- Opowiadanie: rockenroller87 - Karumowie

Karumowie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Karumowie

Karumowie

 

 

 

Obo opierał plecy o koło wozu. Wylegiwał się w słońcu. Na łagodnej, brodatej twarzy gościł uśmiech. Wreszcie nastał czas upragnionego odpoczynku. Nagle kuc zarżał głośno. Krasnolud otworzył ospale oczy i powiedział:

 

– Mówiłem ci, Garo, woda się skończyła. Nad Błękitnym Stawem napełnię bukłaki.

 

Garo jeszcze głośniej zarżał, po czym wierzgnął niespokojnie.

 

– Głupie zwierzę – burknął Obo pod nosem, przysłaniając łysinę kapeluszem i układając się do snu.

 

Wtedy usłyszał dudnienie bojowych bębnów. Zdziwiony nadstawił uszu. To nie było złudzenie. Poderwał się na nogi. Ze skarpy rozciągał się widok na okolicę.

 

– Beringowie? Tutaj? – mruknął.

 

Doliną kroczył oddział barbarzyńców. Wojownicy odziani w rogate hełmy i brudne, zniszczone w bojach zbroje maszerowali na południe. Obo schował się za kamień by nie zostać zauważonym. Zamyślił się.

 

– Idą do De-Zeb. Muszę ostrzec mnichów – powiedział po chwili.

 

Po tych słowach szybko wskoczył na wóz i pognał kuca.

 

Juom stał na balkonie. Lekki wiaterek muskał pas jasnych, najeżonych włosów, który przecinał jego głowę od czoła do karku. Na wydatnych kościach policzkowych widniały charakterystyczne dla bractwa lwów tatuaże. Mnich był zamyślony. Posępna mina zdradzała zmartwienie. Bystrym wzrokiem spoglądał na horyzont, na wzbijające się ku niebu słupy dymu. Zielony Gród płonął. Tymczasem okolica świątyni tonęła w blasku słońca. Tak jakby natura nie dostrzegała wydarzeń w pobliskim mieście, jakby była obojętna wobec cierpienia mieszkańców Zachodniej Korony. Juom popatrzył na swych braci. Mnisi, ubrani tak jak on, w białe szaty, pracowali w ogrodach. Z powagą i skupieniem, wśród zielonych drzew i wysokich żywopłotów, oddawali się codziennym zajęciom. Nie wyglądali na przejętych tym co dzieje się w sąsiedztwie. Juom przymknął oczy. Starał się wyciszyć. W myślach jednak wciąż pojawiały się obrazy z Zielonego Grodu. Mnich spędził na królewskim dworze wiele lat. To on wychował Zapa Jekinsa, najstarszego syna króla, na świetnego dowódcę i jeszcze lepszego szermierza. Bojaźń o ucznia i przyjaciół napawała jego serce strachem. Karum wyobrażał sobie jak miasto zasypuje grad płonących strzał, jak ogień trawi kolejne dzielnice. Zamkowi strażnicy, służące, handlarz, od którego kupował świeże łososie, bogobojna żebraczka… teraz oni wszyscy cierpieli. Juom czuł wzbierającą złość.

 

Wrócił do celi. W ubogo urządzonym pokoju panował półmrok. W rogu, na starej pryczy siedział sześcioletni chłopiec w zadbanej, czarnej tunice. Młodzieniec poderwał głowę znad szachownicy. Był bardzo podobny do swego starszego brata Zapa. Spod bujnej blond czupryny spoglądały błękitne oczy.

 

– Co to za dym? – wyszeptał chłopak.

 

– Płonie las za Błękitnym Stawem – skłamał Juom.

 

Gdy przysiadł na pryczy i ruszył pionem, młodzieniec zapytał:

 

– To moje miasto, prawda?

 

– Skup się na grze, Heko – Juom kiwnął głową na szachownice.

 

– Czemu nie chcecie nam pomóc? Słyszałem co mówił Zap.

 

Mnich westchnął, słysząc trudne pytanie.

 

– Nasza pomoc nic by nie zmieniła – odpowiedział. – Nie jesteśmy rycerzami.

 

Heko popatrzył na broń, którą Karum nosił u boku.

 

– Przecież masz miecz – rzekł.

 

– Widziałeś kiedyś rycerza z drewnianym ostrzem? – zapytał z uśmiechem na twarzy Juom. – Nasze miecze służą tylko do ćwiczeń. Nie przelewamy nimi krwi, tylko uczymy szermierki takich urwisów jak ty.

 

– Zap mówił, że Karumowie byli kiedyś wielkimi wojownikami.

 

– To było bardzo dawno temu. Gdy po Wielkim Lądzie hasały jeszcze smoki.

 

– Smoki są tylko w bajkach.

 

Mnich zaśmiał się pod nosem.

 

– Dlaczego teraz nie walczycie? – zapytał podejrzliwie Heko.

 

– Jesteś jeszcze za mały, by zrozumieć pewne sprawy. Poza tym przez swoją dociekliwość zaraz stracisz hetmana.

 

– Chcę wiedzieć.

 

Juom skupił wzrok na szachownicy.

 

– Proszę! Powiedz – upierał się Heko.

 

– Wyrzekliśmy się przemocy – rzekł Karum. – Przed wiekami założyciele zakonu przysięgli bogom, że wybrańcy nigdy więcej nie splamią rąk krwią śmiertelnych.

 

– I nawet złych nie możecie zabijać?

 

– Nawet złych – odpowiedział Juom.

 

– Szkoda…

 

Mnich usłyszał kroki na korytarzu. Przystawił palec do ust. Heko szybko wskoczył do kryjówki za łóżkiem. Po chwili rozległo się pukanie. Juom uchylił drzwi i ujrzał swego przyjaciela. Niski, krępy mnich o imieniu Afen powiedział:

 

– Obo wrócił. Ma złe wieści. Wielki Karum zwołał starszyznę.

 

Juom ruszył żwawym krokiem do sali zebrań. W obszernej skalnej komnacie, przy okrągłym stole, zasiadali najstarsi mnisi. Pomieszczenie rozświetlały zawieszone na ścianach pochodnie. Obok przewodniczącego bractwa, starca o siwej grzywie włosów, stał krasnolud w kapeluszu i brudnym, zdartym płaszczu. Karum zajął swe miejsce i wsłuchał się w relację wędrownego handlarza:

 

– Idą do świątyni, widziałem dwa-trzy tysiące zbrojnych w Marmurowej Dolinie – oznajmił Obo.

 

– Kiedy? – zapytał Wielki Karum.

 

– Dziś rano.

 

Afen wtrącił zaniepokojonym głosem:

 

– W takim razie wieczorem będą u bram De-Zeb.

 

Mnisi wymienili się spojrzeniami. Po chwili przemówił Ablok, jeden z najstarszych braci:

 

– Nie odważą się zaatakować świętego bractwa. Od setek lat żadna armia się na to nie zdobyła.

 

– Nie bądź taki pewny. Beringowie to barbarzyńcy – rzekł Juom. – Oni gardzą tym co dla nas jest święte.

 

– Złowieszczo brzmią te słowa – odparł Ablok.

 

– Obawiam się, że brat Juom ma rację – stwierdził Obo. – Beringowie zostawiają za sobą spaloną ziemię, plądrują nawet małe wioski…

 

– Nawet jeśli, świątynia jest nie do zdobycia – powiedział mnich Hamor, gładząc się po rudej bródce.

 

Nie mylił się w ocenie. Karum De – Zeb było położone w górach, na wysokiej skale. Świątynię z trzech stron, oprócz wysokiego muru, otaczały urwiska. Do wrót prowadziła tylko jedna wąska ścieżka.

 

– Czarne myśli mącą wasz spokój, bracia – rzekł Wielki Karum. – Beringowie wygrali wojnę. Przywitamy ich w świątyni z honorami godnymi władców tej ziemi.

 

– Chcesz złożyć barbarzyńcom hołd? – zapytał z niedowierzaniem Juom.

 

– Tak nakazuje zwyczaj.

 

– Nie słyszałeś? – oburzył się Juom. – Beringowie plądrują królestwo, mordują kobiety i dzieci, palą wioski!

 

– Opanuj emocje, bracie – poprosił Wielki Karum. – Musimy przyjąć bożą wolę.

 

– Wierzysz w to co mówisz?!

 

– Zaczynam mieć wątpliwości co do twej wiary, Juomie – głos arcykapłana przybrał na stanowczości. – Widzę, że ostatnio święte dogmaty niewiele dla ciebie znaczą. To, że zasiadłeś wśród mędrców ze starszyzny nie czyni cię jednak prorokiem.

 

– Nie trzeba być prorokiem, by wyczuć tchórzostwo, które cuchnie w tej sali! – uniósł się Juom.

 

Wielki Karum nie dał się sprowokować. Po chwili milczenia powiedział:

 

– Zbyt przywiązałeś się do swych uczniów. Zapomniałeś, że nie jesteśmy wojownikami, lecz nauczycielami i kapłanami.

 

– Nie chełp się fałszywą skromnością. Niewielu wojowników potrafi zabić gołymi rękoma lwa.

 

Juom wspomniał o karumowej próbie. Każdy brat, aby zostać uznanym za wybrańca, musiał pokonać w walce lwa. Wielki Karum westchnął, po czym rzekł:

 

– Twa porywczość mnie niepokoi. Zalecam lekturę Świętych Pergaminów. Przypomną drogę, którą powinieneś podążać. ,,Nie po to cię nagrodzono, byś rozlewał niewinną krew. Nie po to cię wybrano, byś za innych decydował. Kar on nen. Służ i nauczaj”. Księga Obowiązków, wers czwarty.

 

Zrezygnowany Juom tylko pokręcił głową. Przewodniczący dodał:

 

– To co czujesz jest jak najbardziej ludzkie, lecz niegodne Karuma.

 

– Arcykapłan ma rację – rzekł Ablok. – Nie Karumowie, lecz bogowie decydują o losach królestw. Musimy się pogodzić z ich wolą.

 

Juom wstał, wyglądał na zdenerwowanego. Po chwili powiedział:

 

– Milczałem, gdy odmówiliście Koronie pomocy, lecz teraz proszę… Nie otwierajcie wrót przed barbarzyńcami.

 

Juom udał się do świętej sali. Pomieszczenie, o wysokim sklepieniu, było zdobione rzeźbami z piaskowca i ściennymi malowidłami. Mnich przysiadł na jednej z długich ław. Spojrzał na ołtarz. Marmurowe słońce górowało nad okrągłą, kamienną skrzynią, którą pokrywały piękne płaskorzeźby. Skrzynia, niczym sarkofag, była grobowcem dawnej chwały Karumów. Znajdowało się w niej dwanaście świętych mieczy, złożonych bogom w ofierze przez pierwszych braci.

 

Juom pogrążył się w modlitwie. Gdy skończył usłyszał głos Wielkiego Karuma.

 

– Ten ołtarz powinien zawierać trzynaście srebrnych ostrzy.

 

Mnich z zaciekawieniem spojrzał na arcykapłana. Wówczas Wielki Karum dodał:

 

– Zawiera dwanaście. Dlaczego?

 

– Trzynasty Karum nie złożył ślubu czystości – odparł Juom.

 

– Jak widzisz, twoje uczucia nigdy nie były obce Karumom. Nie jesteś pierwszym, który chciał podnieść miecz w imię sprawiedliwości.

 

– Nie rozumiesz? Siedzimy zamknięci za murami, a tam giną ludzie. Ta kraina przesiąka niewinną krwią! Nie wierzę, że tego chcą bogowie.

 

– Nie nam oceniać, czego chcą. My możemy jedynie żyć według ustanowionych przez nich zasad. Wierzę, że cierpienie tej krainy, każda przelana kropla krwi ma swój sens. Jak nam przekazano: ,,Nic nie dzieje się bez przyczyny, nic nie jest bezcelowe”.

 

– Nie słuchasz ludzi? Beringowie to zwierzęta, okrutne bestie. Mówią, że dowodzi nimi czarownik, wyznawca mrocznych bóstw.

 

– Wyobraźnia wieśniaków nie zna granic. Czasy czarowników i magii już dawno minęły.

 

– A jeśli to jest ten czas, gdy karumowe ostrze powinno znów zalśnić w słońcu?

 

– Mówisz o proroctwie z Księgi Przepowiedni? Wielki Ląd widział już wiele krwawych wojen. Zapewniam cię, że to tylko kolejna z nich.

 

Juom głęboko westchnął.

 

– Wciąż masz do mnie pretensje, prawda? – zapytał arcykapłan.

 

Gdy nie usłyszał odpowiedzi, rzekł:

 

– Gdybym spełnił prośbę króla i ukrył w świątyni Hekona, wmieszalibyśmy się do wojny. Na to nie mogłem pozwolić.

 

Juom tylko pokiwał głową. Wielki Karum poklepał go po plecach i dodał:

 

– Przygotuj się, chcę cię mieć u boku, gdy przybędą Beringowie.

 

Klucznik otworzył bramę. Beringowie wkroczyli na ścieżkę, która prowadziła do świątyni. Na czele kolumny wojowników jechał dowódca. Mężczyzna, odziany w lśniącą, krwisto czerwoną zbroję i rogaty hełm, dosiadał czarnego wierzchowca dumnie wyprostowany. Groźnym wzrokiem spoglądał na wykutą w skale ozdobną fasadę świątyni. W powietrzu powiewały czerwone sztandary, na których widniał wąż z rozwartą paszczą. Aura niepokoju spowiła De-Zeb. Ptaki, na widok uzbrojonych żołnierzy, wzlatywały z gałęzi przydrożnych drzew, nerwowo trzepocząc skrzydłami. Króliki, dotąd beztrosko biegające po ogrodach, chowały się do nor. Dowódca Beringów wjechał na dziedziniec. Nieprzyjaznym spojrzeniem obrzucił posąg lwa, który znajdował się na środku placu. Jeździec zatrzymał się przed Hamorem. Mnich niskim ukłonem powitał gości.

 

– Wielki Karum oczekuje na wasze przybycie. Proszę iść za mną – oznajmił.

 

Dowódca Beringów zsiadł z konia. Ruszył skalnym korytarzem do świętej sali, gdzie czekali mnisi ze starszyzny. Na widok gości Wielki Karum ukłonił się, po czym powiedział:

 

– Witaj w Karum De– Zeb, generale Oldronie.

 

Nim dokończył powitanie, Beringowie otoczyli Karumów. Juom spoglądał z niepokojem na wojowników. Ci opierali dłonie na rękojeściach mieczy. Wyglądali na gotowych do ataku.

 

– Tyś jest Erul, arcykapłan tej świątyni? – rzucił obcesowo Oldron.

 

– Jestem przewodniczącym bractwa – oznajmił Wielki Karum. – Wiedz, że słyszeliśmy o waszym triumfie. Odtąd uważamy was za prawowitych… – nie dokończył.

 

Oldron wyciągnął miecz i przystawił ostrze do szyi przewodniczącego.

 

– Gdzie on jest? – zapytał.

 

– Kto? – odparł zdziwiony arcykapłan.

 

– Dobrze wiesz kto. Hekon, najmłodszy Jekins.

 

Serce Juoma zabiło dwa razy mocniej. Skąd Beringowie mogą wiedzieć, że chłopiec jest w świątyni – pomyślał zdenerwowany mnich.

 

– Potomków króla powinieneś szukać w Zielonym Grodzie, nie w Karum De– Zeb – oznajmił Erul. – Schowaj miecz. Niegodnym wojownika jest wymachiwać ostrzem przed świętym ołtarzem.

 

Oldron zbliżył się, po czym ciężką rękawicą uderzył Wielkiego Karuma w twarz. Przewodniczący upadł i zalał się krwią. Mnisi doskoczyli by pomóc bratu.

 

– Odejść! – ryknął dowódca Beringów, a jego podopieczni wyciągnęli broń.

 

Juom wbił w Oldrona wściekły wzrok.

 

– Zapytam się jeszcze raz, gdzie jest młody Jekins? – ryknął Bering.

 

Erul z trudem pozbierał się z ziemi. Jego mina nie zdradzała ani strachu, ani agresji:

 

– Nie ukrywamy Jekinsów. To nie nasza wojna – rzekł.

 

Oldron zwrócił się do przybocznej straży:

 

– Przyprowadźcie go!

 

Beringowie wprowadzili do sali pobitego mężczyznę. Juom rozpoznał Tyberiusza, służącego króla Jekinsa. Wyczerpany więzień padł u stóp Oldrona. Dowódca stopą docisnął jego głowę do ziemi.

 

– Mów kundlu, gdzie król ukrył najmłodszego syna? – zapytał Oldron.

 

Więzień rozpaczliwie zaszlochał. Dławiąc się śliną, wydusił:

 

– W De – Zeb… Błagam… Zostawcie mnie…

 

– Zdesperowany gad zawsze powie prawdę… – rzekł Oldron.

 

– Hekon Jekins opuścił De – Zeb tydzień temu wraz ze swym bratem. Daję słowo – stwierdził stanowczo Erul.

 

– Widzę, że nie zależy ci na życiu, staruszku. W takim razie może cierpienie braci, oduczy cię kłamstwa.

 

Oldron podszedł do Hamora, ze złowieszczym uśmiechem spojrzał mu w oczy, po czym szybkim, nieoczekiwanym pchnięciem przebił jego brzuch.

 

– Nie!!! – krzyknął Juom, a cierpienie wykrzywiło jego twarz.

 

Hamor osunął się na ziemie. Wielki Karum klęknął nad ciałem brata. Po chwili spojrzał na Oldrona i rzekł:

 

– Splamiłeś świętą ziemię. Bogowie ci tego nie wybaczą.

 

Bering zbliżył się do Juoma.

 

– Jedno życie za życie kilku braci. To chyba nie za wysoka cena? – rzekł, spoglądając prowokacyjnie w oczy Karumowi.

 

Juom z niepokojem obserwował miecz, który Oldron trzymał w dłoni. W każdej chwili mógł otrzymać śmiertelny cios. Wiedział, że tylko on może przerwać ten krwawy spektakl. Nie potrafił jednak wydać ucznia w ręce barbarzyńców.

 

– Słyszałeś?! Nie ukrywamy Jekinsa. Po co mielibyśmy to robić? – wtrącił zdenerwowany Ablok.

 

Generał zaśmiał się złowieszczo. Popatrzył na mnichów, a potem zwrócił się do podwładnych:

 

– Spalić świątynię.

 

– Nie możesz! To święta ziemia! – podniósł głos Ablok.

 

– Nie mogę? – spytał Oldron.

 

Sprowokowany stanowczością Karuma, zacisnął dłoń na rękojeści miecza, szykując się do kolejnego ciosu.

 

– Zaczekaj! – krzyknął Afen – Wiem gdzie on jest! Przyprowadzę chłopaka.

 

Juom z niedowierzaniem spojrzał na przyjaciela. Po chwili milczenia Oldron rozkazał przybocznym strażnikom:

 

– Idźcie z nim.

 

Juom nie zdradził nikomu, że ukrywa chłopca w świątyni. Afen, który często odwiedzał go w celi, mógł się jednak czegoś domyślić. Karum wciąż miał nadzieję, że jego przyjaciel blefuje. A jednak. Wkrótce strażnicy wprowadzili do sali przerażonego Hekona. Załamany Juom opuścił głowę. Na twarzach mnichów zaskoczenie mieszało się z przerażeniem. Wszyscy wiedzieli jak Beringowie rozprawiają się ze zdrajcami. Arcykapłan skierował wzrok na Juoma, zdradzając, że podejrzewa kto ukrył Jekinsa w świątyni. Pokręcił głową z wyrzutem. Tymczasem Oldron popatrzył na królewską tunikę, w którą ubrany był chłopiec.

 

– Młody Jekins… Mieli rację. Podobny jesteś do brata – powiedział.

 

Chłopiec wpatrywał się w Juoma. Błagalnym wzrokiem prosił o pomoc. Obok, w kałuży krwi, konał Hamor. Juoma ogarnęło poczucie winy i klęski. Mnich spojrzał na Oldrona. Widząc podły, triumfalny uśmieszek na jego twarzy nie wytrzymał. Odepchnął najbliższego wojownika i wyrwał mu broń.

 

– Opamiętaj się! – krzyknął przerażony Wielki Karum.

 

Beringowie od razu doskoczyli do Juoma. Rozbrzmiał szczęk broni. Chęć zemsty wykrzywiała twarz mnicha. Ten wywijał wściekle mieczem. Był głuchy na prośby przewodniczącego. Oldron z zaskakującym spokojem przyglądał się walce. Poczekał aż zwinniejszy i szybszy Karum powali na ziemię kilku Beringów i dopiero wtedy podniósł głos:

 

– Dość! Koniec przedstawienia! Rzuć broń, inaczej dzieciak straci łeb.

 

Trzymał Jekinsa za włosy i opierał ostrze o jego szyję. Juom zawahał się. Nie wiedział co zrobić.

 

– Nie dosłyszałeś, rycerzyku?! – wrzasnął Oldron, po czym docisnął ostrze.

 

Na szyi Hekona pojawiły się krople krwi. Juom nie miał wyjścia. Rzucił miecz. Barbarzyńcy obalili go na ziemię. Gdy związali mu ręce, Oldron rozkazał:

 

– Na kolana.

 

Wojownicy zmusili Juoma by ten klęknął

 

– Odważny jesteś – powiedział generał przenikliwie wpatrując się w mnicha. – Karum, który chwycił za srebrne ostrze… Arcykapłan przewidział nasze spotkanie.

 

Dowódca Beringów zwrócił się do wojowników:

 

– Mnicha i dzieciaka zabierzcie na wóz. Resztę zabijcie.

 

– Nie! Nie możecie! – krzyknął Juom i zaczął się szarpać.

 

Związany był jednak bezsilny. Chwilę potem na jego oczach Beringowie zaatakowali mnichów. Ci, jakby pogodzeni ze swym losem, nie podjęli walki. Pokornie opuścili głowy i uklękli, by po raz ostatni skierować myśli ku bogom światła. Wśród rozpaczliwych krzyków Juoma włócznie i miecze barbarzyńców przeszyły ich ciała. Karum De – Zeb spłynęło krwią.

 

Obo wyjechał z lasu. Popatrzył na rozległą równinę i znajdujące się w oddali miasto. Zielony Gród otaczał wysoki mur. Czerwone, spadziste dachy kamienic lśniły w blasku słońca. Trzy smukłe wieże królewskiego pałacu pięły się drapieżnie ku niebu. Wszystko wydawało się być takie jak kiedyś, jakby wojna nie przyniosła zmian. Krasnolud skierował wóz ku miastu. Z bliska ślady walk stały się bardziej widoczne. Na przedmiejskich polach leżały stosy ciał, nagich, ograbionych z resztek ekwipunku. W powietrzu krążyły dzikie ptaki. Mur nie był już równy i gładki, lecz osmolony i poszarpany. Na ścieżce, prowadzącej do głównej bramy, panował duży ruch. Mieszkańcy Zachodniej Korony zjeżdżali do stolicy by na własne oczy ujrzeć koniec królewskiego rodu Jekinsów. Wędrowni handlarze wieźli na wozach beczki śledzi, wódki i wina. Takie wydarzenia zawsze wypełniały sakiewki sprzedawców monetami. Koronacja czy egzekucja, pili wszyscy, jedni z rozpaczy, inni ze szczęścia. W bramie gości witał groźny i podejrzliwy wzrok Beringów. Strażnicy gapili się na przyjezdnych, szukając pretekstu do zaczepki. Ci wędrowcy, którzy mieli mniej szczęścia byli zatrzymywani i przeszukiwani. Często takie kontrole kończyły się pobiciem i grabieżą dobytku. Obo odetchnął z ulgą, gdy niezauważenie przejechał przez bramę. Znalazł się na Ulicy Targowej. Szeroka aleja, przy której były rozstawione stragany, prowadziła na rynek. Krasnolud rozejrzał się na boki. Nie poznawał tego miejsca. Co druga kamienica była zniszczona, przed ruinami żebrali kalecy, mieszczanie wyglądali na wygłodzonych i brudnych. I ten okropny smród, jakby w pobliżu rozkładała się padlina. Tylko tłok i harmider były takie same jak za dawnych lat. Na rynku trwały już przygotowania do wieczornej egzekucji. Przed pałacem stolarze wznosili scenę, na której kat miał ściąć głowy Jekinsów. Obo zatrzymał wóz w rogu placu. Uważnym wzrokiem popatrzył na boczne wrota królewskiego zamku. Bramy pilnowało trzech strażników.

 

– Módl się, Garo, by się udało – mruknął do kuca, po czym machnął lejcami.

 

Kuc podjechał przed wrota.

 

– Czego, karle?! – rzucił groźnie strażnik o parszywym, kościstym pysku.

 

– Myślałem, że już nie dojadę, bracie – rzekł Obo, ocierając ręką pot z czoła – Generał by mnie chyba rozszarpał.

 

– Mów czego albo spieprzaj! – rzucił Bering.

 

– Dwie doby jechałem z Son Vinion, bez zmrużenia oka! Ale zdążyłem! Otworzycie bramę czy nie zamierzacie pić winka na uczcie?!

 

– Winka? – strażnik popatrzył podejrzliwie na krasnoluda.

 

– A po co innego jechałbym do tej dziury?! Chyba słyszeliście o Perle Zachodu?! Te winko potrafi uderzyć do głowy…

 

Bering podszedł do wozu i zajrzał pod koc, który przykrywał towar. Na widok beczek na jego twarzy zagościł uśmiech.

 

– Wpuścić go – rzucił do towarzyszy.

 

Krasnolud wjechał na dziedziniec. Na środku stała zniszczona fontanna. Obo wspomniał, jak niegdyś wysoko tryskała z niej woda. Zaniepokojony Garo prychnął cicho.

 

– Wiem, mi też się tu nie podoba – mruknął Obo.

 

Pod wysokimi filarami pałacu siedzieli pijani Beringowie. Co chwilę z ich gardeł wydobywał się głośny, gruby śmiech. Wojownicy trzymali w rękach kielichy, na ich kolanach siedziały nagie kobiety.

 

– A co to jedzie? – ryknął jeden z nich na widok wozu i krasnoluda.

 

– Niespodzianka! – odparł Obo.

 

Zeskoczył na ziemię, chwycił jedną beczkę i postawił ją przed żołnierzami.

 

– Przysyła mnie generał Oldron. Pora byście napoili swe dzielne gardła trunkiem wysokiej klasy!

 

– Dawaj mnie to tu! – ryknął chciwie pijany Bering.

 

Wojownicy skupili uwagę na beczce, tymczasem Obo przywiązał kuca do drewnianej belki.

 

– Obiecuję, wrócę po ciebie – powiedział cicho.

 

Pogłaskał zwierzę po grzbiecie, po czym upewniając się, że Beringowie nie śledzą go wzrokiem, wszedł do pałacu. .

 

Juom siedział zamknięty w celi. Jego ręce i nogi były skute kajdanami i łańcuchem przytwierdzone do brudnej, wilgotnej ściany. Mnich trząsł się z zimna, stopami nerwowo odganiał wygłodniałe szczury, od których roiło się w podziemiach pałacu. Drzwi zaskrzypiały, po chwili w wejściu do celi stanęli strażnicy.

 

– Idziemy ! – rozkazał jeden z nich.

 

Pokracznym krokiem podszedł do ściany i odpiął łańcuchy. Szarpnął nimi mocno, by wywlec Juoma z celi. Drugi strażnik ruszył za Karumem. Dźgał go ostrzem w plecy i co chwilę powtarzał zniecierpliwionym głosem:

 

– Naprzód!

 

– Dokąd mnie prowadzicie? – zapytał wyczerpany mnich.

 

Beringowie tylko złowieszczo zarechotali. Pochodnie rozświetlały ciemny korytarz. Mężczyźni dotarli nim do wąskich, krętych schodów. Weszli na górę. Tam Juom stąpał już po marmurowej, gładkiej posadzce. Wnętrza pałacu zdobiły piękne arrasy i wielkie obrazy. Mnich szedł z opuszczoną głową. Zbyt dobrze znał to miejsce, zbyt wiele wspomnień się z nim wiązało. Strażnicy zatrzymali się przed wysokimi, pozłacanymi wrotami. Po chwili wkroczyli do sali tronowej. W Zachodniej Koronie nie było miejsca, które dorównywałoby jej przepychem. Gości króla w zachwyt miały wprawić ogromne witraże, hebanowe stoły i marmurowe rzeźby. Zawsze największe wrażenie robił jednak czerwony, zdobiony diamentami tron.

 

– Czekaj tu – powiedział strażnik po dotarciu przed tron.

 

Juom zdziwionym wzrokiem rozejrzał się po sali. Wokół nie było nikogo widać. Po chwili jednak usłyszał głos:

 

– Zostawcie nas samych.

 

Mnich spojrzał za siebie. Przy ścianie, na jednym z krzeseł, siedział ciemnoskóry mężczyzna odziany w czerwoną szatę. Nieznajomy gładził się dłonią po brodzie. Złote pierścienie błyszczały na jego palcach. Gdy strażnicy wyszli z sali, mężczyzna wstał i powiedział:

 

– ,,Gdy święty ołtarz spłynie krwią, karumowe ostrze znów zalśni w słońcu…”– zawiesił na chwilę głos, po czym dodał – święte pergaminy przewidziały twój bunt, Juomie.

 

Po tych słowach zbliżył się. Miał długie, kruczoczarne włosy i oczy, które od razu przykuły uwagę Juoma. Dzikie, przekrwione ślepia spoglądały przenikliwie na mnicha.

 

– Kim jesteś? – przemówił Karum.

 

– Naprawdę nie wiesz?

 

Juom popatrzył przez chwilę na mężczyznę, po czym oznajmił:

 

– Kapłan barbarzyńców..

 

Ten uśmiechnął się pod nosem.

 

– Czego ode mnie chcesz? – zapytał Karum.

 

– Wiele nas łączy Juomie…

 

– Nie wydaje mi się.

 

– Ocaliłem cię, bo jesteś mi potrzebny.

 

– Szkoda twego czasu. Nigdy nie pochylę czoła przed barbarzyńcą.

 

– Czyżby znów budził się w tobie Karum? – rzucił pogardliwie kapłan. – Zapomniałeś, że złamałeś świętą przysięgę, przelałeś krew śmiertelników?

 

Juom milczał.

 

– Zostałeś wyklęty… – rzekł Bering.

 

Karum podniósł wzrok.

 

– Więc wymierz sprawiedliwość. Tylko na to czekam – oznajmił pewnie.

 

– Wciąż nie rozumiesz… Powiedziałem… wiele nas łączy.

 

Juom podejrzliwie spojrzał na kapłana. Ten mówił dalej:

 

– Też kazano mi patrzeć na cierpienie niewinnych, na śmierć bliskich…W końcu nie byłem w stanie tego dłużej znieść. Tak jak ty, musiałem się sprzeciwić.

 

– O czym mówisz?

 

– O płonącym sercu, które rodzi w nas bunt.

 

– Wrażliwy jesteś jak na barbarzyńcę, który posyła pod topór niewinne dziecko.

 

– Chłopak nie musi zginąć. Wystarczy, że do nas dołączysz.

 

– Nie rozumiem, po co ci jakiś przeklęty mnich?

 

Bering uśmiechnął się przebiegle. Po chwili odpowiedział:

 

– Zachodnia Korona była ostatnim królestwem, które stało na drodze do Ostatniej Przystani. Marsz Beringów trwa. Wkrótce okręty Czerwonych Wężów wypłyną za Wielką Wodę. ,,Gdy ołtarz spłynie krwią śmiertelnych, karumowe ostrze znów zalśni w słońcu. Tylko ten, w którego sercu zrodził się sprzeciw, otworzy święte wrota”.

 

– Chcesz odnaleźć świętą ziemię? – zapytał Juom.

 

Kapłan spokojnie pokiwał głową.

 

– A ja mam otworzyć święte wrota? – zaśmiał się mnich. – Chyba cię zmartwię, nie jestem Karumem z przepowiedni.

 

– Proroctwo się wypełni. Pora by Wygnaniec powrócił na Słoneczną Górę.

 

– Wygnaniec? – zaniepokoił się mnich.

 

Kapłan nic nie odpowiedział. Juom wspomniał Księgę Początku. Wygnańcem był w niej nazywany duch Gerazel. Mnich dobrze znał jego historię. Wiązała się ona bowiem z powstaniem zakonu Karumów. Według Świętych Pergaminów Gerazel uciekł na Wielki Ląd, gdzie buntował ludy przeciwko bogom. Gdy nastały rządy bezbożnych władców, Trzynastu przybyło do Ostatniej Przystani. Rozpoczęła się Wojna Gromowłodnych, najokrutniejsza i najkrwawsza z wojen. Jak zapisano w księgach, ,,rzeki płynęły krwią ofiar, a morza wypełniały łzy ocalałych".

 

– Tak, Juomie. Mówię o Gerazelu – powiedział kapłan, jakby czytając w myślach Karuma.

 

– Gerazel poległ – odparł pewnie mnich. – Poległ w bitwie na Mglistej Równinie.

 

– Tak zapisano w księdze, tak splamiono kłamstwem kolejne pokolenia. Śmiertelni mieli na zawsze zapomnieć o swym wyzwolicielu – kapłan zawiesił głos, po czym kontynuował – Gerazel przetrwał… Na wieki opuścił te ziemie. Pozbawiony sprzymierzeńców tułał się po krańcach świata i czekał… , czekał na odpowiedni czas, gdy powróci by zwyciężyć – pogładził dłonią zdobione oparcie tronu i dodał – masz zaszczyt być świadkiem tego zwycięstwa. Wkrótce Beringowie wyzwolą te ziemie spod jarzma nieśmiertelnych. Nastanie nowa era!

 

– Wyzwolą te ziemie spod jarzma nieśmiertelnych? – oburzył się Juom – O czym ty…

 

– A czym, że teraz jest człowiek, Juomie? – wtrącił kapłan. – Czym różni się od niewolnika, który pokornie wypełnia wolę swych panów?! Czułeś je, prawda? Przez lata niewidzialne kajdany pętały twe ręce… w imię czego patrzyłeś biernie na śmierć swych braci?! – kapłan spojrzał na kajdany, które skuwały ręce i nogi Karuma. – Pozwól się wyzwolić i stań u mego boku!

 

Po tych słowach kajdany same się otworzyły. Juom z przerażeniem popatrzył na swe wolne dłonie. O magii słyszał jedynie w legendach. Z niedowierzaniem pokręcił głową. Zrozumiał, że nie stoi przed nim śmiertelnik. Zamyślił się. Po pewnym czasie podniósł wzrok i oznajmił:

 

– Nigdy nie stanę u twego boku. Przyniosłeś do tej krainy nie wolność, lecz zło i śmierć, które widziałem na własne oczy.

 

Kapłan westchnął, po czym odparł:

 

– Jeśli taki jest twój wybór…

 

Po tych słowach wbił wzrok w Karuma. Jego oczy przekrwiły sie jeszcze mocniej. Juom poczuł się dziwnie. Chciał coś powiedzieć, lecz nie mógł. Nagle stracił czucie w rękach i nogach. Bering wyciągnął ku niemu rękę, zaczął szeptać coś pod nosem . Po chwili wnętrzności Juoma przeszył palący ból. Mnich dusząc się, padł na kolana.

 

– Gore asz hornorin! – podniósł głos kapłan.

 

Juom zrozumiał te słowa. Tak brzmiało wezwanie czarnych duchów, które rozpoczynało Mroczny Obrzęd. Bering zbliżał dłoń do torsu mnicha. Ten cały drżał. Nie mógł się ruszyć. Jego serce przyśpieszało, po skroniach spływały krople potu. Wówczas w sali rozbrzmiał stanowczy głos:

 

– Zostaw go!

 

Gdy kapłan oderwał ślepia od Juoma, ten nieprzytomny osunął się na ziemię. Do sali wszedł Obo. Na jego widok Bering zmarszczył brwi.

 

– Czy mnie oczy nie mylą? – powiedział zaskoczony.

 

Obo zrzucił płaszcz, odsłaniając brudną, mieszczańską tunikę i zdobioną wilczą głową rękojeść miecza. Kapłan wbił w krasnoluda groźne spojrzenie. Jego oczy znów się mocno przekrwiły. Wówczas Obo wyciągnął ze starej pochwy ostrze i oznajmił:

 

– Na nic ci mroczne sztuczki. Ten miecz wykuto na Słonecznej Górze.

 

Bering popatrzył na broń, która lśniła jasnym blaskiem.

 

– Ostrze wilka, jedyne, które nie zostało złożone w świętym ołtarzu… – powiedział zamyślony.

 

– Pamięć cię nie zawodzi, kłamliwy gadzie – rzekł krasnolud.

 

Kapłan przyglądał mu się dłuższą chwilę. Potem odparł:

 

– Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedyś cię ujrzę, Oboneuszu. Jak widzę ukryłeś się przed bożym gniewem pod strojem nędzarza.

 

– Nie martw się. Daję sobie radę.

 

– Niegdyś wyglądałeś bardziej dostojnie… – kapłan zawiesił na chwilę głos, po czym dodał – zawsze ciekawiło mnie, czemu to zrobiłeś? Czemu nie złożyłeś swego ostrza, jak dwunastu, na ołtarzu?

 

– Wiedziałem, że kiedyś wrócisz – odparł Obo.

 

– Nie zatrzymasz mnie. Chyba zapomniałeś, że ostatnim razem w trzynastu nie daliście mi rady.

 

– Tym razem nie pozwolę ci uciec.

 

– Tym razem nie zamierzam uciekać…

 

Kapłan podszedł do krzesła, na którym wcześniej siedział. Chwycił długą, ozdobną laskę. Po chwili z obu jej końców wyskoczyły ostrza, tworząc dwustronny miecz. Mężczyźni przyjęli bojowe postawy i zaczęli krążyć wokół siebie.

 

– Pora by ostatni z bożych kundli poznał gniew Gerazela – rzekł Bering.

 

Po tych słowach wrzasnął wściekle i ruszył do ataku. Ostrza świsnęły w powietrzu. Obo odskoczył i mieczem zesparował ciosy.

 

– Widzę, że z wiekiem święte ostrze nie osłabło w tej dłoni – rzekł kapłan.

 

Znów zaatakował. Tym razem Obo skontrował. Mężczyźni zwarli się mieczami. Krasnolud wydobył z siebie wojowniczy okrzyk i odepchnął wroga. Kapłan poleciał kilka kroków do tyłu. Złość wykrzywiła jego twarz. Do sali wbiegli zwabieni hałasem strażnicy. Nie zdążyli jednak nawet wyciągnąć broni.

 

– On jest mój! – wrzasnął kapłan, po czym skierował na nich laskę.

 

Struga powietrza z impetem cisnęła mężczyzn na ścianę. Nieprzytomni strażnicy runęli na podłogę.

 

– Wieki czekałem na tę chwilę. Tym razem nikt nie odbierze mi triumfu – rzucił wściekle Bering.

 

– Zrobiłeś błąd, wracając na te ziemie, Gerazelu – odparł Obo, groźnie spoglądając na przeciwnika.

 

W tym momencie chwycił oburącz miecz i wyskoczył ponad głowę Beringa. Z całej siły uderzył z góry ostrzem. Kapłan nie dał się zaskoczyć. Zesparował cios i zaśmiał się pogardliwie.

 

– Tylko na tyle cię stać? – zapytał.

 

Sprowokowany Obo atakował dalej. Miecze uderzały o siebie, wydając głośny brzęk. Wojownicy miotali się od ściany do ściany. Przez dłuższy czas żaden z nich nie był w stanie zdobyć przewagi. Krasnolud dyszał jednak coraz głośniej. Wyglądało na to, że powoli opada z sił. Kapłan postanowił to wykorzystać. Zasypał Oba gradem ciosów. Ten bronił się dzielnie, lecz mocne uderzenia osłabiły jego chwyt. W końcu jeden z ciosów wytrącił mu miecz z dłoni. Bering nie czekał. Od razu pchnął ostrze w brzuch bezbronnego. Ranny Obo osunął się na ziemię. Na twarzy zwycięzcy zagościł triumfalny uśmiech.

 

– Jakie to proste… – powiedział kapłan, po czym uniósł broń by zadać ostateczny cios.

 

– Nie!!! – nagle usłyszał za sobą.

 

Kiedy odwrócił głowę, zobaczył jak Juom ciska w niego rozpaloną pochodnię. Szaty kapłana od razu zapłonęły wysokim ogniem. Gerazel wydobył z siebie przerażający, piskliwy wrzask. Płonąc, miotał się wściekle na boki. Po pewnym czasie, wyjąc jak ranne zwierzę, padł na ziemię. Nagle podłoga zaczęła drgać, a wokół rozległy się głośne trzaski. Przerażony Juom rozejrzał się po sali. Zdawało się, że cierpienie Gerazela wstrząsa murami zamku. Po chwili głębokie rysy przeszyły ściany, a strop zaczął się sypać. Juom podbiegł szybko do Oba.

 

– Uciekaj – powiedział z trudem ranny krasnolud – Hekon czeka za murem.

 

– Nie zostawię cię tu – odparł Juom, po czym przerzucił Oba przez ramię i ruszył do wyjścia z sali.

 

Po korytarzu biegali spanikowani Beringowie. Wokół z sufitu spadały coraz większe kamienie.

 

– Korytarz w winnicy – wydusił z siebie ponownie Obo.

 

Juom przypomniał sobie o ukrytym, bocznym wyjściu z zamku.

 

– Muszę uratować Heka – odparł.

 

– Chłopak jest bezpieczny. Czeka za murem, przy wyjściu z korytarza – wymamrotał zbolałym głosem Obo.

 

Tunel prowadził poza miejskie mury. Gdy mężczyźni wygramolili się spod ziemi, Juom zobaczył mały wóz i śnieżnobiałego kuca. Zwierzę zarżało niespokojnie na widok rannego Oba.

 

– Gdzie jest Heko? – zapytał Juom.

 

Z wozu, z pod koca, wyjrzał przestraszony chłopiec uzbrojony w krótki sztylet.

 

– Heko! – ucieszył się Karum, po czym przytulił ucznia mocno do piersi. – Bogowie nas nie opuścili… – dodał.

 

Obo słabł z każdą chwilą. Juom położył go na wozie, by obejrzeć ranę.

 

– Posłuchaj mnie, Juomie – wydusił krasnolud, krztusząc się krwią. – Musisz zniszczyć Gerazela, musisz…

 

– Spokojnie. Gerazel już nie żyje.

 

– Nie – wtrącił stanowczo Obo.

 

– Kapłan spłonął, widziałem na własne oczy.

 

– Nie – powtórzył krasnolud. – Demona można unicestwić tylko na świętej ziemi, tylko tam! Musisz się zgodzić, popłyń z nim za Wielką Wodę.

 

– Obo, jesteś ranny, pewnie masz gorączkę – odparł Karum.

 

– Proroctwo musi się wypełnić.

 

– Uratuję cię, muszę tylko znaleźć w lesie zielone jagody – powiedział Juom.

 

Karum chciał już złapać kuca za lejce, by czym prędzej udać się na poszukiwanie leczniczego owocu. Obo chwycił go jednak mocno za szatę i wymamrotał:

 

– Poczekaj. Podaj mi mój miecz.

 

Juom spełnił prośbę. Krasnolud odkręcił, zdobioną wilczą głową, głowicę rękojeści. Wyjął ze środka stary pergamin i wręczył go mnichowi.

 

– Co to? – zdziwił się Juom.

 

– Klucz, klucz do bramy – Obo głośno stęknął, a jego twarz przeszył grymas bólu – Znajdź Terika. On pomoże odczytać znaki…

 

Karum z niezrozumieniem pokręcił głową.

 

– Kogo? – zapytał.

 

– Ter…ika – odparł Obo, a jego głos cichł z każdym słowem. – Ry…baka z Osta…tniej Przy..sta..ni.

 

Nagle powieki krasnoluda opadły.

 

– Obo! – podniósł głos Juom, nerwowo szturchając rannego.

 

Po chwili oddech Oba ustał.

 

– Nie możesz… Nie teraz… – wymamrotał Karum.

 

W lesie, nad Błękitnym Stawem, zapadał zmrok. Juom i Hekon stali nad usypaną z ziemi mogiłą. Młody Jekins trzymał w ręku miecz Oba. Przyglądał mu się z podziwem. Po pewnym czasie uniósł głowę i popatrzył na swego nauczyciela. Ten był głęboko zamyślony.

 

– To naprawdę święte ostrze? – zapytał chłopiec.

 

Juom pokiwał głową.

 

– To ten Obo też był Karumem? – zdziwił się Heko.

 

– Wygląda na to, że Obo był jednym z założycieli mego zakonu – Juom spojrzał na zwinięty pergamin, który trzymał w dłoni, po czym dodał – był jednym z legendarnych trzynastu wojowników.

 

– Przecież to było tak dawno temu.

 

– Jak twierdzi księga, ,,Tych, którzy zeszli między śmiertelnych ze Słonecznej Góry, nie dotyka czas”.

 

Juom wziął od Hekona święte ostrze i doczepił je do swego pasa.

 

– Gdzie teraz pojedziemy? – zapytał młody Jekins.

 

– Do Ostatniej Przystani. Musimy kogoś odwiedzić.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

A wiesz co, wciągnęło mnie Twoje opowiadanie, choć mam wrażenie, że niektóre rozwiązania już gdzieś czytałam. Ale podobało mi się i z przyjemnością przeczytam ciąg dalszy.

Masz parę błędów,trochę przecinków, czymże napisane osobno, ale nie chce mi się tego wyszukiwać w tekście. Pewnie Regulatorzy i tak zrobi to dokładniej i lepiej.

 

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bardzo fajnie napisane, podobało mi się. Dwa drobiazgi, które pamiętam:

1. Mnisi wymienili się spojrzeniami - może - wymienili spojrzenia.

2. Jego ręce i nogi były skute kajdanami i łańcuchem przytwierdzone do brudnej, wilgotnej ściany. - może - Jego skute kajdanami ręce i nogi przytwierdzone były łańcuchem do brudnej, wilgotnej ściany.

Hej :)

Całkiem ciekawe opowiadanie, w pewnych momentach wyczuwałem Nieśmiertelnych :D i Gwiezdne Wojny :D Historia dobra, nawet wciągająca. Pozostawiłbym to tak jak teraz jest. Kontynuacja mogła by to tylko "rozwiązać" teraz mamy ładne zakończenie.

Zastanawia mnie pierwsze zdanie jak nasz niski kolega "wyleguje" oparty na kole wozu, to chyba przesada :D nie sądzę by tak mogło być wygodnie stojąc :P

Pozdrawiam.

     Mam wrażenie, że chciałeś nam opowiedzieć zbyt wiele i chyba trochę się pogubiłeś. Albo to ja nie umiałam odczytać Twojego przekazu i nie wszystko zrozumiałam.

     Jeśli Heko, by go chronić, został w tajemnicy oddany Juomowi, to wydaje mi się, że tę tajemnicę znało zbył wielu, bo i Tyberiusz wiedział, i Afen także.

     Rozumiem, że Beringowie wymordowali pacyfistycznie usposobionych mnichów i zabrali Heko, ale nie napisałeś, kto, kiedy i jak go uwolnił.

     Jakim cudem wóz Obo, zostawiony na dziedzińcu, pojawia się nagle u wylotu korytarza w winnicy?

     W mieście ma się odbyć egzekucja rodziny królewskiej, buduje się szafot, i co? Opowiadanie  skończyło się, cieśle pewnie nadal zbijają deski, a ja nie znam losu skazanych.

     Kulminacyjnym momentem miał być pojedynek dobra ze złem, ale –– może dlatego, że nie przepadam za takimi atrakcjami –– nie porwał mnie on zupełnie.

     Partie tekstu będące odrębnymi fragmentami, winny być od siebie oddzielone. Głupiałam, czytając następujące po sobie zdania: Po tych słowach szybko wskoczył na wóz i pognał kuca. / Juom stał na balkonie. A potem: Wśród rozpaczliwych krzyków Juoma włócznie i miecze barbarzyńców przeszyły ich ciała. Karum De – Zeb spłynęło krwią. / Obo wyjechał z lasu. Popatrzył na rozległą równinę i znajdujące się w oddali miasto. I jeszcze: Pogłaskał zwierzę po grzbiecie, po czym upewniając się, że Beringowie nie śledzą go wzrokiem, wszedł do pałacu. / Juom siedział zamknięty w celi. Jego ręce i nogi były skute kajdanami i łańcuchem przytwierdzone do brudnej, wilgotnej ściany. A wystarczyło zrobić odstępy, wstawić gwiazdki.

     Zaletą opowiadania jest to, że mimo wymienionych niedociągnięć, czytało się całkiem nie niźle. Mam nadzieję, że Twój kolejny tekst będzie napisany staranniej.

„Skup się na grze, Heko – Juom kiwnął głową na szachownice”. –– Literówka. Poza tym, ja napisałabym: Skup się na grze Heko – Juom kiwnięciem głowy wskazał szachownicę.

 

„Obok przewodniczącego bractwa, starca o siwej grzywie włosów…” –– Ja napisałabym: Obok przewodniczącego bractwa, starca o grzywie siwych włosów

 

„To, że zasiadłeś wśród mędrców ze starszyzny nie czyni cię jednak prorokiem”. –– Ja napisałabym: To, że zasiadłeś wśród mędrców ze starszyzny nie czyni cię jeszcze prorokiem.

 

„Niewielu wojowników potrafi zabić gołymi rękoma lwa”. –– Ja napisałabym: Niewielu wojowników potrafi zabić lwa gołymi rękoma.

 

„Mężczyzna, odziany w lśniącą, krwisto czerwoną zbroję i rogaty hełm, dosiadał czarnego wierzchowca dumnie wyprostowany”. –– Dumnie wyprostowany mężczyzna, odziany w lśniącą, krwistoczerwoną zbroję i rogaty hełm, dosiadał czarnego wierzchowca.

 

„Wielki Karum oczekuje na wasze przybycie”. –– Ja napisałabym: Wielki Karum czeka na wasze przybycie. Lub: Wielki Karum oczekuje waszego przybycia.

 

„Odejść! – ryknął dowódca Beringów, a jego podopieczni wyciągnęli broń”. –– Ja napisałabym: Odejść! – ryknął dowódca Beringów, a podlegli mu żołnierze wyciągnęli broń.

 

„Dowódca stopą docisnął jego głowę do ziemi”. –– Znajdują się w świątyni, zapewne mającej podłogę, więc: Dowódca stopą docisnął jego głowę do podłogi.

 

„Takie wydarzenia zawsze wypełniały sakiewki sprzedawców monetami”. –– Zrozumiałam, że sakiewki sprzedawców monetami, będą zawsze wypełniały takie wydarzenia. Jednym słowem, sakiewki pełne wydarzeń? ;-)

Proponuję: Takie wydarzenia zawsze napełniały monetami sakiewki sprzedawców.

 

„Przed pałacem stolarze wznosili scenę, na której kat miał ściąć głowy Jekinsów”. –– Przed pałacem stolarze wznosili szafot, na którym kat miał ściąć głowy Jekinsów.

Szafot –– «drewniane podwyższenie, na którym ścinano skazanych na śmierć »

 

Te winko potrafi uderzyć do głowy...” –– To winko potrafi uderzyć do głowy...

 

„Wojownicy trzymali w rękach kielichy, na ich kolanach siedziały nagie kobiety” –– Kielichy maja zazwyczaj jedną nóżkę, tym samym po jednym kolanie mieć mogą, ale, jak się okazuje, i na jednym kolanie, taki kielich pełen animuszu, zdoła posadzić sobie gołą babę. ;-)

 

„Jego ręce i nogi były skute kajdanami i łańcuchem przytwierdzone do brudnej, wilgotnej ściany”. –– Ja napisałabym: Przykuty łańcuchem do brudnej, wilgotnej ściany, miał kajdany na rękach i nogach.

 

„Zawsze największe wrażenie robił jednak czerwony, zdobiony diamentami tron”. –– Ja napisałabym: Jednak największe wrażenie robił zawsze czerwony, zdobiony diamentami tron.

 

„Rozpoczęła się Wojna Gromowłodnych, najokrutniejsza i najkrwawsza z wojen”. –– Literówka.

 

„Pozbawiony sprzymierzeńców tułał się po krańcach świata i czekał… , czekał na odpowiedni czas…” –– Proszę o męska decyzję: albo wielokropek, albo przecinek.

 

„Jego oczy przekrwiły sie jeszcze mocniej”. –– Literówka.

 

„Bering wyciągnął ku niemu rękę, zaczął szeptać coś pod nosem . Po chwili…” –– Zbędna spacja przed kropką.

 

„Po chwili z obu jej końców wyskoczyły ostrza, tworząc dwustronny miecz”. –– Wolałabym, aby ostrza wysunęły się.

 

„Obo odskoczył i mieczem zesparował ciosy”. –– Obce są mi sztuki walki, ale zesparował brzmi dziwnie. Ja napisałabym: Obo odskoczył i mieczem sparował ciosy.

 

„Krasnolud wydobył z siebie wojowniczy okrzyk…” –– Ja napisałabym: Krasnolud wydał wojowniczy okrzyk

 

Zesparował cios i zaśmiał się pogardliwie”. –– Tu też wolałabym by: Sparował cios i zaśmiał się pogardliwie.

 

„Heko! – ucieszył się Karum, po czym przytulił ucznia mocno do piersi”. –– Ja napisałabym: Heko! – ucieszył się Karum, po czym mocno przytulił ucznia do piersi.

Mówiąc po raz pierwszy o De-Zeb, napisałeś: „Idą do De-Zeb. Muszę ostrzec mnichów…” i potem: „W takim razie wieczorem będą u bram De-Zeb”.  Potem zmieniasz zapis: „Karum De – Zeb było położone w górach, na wysokiej skale”. A jeszcze w innych miejscach widzę: „Witaj w Karum De- Zeb, generale Oldronie”. „Potomków króla powinieneś szukać w Zielonym Grodzie, nie w Karum De- Zeb”, by dalej znów wrócić do pierwszej wersji: „Aura niepokoju spowiła De-Zeb”. –– Uważam za wskazane, abyś uzgodnił ze sobą, który zapis jest prawidłowy.

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dla mnie to fantasy w kiepskim stylu. I to dosłownie, bo styl jest drewniany, pełen błędów i niezręczności. Opisy niezborne, a fabuła przewidywalna i płaska jak stół bez sęków.

 

Lekki wiaterek muskał pas jasnych, najeżonych włosów, który przecinał jego głowę od czoła do karku. -- Przy tym zdaniu wymiękłem...

Mi się podobało. Fakt, że styl miejscami trochę kuleje, niektóre rozwiązania fabularne są ciut oklepane a miejscami pojawiają się małe nielogiczności, ale najważniejsze jest, że tekst czyta się bardzo przyjemnie ;) Ciekaw jestem dalszego ciągu tej historii.

Pozdrawiam.

A mi się nie podobało; w którymś momencie odpuściłem sobie dalszą lekturę.

Pzdr. 

Dziękuję za rady i opinie;) 

Ja podobnie jak domek --- czytałem, czytałem i nie doczytałem. Dialogi są nieco zbyt drętwe --- brakuje emocji i zaangażowania. Może powinieneś czytać tekst na głos, wtedy łatwiej wystylizować wypowiedzi bohaterów, żeby brzmiały bardziej naturalnie. Opisom także brakuje haczyka, który by złapał czytelnika.

pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka