- publicystyka: Czwarty Terminator

publicystyka:

Czwarty Terminator

Czwarty Terminator

„Terminator” Camerona, jeden z gorętszych dramatów SF, zjawił się w roku Orwellowskim. Pięć lat po inwazji Sowietów w Afganistanie na Kremlu umierali sekretarze starcy, obóz postępu bojkotował olimpiadę w Los Angeles, a świat drżał przed wojną atomową. Mogła ją wywołać polityczna zaciekłość i zawodna technika, czyli – pomysł powracający w fantastyce – bunt myślących maszyn. U Camerona to system komputerowy Skynet prowadził wojnę z ludźmi, nasyłając na nich w przeszłości i przyszłości złowrogie człekokształtne „terminatory”.

Podobne lęki były w o rok wcześniejszych “Grach wojennych” czy “Nazajutrz”; buntu komputera bał się już Kubrick w „2001: Odysei kosmicznej”, robotowi jako czującej istocie kłaniał się Scott w „Blade Runnerze”. Także nieznanemu Cameronowi udało się dzieło dobrze osadzone w popularnej konwencji, w której podróże w czasie, perfidię robotów, dyktaturę komputerów... pokazano z mitologiczną powagą. Rozpisał on swą opowieść o świecie upadłym (i … ocalonym) na wyraziste postaci: bezwzględnego robota/androida, kruchej kobiety, dorastającej na ekranie do roli matki przyszłego wodza ludzkości i twardego bojownika/podróżnika w czasie o gołębim sercu. W wojnie z zabójczym T–800 stawką są nie tylko abstrakcyjne losy Ziemi, lecz miłość, ojcostwo, chwila osobistego szczęścia.

Te podstawowe elementy jakoś pozostają w następnych odsłonach. W pierwszej terminatora gra mistrzowsko Schwarzenegger. W drugiej też się pojawia, ale jest już maszyną dobrą, staroświecką i przeprogramowaną, a tym złym jest policjant (Steve Patrick) transformujący (morfujący) niczym płynny metal. W części trzeciej „elektroniczny zabójcą” potworem jest piękna, też zmiennokształtna kobieta.

Za każdym razem idzie o losy ludzkości, rzecz rozgrywa się w pętli czasu. Najpierw Kyle (Biehne) musi począć z Sarą (Hamilton) przyszłego wodza ludzkości Johna Connora, automaty usiłują mu w tym przeszkodzić. Wszystkie filmy serii, mimo, że bohaterowie podróżują przez lata i dekady stawiając filozoficzną kwestię zdeterminowanej przyszłości bądź elastyczności czasu wobec naszych zabiegów. Oczywiście wiele tu paradoksów. W pierwszym filmie gra idzie o to by Sara ocalała, w czwartym jej syn Connor (Bayle) musi w przeszłości ocalić ojca (młody Yelchin) i matkę. Logicznie to stoi na głowie, film ratuje gra Bale’a, niesamowite tricki z pojazdami i terminatorami wszystkich rodzajów, z imponującymi zmaganiami wojsk pieszych, powietrznych i podwodnych.

Mamy tu też sporo pustej deklaratywności. Nowym bohaterem jest morderca Marcus (Worthington) skazany na karę śmierci, ale poddany cyborgizacji. Skynet chce go uczynić swoim atutem przeciw żołnierzom Connora; Marcus ma na siebie inny pomysł. Problem czy Connor mu uwierzy, rozstrzygnie się podczas ataku na centralę Skynet. Odpowiedzi na pytanie, czemu Marcus wyszlachetniał nie poznamy, ale natłok wrażeń i efektów, sprawiają, że myślimy o tym dopiero po wyjściu z kina.

A propos efekty. Terminatory to jedna z wielkich serii kina SF, zmieniających się w czasie, niosących nowe impulsy technologii, filmowej estetyki, odpowiadających na nowe wyzwania. Tak było z „Gwiezdnymi wojnami”, których sześć odsłon powstawało przez trzy dekady, „Star Treki” są jeszcze starsze. Cztery kolejne „Alieny” zajęły filmowcom dwudziestolecie. Ale już na przykład trylogia „Matrixa” czy „Władcy Pierścieni” powstawały w ciągu paru lat na jednym artystycznym i technologicznym oddechu.

Maciej Parowski

„Terminator: Ocalenie” (Terminator: Slvation). Reżyseria: McG (Joseph McGinty Nichol). Scenariusz: John D. Brancato, Michael Ferris. Zdjęcia: Shane Hurlbut. Muzyka: Danny Elfman. Efekty: Stan Winston. Występują Christian Bale, Sam Worthington, Moon Bloodgood, Anton Yelchin. USA/Niemcy/ Wlk. Brytania 2009.

Komentarze

Ja bym jednak nie powiedział, że w drugiej terminator grany przez Arnolda jest "dobry". On raczej nie jest tak zły, jak T-1000. A właściwie, to czy roboty-maszyny mogą być dobre? To byłoby chyba wielkie niebezpieczeństwo, gdyby robot/maszyna cokolwiek odczuwała... wiemy chyba doskonale, jak to z emocjami jest. Jeśli są pozotywne, to spoko. ALe jak się wkurza ktoś silny, no to już mogą być kłopoty.  

Szoszoon ma rację. Terminator nie jest dobry ani zły. On jest zaprogramowany na określony cel i wykonuje go, bez względu na wszystko. Wydaje nam się, że gdy maszyna się poświęca, jest to gest ludzki, tymczasem program analizuje sytuację i jeżeli uzna, że samozniszczenie jest jedynym sposobem wykonania zadania, to maszyna zrobi to bez zastanowienia. Człowiek często nadaje maszynom cechy ludzkie. Choćby w momencie gdy krzyczymy na komputer, bo ten nie działa. Polecam książkę Jeremiego Clarksona "Wiem, że masz duszę".

Nowa Fantastyka