- publicystyka: Między słowami [październikowiec 2013]

publicystyka:

Między słowami [październikowiec 2013]

 

UWAGA! W omówieniu znajdują się spojlery!

 

PROZA POLSKA

 

Kamil Kowalczyk

"Pieśń brązu"

 

"Pieśń brązu" Kamila Kowalczyka to w zasadzie introdukcja bohaterów. Na poziomie fabularnym nie wiem nawet, czy nie za prosta ("vivere militare est" jako konkluzja to jednak zbyt mało). Wydarzenia służą za pretekst do pokazania zbiorowego protagonisty. Trudno rozróżnić wielość narracyjnych punktów widzenia, kiedy autor nie decyduje się indywidualizować większości postaci. Niuanse umykają, mamy zbiorowość rozróżnianą dzięki śródtytułom, imionom. I to nie byłoby złe, gdyby zajrzeć głębiej. Nawet w tej formie można było się pokusić o pełniejsze studium zbiorowej psycho– i socjopatii (diagnoza Kasandry nie wystarcza).

Po ostatnim słowie czułem niedosyt. Pragnąłem dowiedzieć się więcej o Kukułce (znakomita postać), Kasandrze, wejść w świat EKS z ich pomocą. Czułem, że gdzieś tam kryła się struna, na której autor nie zagrał. Potencjał zaledwie zarysowany, niewydobyta historia.

Językowo w drugiej połowie "Pieśni brązu" Kowalczyk zdaje się dochodzić do własnego głosu, własnego stylu. Ginie gdzieś początkowy natłok zabiegów artystycznych, eklektyzm wybijających z opowieści udziwnień (stawiam na inspirację jednym z literackich idoli). Im dalej, tym pewniej autor mówi nam to, co chciał powiedzieć. Na wstępie niestety forma podcina nogi.

Nawiązując do notki odredaktorskiej: tak, chcę więcej. Nie dlatego, że było genialnie, dlatego, że autor uchylił drzwi i kazał mi gapić się przez szparę. Jednocześnie nie mogę przemilczeć asekuranckiej wardy, którą potraktował czytelnika mc: czy wiek autora ma jakieś znaczenie?

 

Lena Szuster

"Sztuka latania"

 

"Sztuka latania" Leny Szuster jest interpretacyjnym kufrem bez dna.

Ileż tu płaszczyzn, na których autorka wygrywa opowieść. Konflikt pokoleń i pragnień, zderzenie starego z nowym, poszukiwanie, wiara w coś więcej, a nade wszystko opowieść o strachu i granicach, które wznosimy z jego pomocą.

Anna ze "Sztuki latania" jest wszystkim, co nowe. Wyszła poza mury Azylu – ostoi dawnej cywilizacji – pokonując jedną w pierwszych granic, które postawił przed nią strach i trafiła do świata po wybuchu; świata, który "popękał na tysiące kawałków" – dzikich miejsc.

I polubiła je.

 

"Twój stary świat może i był wspaniały, ale ten należy do mnie, jest mój, lubię go".

 

Nie uchroniło jej to przed strachem, przed kolejną granicą, spoglądaniem w tył i powrotami. Poznajemy bohaterkę w jednej z tych chwil niepewności, zagubienia. Dzięki takiej metodzie autorka pozwala dostrzec problem Anny, pokazuje rozwiązanie, które czasami można odnaleźć jedynie cofając się po własnych śladach.

W "Sztuce latania" nie ma bezsensownej, pustej walki, starcia bohatera z postapokaliptycznym światem. Anna nie walczy z zasiedlającymi ruiny ptakostworami, gangami, stalowymi wilkami, walczy ze sobą. Od pierwszego do ostatniego słowa.

Autorka wykorzystuje każdą sposobność, by pogłębić psychologiczny rys protagonistki (rozmowa na dachu, krwawy deszcz). Tu nie ma scen niepotrzebnych, podniety nad kreacją świata, który – właśnie dzięki niedopowiedzeniom – jawi się interesująco, przyciąga tym, co przemilczane. Idziemy krok w krok za Anną, patrzymy jej oczami na wszystko, na każdego. Pokonujemy strach, pokonujemy granice, by dotrzeć do tego, co nie ma granic.

Do marzeń.

 

PROZA ZAGRANICZNA

 

Thomas Olde Heuvelt

"Chłopiec, który nie rzucał cienia"

 

Lubię, gdy tekst pozwala na interpretację, gdy między słowami kryje się to, co białe, co niezadrukowane. Autor "Chłopca, który nie rzucał cienia" postanowił mnie tego pozbawić. Interpretował i dopowiadał wszystko, co mógłbym samemu wydobyć spomiędzy słów. Ubierał to w oczywiste, okrągłe zdania: "Czas mnie nauczył, że żyjemy w świecie pełnym Jordów Hendriksów; w świecie, który karmi się niszczeniem swoich rzadkich cudów" czy "Teraz już wiem, że to nieważne, kiedy się umiera. Ważne, żeby zdążyć zacząć żyć". Nawet najwykwintniejsze danie traci urok, gdy stanie przy nim kucharz i zacznie objaśniać, jak doszedł do kulinarnej perfekcji.

 

Nie muszę dodawać, że "Chłopiec…" najwykwintniejszym daniem nie jest. Jest daniem prostym, czytelnym na wskroś. Mniejsze i większe nielogiczności psują radość obcowania z tekstem: dyndający na choince Okruch nie zwracający uwagi przechodzących, wybiórcza nadopiekuńczość Rozenbergów, "niemożność ściskania" wygodnie pomijana podczas interakcji ze światem fizycznym. Nie mogę też wybaczyć autorowi tego, że uczynił ze swoich bohaterów tuby, maskując całość narracją pierwszoosobową. Sposób mówienia trzydziestoletniego mężczyzny ma się nijak do słów nastoletniego chłopca.

A tych w tekście niewiele.

 

Will McIntosh

"Obrońcy"

 

"Obrońcy" nie bronią się sami.

Wciąż nie wiem, co ciekawego autor chciał mi powiedzieć. Nie skupił się na bohaterach, na świecie, nie pokusił o solidny kawał fabuły, nie zagrał formą; właściwie nie postawił na żadnego konia. Tekst, reklamowany jako rozrywkowy, rozrywkowy wcale nie jest. Jaki zatem jest?

Najdelikatniej mówiąc: nijaki.

AI ubrana w mechaniczne cielska oraz inwazja kosmitów – koncept na wyciśnięcie czegoś sensownego z tak ogranych motywów autor co prawda miał: ukazanie odseparowanego społeczeństwa Obrońców i powtórnego kontaktu ze stwórcami byłby dobrym nośnikiem dla opowieści. Ale nie jest, bo autor szybko wykłada karty, pokazując, kto jest kim i do czego dąży.

Jedyna pogłębiona postać – Lila – jest psychologicznie niewiarygodna. Trudno kupić łatwość, z jaką, podobno ztraumatyzowana jednostka, pozwala oprawcy stać się sprzymierzeńcem.

Fabularnie autor nawet nie stara się szukać ciekawych ujęć, drogi, językowo podobnie.

Zdecydowanie, "Obrońcy" nie bronią się sami.

Robi to za nich (a raczej próbuje robić) notka odredaktorska, z której dowiadujemy się, że oto przeczytaliśmy trailer powieści, którą autor zamierza wydać za rok. I wszystko staje się jasne: po co stawiać na jakiekolwiek konie, skoro to tylko szkic, wprawka przed dłuższą formą? Tylko nie bardzo rozumiem, jak taki trailer ma mnie przyciągnąć do pełnego metrażu.

 

Jack Skillingstead

"To, co za chwilę ujrzycie"

 

Uczynię wysiłek i przemilczę poziom językowy.

Autor przetasował fabułę jak talię kart i wyłożył na stół kilka scen (na szczęście wystarczająco dużo), z których pozwolił odbiorcy konstruować obraz całości. I na pewno sprawił czytelnikowi w ten sposób frajdę. W oryginale.

Po przekładzie niewiele tej frajdy pozostało. Szkoda. Temat frapujący, pozwalająca główkować struktura, bohater którego przeżywamy (niekoniecznie lubimy) oraz nieośliniona strona klasycznego motywu to niezaprzeczalne atuty. W wyobraźni czytałem ten tekst inaczej.

Nowa Fantastyko, serwując "To, co za chwilę ujrzycie" w takiej formie, uczyniliście autorowi niedźwiedzia przysługę.

 

PUBLICYSTYKA

 

W kolejności wywartych wrażeń.

 

Wawrzyniec Podrzucki

"Człowiek na kosmicznym rozdrożu"

 

Wawrzyniec Podrzucki snuje inspirujący wywód, pobudzając chęć obcowania z naukową fantastyką z najwyższej półki. Zaledwie dwie strony czasopisma obdarza większa ilością konceptów, niż niejeden autor powieść SF. Z punktu widzenia laika oczywiście nie sposób zweryfikować tych pomysłów, ale dlaczego nie mielibyśmy przymknąć oczu i dać się ponieść romantycznej wizji kolonizacji kosmosu za pomocą symbiozy z glonami?

 

O pisarzach piszą:

 

Robert Ziębiński

"Dlaczego uwielbiam Stephena Kinga"

 

Jakub Małecki

"Dynastia Kingów"

 

Adam Rotter

"Imię jego Legion"

 

O Stephenie Kingu, jak powszechnie wiadomo, najlepiej pisze Stephen King. Nie oznacza to, że w trakcie lektury tekstu Roberta Ziębińskiego ma się ochotę cisnąć pismem w kąt. Lektura "Dlaczego uwielbiam Stephena Kinga" jest raczej spotkaniem ze starym, dobrym znajomym, który może i niczym nie zaskoczy, ale już sama jego obecność sprawia przyjemność.

Inaczej rzecz się ma z "Dynastią Kingów", gdzie na warsztat wzięci zostali synowie króla horroru. Jakub Małecki przybliża ich dotychczasowe dokonania, starając się wskazać cechy odróżniające synów od ojca. Już za takie podejście należy się plus. Małecki przedstawia przy tym rodzinę Kingów jako niewolników snucia opowieści, co samo w sobie powinno zachęcić każdego do lektury powieści dynastii z Maine.

Na tle dwóch pierwszych artykułów najgorzej wypada "Imię jego Legion". Adam Rotter pochyla się nad twórczością Rogera Zelaznego, podkreślając jej wielopłaszczyznowość. Dwie strony to zdecydowanie za mało, by zanurkować w głąb takiego zagadnienia. Wyszło ślizganie się po powierzchni i kompilacja tytułów-haseł. Ciekawy temat do dłuższego rozwinięcia.

 

Marcin Zwierzchowski

"Sympatia dla diabła", "Gra cieni"

 

Teksty tego typu mają szansę zafrapować czytelnika jedynie wtedy, gdy zna przedmiot opracowania. Jeżeli nie, mogą co najwyżej skłonić do sięgnięcia po wymienione pozycje. Czy skłoniły? Nieszczególnie (dzisiaj, ale kto wie, co będzie kiedyś). Rzecz jasna nie z winy autora, winny raczej czytelnik.

 

Maciej Parowski

"Vox populi, czyli o wyższości"

 

Nie mam pojęcia, co o tym tekście napisać. Nie trafił, nie zaciekawił, przeszedł bokiem.

 

Felietony:

 

Tutaj krucho.

Właściwie jedno ciekawe zdanie. Konkretnie pytanie. Konkretnie ostatnie w "Strategii cylońskiej" Petera Wattsa. Faktycznie daje do myślenia. Rafał Kosik maluje obraz pracy w domowym zaciszu, ale nic poza tym. Na osobach zarabiających w ten sposób (dzisiaj to nic wyjątkowego) tekst nie wywrze większego wrażenia, ot, pokiwają głowami ze zrozumieniem. No i jeszcze ta porażająca generalizacja dotycząca pisarzy niefantastycznych. Strach czytać. Podobnie nieodkrywczo tym razem Michael J. Sullivan. Wyraźnie odhaczona pozycja w radach dla piszących – dialogi. Autorom in spe coś takiego na pewno się przyda, pozostałych czytelników zupełnie nie obejdzie. U Łukasza Orbitowskiego swada walczy z więzami spojlerów, nic więc dziwnego, że większość felietonu dotyczącego filmu, filmu właściwie nie dotyczy.

 

W podsumowaniu numeru najkorzystniej wypada proza polska, konkretnie "Sztuka latania", która zdeklasowała pozostałe opowiadania. W publicystyce artykuły narobiły apetytu, po to, by okazać się głównym daniem.

 

Drapichrust

Komentarze

W podsumowaniu numeru najkorzystniej wypada proza polska, konkretnie "Sztuka latania", która zdeklasowała pozostałe opowiadania w numerze.  – Zgadzam się. Niezła recenzja; mam nadzieję, że tekst nie spodobał mi się tylko dlatego, że w wielu punktach moje spostrzeżenia są zgodne z uwagami Autora. Pozdrawiam.

Sorry, taki mamy klimat.

Dzięki za wspomnienie o poziomie przekładu "To, co za chwilę ujrzycie…". Rzadko kiedy zdarza mi się szukać oryginału, ale tym razem nie miałem wyjścia, bo nie mogłem uwierzyć, że redakcja postanowiła wiernie przetłumaczyć fatalnie językowo opowiadanie. No i okazało się, że przekład jest zwyczajnie nieudolny. Szkoda.

To może niech jeszcze ktoś sprawdzi Obrońców ;) bo "Chłopiec" został przetłumaczony imo jeszcze gorzej. Recenzja ciekawa, chociaż jeśli chodzi o teksty miałam odczucia dokładnie przeciwne.

Dzięki, Sethrael, też mam taką nadzieję.

 

Lakeholmen, ano szkoda. Czytałem tekst Skillingsteada trzy razy, by dotrzeć do należytego poziomu skupienia, który pozwoliłby mi na zrozumienie, co autor chciał przekazać, ale i tak – jak widać powyżej – napisałem o tym opowiadaniu najmniej. Ot, zniechęcenie.

 

Bellatrix, wiem, czytałem. Dzięki, że zajrzałaś i do mnie.

Podlinkuję tutaj mój głos z dyskusji o numerze, w której umieściłem kilka przykładów tłumaczeniowych potworków i link do oryginalnego opowiadania, może komuś się przyda ten oryginał: http://www.szortal.com/node/3748#comment-5498 (z góry dziękuję za nieusuwanie tego linku przemiłemu dj-jajkowi)

Bellatrix Recenzja ciekawa, chociaż jeśli chodzi o teksty miałam odczucia dokładnie przeciwne.

Tym razem, Bellatrix, pod Twoją recenzją się nie wypowiadałem, bo omawiany numer NF odebrałem inaczej niż Ty :)

Sorry, taki mamy klimat.

Skoro zgadzasz się z Drapichrustem to zdecydowanie inaczej ;) Co ciekawe – "Sztuka latania", określona jako "literatura kobieca" nie spodobała się chyba ani jednej kobiecie. Wszystkie panie, których opinię o tym tekście znam, jednogłośnie uważały go za gniot numeru, właśnie z powodu bohaterki. Ja tam rysu psychologicznego w niej nie dojrzałam, jedynie przerost ego ;)

Może dlatego, że to nie jest literatura kobieca, tylko literatura po prostu. Napisana przez kobietę literatura.

Stanę na innym stanowisku i zapewnię, że są kobiety, którym się ten tekst podoba, a nawet bardzo podoba.

Nie są to, rzecz jasna, kobiety "wszystkie", nie mówią też "jednogłośnie".

O takie uproszczenia w realnym świecie trudno.

"Literatura kobieca", ech. Wolę podział na literaturę "wartościową" i "niezbyt". I tak wszystko jest subiektywne.

Sorry, taki mamy klimat.

Określenie wzięłam ze stopki, nie jest moje :) Co do subiektywizmu – owszem i dlatego raczej zakończę moją wypowiedź w tym miejscu :P

Również nie podobała mi się "sztuka latania" : ) Poza tym nie wyrobiłem się z przeczytaniem całości, więc mojej recenzji w tym miesiącu nie będzie. 

I po co to było?

Nowa Fantastyka