- publicystyka: Śpiewający Wiedźmin - o musicalu na podstawie opowiadań Sapkowskiego

publicystyka:

recenzje

Śpiewający Wiedźmin - o musicalu na podstawie opowiadań Sapkowskiego

Proza Andrzeja Sapkowskiego była przenoszona i interpretowana jako film, serial, gry komputerowe, karciane i planszowe, komiksy oraz słuchowiska. W końcu słowiańskie fantasy zainspirowało teatr, dzięki czemu powstał musical o wiedźminie Geralcie.

 

O musicalu przygotowywanym przez Wojciecha Kościelniaka i Teatr Muzyczny w Gdyni było głośno od pierwszej informacji o planowanym projekcie. Przeniesienie eksportowej polskiej literatury na oryginalny spektakl, wizja tegoż w wersji muzycznej, gdzie wywijający meczami wiedźmin miałby śpiewać, a w końcu fala rosnącej popularności przygód Geralta z Rivii rozbudziły wyobraźnię widzów. Bilety rozeszły się na pół roku przed premierą, obecność zapowiedzieli miłośnicy fantastyki z całej Polski, sprawiając, że gdyńska produkcja stała się jedną z najbardziej oczekiwanych premier sezonu teatralnego 2017/2018.

Teatr zlokalizowany przy bałtyckim wybrzeżu podejmował się dotychczas z sukcesami wielkich wyzwań i adaptacji popularnych w świecie musicali, jednak nigdy nie sięgnął po prozę tak, zdawało by się, odległą od muzycznej formy. W końcu stylizowany język książkowych pierwowzorów, miejscami wulgarny, odarty z przestrzegania konwenansów, urozmaicony o różnorodne rasy i magiczne zdolności świat fantasy czy nawet bestie ze słowiańskiego bestiariusza idące w krok za głównym bohaterem zdają się trudne do odwzorowania.

Dwuaktowy musical podąża za historią Geralta i dziecka niespodzianki. Temat przewodni wprowadzany jest stopniowo, a opowieść snuje się w majakach rannego wiedźmina, który dopiero co wybawił kupca Yurgę od nie lada tarapatów. Narratorem jest Jaskier, ułatwiający odbiór i zrozumienie wydarzeń tej części publiczności, która niekoniecznie pamięta bądź zna literacki pierwowzór. Podążamy więc za balladą-opowieścią (równie trafnie można ją rozpoznać jako „Pół wieku poezji później”), a proporcje udziału w opowieściach kolejnych bohaterów są zbliżone do opowiadań Sapkowskiego – każda z istotniejszych postaci (od Jeża i Płotki po Yennefer i Ciri) dostaje swoje sceny oraz piosenki. Dodatkowo na przesłonach pojawiają się napisy wprowadzające w czas i miejsce wydarzeń. I tak jesteśmy gośćmi na uczcie z okazji piętnastych urodzin księżniczki Cintry, Pavetty, przyglądamy się Yennefer w Aedd Gynvael i w czasie Belleteyn, by, obserwując wizje rannego Geralta, gonić za Dżinem i unikać strzał brookilońskich driad. Fabuła jest adaptacją pięciu opowiadań Andrzeja Sapkowskiego, lecz tak bogaty literacki materiał, mimo trzy i pół godzinnego spektaklu, został okrojony. W stosunku do pierwowzoru odchudzono liczebność żartów (lecz nie sprośności), rozbudowane monologi zastąpiły piosenki, a pojedynki szermiercze nie są ani widowiskowe, ani częste. Historia skupia się na najważniejszym i robi to w taki sposób, by widzowie ani na chwilę nie mogli oderwać się od fabuły.

Choć przestrzeń sceny jest ogromna, nie bije od niej pustka – wprowadzane są na nią kolejne ruchome elementy, a uzupełniają projekcje magii i portali. Całość częstokroć ożywia kilkudziesięciu tancerzy i akrobatów odgrywających role błaznów, kmiotów, potworów. Akrobatyczne popisy i taneczne sekwencje nie skrywają najważniejszego: historii Geralta i Ciri.

Osobny akapit należy się aktorom. Szczególne słowa uznania kieruję do Modesta Rucińskiego odgrywającego Geratla jako zdystansowanego, skromnego wiedźmina, Igi Grzywackiej brawurowo wcielającej się w Płotkę (tą postacią spektakl wyprzedza pierwowzór literacki) i prawdziwego dziecka niespodzianki. Maria Błaszkiewicz od pierwszych chwil pojawienia się na scenie jest żywcem wyjętą z książek Ciri – energiczną, krnąbrną smarkulą. Dodaje widowisku żywiołowości, a gdy zaczyna śpiewać, kradnie serca widzom.

Nie zawiodą się ci, którzy nie potrafili wyobrazić sobie śpiewającego Geralta i jego kompanii, bo „Wiedźmin” to celna adaptacja opowiadań, a forma musicalowa pasuje jak ulał. Zaciekawi ich pewnie przedstawienie bestii, personifikacja magii, zręczność wykonawców. Z drugiej strony trzeba przyznać, że brakuje – szczególnie w warstwie muzycznej – elementów słowiańskiego folkloru. Narzekać można na kostiumy statystów, albo nieoddające realiów książek „dubeltówki” w tekście jednej z piosenek. Ale te drobne wady gubią się we właściwie wyważonej proporcji scen kameralnych z widowiskowymi, efektownej muzyki na żywo, wyraziście odgrywanych bohaterach, a wreszcie: w zaskakująco aktualnej opowieści.

Kościelniak adaptując fantasy Andrzeja Sapkowskiego stworzył wspaniałe przedstawienie muzyczne, spektakl totalny. Sądzę, że po każdym przyszłym przedstawieniu twórcy będą zbierać długie owacje na stojąco, równie pełne uznania, co w roku 2017. To koniecznie trzeba zobaczyć!

 

Recenzja ukazała się w miesięczniku “Nowa Fantastyka” (1/2018)

Nowa Fantastyka