- publicystyka: Wielki Baba Ogobogo

publicystyka:

felietony

Wielki Baba Ogobogo

Atakują mnie nieustannie na facebook, porady różnych ludzi sukcesu, jak być szczęśliwym i bogatym, w tym nieszczęśliwy i biednym świecie. Kiedyś mawiało się, że żyjemy na łez padole. Wędrowne dziady kalwaryjskie, księża, pastorzy, imamowie i inni kaznodzieje mówili, że owszem jest ciężko, będzie jeszcze ciężej, ale po śmierci przyjdzie ulga. Dawali nadzieję, starali się nadać wszystkiemu sens, wytłumaczyć, ulżyć. Sprawiali, aby było trochę lżej, żeby ludzie byli dla siebie dobrzy. Mówili, że powinni kierować się szeroko rozumianą miłością bliźniego:

– Jeśli wszyscy w tej społeczności będą tak postępować, to będzie wam trochę, choć ociupinkę lepiej – powtarzali. Uczyli jak nie poddać się rozpaczy.

Czasy się zmieniły, pojawiły się samoloty, samochody elektryczne, Internet, smartfony, video – rozmowy, turystyczne loty w kosmos czy zaczątki teleportacji, ale problemy egzystencjalne pozostały. Ból i przekonanie o braku sensu pozostały wśród ludzi niezmienne. Wątpliwości „po co tu jesteśmy” trapią miliardy istnień, a głosy onegdajszych mistyków i nauczycieli zostały zagłuszone przez szum medialny, zaczęły być krytykowane, stały się passe. Jednak ludzie nie przestali szukać odpowiedzi na odwieczne pytania. Jak wiadomo, natura nie lubi pustki, dlatego ich miejsce zajęli współcześni mistycy – coach-owie, którzy skutecznie wpasowali się w pędzące społeczeństwo i przebili się do meinstremu. Zaczęli nauczać, kierując się przy tym starą psychologiczną zasadą, że jeśli za coś zapłacisz wystarczająco dużo, to docenisz jego wartość. Zaprzęgli do tego jeszcze marketing.

Kościoły, meczety, cerkwie, zbory zastąpiły sale konferencyjne i stadiony. Nauki, kazania, pisma, medytacje zastąpiły mowy, warsztaty i motywacje. Wspólnotę zastąpił indywidualizm. Ból istnienia jednak pozostał ten sam.

O ile nauczyciele wszelkich możliwych religii świata, dawali ludziom poczucie wspólnoty, pokazywali że nie są sami w swoich zmaganiach, o tyle współcześni indywidualizują wszystko. Starzy mistrzowie budowali świątynie, wspólnoty, tradycje – nowi inkasują zyski. Dla starych w centrum był człowiek – współczesnym, moneta ma się zgadzać.

Jesteśmy obserwatorami powstawania wielu bezwyznaniowych religii. Wykształceni, oczytani, światowi, przystojni, ludzie sukcesu, szczęśliwi, spełnieni erudyci mówiący o życiu, co zdanie to cytat warty zapamiętania w stylu Paulo Coelho, celny i lotny – taki wiecie w punkt, założyli kościoły chełbiące ich sukcesy i pomnażające majątki. Nauczyciel taki, z rozbuchanym ego, szczytuje w samozachwycie, że po raz kolejny udało mu się porwać tłumy. Na sali entuzjazm – co drugi słuchacz dostaje intelektualnego i moralnego wytrysku – orgia sensu życia. Sukces goni sukces. Jakby mieli co, to w ekstazie by śpiewali. Żeby przeżyć taką kamasutrę wrażeń najpierw trzeba wnieść opłatę, następnie kupić książkę, najlepiej z planem treningowym i audiobookiem. Całość – zusammen do kupy, bagatela trzysta polskich złotych – jak dla pana czterysta, żeby pan docenił.

A jeśli uczeń nie znajdzie odpowiedzi na pytania, które go trapią? To przyjdzie na następną sesję i kupi następną książkę. Jeśli formuła rozwoju osobistego się wypali, zawsze można przerzucić się na tematykę sukcesów korporacyjnych, zarobienia miliona nie inwestując złotówki czy ostatecznie nauki spędzania wolnego czasu – dla tych, którzy wszystko powyższe już osiągnęli, a chcą dalej jakoś się rozwijać. Najważniejsze, żeby kabzy pełne były: „Show, must go on”.

Ta forma nie raziłaby mojej estetyki, gdyby całość nie była tylko nastawiona na zysk a bliźni i jego problemy nie zniknęłyby za horyzontem zdarzeń. Świadczy o tym wypowiedź pani Karoliny Hudowicz dla Why Story, gdzie, dla zobrazowania, o co w tym chodzi, użyła przypowieści o osiodłanym koniu, który zgubiwszy się trafia do przypadkowego człowieka. Ten chcąc, aby koń wrócił do swojego domu, wyprowadza go na drogę, wsiada i klepie w zad. Koń rusza do celu. Kiedy docierają na miejsce, wita ich uradowany właściciel. Coach jest właśnie takim człowiekiem, który „klepie konia w zad”. Hudowicz powiedziała wprost, aby przyjść do niej, najpierw trzeba rozwiązać swoje problemy z terapeutą, bądź księdzem, a potem dopiero udać się na trening. Należy być zdrowym, szczęśliwym i najlepiej żeby odnieść już sukces w życiu. Innymi słowy przyznała, że nie oferuje nic, poza bezzwrotnym zainwestowaniem w nią swoich pieniędzy. Doceniam szczerość. Szkoda tylko, że marketingowa otoczka coachów spowoduje, że ciemny lud łyknie wszystko jak pelikan, interes dalej będzie się kręcił, a pieniądze będą płynąć szerokim strumieniem.

Natomiast, ludziom potrzebującym rozwiązań niesztampowych, proponuję znaleźć w odmętach Internetów, Wielkiego Baba Ogbogo i poprosić go o pomoc. Za efekt nie ręczę, będzie pewnie podobny, ale na pewno trochę czasu zmitrężą i nie będą się dręczyć problemami, których nawet filozofowie nie rozwiązali. Co do pytania, co może zrobić coach aby pomóc bliźniemu? Powiem za Diogenesem z Synopy – niech przesunie się nieco, żeby nie zasłaniać mu (bliźniemu) słońca.

Nowa Fantastyka