- publicystyka: Czy to nas czeka?

publicystyka:

Czy to nas czeka?

„KiR”, nieregularnik okołokwartalny, Nr. 19(77), 5 maja 2011 r.

 

Dzień dobry Państwu.

 

Jeżeli ktoś spośród moich wiernych Czytelników zdumiał się, znalazłszy mój tekst w tej rubryce, wyjaśniam, że tak zdecydował sam Naczelny. Orzekł, iż ani to recenzja jak należy, ani krytyka konkretna, więc albo tu, albo wcale. Więc tu, zgodziłem się. Siła wyższa. Której nie można odmówić przynajmniej częściowej racji...

 

Bardzo rzadko zdarza się, aby wydawnictwa przysyłały nie zapowiedziane tytuły. Dlatego zdumiałem się, gdy sympatyczna panienka z pocztowego okienka do dwóch oczekiwanych pakietów dołożyła trzeci. Nazwisko się zgadza, adres też, tylko nadawca nieznany. A niech tam, najwyżej wyrzucę do kosza...

 

Niewiele brakowało, bym tak potraktował książkę w szarosmutnej, kartonowej okładce. „To nas czeka”, wydawnictwo „InSpe”. Pomyślałem, że pomieszczono w nim kolejną porcję prognoz nieomylnych przepowiadaczek i takichże przepowiadaczy przyszłości lub nowe, odkrywcze oczywiście i tym razem bezbłędne interpretacje na przykład Nostradamusa, więc chciałem tę pasjonującą mnie – w nieco odmiennym znaczeniu pasjonującą – lekturę odłożyć na bok, a wydawnictwu odpowiedzieć uprzejmie, iż tą tematyką nie zajmuję się ani zawodowo, ani amatorsko, lecz stało się inaczej. Drobna nieuwaga i niezręczny ruch ręki sprawiły, że książka ześlizgnęła się ze stosu innych i otworzyła niemal pod moim nosem. Kilka odruchowo przeczytanych zdań sprawiło, że zajrzałem jeszcze tu i ówdzie, po czym zaparzyłem kawę i niezwłocznie zapoznałem się z całością.

 

W tym miejscu pozwolę sobie na wyprzedzający komentarz. To było – jest – pewnego rodzaju proroctwo. Takie, jakie nie może wprawiać w dobry nastrój nikogo, kto zainteresowany jest przyszłością fantastyki, i jakiego spełnienia nie można sobie życzyć.

 

Zapewne większość moich Czytelników pamięta pewne wydarzenie sprzed roku. W Internecie pojawiła się nowa strona pewnego znanego, szacownego miesięcznika poświęconego fantastyce. Ponieważ celem powstania tejże strony było, jak obwieszczono wszem i wobec, umożliwienie fanom zamieszczania własnych tekstów, w mig pojawiły się plotki, że wydawca owego miesięcznika ma określone trudności, więc polecił przeprowadzenie swego rodzaju sondażu, którego wyniki szybciej i taniej od profesjonalnych badań rynku pozwolą na poznanie zainteresowań tak zwanego targetu i, być może, wyłowienie co bardziej obiecujących twórców. Przypominam o tym nie bez kozery. Od tego samego przypomnienia zaczyna się „To nas czeka”. Ale w ślad za przypomnieniem idzie wyjaśnienie, jak było naprawdę. Zespół autorski wyjawia, że wespół z Redakcją wzmiankowanego miesięcznika poświęcił niemało czasu i wysiłku na przeprowadzenie ciekawego i pouczającego eksperymentu.

 

Godzi się nadmienić, że nieświadomych niczego fanów nie wprowadzono w błąd. Zadbano o reklamę tej strony – nienachalną, ale skuteczną – oraz o zachęty bezpośrednie: nagrody książkowe dla pierwszych odważnych, zapowiedź oceniania tekstów przez profesjonalistów i, w przypadku wysoko ocenionych opowiadań, zakwalifikowanie ich do druku. Obietnic dotrzymano. Trzydzieści książek powędrowało do Autorek i Autorów, pojawiły się, oprócz wzajemnych, oceny i komentarze profesjonalistów, po kilku miesiącach – zwłoka wcale nie złośliwa, wszelkiego rodzaju poprawki, korekty i uzgodnienia zajmują czas... – pięć opowiadań ze strony ukazało się drukiem.

 

Mógłby ktoś zapytać, czy eksperymentu nie można było zastąpić przeglądem zawartości forów, poświeconych fantastyce, oraz stron internetowych, na których miłośnicy wszelkich odmian fantastyki umieszczają swoje dzieła i „dzieła” w celu przedstawienia ich innym użytkowników tychże forów i stron. Autorzy przewidzieli tę możliwość i udzielili odpowiedzi bardzo, jak sądzę, przekonywającej. Twierdzą oni, i chyba nie bez racji, że to nie byłoby tym samym, co ich eksperyment. Dlatego, że na rzeczonych forach i stronach funkcjonują grupy użytkowników praktycznie zamknięte i stałe, toteż autorzy zamieszczanych tam utworów nie liczą na nic więcej ponad uznanie tejże grupy, do której z reguły sami należą – natomiast pomieszczenie dowolnego tekstu na ich, eksperymentatorów, stronie oznaczało wystawienie się na krytykę profesjonalistów, z natury bardziej obiektywną i, nie ma co ukrywać, bezlitosną. Ale rzeczone wystawienie się na krytykę ma mniejsze znaczenie od drugiego czynnika – szansy na debiut w znanym miesięczniku. Zespół autorski „To nas czeka” przyznaje, że owa dość iluzoryczna – potem się wyjaśni, dlaczego taka – szansa na debiut w druku stanowiła sedno doświadczenia. Wydawałoby się bowiem, że po takiej zapowiedzi pojawią się na stronie internetowej teksty w przeważającej większości warte uwagi, dopracowane, dorównujące lub chociaż prawie dorównujące treścią i formą utworom autorów już znanych i publikowanych – lecz tak się nie stało. Co było, jak sami eksperymentatorzy z przykrością przyznają, do przewidzenia.

 

Na tym przyznaniu się do pewnego rodzaju podstępu kończą się wszelkie wstępy, wyjaśnienia i usprawiedliwienia. Kilkanaście następnych stron zapełnionych jest zestawieniami oraz statystykami. Zainteresowanych zawartością tabel i diagramów odsyłam bezpośrednio do źródła, o domniemanych natomiast przyczynach wyniku eksperymentu i smętnym w tonie podsumowaniu można, nawet wypada kilka zdań napisać.

 

Dwie konstatacje sami autorzy eksperymentu wysuwają na pierwszy plan. Młodzi ludzie, chcący pisać, niewiele lub nawet żadnej wagi nie przywiązują do wizualnej, typograficznej strony swoich dzieł. Częściowo usprawiedliwia ich fakt, że umieszczane na stronach typu forów edytory nie zasługują na tę nazwę – wierzyć się nie chce, że skrypty nie pozwalają na nic lepszego; prawdopodobniejsza wydaje się wersja, że nikomu nie zależy i nikomu się nie chce... – ale trudno bezkrytycznie rozgrzeszać z braku chęci wykorzystania nawet tych skromnych możliwości z myślą o ułatwieniu czytania. Przykładem nagminne ograniczanie się do stosowania dywizu w miejscu właściwym dla myślnika. Lecz gdyby na tym się kończyło... Autorzy nie zadają sobie trudu sprawdzenia i poprawienia tekstu – przytłaczająca większość opowiadań zawierała błędy wszelkich rodzajów, od literówek poprzez ortograficzne do takich, które świadczą o lekceważeniu wszelkich norm językowych lub tych norm, podstawowych przede wszystkim, nieznajomości. Narzekania takie jak przytoczone poparte są oczywiście przykładami, lecz cytować cytatów nie będę – raz dla braku miejsca, dwa z powodu obawy przed naruszeniem praw autorskich. Powiem tylko, że niektóre z przykładów mogą łysemu resztki włosów dęba postawić – jak „stróżka krwi”...

 

Dlaczego tak jest? Trochę dziwię się odważnym eksperymentatorom, że nie udzielają na to pytanie ostatecznej odpowiedzi, ale rozumiem ich obawy i ostrożność z tych obaw płynącą, więc też takiej odpowiedzi nie sformułuję. Nie mam ani obowiązku, ani prawa tego czynić w zastępstwie badaczy zagadnienia. Mogę jedynie ogólnie zasygnalizować, iż przyczyn tego stanu rzeczy dociekają oni konsekwentnie i wieloaspektowo. Analizom i niejednokrotnie krytykom poddają kwestie ważkie nie tylko z punktu widzenia celu i wyniku swego wycinkowego w końcu eksperymentu, gdyż przyjmują jego wyniki za punkt wyjścia do szerszych rozważań o czytelnictwie, telewizji, grach komputerowych i, oczywiście, szkolnictwie jako takich, a jeśli takich, to jakich i dlaczego właśnie takich – ale nie złośliwie i żartobliwie, co moje słowa mogą sugerować, lecz bardzo poważnie i, rzekłbym, odważnie. Zajmują te analizy ponad sto stron A5 pokrytych drobnym drukiem; każdy z tematycznych podrozdziałów z osobna wywołać może ból głowy i nocne koszmary, a końcowa konstatacja jest zdolna wpędzić w nieuleczalną melancholię wszystkich, którym na przyszłości fantastyki zależy.

 

Na zakończenie słowo o wspomnianej iluzoryczności szansy na poważny debiut. Eksperyment miał potwierdzić wcześniejsze domniemania autorów, wcześniej postawione tezy – i, niestety, potwierdził je. Pretendenci do miana pisarzy jak ognia unikają tematów uważanych za trudniejsze – ani jeden z analizowanych tekstów nie należał do klasycznej, twardej SF. Wszyscy „uciekali” w rejony fantasy, space opery, grozy. Ale i tam niczym specjalnym nie popisywali się. Wtórność pomysłów widoczna była jak na dłoni. Uniwersa z gier komputerowych – bez poprawiania ewidentnych błędów i uproszczeń w konstrukcji świata i w samej pseudofabule – z już opublikowanych cykli powieściowych, z filmów – bez wniesienia czegoś nowego od siebie. Ale przyjmijmy, w ślad za zespołem autorskim „To nas czeka” przyjmijmy, że w tych kwestiach można i należy z początku stosować taryfę nieco ulgową. Zwrócić uwagę, podpowiedzieć co nieco... Lecz nie można przymykać oczu na trzecie zjawisko. Na niemal całkowite lekce sobie ważenie przez kandydatów na pisarzy wyniku swojej pracy oraz odbiorców tejże pracy. Poprawcie za mnie, bo nie działa moduł sprawdzania pisowni w moim edytorze? Poprawcie sobie sami, co wam się nie podoba? Poprawia się, owszem, poprawia zdarzające się najlepszym literówki, inne drobne pomyłki, ale nie przepisuje się całości od nowa – a tak należałoby postąpić z dziewięćdziesięcioma siedmioma tekstami na sto, by móc je drukować. Tylko wydrukować, nie zwracając uwagi na powiedziane przed chwilą. Jak wobec tego nazwać szanse tak niedbale piszących, nie znających ojczystego języka, na debiut w druku? Chyba tylko iluzorycznymi.

 

Tytuł: „To nas czeka”.

Podtytuł: „Wstępna analiza przyczyn wyników pewnego eksperymentu”.

Autorzy: Anastazy Bąk – Brzenczyński, Dariusz Hrząszczyk, Anatol Świerszczykiewicz, Metody Turkuciewski.

Wydawnictwo „InSpe”, Hrubieszów – Kostomłoty – Prabuty, 2011 r.

Stron 196 + 4 czyste na notatki.

Format A5.

Okładka aż za miękka.

Cena 11,99 PLN, w tym 0% VAT.

 

Komentarze

Profesjonalny list, jak najbardziej docenić trzeba głęgokie umocowanie w środowisku i znajomość problemu...

Panie Adamie! Przyznać muszę, że ciekawe wnioski płyną z tego co Pan piszesz. Trudno również nie zgodzić się ze znakomitą większością postawionych przez Pana tez. Mnie natomiast nie daje spokoju jeszcze jedna rzecz, która rzuca się w oczy podczas przeglądania zamieszczonej na stronie twórczości. Nikły odzew ze strony redakcji. Czyżby brak komentarzy przy niektórych tekstach spowodowany był lenistwem wyznaczonych do tego osób? Nie mogę w  to uwierzyć. Prędzej ta wymowna cisza ma być komentarzem samym w sobie. A może powódź tekstów zalała komentatorów i moce przerobowe starczają zaledwie na obsłużenie co ciekawszych utworów? Chociaż przyczyn możemy się tylko domyślać, zaistniała sytuacja smuci mnie nieodmiennie. Oj przydałby się tu Kres (może raczej legion Kresów), wszak doświadczenie w tej materii ma ogromne.

 

Poza tym jeszcze jedna mała uwaga, otóż pomylił Pan kontinua czasoprzestrzenne! Zdaje się, że maszyna czasu szwankuje i należy ją niezwłocznie oddać do przeglądu. Swoją recenzję umieścił pan bowiem w roku 2010, przed powstaniem książki „To nas czeka”. Mam tylko nadzieję, że nie zaburzył Pan tym samym jakiegoś arcyważnego ciągu przyczynowo - skutkowego. Bo wówczas, to nie kogo innego, ale właśnie Pana obwinią za niepowodzenie przeprowadzonego na stronie eksperymentu. Uprzedził Pan wydarzenia, zasugerował innych etc. etc.  Wtedy pozostanie Panu tylko salwować się ucieczką przy użyciu (naprawionej) maszyny czasu. Jakby co zapraszam do mnie. Kawę parzę nie najgorszą, mam ogromny zbiór książek i co najważniejsze policja temporalna nie zagląda tu nigdy.

Pani/ Panie xyzź. Z przyjemnością przeczytałem Pani/ Pana wpis i odpowiem dwukrotnie, w odmiennych tonach.

Tezy nie stanowią żadnej nowości. Wydaje mi się, oby słusznie, że zdania w tych kwestiach mamy jeśli nie pokrywające się, to zbieżne w znaczącym stopniu.

Nieprzesadnie pilnie i takoż nieprzesadnie regularnie zerkam na strony i fora z twórczością własną, a po każdym takim zajrzeniu wzdycham, że jak było, tak jest — proporcje tekstów przyciągających uwagę do wywołujących zgrzytanie resztkami zniszczonych tą czynnością zębów nie chcą się zmienić na korzyść tych pierwszych. Czy legion Kresów może to zmienić? Nie wiem, rzecz do dyskusji. Nikły odzew redakcji mam za usprawiedliwiony, nawet uważam go za przejaw słusznej w założeniu polityki — brak komentarza sam w sobie może stanowić komentarz, o czym Pani/ Pan także pisze.

Nie miałem wyboru, musiałem zaryzykować zaburzenia ciągów przyczynowo–skutkowych. Dołożyłem, oczywiście, starań o minimalizację ewentualnych strasznych skutków skoku najpierw w przyszłość, by móc poczytać jeszcze nie istniejącą książkę, potem powrotu, bez którego nie mógłbym ujawnić tajemnicy przyszłej oceny teraźniejszości — zmarszczki na przecięciu płaszczyzn obu kontinuów pozostawiłem tak nieznaczne, że powinny się rozpłynąć bez śladu i konsekwencji dla „tu i teraz” oraz „tam i wtedy”. Ale po przeczytaniu ostatnich Pani/ Pana zdań zaczynam zastanawiać się, czy nie lepiej byłoby, gdybym zapomniał o wymogach technicznych i etycznych. Dobra kawa, dobrze zaopatrzona biblioteka, adres nieznany chronopolicji... Hmm...

Piękna recenzja diagnostyczna, która otwiera oczy i zamyka gębę, albo odwrotnie. Napisane za niecały rok, albo kilka miesięcy temu, a przecież zawiera samą prawdę. Adamie, jak silne jest Twoje poczucie misji?

Nie prześladuje mnie żadne poczucie misji. Dmuchanie pod wiatr, zawracanie kijem Wisły --- niech się na to porywają półprzytomni romantycy. Ja tylko (od czasu do czasu) ujawniam część swoich myśli na temat.

Mimo wszystko to, co starasz się robić (i kilka innych osób) ma wszelkie cechy walki z wiatrakami. Komentujący są jak (o)błędni rycerze, jak świstak próbujący zadeptać szarańczę. Może lepiej będzie, kiedy nastąpi to prorokowane przez kogoś "wysycenie" portalu. Ale tu nie chodzi tylko o portal. Zdiagnozowałeś współczesną kulturę. I tyle. To głos wołającego na puszczy.

Mam nadzieję, że się za ten komentarz nie zagniewałeś, Adamie.

Nie; dlaczego miałbym się zagniewać? Brak odpowiedzi bywa kwestią niedostatku czasu, odłożenia niby za chwilę, bo coś tam...
Diagnoz tyle już wystawiono, że zliczyć się nie da, skutków nie widać, bo kto by sobie głowę zawracał tymi samymi w kółko narzekaniami jakichś tam panie takich różnych, co to na kursie dolara się nie wyznają, bo we łbach tylko gwiazdy, mgławice, przecinki i --- tfu! --- zaimki mają... --- cóż więc pozostaje? Pośmiać się z tego i, przy okazji, ze siebie, że niby dorosły, a proszę, na cuda liczy...
Masz podobnie?

Mam. Ale sam staram się brać do siebie czyjeś uwagi, jeśli są rzeczowe :) Może ludzie jednak czasem przyswajają jakąś tam cząstkę z tego, co się im mówi (wytyka).

Właśnie. Może jednak czasem... Oprócz tej towarzyszy mi druga myśl, właściwie pytanie: obrazi się i zniechęci, czy przyswoi i zawalczy?

Powiało pedantyzmem polonistycznego frustrata. Jedna tylko uwaga, skoro autor ma takie zastrzeżenia... Medice cura te ipsum, jak mówi łacińska sentencja. Wyraz internet piszemy małą literą tak na przyszłość, chyba że masz na myśli jego początkową fazę rozwoju, gdy funkcjonował jako nazwa własna. Dziś już jego znaczenie spospolitowało się, stąd właściwsza jest mała litera. Podobnie stało się z nazwami marek samochodów. Nie zgadzam się też w kwestii oceny błędów pojawiających się na portalu fantastyka.Teksty zamieszczane w internecie często nie były wcześniej drukowane, a czytanie tekstu z ekranu monitora nie jest tak dokładne jak tego na kartce papieru, stąd zdarzają się częściej pomyłki, które w wypadku wydrukowanego tekstu mogłyby być łatwiej wyeliminowane.

Myślę, że nie stanie się nic złego, jeśli zacznę od końca.
Nic i nikt nie zabrania Tobie ani innym wydrukowania tekstu i sprawdzenia go przed zamieszczeniam gdziekolwiek.
Spospolitowanie się --- termin raczej nie z tej branży. Mamy nazwy własne i te same nazwy jako nazwy pospolite; użycie w konkretnym charakterze determinuje pisownię.
Czuję się wyróżniony Twoją oceną, chociaż oznak frustracji nie dostrzegam. Nie mylnęło Ci się z ironią, lekką złośliwością?

Z pisowni to akurat mam pewną wiedzę, więc nie musisz mnie uczyć, jakie mamy nazwy, tutaj użycie było błędne. A nadmierna czepliwość jest cechą frustracji, chyba że z urodzenia charakter wredny.

Pozdrawiam

A czego cechą jest prowadzenie sporu o dużą / mała literę, gdy normatywne słowniki dopuszczają oba rodzaje pisowni? (Chociaż na pierwszym miejscu stawiają pisownię dużą...)  Niczego nie sugeruję, chcę skorzystać z okazji i wzbogacić swą skromną wiedzę z psychologii.
Też, oczywiście, pozdrawiam.

Trzeba iść z duchem czasu, a nie wertować stare słowniki.  Z moich informacji wyraźnie wynika, że w użytym przez Ciebie kontekście stosowniejsza byłaby pisownia małą literą. Mam jeszcze jedną skromną uwagę:

nie zapowiedziane
nie znających 

Warto przypomnieć sobie obowiązującą zasadę pisowni partykuły nie z imiesłowami.

A odniesiesz się do treści merytorycznej tego tekstu?

=> Erreth: po co pytasz, wiadomo, że nie.
=> homunkulus: to akurat jedne z najnowszych słowników tak podają; w kwestii pisowni imiesłowów prosiłbym Cię uniżenie o dokładne zapoznanie się z treścią odnośnej uchwały RJP.

Nie zgadzam się też w kwestii oceny błędów pojawiających się na portalu fantastyka.Teksty zamieszczane w internecie często nie były wcześniej drukowane, a czytanie tekstu z ekranu monitora nie jest tak dokładne jak tego na kartce papieru, stąd zdarzają się częściej pomyłki, które w wypadku wydrukowanego tekstu mogłyby być łatwiej wyeliminowane. - To była jak najbardziej merytoryczna uwaga, warto czytać uważniej.

http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629516  gwoli ścisłości.

Masz rację. <ironia>Mam w komputerze ekran 10,6 cala. Widać po ostatnim tekście, jaki wrzuciłem, że czytanie i pisanie sprawiło mi spore trudności. Szczególnie jeśli chodzi o edycję.<koniec ironii> A tekst, który napisałem na komputerze z monitorem 19 cali zawierał błędy, bo NIE PRZYŁOŻYŁEM SIĘ DO JEGO EDYCJI. Nie to decyduje o obecności błędów i niedoróbek, ale wkład pracy autora, jego krytyczne podejście do samego siebie i pokora w przyjmowaniu krytyki. Bywa, że krytyka jest ostra, ale nie ma za wiele na NF uwag, z którymi zdrowy rozsądek nie pozwala się zgodzić. Reszta to kwestia kultury osobistej (ja mam jej mało). Mając nadzieję (płonną), że dzieciaki piszące na tym portalu chcą się czegoś nauczyć, niektórzy walczą z wiatrakami. Ale ten sam rozsądek każe im spodziewać się ataków, zamiast prostego "dziękuję" albo "nie zgadzam się z tobĄ, gdyżależponieważiż".

Erreth mnie zastąpił w kwestii technikaliów korektorskich. Dodam tylko, że i w tekstach złożonych czcionką siedemdziesięciodwupunktową też widziałem byki.
SO powtarza za odnośną Uchwałą, Uchwałę znam, bo muszę, od jedenastu lat, więc przestań marudzić --- wolno mi pisać rozdzielnie, tak jak innym wolno pisać łącznie.

A dysponujesz jakimiś badaniami statystycznymi, że jesteś w stanie stwierdzić, co bardziej o tym decyduje? Zgadzam się z Tobą, że jeśli autor bardziej się przyłoży może wyłowić błędy i z ekrana monitora. Ale jest to trudniejsze przynajmniej dla mnie (i zapewne dla wielu osób rownież) niż możliwość dokonania tego samego na wydruku.
Chwilowo nie korzystam z drukarki, więc nie miałem możliwości wydrukowania tekstu. Postaram się to wkrótce zmienić, może efekt będzie lepszy.

Chętnie przyjmuję krytykę i poprawiam błędy, ale nie lubię jak jakiś piętnastolatek przekreśla mi całe zdania i każe je zmienić, bo to chyba jakaś pomyłka, skądinąd jestem w jakiś sposób utytułowany w dziedzinie języka polskiego i w moim przypadku błędy wynikają właśnie z pisania na komputerze. Wiadomo, że nie będę wkładał wszystkich swoich sił w drobny tekst na portalu internetowym, bowiem oprócz siedzenia przed komputerem mam jeszcze inne obowiązki. Dlatego nieco śmieszy mnie taki puryzm. Mamy tutaj aktualnie mnóstwo zamieszczonych tekstów, naprawdę nie wymagajmy tego samego od krótkiej notki w internecie, co od książek i artykułów w gazetach, których autorzy również korzystają z usług korektorów.

Wolałbym, żeby teksty były oceniane pod innym aspektem niż tylko typograficznym, bo to jest chyba odwracanie kota ogonem. Nie decyduje o wartości tekstu sprawnie postawiony przecinek czy prawidłowo użyty myślnik - (nie będę go wklejał z worda) -  to tylko plastyka, którą łatwo można poprawić. Liczy się pomysł, idea, wykonanie, a wszelkie wspomniane wyżej praktyki  są domeną malkontentów, którzy lubią przyczepić się do czegoś dla zasady.

"Wyraz internet piszemy małą literą tak na przyszłość(...)". Zatem serdecznie witam w gronie malkontentów.

Stare słowniki fajnie pachną.

Zawodowi korektorzy pracują „na papierze”(w prawie stu procentach), więc badań nikt nie robił, bo na cholerę one komu potrzebne. Litery na ekranie wyglądają tak samo i znaczą to samo, co litery na papierze, więc i tak wszystko sprowadza się do wprawy, uwagi i znajomości języka.

Sprawnie postawiony czy prawidłowo użyty (terminologia Twoja) przecinek czy myślnik o wartości tekstu nie decyduje, za to wiele mówi o autorach. Poza tym wchodzi w skład wspomnianego przez Ciebie wykonania (podkreślenie moje).

Puryzm może Cię śmieszyć, wolna wola — przedstawianie tekstów niedopracowanych, bo to portal, tylko jakiś tam portal internetowy, ośmiesza Ciebie, bo piszesz, że jesteś „skądinąd w jakiś sposób utytułowany w dziedzinie języka polskiego”. Gratuluję tytułu, współczuję nieumiejętności pisania na komputerze.

Więcej takich, a za dziesięć lat do czytania będą się nadawały tylko książki z antykwariatów.

Wiesz, za co tak dostałeś, jak nikt inny? Za tego piętnastolatka malkontenta.

I jak by ktoś się nie zorientował, to nie było do malkontenta, tzn. malkontisa :) Dzisiaj były największe upały.

Stare książki też fajnie pachną. Zwłaszcza angielskie. I mają barwione brzegi stron. Amerykańskie też.

Mi się marzy mieć w chacie Doroszewskiego. Wąchałem. Tak ładnie pachnie, że chyba wsadzę go do przeszklonej witrynki jakiejś, kiedy wreszcie go zdobędę. A wąchałeś starodruki przed oczyszczeniem? To jakaś forma perwersji.

Erreth - Niestety, nie miałem okazji wąchania starodr., ale liczę na jeszcze kilka lat życia i parę perwersji w trakcie, dołożę do listy.

Ja dołożę swoje trzy grosze: przecinki powinno się sprawdzać samemu, ale jak ktoś zauważy ich brak albo nadmiar, to czemu miałby nie mówić. Skoro tu nie ma redaktora, to trzeba nim być samemu. W pewnym sensie błędy językowe są o wiele ważniejsze, bo nie ma reguł, których mozna by się nauczyć i mieć już sprawę z głowy. Trzeba mieć te zasoby w głowie, na czubku języka i mieć wyczucie. Tym bardziej liczą się życzliwe i krytyczne uwagi czytelników. Traktowanie ich jako czepianie się odbieram jako nieumiejętność publicznego radzenia sobie z krytyką, ale prawdą jest też, że kiedy się czyta tekst pierwszy raz, błędy często rażą mocniej, niż kiedy się go przebiega kolejny. Możłiwe więc, że autor po dziesięciu czy trzydziestu cyklach już w ogóle nie widzi tych problemów i nie jest w stanie wczuć się w skórę jednorazowego czytelnika. Tym bardziej powinien zaufać tym, którym się chce wypisać błędy, problemy, dwuznaczności i tak dalej. trochę gorąco dziś, więc tylko dodam: nie każdemu tekst będzie się podobał, to oczywiste, ale warto wiedzieć, jak inni ten tekst odbierają, choćby po to, aby przygotować się również na dziwaczne opinie recenzentów, kiedy się dzieło wysywa do wydawców. Myślę, że to co się dzieje tutaj, mocno odpowiada temu, co tam. Jedni zjadą od góry do dołu, inni się zachwycą, trzeci odpuszczą po pierwszym zdaniu, a czwarty się zdrażni na przecinki. Piąty będzie miał dziurę w szpalcie i weźmie cokolwiek bądź, co pasuje długością.  

malkontis... ale ta wypowiedź nie jest do wątku na hyde parku? Specjalnie stąd ją wyplenić chciałem, żeby o tekście AdamaKB się mówiło, a nie recenzowaniu (wiem, że o tym poniekąd jest jego tekst). ;P

Starodruki pachną pleśnią, chyba że są po czyszczeniu w takich specjalnych komorach czy czymśtam. Wtedy nie mają jakiegoś specjalnego zapachu.

Artykół ciekawy ale z założenia błędny . Odnosząc sie do książki "co nas czeka" autorzy zakładam że polonisci wyciągneli złe, bo najprostsze wnioski.

Załozyli mianowicie że autorzy(nowi) to idioci. Co jak wiadomo rzadko ma racje bytu. Chciano od nich dostać ciekawe niebanalne -patrz nigdzie jeszcze nie wykozystane elementy na powieśc lub opowiadanie. Brak bytło założenia że jesli fragment powieści czy opowiadania jest "typowy" to i reszta pisarstwa autora podąża tymi samymi utartymi szlakami. pelna naiwnośc. A po drugie kożystanie z gotowych wzorów w fantastyce jest na pożadku dziennym .

Np. "Sojusznicy -Fostera", i "Pierwsze Uderzenie -J. Ringo" . "Eragon" to nieudolna kopia "Jeżdzców smoków" . itd

A co się tyczy otografi , przecinków itd , to wbrew pozorom nie sa to kwestie najważniejsze( mam podać ksiązki znanych wydawnictw gdzie tez sa takie wpadki?) jesli ksiązka nie wciąga to nic nie pomoże nawet idealny warsztat pisarski.

Jak w ksiązce Wrota Piekieł tom II- niezłego do tej pory D. Webera.

Wielu z czytelniików wcale nie zakładało że spełni się ich sen o "wydawcy" ich dzieł. Jedni zbyt dobrze znają Historię i biznes. Innych przesladuje strach przed sukcesem i niewiara że to jednak Oni moga byc nieżli.

I mała dygresja z mojej czysto biznesowej strony . Jakim trzeba być geniuszem i genialnym krytykiem by z miliona czytelników zostało raptem niecsałe 25tys. Z doswiadczenia wiem że życie jest proste nalezy dostarczas to czego chca ludzie nie my.

Bardzo mi przyjemnie, że artykuł wzbudził Twoje zainteresowanie. Obawiam się jednak, że nie fikcyjni autorzy, lecz Ty wyciągasz błędne i nieuprawnione wnioski.

Nikt nie został nazwany idiotą; nie padł ani jeden tego rodzaju epitet.

Czy może być dziwnym i z założenia błędnym oczekiwanie na prezentacje nowych tematów, nowych podejść do już wykorzystywanych schematów, elementów z bogatego rekwizytorium fantastyki? Nie wydaje mi się. Ile chciałbyś przeczytać opowiadań i powieści bliźniaczo do siebie podobnych?

Nie mogę zgodzić się z sugestią, że wielu czytelników (dlaczego właśnie czytelnikami ich nazwałeś?) prezentujących swoje teksty z góry odrzucało możliwość zwrócenia na siebie uwagi, a w konsekwencji wybicia się na debiut w druku. Strach przed sukcesem? Niewiara w jakość swoich dokonań? Wtedy siedzi się cicho w kąciku, a nie publikuje opowiadania na stronie, której hasłem jest poszukiwanie młodych i zdolnych.

Ortografia, przecinki i tak dalej. Nie podejmę nawet próby dyskusji na ten temat. Ewentualne próby wszczęcia dyskusji przez Ciebie w najlepszym razie zignoruję. Przykro mi, że tak kwituję Twoje wywody, ale na ten temat tyle już było napisane, że samo poruszenie tego tematu i próba jakiejkolwiek obrony partactwa edytorskiego, pisarskiego i językowego zakrawa na kpinę. Co najmniej na kpinę, jeśli nie na coś gorszego.

Dygresję „z Twojej biznesowej strony”, że prawie zacytuję, skwituję podwójnie. Raz: pytanie, jakim trzeba być geniuszem i genialnym krytykiem, żeby doprowadzić do takiej redukcji nakładu, kieruj do Redakcji i wydawcy. Może Ci wyjaśnią, co oznaczał i jakie miał konsekwencje koniec monopolu i państwowego mecenatu... Dwa: jeżeli przyjąć prezentowane na tej stronie teksty za przykłady tego, co ludzie chcą dostać, to najrozsądniejszym podejściem będzie zamknięcie pisma. Tak zwani starzy (i czegoś od literatury wymagający) czytelnicy cisną do kosza i więcej nie kupią, nowi nie wypełnią luki po starych, a konkurencja dobije złośliwym śmiechem.

 

Przeczytałem uważnie tekst. Komentarzy nie czytałem. Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka