- publicystyka: Wybitny przykład sztuki opowiadania (recenzja "Gry o tron" George'a R.R. Martina)

publicystyka:

Wybitny przykład sztuki opowiadania (recenzja "Gry o tron" George'a R.R. Martina)

 

Wybitny przykład sztuki opowiadania

 

 

 

Gdy po raz pierwszy wziąłem do rąk "Grę o tron" amerykańskiego pisarza George'a R. R. Martina, byłem pełen najgorszych przeczuć. Wiele wskazywało na to, że mam przed sobą grubaśne, blisko ośmiuset stronicowe nudziarstwo. Jak się jednak okazało, nie miałem racji.

 

 

 

Wydana po raz pierwszy w 1996 roku "Gra o tron" zapoczątkowała planowany na siedem tomów cykl "Pieśni lodu i ognia", przypomniany obecnie serialem, którego premiera miała miejsce w 2011 roku, a także strategiczną grą planszową. Mamy więc bez wątpienia do czynienia z dziełem popularnym, skąd więc moje obiekcje? Otóż po wielu lekturach tego rodzaju książek z gatunku fantasy zacząłem się zastanawiać, czy można tak naprawdę przejąć się losami bohaterów zbudowanych wyłącznie z tuszu i papieru?

 

 

 

Lubię czytać dzieła historyczne, przede wszystkim dlatego, że opowiadają one o realnych ludziach żyjących w realnym świecie. Jeżeli czytamy na przykład, że Aleksander Kostka-Napierski wbity został w 1651 roku na pal, to wiemy, że ta okrutna kara spotkała człowieka z krwi i kości, będącego w stanie odczuwać cierpienie. Natomiast czy wbicie na pal może być bolesne dla fikcyjnej postaci literackiej? Jej losem jest wprawdzie w stanie przejąć się mało wyrobiony czytelnik, pochłaniający jedną po drugiej opowieści o przygodach Conana z Cymerii albo dzielnych kosmonautów na Wenus, jednak po pewnym czasie przychodzi znudzenie tego rodzaju dziełami.

 

 

 

Dlatego, pragnąc utrzymać uwagę bardziej doświadczonych czytelników, autorzy utworów science fiction lub fantasy zwykli wzbogacać swoje opowieści o jakąś wartość dodaną. Wartością taką mogła być na przykład prezentacja ciekawego modelu społeczeństwa. Tak było w "Paradyzji" Janusza Zajdla, dziele miernym pod względem literackim, bardzo jednak interesującym jako opis funkcjonowania opresyjnego systemu. Wartością dodaną mogła być ilustracja ciekawego zagadnienia naukowego, filozoficznego lub moralnego, co było typowe dla wielu klasycznych utworów fantastycznonaukowych. Wreszcie autor mógł wzbogacić swe dzieło o humor i satyrę, w czym prawdziwymi mistrzami okazali się Terry Pratchett i Andrzej Sapkowski. Najprymitywniejszym sposobem owego wzbogacania jest epatowanie dziwnością: magią lub tajemniczymi stworami. Jednak dziwność nudzi się najszybciej.

 

 

 

Otóż podczas lektury "Gry o tron" rzuca się w oczy, że owej wartości dodanej nie ma tam prawie wcale. Idźmy po kolei:

 

 

 

Przedstawiony model społeczny to banalne pseudośredniowiecze, choć przyznać trzeba, że sprawniej skonstruowane niż w popularnym cyklu "Zwiadowcy" Johna Flanagana, gdzie zaprezentowano po prostu nasz świat w quasi-średniowiecznym sztafażu. Warto jednak nadmienić, że przedstawiona w "Grze o tron" wizja procesu historycznego jest kompletnie niewiarygodna. Społeczeństwo kontynentu Westeros, przypominające późnośredniowieczną Europę, nie mogło trwać w niemal niezmienionym kształcie przez osiem tysięcy lat. Tak jak w naszym średniowieczu, pojawiłyby się przecież czynniki dążące do zmiany. Pod tym więc względem mamy do czynienia z typowym dla wielu dzieł fantasy autorskim chciejstwem.

 

 

 

O interesującym zjawisku naukowym, filozoficznym lub moralnym nie ma tu nawet co mówić.

 

 

 

Humoru i satyry w dziele George’a Martina właściwie nie ma. Książka napisana jest w tonie poważnym. No, chyba że za satyrę uznamy ironiczne wypowiedzi Tyriona Lannistera, zwanego Krasnalem.

 

 

 

Co do epatowania dziwnością, to zaskakujący jest – jak na utwór fantasy – niemal całkowity brak magii. Pod koniec powieści pojawia się jakaś czarodziejka, której znaczenie jest marginalne (pewnie wzrośnie w kolejnych tomach). Fantastyczne istoty zepchnięte zostały poza lodowy Mur na północy i tak naprawdę nie wiadomo, czy opowieści o nich nie są zwykłymi legendami. Tylko na moment pojawiają się smoki. Tak naprawdę mamy tu do czynienia z imitacją powieści historycznej, opisującej fikcyjne uniwersum. Jest więc się czym przejmować? Czy nie lepiej poczytać prawdziwą powieść historyczną, na przykład cykl "Królowie przeklęci" Maurice’a Druona?

 

 

 

Oczywiście można to zrobić, ale dzieło George'a Martina naprawdę wciąga. Jest to rozbudowana, wielowątkowa opowieść dziejąca się w świecie, który – w odróżnieniu od uniwersum "Władcy pierścieni" lub "Zwiadowców" – wygląda całkowicie realnie. Autor jest mistrzem słowa, który doskonale opanował sztukę narracji, ożywiając martwy świat z tuszu i papieru. "Gra o tron" jest więc zajmującą opowieścią w starym stylu. I niczym poza tym.

 

 

 

 

 

George R. R. Martin "Gra o tron", tłumaczył Paweł Kruk, Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2011.

Komentarze

""Gra o tron" jest więc zajmującą opowieścią w starym stylu. I niczym poza tym." I niczym poza tym…? W moim odczuciu nie masz racji.  Świat Martina  jest niezwykle rozbudowany; pierwszy tom to dopiero rozgrzewka. ;-) Po przeczytaniu pięciu wydanych do tej pory części, polecam po przerwie przeczytać jeszcze raz. Zauważysz, ile szczegółów umknęło Ci za pierwszym razem i zobaczysz, że Martin ma to wszystko zaplanowane. Już w pierwszym tomie pojawiły się pewne wskazówki. Ale nie będę zasypywał Cię spoilerami. ;-) Koniec moich refleksji. Fajny tekst, przyjemnie się czytało. :)

 

A ja się zgadzam, przynajmniej co do "I niczym poza tym" bo nie jestem pewien tego "starego stylu" ;) Pieśń Lodu i Ognia niewątpliwie dobrze się czyta (chociaż moim zdaniem kolejne tomy są coraz słabsze) ale nie jest to wielka literatura.

Do "Gry o tron" zachęcił mnie konkurs dja Jajko, przeczytałam pierwszy tom i udało mi się wygrać kolejne, dzięki czemu już zawsze będę mieć sentyment do tego cyklu :) Niestety po dwóch tomach mój entuzjazm zdecydowanie opadł i po trzecim zrobiłam sobie prawie roczną przerwę. Nie jest to wielka literatura. To raczej literacki serial, do którego wracałam tylko i wyłącznie na fali przywiązania do poszczególnych bohaterów. I moim zdaniem to wcale nie w wizji świata, tylko w bohaterach tkwi fenomen Martina. Stworzył całą masę fascynujących postaci pierwszoplanowych, którym mogliśmy zajrzeć do umysłów. I niestety w kolejnych tomach coraz bardziej te postaci się rozmyły (pomijając te, które brutalnie uśmiercił), a zamiast nich pojawiły się setki kolejnych, które coraz trudniej od siebie odróżnić. A sama opowieść robi się coraz bardziej irytująca. Martin najwyraźniej celowo ignoruje wszelkie wydarzenia, które mogłyby jakoś wzmocnić dramatyzm powieści, a uwagę poświęca głównie opisowi kolejnych wyczesanych krain i mnożeniu kolejnych postaci. Czwarty tom to w zasadzie wędrówka poszczególnych bohaterów z punktu A do punktu B (przy czym Martin baaaardzo dba o to, żeby żaden z bohaterów przypadkiem nie spotkał drugiego). Dlatego aż dziwi ostatnia część (tj. druga część 5 tomu), w której sporo się dzieje, bohaterowie są całkiem ciekawi i niewiele mnie irytowało. Niemniej jak na serię pisaną tyle lat ja miałam wrażenie że czytam zapiski autora, których po napisaniu nie przeczytał drugi raz.

"Społeczeństwo kontynentu Westeros, przypominające późnośredniowieczną Europę, nie mogło trwać w niemal niezmienionym kształcie przez osiem tysięcy lat." O, to może w końcu ktoś mi to wyjaśni, bo to ciekawa rzecz. W naszym świecie średniowiecze trwało tysiąc lat. Dlaczego każdy zakłada, że w każdym fikcyjnym świecie powinno trwać podobnie? Dodam, że świat Martina jednak bardzo różni się od naszego, zwłaszcza biorąc po uwagę magię i klimat. Dlaczego to "średniowiecze" nie mogłoby trwać dłużej? Może po prostu mieli pecha i genialne jednostki, które popychały rozwój do przodu się nie narodziły albo nie miały szansy zadziałać? "Gra o tron" jest więc zajmującą opowieścią w starym stylu. I niczym poza tym." Dla mnie „Pieśń…” jest wybitna pod wieloma względami. Przede wszystkim fabuła jest tak skonstruowana, że można o niej rozprawiać bez końca, wciąż odkrywać nowe rzeczy. Wystarczy wejść na jakieś większe zagraniczne forum, posty, które roztrząsają każdy najmniejszy element fabuły, każdą epizodyczną postać, liczy się już w milionach. Po drugie powieść strasznie angażuje emocjonalnie. Jest świetnie napisana. W kreacji świata Martin doszedł już do takiej perfekcji, że każdy element fascynuje. Martin wspomni o jakiejś wyspie? Można być pewnym, że tysiące ludzi będą roztrząsać, co tam może być. Pojawi się jakaś epizodyczna postać? Każdy będzie domniemywał, kim tak naprawdę jest i co ją łączy z innymi postaciami. Jeżeli ktoś natomiast czyta tylko po to, żeby się dowiedzieć, kto następny straci głowę i kiedy smoki rozgromią Innych, rzeczywiście może się czuć rozczarowany.

 

Marcinie Robercie, co znacząco rzuciło mi się w oczy podczas czytania Twojej recenzji to bardzo lekkie szfowanie wyrokami.  Np. "Tak było w "Paradyzji" Janusza Zajdla, dziele miernym pod względem literackim, " lub też " "Gra o tron" jest więc zajmującą opowieścią w starym stylu. I niczym poza tym." Należałoby wówczas dodać, że ty tak sądzisz, że Paradyzja jest miernym dziełem literackim lub też Gra o tron zajmującą opowieścią i niczym więcej. Nie będę już wchodził w kwestie sporu co do wyższości opowieści historycznych, nad tymi szerzej znanymi jako fantastyczne. Bo w czymże jest lepsza opowieść historyczna? W tym, że opowiada o losach bohaterów, którzy kiedyś żyli, a którzy mogą mnie obchodzić tyle co zeszłoroczny śnieg, czyli wcale? Albo w tym, że tak naprawdę opierają się one na zdarzeniach, które miały miejsce, a zatem autor w żadnej cześci nie jest odkrywczy? Bo dostał gotowy scenariusz na tacy i nie musiał się specjalnie wysilać, by stworzyć ciekawą intrygę? Żeby było jasne. Wcale nie neguję powieści historycznych, tylko wskazuję na pewną niekonsekwencję i brak rzeczowych argumentów przemawiających za Twoimi stwierdzeniami. Dla mnie – podczas czytania Twojej recenzji – wyglądało to tak, jakby stanął przede mną ktoś, kto rości sobie prawo jedynego i słusznego opiniotwórcy, która stwierdza autorytarnie – to jest dno, a to ew. można czytnąć, ale ogólnie puste to i nijakie. Taki miałem odbiór Twojej recenzji. Tylko gdzie sa argumenty podpierające Twojej autorytarne opinie i poglądy? Na jakiej podstawie takie wnioski? Na podstawie tego co napisałeś, można postawić tezę, że gdyby jakiś za przeproszeniem grafoman napisał opowiastkę, najgorszego rodzaju, banalną i nijaką, ale opowiadałaby ona o prawdziwych postaciach, które kiedyś żyły, to wówczas to byłoby fajne. Taki nasuwa się wniosek z Twoich słów. Idąc dalej tym tropem, trzeba by zanegować wartość jakiejkolwiek powieści, bo  jakieś 99,9% procenta z nich opowiada o postaciach urojonych i wymyślonych. Na tym opiera się powieść. Na często wymyslonej histori i wymyslnych postaciach.  Odnoszę wrażenie, jakbyś podchodził do ksiązek fantasy z punktu widzenia histori i trochę mnie to dziwi, bo jak sama nazwa gatunkowa sugeruję jest to fantasy. A zatem coś z gruntu wymyślonego, nie zawsze zresztą muszącego opierać się na magii. I nie każda książka z tego gatunku musi mieć jakąś wartość dodaną, cokolwiek przez nią rozumiesz. Jesli już takiej wartość dodanej szukasz, to może zasugeruję naturalizm Gry o tron. Bezkompromisowść autora w łamaniu pewnych ogranych schematów znanych z wczesniejszych ksiązek fantasy. Pójście w stronę odmienną niż cukierkowata heroiczność bohaterów, którzy w pojedynkę zmieniają świat.  Dla mnie Gra o tron ma wiele takich wartości dodanych. Próżno się tutaj o nie spierać. Apeluję jednak o argumenty na rzecz poparcia Twoich opinii. A nie stwierdzanie, że to jest kiepskie działo literackie, bo tak! Jesli już coś stwierdzasz, poprzyj to jakimś argumentem, uzasadnij skąd takie a nie inne zdanie. Wtedy każdy będzie mógł przyjąc Twoje zdanie i powiedzieć – no tak, argument może i słuszny, ale ja mam odmienny. A tak? Nawet nie ma o czym podyskutować ;)

"I needed to believe in something"

zygfryd89 "W kreacji świata Martin doszedł już do takiej perfekcji, że każdy element fascynuje. Martin wspomni o jakiejś wyspie? Można być pewnym, że tysiące ludzi będą roztrząsać, co tam może być. Pojawi się jakaś epizodyczna postać? Każdy będzie domniemywał, kim tak naprawdę jest i co ją łączy z innymi postaciami. Jeżeli ktoś natomiast czyta tylko po to, żeby się dowiedzieć, kto następny straci głowę i kiedy smoki rozgromią Innych, rzeczywiście może się czuć rozczarowany." To, że mnóstwo ludzi o czymś rozprawia jeszcze nie znaczy, że jest to coś wybitnego. To tak jak z Gwiezdnymi Wojnami– to bardzo dobre filmy przygodowe, ale nie wybitne sf na poziomie Asimova czy Clarke'a, i nie zmienia tego to, że o każdej trzecioplanowej postaci i ledwie wspomnianej planecie fani chcieli wiedzieć jak najwięcej, co uczyniło np. Boba Fetta kultową postacią.

Dzięki za komentarze do mojej skromnej wprawki recenzenckiej. Widać, że "Gra o tron" budzi żywe emocje czytelników. :)   Teraz pora na odpowiedzi:   @WojciechChajec Na razie jestem w trakcie lektury "Starcia królów". Mój ogląd całości cyklu faktycznie może się więc zmienić, gdy zapoznam się z wszystkimi tomami.   Breja: A ja się zgadzam, przynajmniej co do "I niczym poza tym" bo nie jestem pewien tego "starego stylu" ;)   Miałem na myśli to, że omawiana powieść mogłaby zostać napisana w XIX wieku. (Jeżeli oczywiście pominiemy sceny seksu ;) ).   zygfryd89: O, to może w końcu ktoś mi to wyjaśni, bo to ciekawa rzecz. W naszym świecie średniowiecze trwało tysiąc lat. Dlaczego każdy zakłada, że w każdym fikcyjnym świecie powinno trwać podobnie?   Średniowiecze jest tylko konwencjonalną nazwą dla bardzo różnych epok historycznych. Europa w latach 1400, 1200, 1000, 800 i 600 to bardzo różne światy pod względem mody, obyczajów, stosunków społecznych i politycznych itd., itp. Zazwyczaj, gdy mówimy o średniowieczu, mamy na myśli Europę w XII i XIII wieku, na którą składają się takie elementy, jak: prywatne zamki rycerskie, gotyckie lub romańskie katedry, stosunki lenne, ciężka jazda, niezależny od władzy świeckiej Kościół, będący potężnym właścicielem ziemskim, inkwizycja, uniwersytety, scholastyka, rozwinięta kultura rycerska z właściwą sobie obyczajowością, literaturą itp. Otóż tego wszystkiego w VII wieku jeszcze nie było (lub było w postaci zalążkowej). Europa XII wieku kształtowała się krok po kroku, w wyniku nieustannie zachodzących, często drobnych zmian (niekoniecznie inspirowanych przez wybitne jednostki) i sama także podlegała dalszym tego rodzaju zmianom.   Można więc zadać zasadne pytanie: dlaczego w świecie "Pieśni lodu i ognia" ciąg tych zmian się zatrzymał? Może faktycznie mamy tu do czynienia z jakimś czynnikiem magicznym? Autor jednak tego nie wyjaśnił (przynajmniej na razie).   zygfryd89: Po drugie powieść strasznie angażuje emocjonalnie. Jest świetnie napisana. W kreacji świata Martin doszedł już do takiej perfekcji, że każdy element fascynuje.   To właśnie napisałem: George Martin jest mistrzem słowa.   junior_13j: Marcinie Robercie, co znacząco rzuciło mi się w oczy podczas czytania Twojej recenzji to bardzo lekkie szfowanie wyrokami. Np. "Tak było w "Paradyzji" Janusza Zajdla, dziele miernym pod względem literackim, " lub też " "Gra o tron" jest więc zajmującą opowieścią w starym stylu. I niczym poza tym." Należałoby wówczas dodać, że ty tak sądzisz, że Paradyzja jest miernym dziełem literackim lub też Gra o tron zajmującą opowieścią i niczym więcej.   Juniorze_13j, recenzje, podobnie jak felietony, są wypowiedziami z natury subiektywnymi. Pisząc recenzję nie muszę więc wszędzie dodawać "ja tak sądzę", bo to jest oczywiste. To tak, jak z felietonami Rafała Kosika. Zwykle się z nimi nie zgadzam, zawarte w nich poglądy często uważam za głupie, nigdy jednak nie przyszłoby mi do głowy, żeby oskarżać ich Autora o szafowanie subiektywnymi opiniami. Do tego w końcu ten gatunek publicystyczny służy. ;)   junior_13j: Na podstawie tego co napisałeś, można postawić tezę, że gdyby jakiś za przeproszeniem grafoman napisał opowiastkę, najgorszego rodzaju, banalną i nijaką, ale opowiadałaby ona o prawdziwych postaciach, które kiedyś żyły, to wówczas to byłoby fajne.   Na podstawie których fragmentów mojej recenzji wysunąłeś tak kuriozalną tezę?   junior_13j: Dla mnie Gra o tron ma wiele takich wartości dodanych. Próżno się tutaj o nie spierać. Apeluję jednak o argumenty na rzecz poparcia Twoich opinii.   W recenzowanym dziele nie zauważyłem żadnej z wymienionych przeze mnie wartości dodanych, więc stwierdziłem, że źródłem doskonałej lektury jest mistrzostwo Autora w kreowaniu postaci i świata. Natomiast jeżeli faktycznie zauważyłeś w powieści któreś z owych wartości, to raczej Ty powinieneś je wskazać.   junior_13j: A nie stwierdzanie, że to jest kiepskie działo literackie, bo tak!   To zdanie każe podejrzewać, że chyba jednak nie przeczytałeś mojej recenzji ze zrozumieniem. ;)    

Mnie zastanowiło kiedyś, na jakiej podstawie w świecie Martina liczone są lata. Tyle szczegółów i pierdół w całej sadze, a o kalendarzu jakoś autor nie wspomniał. U nas – wiadomo – rok trwa tyle i tyle dni ze względów astronomiczno-przyrodniczych. A tam? Wie ktoś? Jesień trwa długie lata; na jakiej podstawie w świecie Martina ustalono, ile trwa rok? Mój odbiór sagi jest zbliżony do tego przedstawionego przez Dreammy. Czwartą część, czyli „Ucztę dla wron” czytałem przez kilka miesięcy, w międzyczasie chłonąc inne książki. Gdy tę nieszczęsną „Uczte…” skończyłem (w bólach), zrobiłem sobie roczną przerwę i dopiero teraz czytam „Taniec ze smokami”, który jest, całe szczęście, mniej nudny – jednak gdy skończę pierwszy tom, przed drugim zrobię sobie kolejną długą przerwę. To już nie to samo, co „Starcie królów”. :(

Sorry, taki mamy klimat.

Sethraelu, rok jest w Westeros liczony według księżyca, dwanaście faz tworzy rok. Podobnie zresztą liczyli na przykład starożytni Egipcjanie. Są też teorie, że to pozostałość po dawnych czasach, nim magia zakłóciła pory roku.

Zygfrydzie, było to gdzieś na kartach powieści wspomniane, czy to Twoja teoria?

Sorry, taki mamy klimat.

W powieści nie było, być może, nie pamiętam, Martin powiedział o tym w którymś wywiadzie. Często wyjawia różne nieznane z książek fakty, odpowiadając na pytania czytelników.

Dzięki za info.

Sorry, taki mamy klimat.

Nowa Fantastyka