- publicystyka: Let's dance - o "Strażnikach Galaktyki"

publicystyka:

recenzje

Let's dance - o "Strażnikach Galaktyki"

Przez ostatnie miesiące atakowany byłem w sieci kolejnymi zwiastunami nowej produkcji Marvela – uparcie odmawiałem sobie ich obejrzenia. Znałem natomiast, może nie do końca szczegółowo ciekawy dorobek twórczy reżysera filmu, Jamesa Gunna i modliłem się skrycie, by producenci nie wleźli mu na głowę podczas realizacji filmu. Chciałem niespodzianki, chciałem świeżego oddechu, chciałem pokonać zmęczenie, które zrodziły we mnie ostanie, oceniane przecież wcale dobrze superbohaterskie produkcje. Chciałem – chyba już teraz wiem, poczuć się znowu młodo. Kiedy zaczął się seans, po sekundzie, dwóch, rozpoznałem jedną z moich ulubionych piosenek z lat siedemdziesiątych w wykonaniu zespołu 10CC. Nie wiem, czy poczułem się młodo, ale na pewno poczułem się dobrze. A parę minut później, Chhris Pratt, Star-Lord, Andy, Burt Macklin, ktoś w ogóle wie o czym mówię...?  No dobra, po prostu główny bohater, Peter Quill, rozpoczął swój taniec. No i okazało się, że "Strażnicy Galaktyki" to właśnie film o tańczeniu.

                O co chodzi? Na pewno nie tylko o to, żeby za wszelką cenę pokonać tych złych, ocalić wszechświat i takie tam ważkie pierdoły. Chodzi o to, żeby nie tańczyć samemu ( metafora to?). Kto za młodu podpierał ściany na imprezach, wie pewnie o czym mówię.  A także żeby, no wiecie, nie przejmować się wszystkim aż tak mocno, żeby Darth Vader, wyznający Luke'owi, że jest jego ojcem, najlepiej pod wpływem tego wyznania poszedł  od razu w tan, tyle że w  "Imperium kontratakuje" nie było  takiej muzy jak w "Strażnikach...",  więc niby jak biedak miał pójść? Ok, przyznaję, nawet nie chce mi się pisać fachowej recenzji  (działu zresztą jeszcze właściwego nie ma ;-), zgadzać, bądź nie zgadzać się z tymi, którzy oceniają film na trzy, cztery gwiazdki, nie na pięć, no bo ci źli tak słabo wyeksponowani, bo fabuła jak cep, bo ta Glenn Close po co tu w ogóle itd. Mam jakąś pewność, że część widzów po prostu pokocha ten film i to nie tylko za  szopa z giwerą, Groota i tego troglodytę, który nie kuma sarkazmu. "Strażnicy Galaktyki" okazali się sentymentalnym łącznikiem z Kinem Nowej Przygody, z jego bezpretensjonalnym pięknem (i mocą!), urzekając przy tym wspaniałą kolorystyką.  Najbardziej cieszyłem się  patrząc na niebieskiego na gębie Yondo  i jego ojcowsko-awanturniczą relację ze Star-Lordem (jakoś mi się przypomniały przygodowe lektury z młodości). Yondo był dla mnie cudownie zmartwychwstałym Merlem  z "The walking dead"– serialu o ludziach i zombiakach,  w którym  tak wielu bohaterów marnie kończy.  Gdyby tak twórcy "The walking dead" zdecydowali się kiedyś na jakiś odprężający, eksperymentalny odcinek, w którym zombiaki zamiast ganiać i gryźć ludzi,  tańczą z nimi... No cóż, reżyserem takiego odcinka musiałby być James Gunn. Bo wiecie,  u niego, gdy jest naprawdę źle, bądź gdy jest  ku temu okazja, bohater po prostu może zatańczyć. Czasami, drodzy (i potencjalni) widzowie,  nie trzeba niczego więcej, prawda?

A oprócz mnie, komuś się jeszcze podobało?

Komentarze

Zobaczę tylko, czy da się komentować :-) No dobrze, to ktoś oglądał? Wiem, że Ladyblack się podobało, a mnie jakoś wyjątkowo.

Ależ Janku, no co też Janek! To nie recenzja, tylko radosne: “O kurka, jak mi się podobało! Bardzo, bardzo, bardzo!”wink

Ale zgadzam się. Że tak się z forum zacytuję:

Ja się bawiłam znakomicie.

Nic ponadto nie oczekiwałam, dostałam nawet więcej, niż się spodziewałam:

– fajni bohaterowie – z jednej strony schematyczni, z drugiej na tyle fajnie zarysowani, że każdy inny i uroczy na swój sposób,

-fajne efekty – nie przeciążają, nie denerwują, nie "wyłażą" na widza, a są przez cały film,

-nie za długie – test tyłkowy zdany pomyślnie,

-nie za głupie i nie za mądre, z lekką dawką patosu, ale jeszcze zupełnie strawną,

– jest co nieco na poważnie i sporo do śmiechu, ale w dobrych dawkach,

– o dziwo! lekkie znudzenie poczułam na finalnej walce – rozwiązanie klasyczne: każdy ma przeciwnika do pokonania plus armia złych w tle do wyrżnięcia, to już tyle razy widziałam, że nie czułam się zainteresowana.

 

Ogólnie miodzio!

Można iść, się zabawić i bez zgagi wrócić do domu :D

A tak poza tym, to uczucia mamy podobne. Po wyjściu z kina gęby mieliśmy uśmiechnięte, leciała seria porównań do StarWars, bo aż same się narzucają (nowy Han Solo, miniaturowy Chewbacca), do piratów, do “Powrotu do przyszłości” i wiele innych. A wszystko tak ładnie zmiksowane i podane, że aż miło.

Najlepsza przygodówka widziana w ciągu ostatnich kilku lat. Żadne Avendżersy czy inne Rosomaki nie podskoczą, bo brakowało im tej lekkości, którą mają “Strażnicy”.

No i oczywiście Footloose :). My jesteśmy to pokolenie, które zna sławny film z Kevinem Baconem, a nie remake, my mieliśmy kasety i walkmeny, my moglibyśmy się w piaskownicy kumplować z głównym bohaterem. Dzięki temu film ten tchnie dla mnie dodatkowym smaczkiem – sentymentem, wielkim sentymentem.

 

Aaa... i jeszcze pochwaliliśmy “zajawkę”, bo była tak ładnie zrobiona, że nie zdradzała najlepszych kawałków i wyprowadzała lekko w maliny:) Dobra zajawka.

O, LadyBlack, dzięki za wypasiony komentarz :-) A właściwie za drugą recenzję, to  teraz mamy ładny komplecik.  Ja bardzo chciałem napisać recenzję w duchu filmu i okazało się to nawet możliwe, nawet jeśli jest z lekka głupawa i nie wygląda na recenzję  ;-) Taka miała być :-)

A mi podobało się umiarkowanie.

Duży minus za scenę na początku – nie lubię takich smutnych, mających łapać za serce widza scen.

Duży plus za postacie – świetne.

Fabuła – nic nowego.

Dialogi – boskie.

 

Napisałbym coś więcej, ale nie mam głowy do tworzenia recenzji jakoś teraz. Chyba że Jan mnie pociągnie za język. ;)

Mee!

Też się zdziwiłem na początku na tę scenę, no ale jakoś tam umotywowana była. Ostatni tak się bawiłem, podobnie przynajmniej, na czym? Na “Galaxy quest”? A tam też trochę wzruszeń było no i niemożliwy Alan Rickman.

Umotywowana jest, ale było już ich tyle – a przecież ja filmów mało oglądam; może na złe trafiam – że, za przeproszeniem, rzygać mi się chce. Ale dalej film był już fajny, naprawdę się pośmiałem, choć była jeszcze jedna scenka – która przypomniała mi wszystkie te amerykańskie filmy familijne puszczane w polsacie albo TVN-ie, gdzie chłopcy grający w baseball zbierają się na rozmowę, podczas meczu, gdy przegrywają ładnie do jaja – i ona także bardzo mi się nie podobała.

Ale to takie szczególiki, myślę, i Radosław Pisula z ostatniego numeru Nowej Fantastyki chyba miał rację, że wystrzelenie Marvela w kosmos było dobrym pomysłem.

Mee!

Tylko widzisz kozajuniorze, Marvel to przecież Disney, więc jak może  film obyć się bez choćby jednej wzruszającej, czy patetycznej  sceny? Może jak Tarantino zrobi ten film fantastyczny, to żadnej familiady nie będzie. 

Powiem szczerze że byłam już znudzona kolejnymi sequelami okołoavengersowymi – no dobrze, Zimowy Żołnierz i Thor 2 były niezłymi filmami, ale oglądało się to już jak kolejny odcinek serialu, gdzie zna się bohaterów i mniej więcej wiadomo czego się po kim spodziewać. A tu dostałam coś nowego, z jajem, z fajnie napisanymi postaciami, no i ta muzyka ;-) I jak kozajunior zauważył, boskie dialogi. 

Może gdyby jeszcze czarny charakter był bardziej czarny, nie chodzi mi o to że twórcy mieli pokazywać jak Ronan morduje te kobiety i dzieci ale na ekranie wyszło mi w ogólnym rozrachunku że pozytywni bohaterowie mieli na koncie więcej ofiar niż on ;-) Podobała mi się jego nieprzewidywalność, ale twórcy chyba za bardzo zapatrzyli się na Batmana i Bane’a i uznali że jak ZŁY będzie mówił przez nos to już wystarczy... ;-)

Ja poczułem zmęczenie na ostatnich X-men. Dziwne to, bo jako całość mi się podobało, ale znowu wałkowane było wciąż to samo. “Strażnicy” też niby podani są na tym samym co zawsze schemacie, ale niespodziewana lekkość filmu, postacie,  okazały się ważniejsze niż meandry fabularne.  Ja jestem szczęśliwy. 

Tak, X-meni też stali się już serialem i fajne są poszczególne sceny czy miło zobaczyć jakiegoś bohatera, ale nie mają już tego czegoś, co mieli “Strażnicy”. Ja też jestem szczęśliwa :-)

Lubię czasem obejrzeć jakiś rozrywkowy film akcji, po którym nie ma się co spodziewać porywającej i skomplikowanej fabuły, a jedynie dużo humoru, bijatyk, wybuchów i jeszcze więcej humoru. Powiem szczerze, że o ile z przyjemnością oglądało mi się pierwszego Iron Mana czy Avengers, o tyle pozostałe filmy Marvela były moim zdaniem coraz gorsze. Iron Man 3 i Thor 2 to całkowita porażka. Z marvelowych-niemarvelowych produkcji bardzo rozczarował mnie Wolverin, który powalał głupotą i przekombinowaniem, a jeszcze bardziej The Amazing Spiderman 2 – dlatego, że Spiderman był w dzieciństwie moją ulubioną postacią komiksową, a pierwszy film trzymał poziom. Drugi okazał się totalnym dnem. Zacząłem się zastanawiać, czy może nie przesyciłem się tego typu kinem, nie wyrosłem, kiedy...

 

Na Strażników Galaktyki wybraliśmy się z Jose dzisiaj, spontanicznie. Od jakiegoś czasu planowaliśmy wyjście do kina, a ja zainspirowany pozytywnymi opiniami z szałtboksa postanowiłem jej zaproponować właśnie ten film. Przyjechałem odebrać ją z pracy i zamiast do domu, udaliśmy się do kina, bo seans zaczynał się za pół godziny ; )

Przyznam, że nigdy nie byłem fanem komiksów, a o Strażnikach Galaktyki nigdy nie słyszałem. Przeczytałem słówko o filmie tu czy tam, myślałem nawet czy by nie obejrzeć zwiastuna, ale odpuściłem. Oboje z Jose poszliśmy więc na ten film zupełnie w ciemno, nie mając żadnych oczekiwań i nie wiedząc, kto w ogóle tam gra, ani o co właściwie chodzi. I dochodzę do wniosku, że w czasach spoilerujących trailerów to jest dobry wybór. Strażnicy Galaktyki okazali się strzałem w dziesiątkę. Film był doskonale rozrywkowy i nie udawał, że jest czymś więcej. Przełknąłem nawet te kilka głupot – jak ta, o powstaniu kamieni, czy to, dlaczego jeden z bohaterów został uderzony samolotem i przeżył – chociaż zawsze przychodzi mi to z trudem. Prawie nie było patosu, a nawet kiedy jakiś się pojawił, to od razu był gaszony celnym żartem. A przede wszystkim wreszcie obejrzałem jakiś film o superbohaterach, w którym nie widziałem powiewających amerykańskich flag – co za ulga! Fabuła przewidywalna, i to bardzo – ale kogo to obchodzi? Świetnie zagrane postaci i bardzo udane dialogi wystarczyły, żeby nie zwracać na to uwagi. Tak właśnie moim zdaniem powinien wyglądać tego typu film. Niech inni patrzą i się uczą.

PS

SPOILER! A Jose szczególnie ujęła ostatnia scena – tańczącej sadzonki ; )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

No i zapomniałem wspomnieć o jednym! Świetna ścieżka dźwiękowa :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Jesteś na tak!  No, trzeba przyznać, że trafił ten film do ludzi. Zrobią na pewno kontynuację i tak się trochę tego boję, bo nie wiem czy jeszcze raz osiągną taki efekt...

Widzisz, z filmem i jego kontynuacją jest nieco inaczej niż z przeciąganiem seriali (o czym to pisałeś w innym tekście). Nawet jeżeli skopią drugą, trzecią część, nie będziesz potem odnosił wrażenia, że cała seria była do bani. Pierwszy film był udany, to zapamiętasz. A że drugi nie? Rozczarowanie, pewnie, ale wydaje mi się, że lepiej jest mięć sequel i się rozczarować niż oczekiwać go i nigdy nie dostać.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Film jest mega. Drugie, po “Na Skraju Jutra” świetne lajtowe sci-fi w tym roku.

 

Mam tylko nadzieję, że Marvel nie postanowi łączyć go w jakiś magiczny sposób z Thorami, Kapitanami Amerykami, Iron Manami i całą resztą Avengersów.

Tak dobra pierwsza część zasługuje na całkowicie odrębne uniwersum i wielokrotne kontynuacje w postaci historii rodem z Mass Effect czy Gwiezdnych Wojen, czyt. “Wielkich Kosmicznej Epopei”. :)

 

I ta muzyka. Pomijam świetnie wkomponowane w akcję klasyki bo o nich mówi każdy, a przecież same instrumentale też przyprawiają o ciary:

https://www.youtube.com/watch?v=VQ4WLvj5ODE

 

And one day, the dream shall lead the way

Hmm, masz rację berylu. “Nieśmiertelnego” wciąż pamiętam, to piękne i dobre wspomnienie, a jego kontynuacje... udaję przed sobą, że ich wcale nie oglądałem.  

“Strażnicy” odnieśli wielki sukces, zwłaszcza w USA, więc mogą te ludki ze stajni Marvela kombinować, łączyć, doić pomysł, wykorzystać do cna. Sam jestem ciekaw, jak to będzie. 

Z “Nieśmiertelnym” miałam takiego hopla, że nawet serial oglądałam :) Stare dzieje. :D Pierwszego mam na półce obok Indiana Jonesa, “Powrotu do przyszłości”, “Draculi”, “Młodych Strzelb” i “Wywiadu z wampirem” – klasyka dzieciństwa i dorastania... Łezka w oku i te sprawy.

Wspominałam w shoutboxie, podobało się. Ubawiłam się szczerze.

Przyznać się, kto dotrzymał do drinka z palemką?

 

Siedziałem do końca – i był Kaczor Howard! Jego też pamiętam z filmu fabularnego z lat osiemdziesiątych. Nawet mi się wtedy podobało, choć ponoć mocno wykoślawili tę kultową w USA postać.

Fakt. Tez doczekaliśmy do końca i Kaczor Howard okazał się miłym dodatkiem. Kaczora oglądałam w kinie dziewczęciem będąc, miłe wspomnienia:)

Mnie się bardzo podobało. Głównie dlatego, że wiele razy parsknęłam śmiechem :)

No ja się dawno tak nie naśmiałam w kinie, jak na Strażnikach. Humor, świetne dialogi, szop z giwerą i turbo drzewo! ROZRYWKA na pełnej kur... sywie :P

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

O ja cię pikolę. Obejrzałem.

 

Peem, piękne jest. Lekkie, bezpretensjonalne, galaktyka, oczywiście, uratowana. Galeria barwnych postaci, Yandoo papa (i ten pełen ojcowskiej dumy, rekini uśmiech w finale – ooooooch, wart każdej kasy), tańcu tańcu, dialogi zabawne, “I am Groot” na tysiąc sposobów, barbarzyńca nie rozumiejący przenośni...

Milion nawiązań do kosmicznych przygód – pojedynki, broń pastiszująca “Kroniki Riddicka” i “Star Wars” zarazem, młotek uberszwarcchcarktera rodem w WH40k; plan najazdu na statek wroga niczym atak na Gwiazdę Śmierci, Knowhere zupełnie jak speluna na Tatooine, kosmiczni piraci jak dobra adapatacja załogi “Czarnej Perły” w kosmosie. Paskudny Thanos i dwie, nienawidzące go córki (jedna, oryginalny złom, druga, przymuszenie przybrana) oraz ten niebieski typ, który zdycha w finale – wiedziałem, że przegra, więc nie zapamiętywałem jego imienia ;-) Sadzonka nawet tańczy, Kaczor Howard strzela punchlinem...

Efekty miodzio, patosik przez moment jest (ładnie złamany: “GDZIE JEST KULA?!”) , ale przede wszystkim...

 

Kcem być szopem. Tak, czuję absolutne zrozumienie dla tego gościa, niezmierzoną, bezwarunkową sympatię, kompletną futerkowatość jego, czuję tę udrękę – całe życie z amatorami :-D

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Świetny początek, szczególnie dla tfurców, gdy małolat zostaje porwany przez obcych. Pewnie zastanawiacie się, co w tym jest tak wyjątkowego? Można pisać jak XX/XXI-latek. Nikt się nie zdziwi słownictwu, nie wymagane są wtedy takie nowotwory słowne jak w prozie Dukaja, których zrozumienie rośnie w miarę zarażania słowem. 

O, dobre :-D

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dobre, tak na koniec dnia jeszcze. Z uśmiechem na gębie spać pójdę. No i chciałem zobaczyć jak Gamora tańczy, bo tak się wzbraniała, a tutaj nie tylko Gamora! Super!  :-)

Ach, ach, tańczący wywiad Back to Back;-)

 

https://www.youtube.com/watch?v=2Pj8n_cEPiA 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka