- publicystyka: Dlaczego hard s-f traci popularność?

publicystyka:

Dlaczego hard s-f traci popularność?

Dlaczego hard s-f traci popularność?

 

Zacząłem się nad tym zastanawiać nie tylko po tym, jak zarzucono mi, że w opowiadaniu pojawiło się zbyt wiele niezrozumiałych technicznych czy naukowych sformułowań ale przede wszystkim śledząc rynek wydawniczy. Króluje łatwa i przyjemna, harlequino-podobna literatura spod znaku wampira albo skonstruowane z gracją cepa opowiastki fantasy. Nawet jeśli pojawia się coś spod transparentu fantastyki naukowej, to niestety, niezbyt często zaskakuje poziomem. Bardzo dobrze, jeśli fabuła i akcja rekompensują naukową płytkość.

 

Dlaczego tak się dzieje? Na pewno nie wynika to z niedouczenia autorów albo z faktu, że redaktorzy wydawnictw nie cenią takiej literatury. Niestety, wydawcy, by przeżyć musza cenić czytelnika i tu właśnie widzę słabe ogniwo.

 

Tak więc odpowiedź na pytanie zawarte w tytule jest prosta: żyjemy w świecie kapitalistycznym, a tu rynek reguluje wszystko. Popyt napędza podaż. A na rynku s-f popytu na twardą fantastykę naukową zwyczajnie nie ma, z tej prostej przyczyny, że poziom wykształcenia ogólnego czytelników z zakresu nauk matematyczno przyrodniczych jest zatrważająco niski.

 

Nie tylko coraz mniejsza liczba godzin przeznaczanych w gimnazjach i liceach na fizykę czy astronomię jest przyczyną takiego stanu rzeczy. Obserwuję ze smutkiem, iż wśród celebrytów jest swego rodzaju moda na „chwalenie się" swoim miernym poziomem wiedzy z matematyki czy fizyki.

 

„– Nigdy nie lubiłem(łam) fizyki" – to smutne zdanie i uśmiechnięta buźka mają czasami większy wpływ na młodzież niż miliony wydawane na uświadamianie jak ważne są przedmioty podstawowe. Wspomniane przeze mnie chwilę temu ograniczanie ilości godzin przeznaczonych na lekcje fizyki w szkole zakrawają na absurd. Obecnie w gimnazjum (dawniej klasy 6-8 szkoły podstawowej) ilość godzin zmniejszyła się z 6 do 4 w cyklu kształcenia. W szkołach ponadgimnazjalnych nie jest lepiej...

 

A gdy dodamy do tego fakt, że niewielu nauczycieli fizyki zna (lubi) astronomię i woli realizować podstawy fizyki zamiast uczyć o ciałach niebieskich, otrzymamy obraz ucznia z okruchami wiedzy, który mimo rozwiązania testu maturalnego z fizyki, nie ma o tym przedmiocie pojęcia. (Testy maturalne trzeba nauczyć się zdawać, co nie jest równoznaczne z koniecznością nauczenia się i zrozumienia fizyki.)

 

Powyższe ułomności systemu edukacji w zakresie nauk ścisłych widać wśród studentów, którym coraz częściej uczelnie zmuszone są organizować kursy wyrównawcze, gdzie uczy się niezbędnych pojęć, by przedstawiać treści wykładów i ćwiczeń rachunkowych na odpowiednim (i tak znacznie obniżonym) poziomie.

 

Oczywiście powyższe nie dotyczy wszystkich uczniów, maturzystów i studentów. Zawsze bowiem rozkład normalny posiada skrzydła. Niestety, poziom bazowy wiedzy ogólnej, wskazywany przez maksimum w gaussowskim rozkładzie niebezpiecznie zbliża się do stanu zupełnej ignorancji fizyki czy astronomii. A przecież to właśnie fizyka i astronomia opisują nasz świat, jego budowę i prawa nim rządzące!

 

Jest jeszcze jedna kwestia, poza uzyskaniem solidnych podstaw wiedzy na poziomie ogólnym, która wpływa na nieprzygotowanie i w rezultacie nierozumienie treści twardej s-f. Jest to samonapędzająca się machina, prowadząca do znacznego spłycania wyobraźni. Mózg trzeba ćwiczyć, zaś wyobraźnię trzeba kształtować. I niestety, nie służą temu coraz liczniejsze wokół nas media, które nie kształtują wyobraźni, lecz starają się ją zastąpić, podając gotowe wzorce. Ostatecznie wyobraźnia przestrzenna często pozostaje uśpiona.

 

Rada jest dosyć prosta – zamiast gier komputerowych i filmów w TV czytać książki. I dodatkowo czytać, czytać, czytać...

 

 

Komentarze

SF traci popularność ponieważ popyt na niego spada... Genialny wniosek.
Autorze, wpadnij na genialną myśl... że każdy (w gruncie rzeczy) uczy się tyle ile chce i tego, czego chce. Ładnie patrzeć na innych z wyższością, "o, ty się nie uczysz astronomii!". Można się ładnie podbudować. Ale pytam- czemu jej, a nie biologii, historii, chemii... I co mnie (i innych odbiorców) to właściwie ma obchodzić. Nie znam fizyki, i nie zamierzam znać w stopniu specjalistycznym. Od tego są fizycy.
Znajomość praw fizycznych nie jest obowiązkiem. Oczywiście, każdy powinien wiedzieć, że ziemia jest kulą. Ale dalej posunięta wiedza jest po prostu niektórym zbędna.
"astronomię i woli realizować podstawy fizyki zamiast uczyć o ciałach niebieskich"- a powinien? Po co? Żeby popyt na SF wzrósł?
Cholernie mi się nie podoba mentorski charakter tego felietonu (?).
Z całym szacunkiem.

(...) media, które nie kształtują wyobraźni, lecz starają się ją zastąpić, podając gotowe wzorce.
Praktycznie rzecz biorąc to jedyne w pełni rozsądne zdanie z Twojego opracowania. Z jednym zastrzeżeniem --- nie o kształtowanie, lecz o pobudzanie chodzi.
Fizyka i astronomia. Nic poza nimi nie ma wpływu na kształt naszego świata, drogi naszego myślenia? Można przyjąć za fakt (nie wymagający dowodu), że bez fizyki, bez mechaniki kwantowej nie doczekalibyśmy się wielu ważnych wynalazków (medyczne nanoroboty na przykład; miniaturyzacja klasycznie rozumiana ma swoje granice), ale za wcześnie na robienie z niej jedynej istotnej nauki. Gdzieś zawieruszyła Ci się matematyka --- bez jej aparatu nie ma fizyki...

Do tego to autor musi znać fizykę i astronomię w stopniu wystarczającym. Czytelnik niekoniecznie, może znać tylko podstawy lub tych podstaw uczyć się właśnie od autora. Moim zdaniem to nie przez brak edukacji umiera klasyczne hard sf tylko przez zwykłe wyczerpanie konwencji. Tak samo jak powoli umiera klasyczne fantasy tolkienowskie. Ale samo sf ma się dobrze. Świadczy o tym chociażby Dukaj czy Stephenson.

Wiesz, a.k.j, trudno byłoby zdać najprostsze egzaminy, zdawszy się na wiedzę zaczerpywaną z utworów SF... Uproszczenia, ekstrapolacje i projekcje własnych życzeń i wyobrażeń autorów raczej nie pozwolą Ci nauczyć się czegoś konkretnego. Zresztą --- nie w tym celu powstają teksty SF.
O wyczerpaniu konwencji nie mówiłbym. SF powoli zdycha z dwóch, jak mi się wydaje, równoległych powodów. Primo: niefachowiec za diabła nie nadąży za nowinkami (a na nich, na "granicznych" teoriach i hipotezach trzeba się opierać, żeby coś świeżego napisać). Secundo: czytelnik, będąc bestią z reguły leniwą, prędzej książkę odrzuci i kiepską opinię jej wystawi, niż zainteresuje się, pogrzebie tu i ówdzie, by liznąć wiedzy, którą wykorzystał autor.


@Lassar:W dalszej części tłumaczę dlaczego, wg. mnie oczywiście, popyt spada, więc owo zdanie wyjete z kontekstu nic nie znaczy. A powodem jest absolutnie NIEDOUCZENIE. 80% ludzi zaczynajacych naukę na kierunkach matematyczno-przyrodniczych jeszcze 15-20 lat temu nie dostałoby sie na studia. I nie mów mi, że każdy uczy sie czego chce. Każdy, kto posiada maturę (wielkszości to absolwenci LO) powiniem mieć pewiem niezbędny zasób tzw. wiedzy ogólnej. Także z zakresu fizyki i astronomii.


@AdamKB: na fizyce i astronomii zman się calkiem dobrze, a poza tym wiem jak wyglada kwestia edukacji w tych przedmiotach na poziomach od gimnazjalnego do wyższego.  Inne przedmioty z pakietu przyrodniczego nie sa mi obce ale trudno wypowiadać mi się na temat ich nauczania.
Co do matematyki - fizyk i astronom uzywa jej jako narzędzia i na dodatek często sam to narzędzie kształtuje. Zakładam, że samo zajmowanie się wymienionymi dziedzinami wymaga znajomości podstaw matematyki (zależnie od poziomu).


@a.j.k.: wszyscy tak wspaniale pieją na temat np. "Perfekcyjnej niedoskonalości", a czy ktoś rozumie opisane w niej zjawiska fizyczne. Znam osobicie wiele osób, które przeczytały ale nie zrozumiały...


Dziekuje za opinie :)
Może rzeczywiście moje przemyslenia są sa płytkie, może mijają sie z prawdą obiektywną ;)
Grunt, że po jednym dniu pojawiły się aż cztery opinie!!! Dzięki 

"I nie mów mi, że każdy uczy sie czego chce."- każdy uczy się czego chce. Ewentualnie jeszcze niektórzy zapamiętują formułki do szkoły. Ale to bynajmniej nie jest nauka. Znam osoby, które potrafią wkuć całą stronnicę tekstu, a zapytaj je o jakiś wniosek wynikający z tej "wiedzy" albo chociaż zadaj lekko podchwytliwe pytanie, a zrobią takkkkiiee oczy.
Wiedza to zrozumienie, nie wzory. W wszystkich dziedzinach nauki. Człowiek z wzorami jest tylko wolniejszą wersją komputera.
"80% ludzi zaczynajacych naukę na kierunkach matematyczno-przyrodniczych jeszcze 15-20 lat temu nie dostałoby sie na studia."- robiłem testy socjologiczne? Badałeś ten problem? To mogłeś dodać "moim zdaniem" lub "zapewne".
"Każdy, kto posiada maturę (wielkszości to absolwenci LO) powiniem mieć pewiem niezbędny zasób tzw. wiedzy ogólnej. Także z zakresu fizyki i astronomii."- nie musi. A jeżeli powiem, że astroomia mnie nie obchodzi i codziennie będę się podcierał po skończonej potrzebie "Małym Astronomem" to znaczy, że nie "zasługuje" na maturę? Wiele ludzi twierdzi, że astronomia jest nauką próżną. Że nie ma naprawdę znaczenia. Np. taki prymityw A. Sapkowski ("Historia i fantastyka"). "Wydaje się miliardy na badanie kosmosu, podczas gdy równie dobrze można by je zalutować i zatopić w morzu." (Parafraza). IMO strasznie naciągasz znaczenie astronomii. Rozumiem, że powinno się również dyskwalifikować chemików, którzy nie rozróżniają Sienkiewicza od Mickiewicza?

Szanowni Panowie, Drodzy Kolegowie --- bez przesady i demonizacji.
Faktem jest ogólnie niższy poziom wiedzy i zainteresowania wiedzą trudniejszą w odbiorze --- klasyczne przykłady to matematyka (nie algebra), fizyka, genetyka. Stąd niektórzy wnioskują o zbędnośći tych nauk --- zbędności generalnej. Przykro mi to pisać, ale to są okazy okazowych bałwanów... Że komuś na codzień, w pracy, w domu, w towarzystwie, zbędna jest wiedza o (jeszcze) hipotetycznym bozonie Higgsa wcale nie oznacza, że hipoteza i cała fizyka są do wyrzucenia...  Że kogoś to nie interesuje? Zgoda, mamy niezbywalne prawa interesować się albo przeciwnie, olewać. Tylko że nie można z mocy tych "prywatnych" praw wyciągać za daleko idących wniosków.

Ja tylko parafrazowałem (bo cytatu mi się nie chciało szukać)(^^).

"Zgoda, mamy niezbywalne prawa interesować się albo przeciwnie, olewać."- tego się trzymajmy.

Po prostu wkurza mnie coś w stylu wielkiej ręki z nieba "NIE UCZYSZ SIĘ ASTRONOMII, CZŁECZE. ALE Z CIEBIE NIEDOUCZONY IDIOTA" z symfonią grzmotów w tle.

No i nie musisz się jej uczyć, jeśli nie jest Ci potrzebna do czegoś tam. Zrozumienia opowiadania, napisania własnego tekstu, w którym niestety bez kwazara ani rusz, dorównania albo zaimponowania dziewczęciu lubemu ponad wszystko. Natomiast zewnętrznego przymusu --- poza szkolnym --- nie ma i już.
Ale wiesz, pasjonaci mają zwykle inny pogląd...
Ciekawe, co by o mnie zaczęto pisać, gdybym od wszystkich wymagał zaangażowania się w moje hobby.
P.S. Ibastro, tylko się nie obrażaj. To jest prezentacja poglądów, nie stawianie zarzutów.

I tu jest racja. AdamKB kilka postów wcześniej chodziło mi o uczenie się od autora tylu treści, aby zrozumieć tekst. Nie o uczeniu do egzaminów czy matury. Dalej uważam, że fajne sf to nie takie, do którego trzeba mieć ogromną wiedze (może się przydać, aby zwiększyć przyjemność z czytania), a takie, które fajnie się czyta. I mimo tego, że edukacja w naszym pieknym państwie psieje, to jednak nie w tym upatrywałbym brak popularności klasycznego sf. A nieklasyczne jest dalej imho popularne :)

A ja myślę, że jest w tym coś jeszcze. SF stara sie wybiec w przyszłość, pokazać co będzie... i pudłuje. I te pudła są coraz wyraźniej widoczne w miarę postępów technologii. Weźmy klasyczne SF z wczesnych lat 70-tych. I co tam mamy: ludzkość żyje sobie w całym układzie słonecznym, a co wybitniejsi dowódcy pojazdów kosmicznych maja nawet osobiste przenośne komunikatory! Życie potoczyło się inaczej. Może węc teraz trudniej ryzykować prorokowanie przysłości i trudniej w takie wizje uwierzyć?

Tośma się z grubsza zgodziliśma. Fsyscy tsej.
OK., bez takich sobie żartów. Zgadzamy się, mam nadzieję, że ani szczegółowa wiedza nie powinna być niezbędną, by coś podczas czytania pojąć --- autor ma obowiązek tak napisać, żeby dało się i czytać, i pojąć w podstawowym zakresie --- ani nie udają się przepowiednie. To drugie jest o tyle zrozumiałe, jak dla mnie, że postęp technologii, zwłaszcza tych wysokich, wyrafinowanych, zaskakuje, natomiast nieprzewidywalne w danym czasie (gdy ktoś coś pisze) wydarzenia polityczne, społeczne i gospodarcze nie pozwalają na "wywróżenie" przyszłości w tych tematach. Które przekładają się zresztą na wspomniane poprzednio. Wynik: nie ma mocnych we wróżbiarstwie SF...

Też wydaje mnie się, że się zgadzamy :)
Ja tylko nie zgadzam się co do jednego - że sf traci na popularności. Jasne, to nie jest złoty wiek, kiedy wszystko z robotem i rakietą na okładce się sprzedawało. Ale cóż, to se ne wrati. Tak jak kiedyś przeminie moda na wampiry i tak jak przemija moda na klasyczne, epickie fantasy. Ale dobrego sf dalej jest sporo i dalej ludzie je kupują.

A część sf zdechło chyba właśnie dla tego, że ludzie znają tę fizyke, nie dlatego, że nie znają (bo co zabiło fantastyke kolonizacyjną jak nie praktyczna niemożliwość przeskoczenia odległości kosmicznych?). Cóż, jedne podgatunki umierają, inne się rodzą.

Nie tylko dlatego, że ludzie lepiej znają fizykę, ale też fizyka lepiej zna świat. Wiele motywów kiedyś uznawanych za "teoretycznie prawdopodobne" obecnie jest niezgodnych z odkryciami naukowymi. Wiemy więc że:

-brak rozwiniętych form życia w Układzie Słonecznym (a jak fajnie czytało się np. "Na Srebrnym Globie" Żuławskiego...)

-większość odkrytych planet w innych układach to gazowe olbrzymy niezdatne do życia - nie ma tak, ze co układ, to kilka planet można skolonizować

-mutacje powstałe w wyniku promieniowania wcale nie powodują wyrastania chitynowych pancerzyków, ośmiu nóg itp., nie mówiąc już o super zdolnościach, tylko groźne wady i choroby.

-z komputerami i robotami zżyliśmy się na codzień; jak się okazało większość robotów nie jest humanoidalna

I jeszcze trochę innych rzeczy, których akurat nie pamiętam.

Co do samych podróży międzygwiezdnych, to tutaj zawsze można wybrnąć jakimś zakrzywieniem czasoprzestrzeni, techniką sideralną, czy też - najprościej i w braku innych środków- napędem nadprzestrzennym.

barklu - o to to, o to właśnie mi chodziło :)

A z podróżami. Owszem, jest ten nieszczęsny napęd nadprzestrzenny. Na szczęście coraz go mniej :)

jejku - niezła dyskusja się rozwinęła... bardzo pozytywny oddźwiek na ów skreślony naprędce tekst... :]
 
Osobiście nie upieram się i nie twierdzę, że matematyka, astronomia czy fizyka sa niezbędne do życia (oczywiście w sensie wiedzy dotyczącej tych przedmiotów). Jednakże, choć może to zabrzmi nieskromnie, uważam, że wymienione wyżej przedmioty (jeśli ktoś zaczyna poznawać je na poziomie wyższym) znacznie lepiej kształtują umysł i umiejętności niż wiele nauk humanistycznych. Przyklad: ja będąc zmuszony zapoznać się z Kodeksem Postepowania Administracyjnego, bez problemu poradziłem sobie z tym zadaniem; prosze wskazać mi prawnika, który z równą łatwościa przeczyta "Wstęp do mechniki kwantowej" ;)   [nie ma tu drwiny z prawników].
A jeszcze dołoże tylko, że astronomia i fizyka tak dalece potrafią rozwinąć wyobraźnię, jak chyba żadem inny przedmiot w szkole... Czyż, gdyby bylo inaczej, Unia Europejska i USA wydawalyby tak gigantyczne sumy na uświadamianie ludzim ważności tych przedmiotów (sam w ramach pewnych programów odwiedzam szkoły w moim regionie i prowadze pokazy z fizyki i astronomii).

Pozdrawiam wszystkich

> lbastro
Czyż, gdyby bylo inaczej, Unia Europejska i USA wydawalyby tak gigantyczne sumy na uświadamianie ludzim ważności tych przedmiotów (sam w ramach pewnych programów odwiedzam szkoły w moim regionie i prowadze pokazy z fizyki i astronomii).

Akurat UE i USA wydaja miliardy na takie bzdury, że powyższe nie jest zadnym argumentem.

Nie wiem, ilu wśród polskich pisarzy fantastycznych zawodowych fizyków (kojarzę tylko Huberatha). Natomiast na pewno nie jest tak, żeby fizyki nie mógł zrozumieć np. filozof (Dukaj).

Z kolei ja sam ukończyłem fizykę, a wolę (czytac i pisać) fantasy niz SF. Różnie to bywa.

Jak dla mnie to poprostu Cię irytuje niski poziom wiedzy z fizyki u innych.

Ja osobiście może i czasami muszę przeczytać książkę SF kilka razy żeby zrozumieć, ale fizyki nigdy nie lubiłam i raczej nie polubię.

Bardzo nie podoba mi się ten tekst. Autor krytykuje edukację młodzieży, a sam konstruuje zdania na poziomie szkoły podstawowej. W ogóle mało w tej wypowiedzi felietonu, a więcej własnej frustracji pasującej do bloga. Problemem sf nie jest niski poziom wyedukowania w tej dziedzinie, nawet czasem może pomóc, przynajmniej nie zastanawiamy się czy coś jest możliwe. Lema czyta się do dziś i nikogo nie obchodzą niuanse naukowe. Problem tkwi gdzie indziej, ma postać bardziej złożoną i trudno znaleźć tu kompetentnego eksperta, który mógłby go przybliżyć. W głównej mierze chodzi o marketing, promowanie kiepskich dziełek, czytadeł do poduszki, nakręcanie odbiorców i kreowanie mody. Ciężko się wybić nowemu autorowi, który piszę inaczej, zarówno jeśli chodzi o tematykę jak i styl. Wydawnictwa chcą zarabiać, a żeby to robić muszą wydawać hity w stylu Charline Harris.

@ Norhaat: irytuje mnie ignorancja i brak podstawowej wiedzy u osób, które legitymują się wykształceniem średnim. Dotyczy to bowiem bezpośrednio mnie, jako 'edukatora' ;)

@Piotr Damian: Ma prawo ów tekst nie podobaś się Tobie i komukolwiek. Które zdania konkretnie, bo chciałbym na przyszłość poprawic się. :)
Tekst zamiesciłem w dziale publicystyka, a definicja wypowiedzi publicystycznej obejmuje interpretację i ocenę faktów z przyjętego przez autora punktu widzenia.
Zgadzam się z kwestiami rynkowymi, bo żaden wydawca nie zarobi na sól, jeśli zechce wydawać ambitną s-f, która sprzeda się w tysiącu egzemplarzy.
Generalnie jednak nadal twierdzę, że niski poziom edukacji oraz kultury masowej są ze sobą powiązane...

Nie chcę Cię martwić, Ibastro, ale jesteś tysięcznym siedemnastym Kolumbem... Spośród tylko naszych, polskich Cristobali.
Pojęcie sprzężenia zwrotnego nie może być Ci obce. Przyjrzyj się kwestiom pod tym kątem.

Doskonale zdaję sobie sprawę, AdamKB, z tego co zauważyłeś. Liczę jednak, że jakkolwiek nieudolne z mojej strony, to jednak poruszanie tematu w różnych środowiskach sprawi, że może trzytysięczny Kolumb dotrze do tych, co za sznurki polskiej edukacji ciągają. A wtedy sprzężenie zwrotne ujemne zmieni znak :)

/joke mode on/ I dopiero wtedy zacznie się bieda nad biedami. /joke mode off/

Znaki Ci się mylnęły... Dodatnie mamy teraz. Przemyśl konsekwencje przechodzenia do następnej klasy z jedną oceną niedostateczną, znajdź przyczyny zgody na takie coś, a na koniec zgadnij, z jakiego przedmiotu będzie najwięcej tych dopuszczalnych pał.
Gwoli ścisłości: gdybyśmy naprawdę rygorystycznie podchodzili do kwestii poziomu wykształcenia ogólnego, szkoły podstawowe pełne byłyby czterdziestolatków. Wiem, jestem złośliwy --- dla zwięzłości.

Drodzy Koledzy, Koleżanki i Drogi Autorze tego felietonu!

Również jestem tak jak wy czytelnikiem i fanem fantastyki, a w szczególności SF. Może nie dlatego, że jestem geologiem i nie mam zamiaru poprzez swoją twórczość ganić i uczyć ludzi nauki jaką jest geologia czy też inna (astronomia, astrofizyka, genetyka itp.), ale mam zamiar pokazać świat fantastyczny jak najbardziej ciekawy dla duszy czytelnika. To że nie wymieniłem tutaj fantasy czy też innych konwencji fantastyki, to nie jest to, że tego nie lubię czy też nie czytam. Lubię, ale mój - podkreślam - mój prywatny wybór pał na SF.

SF i hard SF jako konwencja Fantastyki wcale nie upadła, nie zamarła i jak na razie ma się dobrze. Ale zaznaczę tutaj, że takowych pisarzy jest niewielu. Prorokowanie fantastów upadło wraz z nastaniem ery komputerów i Internetu, ale nie upadła sama idea SF, jaką jest pokazywanie różnych problemów cywilizacji w przyszłości czy też w przeszłości. Fakt prorokowanie wraz z datami jest z góry skazane na porażkę. Ot przykład - Stanley Kubrick (Odyseja kosmiczna 2001) zakładał początki rozwoju podboju i kolonizacji Układu Słonecznego w roku 2001. I co mamy? Nawet na Księżyc nie latają astronauci. Może nie latają, NASA ma kryzys, Świat również. Ale wizja przyszłości pozostała i kto wie czy za lat kilkadziesiąt nie zaczniemy od nowa, i nie ruszymy na podbój Marsa, dzięki wynalezieniu nowego napędu fotonowego (brzmi to jak SF, ale zapewniam to jest fakt, taki napęd już został wynaleziony, co prawda w laboratorium, ale wbudowanie go do pojazdów kosmicznych to już kwestia czasu i pieniędzy).

Ale Drogi Autorze, nie ganiaj ludzi, nie zmuszaj ich do nauki której nie chcą, lecz zachęcaj ich do tego poprzez najciekawszą prozę SF.

Pozdrawiam,

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Ibastro, moim zdaniem po prostu pomyliles serwisy. Piszac ten tekst zapewne liczyles na wypowiedzi autorow flirtujacych z hard sf, a dostales glownie komentarze ujmujace rzecz z punktu widzenia czytelnikow latwej, lekkiej i przyjemnej fantasy (czyli "po co mam wiedziec cos wiecej, skoro do czytania o elfach mi to niepotrzebne").

Nadeszla wiekopomna chwila - dzisiaj dokoncze komentowanie Twojego opka. ;)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Jeszcze jedno - istota dobrego hard sf jest takie wykorzystanie zagadnien naukowych w tekscie, aby mniej obyty ze specjalistyczna wiedza czytelnik mniej wiecej wiedzial, o co chodzi. Wiadomo, ze nie ma sensu tlumaczyc nikomu co to jest rok swietlny, ale w przypadku trudniejszych spraw warto czasem po prostu wyjasnic co i jak. Sa na to tysiace sposobow. :)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

odnośnie uczenia się fizyki jestem w dziwnej sytuacji: Chcę wiedzieć, ale żeby wiedzieć muszę jakoś zrozumieć a nauczyciel wychodzi z założenia, że "nie macie rozumieć tylko rozwiązać tak jak ja na tablicy". I w klasie z rozszerzoną fizyką nie wyjdziemy poza minimum niezbędne, żeby "jakoś poszło". Jestem w II LO.

Ale prawda jest taka, że jak ktoś nie chce myśleć przy czytaniu to nic tego nie zmieni.

Chętnie poznam dobrą SF. Dotychczas miałam kontakt tylko z Lemem. No może jeszcze Zajdel się liczy.

Dzięki, że nie bałeś się tematu, chociaż wiadomo, że jak się wypowie przeciw większości to można liczyć na przewagę przeciwników.

Ale bzdur napisałam.

Nie rozumiem, kto tu jest przeciw? Nie zauważyłem głosów fanów fantasy, którzy krzyczeliby, że fizyki nie trzeba się uczyć. Mi nie zgadza się główne założenie, jakoby SF umarło. SF fajnie ewoluuje, nie umiera. Do tego rozmówcy nie zgodzili się z tezą, jakoby nauka fizyki wpływała na miłość do jakiegoś gatunku. Są humaniści którzy lubią Sf, są fizycy lubiący fantasy. A doktorat nie powinien być wymagany do czytania SF (do pisania chyba też nie, chociaż pisarz powinien mieć sporą wiedzę, ale nie tylko pisząc SF, pisząc cokolwiek), dobry pisarz powinien napisać książkę dla laika. I tyle, nikt tu Ibastra nie atakował, dyskutował jedynie.

tzn w literaturze tak, ale nie w elektronicznych mediach :P

Na portalu byl konkurs zwiazany z hard SF, raczej bez echa, malo prac oraz mizerna ilosc komentarzy. Co prawda nawet zalapalem sie na piorko, ale otrzymalem tylko dwie oceny od forumowiczow.

Tak więc odpowiedź na pytanie zawarte w tytule jest prosta: żyjemy w świecie kapitalistycznym, a tu rynek reguluje wszystko. Popyt napędza podaż. A na rynku s-f popytu na twardą fantastykę naukową zwyczajnie nie ma, z tej prostej przyczyny, że poziom wykształcenia ogólnego czytelników z zakresu nauk matematyczno przyrodniczych jest zatrważająco niski.
Nikt cię nie zmusza do życia w kapitalistycznym kraju. Są Chiny, Korea Pół, białoruś, tam na pewno sf kwitnie niesamowicie.:)
A na serio sf umiera, tak jak umarły powieści XIX, gotyk czy też poematy pisane heksametrem. Ale zawsze możesz sięgnąć do klasyków, Lem ,Bułyczow itp. itd. Innej rady nie widzę.


Pewnie, hastalavista, masz rację. Jednak Chiny akurat dobrym przykładem nie są, bo w kategorii natural sciences aż 5 chińskich uniwersytetów wyprzedza nasz UW (miejsce 132). W Chinach tworzy się i wydaje też sporo s-f (mam kolegę w Uniwersytecie Pekińskim, który fantastykę czytuje), i to w nakładach jak na Europę nieziemskich ;)
Jakoś jednak nikt nie kwapi się z wydawaniem chińskich autorów na zachodzie...

Biorąc pod uwagę wszelkie różnice między kulturą Zachodu a Wschodu można prorokować, że zachwyciłyby nielicznych. Prawie nikogo, jeśli chodzi o "wydźwięk rynkowy".

Biorąc pod uwagę popularność niektórych mainstreamowych pisarzy z tego kręgu kulturowego, niekoniecznie.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Swoja droga ciekawe, jak wygląda chńska fantastyka... To nie musi być głupie.

Niektórych mainstreamowych. Właśnie --- i niektórych, i mainstreamowych.
W Jęczmykowych "Krokach w nieznane" było kilka opowiadań --- japońskich na pewno, innych z tamtych stron --- nie przypominam sobie.
Głupie nie musi być, i na pewno nie jest --- dla nich. Tak myślę, bo przykładów podać nie mogę; jak mnie raz a dobrze odrzuciło, od słynnego Murakamiego zresztą, to nie podchodzę po raz drugi.

Pewnie dlateo, że łatwiej napisać fantasy. Kiedy coś jest nielogiczne wystarczy zaznaczyć, że w danym przypadku działa magia i wówczas znikają wszelkie niedociągnięcia. A druga przyczyna tkwi być może w tym, że w dzisiejszych czasach ustała eksploracja kosmosu. Badania prowadzone są w zaciszach pustynnych obserwatoriów, niewiele przedostaje się do opinii publicznej. To nie te czasy, w których ludzie z zapartym tchem obserwowali lądowanie na Księżycu (czy było prawdziwe, czy nie, to nieistotne, chodzi o sam fakt). Takie wydarzenia pobudzały wyobraźnię. Dziś wszystko stało się bardziej przyziemne, toteż półki sklepowe uginają się pod ciężarem kolejnych przygód z magią i mieczem w tle.

A co z czasami, poprzedzającymi spektakularny wyścig technologii kosmonautycznych, że tak je na wyrost nazwę? Zanim pierwszy sztuczny satelita okrążył Ziemię, w powieściach ludzie zdobywali Galaktykę...
Nawet to, co "wydostaje się" z laboratoriów i obserwatoriów, a daje się przez przeciętnego(?) czytelnika przyswoić, mogłoby inspirować; ile możliwości kryje się w teoriach*) strun? Zmiana jednego z odziaływań słabych pozwala konstruować światy, w których życie, podobne do naszego, nadal byłoby możliwe, chociaż zaistniałyby różnice o daleko idących implikacjach. Proszę bardzo, siadajcie, twórczynie i twórcy, piszcie tom za tomem...
Problem w tym, że tomów tych nie czytałby praktycznie nikt, bo kogo by to interesowało, kto by to zrozumiał; to nie to, panie i panowie, co "Moda na sukces"...
Proszę darować mi uogólniającą złośliwość na zakończenie; chcę tylko podkreślić nikłość zainteresowania takimi tematami, jak hipoteza o możliwości rozdzielenia czasoprzestrzeni Einsteina na czas i przestrzeń z osobna.

*) liczba mnoga, ponieważ do postulowanej M-teorii jak było daleko, tak jest...

P.S. Nie wracajmy do spiskowej teorii, że nie było lądowania na Księżycu. Skąd mieliby próbki skał?

"Skąd mieliby próbki skał?"

A co, widziałeś je na żywo? Dotykałeś, a może nawet przebadałeś we własnym domowym laboratorium? :) Ale ok, nie poruszajmy tego tematu, bo ja sama nie wiem tak naprawdę czy było, czy nie. Tak tylko napisałam, żeby wyrazić brak mojego zdecydowanego stanowiska w tej sprawie ;)

Natomiast jeśli chodzi o czasy poprzedzające rozwój technologii, to mam niestety za mało czasu i wiedzy, żeby rozważać motywy postępowania i sposób myślenia ludzi poprzednich epok, ale być może wtedy każda nowinka techniczna pobudzała wyobraźnię. Wiedza była tak mała, że wielu rzeczy ludzie nie wiedzieli i marzyli sobie o metalu lżejszym od powietrza. A kiedy taka myśl się pojawiła, zaczęli marzyć o latających statkach, podróżach w kosmos. W dzisiejszych czasach coś bardzo niedobrego stało się ze społeczeństwem. Durne seriale, coraz to nowsze gadżety technologiczne, czasami wręcz zbędne, natłok informacji i brak czasu powodują, że ludzie po prostu zaczęli żyć tu i teraz, przestali marzyć. Tzn. marzą nadal, ale jednostki. Właśnie takie, które są w stanie zrozumieć teorię strun. Innym nie starcza czasu na to, żeby dobrze poznać własne podwórko. Nie sądzę, żeby upadek SF wynikał z małej wiedzy. Ja nie jestem fizykiem i wielu rzeczy nie wiem, ale mimo wszystko interesuje mnie każda ciekawa teoria naukowa przedstawiona w obrazowy sposób. Myślę, że to po prostu wynika z tego, że przeciętny człowiek za bardzo jest pochłonięty życiem tu i teraz, toteż bliżej mu do fantasy, która w sposób bardziej zrozumiały opisuje rzeczywistość i zawiera więcej nawiązań i aluzji do codziennych spraw. SF i kontakt z innymi cywilizacjami jest mniej atrakcyjny, bo z zasady kojarzy się z rzeczami odległymi i teoretycznie mniejszej wagi. A to błąd, jednakże jaki popyt, taka podaż. A teraz druga strona medalu. A może jaka podaż taki popyt? :> Może specjalnie ktoś chce, żeby ludzie nie interesowali się takimi sprawami? Ale ok, na tym koniec teorii spiskowych ;)

Poza tym frapuje mnie jeszcze jedna rzecz, a mianowicie gdzie znajduje się granica możliwości poznania i co się stanie, gdy ludzkość kiedyś ją osiągnie. O ile to w ogóle nastąpi. Niezmiernie ekscytujące jest dochodzenie do czegoś, odkrywanie. To właśnie na takich etapach może dać o sobie dobra część ludzkiej natury. Tworzenie hipotez, pisanie książek na ten temat, spekulacje, radość z odkrywania. Piękną epoką była wspomniana przez mnie poprzednio epoka marzeń o latających statkach. W tej chwili mamy samoloty, helikoptery i inne zaawansowane technologicznie pojazdy. I co z tego? Stały się one codziennością, nudą jedym słowem. Ludzie podróżują nimi do pracy, na wakacje itp., ale sam ten fakt nie ma już żadnego ekscytującego znaczenia. Patrząc jednak zdecydowanie dalej w przyszłość wyłania się pytanie jak ludzie będą podchodzić do spraw podróży międzygwiezdnych jeśli staną się one rutyną dnia codziennego? Oczywiście zakładając, że w ogóle to nastąpi. No i końcowe pytanie: jakie wówczas marzenia będzie miała ludzkość, jeśli osiągnie już absolutnie wszystko co jest w stanie osiągnąć i do czego to doprowadzi? Moim zdaniem do tragedii na podłożu psychologicznym. Jeśli nie ma nic do odkyrcia, to po co się rozwijać? Boję się trochę wizji takiego społeczeństwa. A Wy jak uważacie?

A Wy jak uważacie?
Za wszystkich, z oczywistych względów, nie wypowiadam się. Ja myślę podobnie --- że grozi zapaść o podłozu psychicznym, ale nie musi do niej dojść. Dlaczego? Uprzedzam, że spuszczam ze smyczy fantazję. Co oznacza dojście do granic wiedzy? Między innymi, moim zdaniem, zdobycie umiejętności kreacji wszystkiego, a więc nowego kosmosu też. Na przykład takiego, w którym, zdodnie z intencjami stwarzających, życie będzie zjawiskiem powszechnym, a drogi ewolucji tak zaprojektowane, by jej rudymenty nie odbierały tytułu do nazywanie się przez nowych ludzi mądrymi.
Poza tym masz rację, w generalnym oglądzie tak to wygląda, jak napisałaś. Dlaczego tak jest, to temat na niekończącą się i tak gorącą dyskusję, że może lepiej jej nie zaczynać. Niektóre poglądy są nie tylko niepopularne, ale, z powodu niewiedzy o źródłach tychże, wywołują najświętsze oburzenie.

Elleth napisała: "A co, widziałeś je na żywo? Dotykałeś, a może nawet przebadałeś we własnym domowym laboratorium? :) Ale ok, nie poruszajmy tego tematu, bo ja sama nie wiem tak naprawdę czy było, czy nie. Tak tylko napisałam, żeby wyrazić brak mojego zdecydowanego stanowiska w tej sprawie ;)"
Ja tylko w tej sprawie... Próbki dotykałem, bo w Olsztyńskim Planetarium jest eksponat - dar prezydenta Nixona - okruchy gruntu przywiezione przez misję Apollo 11 oraz polska flaga, która była na Księżycu.
Ponadto astronauci zostawili na Księżycu odbłysniki, w które do dziś 'strzela się' laserem i dokładnie mierzy odległość do naszego satelity (stąd wiadomo, że oddala się od nas)
Po trzecie, od ponad roku na orbicie Księżyca jest Lunar Reconnaissance Orbiter, który sfotografował lądowniki (ich dolną część, która została) wszystkich sześciu misji z serii Apollo. Sfotografował nawet ślady wydeptane przez astronautów.
Pozdrawiam

Do AdamKB:

"Co oznacza dojście do granic wiedzy? Między innymi, moim zdaniem, zdobycie umiejętności kreacji wszystkiego, a więc nowego kosmosu też. Na przykład takiego, w którym, zdodnie z intencjami stwarzających, życie będzie zjawiskiem powszechnym, a drogi ewolucji tak zaprojektowane, by jej rudymenty nie odbierały tytułu do nazywanie się przez nowych ludzi mądrymi."

W ramach wyjaśnienia, ja uważam, że człowiek jest ograniczony i gdzieś istnieje granica, której nie da rady przekroczyć. Prosta analogia: załóżmy że istnieje stworzenie, które wie, że istnieją równania pierwszego stopnia, ale nie zdaje sobie sprawy z istnienia równań drugiego, trzeciego stopnia itd. Po prostu nie jest w stanie sobie tego wyobrazić. Moim zdaniem człowiek swoim umysłem nigdy nie pojmie wszystkiego i nie będzie w stanie ciągle się rozwijać technologicznie, ponieważ w pewnym momencie da o sobie znać ograniczająca go anatomia i fizjologia. Toteż nie wiem do jakiego etapu ludzkość jest w stanie dojść i nawet nie próbuję sobie tego wyobrażać. W moich rozważaniach bardziej chodziło o ten etap, którego już nie przekroczy i co sie wtedy stanie. Na pewno przez bardzo długi czas będzie dobrze. Tak jak my teraz, ludzkość z przyszłości będzie korzystać z dobrodziejstw techniki. Ale nic nie może być stałe, bo byłoby zwyczajnie nudne. Toteż w momencie przedłużajacej sie nudy, może dojść do jakiejś katastrofy.

Do Ibastro:

Ja to wszystko rozumiem. I nie myśl sobie, że jestem jakąś zwolenniczką teorii, że lądowania nie było. Napiszę nawet, że chciałabym bezgranicznie wierzyć, że coś takiego się odbyło, bo to jest naprawdę istotne wydarzenie. Tylko, że ja już taka jestem, że nawet na swoje tezy w minutę potrafię wymyślić antytezy i po prostu w nic nie wierzę bezgranicznie. Zawsze zostawiam sobie nawet ten 1%, że druga strona może mieć rację. A jakieś próbki, zdjęcia, skany, eksponaty...niby ok, ale powtarzam, nie ma takiej rzeczy, w którą jestem w stanie uwierzyć naprawdę, jeśli nie przeprowadziłabym własnych badań, a nie opierała się wyłącznie na czyichś opracowaniach. To tak jak z globalnym ociepleniem. Niby pokazują w TV jak się na drugim końcu świata odłamuje się fragment lodowca. Ale kurcze, byłam tam, żeby widzieć to na własne oczy?

Pozdrawiam

Toteż nie wiem do jakiego etapu ludzkość jest w stanie dojść i nawet nie próbuję sobie tego wyobrażać. W moich rozważaniach bardziej chodziło o ten etap, którego już nie przekroczy i co sie wtedy stanie.
Daruj, Elleth, ale coś mi w powyższym nie gra. Jeżeli rozważasz, jakiego etapu / punktu rozwoju ludzkość nie przekroczy (w sensie, rozumiem, pójścia dalej), to jednak jakoś to sobie wyobrażasz. Próbujesz określić granice rozwoju itp.
Ja natomiast uważam, że ludzkość, jeśli potrafi przeżyć etap własnej głupoty (tak, wiem, źle to brzmi, ale...), potrafi potem przesuwać granicę, tę obowiązującą w danym czasie, na danym etapie, dalej. Podnosić poprzeczkę, jeśli wolisz. Bardzo wiele przesłanek za tym, że stanie się możliwe "informatyczne scyborgizowanie", pozwala mi tak optymistycznie przypuszczać.
P.S. Drobny procent niewiary często jest wskazany, ale, zmiłuj się, nie na tę skalę...

"Daruj, Elleth, ale coś mi w powyższym nie gra. Jeżeli rozważasz, jakiego etapu / punktu rozwoju ludzkość nie przekroczy (w sensie, rozumiem, pójścia dalej), to jednak jakoś to sobie wyobrażasz"

Niekoniecznie. Nie wiem jaki będzie etap końcowy, ale osobiście uważam, że gdzieś nastąpi zatrzymanie się rozwoju. Teraz mi się przypomniało jedno z opowiadań S.Lema zawarte w "Cyberiadzie" o tym jak odkryto cywilizację na najwyższym stopniu rozwoju. Mieli tak nieograniczoną zdolność kreacji samych siebie i rzeczywistości, że ich planeta miała zmieniony kształt, a wyglądem jej mieszkańcy przypominali dziwadła. Dużo by pisać, mam nadzieję, że znasz to i wiesz o czym piszę ;) A jesli nie, to zachęcam. Tu Lem rozważał coś co opisałeś Ty, czyli nieograniczoną możliwość kreowania. Ja osobiście nie wiem, naprawdę nie staram sobie wyobrażać do czego ludzkość może być zdolna ;)

Co do "niewiary" to i tak nie jest ze mną tak źle, bo np.prof. Corcoran (Dzienniki gwiazdowe) nie wierzył nawet w siebie ;)

Każdy kij ma dwa końce (z wyjątkiem procy, która, jak po siedmioletnich badaniach ustalono w Kijowskim Instytucie Kijologii Praktycznej i Teoretycznej, ma trzy). Gdy można wszystko, nikomu może niczego nie chcieć się robić.
Poważniej: przejęcie przez nas "sterów ewolucji", co teoretycznie wygląda na osiągalne, sprawić może, że dzisiejsze miary stracą sens. Ale, jeżeli pozostanie w ludziach, jacy by oni w przyszłości nie byli, ciekawość, zawsze ktoś ruszy się z tyłkiem i wdrapie się na pagórek, by zerknąć, co za nim się kryje. Tak sobie optymistycznie pozwalam myśleć. Że zawsze coś pozostanie do wyjaśnienia, odkrycia, zrobienia.

Chciałem tylko dodać, że na przykład asem z fizyki to ja nigdy nie byłem, a naprawdę inspirują mnie właśnie opisy techniczne i naukowe w "hard s-f" i właśnie z tego powodu lubię to czytać. Nie wszystko rozumiem, ale czegoś się uczę tak czy siak.

Moim zdaniem literatura SF jest dla wszystkich, a nie tylko dla ludzi z szeroką wiedzą o astronomii i fizyce. Oczywiście fajnie jest jeżeli czytelnik zna się na tych dziedzinach, ale nie powinien to być warunek niezbędny dla czytania SF. Analogicznie szczegółowa wiedza historyczna nie jest konieczna przy czytaniu historycznego fantasy.

Ważny też jest wskaźnik nasycenia tektu terminami naukowymi, im wyższy tym bardziej niezrozumiały dla szerokich mas ludzkich. Ja nie posiadam zbyt wielkiej wiedzy z dziedzin technicznych, astronomii i fizyki, ale lubie filmy, gry i książki SF (np. "Tam będą smoki" J. Ringo) .

Jeżeli książka SF zawiera terminy naukowe to powinne być one w niej wyjaśniane w tekście lub stópce strony.

Oj Ibastro... Uprzedziłeś mnie. Miałem ochotę coś takiego napisać.

Klasy trzeciej gimnazjum nie wliczam. Wiekowo jest to klasa pierwsza z czasów przedgimnazjalnych

W szkole podstawowej jeszcz kilkanaście lat temu było wobec tego 6 godzin fizyki (klasy VI, VII, VIII). Obecnie szkoła podstawowa kończy się klasą VI. W klasie VI fizyka nie ma fizyki jako osobnego przedmiotu. Dopiero w gimnazjum pojawia sie ten przedmiot. Na trzy lata gimnazjum mamy trzy godziny. Jeśli nie uwzględnimy trzeciej klasy to spadek liczby godzin jest jeszcze większy. Z pozostałymi przedmiotami przyrodniczymi jest podobnie. Nie tylko fizyka została okrojona. Błąd (straszny) tkwi w nauczaniu początkowym. Uczniowie są na siłę przenoszeni do klas wyższych. tacy na siłę promowani nie umieją czytać, pisać. Czy taki uczeń jest w stanie przyswoić cobe materiał (jakikolwiek)?

Na koniec. Nie chcę Ciebie dobijać (lubię astronomię, uczę młodych ludzi również astronomii), ale zgodnie z nowymi wytycznymi (Góra wie lepiej) usunięto treści astronomiczne z przedmiotu fizyka w gimnazjum.

Będzie jeszcze gorzej. Na poprawę nie liczę. Trzeba sobie zrobić SEKUKU :)

Brakuje mi SONDY w telewizji. Pamiętasz taki program? Wyświetlany był raz na tydzień. Nie mogłem się zawsze doczekać kolejnego odcinka. Jaka szkoda, że autorzy tego programu zginęli w wypadku. Mieli naprawdę talent do przezentowania nawet najtrudniejszych zagadnień (nawiasem mówiąc jaden z nich był fizykiem, drugi skończył ekonomię - jeśłi dobrze pamiętam)

Pozdrawiam i popieram.

Z.

Mam obecnie przyjemność pracować w jednostce kulturalno-naukowej z przewspaniałym człowiekiem. Jest w wieku moich rodziców (circa 40-50 lat), poświęcił się fizyce, szczególnym uwielbieniem darzy astronomię (dostał się do Torunia na studyja), czytywał s-f, lubi Lema, ogrywa wszystkich równo w szachy (mnie unika, zapewne z litości). Podrzuciłam mu tedy moje paradoksalne opowiadania, bo tak się składa, że było w nich o neutrinach. Wyłapał poważną usterkę, za co należy mu się pomnik wdzięczności. Gdy zapytałam, czy wciąż czytuje fantastykę naukową, stwierdził, parafrazując: nie, bo za dużo w niej technicznego bełkotu.

Masz tutaj przykład faceta z Twoich marzeń: fizyk, szczególnie zainteresowany astronomią, który nie lubi przedzierać się przez tekst przeładowany naukową terminologią. Tacy czytelnicy też istnieją. Schade, schade, nicht wahr?

 Widocznie Lem czy Asimov potrafili opowiedzieć fantastyczno-naukową historię w sposób, jaki wymyka się umiejętnościom współczesnych pisarzy twardej s-f. Pisarze minionego wieku łączyli w sobie miłość do nauki w ogóle: ścisłej czy humanistycznej, bez różnicy. Obecnie dochodzi do jakichś podziałów, coraz bardziej skrajnych. Brakuje propozycji, które zachęcałyby młodzież do czytania fantastyki naukowej na poziomie młodzieży właśnie, a nie sfrustrowanego pisarza. I brakuje Lemów, Asimovów, Strugackich (przynajmniej jednego), którzy potrafili utrzymać właściwe proporcje pomiędzy dziełem literackim a pracą magisterską z mechaniki kwantowej. Uczicwie mówiąc: lepiej czyta mi się popularno-naukowe książki Michio Kaku niż niejedną hard s-f naszych czasów.

By the way: jeśli chcę się pokatować terminologią naukową, z lubością sięgam po "Krótkie wykłady" (wyd. PWN). Na przykład "Mikrobiologia" - co trzecie słowo tut mir weh. Polecam!

Nowa Fantastyka