym najpierw dawał swoim ofiarom pozorną nadzieję na ucieczkę. Wygląda zatem na to, że scenarzyści GoT zafundują nam cały dodatkowy wątek poświęcony temu, jak Ramsay Bolton łamie psychicznie i fizycznie Theona i robi z niego Fetora.

A ja miałam kompletnie inny odbiór "sceny krzeseł", podczas zebrania Małej Rady.

Miałam wrażenie, że Tyrion rzucił wyzwanie Tywinowi. Gdyby usiadł tam, gdzie stało krzesło, byłby najdalej ze wszystkich, a jednocześnie niewidoczny za trzema dorosłymi mężczyznami. A tak, wyeksponował się na drugim końcu stołu, wprost przed Tywinem, a jednocześnie daleko od swej ukochanej siostry, jakby się od niej odcinał. A przy tym wszystkim podkreślając, że jest sam, że został odtrącony, ale wciąż jest dumny.

A jednocześnie jest na przeciwn niego, jakby rzucał mu wyzwanie. Ja to tak odczytała. Gdyby usiadł tam, gdzie stało krzesło, byłby najdalej ze wszystkich, a jednocześnie niewidoczny za trzema dorosłymi mężczyznami. A tak, wyeksponował się na drugim końcu stołu, wprost przed Tywinem.

No szlag. Proszę, pomińcie ostatni akapit, bo to luźna uwaga rzucona przy innej okazji ^^'

SPOILERY

JeRzy, zgadzam się w tej kwestii, ale mimo wszystko w retrospekcjach było to dość dobrze opisane i w serialu zmierza to w trochę inną stronę. Mam wrażenie, że za kilka odcinków (2, może 3, ale z drugiej strony mogą to równie dobrze ujawnić dopiero w przyszłym sezonie), wyjdzie na jaw, że Ramsay dla zabawy, żeby złamać Theona, zabił nawet własnych ludzi.

Ramsay polował na ludzi ze swoimi psami, co było bardzo charakterystyczne i często podkreślane (zdaje się mówiono o nich per "Ślicznotki", albo "Dziewczyny", nie pamiętam), w serialu tego nie ma. No nic, zobaczymy, na czym to się skończy.

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Mnie najbardziej do gustu przypadły dialogi w scenie kupowania armii przez tę fajną blondynkę ze smokami. 

Fakt, odcinek był mocno nudnawy, ale w książce w tych okolicach dzieje się jeszcze mniej i mam wrażenie, że udało się twórcom serialu wykrzesać z bohaterów i widzów jakieś emocje. Np. w scenie rozstania Aryi, Gendry'ego i Gorącej Bułki, w ogóle nie zapamiętałam tej sceny z książki. Fajnie też, że Edmure Tully, jedna z licznych bezpłciowych postaci, dostał jakąś osobowość i został skonfrontowany z Robbem. 

Podobnie jak Ty zastanawiam się nad znaczeniem niektórych scen, np. tej z młodymi Lannisterami, taka scena z d... wzięta :) Może będzie to miało znaczenie w kolejnym odcinku.

Zdecydowanie lepiej oglądało mi się serial bez znajomości książki i zdecydowanie lepiej czytało książkę po obejrzeniu serialu. Teraz co chwila irytuje mnie, że czytałam książkę, a za Chiny nie wiem, kim są poszczególne postaci, zwłaszcza że są interesująco zagrane (np. Blackfish, którego jakoś tam mgliście pamiętałam że był wujem Cat i już).

A może to, że Talisa opatrywała małe Lannisterki (żona Króla Pólnocy!) miało wskazywać na jej dobroć, bezinteresowność etc.?
;)

*małych Lannisterków

Nowa Fantastyka