- Opowiadanie: Oli_10 - Here Today, Hell Tomorrow

Here Today, Hell Tomorrow

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Here Today, Hell Tomorrow

Dzień dobry,

 

Po dłuższej przerwie wrzucam kolejne opowiadanie, tym razem z gatunku szeroko pojętego sf :) Wszystkim, ktorzy zechcą przeczytać ów tekst, z góry dziękuję.

 

 

 

 

DZIEŃ I

 

Gdyby jeszcze kilka dni temu ktoś mi powiedział, że będę prowadził dziennik (pamiętnik?), nigdy bym mu nie uwierzył. Nie musiałem niczego pisać od mrocznych czasów szkolnych, o których wolałbym zapomnieć, a tu proszę! Bazgrzę! Cud. Ale nie ma co się dziwić, bo powód, który mnie do tego poniekąd zmusił, na pewno zasługuje na miano cudu, większego nawet od tego, że w końcu zacząłem coś pisać.

A mówili mi w szkole, że pewne rzeczy są niemożliwe! Ha ha! Wiedziałem, że nauczyciele to banda głupich buraków, teraz mógłbym wrócić do liceum i roześmiać się w twarz mojemu durnemu fizykowi! Mówił, że pomimo szybkiego postępu technologicznego pewnych rzeczy nigdy nie uda się osiągnąć. Prędkość światła jest nieosiągalna. Podobno. Nie wiem, bo rzeczywiście jeszcze do tego nie doszliśmy. Ale nanoboty… To zupełnie inna historia. Pamiętam, jak ten nadęty, gruby burak truł nam o tym, że nie powstanie nigdy coś takiego. Idiota. Miałem kumpla, takiego typowego geeka, okularnika, co się interesował różnymi pierdołami, i mówił mi, że nawet na początku XXI wieku naukowcy nie przekreślali możliwości powstania takich mechanizmów. Ale nasz fizyk widocznie przespał kilkaset lat i o tym nie pamiętał. Śmiałem się jak głupi, gdy zaledwie kilka lat po tym, jak opuściłem tę cholerną budę, nanoboty weszły do masowej produkcji. Durna pała.

A teraz pomylił się po raz kolejny. Nie lubiłem go, chciał mnie usadzić. Okazuje się, że sam powinien powtórzyć kilka klas szkoły podstawowej! „Podróż w czasie jest fizyczną niemożliwością”. Ha ha! Mam nadzieję, że jeżeli kiedyś opublikują moje wspomnienia, tego trepa wywalą ze szkoły.

Nie to, żebym się jakoś nim szczególnie przejmował, bo bez niego osiągnąłem to, co chciałem – zostałem komandosem. Tak, komandosem! Cholernie dumnie to brzmi, co? Nieszkodliwy idiota, jak to mówił mój ukochany profesorek, wstąpił do komandosów! I zaszedł tak daleko, że jest teraz najlepszym z najlepszych, prawdziwym żołnierzem kosmosu! Silnym jak mamut na sterydach, nieustraszonym bojownikiem o pokój w galaktyce, co wyrywa panienki na zwyczajne „Hej, malutka!”. Dajcie mi jeszcze jakieś obce gnidy, nafaszeruję ołowiem!

Oj, rozpędziłem się trochę. Dobra, dalej. Zostałem komandosem i wszystko było fajnie – robiłem, co chciałem, co lubiłem i jeszcze mi za to płacili. I nie musiałem się przejmować żadną fizyką. Wiadomo, gnat Gaussa ma coś wspólnego z fizyką, ale ja jestem prostym siepaczem, psem wojny (hau hau!), co mnie to obchodzi? Muszę wiedzieć tylko, w którą stronę lufę trzymać, żeby sobie jaj nie odstrzelić (a byłoby co zbierać!). Ogółem więc dobrze na tym wszystkim wyszedłem. Ale teraz jest jeszcze lepiej.

Bo nie tylko będę mógł wyśmiać szczurka od fizyki, ale dostałem najlepszą propozycję w moim życiu. Jajogłowi wymyślili coś, co się mojemu profesorkowi nie widziało – maszynę czasu! To znaczy prototyp, ale wiadomo, że działa, bo najpierw wysłali do przyszłości pawiany, a potem ściągnęli ich czerwone tyłki z powrotem. Tak więc to raczej bezpieczna rzecz. Teraz ja i chłopaki – najlepsi z najlepszych – dostaliśmy szansę skorzystania z tego cudeńka, przeniesienia się do przyszłości, pooglądania krajobrazów, wyrwania kilku fajnych panienek z XXX czy którego tam wieku, a potem szybki powrót i odebranie forsy. Co prawda będziemy musieli się męczyć w towarzystwie jajogłowych, co chcą zbadać ten nowy wspaniały świat, ale jakoś to wytrzymam. Płacą tak cholernie dobrze, że za ten jeden wypad będę mógł sobie wylecieć na Wenus i nie wracać na śmierdzącą Ziemię. I git.

Ale co tam forsa! Jutro lecę do przyszłości! Jak byłem mały, to marzyłem o podróżach w czasie, a tu proszę – czasami marzenia się spełniają. Lecę. Ciekawe, co zobaczę? Ciekawe, czy nasze prawnuczki będą pokojowo nastawione czy trzeba będzie skopać parę tyłków? Ciekawe, jak to będzie. Jestem cholernie nabuzowany. Chciałbym już lecieć tam teraz, dziś, ale muszę czekać – wiadomo, rozkazy. Ale mam nadzieję, że po powrocie zrobią z nas bohaterów narodowych – w końcu narażamy tyłki dla dobra nauki i przyszłych pokoleń, rozwoju świata i międzywymiarowego pokoju albo coś w tym stylu. Kurde, ale jestem podniecony!

 

Człowiek siedział na ławce, oddzielony od świata murem własnego umysłu, pochylając swą ciężką od zmartwień głowę, zaciskając powieki, dłońmi zakrywając uszy. Bezlitosny ból, przebiwszy jego bezbronną czaszkę, niczym ostry sztylet ciął zabrudzoną tkaninę wspomnień. Łzy przysłaniały mu wzrok, nie pozwalając uciec z żelaznej klatki rekapitulacji, lecz nawet gdyby mógł patrzeć, spojrzeć na otaczający go świat, nie dojrzałby cienistej postaci, stojącej tuż za nim.

 

DZIEŃ

 

Kurwa cholera wszyscy nie żyją wszędzie krew wszędzie trupy cały jestem we krwi wszędzie leżą szczątki tej przeklętej maszyny wszędzie poskręcany metal gdzie ja jestem? Wszystko szło dobrze. Przeskoczyliśmy nie wiem ale na miejscu wszystko się spieprzyło błysnęło a potem poczułem jak mi rozrywa skórę wehikuł czasu szlag trafił wszędzie krew wszędzie ogień metal pękał i się skręcał i ten potworny zgrzyt metalu myślałem że oczy mi wypłyną. Major Jones nie żyje jajogłowi nie żyją moi kumple nie żyją. Jones jest wszędzie rozerwało go na kawałki jestem cały w jego krwi a może to moja krew nie wiem jego flaki oblepiły cały ten poskręcany wrak nie wiem gdzie jego głowa a gdzie nogi wszystko zmiażdżone posiekane jakby przez maszynkę do mięsa przeszło. Wszędzie krew nie wiem czy to moja krew czy jego wszędzie krew nie widzę nic więcej czy to piasek czy krew czy ciało czy piasek gdzie ja jestem to jakiś żart! Wrak płonie metal się topi posiekany ostry jak żyletki moi kumple nie żyją wszędzie krew Toma przecięło na pół jego ręce leżą tam dalej tak daleko je wywaliło nogi gdzieś tutaj a głowa tam razem z ciałem posiekanym gdzie moje nogi? Nie nie mam tylko dziurę w brzuchu nic więcej ale Gary prosił żeby go dobić chciałem go jakoś pozbierać poskładać ale nie mogę złapać jego kawałków przepływają mi przez palce jestem cały nim oblepiony nie mogę go poskładać bo on ciągle się rozpada wrzeszczał jak zarzynana świnia nie wiedziałem co robić dobiłem go nie miałem wyjścia! Jones nie żyje misję diabli wzięli gdzie ja jestem jestem cały we krwi gdzie ja jestem jestem cały we krwi gdzie jestem krew wszędzie krew krew krew krew

 

DZIEŃ ?

 

Żyję, szok minął, ale ciągle nie mogę się pozbierać. Nie wiem, co się stało, ale wszystko trafił szlag. Nie wiem, ile to trwało, nie pamiętam nawet, jak się tu znalazłem, ale leżę za jakimś dużym głazem. Byłem cały we krwi… krwi Jonesa? Pewnie tak. Jones nie żyje, Gary nie żyje, Tom nie żyje… wszyscy martwi. Wszystko trafił szlag. A ja? Jestem tu uwięziony? Gdzie? Kiedy?

Leżę za tym głazem i nie chcę nawet patrzeć na to, co zostało za mną… ogień dawno się już wypalił, ale wiem, co zobaczę, jak się odwrócę… Wszędzie krew, rozerwane ciała… Widziałem już, jak ludzie umierali, ale to… Nie mogę tego opisać. Wszędzie flaki, wszędzie zmiażdżone kości. Oni już nie przypominają ludzi… jakby jakiś psychotyczny olbrzym zrobił z nich kotlety. Została tylko krwawa miazga. Nie chcę patrzeć. To byli moi kumple, na litość!

A przede mną… jakaś ściana skalna. Może góra? Nie poznaję tego miejsca. Wszędzie ten piasek, wszędzie te skały… Może jestem w Nevadzie? A może to Memfis? A może, cholera, to może być nawet pieprzony Nowy Orlean! Kto wie, może w przyszłości miała miejsce jakaś wojna atomowa i wszystko szlag trafił? Może tu nic nie ma, a ja tu zdechnę?

Nie, musi być jakieś wyjście. Skoro wymyśliliśmy wehikuł czasu, to pewnie ci z przyszłości dalej go mają. Może jak się dowiedzą, kim jestem, to pomogą mi wrócić do domu? Zgoda, może jest tutaj piaszczysto, ale to o niczym nie świadczy. Może jestem w Kolorado albo Sonorze? Dopóki nie znajdę jakiegoś ludzkiego osiedla, nie dowiem się. Muszę iść dalej.

Ale z drugiej strony ci z przeszłości musieli zauważyć, że nie wracamy. Pewnie wyślą ekipę ratunkową. Muszę tu być, jak przylecą, bo mnie nie znajdą. Tyle tylko, że tu nie ma jedzenia i wody, jak długo przeżyję? Pewnie są tu jakieś zwierzęta, muszę tylko poczekać i coś sobie upolować. Gorzej już być nie może. Na razie poczekam, a potem się zobaczy.

Nie wiem, po co w ogóle jeszcze prowadzę dziennik, tylko trafem nie rozwalił się w tej katastrofie. To, że przeżyłem, to cud. Ale może dziennik się przyda. Jak wrócę do domu, to zaskarżę tych gnoi, co nas tak urządzili. Mówili, że to bezpieczna podróż, że nic się nie schrzani. Tak! Jasne! A teraz wszyscy moi kumple zamienili się w jakiś popieprzony kebab, a ja tu zdechnę z pragnienia i głodu. Muszę mieć dziennik, nie mogę niczego zapomnieć, pokażę im, co się stało.

Szlag.

 

– Po co tak naprawdę pisałeś dziennik?

– …

– Proszę, nie dosłyszałem?

– Nie wiem.

– Rozumiem…

– Napisałem go! Przysięgam!

– Oczywiście. A gdzie on teraz jest?

– …

– Dobrze. To teraz nieważne. Proszę, kontynuuj. Opowiadaj dalej.

 

DZIEŃ PÓŹNIEJ

 

Nie mogę dłużej czekać. To bez sensu. Jeżeli moi kumple z przeszłości mogli – albo chcieli – się pojawić, to zrobiliby to w dniu katastrofy, a ja tu siedzę jak głupi, bez jedzenia, bez wody. Nie wiem, co dalej. To znaczy wiem, ale nie chcę o tym myśleć. Muszę wrócić do wraku, zabrać, co się może przydać, i ruszyć dalej… ale cholernie trudno mi nawet patrzeć w tamtym kierunku! A co dopiero iść!

Ale może nie będę miał wyboru. NA PEWNO nie będę miał. Muszę się przełamać, już jestem głodny. Większość moich racji – i drogocenna woda! – została w plecaku, który z kolei leży we.. we wraku. Pewnie teraz cały lepi się od krwi, jeżeli w ogóle jeszcze coś z niego zostało. Zjadłem to, co chomikowałem w kieszeni, jakieś słodycze, cukierki… Ale to za mało. Muszę to zrobić, inaczej zdechnę.

Zastanawiają mnie dwie rzeczy. Po pierwsze – gdzie są drapieżniki, zwierzęta? Nie widziałem żadnego stworzenia od chwili katastrofy. A powinno tu być pełno padlinożerców, gdzie oni są?

I po drugie, ważniejsze. Skoro ci z przyszłości (to znaczy teraźniejszości… nie mojej teraźniejszości, ale tej, w której teraz przebywam) mają wehikuł czasu (a powinni go mieć, skoro my go mamy) to czemu nas nie odwiedzali? Pewnie odwiedzali, ale się nie pokazywali, bo bali się tych paradoksów czasowych, o których gadają w filmach, ale co, jeśli nie mają żadnego wehikułu? A jeżeli rzeczywiście była wojna atomowa i wszystko trafił szlag? Co wtedy zrobię?

 

DZIEŃ PÓŹNIEJ

 

Jestem głodny. Nie mam wody. Gdzie są padlinożercy? Zabiłbym jednego i zjadł. A tu jest tak cicho…

 

DZIEŃ PÓŹNIEJ

 

Cholera. Wydawało mi się, że mi odwaliło, ale to prawda. To prawda.

Ale cieszę się, że jeszcze ktoś przeżył. To mój kumpel, naprawdę się cieszę. Sam żyje. Poszedłem dziś do wraku – musiałem pójść po jedzenie, wodę i sprzęt, byłem tak strasznie głodny i spragniony – ale nie spodziewałem się, że ktoś jeszcze ocalał. Cholera, wszędzie flaki, a Sam przeżył! Cholerny farciarz!

Nie mówił jak. I to bardzo dziwne, bo mógłbym przysiąc, że widziałem jego rozwalony mózg… Wszędzie walał się jego mózg, a z głowy została mu tylko miazga. Ale idę dziś do wraku i go spotykam, jak gdyby nigdy nic piknik sobie robi! Mówi, że w wypadku mocno go poturbowało – tak zresztą wygląda, cały zakrwawiony – i niedawno się ocknął, ale już mu lepiej. Już mu lepiej… ale przecież wszędzie walał się jego mózg! Jak mu może być lepiej? Powinien być trupem. Nie to, żebym się nie cieszył, ale

Nieważne, przecież w tym przeklętym wraku wszędzie walają się szczątki moich kumpli, cholerny widok. Mogłem go pomylić z kimś innym, leżał pod stertą trupów, a tamten miał rozwalony łeb. To nie mógł być on. Dobrze, że żyje. Chcę jak najszybciej opuścić tę krwawą jatkę, a dobrze iść z wypróbowanym kumplem. Cholera, we wraku jest taka masakra… Niedobrze mi. Nie mogę patrzeć na to wszystko… to byli kiedyś moi kumple. Teraz to mięso. Tak mówił Sam. Jak go znalazłem, zjadał Toma, wpieprzał jego rękę. To obrzydliwe. To był nasz kumpel. Ale Sam też jest moim kumplem i umierał z głodu. Tom pewnie nie chciałby, żeby Sam zdechł z głodu. A jemu ta ręka już i tak się nie przyda. Nie mogę go winić.

Jutro idziemy dalej. Znajdziemy tych z przyszłości i wrócimy do siebie. Sam mówi, że damy radę. Ja już nie jestem taki pewien. Wszystko się pieprzy, dlaczego i to nie miałoby? Dobrze, że chociaż Sam jest ze mną. Chociaż on wierzy, że nam się uda. Dobry z niego gość.

 

– Nie mówisz mi całej prawdy.

– …

– Posłuchaj, jeżeli nie będziesz szczery, to nasze spotkania nie ma żadnego sensu. Mamy być wobec siebie szczerzy, pamiętasz? Tylko tak będę mógł ci pomóc. Rozumiesz to? Musisz mi powiedzieć wszystko.

– Tak…

– Więc co pominąłeś? Czego nie napisałeś w tym swoim… dzienniku?

– Wszystko w nim pisałem… niczego nie pomijałem… naprawdę…

– Jadłeś ludzkie mięso, prawda?

– Nie! Nie! Wszystko napisałem w dzienniku! Nie jadłem ludzi! Wszystko napisałem w dzienniku!

– Oczywiście. Dzienniku, którego nikt nie widział.

 

DZIEŃ PÓŹNIEJ

 

Sam na szczęście dalej jest ze mną. Myślałem, że to była tylko halucynacja, ale na szczęście mój kumpel dalej jest ze mną. Ale nie wiem już, czy się z tego cieszyć. Dzisiaj miałem dziwny sen. Koszmar. Nie żyłem, byłem trupem, a Sam mnie zżerał. Zjadał mi nogę. Kiedy się obudziłem, tak dziwnie na mnie patrzył. Czy to możliwe…? Jadł Toma, ale Tom nie żyje… musiał jeść, żeby przeżyć. To nie jego wina. Tom nie żyje. Sam i ja żyjemy. Musimy przetrwać i wrócić do domu.

 

DZIEŃ PÓŹNIEJ

 

Cholera. Poszliśmy na pustynię i zaatakowały nas dzikie psy. Wybiliśmy wszystkie. Ich widok nie napawa mnie optymizmem i to nie tylko dlatego, że chciały mi się wgryźć w tyłek. Są chude. Trudno będzie zdobyć więcej żarcia, kiedy skończy się nam prowiant. Ale Sam jest dobrej myśli, jak to on. Mówi, że może tu być niedaleko jakieś ludzkie miasto, a psy bały się do niego podejść. Nas zaatakowały, bo byliśmy sami. Nie wiem, nie kupuję tego. Ale idziemy dalej, a rozwalenie kilku bestii podniosło mnie na duchu. Strzelanie – na tym się znam. To mnie odpręża.

Tęsknię za moim egzoszkieletem. Nie chcę nawet myśleć, co by się stało, gdyby kły tych bydlaków powbijały się nam w bebechy… A to nie koniec. Co będzie, jeśli zaatakują nas jacyś inni ludzie, bandyci? Bez zbroi może być ciężko, a wszystkie szlag trafił w katastrofie. Cholera.

 

JAKIŚ TYDZIEŃ PO KATASTROFIE

 

Szlag, szlag, szlag. Pierwszy kontakt. Spotkaliśmy dziś ludzi.

Jak? Jak to zwykle z ludźmi – rozpieprzali coś w drobny mak.

Szliśmy po skalistych zboczach, a mnie powoli zaczęły opuszczać siły. Giwera jest ciężka, lecz to niewielki problem dla komandosa. Gorzej ze snami. To potrafi dokopać. Gdy nie można odpocząć w nocy, gdy nie możesz zasnąć, to nie ma się co dziwić, że za dnia jest się ledwo żywym. Łeb strasznie mnie naparza. Sam nie wygląda tak źle. Chociaż ucierpiał przy katastrofie gorzej ode mnie, to teraz trzyma się o wiele lepiej. On chyba nie ma kłopotów ze snem.

W każdym razie – szliśmy, gdy nagle Sam coś usłyszał. Coś z daleka, jak jakiś grzmot. Ja też bym to usłyszał, gdyby mnie tak łeb nie bolał. Wleźliśmy na szczyt jednej z tych skał i wtedy zobaczyliśmy dym bijący do góry. Sam wyciągnął lornetę (udało mu się ją ocalić z wraku) i wtedy ich ujrzeliśmy…

Cholera, nie wierzę. Tak wiele się zmieniło…

Ludzie, jak to ludzie, stali między jakimiś szczątkami, trzymając wielkie giwery w łapach. Byli raczej tyczkowaci, wysocy i chudzi, choć musieli być silni, bo te ich armaty wyglądały na bardzo ciężkie. Owinięci byli płaszczami, a na twarzach mieli jakieś białe maski. Wyglądali na totalnych skurczybyków, bo rozwalili wszystkich przeciwników, a żaden z nich nie był nawet ranny. A wszystko wokół nich płonęło…

Właśnie, ich wrogowie. To dziwne, ale nie wyglądali na ludzi… To chyba jacyś obcy. Niebieskawa skóra, pozbawione wyrazu gęby (choć to może dlatego, że byli martwi?), trzy palce u rąk… Cholera, nie wiem, co o tym sądzić. Może to jakieś mutanty, co pouciekały naszym prawnukom z laboratoriów albo rzeczywiście jakaś obca rasa… ale co by robiła tutaj, na Ziemi? Nie kapuję.

Ludzie walnęli jeszcze jedną wiązką (plazmy?) puszczając z dymem ostatnią z dziwnych, stalowych konstrukcji obcych (ta plazma paliła stal!), a potem odwrócili się na pięcie i poszli na północ. Nikt ich nie ścigał; wyglądało na to, że żaden obcy nie przeżył.

Sam był podekscytowany naszym odkryciem. Mówił, że mamy jeszcze szansę wrócić do domu. Należało iść śladem tych ludzi, złapać ich i przedstawić naszą historię. Na pewno pomogą nam przenieść się z powrotem do naszego czasu.

Nie jestem tego taki pewien. Nasi prawnukowie nie wyglądali na miłych gości. Rozwalili tamtych biedaków w drobny pył i poszli na piwko do domu. Nie wiem, czy i nas nie rozwalą, jak tylko spróbujemy do nich zagadać. Cholera, nie wiadomo, co to za psychole. Może jakaś banda zbirów? Ale skoro zbiry w tych czasach dysponują taką siłą ognia, to strach pomyśleć, co tu się musi wyrabiać. Cholera. Nie mamy chyba jednak wyboru. Ci dziwni ludzie są naszą jedyną szansą. Musimy chociaż pójść ich śladem, może znajdziemy coś, co nam w jakiś sposób pomoże. Pozostanie na tej pustyni to pewna śmierć.

 

– Skoro nie widzieliście ich twarzy, to skąd wiesz, że to byli ludzie?

– To byli ludzie. Byłem tego pewien.

– Ale skąd ta pewność? Widzieliście też przecież tych… obcych.

– Nie mogę tego udowodnić, ale wiedziałem, że… to byli ludzie. Nieśli ze sobą ogień i zabijali. Jak jeźdźcy Apokalipsy. Oni też byli ludźmi. Jeźdźcy. A może są? Przybędą i spalą nas wszystkich. Gdy dawno pogrzebane miasta wyjrzą na powierzchnię, wtedy to się zacznie… A bestie powstaną. Już to widać. Nie rozumiesz? Moskwa, Bukareszt, Istambuł… Wszędzie ogień. Gdzie jest granica? Nie widzisz tego?

– …

– Ja… wiem, co myślisz… ale ja…

– Dobrze, zapomnijmy o tym. Kontynuuj.

 

KOLEJNY DZIEŃ

 

Nie wiem, który. Nie robiłem ostatnio aktualizacji. Nie ma sensu. Sam i ja idziemy przez tę cholerną pustynię. Nigdzie śladu ludzi. Gorąco. Słońce nie daje wytchnienia. Cholera, nigdy nie wrócimy do domu…

 

NASTĘPNY

 

Szlag. Myślałem, że już nic mnie nie zaskoczy, ale to…

Dobra, pomińmy to, że nagle – jak nożem uciął – skończyła się pustynia, a pojawiły jakieś zielone łąki. Załóżmy, że wnuczkowie mają lepszy terramorfing. OK. Ale żeby pośród tego wszystkiego wyrosła nagle wielka, kamienna budowla, gabarytami przypominająca górę, a wyglądem jedną z tych azteckich świątyń, które kiedyś stały w Meksyku, to już za wiele…

Budowla góruje nad okolicą i jest porośnięta jakimś bluszczem. Ma cylindryczny kształt i gładkie ściany, poza jedną, północną, gdzie ktoś wydrążył wejście. I są tam jakieś freski. Razem z Samem oglądnęliśmy sobie te freski przez lornetkę – dziwne, wijące się kreski niewiele mi mówią i niczego nie przypominają. Zresztą nie jestem znawcą sztuki.

(A w ogóle, po co to opisuję? Zrobiłem zdjęcie, patrz: załącznik pierwszy).

Budowla… nie pasuje tutaj. Nie widzieliśmy jej z daleka, a przecież to gigantyczna rzecz, powinniśmy ją dojrzeć już dawno temu. Coś tu jest nie tak. Poza tym… nie wiem, jak na nią patrzę, to czuję jakiś niepokój. Nie taki, żebym srał w gacie, ale wolałbym się do niej nie zbliżać.

Sam jest tego samego zdania. Ale mówi, że nie mamy większego wyboru i musimy zbadać to miejsce, jeżeli chcemy znaleźć tamtych ludzi. Poza tym kończą nam się zapasy, a zielone równiny dobrze rokują, może znajdziemy jakieś żarcie. Sam uważa, że nie można iść na łapu-capu. Zgadzam się z nim. Postanowiliśmy, że najpierw poobserwujemy to miejsce, żeby się upewnić, że zbliżenie się do „świątyni” nie jest niebezpieczne.

Cholera, coraz bardziej brakuje mi egzoszkieletu.

 

NOC

 

Chyba oszalałem. To by było najlepsze wytłumaczenie, z jakimś sensem. Ale Sam też to widział, więc nie wiem, co o tym myśleć.

Przed jakąś godziną usłyszeliśmy straszny wrzask, jakby kogoś obdzierali ze skóry. Po chwili w świetle księżyca ukazały się bandy najróżniejszych małp – szympansów, goryli, pawianów, orangutanów i czego tam jeszcze. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Zwierzęta wrzeszczały i wymachiwały łapskami, ale na szczęście na nas nie zwracały uwagi. My siedzieliśmy na wzgórku kilkaset metrów przed „świątynią”, a cała ta banda była zainteresowana właśnie tą wielką budowlą. Nigdy nie sądziłem, że będę się bał małpiszonów, ale cała ta scena była naprawdę niepokojąca. Zwierzęta jak na sygnał rzuciły się ku „świątyni”, po czym zaczęły wokół niej biegać. Mógłbym przysiąc, że tańczyły jakiś pradawny, magiczny taniec. Wiem, że to niemożliwe, to przecież zwierzęta, ale takie odniosłem wrażenie.

Nigdy nie zapomnę tego piskliwego wrzasku, tego smrodu małpich ciał, tego morza sierści, kłębiącego się wokół budowli jak jakieś robactwo. Ten widok zupełnie mnie sparaliżował, nie wiedziałem, co robić. Sam też nie wiedział.

Całe widowisko skończyło się tak niespodziewanie i szybko, jak się zaczęło; małpy rzuciły się do wejścia „świątyni”. Wiele z nich zniknęło w środku, tylko po to, by wybiec na zewnątrz po jakiejś minucie. Potem wszystkie zwierzęta rozpierzchły się wokół i zniknęły gdzieś w mroku.

Nie wierzyłem własnym oczom i zacząłem się zastanawiać, czy mi się to nie przyśniło. Sam mówi, że on też to widział. Mówi nawet, że wydarzenie z małpami może oznaczać coś ważnego. Mianowicie – w „świątyni” mieszkają ludzie. To właśnie oni przepędzili rozkrzyczane małpiszony. Sam proponuje, żebyśmy zbadali budowlę. Ja nie jestem tego taki pewien. Nie wiem, czy ludzie nas nie pozabijają, „świątynia” mnie niepokoi, a do tego wszystkiego te zwierzęta… Przyznam się, że nawet Sam mnie niepokoi. Prawie codziennie śnię ten sam sen – jestem martwy, a on mnie zjada.

 

KOLEJNY DZIEŃ

 

Zwariowałem, naprawdę zwariowałem, cholera jasna. Idę z Samem do tej „świątyni”. Jeżeli znajdziesz ten plik zagrzebany gdzieś w ziemi (najpewniej koło jakiegoś trupa), to na pewno już nie żyję. Ale mimo tego będę miał do Ciebie prośbę. Zanieś ten plik swoim ludziom i poproś ich, by spróbowali cofnąć się w czasie i jakoś ocalili mój tyłek. I moich kumpli. Nie sądzę, żeby ktoś tę prośbę spełnił, ale może akurat będę miał farta?

 

DOPISANE PÓŹNIEJ

 

To przestaje być śmieszne. Czuję się jak bohater jakiegoś durnego filmu SF. Gdybym nie wiedział lepiej, pomyślałbym, że to jakiś cholerny żart.

„Świątynia” jest pusta. Inaczej – środek przypomina mi jakiś wielki kompleks jaskiń. Cztery metry nad głową mamy tysiące ton skał, a pod butami chrzęszczą jakieś zgniłe liście. O dziwo jest tu dość jasno, bo sufit jest podziurkowany jak ser szwajcarski.

Spodziewałem się, że coś tutaj znajdziemy, a tymczasem to wszystko przypomina jakiś cholerny grobowiec albo średniowieczne lochy. Tyle tylko, że to miejsce jest tak zapuszczone, że nie wygląda na to, by kiedykolwiek mieszkali tu ludzie.

Sam jednak w to nie wierzy. Mówi, że coś wystraszyło małpy i to muszą być ludzie. Nie wiem, skąd ta pewność. Co jeżeli mieszka tu jakiś przeklęty potwór, wycwaniony i głodny jak cholera i to on wystraszył zwierzęta? Co jak co, ale na siedzibę ludzką to nie wygląda.

Całe szczęście, że mamy gnaty. Ale coraz bardziej tęsknię za zbroją bojową.

 

?

 

To chyba noc. Światło już nie wpada do środka przez dziury w suficie. Wiem jednak, że nie zasnę. Wszędzie są te małpy. Słyszę je. Czają się gdzieś za nami, czasami jedna z nich zacznie krzyczeć albo dziwacznie warczeć. Nie widzę ich, ale wiem, że tu są. Chowają się gdzieś w cieniach. Najchętniej wywaliłbym im z gnata po bebechach, ale wiem, że to byłoby marnotrawstwo amunicji. Mamy jej za mało. Trzeba oszczędzać. Ale co jeżeli podejdą bliżej? Może warto teraz je nastraszyć? Nie. Muszę zachować zimną krew. Nie możemy już dalej iść, jesteśmy zmęczeni, ale nie mogę zasnąć. Wiem, że NIE MOGĘ ZASNĄĆ. Nie wiem, ile ich jest. Mogą nas zagryźć, zatłuc kamieniami. Nie mogę zasnąć. Nie mogę. Sam mówi, żebym się zdrzemnął, on potrzyma wartę, ale ja nie będę spał. Pamiętam sen. Sam mnie zjadał. Zjadał mnie. Nie mogę zasnąć.

 

DZIEŃ PÓŹNIEJ

 

Nie wiem, czy dzień czy może dwa. To nie ma znaczenia. Udało mi się wyjść z tego cholernego grobowca. Przy wyjściu zaatakowały mnie małpy, ale wygarnąłem im serię. Pouciekały, ale żadna z nich nie zginęła. Nie mogę w to uwierzyć. Przecież strzelałem z bliska. Ale teraz nie ma to już żadnego znaczenia. Żyję. Stoję przed jakimś kręgiem kamieni, pośrodku którego siedzi odwrócony do mnie plecami człowiek. Teraz się wszystko wyjaśni. Zginę czy wrócę do domu?

Cholera, żałuję, że się na to wszystko zgodziłem.

 

– Poczekaj chwilkę… mówiłeś, że poszedłeś tam sam?

– …tak.

– Gdzie się podział twój kolega?

– …

– Nie dosłyszałem.

– on… ja…

– Głośniej, proszę.

– Sam… on…

– Sam nigdy nie istniał, prawda?

– Istniał! Tylko, że…

– Tak?

– On nie przeżył katastrofy.

– Kontynuuj, proszę.

– Kiedy dotarliśmy do wyjścia… Sam już z daleka dojrzał tamtego człowieka. Powiedziałem mu wtedy, że lepiej, żeby miał rację, bo jeśli się pomyli, będzie po nas. On wtedy na to, że jego nie można już zabić. Że nie przeżył katastrofy.

– Jak więc towarzyszył ci w tej wyprawie?

– Sam powiedział mi, że teraz musi mnie opuścić, bo tamten człowiek nie będzie go i tak widział. Poza tym teraz nie będę już sam, tak więc nie jest mi już do niczego potrzebny. Powiedział mi, że prawdziwy Sam zginął, a on był po prostu wytworem mojej wyobraźni, że bałem się być samemu w tym dziwnym świecie… a dodatkowo doszedł szok… i po prostu wmówiłem sobie, że jeden z moich kumpli żyje… tak mi powiedział…

– Tak, rozumiem. Proszę, opowiedz, co powiedział ci tamten człowiek.

– Nie zdążyłem już zrobić wpisu do dziennika… potem wszystko potoczyło się tak szybko…

– Nie musisz mi opowiadać o tym, co napisałeś w dzienniku, lecz o tym, co się wydarzyło.

– Ja…

– Przecież mówiłeś mi, że to się wydarzyło naprawdę.

– Tak! To święta prawda!

– W czym więc przeszkadza ci brak wpisu w dzienniku? Po prostu mi to opowiedz.

– Dobrze…

 

Zmęczony i przerażony człowiek podszedł do obleczonej w biały płaszcz postaci, odwróconej do niego plecami. Słone krople potu wciskały mu się do oczu; czarny od brudu palec drżał na spuście. Żołnierz syknął, gdy ciężkie buty zachrzęściły na piasku. Oparł się o chropowatą powierzchnię menhiru, celując z karabinu w tajemniczą istotę. Teraz wszystko się wyjaśni…

– Kim jesteś? – rozległ się nagle w jego głowie donośny, głęboki głos; instynktownie wiedział, że należał do osoby owiniętej w biały płaszcz.

– Nie mam złych zamiarów… – odparł na głos podróżnik w czasie. – Przybywam z przeszłości… nasi naukowcy skonstruowali wehikuł czasu i… to był lot próbny, ale wszystko szlag trafił i inni nie żyją. Tylko ja przeżyłem.

– Rozumiem – postać znów odpowiedziała za pomocą myśli. – Nie obawiaj się, ja także nie mam złych zamiarów. Pozwól, że ci coś wyjaśnię…

Istota powoli wstała z kamienia. Gdy wyprostowała się, żołnierz zauważył, że miała jakieś dwa metry wzrostu. Nie spiesząc się, odwróciła się doń twarzą, ukrytą pod gładką powierzchnią alabastrowej maski. Podróżnikowi przywiodła na myśl maski z teatru greckiego; pozbawione emocji oblicze emanowało zimnem i było ponurą karykaturą twarzy człowieka.

Żołnierz zrozumiał, że nie stoi przed nim istota ludzka.

 

– Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że to nie był człowiek… a kiedy zdjął maskę, wszystko było już wiadome. Nie potrafię opisać tej gęby, bo ciągle się zmieniła… to był jakiś porąbany budyń, tylko mniej płynny… rozumie pan, co mam na myśli?

– Nie bardzo, ale kontynuuj.

– To nie był człowiek. A kiedy mnie dotknął, wszystko stało się jasne. Przekazał mi swe myśli. Przekazał mi wszystko, całą wiedzę… powiedział mi o nas.

– Cóż takiego powiedział?

– Nie rozumie pan? Jeszcze pan nie rozumie? Powiedział mi, że jesteśmy kpiną, głupim żartem wszechświata.

– Dalej nie rozumiem.

– On… ci w białych płaszczach, których widziałem… pochodzili z innej planety. To byli obcy. Przybyli na Ziemię jakieś sto lat wcześniej i nie było już na niej ludzi.

– Wyginęli?

– Nie! Nie! Dalej pan nie rozumie! Małpy… to małpy były ludźmi! To był żart. Ewolucja jest żartem. Człowiek to tylko wykolejenie w naturze, krótki okres, pomyłka. Kiedy wszechświat znudził się tym żartem, wszystko cofnął. Nie rozumie pan? To nas czeka!

– Hm, ciekawa teoria. Przypominam ci jednak, że znaleźliśmy cię, gdy biegałeś po ulicach miasta, zaczepiając ludzi i prosząc ich o poprawę. Skoro to żart ewolucji, skoro sami siebie nie zniszczyliśmy, to jaki był sens twoich działań? Przecież to nieodwracalny proces. Zmienimy się w… małpy… nieważne, czy coś zrobisz czy nie.

– Nie, to nie tak! Ci… obcy… dowiedzieli się, że i my nie jesteśmy stąd. Kiedyś wyglądaliśmy inaczej i pochodziliśmy z innej planety. Nie rozumie pan? Nie pasujemy tutaj. Tamci obcy znaleźli naszą macierzystą planetę. Znaleźli szczątki naszej cywilizacji. Coś się stało i zostaliśmy wygnani na Ziemię. Rozumie pan? To był Eden. Ta planeta musiała być Edenem. To dlatego nasza ewolucja się wykoleiła. Zostaliśmy wygnani z naszego domu – o tym mówi Biblia – i przybyliśmy tutaj, ale Ziemia ma na nas zły wpływ. Jesteśmy przeklęci. Dlatego to wszystko się tak skończy, dlatego skończymy jako małpy. Musimy stąd uciekać.

– To bardzo ciekawe teorie. Chciałbym jednak ci przypomnieć, że znaleźliśmy cię na ulicy. Tutaj. Teraz. Jakim więc cudem wróciłeś z przyszłości? Czyżby obcy przeniósł cię do domu?

– Nie, ale…

– W ogóle jakim cudem zdołałeś się porozumieć z przedstawicielem pozaziemskiej cywilizacji? Czyżby on też znał angielski?

– Nie! Niczego nie rozumiesz! Wróciłem, bo jestem nowym prorokiem! Zrozum, wróciłem, żeby nas ostrzec! Nie ma znaczenia, jak! Otwórz oczy! Nie możesz mnie tu trzymać, nie możemy umrzeć!

– Proszę, uspokój się…

– Nie! Nie możesz zamknąć mi ust! Nie widzisz tego? Gwiazdy spadają! Ogień trawi moje ciało, a niedługo strawi też twoje! Nie widzisz, co się dzieje? Moskwa, Bukareszt, Pekin! Dzieci umierają! Ludzie zjadają ludzi! Bestie powstają, cyberwszczepy brudzą naszą krew! Nasze ciała nie są już czyste! Ogień nas oczyści, a to, co zostanie, będzie tylko pokarmem dla Nhuur-Tha'akhr-Tha'ala! Węże! Węże wiją się tutaj, pośród nas! Krew! Wszędzie krew! Nie mogę zasnąć! Nie mogę! Sam! Sam! On mnie zjada! Krew! Wszędzie krew! Tom! Wszędzie widzę flaki Toma!

– Sanitariusz! Sanitariusz, prędko!

– Nie! Nie powstrzymacie mnie! Zagłada! Tom nie żyje, rozerwało go na strzępy! Nadciąga nasz kres! Musimy wrócić do Edenu! Nie wiążcie mnie! Musimy wrócić do Edenu! Jego też nie słuchali! Gdzie teraz są? Wszyscy nie żyją! Widzę krew, widzę płonące ulice! Słońce zostało pożarte! Nie ma! Nie ma nic! Nie!

– Sanitariusz, zastrzyk!

– Nie…!

 

Spętany człowiek leżał na ziemi, pustym wzrokiem wpatrując się w zimną powierzchnię sufitu. Bezlitosny kaftan bezpieczeństwa pozbawił go godności, ludzie odrzucili, ciało zawiodło. Wijące się niczym węże linie światła przemykały mu przed oczami, na przemian go drażniąc i podnosząc na duchu. Powoli jednak na jego sercu zaciskała się okrutna dłoń rezygnacji.

Z każdą mijającą sekundą ogarniało go coraz większe otępienie. Jedno uderzenie serca. Dwa uderzenia. Trzy. W końcu nadszedł moment, gdy zaczął zapominać nawet tego, kim jest. Na oczy opadła mu czarna tkanina niewiedzy, która otępiła zmysły, kradła wspomnienia, jedno po drugim, lecz równocześnie koiła ból i otworzyła umysł na jedną myśl:

Jego życie się kończyło. Dla niego świat już umarł. Nieważne, co stanie się za sto, dwieście, pięćset czy tysiąc lat. Dla niego koniec już nadszedł.

– Nie udało ci się – rzekła cienista postać, zmaterializowawszy się nagle przed człowiekiem, który nawet na nią nie spojrzał. Zamknął oczy i z trudem przełknął ślinę.

– Nie – odpowiedział z goryczą.

– Tego się spodziewałem – odparła postać bez wyrzutu. Zapadła ciężka, przytłaczająca cisza, niemalże miażdżąca płuca człowieka.

– Proszę… – wyszeptał z trudem. – Proszę, to już koniec. Pomóż mi… pomóż mi ten ostatni raz. Nie chcę tu być. Chcę być wolny. Przepraszam, że cię zawiodłem, ale próbowałem…

– Wiem. Nie musisz przepraszać.

– Więc… pomożesz mi? – człowiek dławił się słonymi łzami; tym jednak razem nie były to łzy smutku i bezsilności, lecz radości.

– Już nie muszę. Ty przecież już nie żyjesz.

Cisza. Dopiero po chwili człowiek zdał sobie sprawę z tego, że istota miała rację. Czarna tkanina nie tylko ukoiła jego ból, odebrała mu imię i tożsamość, lecz równocześnie pozbawiła go życia.

Gdy jednak wstał z ziemi, zrzucając z siebie biały kaftan, nie czuł smutku. Ruszył za postacią, prowadzącą go ku niewiadomemu, a w jego sercu nie mieszkał już żal. Nie czuł już nic.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem dwa razy(!) i nie bardzo wiem co napisać. Zraził mnie poczatek, można po nim odnieść wrażenie że autor ma jakis uraz do nauczycieli. Nie bardzo też wiem czy bohater opowiadania rzeczywiscie jest komandosem (jesli tak, to ciekawe jakim cudem przeszedł badania psychologiczne) czy debilem którego wysłali wehikulem czasu, tak samo jak te wspomniane pawiany.

A potem czytałem, czytałem, czytałem i gubiłem się coraz bardziej w tym chaosie obrazów, scen i jakiś niejasnych przemyśleń i domyslów bohatera, aż w końcu wszytko się skonczyło. Także nie wiem...

 

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

I pociemy tytuł ist in inglisz?

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Hej.

Przeczytałem z wielką przyjemnością opowiadanie, jest to jedno z lepszych w gatunku jakie ostatnimi czasy dane było mi czytać, nie przesadzam ? :D Chodzi mi głównie o klimat, ma w sobie to coś.Treść można by powiedzieć lawirowało miedzy "12 Małpami", "Kontaktem" "Planetą Małp" i jeszcze tym czymś co ty stworzyłeś, przyszło mi też na myśl jedno z opowiadań Wellsa ale teraz wypadło mi z pamięci :)

Zalthu to chyba nie autor ma awers do nauczycieli a bohater :P A zresztą kto to tej grupy społecznej nigdy owego nie miał ;) A to że był idiotą świadczy chyba w najlepszym że takowe ważne miejsca właśnie obsadzone są takimi osobnikami :D

Pozdrawiam.

Przebrnąłem przez pierwszy akapit i odrobnikę drugiego, po czym sobie odpuściłem. Uwielbiam sf, ale to mnie odrzuciło od razu - nawet nie tyle trepowatym bohaterem, co sposobem pisania. Drugi akapit - rozumiem zabieg, chciałeś przedstawić jakąś panikę, stąd ten bełkot, jednak coś takiego trzeba obmyśleć bardzo, bardzo, BARDZO dokładnie, żeby nie zrobić potworka - właśnie takiego, jak tu. Nie znoszę, nie trawię, w tym momencie odpuściłem i dalej już nie brnąłem - to i całości oceniać nie będę. Sam początek - mocno przeciętny, a bohater - półgłówek niespecjalnie przekonujący, jakoś zupełnie nie interesują mnie jego dalsze losy - po prostu mało wiarygodny, bez tej magii przyciągania. Ot, taki dresik spod bloku.

 

Ale tytuł faktycznie zmień, ani to gramatyczne, ani chwytliwe.

Dziękuję za opinie (wszystkim) i za przeczytanie (tym, którzy przebrnęli do końca)!

Bronić się nie będę, tekst winien bronić się sam, jeśli się nie broni, cóż... Mogę tylko nieśmiało napomknąć, że tyle w literaturze młodych, pięknych, zdolnych i mądrych, że chciałem dla odmiany napisać o aroganckim, niezbyt rozgarniętym człeku, który w trakcie opowiadania przechodzi przemianę i przestaje być dresem (stąd też także lawirowanie między różnymi stylami). Chodziło też o tzw. mind screw, przeprowadzony na Czytelniku. Ale nie wyszło.

Wujek Deusz, dziękuję. :) 

"Treść można by powiedzieć lawirowało miedzy "12 Małpami", "Kontaktem" "Planetą Małp" "

Mniej więcej o to chodzilo. Pozdrawiam!

Cholera, zjadło mi cały komentarz ; ( Nie mam siły pisać po raz drugi...

 

W skrócie więc: nie podobało się. Początek rzeczywiście może odrzucić, bohater wydaje się dość głupi i czytelnik niechętnie będzie podążał za jego przygodami. Cztery dni leżał za głazem i umierał z pragnienia, a instynkt samozachowawczy nie kazał mu ruszyć się w poszukiwaniu wody? Poza tym ewolucja nie działa wstecz, więc nie kupuję pomysłu, że ludzkość się po prostu cofnęła do małp. Dodatkowo to wcale nie wyjaśnia scenki w której jedni humanoidzi wyżynają drugich. Kim byli i jak się mieli do wszystkiego?

 

Proponuję zabrać się za prostszy pomysł, który nie będzie wymagał tyle wiarygodności i popracować nad prowadzeniem narracji i konstrukcją bohatera.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Przeczytałem całość, choć bez jakiejś większej przyjemności. Niektóre wątki są ledwo liźnięte, poza tym odrzuca forma pamiętnika pisanego przez nadętego i bezmyślnego bohatera. Gdyby to jeszcze były wstawki do klasycznego opowiadania można by to przeboleć. A tak wszystkie Twoje umiejętności zostały przysłonięte przez nieuctwo głównego bohatera. Ale potencjał jest i z chęcią przeczytam kolejne Twoje dzieła.

Pozdrawiam.

Dzięki za opinie i rady, wezmę je sobie do serca :)

Pozdrawiam

Odpuściłem sobie, niestety, bo kilkunastu pierwszych zdaniach.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka