- publicystyka: Scott Smith, „Ruiny” - recenzja

publicystyka:

Scott Smith, „Ruiny” - recenzja

 

 

 

 

 

 

Preferuję horrory.

Skrzypnięcie podłogowej deski, głucha noc rozciągająca ten dźwięk w nieskończoność. Cicho zamykające się drzwi, kilka kroków na strychu – hałasy w opuszczonym domu, w którym nie ma nikogo żywego. Coś bladego, pełznącego do nas przez pokój. Wilgotne korytarze, po których zawodzi wiatr... nie, nie – wcale nie wiatr. Droga przez las. Mgła. Głuchy odgłos kroków za plecami, szybkie spojrzenie za siebie, świst opadającego młota, chrzęst łamanych zębów, chlupot krwi na buty.

 

Coś jeszcze może zamienić w żyłach krew w odłamki lodu?

Lato. Wysoko stojące na niebie słońce, zapach bujnej, soczyście zielonej roślinności, piasek na plaży, szum morza. Grupa wczasowiczów, alkohol, zabawa. Mapa do wykopalisk archeologicznych. Wyprawa do meksykańskiej dżungli. Pułapka, uwięzienie, palący żar słońca, brak wody, głód. Połamane kości, ból, choroba, gorączka, szaleństwo, śmierć – „Ruiny” to jeden wielki krzyk przerażenia, powiedział sam Stephen King i byłabym największą kłamczuchą na świecie, gdybym twierdziła, że się z nim nie zgadzam.

 

Powieść zaczyna się leniwie, wręcz ospale. Sam początek czytałam przez trzy wieczory, nieuchronnie zasypiając po kilkunastu stronach. Doszłam do wniosku, że książka jest doskonałym „usypiaczem”. Przy tak leniwej narracji człowiek szybko zwalnia „obroty”, wycisza się, zapada w sen, a potem śpi długo, błogo, mocno i spokojnie. Postanowiłam skorzystać, bo dlaczego nie? W końcu w życiu także o to chodzi, żeby się człowiek dobrze wyspał. A potem minęłam siedemdziesiątą stronę i już nie mogłam zasnąć. Przez kolejne dwa dni snułam się z podpuchniętymi oczami, robiąc za reklamę kawy i antyreklamę życia nocnego.

 

Narracja nic nie straciła ze swej ospałości. Celowo używam określenia „nie straciła”, bowiem w „Ruinach” zupełnie nie chodzi o to, by działo się dużo i szybko. To, co z początku mnie zniechęcało, okazało się jednym z największych atutów książki. Powieść jest mocna, brutalna, ponura i ciężka. Chwilami naprawdę przeraża, przez resztę stron natomiast utrzymuje czytelnika w stanie szoku. To długa, powolna, pełna bólu i szaleństwa droga, z godziny na godzinę wydzierająca z serca nadzieję na ratunek, uświadamiająca, że naszych krzyków jednak nikt nie usłyszy, że jednak nikt nie przyjdzie, aby nam pomóc. A ból staje się coraz gorszy i gorszy i tylko śmierć śmieje się coraz głośniej.

 

Scott Smith pisze ten horror z pozorną ospałością – pozorną, bo to wcale nie ospałość. Raczej niewzruszona obojętność. Autor nie przyspiesza, kiedy słychać trzask gruchotanych kości Pabla, nie przyspiesza, kiedy Erickowi ostrze noża kroi ciało, wyrywając z gardła nieludzki wrzask, nie przyspiesza, żeby jak najprędzej było po wszystkim. Wolno, brutalnie, niewzruszenie kroczy przez koszmar, podczas gdy bohaterowie tracą części ciała, krew, nadzieję i rozum. Nie jest to jednak jeden z tych horrorów, gdzie posoka leje się strumieniami. Przeciwnie – Smith upuszcza bohaterom tej krwi powoli, po troszku, a jednak stale i nieuchronnie. Nie ma ratunku, nie ma litości. W pułapce czeka wolna, brutalna śmierć. Poza pułapką tylko brutalna.

Komentarze

Książki nie czytałem, ale recenzja (przynajmniej na tyle, na ile potrafię ocenić) świetne!

Pierwsze słyszę, pierwsze widzę, ale Twoja recenzja jest taka, że od razu ma się ochotę po te "Ruiny" sięgnąć :)

od razu ma się ochotę po te "Ruiny" sięgnąć - to dobrze, to znaczy, że się udała :D 

Gdybym nie czytał, zachęciłabyś mnie. :) Książka dobra, bardzo mocna, ale zakończenie zdecydowanie rozczarowuje i pozostawia niesmak.

Chyba jednak bliżej mi do Kinga.

Mnie się natomiast zakończenie zdecydowanie podobało. Wręcz wkurzyłam sie na film, w którym zakończenie zmienili i polecieli sztampą.

To jakoś w miarę niedawno chyba było ekranizowane, prawda?

Mhm, w 2008, książka w Polsce wyszła rok wcześniej.

Świetna książka, jeden z lepszych horrorów, jakie czytałem. Polecam.

Nowa Fantastyka