- publicystyka: Recenzja: "Świat Rocannona - Ursula K. Le Guin"

publicystyka:

Recenzja: "Świat Rocannona - Ursula K. Le Guin"

Przyznam, że liczyłem na nieco więcej. Trudno to nazwać rozczarowaniem, lub zawiedzeniem w pełnym tych słów znaczeniu, gdyż „Świat Rocannona" to, mimo wszystko, kawał dobrej klasyki gatunku. Dla czytelników, którzy swoją przygodę z fantastyką zaczęli od dzieł nam współczesnych, może stanowić przyjemną i treściwą lekcją pod tytułem „Jak to się kiedyś robiło".

Podróż po tytułowym świecie rocannona, rozpoczynamy od zapoznania się z opowiadaniem „Naszyjnik Semley". Ze względu na swoje znaczenie, w dalszych etapach historii, wydaje się ono idealnym wprowadzeniem w realia świata, w którym terminy "historia" i "Bóg", zamieniono na "legenda" i "bohater". Po czym, niemal natychmiast, zostajemy „zabrani" w awanturniczą podróż po planecie niezwykłej, zarówno ze względów czysto fizyczno-geograficznych, jak i etnicznych. Zamieszkują ją rasy już przez nas znane lub do złudzenia je przypominające, oraz te o których się „filozofom się nie śniło". Z pewnością starczyłoby tego na kilka książek, jak mniemam, między innymi, z tego właśnie powodu na „świecie rocannona" "wyrósł", całkiem solidny cykl ekumena.

Powieść zaskakuje i zachwyca aktualnością oraz uniwersalnością tematu. Tu oczywiście, powinienem wspomnieć, że pierwsze(oryginalne) wydanie ukazało się w 1966 roku, a fakt, iż przekładem na naszą piękną, słowiańską mowę, zostaliśmy uraczeni dopiero w roku 1990– za pośrednictwem wydawnictwa Amber-raczej nie powinien nikogo dziwić.

 

W gruncie rzeczy, jest to epicka opowieść o „zderzeniu" dwóch skrajnie różnych kultur. O tym co dzieję się w momencie, gdy cywilizacja bardziej rozwinięta technologicznie natrafia na tę, którą w całej swej arogancji, napendzanej elektronami i uranem, śmie ochrzcić mianem prymitywnej. Jak brutalnie depcze piękno nieskażonej współczesnymi wynalazkami prymarnej cywilizacji, w imię jedynego słusznego kierunku i prędkości rozwoju i za wszelką cenę, stara się wyciągnąć „bandę troglodytów" z jaskiń i zaprowadzić za rączkę na szczyty cywilizacyjne. Konsekwencje takich działań są tragiczne dla przedmiotu „badań", a niemal niezauważalne dla badacza.

Niestety przy całym potencjale jaki owa historia, niewątpliwie posiada, temat przewodni wyczerpuje się już po-w przybliżeniu– siedemdziesięciu stronach, co pozostawia olbrzymi niedosyt, a dalej to po prostu całkiem dobre, godne polecenia czytadło.

Komentarze

Czytałem "Świat Rocannona" dość niedawno i podobnie odczyłem lekki niedosyt. Po wcześniej przeze mnie przeczytanej "Lewej ręce ciemności", "Świat..." wydał się mierną bajeczką. Mimo to przeczytam ją pewnie nie raz, bo to po prostu klasyk.

Recenzja ciekawa, niezła, ale nieco niechlujna. Jak widzę, minęły już 24h na poprawę tekstu. A szkoda, bo słowo "napendzanej" kole niemiłosiernie.

No tak, wkradł mi się "szkolniacki" błąd. Odklęczę swoje na grochu. A poważnie - dzięki za uwagę.  

Nowa Fantastyka