- publicystyka: Gra o tron2 w odcinkach - wrażenia part X

publicystyka:

Gra o tron2 w odcinkach - wrażenia part X

I stało się. „Valar Morghulis”, dziesiąty i zarazem ostatni odcinek drugiego sezonu "Gry o Tron" dobiegł końca. Jak przy pożegnaniach bywa, pojawili się wszyscy, ważni, mniej ważni, epizodyczni, a nawet ci nieżyjący. A jakie było ostatnie spotkanie w Westeros? Utrzymane w klimacie poprzednich, za wyjątkiem „Blackwater”, któremu żaden nie podskoczy. Poza tym odcinek był najdłuższym jak dotąd, na realizację wątków przeznaczono ponad sześćdziesiąt minut. I choć to zawsze kilka dodatkowych scen, magia panująca w świecie Martina przyspiesza czas nieubłaganie i nie sposób zauważyć tę małą różnicę.

 

W Królewskiej Przystani nowe rozdanie kart. Pojawiają się nowi gracze i od razu celują wysoko, w królewski tron. Tywin Lannister powraca do swego urzędu, który piastował, nim wezwała go wojna. Wyróżniony zostaje również lord Petyr, obdarowany tak hojnie, że przez chwilę można mieć wrażenie, iż jego chciwość udało się zaspokoić.

Najniżej w rankingu ląduje najbardziej zasłużony, czyli Tyrion. Biorąc pod uwagę darczyńcę, a także miejsce rozdania zaszczytów, nikogo to nie dziwi. Karzeł wraz z powrotem ojca traci swój urząd, a także przywileje z nim związane. Ponadto, co najważniejsze, Cersei pozbawia go udziału w grze. Królowa nie śpi i sprytnie wykorzystuje moment, w którym brat leży nieprzytomny, by go wyeliminować.

W powojennym zamieszaniu na szczególną uwagę zasługuje lord Varys. Nikt go nie wyróżnia, nikt go nie gani, nikt nie zwraca na niego uwagi. On z kolei obserwuje i to bacznie. Widać, że kilka zmian jest mu nie w smak. Ale pająk, jak to pająk zarzuca świeże nici, by pleść nowe sieci. Varys uświadamia też Tyriona, że przeszedł on pomyślnie próbę, co może przydać się w przyszłości, gdy powinie mu się noga. Wątek ten, traktowany po macoszemu przez Martina, w filmie nabrał kolorów i dzięki temu stał się wyraźniejszy. Daje to też lepsze światło na późniejsze dzieje, które mam nadzieję, będziemy mogli zobaczyć.

Wydarzenia ukazane w odcinku sugerują, że w trzecim sezonie Królewska Przystań zaprezentuje całkiem nową sieć intryg i spisków. Lord Petyr wpuścił na zamek niebezpiecznych graczy, doskonale znających reguły gry, z drugiej jednak strony powrócił lord Tywin, którego jeszcze nikt nie wyrolował. Co by się więc nie działo, pewne jest jedno. Będzie ciekawie.

 

We wrogim obozie również wzniosłe wydarzenie. Robb i Talisa postępują krok na przód w swej zażyłości. Catelyn jak to matka uprzedza, ostrzega i radzi. Tylko ona jedna zdaje się mieć pojęcie, czym grozi krzywoprzysięstwo wobec dumnego rodu Freyów. Widać jednak, że całkiem straciła posłuch u syna. Północ całkiem zapomniała, że wybiera się na wojnę. Nic absolutnie nie dzieje się w tym kierunku. Jest tylko Robb i Talisa, Robb i Talisa.

W wątku tym bardzo rozczarowuje brak zamku Riverunn, a wraz z nim kilku bohaterów. Tyle mówi się o tym miejscu, a ani razu go nie widać. Duży minus, ale można wybaczyć, mając na uwadze dostępny budżet.

 

Tymczasem Stannis liże rany po druzgocącej przegranej nad Czarnym Nurtem. Melisandre musi wypić piwo, które naważyła. To na nią spada odpowiedzialność za klęskę w bitwie, gdyż to za jej namową Stannis ruszył wymierzyć sprawiedliwość. Baratheon przeżywa zwątpienie, a mówiąc kolokwialnie klapki z oczu mu spadają. Już nie wierzy w nieomylność Czerwonej Kapłanki. Melisandre szybko jednak reaguje, pokazując królowi przyszłość w płomieniach.

I gdy Stannis i Melisandre wpatrują się w ogień, niczym para świeżo upieczonych rodziców stojących nad kołyską, widzowie przez cały czas trwają w oczekiwaniu na zmianę ujęcia, licząc że żywioł oczaruje również ich. Niestety, nadzieje zostały zgaszone.

Nie mniej będe kibicować dalszym poczynaniom Stanissa, tak jak podczas ostatniej bitwy, gdyż Stephen Dillane urzekł mnie swą grą aktorską. Dopiero w filmie pokazał swą siłę i upór i ostatecznie przekonał mnie do swych racji.

 

Theon z kolei doszedł do punktu kulminacyjnego. Otoczył się wrogami. Jednak w każdej sytuacji bez wyjścia znajdzie się jakieś wyjście. Pomocną dłoń wyciąga maester Luwin. I tu właśnie widać, że piastowany przezeń urząd pociąga do odpowiedzialności. Maester jako doradca każdego władcy panującego na zamku nawiązuje dialog z Theonem. Proponuje mu ucieczkę i przywdzianie czerni, jednak dumny Greyjoy odrzuca rady. Dobrze wie, że to jedyny kierunek, jaki mógłby obrać, gdyż na świecie nie ma miejsca, w którym zostałby przyjęty z radością. Być może wie, że popełnił błąd zdradzając Starków, jednak jest już za późno by się nawrócić. Musi brnąć dalej w historię, którą rozpoczął. Dlatego też, gdy nadchodzi świt postanawia stawić czoła napastnikom, licząc się z tym, że zginie. Los jednak jak zawsze krzyżuje jego plany, kolejny raz udowadniając, że nawet w kwestii własnej śmierci ma niewiele do powiedzenia.

Na tym etapie kończy się prawdopodobnie ta przyjemniejsza część życia Theona, zmarnował bowiem wszystkie szanse, by zostać kimś, zdradził bliskich, naraził się rodzinie, nadeszła pora by zebrał żniwo swych poczynań.

 

Najsmutniejszy wątek należy w tym odcinku do Branna. W życiu młodego Starka wszystko wywróciło sie do góry nogami. Okaleczony, po kolei rozstawał się z członkami rodziny, by wreszcie stracić najwierniejszego i najbardziej oddanego, maestera Luwina. Człowek, który był dla chłopca odpowiedzią na każde pytanie milknie na wieki, pozostawiając po sobie wielką pustkę. Jego odejście jest wręcz symboliczne, gdyż był on jakoby podporą rodu Starków. Samo Winterfell płonie, pozbawiając Starków siedziby. I tak oto przez dwa sezony śledzimy powolny upadek wielkiego rodu Północy, by wreszcie, w ostatnim odcinku ujrzeć jego ostateczny rozpad.

 

I wreszcie wątek, który sugeruje tytuł odcinka. Słynne „Valar Morghulis”, czyli Arya i Jaqen. W końcu dowiadujemy się, kim jest tajemniczy sprzymierzeniec. Niestety, chwilę później musimy się z nim pożegnać i choć rozstanie sugeruje, że to jeszcze nie koniec, martwi mnie i zastanawia, czy zobaczymy jeszcze tego Jaqena, którego tak polubiłam w filmie.

 

Za Murem niespodzianka. Głównie dla Jona. Przymusowo został wcielony do wrogiego obozu. Jak sobie poradzi w nowej roli, dowiemy się w sezonie trzecim. Szkoda, że nie zdążyliśmy zobaczyć potęgi dzikich, liczyłam przez cały odcinek, że Jon wkroczy do obozu. Co by jednak osłodzić tę stratę, scenarzyści wyciągnęli z lasu Innych. Pierwszy raz w drugim sezonie mamy okazję zobaczyć te niebieskookie istoty i trzeba przyznać, że robią wrażenie.

Jednak nawet najlepsze efekty nie zmienią faktu, że wątek za Murem bardzo dużo stracił w obecnym sezonie. Poświęcono mu bardzo mało uwagi, przez co sprawiał wrażenie ciągniętego na siłę. Dopiero pojawienie się Ygritte sprawiło, że akcja nieco się ożywiła. Miejmy nadzieję, że sytuacja za Murem w przyszłości zmieni się na lepsze.

 

A co u Daenerys? Matka zdobywa się na odwagę, by pójść po swoje dzieci. Daenerys Zrodzona w Burzy mierzy się z mocą czarnoksiężników z Quarth. W siedzibie magów wystawiona jest na wiele prób, czarownicy kuszą władzą, miłością i potęgą, jednak Dany wiedziona płaczem swych dzieci brnie uparcie naprzód.

Tak jak Cersei w odcinku dziewiątym, zdążyła w oczach widzów zebrać wyższe noty, tak i Dany na zakończenie poprawiła swą ocenę. Gra aktorska Emili Clarke jest taka jak dawniej. Znów wciela się w dziką, smoczą królową. Jej uśmiech na sam koniec sprawił, że sama się uśmiechnęłam.

Przed Daenerys kolejna podróż w nieznane, gdyż czas najwyższy, by opuścić niebezpieczny Quarth. Nadal jednak nie ma swej upragnionej armii, co sugeruje, że kolejne przygody nadal będziemy przeżywać w egzotycznych miejscach dalekiego Wschodu.

 

Odcinek dziesiąty pozostawia po sobie sporo pytań i niejasności. Bohaterowie żegnają nas, idąc w całkiem nowych, nieznanych kierunkach. Porównując sezon drugi do pierwszego, widać jak mocno fabuła odbiegła od książkowej. Pojawiło się kilku nowych bohaterów, jak choćby lady Talisa, czy prostytutka z Królewskiej Przystani. Kilku z kolei zabrakło, jak nieodżałowanego Blackfisha, czy rodzeństwa Reedów. Jednak dzięki tym zabiegom, widz znający sagę może bawić się na równi z tym, który nie miał do czynienia z powieścią. Sezon drugi mimo iż nie wzbudził takich emocji jak sezon pierwszy, pozostawił fanów z nadzieją na kolejny. A czego możemy spodziewać się w trzecim? Kolejnej, zaciekłej walki o tron.

Komentarze

Dobra wiadomość: Blackfish (brat Catelyn) i rodzeństwo Reedów pojawią się w trzecim sezonie :)

Brat Catelyn zwie się Edmure, natomiast Blackfish jest jej stryjem.

Oops, no jasne że stryjem... W komentarzu zjadłam jeden wyraz, powinno być: "Blackfish (brat OJCA Catelyn)". Swoją drogą, Edmure też ma się pojawić.

A orientujesz się może, czy wybrano już aktorów do tych ról?  Bo wiem, że Shireen ma grać niejaka Kerry Ingram, ale co z resztą?

Mam nadzieję, że pojawi się wreszcie bękart Boltona. I tak jestem zawiedziony, że nie było go w drugim sezonie.

Wydaje mi się, że castingi jeszcze trwają.

Dobra wiadomość? Dla mnie to fatalna wiadomość. Nie wyobrażam sobie sensownego wplecenia tych postaci tak nagle do fabuły.

Ostatni odcinek był naprawdę koszmarny. Ogólnie cały sezon mocno mnie zawiódł. Tak naprawdę mieliśmy mnóstwo bezsensownych zmian co do oryginału i jeszcze więcej dodatkowych scen, które nie dość, że nie miały żadnego znaczenia fabularnego, to jeszcze zabrały czas na ciekawsze wydarzenia. Co szkodziło scenarzystom, by wpleść do fabuł Fetora? Co szkodziło, by pojawiła się zupa łasicowa?

Cóż, może wywołam burzę, ale co tam, będę bronić scenarzystów "Gry o Tron" :) Nam, znającym treść sagi, łatwo powiedzieć: ten wątek koniecznie powinien zostać umieszczony w serialu, a tej postaci nie może, no po prostu nie może zabraknąć. Obawiam się jednak, że takie postępowanie uczyniłoby serial trudnym w odbiorze dla tzw. czystych widzów (bo przecież każdy z nas ma swoje ulubione wątki i bohaterów, a serial ma zaledwie dziesięć niespełna godzinnych odcinków - gdzie to wszystko pomieścić?).

I nie zapominajmy, że - chciał nie chciał - na ostateczny kształt serialu ogromny wpływ mają wyniki oglądalności. Jak popularność serialu będzie zbyt niska to spada on z anteny. Niejeden dobrze rokujący fabularnie serial "poleciał" z tego powodu. Stąd te wszystkie zabiegi scenarzystów "Gry o Tron" z wciskaniem golizny na siłę (zauważcie, że najwięcej było jej w pierwszych odcinkach - ABY zbudować publikę), rozbudowywaniem wątków homoseksualnych (HBO nie robi tu nic innego niż choćby kanał abc w swoich produkcjach), no i upraszczanie fabuły (nie posądźcie mnie teraz o posługiwanie się stereotypami, ale pierwotnym rynkiem dla serialu jest rynek amerykański, a to przecież nie nowość, że dla tamtejszych widzów często nawet filmy kinowe mają dokręcane specjalne zakończenia "by wszystko było jasne" lub by był happy end; przykład: "Duma i uprzedzenie" J. Wrighta).

Reasumując, uważam, że scenarzyści zrobili co mogli, by przenieść na ekran jak najwięcej świata GRRM. A jeśli pewne postaci zobaczymy później niż w książce? Cóż, super że zobaczmy je w ogóle.

 

 

Jak widać burza nie została wywołana, a to pewnie dlatego, że każdy zdaje sobie sprawę, że zmieścić akcję tak wielkiego kloca w dziesięciu filmowych godzinach, nie jest rzeczą prostą. Wiadomo więc, że kogoś tam zabraknie, albo zmieni się bohaterów na całkiem obcych, których łatwiej będzie wpleść w fabułę. 

Podsumowanie Twojej wypowiedzi jest zgodne z moim tokiem rozumowania w stu procentach. Cieszę się, że wogóle mogę oglądać Grę o Tron w TV A że coś mi się nie podoba? To tylko oczekiwania i zawiedzone nadzieje... 

Qarth, tam naprawdę nie ma "u" ;)

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Cholera no! Dobrze, że Dany już stamtąd wypływa;)

Nowa Fantastyka