- publicystyka: Krew, pot i smoczy ogień- recenzja filmu Dragonslayer

publicystyka:

Krew, pot i smoczy ogień- recenzja filmu Dragonslayer

Disney w latach 80-tych był trochę inny niż stereotypowe wyobrażenie o słodziutkich, cukierkowych historyjkach, czy współczesna plastikowa tandeta spod znaku Hanny Montany sugerują. W latach 80-tych Disney dał nam omawianego przeze mnie poprzednio makabrycznego Rogatego Króla w "The Black Cauldron", nowatorski, wręcz wyprzedzający swoje czasy "Tron" czy mroczny i niepokojący "Powrót do Oz". Oraz niecodziennego Zabójcę Smoków, który zwodniczo zapowiadał się raczej sztampowo.

 

Zarys fabuły wygląda banalnie– pewne królestwo od dawna żyje w strachu przed smokiem. Żeby tenże smok dawał mieszkańcom żyć co pewien czas trzeba go udobruchać ofiarą. Zgodnie z królewskim prawem odbywa się wtedy loteria wyłaniająca jedną z młodych kobiet mieszkających w królestwie, która zostanie żywcem rzucona na pożarcie bestii. Okrutne, lecz jedyną alternatywą jest gniew smoka który będzie kosztował życie znacznie więcej niż jedną osobę. Prości ludzie mają tego jednak w końcu dosyć, tym bardziej że król oszukuje i jego własna córka, wbrew prawu, nigdy nie bierze udziału w loterii, i postanawiają zwerbować potężnego maga by ten smoka ukatrupił i na zawsze skończył z tą całą nieprzyjemną historią. Muszą jednak, w wyniku pewnego przykrego wypadku, zadowolić się jego młodym uczniem.

 

Wydaje się, że wszystko pójdzie prosto– uczeń odkryje w sobie prawdziwą moc, nauczy się trochę o życiu i w końcu uwolni królestwo od smoka i będzie żył długo i szczęśliwie z odważną córką miejscowego kowala, która pomagała mu w jego misji, a kłamliwy król i jego córka zapewne marnie skończą. Taaa...

 

Szybko okazuje się, że król wcale nie jest taki zły– szczerze wierzy, że inaczej królestwa uratować się nie da, i że jedyną alternatywą dla krwawych ofiar byłoby złożenie całego królestwa w krwawej ofierze. To prawda, że łamie własne prawo ustawiając loterię tak, by jego córce nic nie groziło, ale czy można go winić? Jest kochającym ojcem, i przecież nie on jeden próbuje uratować córkę oszustwem. Wspomniana córka kowala przez całe życie udawała chłopca, żeby uniknąć udziału w losowaniu. Co więcej księżniczka jak się okazuje nic o kłamstwie ojca nie wiedziała, żyła w przekonaniu że po prostu jak dotąd miała szczęście. I zamierza odpokutować za to, że inne kobiety ginęły podczas gdy ona była bezpieczna.

Uczeń czarodzieja natomiast wcale nie ma przed sobą typowej drogi "od zera do bohatera". Film przybiera raczej ponury ton, nie brakuje brutalnych scen, a smokobójstwo okazuje się wcale nie być pełne splendoru. Gdy w końcu dochodzi do walki ze smokiem nie idzie ona bynajmniej według planu. Nasz bohater, odnaleziony przez ukochaną na pobojowisku, poobijany i ledwie żywy, musi spojrzeć prawdzie w oczy– jego moce go zawiodły, nie jest czarodziejem jak jego mistrz. Potwór i niedoszły bohater, obaj ranni i pokonani, odchodzą w siną dal. Kończy się epoka czarodziejów, smoków i bohaterów. Ludzie nawracają się i modlą zamiast wznosić toasty i śpiewać pieśni o czynach. Byłem przekonany że za kilkanaście sekund zobaczę napisy końcowe, i byłem zachwycony. Takie zakończenie byłoby ogromnym zaskoczeniem, i było naprawdę dobre, z potężnym emocjonalnym wydźwiękiem. Zamiast prostej historyjki fantasy, której można się było spodziewać, obejrzałem ponurą historię o powolnej śmierci epoki bohaterów, czarów i potworów. Zamiast heroicznej, chwalebnej bitwy była krew, pot, smoczy ogień i gorzkie, połowiczne zwycięstwo. Wydawało się że film zakończy się w tej ponurej, nostalgicznej atmosferze... ale nie. Ktoś uznał chyba, że tak jednak być nie może, że smoka trzeba zabić, zamiast dać mu odejść, trzeba pokazać więcej czarów, i ogólnie wszystko zepsuć. Kolejne dziesięć minut, sprawia wrażenie wyjętych z innego filmu, a w dodatku ma mniej sensu niż Darth Vader obierający ziemniaki pędzlem. Nie będę go tu ze szczegółami opisywał– dość powiedzieć, że to bardzo nieprzekonująca i efekciarska próba złagodzenia ponurego nastroju i skierowania filmu w stronę młodszej widowni w ostatniej możliwej chwili.

 

Mimo tego kopniaka z zaskoczenia i tak warto Dragonslayer’a zobaczyć. Wprawdzie powstał dawno, dawno temu, w 1981 roku, kiedy komputery służyły wyłącznie do zachwycania się pierwszą Ultimą, a smoki trzeba było budować własnymi rękami, ale jest nadal naprawdę pierwszorzędny wizualnie a sama bestia prezentuje się wręcz imponująco. Postacie są w większości interesujące, dobrze zagrane i potrafią wzbudzić sympatię. Nawet przy tak niesatysfakcjonującym zakończeniu jakie dostajemy, Dragonslayer pozostaje filmem, którego twórcy nie poszli na łatwiznę i podjęli kilka ryzykownych decyzji. A jeśli postanowicie wyłączyć telewizor na 10 minut przed końcem... cóż, tym lepiej dla was.

Komentarze

Kolejny ciekawy tekst - Breja, biorę Cię na celownik publicystyki NF. ;)

Kolejna bardzo fajna recenzja i kolejny film, do obejrzenia którego mnie zachęciłeś.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dzięki :) Postaram się nie rozczarować kolejnymi tekstami.

Nowa Fantastyka