- publicystyka: Styczniowiec – omówienie Nowej Fantastyki 01/2012

publicystyka:

Styczniowiec – omówienie Nowej Fantastyki 01/2012

Styczniowiec – omówienie Nowej Fantastyki 01/2012

Redakcja powoli wprowadza zmiany. Widać nieśmiałe próby poszerzenia grupy odbiorców o segment graczy, wprowadzenie świeckiej tradycji motywu przewodniego całego numeru. I o ile pierwsze jest mi kompletnie obojętne (okazjonalne zakupy CD-Action – periodyku, który dla graczy jest jak NF dla miłośników fantastyki – całkowicie zaspokajają moje potrzeby w tej materii), o tyle druga była kilkakrotnie przeze mnie postulowana na portalu. Więc z chęcią przyjrzałem się, jak wyszło.

 

We wstępniaku Rednacz postanowił naukowo-filozoficzno-marketingowo przeprowadzić wywód (pod szlachetnym hasłem upupiania) pokazujący skąd się wziął gatunek young adult. Pewnie miało być zabawnie i dowcipnie (obowiązkowo z pewną dozą awangardy), a wyszło jak zwykle.

 

Nowy rok wita nas zestawem pięciu felietonistów: Jakub Ćwiek, Michael J. Sullivan, Rafał Kosik, Peter Watts i Łukasz Orbitowski. Odkąd regularniej czytam NF jest to największa liczba i odnoszę wrażenie, że im więcej tym lepiej. Widać zmiany na lepsze.

 

Stopka redakcyjna przestała dostarczać informacji o tym, że wszystko co Ćwiek napisał jest wyssane z palca. I dobrze się stało, bo prawdziwe przemyślenia tego autora są o niebo ciekawsze od porno-wiedźmina, nagrody, której nie ma czy starych Piotrusiach Panach. Ćwiek w Bohaterze z przypadku udowadnia przypadkowość tego, czy bohater stanie się kultowy. Nie jest to tekst specjalnie odkrywczy, ale sposób, w jaki został napisany i zaserwowane przykład udowadniające tezę sprawiają, że czyta się go z przyjemnością nawet kilka razy.

 

Michael J. Sullivan – autor serii artykułów z radami dla przyszłych pisarzy – prezentuje technikalia swojego warsztatu. Kto, co i gdzie to już drugi taki felieton, tym razem traktujący o tym jak powinno się prezentować podstawowe elementy każdej historii: bohatera, wydarzenia i ich miejsce. Jak w przypadku przemyśleń Ćwieka, rady Sullivana należą raczej do mało nowatorskich. Początkujący pisarz dość szybko odkrywa je sam, ale to nie z jakości wskazówek wynika siła tego artykułu. Autor potrafi zgrabnie usystematyzować i przedstawić tę wiedzę w prosty sposób. Czasem zwięzłe przedstawienie oczywistości potrafi naprawdę pomóc. Mam nadzieję, że wraz z kolejnymi numerami Sullivan będzie systematycznie zwiększał stopień wtajemniczenia w swojej rubryce, bez straty dla stylu, formy i prostoty z jaką to robi.

 

Felietony Rafała Kosika są w pewien sposób do siebie podobne w treści i formie. Zaczynane anegdotką, prowadzone w sposób swobodny, okraszone własną ryciną przedstawienie nam jakiejś teorii. Poglądy alternatywne nie odbiegają od kosikowego schematu. W tym artykule przybliża nam teorię wieloświatu. W skrócie – alternatywne rzeczywistości. Któreś z twoich alternatywny ja z pewnością w tym momencie wyłączyło ten durny artykuł, inne zapewne pochwaliło autora, a jeszcze inne w tym momencie dźwigało na siłce – proste. Temat znany i oklepany, jak dotąd najmniej ciekawy artykuł tego autora.

 

Cykl Ślepopisanie jest z kolei czymś zupełnie innym. Peter Watts wprowadził do NF nową jakość. Te ocierające się o poziom naukowy felietony mogą naprawdę dać do myślenia. Ponadto z Petera jest świetny bajarz, jego wywód udowadniający tezę sam w sobie jest świetną opowieścią. W Granicach dyskusji opisał kilka mechanizmów kierujących ludzkim mózgiem. Jak reagujemy na argumenty sprzeczne z naszymi poglądami, dlaczego ludzie ortodoksyjnie przestrzegający jakiś doktryn są głusi na pewne oczywistości? Wszystko ma swoją przyczynę. Polecam.

 

Na sam koniec, chyba najdłuższy z cyklów czyli Orbitowanie po kinie. Tym razem miałem okazję widzieć film – bohatera felietonu – (na XVII Warszawskim Festiwalu Filmowym) więc byłem w stanie w jakikolwiek sposób odnieść się do treści tekstu. Orbitowski lubi strasznie rozwlekać swoje rozważanie we wszystkie możliwe strony. Senne mary, lęki, różne stany świadomości. Tym razem udało mu się tego uniknąć, a refleksja jest przejrzysta i klarowna. Jednak czy rzeczywiście ten artykuł jest inny od poprzednich? Być może zmieniło się coś innego? Przypuszczalnie, żeby w pełni rozumieć te teksty, trzeba po prostu omawiane filmy zobaczyć. Czy to wada, czy zaleta tego typu felietonów, oceńcie sami.

 

Dwa artykuły – Para buch, koła w ruch Czartoryskiego i Wojna i odwet z serii Fantastyka z lamusa nie zrobiły na mnie specjalnego wrażenia. Pierwszy (co łatwo wywnioskować z tytułu) o steampunku. Autor wysuwa śmiałą tezę, że ten gatunek może opisywać tylko przeszłość, a gdy mamy do czynienia z mechaniką i parą w przyszłości to jest to po prostu sf. Ciekawe jak nazwałby w takim razie gry z serii Syberia. Ponadto stwierdzenie „steampunk charakteryzuje brak celowości, ma wyglądać, a nie myśleć" zakrawa o herezję. Bo sugeruje, że reszta fantastyki ma jakąś wyższą funkcję do spełnienia, a steampunk to tylko estetyka. Jednak z którejkolwiek strony bym na to nie spojrzał, gatunek, który tak lubimy, od zawsze „miał wyglądać". Służył i służy jako narzędzie do przedstawienia ciekawej fabuły lub przekazania mądrej myśli. Ale sam w sobie nigdy nie był niczym specjalnym. Reszta artykułu to dość gęsta wyliczanka tworów z tego gatunku.

 

Drugi artykuł przybliża twórczość Macieja Wierzbińskiego, pisarza z przełomu XIX i XX wieku. Miło czasem poczytać o twórcach z dawniejszych czasów, ale – i dość prawdopodobne, że wynika to z mojego braku entuzjazmu historią – ten artykuł z serii z lamusa powinien właśnie tam pozostać. W lamusie.

 

I tym sposobem doszliśmy do tematu okładkowego, czyli young adult, dla którego nawet nie spróbowano ukuć polskiej nazwy. Zostańmy więc przy literaturze młodzieżowej. Artykuł redaktora Zwierzchowskiego Fantastyka młodnieje traktuje temat po macoszemu. Po krótkim wstępie o trendsetterskiej roli Harry'ego Pottera przechodzi prosto do minirecenzji różnych serii dla młodzieży, wymienia ze dwie, trzy cechy charakterystyczne i na tym kończy. Zabrakło mi jakieś głębszej analizy zjawiska. Bo to, że doświadczamy obecnie eskalacji literatury młodzieżowej równie dobrze można zaobserwować w księgarni.

 

Kolejnym w kolejności jest wywiad z Josephem Delaneyem, autorem Kronik Wardstone, jednego z popularniejszych cyklów young adult. Rozmowa dość ciekawa. W przeciwieństwie do kilku z poprzednich numerów, dostarcza interesujących informacji, a nie wygląda jak rozmowa w barze.

 

Żeby zobrazować myśl przewodnią w prozie są trzy opowiadania młodzieżowe. Dwa wspomnianego Delaneya i jedno Rafała Kosika z jego cyklu Feliks, Net i Nika i właśnie od tego zacznę. O tej serii dowiedziałem się rok temu z plebiscytu Top Dekady. I niemało się zdziwiłem. Jak to? Top Dekady a ja o tym nie słyszałem? Ewidentnie nie byłem docelowym targetem i wnioskując z opowiadania Feliks, Net i Nika oraz wędrujące samogłoski nic nie straciłem. Naprawdę barwna sceneria jest chaotyczna i gdyby nie znajomość jednego z wcześniejszych felietonów, zapewne nic bym nie zrozumiał. Zaś sama fabuła jest po prostu infantylna, co nie zmienia faktu, że czytało się dość przyjemnie. Ale nie jest to coś, co tygryski lubią najbardziej.

 

Lepiej spisał się pan Delaney, chociaż też czuć młodzieżowość. Wiedźma zabójczyni to przesycona mrokiem i epickością kreacja szwarccharaktera, przez którą ledwo przebrnąłem, ale Opowieść stracharza to zupełnie inna bajka. Dosłownie. Dobrze napisane, osadzone w ciekawie wykreowanym świecie. Można się przy tym zrelaksować, ale nic ponadto. Fabuła swoją konstrukcją przypomina scenariusz sesji RPG, albo którąś z książek o Drizzt'cie. Myślę, że każdy od czasu do czasu lubi przeczytać coś takiego, ale cały cykl to jednak za dużo.

 

Pozostałe opowiadanie utrzymały wyższy poziom. Kryptę dnia sądu ostatecznego Filipa Haka napisano w formie haseł encyklopedycznych. Ciekawa forma nadaje lekkiego aromatu świeżości pozornie interesującej treści. Piszę pozornie, ponieważ przy pierwszym czytaniu postać Everymana i wizja świata – eksperymentu jakiejś istoty wyższej, nazwijmy go demiurgiem, wydał mi się błyskotliwy. Ale gdy się dłużej nad tym zastanowiłem, to cały mój entuzjazm uciekł, a sama spójna idea wydała się lekko naciągnięta na akademicką modłę.

 

Ostatnia proza z tego numeru, czyli Eliminacja Roberta Reeda to tekst zdecydowanie najlepszy. Osadzony w post-apokaliptycznym świecie, może nie wnosi zbyt wiele do tego rodzaju opowieści, ale z pewnością odróżnia się na tle tego wydania NF. Jest mroczny, jest przygnębiający, nie daje zbyt wiele nadziei. Bardzo udane postapo.

 

Reasumując, numer niezbyt udany. Można było się bardziej postarać i nową formę publicystyki razem z nowym rokiem zacząć z full pierdolnięciem. A wyszło jak zwykle.

 

 

Komentarze

wprowadzenie świeckiej tradycji motywu przewodniego całego numeru

Nie do końca. Wcześniej numery były podporzadkowane jednemu tematowi, jak np. komiks. Teraz mamy "Temat z okładki", który dostaje 4 strony. Pozostałe artykuły są krótkie, chcemy też stawiać na różnorodność (żeby zawsze było coś o filmach, zawsze coś o literaturze, trochę różnistości, wywiady), żeby każdy mógł znaleźć coś dla siebie. W numerze styczniowym udało się podpasować opowiadania pod temat z okładki, nie zawsze jednak tak będzie. Niekiedy da radę, ale nie będzie to reguła.

rady Sullivana należą raczej do mało nowatorskich

To się tylko tak wydaje. O, jakie to oczywiste, na pewno wszyscy to wiedzą. Ostatnio zrobiłem sobie maraton i przekopałem się przez nadesłane do Prószyńskiego powieści fantastyczne - gdyby ich autorzy i autorki stosowali się do rad Michaela, stosunek tego, co da się czytać (1 powieść), do tego, co... do reszty (ok 40) nie byłby tak tragiczny. Uwierz mi, dla ciebie może się to wydawać oczywiste, ale ja widzę, że 99,9% piszących potrzebuje tych rad jak tlenu.

Bo sugeruje, że reszta fantastyki ma jakąś wyższą funkcję do spełnienia, a steampunk to tylko estetyka.

Reszta SF. I ma rację, bo w SF (nie licząc space oper) chodziło o funkcję, nie o wygląd.

Artykuł redaktora Zwierzchowskiego Fantastyka młodnieje traktuje temat po macoszemu. Po krótkim wstępie o trendsetterskiej roli Harry'ego Pottera przechodzi prosto do minirecenzji różnych serii dla młodzieży, wymienia ze dwie, trzy cechy charakterystyczne i na tym kończy.

Te dwie, trzy cechy charakterystyczne to te, które - w mojej opinii - rozwijają gatunek, łamią dawne tabu, jak choćby radzenie sobie ze śmiercią w cyklu Nixa. Sam dobór tytułów także jest nieprzypadkowy.

Bo to, że doświadczamy obecnie eskalacji literatury młodzieżowej równie dobrze można zaobserwować w księgarni.

Tematem artykułu był nie tyle wzrost popularności, co zmiany a samym YA.

Uwierz mi, dla ciebie może się to wydawać oczywiste, ale ja widzę, że 99,9% piszących potrzebuje tych rad jak tlenu.
Ja mimo wszystko dalej uważam, że problemem nie jest znojomość tych rad, ale umiejętność stosowania ich w praktyce. IMO w tym twki problem.

Reszta SF. I ma rację, bo w SF (nie licząc space oper) chodziło o funkcję, nie o wygląd.

Z chęcią posłucham więcej na ten temat :) (żebym miał z czym polemizować ;) )

Pozdrawiam,
Snow

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Fantastyka z lamusa -  to już kiedyś było. W starej Fantastyce zamieszczano krótką notkę biograficzną na temat wybranego autora oraz wbrany fragment jego twórczości.

Pozdrawiam

Z chęcią posłucham więcej na ten temat :) (żebym miał z czym polemizować ;) )

W sensie, nie zgadzasz się, że SF u swych podstaw skupia się na funkcji, a nie na wyglądzie. Efektowność doszła później, jako efekt popularności, a raczej do niej dążenia. Watts jest tego przykładem - jego SF jest przede wszystkim efektowne. Wciąż jednak kluczowa jest funkcja, bo nie ma przymykania oka na nieścisłości. Czyli wygląd jest ważny, ale nie kosztem funkcji.

Nowa Fantastyka