- publicystyka: "Krakowskie potwory" - rozmowa ze scenarzystką Magdaleną Lankosz

publicystyka:

artykuły

"Krakowskie potwory" - rozmowa ze scenarzystką Magdaleną Lankosz

 

Jerzy Rzymowski: Zacznijmy od tego, czy w ogóle lubisz fantastykę i co sprawiło, że sięgnęłaś po ten gatunek, urban fantasy?

 

Magdalena Lankosz: Ja w ogóle lubię literaturę i nigdy nie oceniałam jej gatunkami. Naukowo zajmowałam się kiedyś literaturą popularną, do której zaliczamy także fantastykę. Dobra historia to dobra historia i nie mam tak, że czytam tylko Dostojewskiego albo tylko kryminały. Wydaje mi się, że żaden człowiek nie jest jednotorowy.

“Potwory” można opisać jako fantastykę łamaną na paranormal, ale to nie wyczerpuje całej palety gatunków, z których czerpaliśmy. Realistyczne czy historyczne projekty mają swoje ograniczenia, musisz sprawdzić na przykład ile kosztowało kilo cukru w 1924 roku, bo odbiorca to sprawdzi i ci wypomni pomyłkę. Tymczasem “Potwory” były propozycją napisania czegoś, co jest jazdą bez trzymanki. Oprócz zachowania logiki opowieści sky is the limit.

 

Oj to widzę, że chyba się nie zetknęłaś się ze środowiskiem fantastów.

 

Znam, znam. Jako producentka zrobiłam w 2016 roku dokument o Stanisławie Lemie, “Autor Solaris”. Przy tej okazji siłą rzeczy poznałam różne dyskusje i podziały w tym środowisku.

 

To jest jednak dosyć specyficzna grupa odbiorców. Być może słyszałaś o różnych kontrowersjach, które się przetaczają przy okazji premier fantastycznych? Jak choćby ostatnio przy serialu Amazona „Rings of Power”, który ma powstać, już są dyskusje dotyczące tego, czy tam mogą być czarne elfy albo o brodę krasnoludzkiej kobiety. Czy jesteś na to przygotowana, że w momencie, kiedy „Krakowskie potwory” się pojawią, że to wszystko zostanie tak prześwietlone na wylot pod kątem słowiańskości, mitologii, zgodności z realiami, pod kątem tych wszystkich scenariuszowych rzeczy?

 

Jestem matką osiemnastoletniego syna, wiernego czytelnika i gracza „Wiedźmina”, który uczestniczy w życiu społeczności skupionej wokół Geralta z Rivii. On mi często relacjonuje dyskusje, w których uczestniczy i wiem, jak jest odbierana fantastyka. “Rings of Power” to potężny fandom twórczości Tolkiena. I rozumiem dlaczego odbiorcy żywo dyskutują. “Potwory” to inna bajka – one nie są adaptacją czy wariacją na temat twórczości genialnego pisarza, tylko oryginalnym serialem, wytworem imaginacji. Z pozostałym scenarzystkami i reżyserkami sięgnęłyśmy bardzo zróżnicowanych źródeł wiedzy o słowiańszczyźnie. Starałam się zrobić potężną kwerendę: co się o niej pisze, jak bada się słowiańszczyznę i w jaki sposób ludzie ją odbierają. Natomiast jeszcze raz podkreślam: to jest w całości wymyślona historia. Jest teraz taki fajny serial na Netfliksie „Kim jest Anna?”, gdzie na początku jest napis Wszystko w tym serialu jest prawdziwe. Poza rzeczami, które są kompletnie wymyślone. Też bym chciała mieć ten napis.

 

Sięgnęłaś po słowiańską fantastykę. Teraz dużo mówi się o tym, że biorąc pod uwagę, jak są różne inne mitologie i kultury eksploatowane, tej słowiańszczyzny jest wciąż za mało, chociaż zaczyna jej właśnie przybywać. Ale tutaj jest ten problem, że materiałów, szczególnie pisanych, jest stosunkowo niewiele. Jak wyglądał twój research? Z jakich źródeł, książkowych czy innych, czerpałaś wiedzę?

 

Niestety, jeśli chodzi o tereny dzisiejszej Polski, nie ma żadnych zabytków pisanych. Pierwsze wspominki o tym, w co mogli wierzyć Słowianie, zanim przyjęli chrzest, pojawiają się w kronikach średniowiecznych ‒ bardzo, bardzo późno. I już są przetworzone przez to, co się wydarzyło, czyli właśnie przez przyjęcie chrześcijaństwa. Wszystko wiemy z drugiej ręki.

Ale potem nadszedł piękny wiek XIX i światowy trend był taki by szukać źródeł tego, co uczyniło z nas wspólnoty i co może posłużyć dla cementowania idei narodu. Na nasze słowiańskie korzenie powołują się literaci, poeci, naukowcy, zaczynają się badania folkloru. Trochę jest w tym metody naukowej, ale więcej wyobrażenia ‒ jak by chcieli, żeby ta mitologia słowiańska wyglądała. Z punktu widzenia scenarzystki, która proponuje widzom spotkanie ze słowiańszczyzną to bardzo uwalniająca wiedza: skoro 200 lat temu obraz, jak mogła wyglądać kultura naszych przodków oparto przede wszystkim na wyobraźni, to dzisiaj, w 2022 roku też się nie będzie wielkim wykroczeniem, jak trochę pofantazjujemy. Na bazie tekstów, oczywiście, ale jednak fantazjować.

Dla mnie pociągające i ciekawe były kwestie analizy spuścizny słowiańskiej na podstawie analizy językowej. To są twarde dane. To metodę stosuje w wielu miejscach Aleksander Bruckner w swoje klasycznej Mitologii Słowiańskiej. Szuka źródeł imion bogów, i co te słowa znaczyły, i na tej podstawie wysuwa wnioski, co takie bóstwo mogło robić ‒ jaki mógł być jego kult, jakie miało atrybuty, itd. Analiza imienia Swarog to 14 bitych stron analizy!  Odsyłam wszystkich do tej lektury, niezły zawrót głowy!

Przy researchu i źródłach fascynujące były też opracowania kronik rusińskich.  W nich znalazłam piękne obrazy opisujące moment porzucania wiary przodków, rozstania z pogaństwem. Książę kijowski kazał sporządzić taką kronikę z pożegnania z bogami. U nas niestety nie ma takich źródeł.

 

A z nowszych rzeczy ‒ czy miałaś styczność z „Bestiariuszem słowiańskim” i całą serią „Legendarz”?

 

Słuchaj, teraz to nie jest wymyślone, to po prostu stoi na moim biurku ‒ tadam! [Magda demonstruje egzemplarz „Bestiariusza słowiańskiego”] Bardzo lubię też stojącą na moim biurku obok “Bestiariusza” “Encyklopedię czarów i demonów”, którą dostałam od syna jak zaczynałam pisać. Podczas prac nad “Potworami” dołączyły do tej podręcznej biblioteczki rzeczy symboliczne ‒ to jest Drzewo Życia. [Magda pokazuje obraz], które ma pewne znaczenie w fabule serialu. To prezent od Gai Grzegorzewskiej, która także jest scenarzystką naszego serialu.

Jak zobaczysz cały serial, znajdziesz tam istoty z „Bestiariusza…”. Na przykład już w pierwszym odcinku pojawił się Aitwar. 

 

 

Co twoim zdaniem na tle innych mitologii wyróżnia słowiańską mitologię na tle innych? Co czyni ją dla ciebie atrakcyjną, ciekawą? Czy właśnie to, że ona w odróżnieniu od tych mitologii, które są bardziej skodyfikowane, pozostawia taką swobodę, czy to, że ona jest nasza, swojska?

 

Spodobało mi się, że jest harmonijna. Bardzo wiele źródeł podkreśla jej związek z przyrodą. W serialu została użyta zaczerpnięta z “Bożycy” Trentowskiego wizja słowiańskiej kosmogonii. Wedle niej na świat składają się trzy typy bogów: biali, czarni i czerwoni. Przed nimi istniał Jessa, taka pierwotna siła, niebyt, który potrafi powiedzieć “Jestem”. Jessa tworzy Tryglawa, który pełni rolę władzy wykonawczej: buduje świat zgodnie z wizją Jessy. Tryglaw ma trzy podejścia do aktu stworzenia. W pierwszym, powołuje do życia bogów białych: dobro,  światło, wszyscy hasają po pięknych łąkach, niby wszystko cudownie, ale… trochę nudno. Żeby ich trochę rozruszać w drugim akcie Tryglaw wprowadził bogów czarnych. Zaczął jakiś ruch, jedni drugich ganiali, zaczęli walczyć ze sobą, tak powstały dzień i noc, zmiany pór roku, etc,. Ale z czasem walka Biało– i Czernobogów przekształciła się w taki bałagan, że Tryglaw musiał sprowadzić trzecich bogów, czyli bogów czerwonych. To był mądre bóstwa, które mieli w sobie spokój pochodzący z  energii ziemi. I oni doprowadzili do pokoju i harmonii uświadamiając  Białym i Czarnym, że na świecie jest miejsce na dobro i zło, ogień i wodę, jasność i ciemność. Strasznie mi się podobało, że to jest religia, która ma dążyć do harmonii. A dzisiejszy świat opiera się wyłącznie na tym, że wszyscy się tłuką ja ci czarni z białymi. To wydawało mi się bardzo fajnym konstruktem, troszkę innym niż mitologia nordycka.

 

Taka tęsknota za umiarem.

 

Dokładnie! Jak zobaczyłam, że te mity są w ten sposób skonstruowane, to zaczęłam mieć już pomysły fabularne, jak można by się tym inspirować do serialu, na jakim fundamencie ma ten nasz świat osiąść. Bo w sumie mitologia była fundamentem.

 

 

Opowiedz trochę o bohaterach serialu. Czy w jakiś sposób wzorowałaś się w konstrukcji całej grupy na jakiś konkretnych przykładach z popkultury. Powiedz, kim są, co ich napędza, gdzie były różne inspiracje?

 

Pierwsza urodziła się Alex, główna bohaterka i jej partner ekranowy Lucky. To są dwie osoby, które poznajemy w pierwszym odcinku. I profesor Zawadzki. Z założeniem takiej trójki przyszła Kasia Adamik, która jest pomysłodawczynią tego serialu.

Kluczem do budowania naszej grupy, czyli dziewięciu osób o paranormalnych zdolnościach okazała się numerologia. Lubię liczyć, sprawdzać daty i ich symbolikę.  Pomyślałyśmy z reżyserkami i scenarzystkami, że to może być dziewiątka ‒ magiczna liczba ‒ dziewięcioro bohaterów. Lubię historie o budowaniu grupy, choć to jest oczywiście zawsze wyzwanie dla scenarzysty.

Zadajesz sobie więcej trudu, bo każdy z naszych bohaterów dostał swoje backstory na etapie tworzenia. Potem, jak masz ich zbudowanych, musisz to zapomnieć i nie pchać na siłę każdej historyjki każdego bohatera do scenariusza. No ale ja strasznie lubię taką pracę w tworzeniu świata. Skąd się wziął nasz bohater? Jaki on jest? To są bardzo pobudzające pytania.

 

Na ile „Krakowskie potwory” są z góry zaplanowane? Czasami seriale są kręcone w ten sposób, że stanowią zamkniętą całość, rozpisaną na ileś sezonów ‒ dajmy na to w pierwszym sezonie jest ekspozycja bohaterów, zawiązanie wątków i tak dalej. Później to jest rozwinięte; gdzieś po drodze są porozrzucane ślady, które prowadzą do punktu kulminacyjnego całej historii w ostatnim sezonie. Czy istnieje jakiś większy plan, czy raczej serial będzie się z sezonu na sezon rozwijać i jeszcze nie wiesz dokąd was to zaprowadzi?

 

Jesteśmy teraz na etapie promocji pierwszego sezonu i na tym skupiamy naszą uwagę. Jestem miłośniczką cliffhangerów, więc są pozostawiane w różnych momentach wątki, które mają zarówno szansę na rozwinięcie, ale mogą również stanowić zamknięcie całej historii.

 

Serial “Krakowskie potwory” od dzisiaj można oglądać na platformie Netflix. Autorem zdjęcia Magdy Lankosz jest Marcin Morawiecki. Fotosy: Robert Pałka.

Nowa Fantastyka