- Opowiadanie: Maxencius - Franciszek rzuca picie

Franciszek rzuca picie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Franciszek rzuca picie

Franciszek jak zwykle pojawił się przed moim stolikiem niespodziewanie. Wyglądał jak menel, miał brudny płaszcz, a jego rzadkie włosy wisiały pozlepiane w tłuste, długie strąki. Miał żółtą cerę i brakowało mu połowy zębów.

 

– Witaj – powiedział mój stary przyjaciel.

 

– Witaj – odpowiedziałem i podsunąłem mu krzesło. – Usiądziesz?

 

Klapnął ciężko na krześle i popsuł mi zabawę. Dwie panny, siedzące obok, spojrzały na mnie z niesmakiem.

 

– Ty go znasz? – syknęła jedna i już wiedziałem, że nie mam u niej szansy.

 

– Nie cierpię ludzi, którzy się nie myją – rzuciła druga.

 

Odeszły, kołysząc biodrami. Pomyślałem, że ktoś inny dzisiaj ich skosztuje, ale mówi się trudno – one były zjawiskiem przelotnym, a moja przyjaźń z Franciszkiem była wieczna.

 

– Wyglądasz jak gówno – powiedziałem do niego i rozejrzałem się. Ludzie dokoła marszczyli nosy ze złością. – I najwyraźniej śmierdzisz – dodałem.

 

– Ale czuję się czysty – odparł tamten.

 

Wzruszyłem ramionami.

 

– Kwestia odczuć – stwierdziłem.

 

– Ale to prawda – jestem czysty – odrzekł z dumą.

 

Tej dumy nie było widać na wymizerowanej twarzy.

 

– Naprawdę? – zdziwiłem się uprzejmie. – Ani kropli?

 

– Ani kropli! – potwierdził.

 

– Po co tu przychodzisz, skoro jesteś czysty? – spytałem i łyknąłem piwa za szklanki. Smakowało jak woda. Generalnie prawie wszystko, co piłem, przypominało wodę.

 

– Żeby się przekonać, że nie żałuję. Bo nie żałuję – spojrzał na mnie. – I żeby zyskać pewność, że nad sobą panuję – dodał.

 

Być może panował nad sobą, ale przychodziło mu to z trudem. Zerkał dookoła nerwowo, zacierał dłonie, jakby chciał się rozgrzać. Patrzył na ludzi, którzy siedzieli wokół, a w jego oczach widać było zwykły, przejmujący, szarpiący trzewia głód.

 

– Trzeba uczcić to spotkanie – powiedziałem. – Może coś zjesz? – uznałem, że proponowanie mu picia byłoby zbyt cyniczne.

 

Franciszek przytaknął skwapliwie.

 

– Podobno mają tutaj dobre jedzenie – dodałem i podrzuciłem przyjacielowi kartę. – Nie przejmuj się cenami, wybierz, na co masz ochotę – poradziłem.

 

Próbował skupić się na karcie, ale gwar ludzkich głosów, brzękanie szklanek i jednostajny rytm muzyki utrudniał koncentrację, więc popatrywał na wszystkie strony. Nie poganiałem go – mieliśmy mnóstwo czasu.

 

Po dłuższej chwili nasłuchiwania, zerkania i przewracania kart wreszcie wybrał stek w sosie z zielonym pieprzem.

 

– Niech będzie dobrze wypieczony! – polecił kelnerowi patetycznie i opadł na krzesło, jakby siły mu się skończyły.

 

Cały drżał. Uznałem, że dobrze mu zrobi kilka minut odpoczynku, więc w milczeniu przyglądałem się dziewczynom na parkiecie.

 

Widziałem opalone, gładkie, wyginające się w rytm mocnego basu ciała. Błyski światła przemieniały cały obraz w statyczne, nasycone barwami fotografie. Ożywały w nagłym mroku, by po chwili – już w innym układzie – pojawić się na nowo.

 

Zobaczyłem niewysoką blondynkę z włosami za ramiona, które rozpłynęły się w powietrzu. Pęd rozchylił jej bluzkę, spod której wyjrzała miseczka jasnego biustonosza.

 

„Spójrz na mnie" – pomyślałem, a ona spojrzała.

 

„Uśmiechnij się." Miała piękny uśmiech. Uroku dodało jej zdziwienie, jakie pojawiło się w kącikach warg. Odpowiedziałem uśmiechem. Wpatrywałem się w nią jeszcze przez chwilę, dostatecznie długą, aby okazać zainteresowanie, ale na tyle krótko, żeby nie wydać się natrętnym.

 

Franciszek siedział nieruchomo. Założył nogę na nogę i ciasno skrzyżował ręce na piersi. Wyglądał jak supeł spleciony z nieszczęścia. Mamrotał coś pod nosem, poruszając bladymi, wargami, ale niczego nie słyszałem. Cokolwiek mówił, tonęło w szumie otoczenia. Być może miał sobie coś ważnego do powiedzenia. Odczekałem kilka minut.

 

– Dlaczego zdecydowałeś się na taką zmianę?

 

– Uznałem, że muszę przestać… – zamyślił się i pokiwał głową. – Przestać, przestać…– powtórzył i zamilkł.

 

Nie odezwałem się. Dałem mu szansę, aby kontynuował, a on z niej skorzystał.

 

– Doszedłem do wniosku, że nie mogę być już dłużej na takich zasadach. Nie można istnieć kosztem innych. Świat jest źle skonstruowany, ale mogę go zmienić, trochę poprawić. Dlatego przestałem pić – stwierdził i zanurzył dłoń w brudnych włosach.

 

Przyszedł kelner i postawił przed Franciszkiem wielki talerz, na którym leżał solidny kawał mięsa oblany zielono-żółtym sosem, spod którego wynurzały się malutkie główki pieprzu. Mój przyjaciel ukroił duży plaster i wpakował sobie do ust. Jadł szybko, pochłaniając kolejne kęsy, a sos spływał mu z kącików ust na płaszcz jak flegma.

 

– Smakowało? – zapytałem, gdy skończył. Kiedyś to był nasz wspólny żart, teraz jednak zmienił się w drobną złośliwość. Franciszek jej nie wyczuł, jego pusta, umazana sosem twarz nie zmieniła wyrazu.

 

– Wiesz, jak jest – odpowiedział.

 

Wiedziałem, więc bez słowa podałem mu serwetki. Nie podniósł ręki, żeby je odebrać, więc wytarłem mu usta. To było niczym posługiwanie umierającemu.

 

– Źle ze tobą – stwierdziłem, a on nie zaoponował.

 

– Możesz to zmienić, wystarczy się napić – podpowiedziałem, mnąc zabrudzony papier w nieforemną kulę.

 

– Nie mogę – pokręcił głową. – Dwa tygodnie temu, gdy się zdecydowałem, też sądziłem, że mogę zrobić ten krok w tył, ale im dłużej zwlekałem, tym lepiej wiedziałem, że nie ma już odwrotu. Wiesz, jaki jestem. Zawsze muszę skończyć, co zacząłem.

 

Nie mogłem zaprzeczyć, a potwierdzić nie chciałem. Znowu zawisła pomiędzy nami cisza.

 

– Też możesz przestać – dodał, ale w jego martwej twarzy nie było widać śladu zachęty.

 

Kiedyś namówił mnie na – jak to nazywał – wyprawę. Wyprawę poza najdalszy kres. To było tak dawno, że nie pamiętałem już nawet, dlaczego to zrobiłem. Wiedziałem tylko tyle, że byłem głupi, że dałem mu się namówić.

 

Od tego czasu jednak zmądrzałem.

 

– Teraz pójdziesz sam – stwierdziłem.

 

– Kiedyś do mnie dołączysz – odpowiedział.

 

– Nie wiem, co będzie kiedyś. Wiem, co będzie teraz – rzekłem i rzuciłem okiem na parkiet. Blondynka nadal tam była, zerkając na mnie z mieszaniną zaniepokojenia i zainteresowania.

 

„Wiedz, że uważam, że jesteś śliczna" – pomyślałem. Była daleko, ale na pewno w jej oczach zapaliły się iskierki zadowolenia.

 

Oderwałem od niej wzrok, żeby spojrzeć na Franciszka. Już go nie było – zniknął. Uwolnił mnie, wstałem więc i ruszyłem do blondynki.

 

„Idę do ciebie. Uciesz się!"

 

I ucieszyła się, gdy podszedłem.

 

Potem tańczyliśmy, bo noc była nadal młoda, i kupowałem jej drinki, a ona śmiała się, kiedy chciałem. Gdy uznałem, że już pora, wziąłem ją za rękę. Pociągnąłem ją za sobą, ale poczułem opór.

 

„Chodź", pomyślałem, a ona poszła, choć nie była w stanie ukryć zdziwienia sobą.

 

– Dokąd idziemy? – zapytała, gdy wyszliśmy.

 

– Niedaleko – odpowiedziałem.

 

Weszliśmy w jedną z bram. Elektroniczny domofon był mi tak samo posłuszny jak ludzie, zapiszczał więc radośnie, gdy przytknąłem dłoń do panelu. Wybrałem pierwsze wejście, za którym były schody do piwnicy. Zwinęły się i odwróciły, więc idąc do góry schodziliśmy w dół. Dotarliśmy do drzwi, za którym pojawił się wielki pokój z dużymi, zasłoniętymi kotarami oknami.

 

Blondynka stanęła i rozejrzała się z uznaniem.

 

– Niezłe lokum – powiedziała, ale nie chciałem kontynuować tej rozmowy.

 

„Pragnij mnie" – i zapragnęła, jej policzki zaczerwieniły się, a oczy zaszły mgiełką.

 

I mogłem ją mieć, tam, w piwniczym korytarzu, jak miałem setki innych przed nią, ale czas zmienia powtarzalność w torturę, więc wmówiłem jej po prostu, że się kochamy, podczas gdy tylko staliśmy przyciśnięci do surowego, nieotynkowanego muru. „Zbliż się do szczytu" – nakazałem, więc zajęczała.

 

Wtedy jej posmakowałem. Gdy piłem jej młodą krew, moje nieruchome serce zaczęło bić, a płuca napełniły się stęchłym powietrzem i rześkim zapachem perfum. Wróciły mi węch i smak, które straciłem setki lat temu. Czułem jednak więcej niż tylko słodkawy, żelazisty smak czerwonego płynu. Chłonąłem jej poranki i wieczory, wyssałem jej pierwszy raz i kilka następnych, z zapachem jej kochanka i pierwszym bólem. Połykałem nieprzespane noce i rześkie poranki, prędkie śniadania i leniwe obiady niedzielne, marzenia o przeszłości i niewielki pakiet wspomnień, jaki zebrała do tej pory. Piłem jej życie.

 

Dla takich chwil właśnie istniałem, bo przecież żyć przestałem wieki temu, gdy razem z Franciszkiem daliśmy się przemienić. Mogłem jeść, mogłem pić, ale wszystko było bez smaku. Delektowałem się jedynie krwią i pamięcią innych. Nie umiałbym się tego wyrzec, jak zrobił to Franciszek.

 

Skończyłem pić i zniknęło moje człowieczeństwo. Wyprowadziłem blondynkę z piwnicy i kazałem jej zapomnieć, więc rozeszliśmy się niczym dwójka nieznajomych. Rzeczywiście, ona mnie już nie znała, choć ja wiedziałem o niej prawie wszystko.

Byłem ociężały i syty, więc zapadłem się pod ziemię, aby ukryć się przed słońcem, trawić krótkie życie dziewczyny i spać.

Koniec

Komentarze

Pierwsze "nienachalne" op. o wampirach jakie czytam. Fajne.

Pozdrawiam

Też przypadło mi do gustu. Ciekawe, 4 ode mnie.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nie lubię wampirów, ale twoje opowiadanie przeczytałam. Ode mnie też 4.

brak nachalności jest na plus. ode mnie też 4:)

“A lesson without pain is meaningless. That's because no one can gain without sacrificing something. But by enduring that pain and overcoming it, he shall obtain a powerful, unmatched heart. A fullmetal heart.”

No jak miło - wystarczy znaleźć modny temat i od razu pojawiają się oceny :)
Poważnie - dziękuję za te czwórki. Sam nie przepadam za wampirami, czytałem chyba tylko jeden dobry tekst o nich - opublikowane wieki temu opowiadanie o wampirze, który miał nadzieję, że jemu podobni są wyrafinowani niczym arystokracja, a tymczasem okazali się prawie zwierzętami.

mnie to drażni wizja wampira ,,misia z zębai'', jak to było napisane w którejś NF;P takie słodziutkie, krwi nie piją z wyboru, piękne, cacy itp. bleeee, czytaj ,,zmierzch''

“A lesson without pain is meaningless. That's because no one can gain without sacrificing something. But by enduring that pain and overcoming it, he shall obtain a powerful, unmatched heart. A fullmetal heart.”

Wiem, co masz na myśli - choć mnie ta wizja kojarzy sie raczej z Bradem Pittem i tym konusem, który jest mężem Katie Holmes, czyli z "Wywiadem z wampirem" (gdzie na domiar złego gra jeszcze Christian Slater, facet, który nawet w "Imieniu róży" przeszkadzał. Śliczni, higieniczni i jeszcze tak wspaniale dekadenccy. Tymczasem to zwykłe trupy, z obrzydliwie jednostajnym menu.

niom. szczerze mowiąc, przyadałaby się kiedyś jakaś prawdziwa groza z wampirem/rami w roli głównej:D

“A lesson without pain is meaningless. That's because no one can gain without sacrificing something. But by enduring that pain and overcoming it, he shall obtain a powerful, unmatched heart. A fullmetal heart.”

Kurczaki, ale tyle tego było... I w literaturze, i w kinie (zawsze przypomina mi się Kinski, obsypany wokół opłatkami), i jeszcze się tego produkuje. Nawet kreskówka dla dzieci o sympatycznym wampirku była, co wg mnie jest już czymś porąbanym do potęgi. Jak z tego zrobić coś strasznego?

Ubrać wąpierza w różową polówkę, postawić mu włosy na żel, założyć przeciwsłoneczne okulary, i postawić kołnierzyk na sztorc, ja bym przed takim uciekał z prędkością dźwieku

:) Czyli boisz się Lady Gagi czy Dody? :)

o tak, zdecydowanie wąpierz w rózu (...) jest czymś przerażajacym:D

“A lesson without pain is meaningless. That's because no one can gain without sacrificing something. But by enduring that pain and overcoming it, he shall obtain a powerful, unmatched heart. A fullmetal heart.”

Przeczytałem Twoje opowiadanie po raz drugi i dałbym nawet pięć punktów, gdybyś zmienił opis Franciszka.
Rozumiem, że jako panujący nad myślami innych przeszedł bez trudu przez bramkę pomimo swej prezencji, i tak dalej, ale ta scena ocierania ust serwetkami sprawia, że cofam akceptację dla wyglądu Franciszka. Przenieś sugestie jego przeżyć, jego stanu psychicznego na mimikę, gestykulację, wysławianie się --- jeśli starczyło mu sił na przyjście w miejsce pełne pokus, powinno mu trochę jeszcze zależeć na opinii otoczenia. Tak to widzę.

Adam, przyznam sie, że sam nie wiem, czy on przeszedł przez bramkę, czy po prostu zjawił się od razu w środku. Ale nie wydaje mi się, aby komuś, kto panuje nad myślami innych, zależało na wyglądzie - wystarczy zmienić przecież myśli. On jednak już po prostu nie miał siły. Powiedziałbym, że się rozkleił, ale - przynajmniej starałem się opisać to w ten sposób - oni nie mają żadnych uczuć - ani on, ani bohater. Przeżycia kradną innym. Tak czy owak - dzięki za owe "dałbym pięc punktów".

Ja zrozumiałam to tak: Franciszek zaprzestawszy procederu utracił swoje moce wpływania na innych, dlatego też pojawiał się i znikał na "zgóry upatrzonych pozycjach". To, że był zmęczony, brudny i śmierdzący powodował brak czytej krwi. Wewnętrznie jednak biła od niego "czystość" moralna jak się był łaskaw wyrazić. Mnie wszystko pasuje.
Fakt wolałabym, żeby op. nie kończyło się wampirami bo rzy...am tym tematem i końcówka mnie rozcarowała, ale zawsze fajnie mi się czyta o "męskiej przyjaźni". BTW Maxencius przecztaj moja "optykę widzenia" - moja wizja wampiryzmu.
Pozdrawiam

Mocne 5 punktów. Dobry tekst. :)
Pozdrawiam.

Za każdym razem jak gdzies puszczają piosenke, którejśc z nich, to chowam się pod najbliższe łóżko i łkam z przerażenia...

haha Max,się żem uśmiała z Twojej niebywałej znajomości szołbiznesu: mąż Katie Holmes, Doda, Brad Pitt, hehe. Przepraszam, zboczyłam trochę z toru. Co to ja miałam powiedzieć? Acha, opowiadanie - podobało mi się, bardzo Tj. nie oszołomiło mnie, ale czytało się bardzo przyjemnie, ładnie napisane, szczególnie te momenty "powiedziałem: pragnij mnie i mnie zapragnęła". No i z tym kochaniem się przy ścianie bez kochania się. Niby takie oklepane a jednak zrobiłeś z tego coś ciekawego.Piona

pe es. a czemuś tego do Wampirezy nie zakwalifikował?

A bo się pospieszyłem. Wrzuciłem to tutaj, a następnego dnia redakcja ogłosiła konkurs.
Inna sprawa, że niektóre teksty w Wampirezie są naprawdę dobre, trudna będzie to rywalizacja.

I jeszcze jedno - kiedyś scenarzysta Krzyku - Kevin Williamson bodajże - zaczął pisać scenariusz do serialu młodzieżowego. Wprawdzie nie byłem już targetem, ale jeszcze wiekowo byłem na tyle blisko, że oglądałem - i strasznie mi się podobało. I tam własnie grała Katie Holmes. Serial zmienił scenarzystów, ale poziom mimo to trzymał. I potem się dowiaduję, że ta dziewczyna została żoną tego kurdupla. Eh, tak upadają mity...

ps. Dzięki za cyferkę

Ja wiem który serial, dobry dobry. Jej serialowa koleżanka po fachu, Michelle Williams urodziła dziecko  Heathowi Ledgerowi (nieżyjącemu już zresztą):)No to już wszystko wiemy z plotek

Właśnie. Panie jakoś istnieja w przestrzeni publicznej, że tak powiem, choć - niestety - z działalności pozafilmowej. Za to panowie przesadnej kariery nie zrobili. Choc bez wątpienia, Joshua Jackson częsciej sie pojawia niż James van der Beek.

Nowa Fantastyka