- publicystyka: "Star Wars. Moc wyzwolona" - recenzja książki

publicystyka:

"Star Wars. Moc wyzwolona" - recenzja książki

Kilkanaście dni przed przeczytaniem tej książki, miałem okazję zapoznać się z komiksową wersją The Force Unleashed, a ledwo parę minut po jej przeczytaniu, z filmikami fabularnymi wyciągniętymi bezpośrednio z gry, centralnego produktu tego wielkiego gwiezdnowojennego projektu. Śmiem więc twierdzić, że w fabule Mocy wyzwolonej nie ma już dla mnie żadnych tajemnic. Parę dobrych lat tworzenia „kolejnego epizodu gwiezdnej sagi”, jak wielokrotnie nazywano TFU, zaowocowało z pewnością nietuzinkową opowieścią – przez jednych znienawidzoną za sprzeczności z kanonem, przez innych uwielbianą za rozmach i zachowanie klimatu Star Wars. Jak w to wszystko wpasowała się książka Seana Williamsa, która dostąpiła zaszczytu zadebiutowania na pierwszych miejscach prestiżowych amerykańskich list bestsellerów? Błyskotliwie, zwłaszcza jak na dzieło oparte na scenariuszu do gry składającej się w 95% z, nieelegancko mówiąc, mordobicia i, cytując Hadena Blackmana: „kopania tyłków z użyciem Mocy”.

 

Tak jak gra opowiada o przygodach Starkillera, a komiks o roli „Sekretnego Ucznia” w narodzinach Rebelii, tak książka jest historią Juno i Galena oraz ich skomplikowanego związku. O tym, dlaczego użyłem właśnie tych imion, powiem później. Wydarzenia w TFU ukazane są wyłącznie z dwóch punktów widzenia: pilotki Juno Eclipse oraz głównego bohatera. Ma to niebagatelne znaczenie, gdyż na przemian poznajemy myśli, uczucia i zachowania obu stron – obserwatorki, kobiety o silnym charakterze i niełatwej przeszłości, a także człowieka akcji, mężczyzny podporządkowanego Vaderowi, nieznającego realiów galaktyki, z którą musi się zmierzyć. Cała powieść jest właściwie o tym, jak tych dwoje niezwykłych ludzi, wybranych przez los do przebywania ze sobą na pokładzie jednego statku, próbuje znaleźć wspólny mianownik i odgadnąć role, jakie odegrają dla innych i siebie nawzajem. Jest to opisane wspaniale, bardzo naturalnie, z wyczuciem i talentem. Konstrukcja obu bohaterów nie pozostawia wiele do życzenia, a motywy ich postępowania, tak nieporadnie przedstawione w grze i komiksie, tutaj są perfekcyjnie zrozumiałe.

 

Fabularnie Moc wyzwolona podzielona jest na trzy części: Imperial, Empirical i Rebel, których tytuły symbolizują kolejne etapy przemiany Starkillera. Imperial jest raczej średnie. Starkiller wykonuje swoje zlecenia z morderczą skutecznością, prze do przodu bez zastanowienia, wydaje się być bezmyślną maszynką do zabijania. Nuda i jednowymiarowość. Z drugiej strony jest jednak Juno, która zaskakuje przede wszystkim faktem, że jest pierwszoplanową postacią. Co więcej, ma bogate wnętrze oraz sumienie, które nie wzięło się z sufitu. Dość rzec, że słabo wykorzystany w komiksie, a niewidoczny w grze wątek bitwy o Callos, jest dla bohaterki najważniejszym życiowym doświadczeniem, punktem odniesienia dla wszystkiego, co robi. Empirical jest świetne. Starkiller nagle staje się wolny, musi snuć plany, rozmyślać i zrozumieć swoje niejasne uczucia do Juno. Udawanie męczy go, niepewność irytuje. Jego lojalność wykrusza się. Rebel jest przepiękne. Starkiller przeistacza się w Galena, syna rycerza Jedi. Bierze los w swoje ręce, Juno jest jego motywem przewodnim (nasuwa się skojarzenie ze średniowiecznym ideałem rycerza, który walczy ze złem z imieniem swej lubej na ustach), mimo iż ani razu, nawet na końcu historii, jej tego nie wyznaje. Eclipse, rebeliantka w sercu, nieco mniej z nazwy, upewnia go, że obrał właściwą ścieżkę. Żadnego zbędnego patosu, nic, tylko parę prostych zdań. To mi się podoba.

 

Pozostali bohaterowie, Darth Vader, Palpatine, Rahm Kota, Maris Brood, Shaak Ti, Bail Organa, Leia i tak dalej, są tylko figurami na planszy, statystami. Nie poznajemy ich zbyt dobrze, może z wyjątkiem generała Koty. Odgrywają swoje role, po czym znikają lub przebywają gdzieś w tle. To zdecydowanie nie jest opowieść o nich. Ja się z tego bardzo cieszę, ale spodziewam się, że inni mogą czuć się zawiedzeni. Pewnym odstępstwem od normy jest tu droid PROXY, jedyny przyjaciel Starkillera, który co jakiś czas... próbuje go zabić. Przedstawienie jego relacji z głównym bohaterem to majstersztyk, tym lepszy, że Sean Williams postanowił nadać jej większej głębi. Korzystając z lekko zarysowanego motywu planetarnego superkomputera o imieniu Core (de facto panującego na planecie Raxus Prime), stworzył całkiem nowy wątek. PROXY zostaje „opętany” przez Core i Starkiller wyrusza mu na bezinteresowną pomoc, gotów się nawet poświęcić dla swojego mechanicznego przyjaciela. Jest to o tyle istotne, że ów droid w późniejszym etapie odwdzięcza się głównemu bohaterowi tym samym.

 

W powieści imię „Galen”, prawdziwe imię „Sekretnego Ucznia”, ma olbrzymie znaczenie symboliczne – jest to o tyle ciekawe, że w grze pojawia się bodaj tylko raz, natomiast w komiksie wcale. Kiedy Starkiller je poznaje, początkowo łudzi się, że nie należy ono do niego, a następnie, że dawno przestało być częścią jego historii. W scenie, gdy musi przekierować lot upadającego Niszczyciela Gwiezdnego, używa go jednak jako swego rodzaju zaklęcia, desperackiej próby przywołania tej bardziej jasnej z dwóch stron Mocy. Kiedy wreszcie sam określa się tym imieniem, nareszcie – używając słów narratora – pęka niewidzialna zapora między nim a Juno. To najważniejszy moment powieści. Moment, którego nie znajdziecie ani w komiksie, ani już tym bardziej w grze. Jeden z wielu, który w mojej opinii podnosi poziom nie tylko adaptacji książkowej, ale wręcz całego The Force Unleashed.

 

Niełatwo jest przełożyć fabułę gry akcji na język literacki. Część fanów na pewno będzie irytować fakt, że w swojej książce Sean Williams zachował podział „misja–przerywnik–misja”, ktoś może nawet oskarżyć ją o bycie jakiegoś rodzaju solucją. Kto jednak dogłębniej zapozna się ze scenariuszem gry, ten będzie wiedział, że pisarz odwalił kawał dobrej roboty. Ponieważ różne wydarzenia widzimy oczyma zaledwie dwóch postaci, część scen przedstawiona jest jako wizje Mocy, sny, a nawet... podgląd z kamery. Inteligentnie, trzeba przyznać. To oczywiście nie wszystko. Tam, gdzie było to możliwe, Williams rozbudował dialogi, dodał nowe sceny lub wątki, by uwiarygodnić bohaterów, oraz starał się, cóż, poprawiać błędy Hadena Blackmana. Przede wszystkim zmodyfikował kluczowy, ostatni dialog między Imperatorem a Darthem Vaderem. Dowiadujemy się z niego, że Palpatine, miast zachęcać swego ucznia do pościgu za Rebeliantami (vide gra i komiks), ostudza jego zapał, zaleca cierpliwość i oświadcza, że na przywódców Sojuszu przyjdzie właściwy czas. Ta wersja znacznie bardziej pasuje do kanonu – a także charakteru samego Imperatora.

 

Nie wszystko pisarz mógł, niestety, naprawić. Owszem, udało mu się między wierszami wtrącić sugestię, że po „śmierci” Starkillera sklonowano, a jego umysł z użyciem Ciemnej Strony Mocy został przeniesiony z zaświatów do nowego ciała (pamiętacie Mroczne Imperium?), ale przydałoby się to powiedzieć wprost. Rola Palpatine'a w tym procesie byłaby niezbędna, co pasuje do teorii, według której to właśnie on pociągał za wszystkie sznurki w tym całym przedstawieniu z udziałem „Sekretnego Ucznia”. Kolejne „niestety” idzie po adres Gwiazdy Śmierci. Dobrze, że podążono za kanonem i znajduje się ona w Układzie Horuz, nad planetą Despayre. Niedobrze, że tenże kanon okaleczono, zawożąc na stację przywódców Rebelii. Oznaczałoby to bowiem, że już od momentu powstania Sojuszu Rebeliantów, wiedzieli oni dokładnie, gdzie się znajduje Gwiazda Śmierci, a przede wszystkim, czym ona jest. Ciężka sprawa dla retconowców. Szkoda, że Williams czegoś z tym nie zrobił, ale z drugiej strony cieszę się, że przynajmniej spróbował wyprostować parę innych absurdów. To mu się bardzo chwali.

 

Powieść ta zapewne nie udobrucha krytyków projektu The Force Unleashed, ale myślę, że po przeczytaniu jej, przynajmniej nieco łaskawiej spojrzą na grę i przekonają się – jeśli ten element ich irytował – że główny wątek całej historii jest naprawdę bardzo dobry. Tylko co uznać za główny wątek, prawda? Gra ma bardzo niekonkretne przesłanie, komiks mówi o roli Starkillera w powstaniu Rebelii, natomiast w przypadku powieściowej Mocy wyzwolonej odpowiedź jest jasna, jak dwa słońca: Juno i Galen. Nie twierdzę, że jest czymś w rodzaju romansu przygodowego, niemniej w tej kategorii wypada wyśmienite. Jako książka oparta na grze – również. Jako samodzielna powieść? Powiem tak: czytałem ją z zapartym tchem, mimo iż wcześniej dobrze znałem całą fabułę. W moim przypadku jest to dostateczny powód, by wystawić dziełu Seana Williamsa bardzo wysoką ocenę.

 

Ocena: 9/10

 

Tytuł oryginału: The Force Unleashed

Autor: Sean Williams

Tłumaczenie: Andrzej Syrzycki

Wydanie: 2008 w USA (Del Rey), 2009 w Polsce (Amber)

Komentarze

Plus za obrazek :)

Nowa Fantastyka