- publicystyka: Afera, której nie było i wątpliwości, których nie ma. IPCC nie jest lewackie!

publicystyka:

artykuły

Afera, której nie było i wątpliwości, których nie ma. IPCC nie jest lewackie!

Prowadząc, od ładnych paru miesięcy własny blog wiem, że dobry tytuł, który przyciągnie uwagę czytelnika to już połowa sukcesu. Cóż, muszę przyznać Koikowi, że zna się na rzeczy. Tym tytułem swojego artykułu: IPCC, lewackie AGW i profesor Jarczewski, czyli fantastyka naukowo-zarobkowa postawił mi poprzeczkę bardzo wysoko, sprawiając spore problemy z wymyśleniem ciekawego tytułu. Tak naprawdę, dłużej zastanawiałem się nad chwytliwym tytułem, niż pisałem sam artykuł. (No wiecie: chłyyt martendidowy!)

 

Autor wspomnianego artykułu niewątpliwie zna się na rzeczy, wie na ten temat bardzo dużo, co przyznaję. W odróżnieniu od większości moich rodaków, którzy znają się na wszystkim, a tak naprawdę nie wiedzą kiedy była bitwa pod Grunwaldem, Koik naprawdę COŚ wie. Znaczy, z małą tylko złośliwością: wie nie tylko, że gdzieś biją dzwony. Potrafi nawet wskazać, w której wiosce. A to już spora wiedza.

 

Jednak, jak za chwilę postaram się wam wykazać, jest to wiedza dalece niewystarczająca. Nawet mój zasób informacji, który nieskromnie – skromność byłaby tu fałszywa – jest dużo większy i tak wystarcza tylko na pobieżne zrozumienie trudnego i skomplikowanego zagadnienia, jakim jest współczesna klimatologia. Jakie mam kompetencje w tym temacie? Spore, gdyby ograniczać się do samych dyskusji i polemik internetowych. I jednocześnie bardzo skromne, gdy weźmiemy pod uwagę dzisiejszy stan wiedzy klimatologicznej.

 

Podam wam, dla uzmysłowienia mały przykład: Jest ulica “Klimatologii”. Prowadzi nas od punktu a, do punktu b. Po drodze mijamy rośliny, domy, latarnie, osoby. Powiedzmy, że im dłużej i częściej chodzimy tym traktem, tym lepiej go znamy. Laik w temacie klimatologii, który zapuści się na tę ulicę raz, czy dwa zapamięta tylko największe i najciekawsze budynki. Powiedzmy: najbardziej kontrowersyjne. Pasjonat tematu, tak z jednaj, jak i z drugiej strony sporu zajrzy tu częściej, ale zapuści się tylko kawałek. Absolwent klimatologii musi już znać wszystkie domy na tej ulicy. Natomiast naukowiec będzie znał już nie tylko wszystkie domy, ale i wszystkich mieszkańców ulicy, ich wzajemne relacje (kto, z kim, kiedy i jak:P) a także oddziaływanie na sąsiednie ulice. To jest potężny zasób wiedzy, nie da się tego nauczyć bez studiów, wieloletniego zainteresowania tematem i bez pracy badawczej!

 

A jeśli już jesteśmy przy nauce i dydaktyce klimatologii w naszym kraju, to niestety, z bólem muszę wspomnieć, że jej jakość jest tragiczna. Oddam może głos osobie, która siedzi w tym środowisku, ale ma duży kontakt z największymi światowymi placówkami badawczymi: http://naukaoklimacie.pl/aktualnosci/czy-leci-z-nami-klimatolog-98

 

A teraz oddaję – na chwilę – głos Koikowi:

 

Dziesięć lat temu kierownik Zakładu Chemii Ogólnej UAM – profesor Arnold Jarczewski – opowiedział studentom pierwszego roku, o pewnym skoku na kasę, czyli o Antropogenicznym Globalnym Ociepleniu. Byłem wśród nich i słuchałem z zapartym tchem, jak to uczeni robią takich szaraczków jak my w trombocyty (tak zwane płytki Bizzozera – pasuje do Bizarro!). Stworzył niejednego sceptyka, a to w pewnych kręgach brzmi prawie jak ateizm.

Kierownik Zakładu Chemii Ogólnej wypowiada się na temat teorii o Antropogenicznym Globalnym Ociepleniu? Coś wam tu nie gra? Może to, że klimatologia opiera się w pierwszej kolejności na zrozumieniu fizycznych właściwości poszczególnych składników atmosfery (tu wchodzi chemia) w powiązaniu z obiegiem substancji na Ziemii (tu wchodzi biologia). Sama chemia gazów cieplarnianych – też bardzo ważna! – to tylko część zrozumienia procesów kształtujących klimat.

 

A czy pamiętacie najwspanialsze koszmary sprzed lat? Uczcijmy minutą ciszy dziurę ozonową, ptasią grypę, roztocza, chorobę wściekłych krów, koty toksoplazmujące w piaskownicy, kwaśne deszcze, AIDS, a nawet (sic!) globalne ochłodzenie, o którym amerykański „Newsweek” trąbił w 1975 roku. Dawano nam wszystkim – nie pierwszy i nie ostatni raz – góra dziesięć lat życia bez głodu. Brrr…! Dlaczego nikt już nikt nie straszy nieszczęściem wnucząt czy wymieraniem gatunków? Od teraz mamy na sumieniu zdrowie przyszłych, zmutowanych przez naszą głupotę pokoleń.

Bardzo sprawnie, wręcz popisowo napisane! Zebranie niemal wszystkich problemów współczesnego świata w tak krótkim fragmencie, nadanie temu ironicznego wydźwięku... czapki z głów, panowie i panie! Nie mam niestety takiego talentu do ciekawego pisania, stąd muszę -troszeczkę tylko! – ponudzić.

 

  1. Dziura ozonowa – ma się świetnie, chociaż ostatnio wykazuję tendencję do powolnej poprawy. Nie ma w tym nic dziwnego, procesy odpowiedzialne za powstanie dziury ozonowej – mam na myśli tą wielką mega dziurę nad Antarktydą – są bardzo powolne, więc i poprawa sytuacji nie nastąpi od razu, po podpisaniu protokołu Montrealskiego. Obecnie wygląda to tak:

 

Oczywiście można NASA nie wierzyć, niektórzy do dziś nie wierzą w lądowanie na Księżycu.

 

  1. Zaskoczyło mnie to. Można wątpić w AGO, można wątpić w dziurę ozonową, ale ironicznie wypowiadać się na temat kwaśnych deszczy? Tego już zrozumieć nie potrafię. Kwaśne deszcze nigdy – inne czasy – nie były tak nagłośnione, jak AGO, a pomimo tego poczyniły ogromne szkody w ubiegłych dekadach. Choćby słynne, zniszczone lasy Gór Izerskich. Jest to też przykład, jak bardzo wielki biznes wzbrania się przed wszelką odpowiedzialnością za szkody. Wtedy też, zupełnie jak dzisiaj, próbowały rozmyć swoją odpowiedzialność a opinię społeczną straszono gigantycznymi kosztami zapobiegania kwaśnym deszczom, czyli wyłapywaniu siarki ze spalin. Naukowcy i ekolodzy jednak nie odpuścili. Wprowadzono niemal na całym – bogatszym – świecie prawny wymóg usuwania siarki ze spalin. I co się okazało po kilku dekadach? Problem kwaśnych deszczy został niemal w stu procentach wyeliminowany, elektrownie nie padły (a nawet na sprzedaży odpadu zarabiają – z odpadowej siarki robi się gips), a koszty tego przedsięwzięcia były dużo niższe od kasandrycznych wizji wielkiego biznesu. Brzmi znajomo? Dla mnie bardzo.
  2.  Globalne Ochłodzenie. Tak, cztery dekady temu, obok teorii naukowej o globalnym ociepleniu istniała teoria o... ochłodzeniu. I... obie mają sens. Bzdury? Sprzeczność? Wszystko zależy od kontekstu. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku klimatolodzy nie mieli jeszcze wyraźnych sygnałów o ocieplającym się świecie. Poziom dwutlenku węgla był dużo niższy niż dziś, a całkowicie normalna dla tak dużego układu, jakim jest Ziemia inercja daje dużą bezwładność czasową na “rozruch”. W tym samym czasie, od ładnych paru, parunastu lat zbierano dowody o słabnącej aktywności naszej dziennej gwiazdy. Dodajmy do tego obserwowany i dziś chłodzący wpływ zanieczyszczeń atmosfery powodowanej przez przemysł i mamy przepis na teorię o ochłodzeniu. Z tym, że ta teoria dość szybko, poprzez zebranie licznych dowodów na to, że się ociepla – pomimo słabnącej aktywności Słońca i zapylenie! – została w świecie naukowym obalona. A, że zauważył ją w siedemdziesiątym pierwszym amerykański Newsweek...

Poza tym zdarzają się zaskakujące nieścisłości, o których poinformowało „Nature”. Malediwy (postraszmy zachodnich turystów) podawane są za typowy przykład archipelagu zagrożonego wzrostem poziomu mórz. "W ostatecznym rozrachunku odpowiedzialność leży po stronie krajów, które odpowiedzialne są za globalne ocieplenie" – straszy tamtejszy wiceprezydent.

 

Problem w tym, że jak na złość poziom wód obniżył się tam o trzydzieści centymetrów w ciągu ostatnich trzech dekad… (według badań Nilsa-Axela Mornera – szwedzkiego badacza, byłego prezydenta INQUA). Brzydkie Malediwy! A takie piękne… Kiribati za to toną. Zagadnienie zmian poziomu wód to jednak temat na osobny artykuł. Zmiany te zależne są od zbyt wielu czynników, by – po pierwsze – uzyskać wiarygodne wyniki pomiarów – a po drugie – jednoznacznie stwierdzić, że stoją za nimi topniejące lodowce.

Tygodnik idzie nawet o krok dalej i zarzuca organizacji ignorowanie faktu, że dla fauny i flory – trochę pogeneralizujmy – podwyższona zawartość dwutlenku węgla jest korzystniejsza, ekosystemy rozwijają się lepiej, następuje wzrost liczebności roślin i zwierząt, choć niekoniecznie tych najmniejszych…

Emisja oczernionego gazu – pomimo medialnego orkanu – wciąż jednak rośnie i nie ma to raczej wpływu na temperaturę atmosfery. Z tego, co widzimy, nie jest cieplej. Nie wierzycie?

Koik ma rację, naziemne pomiary poziomu mórz, to mega skomplikowany temat. Zmiany grawitacji (poziom oceanów jest nieco niższy nad rowami podmorskimi i nieco wyższy nad grzbietami pasm górskich), uwzględnienie spiętrzającego oddziaływania wiatru, prądów morskich, uppwelingu (wypływu wód głębinowych), zasolenia, samej temperatury (rozszerzalność termiczna wody)... sporo tego i na podstawie samych tylko pomiarów na powierzchni Ziemi zaobserwowanie zmian byłoby piekielnie trudne. Ale od czego mamy satelity? Zwłaszcza technologiczne cudeńko, jakim jest bliźniacza para GRACE?  Pomiary satelitarne uwzględniają wszystkie powyższe zmienne. Pokazują też stały (ostatnio nieco przyśpiesza) trend wzrostowy poziomu oceanów. Dokładnie o trzy milimetry. Mało? To trzy centymetry na dekadę i trzydzieści centymetrów na stulecie. I to tylko z samego efektu termicznej rozszerzalności morskiej wody. Wpływ topniejących lodowców lądowych dopiero zaczyna się uwidaczniać.

 

 

Mitem jest też twierdzenie, że każdy poziom dwutlenku węgla w atmosferze jest dla roślin korzystny. Nie, istnieje wiele badań – labolatoryjnych, szklarniowych a nawet terenowych – dobitnie stwierdzających, że każda roślina ma swoją indywidualną tolerancję na dwutlenek węgla. Przy czym tolerancja ta zależy też od zmiennych czynników, jak dostępność mikroelementów, wody, temperatura powietrza, itd. Zwykle jednak nie przekracza poziomu ok. 600ppm. Dziś mamy już ponad 400ppm dwutlenku węgla a co roku odkładamy dodatkowe 2 – 2,5. Czyli mamy szansę w stulecie dobić do pierwszego progu odporności biosfery.

 

Poza tym rośliny mają swoje indywidualne tolerancję na zakres średnich i ekstremalnych temperatur. W naszym klimacie większość roślin “poddaje się” przy mniej więcej plus czterdziestu stopniach. W 2006 roku, podczas bardzo silnej fali upałów w Europie naukowcy ze zdziwieniem zaobserwowali, że biosfera kontynentu podczas tych upalnych dni zamiast dwutlenek węgla pochłaniać... emitowała go!

 

Macie do tego prawo, nikt przecież nie lubi sceptyków. W dodatku nasza polska zima w tym roku przypominała raczej francuską jesień, ale w skali globalnej troszkę się Ziemi dostało. Stratosfera w styczniu powiała chłodem – o pół stopnia silniej niż rok temu. Nad samymi lądami temperatura globu okazała się być niższą od średniej dla tego miesiąca w całym poprzednim wieku, a powierzchnia pokrywy śnieżnej na północy jest największa od przeszło czterdziestu lat (wg GISS i NCDC).

Mówiąc krótko – lodu w Arktyce przybywa i to ponoć od trzydziestu lat. Chiny zmagały się z najsroższą zimą od lat, śnieg ośmielił się sypnąć w Bagdadzie i w Buenos Aires, a w Nowej Zelandii odnotowano rekordy chłodu.

A teraz najciekawsze: przymrozki w Arabii Saudyjskiej! W Australii odnotowano najzimniejszy czerwiec w historii pomiarów (nadrobili latem). I tak można przez następne parę kartek, pewnie w obie strony – jak zwykle przy tego typu potyczkach.

Koiku, artykuł napisałeś pod koniec zimy ubiegłego roku. Czy faktycznie była wyjątkowo chłodna, jak piszesz? Sprawdźmy w IMGW:

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Podaję dane dla Warszawy, ale sami możecie sprawdzić inne stacje pomiarowe. Ostatni chłodny miesiąc (w normie!) to grudzień 2012. Ostatni zimny miesiąc to już rok 2010. Ostatni zimny rok? 1996. A dekady lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych? Ale zimno!

 

Nie można więc naszych subiektywnych odczuć przenosić na opisywanie naukowe klimatu. Tu rządzą twarde dane. Gdy kilka lat z rzędu miesiące są wyraźnie cieplejsze od naszej klimatycznej normy przyzwyczajamy się do tego i traktujemy to, jako coś oczywistego. Ocieplenie staje się wtedy – nową – normą naszego postrzegania klimatu. Gdy raz na jakiś czas trafi się wtedy chłodniejszy (ale w normie) miesiąc, mamy tendencję do postrzegania go jako chłodnego. Poza tym, oczywistość nad oczywistościami, ale niestety wciąż nie dla wszystkich: pogoda to nie klimat. Jeszcze parę dni temu było chłodno (ale jednak powyżej średniej z poprzednich lat!). Teraz jest upalnie. Za parę dni ma być znowu chłodno, a być może nawet zimno. Nasze odczucia w tym czasie będą się więc zmieniały, zależnie od aktualnej pogody.

 

Jaki był czerwiec? W odczuciu większości – w tym i moim – chłodny. Tymczasem:

 

 

Jeszcze raz Koik:

 

stratosfera w styczniu powiała chłodem – o pół stopnia silniej niż rok temu. Nad samymi lądami temperatura globu okazała się być niższą od średniej dla tego miesiąca w całym poprzednim wieku, a powierzchnia pokrywy śnieżnej na północy jest największa od przeszło czterdziestu lat (wg GISS i NCDC).

Mówiąc krótko – lodu w Arktyce przybywa i to ponoć od trzydziestu lat.“

Drogi Koiku, pisząc artykuł na temat efektu cieplarnianego, antropogenicznego globalnego ocieplenia nie możesz popełniać takich błędów merytorycznych. Stratosfera w kształtowaniu klimatu ma swoją rolę, ale gros procesów ma miejsce tylko i wyłącznie w troposferze. A i sam efekt cieplarniany – poza oddziaływaniem wartwy ozonowej w stratosferze – to też tylko troposfera.

 

Dlaczego ci to wypominam? Dlatego, że efekt ochładzania się stratosfery jest doskonale znany. Więcej nawet, został przewidziany już kilka dekad temu.

 

Jak do niego dochodzi? Gazy cieplarniane znajdują się w troposferze, również zdecydowana większość pary wodnej skoncentrowana jest nisko przy ziemi. Gazy cieplarniane w troposferze blokują część zwrotnego promieniowania poczerwonego (bla, bla, chodzi po prostu o ciepło). Stąd na dole robi się cieplej a na górze chłodniej.

 

Nie przybywa też lodu morskiego. Pod koniec września 2012 roku mieliśmy rekordowe, spektakularne wręcz (dla znawców) topnienie Arktycznego lodu. Dziś mamy minimalną odbudowę, ale trend spadkowy widoczny jest cały czas.

 

A że czasami zdarzyło się naukowcom z IPCC troszkę przesadzić lub upiększyć dane… Sam główny klimatolog IPCC, dr. P.C. Jones (afera Climategate z 2009 roku) mieszał paluszkami w wynikach, zakazywał ujawniania niewygodnych faktów, publikowania w nieprzychylnych organizacji magazynach i propagował drobne… korekty pomiarów. W mailach chwalił się sztuczkami statystycznymi – legendarnymi trikami. Oficjalnie komisje – bogate w naukowców – nie dopatrzyły się formalnych uchybień i sprawa ucichła. Okazało się jednak, że to nie lata dziewięćdziesiąte poprzedniego stulecia, tylko trzydzieste są zwycięzcą na najgorętszą dekadę dwudziestego wieku.“

Afera “Climategate”. Słynny, uwielbiany przez sceptyków przykład rzekomych manipulacji klimatologów. A, że żadnej afery nie było? Parafrazując: “tym gorzej dla faktów”. W 2009 roku, tuż przed COPem hakerzy atakują serwery naukowców. Przypadek? Nie wydaje mi się! Z tysięcy maili, z setek tysięcy linijek tekstu sceptycy wychwytują słowo “trick” i “hide the decline” Skandal! Oszustwo! Czy przeczytali całość maili i odnoszące się do nich prace badawcze? Nie no, to by już było za trudne! Co więc ukrywał dr. Mann?

 

Nic. Hide the decline odnosiło się do pracy naukowej, w której omowiano znany od dawna problem zwiększających się rozbieżności w obecnym stuleciu między liczbą słojów drzew (używanych w rekonstrukcjach paleoklimatu) a obecnym wzrostem temperatury. Korelacja ta, która utrzymuje się do mniej więcej lat osiemdziesiątych potem się załamuje. Co jest temu winne? My! W każdym razie nie chodziło o pomiary temperatury, tylko o znany problem naukowy, który odnosi się też tylko do ostatnich kilku dekad. Dla ciekawych: http://anomaliaklimatyczna.com/2010/11/02/spadek-czego-ukrywali-klimatolodzy-czyli-dlaczego-sloje-drzew-nie-sluchaja-meteorologow/

 

Natomiast, co do lat trzydziestych: http://climate.nasa.gov/vital-signs/global-temperature/

 

Zmiany klimatyczne wielu naukowców wiąże z cyklicznymi fazami solarnymi (badania Svensmarka i Frissa-Christensena, potwierdzone przez Terry Sloana i Arnolda W. Wolfendale'a oraz, w szerszym zakresie czasowym, przez V. Rusova z NCA w Kijowie). Wykryli oni zależność między wielkością zachmurzenia, nasłonecznieniem i natężeniem promieniowania kosmicznego.

Najprościej rzecz ujmując mała aktywność naszej gwiazdy (minimum solarne) ma wpływ na ilość chmur (odpowiada za powstanie nawet dwudziestu trzech procent ich pokrywy), a co za tym idzie za ochłodzenie – a to dzieje się od paru lat.

Tak. Słynna hipoteza Svensmarka. Powstał nawet na jej podstawie dokument “Chmury słuchają się gwiazd”. Oczywiście wpływ ten badano, ostatnio nawet poświęcono temu zagadnieniu sporo czasu i środków w Cernie. Co stwierdzono? Wpływ gwiazd na chmury (a pośrednio na klimat) rzeczywiście istnieje. Tylko, że... jest to skala oddziaływania dziesiątki razy słabsza, od najsłabszych ziemskich czynników. Czyli: hipoteza obalona.

 

Oczywiście jest takich “smaczków” znacznie więcej. Chciałbym wam je wszystkie opisać, ale to niestety niemożliwe. Musiałbym napisać książkę, a przekonałem się, że autor jest ze mnie średni. A poza tym, właśnie pocę się w pokoju przy męczącej nocnej duchocie. Na dzisiaj koniec więc. Idę pod zimny prysznic.

 

Koikowi, z małą tylko dawką złośliwości radzę to samo. Może przejdzie mu ochota na wyzywanie naukowców od lewaków?

 

 

 

 

 

 

Komentarze

Zmiłuj się, Sfun....

Mylisz się, w tym jak piszesz,  i mam nadzieję, jesteś tego świadom.

Racja nie leży po stronie nudnych, niezrozumiałych (choć, przyznam, dość kolorowych) wykresów.

Racja jest po stronie zwięzłych bonmotów w stylu: “ocieplnie jest, ale nie ma na nie dowodów”, dlatego, z przykrością przyznaję, że Koik, zaprezentował bardziej przekonujące argumenty.

Przynajmniej z punktu widzenia profilu portalu... ;)

A jednak mimo wszystko wciąż mam nadzieję, że twoja mrówcza, merytoryczna praca, ma krztynę sensu.

Serdczne dzięki, za tę jakże męczącą publicystykę. Serio.

 

 

 

Nie biegam, bo nie lubię

Na którejś Avangardzie byłem na prelekcji Adama Cebuli poświęconej zagadnieniu. Trochę wbrew sobie, bo rok wcześniej wyspałem się na jego prelce o optyce, więc przyznaję Koreczkowi rację.

Inna sprawa, że mało kto bierze w całej dyskusji pod uwagę zakład Pascala. Tzn. co nam szkodzi uciec w przód w technologie niskoemisyjne i poprawiać jakość/czystość atmosfery przynajmniej w najbliższym otoczeniu? Kosztuje? Wszystko kosztuje, ale przypominam słynne fotki lasów gołych wykałaczek otaczających śląskie miasta. Widać też po statystykach wypadków drogowych, że człeka najlepiej wziąć za mordę i postraszyć konsekwencjami finansowymi/niedogodnościami, a nagle przestaje działać na swoją szkodę.

"Białka były czerwone, a źrenice większe niż całe oczodoły"

Widać też po statystykach wypadków drogowych, że człeka najlepiej wziąć za mordę i postraszyć konsekwencjami finansowymi/niedogodnościami, a nagle przestaje działać na swoją szkodę.

I – abstrahując od tematu – takie podejście mogłoby rozwiązać 99% problemów naszego kraju, choćby te beznadziejne utarczki Policji z kibolami. Nic tak nie straszy w  tych czasach, jak brak kasy.

And one day, the dream shall lead the way

Sfunie, ciekawa polemika. W przeciwieństwie do poprzedniego tekstu dałeś sporo od siebie. Ale patrząc z perspektywy osoby nie siedzącej tak głęboko w temacie – za dużo skrótów, w tym myślowych, za szybko. Piszesz ciekawie, mam chęć sięgnąć po dane sam, by sprawdzić jak to jest, porównać. Jednak mam nieodparte wrażenie, jakby tekst był pisany na szybko, trochę jakbyś odpowiadał Koikowi w studiu telewizyjnym, mając ograniczony czas :) Popracowałbym nad tym. Spokojnie, bez pośpiechu, bardziej czytelnie, a byłoby o wiele lepiej.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nie kojarzę tekstu Koika, z którym polemizujesz, Sfunie, zresztą nie mam też wielkiej ochoty go poszukiwać.

Poruszasz ciekawe zagadnienia, ale rzeczywiście tekst trudno uznać za samodzielny. Odpowiadasz na pewne tezy i opinie, skacząc po różnych tematach, a dla osoby patrzącej z boku całość wydaje się na swój sposób interesująca, ale jednak dosyć mglista. Zresztą... i tak już za późno, by ludzkość mogła odwrócić wywołane przez siebie zmiany, prawda? Pozostaje nam cieszyć się, że żyjemy w stosunkowo jeszcze sprzyjającej strefie klimatycznej...

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

 

Jakkolwiek Corcy ma absolutnie rację, ja lubię, kiedy autor rzetelnie odwali risercz i podpiera się rzeczywistymi danymi. Co więcej, nie odczytuję artykułu SFUNa jako obrony ocieplenia, a raczej jako obronę metodyki prowadzenia wnioskowania – i to jest mi, kurfanna mać, bliskie!

 

Brawo, sfun. A teraz: uatrakcyjnij do blogerowego poziomu, bo C. ma rację... :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka