- publicystyka: Gra o Tron 2 – odcinki piąty i szósty, czyli śmierć, gwałt and rock'n'roll

publicystyka:

Gra o Tron 2 – odcinki piąty i szósty, czyli śmierć, gwałt and rock'n'roll

Gra o Tron 2 – odcinki piąty i szósty, czyli śmierć, gwałt and rock'n'roll

 

Za nami odcinki piąty i szósty. Półmetek drugiego sezonu, którego koniec nieubłaganie się zbliża. Póki co jestem zadowolony, bo pomimo większych niż w przypadku ekranizacji tomu I skrętów fabularnych, całość jest spójna. Choć część zmian mi nie odpowiada, nie mam prawa narzekać. Scenariusz nie wychyla się poza uniwersum i klimat powieści, a wszystko do siebie pasuje. Wygląda na to, że w Stanach widzowie uważają podobnie, ponieważ (podając za angielską WIKI) każdy odcinek przyciąga co najmniej milion więcej widzów niż w poprzednim sezonie (co stanowi wzrost o prawie połowę!).

 

Odcinek piąty nie wzbudził we mnie wielkich emocji, nawet pomimo znakomicie nagranej sceny śmierci Renly'ego (kolejny aktor – Gethin Anthony, żegna się z serialem). Specom od efektów świetnie udało się pokazać martinowską magię, cichą i podstępną – bez zbędnych fajerwerków.

 

Postać Stannisa, w swoim uporze i powoływaniu się na prawa, przypomina trochę Neda Starka. Z tym wyjątkiem, że Baratheon nie boi się brudnych sztuczek. Wynikający z tego spór na linii Davos – Stannis w serialu jest pokazywany nawet wyraźniej niż w książce. Stephen Dillane i Liam Cunningham dobrze oddają gburowatość i ponuractwo króla oraz uległy charakter jego namiestnika.

 

W moim odczuciu, obecnie najciekawszy (pod względem tak fabuły, jak i wizualnym) wątek rozgrywa się w Qarth. Przesunięcie planu filmowego z Malty do Chorwacji okazało się bardzo dobrą decyzją. Czarnoksiężnicy to jak dotąd najciekawiej pokazana frakcja w całym serialu. Zasuszony staruch z zabarwionymi na niebiesko ustami naprawdę działa na wyobraźnię. Z niecierpliwością czekam na to, co ma nastąpić w odcinku siódmym. Jestem szalenie ciekawy, jak nagrano ten wątek. Natomiast główna bohaterka wydarzeń za Wąskim Morzem – Daenerys Targaryen, przestała do mnie przemawiać. Nie wiem, czy jest to wina Emilii Clarke, czy może scenariusza, ale z pewnością na ekranie wszystko wypada dużo mniej przekonująco niż w książce. Do tego Clarke swoją grą zaczęła przypominać rozwydrzoną nastolatkę. Z bólem serca to przyznaję, bo spodziewałem się wiele po tej młodej – i jak sądziłem, utalentowanej – aktorce. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby nie dostała angażu do kolejnego sezonu. W dodatku scena ze smokiem skojarzyła mi się z tresowaniem chomika.

 

W Westeros wątek Harrenhal rozwija się bardzo ciekawie. Duet Arya (Maisie Williams) – Jaqen (Tom Wlaschiha) robi furorę. Zdystansowanie tego drugiego jest świetnie skontrastowane z jego mimiką. Tom potrafi oddać tę postać w odpowiedni sposób. Za to Maisie, nawychwalałem się już tyle, że nie ma sensu wciąż pisać, jak dobrze sobie radzi. Nie pamiętam z pierwowzoru, jak zakończą się wydarzenia w tym ponurym zamczysku. W końcu (podobnie „czystym” widzom) poczułem dreszczyk emocji towarzyszący nieznanemu zakrętowi fabularnemu, czekającemu już w następnym odcinku. Całkiem przyjemne.

 

Pokazano nam również bajeczne krajobrazy Północy, które nakręcono na Islandii. Osobiście przepadam za takimi sceneriami, dlatego miła dla oka biel szczególnie mnie ucieszyła. Jednak w odcinku szóstym odniosłem wrażenie, że momentami przesadzono z komputerowym retuszem – widoki stały się zbyt obrazkowe. Do wyprawy Mormonta dołączyła jedna znacząca postać. Siejący postrach wśród dzikich Qhorin Półręki, w którego wcielił się Simon Armstrong. Przyznam, że to bardzo udany angaż. Simon na planie świetnie oddał obcesowego i twardego brata Nocnej Straży. Wręcz można było zobaczyć, jak przez jego twarz przepływa doświadczenie.

 

Nie byłbym sobą gdybym nie wspomniał o Tyrionie. Jak zwykle Peter Dinklage dostaje najlepsze dialogi. Scena, w której wraz z Bronnem (Jerome Flynn) obserwują natchnionego brudasa podburzającego tłum jest doskonale skonstruowana. Mina Tyriona, gdy Bronn uświadamia mu, że żebrak opowiada o nim zasługuje na jakąś statuetkę. Niestety trochę zawiodłem się na Cechu Piromantów, w pierwowzorze ich siedziba była dużo bardziej malownicza. Jednak przejdźmy do czegoś ciekawszego, do „Starych i Nowych Bogów”.

 

Odcinek szósty (pod właśnie takim tytułem) jest, w moim odczuciu, najlepszy w całym sezonie – wartka, trzymająca w napięciu akcja oraz wydarzenia kluczowe dla całej sagi. W końcu wszystko zostało pchnięte do przodu. Scenarzystką (tak jak w czwartym epizodzie) była Vanessa Taylor. Szkoda, że w najbliższym czasie nie zobaczymy niczego według jej scenariusza.

 

Tym razem prawie cała fabuła skupiła się w Westeros (kto by się przejmował kradzieżą smoków!). Po pierwsze, Theon zdobył Winterfell, co według mnie zdarzyło się trochę zbyt szybko. Pomimo, że wiedziałem, co ma się wydarzyć, nie od razu rozpoznałem w biegnącym staruszku maestera Luwina, a w całym harmiderze – błyskawicznego podboju stolicy Północy. Przydałaby się scena wspinania na mury, albo przynajmniej kilku cichych morderstw strażników. Coś, co dałoby poznać widzowi, z jakim zamkiem ma do czynienia. Kolejną wadą zajęcia Winterfell jest zmiana fabularna, na którą zdecydowali się scenarzyści. To chyba ich rekord, bo w pierwowzorze dosłownie wszystko wyglądało inaczej. A ja czekałem właśnie na to „inaczej” – na rozmowę bękarta Boltona z ser Rodrikiem. No cóż, ale trzeba przyznać, że to, co wysmażyli jest niezłe. Rozmowa Theona (Alfie Allen) z Branem (Isaac Hempstead-Wright) doskonale uwypukliła różnice ich charakterów. Z jednej strony młody kaleka, który powoli zaczyna patrzeć inaczej na życie i cały otaczający go świat, a z drugiej wojaka, mający wielkie, ale wymuszone ambicje i niewiele odwagi. W ujęciu egzekucji ser Rodrika (Ron Donachie zakończył pracę w Grze o Tron) zaprezentował swoje prawdziwe aktorskie umiejętności. Pokazał niedoświadczonego podrostka, który próbuje sprostać stawianym przez ojca wymaganiom, ale tak naprawdę wcale nie uważa swojego postępowania za słuszne, czy właściwe. „Zawsze nas nienawidziłeś?” pyta Bran, a Theon waha się przy odpowiedzi.

 

Za Murem, razem z Jonem (Kit Harrington), poznajemy nową bohaterkę – Ygritte (Rose Leslie, młoda szkocka aktorka). Zaangażowanie Rose do roli więźniarki Jona to traf w dziesiątkę, dziewczyna nadaje się do tego jak nikt inny. Zgrabna twarz, bladoniebieskie oczy, rude włosy oraz co najważniejsze – przejmujący i bezbarwny ton głosu przyprawiający o ciarki na skórze. Scena niedoszłej egzekucji była jednak trochę przydługa, chyba każdy zorientował się, że Snow jej nie zabije. Na szczęście wynagrodziła nam to końcówka, w której dzika dziewczyna udowadnia, iż ma dużo większe doświadczenie życiowe niż rwący się do walki i bycia zwiadowcą bękart. Tylko gdzie w tym całym zamieszaniu podział się Duch?

 

Swoją drogą, patrząc na poczynania Nocnej Straży na dalekiej północy, zacząłem się zastanawiać, jak oni zamierzają maskować się na śniegu w tych czarnych płaszczach.

 

W obozie Robba Starka (Richard Madden) panuje istna sielanka. Wszyscy są zadowoleni i ostateczne zwycięstwo czują już za następnym wzgórzem. W takiej sytuacji mięśnie się rozluźniają, a myśli uciekają od nieprzyjemnych aspektów wojny, jak na przykład umieranie czy kalectwo. Tym bardziej, że w okolicy kręci się Talisa z Volantis (Oona Chaplin, wnuczka TEGO Chaplina). Zobaczymy jak w serialu rozwinie się ten wątek. W oryginale Talisa nazywała się Jeyne Westerling. Pochodziła ze starego, szlacheckiego i raczej ubogiego rodu.

 

Na sam koniec kilka słów o wydarzeniach w Królewskiej Przystani (przy okazji, Dubrownik świetnie się sprawuje w tej roli). Na długo żegnamy się z księżniczką Myrcellą (Aimee Richardson), ale nikt raczej płakał nie będzie. Jej występy były naprawdę sporadyczne, na rozwinięcie jej wątku będziemy musieli poczekać jeszcze kilka sezonów. Sceny zamieszek zrealizowano naprawdę wyśmienicie. Tłum plebejuszy rzucający się na szlachtę pokazał, że nie tylko możni liczą się w tym serialu. Sekwencja zastosowana przez scenarzystów naprawdę dobrze pokazała wybuch rozruchów. Tyrion rozpoznający samozwańczego przywódcę biedoty, kilka szybkich rozkazów, gówno uderzające w twarz Joffreya (nareszcie), jego rozkaz, a na koniec reakcja tłuszczy. Może wyrwanie ręki septonowi było trochę przesadzone, ale cała reszta zdecydowanie dodała „uroku”. Śmierć zakutego w zbroję gwardzisty, gwałty na szlachciankach i morderstwa na szlachcicach. Scena pogoni za Sansą (Sophie Turner) przyprawiła mnie o dreszcze. Wiedziałem, że wyjdzie z tego cało, ale mimo to, bałem się razem z nią. Sandor Clegane (Rory McCann) pokazał nam swoją drugą twarz (w przenośni, o jego zwykłej drugiej twarzy wiemy od dawna). No i oczywiście spoliczkowanie młodego króla przez Tyriona. W Królewskiej Przystani wszystko było dopięte na ostatni guzik, każdy wyśmienicie odegrał swoją rolę.

 

Jak już pisałem, odcinek szósty wg mnie wyniósł drugi sezon na wyżyny sztuki kręcenia seriali. Ciężko będzie to przebić, ale zbliżająca się fabuła da ekipie jeszcze kilka okazji, żeby zabłysnąć.

 

Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do dyskusji,

Snow

 

PS Załączam zapowiedź kolejego odcinka.

Komentarze

Wow, to jest naprawdę bardzo dobrze napisana recenzja. Nie wiem czy nie najlepsza z GOTowych, jakie do tej pory czytałam.

Rozumiem, że wątek Ygritte rozszerzyli już teraz, żeby potem widzowie rozpoznali rudzielca, jak pojawi się znowu, tak? Specjalnie wróciłam do książki, żeby sprawdzić, jak to wyglądało w oryginale...

Czy ktoś wie dlaczego zmienili imię Jeyne?

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Świetna rezenzja. Zgadzam się z Ceterari, że chyba najlepsza z dotychczasowych.
Musze przyznać, że troszkę rozczarowują mnie zmiany fabuły, w stosunku do książki. Mimo to, oglądam, bo jestem ciekawa, jak to teraz będzie.
Mnie osobiście wątek Quarth'u najmniej przypadł do gustu. Owszem, miejsce i scenografia genialna, Pyat Pree także robi wrażenie. Ale Dany tak mnie drażni (nawet bardziej niż książkowa ), że odechciewa mi się tego wątku. Mała, rozkapyszona księżniczka, która czegoś chce i w kółko to powtarza. Nie przekonała Trzynastu i mnie również nie ;)
Bardzo realistycznie natomiast wypadają Brienne i Cat. Ich przysięga miała klimat i stworzyła, moim zdaniem, mocne podwaliny ich przyszłej relacji.
Wątek Winterfell strasznie okojony, ale zato Theon i jego węwnętrzna walka, ukazana jest dużo lepiej niz w książce. Ścięcie Rodrika Cassel'a wywołało u mnie większe emocje niż ścięcie Neda. Aż się chciało krzyknąć - NIE!
Panna "pocałowana przez ogień" i Jon, na to czekałam :D Ygritte jakaś taka mało dzika, jak na mój gust i zdecydowanie za ładna. Chociaż jej ucieczka i późniejsze "przygotowanie do snu" mogą sugerować, że wie coś więcej o życiu, niż młody Nocny Strażnik.
Zamieszki w Królewskiej Przystani to było coś. Co prawda wyrywane kończyny mogli sobie darować, ale czuć było grozę i wsiekłość napierającego tłumu. Sprawnie komenderujący Tyrion i tym razem udowodnił, że obecny król jest królem tylko z tytułu. Spoliczkowany Joffrey z gównem na twarzy dostał piękne podsumowanie swoich rządów.

Też mnie zastanawia zmiana imienia Jeyne. Na etapie castingów Oona miała grać Jeyne, a tu nagle wyskakują z Talisą z Volantis. Nie wiem czy to zmiana na stałe czy może sanitariuszka ukrywa swoje prawdziwe imię i pochodzenie przed Starkami. W końcu Westerlingowie byli rodem poddanym Lannisterom. A Cat ( co potwierdziły jej słowa w 6 odcinku) raczej dobrze kojarzyła wszystkie szlacheckie koneksje i powiązania.

Znów muszę sie powtórzyć, świetna recenzja, urywa głowę. Hmm mnie też zastanawia zachowanie Daenerys w filmie. W pierwszym sezonie była rewelacyjna, bardzo mi się podobała, jej gesty, sposób poruszania się, intonacja głosu, była prawdziwa królową, kiedy się zlościła, to byla złość, kiedy była smokiem, to był właśnie łuskowaty gad. Odkąd zginął khal Drogo zmieniła się i to na gorsze. Szkoda.

Lubię te Twoje recenzje Snow :) W dużym stopniu za brak spilerowania (o ile się da).

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Nowa Fantastyka