- Opowiadanie: Kamahl - Warszawa w nocy (wampireza)

Warszawa w nocy (wampireza)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Warszawa w nocy (wampireza)

No dobra ktoś musi zacząć,

9995 znaków, jakims cudem udało mi się zmieścić,

autobus, trasa, atrakcje, wszystko zgodne z rzeczywistością

 

 

 

 

 

 

Warszawa w nocy nie jest zbyt bezpiecznym miejscem.

Wsiadający do nocnego autobusu linii N32 młody chłopak nie miał co do tego wątpliwości. Ubrany w ciemne jeansy i bluzę nijakiego koloru nie odbiegał od ogółu podobnych do niego, których ślepy traf zebrał w jednym miejscu, przy wyjściu z Dworca Centralnego. Usiadł na samym końcu autobusu i naciągnął kaptur na oczy.

Do odjazdu pięć minut.

Co kilka chwil przez otwarte drzwi ktoś wchodził. Ludzie różnie się zachowywali. Część siedziała spokojnie zbita w grupki. Nie odzywali się ani słowem, byle tylko nie zwrócić uwagi tych bardziej aktywnych pasażerów, którzy w większości byli pijani. To tacy właśnie sprawiali, że wewnątrz było bardzo głośno i niebezpiecznie. Kto wie co im strzeli do głowy.

Odjazd za trzy minuty.

Nagle wrzawa cichnie. Do autobusu wsiada czarnoskóry chłopak, w białym dresie. Siedzący najbliżej drzwi, łysy warszawiak, z szalikiem swojego klubu na szyi, aż upuścił puszkę z piwem z wrażenia. Już wstawał, otrząsając się z szoku gdy do środka weszło jeszcze trzech czarnych, każdy w innego koloru dresie. Wyglądali we czterech jak ułamek tęczy, który spadł na ziemię. Ten, który wszedł pierwszy złapał wstającego kibica za ramiona i posadził go, aż zatrzeszczało siedzenie.

-Be carefull homie – rzucił po angielsku z uśmiechem lśniąco białych zębów. Cała czwórka zaczęła się śmiać.

Kibic zamrugał tylko. Był wściekły. Nie na tyle jednak, żeby rzucać się sam na czterech. Może gdyby był bardziej pijany, albo byli z nim jego kolesie.

Poszli dalej. Nikt nie stanął im na drodze. Siedzący na ostatnim siedzeniu chłopak niemal słyszał jak z kierowca wypuszcza z siebie powietrze. Biedaczek cały czas wstrzymywał oddech.

Minuta.

Powoli powracał poprzedni gwar. Żaden z pasażerów nie patrzył jednak na koniec autobusu, gdzie skierowali się czterej czarnoskórzy wesołkowie.

-Could you? -Spytał jeden z nich.

Chłopak z kapturem na oczach odsunął się bez słowa. Nie szukał kłopotów. Jeszcze nie.

Był głodny, nie szalony.

Odjazd.

Autobus zaskrzeczał jak duszony indyk, drzwi zamknęły się.

Chłopak w kapturze stanął, koło drzwi i obserwował. Dwóch siedzących koło siebie, pijanych młodzików zaczęło się bić. Wpadła pomiędzy nich dziewczyna, też niezbyt trzeźwa i tłukła obu torebką, tak długo aż się uspokoili. Usiadła potem obu na kolanach i całowała się raz z jednym, raz z drugim. Stojący dalej pan w dziwnym kapeluszu, zaczął się ślinić, gdy jeden z chłopaków sunął dziewczynie rękę pod spódniczkę.

Autobusem zatrzęsło. Pan w kapeluszu wysiadł, wzrokiem odprowadzając małą orgię, nawet gdy był już na zewnątrz. Wchodząc za róg jakiegoś budynku szybko rozsuwał rozporek.

Nikt nie wsiadł. Drzwi zamknęły się i N32 ruszył dalej.

Żaden z pasażerów nie podziwiał widoków nocnej Warszawy, oświetlonej tysiącami drobnych świateł, które próbują przebić się przez blask latarni i mrugające szalonymi barwami neony reklamowe. Wraz z wyjazdem ze Śródmieścia zrobiło się spokojniej. Światło było jakby bardziej mdłe, przygaszane rosnącymi tu i ówdzie drzewami.

Następny przystanek.

Burczało mu w brzuchu.

Kierowca kolejny raz przydusił indyka.

Mijali pomnik opartego o urwane śmigło lotnika, który uśmiechał się szeroko. "Co wy kurwa wiecie o lataniu?" Zdawał się mówić.

Tutaj też powinni się zatrzymać, jechali jednak dalej.

-Kurwa! – Wrzasnął na cały głos jeden z obmacujących dziewczynę. – Przegapiliśmy przystanek!

-Pierdolisz! – Drugi chyba mu nie uwierzył.

Właścicielka minispódniczki wstała i poprawiając ubranie wyjrzała przez okno. Zobaczyła dwa dziesięciopiętrowe budynki. Imiona ich, które przeszły już do legendy znało każde polskie dziecko, brzmiały one Żwirek i Muchomorek.

-Faktycznie – mruknęła dziewczyna – jesteśmy na Żwirkach. Dobra to się przejdziemy kawałek.

Autobus zatrzymał się przy szpitalu na ulicy Banacha i wesoła kompania opuściła go. Razem z nimi, łysy kibic i zakapturzony chłopak.

Po drugiej stronie ulicy było Pole Mokotowskie. Jeden z największych i najładniejszych parków w stolicy. Za dnia wypełniony był światłem słonecznym, szczekaniem psów i piskami dzieci.

W nocy robiło się ciekawiej. Zbłąkanego wędrowca, mogło spotkać wiele niespodzianek. Natknąwszy się na jedną z grup władających parkiem mógł zostać obrabowany i pobity, czasami nawet zabity.

-Przejdźmy się po parku – zaszczebiotała dziewczyna. Jej dwaj adoratorzy spojrzeli po sobie.

-Nie zdążymy na imprezę.

-Pieprzyć imprezę. Nie pożałujecie – złapała się za biust – Będzie romantycznie.

Poszli za nią obaj, ochoczo przebierając nogami. Kosmate myśli, na równi z alkoholem zasnuły im jasność myślenia. Przeszli po zebrze, przy mrugającym na pomarańczowo świetle i weszli w pokryty mrocznym szalem park.

Kibic gdzieś zniknął.

Chłopak w kapturze poszedł za nimi.

Musiał szybko coś zjeść. Był głodny, bo wczoraj musiał obejść się smakiem. Kilkanaście metrów przed sobą słyszał jak dziewczyna śmieje się i śpiewa.

Usłyszał krzyk jednego z amantów. Pobiegł tam szybko. To co zobaczył wcale go nie zdziwiło. Dziewczyna przerażona cofała się, patrząc na kibica łysego chłopaka z autobusu. Trzymał jednego z jej kochasiów za kołnierz i bił go po twarzy, podczas gdy drugi leżał obok nieprzytomny z na wpół ściągniętymi spodniami. Łysy pobitego na ziemię i podszedł do dziewczyny. Złapał ją za włosy i postawił do pionu, nie zważając na to, że krzyczała. Wepchnął jej język do ust, drugą rękę wciskając pod bluzkę. Przyparł ją do drzewa i już miał ściągać z niej spódniczkę, gdy usłyszał za sobą szelest. Odwrócił się i zobaczył chłopaka z kapturze.

Jego lśniące na czerwono oczy, nie miały białek.

-Odejdź – wycedził łysy przez zęby. – Ona jest moja.

-Nie chce jej – odparł chłopak. – Chcę ciebie. Jestem głodny.

Łysy puścił dziewczynę, która kaszląc upadła na ziemię. Próbowała uciekać. Ciekawość wzięła jednak górę i została.

Kibic wziął szeroki zamach, chcąc trafić chłopaka prawym sierpowym. Ten jednak bez najmniejszego trudu zablokował cios. Złapał zdziwionego łysego za szyję i przyparł go do drzewa.

-Nie gwałć mnie – wysylabizował duszony.

-Nie bój się, to ci nie grozi – otworzył szeroko usta i zbliżał się do twarzy swojej ofiary. Myślał o wczorajszej nocy. O tym jak, już miał napełnić się typkiem podobnym do tego. Wspaniale pachniał jego strach, roznosząc swą słodkawą woń wśród szeleszczących dookoła liści. Pogładził go po główce, słuchając jak płacze i błaga o litość. Był już o centymetry od drżącego spełnienia, gdy usłyszał krzyki. Dopadło do nich pięciu, uzbrojonych w potłuczone butelki. Odwrócił się, był pewien, że sam jego widok tak ich przerazi, że uciekną. Byli jednak zbyt pijani, żeby się bać. Rzucili się na niego, rycząc jak zwierzęta. Rzucona butelka trafiła go w tors. Wtedy pojął, że nie da rady. Było ich zbyt wielu a on był zbyt rozkojarzony. Musiał uciekać.

Ale nie dziś.

Brzuch głośno domagał się napełnienia. Raz jeszcze spojrzał w oczy ofiary, rozkoszując się jej przerażeniem. Złożył na ustach łysego soczysty pocałunek.

Posiłek czas rozpocząć.

Siedząca pod drzewem dziewczyna zaczęła krzyczeć. Widziała jak na szyi łysego pojawiają się i znikają ogromne bąble. Wyglądało to jakby łykał jajka na twardo. Trząsł się przy tym, ostatkiem sił próbując się wyrwać.

Pierwszy etap za nimi. Enzymy zostały wstrzyknięte. Teraz trzeba poczekać, aż wnętrzności zmienią się w pożywną zupkę, po dwóch minutach gotową do wypicia. Niczym danie instant z torebki, z jelitami zamiast makaronu. Czas oczekiwania umilił sobie wdychanie w rozszerzone nozdrza zapachów dogasającego życia.

Zaczął ssać.

Łysy wyglądał jakby zapadał się od środka. Najpierw skurczyły mu się ręce, potem nogi, zostawiając jedynie sterczące kikuty. Następnie korpus zwinął się jak akordeon i została tylko głowa z namiastkami kończyn, wyglądająca jak ludzik zrobiony ze związanych balonów. Pusty dres dawno już leżał na trawie, przykryty szalikiem, gdy resztki jego właściciela zostały wessane.

Chłopak beknął na cały głos i pogładził się po napełnionym brzuchu. Spojrzał na kwiląca w trawie dziewczynę.

– Jacy wy ludzie jesteście zabawni. Taka wyobraźnia.

-Ale czytałam przecież książkę o wampirach, powinieneś mieć kły, zostawiać takie seksowne dziurki na szyi i pokochać ludzką kobietę. Nie uważasz, że jestem śliczna.

Chłopak wybuchnął śmiechem.

-Może jakbyś się umyła, ubrała i starła to coś co masz na twarzy, to zechciałby cię ktoś więcej niż dwóch pijanych półgłówków, ale na pewno nie ja.

Dziewczyna westchnęła ciężko – Co to było, co zrobiłeś tamtemu?

-Wyssałem go.

-Nie wystarczy ci sama krew?

-Wyobraź sobie dziecinko, że ja też potrzebuję białka, wapnia, tłuszczów i witamin, tak samo jak wy. Wybacz mi na moment – Odwrócił się i zwymiotował.

-Niestrawne resztki – Powiedział po chwili, ocierając usta. – To ja będę leciał.

-Umiesz latać?

-Nie, czemu miałbym umieć?

-To dobrze, bo w "Zmierzchu" wampiry też nie umiały.

-Osobiście wolałem jak nazywali nas wąpierzami.

-Ale w "Zmierzchu"…

-Jeszcze raz użyjesz słowa na "Z", to zostaniesz drugim daniem, ok? – Przykucnął koło niej i spojrzał jej głęboko w oczy – Jak tylko uzbieram na bilet do Stanów to własnoręcznie uduszę reżysera tego ścierwa.

Dziewczyna przytaknęła przerażona.

-A teraz idź i szanuj się trochę, bo następnym razem nie będziesz miała takiego szczęścia.

-Jeszcze jedno, czemu zjadłeś jego a nie mnie?

-Więcej mięska – Rzucił uśmiechając się do niej szeroko.

Odszedł wolnym krokiem, zostawiając ją samą na pastwę wszelkich niebezpieczeństw. Nie interesowało go, co się z nią stanie. Zresztą, była fanką "Zmierzchu", zasłużyła na wszystko co ją spotka.

Kilka minut później przy Pomniku Lotnika do autobusu N32 wsiadł najedzony chłopak, ubrany w ciemne jeansy i bluzę nijakiego koloru. Nie poszedł na tył autobusu, bo był zajęty. Kilku ubranych w skórzane kurtki panów maltretowało właśnie chłopaka, który uparł się, że nie odda im komórki.

Chłopak zarzucił kaptur na oczy i usiadł gdzieś w kącie. Jutro znów ruszy na polowanie. Tymczasem, musiał szybko wrócić do siebie.

Warszawa w nocy, nie była bezpiecznym miejscem.

Koniec

Komentarze

Opowiadanie zaklasyfikowane do WAMPIREZY. :)
Pozdrawiam. 

Całkiem niezłe, ale chyba nie sprawdziłeś dokładnie tekstu. Też mam zamiar wziąc udział w konkursie. Niech wygra lepszy. ; )

Nawet 5 lepszych, bo chyba tyle jest książek do wygrania:)
dzięki za przeczytanie i czekam na Twoje dzieło, nieomieszkam sprawdzić:)

Fajne, takie plugawe:) podoba mi sie
jest pare bledow jak np:
Nie na tyle jednak, żeby rzucać się sam na czterech. Może gdyby był bardziej pijany, albo byli z nim jego kolesie.
[jakby byli jego kolesie to i tak nie rzucal by sie SAM na czterech]
czy jakies tam ewidentne efekty niesprawdzenia tekstu:
Dziewczyna przerażona cofała się, patrząc na kibica łysego chłopaka z autobusu [Łusy chłopak z autobusu miał własnego kibica?]. Trzymał jednego z jej kochasiów za kołnierz i bił go po twarzy, podczas gdy drugi leżał obok nieprzytomny z na wpół ściągniętymi spodniami. Łysy [rzucił] pobitego na ziemię i podszedł do dziewczyny.

ale w pelni rekompensuja to takie perelki jak:

Za dnia wypełniony był światłem słonecznym, szczekaniem psów i piskami dzieci.
W nocy robiło się ciekawiej. 

no i caly paskudny opis miasta noca. klimaciarskie;) 

Racja, racja, zaraz sobie wysypę popiół na głowę.
Dzięki:)

Nowa Fantastyka