- publicystyka: Zabawa z dawna oczekiwana, „Hobbit: Niezwykła podróż" - Recenzja

publicystyka:

Zabawa z dawna oczekiwana, „Hobbit: Niezwykła podróż" - Recenzja

Koniec świata każdy odżałował na swój sposób, jednak wszyscy fantaści żyjący w Polsce niewątpliwie rozpaczali, że nie zdążą na premierę filmu „Hobbit: Niezwykła podróż." Na szczęście apokalipsę odwołano i Polacy odetchnęli z ulgą; mogli brać się za rezerwację biletów.

 

Wszystko za sprawą wytwórni Metro-Goldwyn-Mayer, która postanowiła zekranizować „Hobbita", a na plan filmowy zaciągnęła Petera Jacksona. Po sukcesie „Władcy Pierścieni" można się było spodziewać, że prędzej czy później Śródziemie powróci na ekrany. Chyba nikt nie wątpił w to, że ten dzień kiedyś nadejdzie – nawet sam Jackson, który zarzekał się, że nie będzie po raz wtóry pracował nad światem wykreowanym przez Tolkiena. Jednak ani perspektywa współpracy z trzynastoma krasnoludami, ani siedem lat spędzonych na planie „Władcy Pierścieni" nie powstrzymały nowozelandzkiego reżysera przed powrotem do świata orków, elfów i goblinów. I choć „Hobbit" był spodziewany, nie znaczy, że nie został przyjęty z entuzjazmem. Im bliżej premiery, tym bardziej atmosfera wokół filmu gęstniała, a wszelkie oficjalne i mniej oficjalne trailery jedynie potęgowały napięcie. Szczególnej psychozy doświadczyli polscy miłośnicy fantastyki, dowiedziawszy się, że nie będą uczestniczyli w światowej premierze, a przyjdzie im czekać prawie miesiąc dłużej. Momentem krytycznym okazała się informacja o podzieleniu „Hobbita" na trzy części. Tego było już za wiele! „Hobbit", czyli tam i z powrotem pióra J.R.R. Tolkiena – jedna z pierwszych literackich podróży, od której wielu rozpoczęło przygodę z fantastyką. Jak więc siedzieć spokojnie, kiedy ktoś majstruje przy naszym dzieciństwie! Zmaltretowanym fanom nie pozostało nic innego, tylko wybrać się do kina i zobaczyć na własne oczy, jaki kształt przybrały wizje z dzieciństwa.

 

Powieść „Hobbit", czyli tam i z powrotem opisuje wyprawę hobbita Bilbo Bagginsa, czarodzieja Gandalfa i trzynastu krasnoludów na Samotną Górę. Celem kompanii jest wyzwolenie Ereboru, ojczyzny brodatej rasy, wraz z jego niezliczonymi bogactwami, od panującego tam smoka Smauga. Przed laty wielkie i potężne krasnoludzkie królestwo zostało zaatakowane i zdobyte przez bestię, a jego mieszkańcy, by ratować życie, musieli udać się na wygnanie. Po latach Thorin Dębowa Tarcza, dziedzic Ereboru, za namową czarodzieja Gandalfa postanawia odzyskać utracony dom.

 

Pierwsza część filmowej trylogii, czyli Hobbit: Niezwykła podróż, przedstawia przygotowania do podróży na Samotną Górę i jej pierwszy etap. Niech nie będzie to jednak mylące, sama wędrówka po krainach Śródziemia obfituje w mnóstwo przygód. Krasnoludy, rasa dumna i uparta, nie cieszą się nadmierną życzliwością wśród innych mieszkańców świata wykreowanego przez Tolkiena, a co za tym idzie, często, gęsto muszą uciekać, kryć się i chować. Szczególnie podpadli orkom, ścigającym fanatycznie bohaterów po całym Śródziemiu, niczym kibice wrogiego klubu piłkarskiego,

 

Film nie opisuje przygody hobbita, który przestąpił próg swej nory i powędrował w świat. To opowieść o odzyskaniu dziedzictwa przez krasnoludy. Ekranizacja skupia się na jak najdokładniejszym ukazaniu widzom tragedii brodatej rasy. Z tym wiąże się podzielenie obrazu na trzy części. Historia krasnoludów, dość skąpo opisana w książkowym „Hobbicie", w filmie została wzbogacona o wątki, jakie można odnaleźć w „Niedokończonych opowieściach" J.R.R. Tolkiena, a także w dodatkach do „Powrotu Króla". Drugim istotnym rozwinięciem fabularnym jest wątek Gandalfa. Widz dowiaduje się, co było powodem tak częstych zniknięć czarodzieja podczas podróży na Samotną Górę. Na takie rozwiązanie można spojrzeć z dwóch stron: albo krytykować domniemaną chciwość twórców filmu, albo cieszyć się, że reżyser tym razem nie pozbawia ekranizacji wątków pobocznych, jak było w przypadku „Władcy Pierścieni", co pozwala na obejrzenie historii bogatej w szczegóły.

 

Czy to powszechny dziś antropocentryzm kazał stworzyć bohaterów, którzy oprócz tego, że zwani są krasnoludami i charakteryzują się niskim wzrostem, wyglądają jak nieco ekscentryczni ludzie? Chyba wszyscy pamiętają Gimlego z „Władcy Pierścieni" – krasnolud, jak się patrzy. Przyglądając się postaciom w „Hobbicie", można mieć sporo wątpliwości co do ich pochodzenia. Thorin Dębowa Tarcza, organizator wyprawy na Samotną Górę, bardziej przypomina Aragorna, niż swego pobratymca – Gimlego. Na szczęście nie wszyscy zostali tak nowatorsko potraktowani. Stworzony do swej roli Ian McKellen znów wciela się w postać czarodzieja. Choć wygląda na zmęczonego, spisuje się znakomicie. Powraca jako poczciwy Gandalf Szary, który kręci się po świecie i angażuje w przeróżne przygody, byle tylko nie zajmować się sprawami nudnej Rady. Wisienką na torcie jest bez wątpienia Martin Freeman, czyli Bilbo Baggins. Aktor świetnie odnalazł się w nowej skórze, doskonale uzewnętrzniając uczucia, jakie targają nawykłym do wygód i spokoju, rzuconym w wir niezwykłych wydarzeń hobbitem.

 

Krajobrazy Nowej Zelandii, ojczyzny kinowego Śródziemia, wraz z baśniową konwencją filmu urzeczywistniły zamierzenie Jacksona. Na jednej z konferencji prasowych reżyser zapowiedział: „wyrwę widza z kinowego fotela i przeniosę w świat przygody". „Przygody" przez duże „P”, która porywa już od pierwszych minut filmu. Momentami, w zalewie scen, trudno jest nadążyć za kwestiami dialogowymi, szczególnie gdy ogląda się seans z napisami. W filmie dzieje się dużo i szybko, taki sposób wybrał Jackson, a jeśli kogoś to dziwi, nie powinno. „Hobbit" to nie „Władca Pierścieni", nie ma więc sensu porównywać ani doszukiwać się podobieństw, w końcu pierwsze dzieło Tolkiena charakteryzuje się nieskomplikowaną fabułą z mnóstwem akcji i dużą dawką humoru, trzytomowa powieść natomiast dedykowana jest dorosłemu odbiorcy. Jackson doskonale zdawał sobie z tego sprawę – filmowy „Hobbit" ma lekki i humorystyczny ton, dokładnie taki, jak w powieści. Ponure sceny, gdzie pojawiają się plugawi mieszkańcy Śródziemia, łagodzi humor, a całą grozę rozładowują komiczni bohaterowie.

 

Dobitnym akcentem podkreślającym baśniowość filmu są efekty specjalne. To również zasługa Petera i jego wytwórni. Barwne sceny, postacie rubasznych orków czy niezbyt bystrych i przez to zabawnych trolli – wszystko to powoduje, że film nie jest odbierany na poważnie. To rozrywka w czystej postaci, bajka dla dzieci przedstawiona w sposób interesujący dla dorosłych. Może i sam Jackson postanowił podejść z dystansem do Śródziemia i tym razem opowiedzieć lekką i przyjemną historię, dla odmiany po poważnej i pompatycznej trylogii. Jeśli ktoś liczył na film utrzymany w konwencji „Władcy Pierścieni", niestety, srodze się zawiedzie.

 

Możliwe, że niektórzy pomyślą, iż Jackson tym razem się nie postarał, że w filmie czegoś zabrakło. Złośliwi mogą nawet cofnąć się do czasu, kiedy nie był on jeszcze światowej sławy reżyserem, bez superprodukcji na koncie. Bo kiedy stąpał po nieznanym lądzie, każdy jego krok cechowała ostrożność. I wtedy, podczas kręcenia trylogii, maniakalnie wręcz dbał o utrzymanie nastroju znanego z książek, gdyż nie był w stanie przewidzieć reakcji oczekujących z zapartym tchem, ale i bardzo wymagających miłośników prozy Tolkiena.

 

Co innego próbować, a co innego być przekonanym o sukcesie i dorobić się jeszcze jednego aplauzu.

 

 

 

 

Za korektę tekstu dziękuję Annie Drwal

 

Recenzja publikowana równiez na portalu www.efantastyka.pl

Komentarze

Pomijając już to, że patrzę na "Hobbita" odmiennie, to moim zdaniem pytanie w ostatnim akapicie jest naprawdę fatalnym podsumowaniem. Coś jak "Mówisz, że Małysz źle skoczył? To sam skocz lepiej".

Powinno być również raczej "Powrót Króla" (dużą literą).

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Z pewnością nie dorównałabym reżyserowi wizjonerstwem, natomiast z drugiej strony wydaje mi się również, że trudno tu mówić o wizjonerstwie - tym razem Jackson wszedł w świat, który już był wykreowany we "Władcy Pierścieni". To w przypadku pierwszej trylogii chodziło o wizję, teraz raczej o to, by tej wizji dorównać, nie żeby stworzyć nową. Korzystając z berylowego porównania do Małysza, Jacson mógł pobić swój rekord skoczni, ale nie mógł skoczyć w zupełnie inną stronę ;)

Poprawki naniesione. Długo zastanawiałam się nad podsumowaniem i wyszło na to, że forma zwięzła wypada lepiej. Poprawione. Dzięki za przeczytanie. Berylu może rozwiń myśl, bo ciekawa jestem Twojej opinii dotyczącej filmu. 

Zarzut podstawowy dla opisywanego dzieła to zatracenie proporcji między Hobbitem i Władcą. Złośliwi mawiają, że następny będzie Simarilion, nakręcony w formie kilkuset odcinków serialu inspirowanego Niewolnicą Isaurą. Go Jackson Go!

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Jak dla mnie, ten film jest po prostu nieudany. Głupawe sceny, przydługi i niewciągający. Osobiście lubię dzieła Tolkiena, ale Peter Jackson chyba nie orientuje się w ich klimacie i przekazie.

Mi się film podobał:) Mniej poważny, epicki, niż Władca Pierścieni, taka bajka, ale w porządku:) 

Ale w trzech częściach?!!!

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Pierwsza mnie wciągnęła:) I tego się spodziewam po następnych:) Podział na części to nic złego, jeśli film nie nudzi. Poza tym, nie wiem, rinosie, czy zauważyłeś, ile ważnych scen i motywów z Władcy Pierścieni nie pojawiło się w wersji filmowej. Może tym razem Peterowi uda się zmieścić więcej motywów z dzieła Tolkiena:)

Nowa Fantastyka