- publicystyka: Kolejna misja Toma Cruise'a - recenzja filmu "Mission: Impossible - Fallout"

publicystyka:

artykuły

Kolejna misja Toma Cruise'a - recenzja filmu "Mission: Impossible - Fallout"

Trudno uwierzyć, że “Mission: Impossible” – jedna ze sztandarowych serii szpiegowskich – liczy sobie już ponad pięćdziesiąt lat. Pierwszy serial o jednostce IMF stworzony przez Bruno Gellera w 1966 roku chyba nigdy nie doczekał się emisji w polskich telewizjach; drugi, nakręcony pod koniec lat 80. zdążył już popaść w niesłuszne zapomnienie. Nowym otwarciem dla cyklu był film z 1996 roku, w reżyserii Briana de Palmy, z Tomem Cruisem w roli głównej. Obecnie na ekrany trafia już szósta odsłona kinowej serii, nosząca podtytuł “Fallout”.

 

Przypomnijmy podstawowe założenia: Impossible Mission Force (IMF) to zespół do najtrudniejszych (”niemożliwych”) zadań specjalnych działający na zlecenie rządu USA. Jego działania są okryte ścisłą tajemnicą, a misje mu powierzane tak newralgiczne, że nie powinny w żaden sposób zostać powiązane z władzami. Najlepiej, żeby IMF nie pozostawił po sobie żadnego śladu zewnętrznej ingerencji. Klasyczne, serialowe składy działały bardzo subtelnie, wykorzystując najnowsze zdobycze techniki (m.in. kultowe już maski), a istotną częścią odcinków były przygotowania do misji, co sprawiało, że całość łączyła cechy sensacyjnych historii szpiegowskich z elementami heist movie. Podam tu mój ulubiony przykład: bohaterom zlecono zneutralizowanie satanistycznej sekty, składającej ofiary z młodych kobiet – jej członkami byli wpływowi ludzie, trzymani w garści przez lidera. Wyrachowany przywódca kultu nie spodziewał się jednak, że pewnego dnia zgłoszą się do niego “prawdziwi” wysłannicy Szatana i upomną się u oszusta o swoje. Szczegółów historii nie zdradzę – mam nadzieję, że sami spróbujecie odnaleźć serial i go obejrzeć.

 

https://www.youtube.com/watch?v=1Glj7DlLNeo

 

Na pierwszy rzut oka widać, że filmy spod znaku “Mission: Impossible” daleko odeszły od pierwowzoru, jednak w tym, co w nich najlepsze, czuje się ducha oryginalnych opowieści – tam, gdzie od wybuchów i strzałów ważniejsze są dym i lustra.

 

 

“Fallout” kontynuuje wątki z poprzedniego filmu z serii, “Rogue Nation”, w którym na scenę wprowadzony został Syndykat – terrorystyczna organizacja składająca się ze zbuntowanych agentów wywiadów różnych państw. Ethan Hunt i jego oddział zdołali doprowadzić do jej rozbicia i pojmania przywódcy, Solomona Lane’a. Jednak natura nie znosi pustki – część członków Syndykatu zasiliła nową ekstremistyczną organizację pod nazwą Apostołowie. Złoczyńcom przyświeca myśl, że z wielkie dobro rodzi się z wielkiego cierpienia – dlatego, aby narody świata zjednoczyły się i nastał globalny nowy ład, trzeba im wcześniej zafundować odpowiednio bolesną rzeź. A gdy w grę wchodzą skradzione ładunki plutonu, którymi można zasilić trzy przenośne bomby atomowe, sytuacja staje się krytyczna.

 

Taka jest stawka w rozgrywce, do której dołącza tym razem ekipa IMF. Filmy z Tomem Cruisem przyzwyczaiły nas już do jazdy bez trzymanki i również tutaj dostajemy akcję galopującą w zawrotnym tempie, przenoszącą bohaterów z kontynentu na kontynent, pełną pościgów, strzelanin, efektownych walk i popisów kaskaderskich (w tym miejscu należy oddać honor Tomowi Cruise’owi, który nie zważając na niebezpieczeństwo i kontuzje, sam wykonuje niezwykle trudne ujęcia). Na szczęście, warstwa szpiegowska nie została całkiem porzucona – lojalność uczestników wydarzeń jest niejednoznaczna; ciekawie prezentują się rozgrywki między agencjami wywiadowczymi i przestępcami, którzy realizują własne cele, kierując się zróżnicowanymi motywacjami. Nowy film wydaje się ścigać rozmachem z poprzednimi odsłonami i do pewnego momentu wychodzi mu to znakomicie, jednak w finałowej konfrontacji scenarzyści “przeskoczyli rekina” – natężenie komplikacji, jakie pojawiają się w scenach kulminacyjnych, stało się niezamierzenie śmieszne. Mimo to, w swojej klasie jest to film bezsprzecznie znakomity; szkoda tylko, że miejscami przedobrzony. Krok w tył i lekcja finezji bardzo by się tu przydały. Szkoda również, że IMF staje się tutaj po prostu kolejną rozpoznawalną agencją na usługach amerykańskiego rządu, zamiast tym, czym powinna być z założenia: oddziałem-widmo, o którym nikt nie wie i nikt się do niego nie przyznaje.

 

Warto kilka zdań poświęcić obsadzie. Oprócz plejady gwiazd znanych z wcześniejszych odsłon serii mamy tu parę nowych twarzy. Henry Cavill (który ma już doświadczenie w kinie szpiegowskim po “Kryptonimie U.N.C.L.E.”) wciela się w agenta Walkera, który z ramienia CIA ma patrzeć na ręce Ethanowi Huntowi. W jego szefową, nieufną wobec metod IMF, wciela się Angela Bassett. Vanessa Kirby, znana głównie z serialowych ról w “The Crown” i “The Frankenstein Chronicles”, tutaj gra Białą Wdowę – równie bezwzględną, co seksowną pośredniczkę operującą w świecie przestępczym.

 

https://www.youtube.com/watch?v=wb49-oV0F78

 

Christopher McQuarrie zafundował widzom bardzo dobry spektakl, trzymający w napięciu, pełen fabularnych twistów. Sentyment do klasycznego “Mission: Impossible” sprawia, że mam do reżysera żal, że zbyt silny akcent kładzie na bombastyczne widowisko, a za mało jest elementów, które czyniły tę franczyzę wyjątkową na tle innych filmów i seriali akcji. Chciałbym widzieć na ekranie więcej takich sen, jak rozmowa w szpitalu z naukowcem Debruukiem. Z drugiej strony – dopóki takie perełki są obecne, duch starej IMF pozostaje żywy.

 

MISSION: IMPOSSIBLE – FALLOUT. Reżyseria i scenariusz: Christopher McQuarrie. Zdjęcia: Rob Hardy. Muzyka: Lorne Balfe. Występują: Tom Cruise, Henry Cavill, Rebecca Ferguson. USA 2018.

Komentarze

Na marginesie – jedna z lepszych przeróbek oryginalnego tematu muzycznego serialu (użyta w pierwszym filmie MI)

 

https://www.youtube.com/watch?v=1SGcncoqR8o 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nowa Fantastyka