- publicystyka: In Time. Recenzja filmu

publicystyka:

In Time. Recenzja filmu

Każdy z nas zna frazes, że czas to pieniądz. Załóżmy jednak, że czas jest wart o wiele więcej: czas to życie! Will Salas – w tej roli całkiem przyzwoity Justin Timberlake – przeciętny robotnik, żyje z dnia na dzień (dosłownie!) w świecie, gdzie ceną ludzkiej pracy jest czas, mierzony wbudowanymi w rękach zegarami. W chwili ukończenia dwudziestego piątego roku życia zaczyna się odliczanie. Resztę życia można przedłużyć, pracując za marne stawki lub po prostu kradnąc go innym. Kiedy czas się kończy, człowiek umiera. Porządku w prawidłowym przepływie czasu, który w świecie przedstawionym jest czymś w rodzaju surowca, strzegą strażnicy czasu. Przez przypadek Will ratuje mężczyznę chcącego uwolnić się od nieznośnego życia. Otrzymuje odeń resztę życia: sto lat. Skąd przypadkowy facet ma go aż tyle? Okazuje się, że są specjalne strefy czasowe, i że istnieje arystokracja, która dzięki swym wpływom może żyć wiecznie. Tyle, że żyją ponad miarę kosztem innych. Will, który ma w sobie duszę wojownika, porywa córkę czasowego barona – niezły Vincent Kartheiser – i staje się futurologicznym Robin Hoodem. Kto tak naprawdę dysponuje czasem i na jakich zasadach funkcjonuje jego równowaga, o której dość enigmatycznie wspominają strażnicy czasu? To zagadnienie, podobnie jak i wiele innych wątków, pozostało bez wyjaśnienia.

 

Gra aktorska bez fajerwerków. Amanda Seyfried – filmowa Sylvia Weiss – córka czasowego barona Weissa, oprócz robienia wielkich oczu prezentuje w niewiele. Nawet potencjał, jaki kryje jej apetyczne ciało, nie został przez reżysera należycie wykorzystany. A szkoda!

 

Scenariusz opiera się na całkiem zgrabnym pomyśle, któremu dotychczasowi recenzenci wytykają braki fabularne. Rzeczywiście niewiele dowiadujemy się na temat świata, w którym czas stał się walutą, ale osobiście nie uważam tego za wadę. Może lepiej samemu zastanowić się, do czego musiałoby dojść, aby świat filmowy stał się „naszym” światem? Czy potrzeba do tego wiele, czy może już tylko niewiele? W końcu poszukiwania genu długowieczności trwają w najlepsze, a wyniki owych poszukiwań z pewnością nie trafią w pierwszym rzędzie do przeciętnego obywatela, którego przeważnie stać na suplementy witaminowe . Całość, mimo iż przypomina przydługawy wideoklip pozbawiony muzyki, może skłaniać do refleksji na temat czasu, jaki mamy do dyspozycji oraz sposobu, w jaki go wykorzystujemy. Może faktycznie najlepiej dzielić się nim z innymi?

 

Komentarze

Za dużo streszczenia fabuły (cały pierwszy akapit), za dużo rozmyślań ( chodzi mi o kawałek od "do czego musiałoby..." aż do przedostatniego zdania). Wychodzi na to, że zdań recenzujących jest w tej recenzji jak na lekarstwo i w sumie żadnych przydatnych informacji dla ewentualnego widza nie zawiera. 

Film sprawia wrażenie niemiłosiernie pociętego przez producentów, byle się zmieścić w przepisowych 1:30. Szkoda, bo bo pół godziny dłużej nie zaszkodziłoby mu i może pozwoliło na pełniejsze wykorzystanie pomysłów. A te są naprawdę fajne, scenariusz świetny - zwłaszcza te gry słow i zabawy z dosłownymi interpretacjami zwrotów typu "czas to pieniądz", "nie mam czasu", "żyć z dnia na dzień" itd., wszystkie niuanse życia w tym dziwacznym społeczeństwie zostały fajnie pokazane. Widz dostaje szczątkowe wyjaśnienie świata (geny itd.), po czym jest do niego wrzucany bez dalszego tłumaczenia rządzących nim zasad - i to jest fajne, chociaż oczywiście o logice trzeba zapomnieć. Niby filmowi czegoś brakuje - chemii między bohaterami (znacznie większa jest między Timberlakiem i Olivią Wilde, grającą jego matkę ;), lepszych czarnych charakterów, a przede wszystkim... czasu, ale fajnie się to wszystko ogląda. A po filmie przez jakiś czas z koleżanką miałyśmy ubaw rozmawiając jak bohaterowie - "nie mam czasu" - "dam ci trochę mojego" ;)

Nowa Fantastyka