- Opowiadanie: ypsilon_minus - Grzebień honoru :P

Grzebień honoru :P

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Grzebień honoru :P

Wydarzenia, o których chcę opowiedzieć miały miejsce w nieokreślonym czasie w Miejscu Spotkania. Nie jest to ani kraj ani miasto, żaden nawet plac czy rynek. Jednocześnie jest wszystkim naraz. To przestrzeń, o której można powiedzieć tylko tyle, że człowiek czasem się w niej znajduje. Nie istotne jest jednak miejsce ani czas. Jak we wszystkich zdarzeniach tego typu, są one płynne i tracą swoje normalne znaczenie.

 

Bawiliśmy się. Okoliczności tej zabawy zasnuwa mgła zapomnienia, wiem jednak, że była tam Ona. Zostaliśmy zaatakowani przez zakutych w zbroje konnych rycerzy. W wyniku powstałego zamieszania zostałem oddzielony od naszej grupy. Uciekając przed napastnikami skryłem się w wieży średniowiecznej katedry. Biegłem w górę po kamiennych schodach, zaś echo zwielokrotniało moje ciężkie stąpanie. Wkrótce echo to nabrało tyle siły, że już nie potrzebowało mnie, by dalej istnieć. Gdy spojrzałem w szyb, dookoła którego stromo pięły się stopnie, dostrzegłem pościg. Ci sami rycerze biegli za mną niestrudzenie, w swoich ciężkich zbrojach i z ogromnymi mieczami, toporami oraz wszelkiego innego rodzaju śmiercionośnym żelastwem. Pomimo zmęczenia ruszyłem dalej, oni jednak biegli szybciej.

 

Im wyżej, w tym gorszym stanie były schody, nadgryzione zębem czasu i zaniedbania. Coraz więcej luźnych kamieni i gruzu, coraz węższe stopnie. Niedługo brnąłem dalej po pochyłej ścianie, niczym po rumowisku cegieł i kamieni, które uchodząc spod moich butów staczały się z łomotem w dół. Kiedyś już byłem w tej wieży. Charakterystyczne białe znaki na tej pochylni, niczym wyrysowane kredą pasy ruchu, biegły skośnie raz w lewo, raz w prawo. Całość odbiła się echem w mojej pamięci jak dźwięk moich kroków odbijał się od ścian wieży. Rycerze byli coraz bliżej, ale ja byłem na znajomym gruncie.

 

Wreszcie i kamienna pochylnia, po której się wdrapywałem, skończyła się, a korytarz zwięził się tak mocno, że dwie osoby z największym trudem mogłyby się przezeń przecisnąć. Moim oczom ukazały się drewniane schodki z płaskich desek, ułożonych niczym szczeble w drabinie. Leżały na nich różne przedmioty. Pomimo mroku od razu rzucił mi się w oczy czarny, wypchany po brzegi plecak z białym symbolem nadrukowanym na przodzie. Obmacałem go, zastanawiając się, co w nim jest– gdy jednak coś w środku poruszyło się gwałtownie, odskoczyłem zataczając się niebezpiecznie w tył. Obok plecaka leżały trzy ogniwa ciężkiego, zardzewiałego łańcucha oraz grzebień. Prawdę powiedziawszy grzebienia nie pamiętam, ale musiał tam leżeć, gdyż nie noszę takowego przy sobie, a po chwili znalazł się jednak w mojej ręce. Zrzucam to na karb potwornego zmęczenia, jakie już wtedy trawiło moje ciało.

 

Pogoń była tuż za mną, widziałem ich, jak wspinają się na piętro poniżej. Chwyciłem zerwany łańcuch i cisnąłem nim przez schodki wprost w rycerzy. Wystraszeni targnęli się we wszystkie strony, stukając o siebie blachami i zatrzymując na chwilę. Wkrótce jednak zdali sobie sprawę, że to tylko dywersja i ruszyli dalej. Ja zaś ruszyłem ku nim z czarnym, wyszczerbionym, plastikowym grzebieniem w dłoni.

 

Do starcia doszło w miejscu, gdzie schodki zakręcały ostrym łukiem wokół centralnego filaru. Chociaż mieli przewagę liczebną, nie mogli jej wykorzystać ze względu na ciasnotę, jak tu panowała. Pierwszy zaatakował rycerz miotający młotkiem, ważącym około 10 kilogramów. Zakręcił nim i uderzył we mnie. Cios był silny, ale zdołałem sparować go grzebieniem. Z każdym kolejnym atakiem szło mi coraz lepiej, a spadające na mnie razy zdawały się coraz lżejsze. Dziś myślę, że stała struktry subtelnej atomów w moim grzebieniu musiała się nieco zwiększyć, przez co wszelkie wiązania chemiczne nabrały mocy.

 

Rycerze nie dawali jednak za wygraną. Widząc, że brutalną siłą mnie nie pokonają, atakujący młotkiem cofnął się nieco, robiąc miejsce swojemu krajanowi. Ten z podstępnością żmiji chciał dźgnąć mnie długą, metalową lancą w głowę. Ku mojemu zdziwieniu lanca miała zupełnie tępe i postrzępione zakończenie. W następnej chwili zdałem sobie sprawę, że do złudzenia przypominała ona palnik acetylenowy. W tym samym momencie niebieski płomień buchnął z zakończenia i ledwie zdołałem uchylić się przed kolejnym sztychem. O ile parowanie ciosów zadawanych przez pierwszego przeciwnika było już proste, o tyle odbicie tej przeklętej gazowej lancy sprawiało mi ogromne trudności. Gdy tylko chciałem zbliżyć się do władającego nią rycerza, jego kompan atakował mnie młotkiem. Gdy uskakiwałem przed jego ciężkimi ciosami, wpadałem wprost w strefę rażenia syczącego płomienia. Dzierżący nią rycerz z zawziętością operował swoim narzędziem, a jego cienki wąsik, utrzymany w stylu wysublikmowanego pedalstwa, drżał z równą zawziętością w rytm wykonywanych pchnięć.

 

Sytuacja robiła się niewesoła, gdy z dołu dobiegł głośny huk. W walce musiałem zepchnąć napastników prawie na sam dół wieży, gdyż pod nami dostrzegłem wyważone ciężkie, dębowe drzwi, przez które do mrocznego wnętrza wpadało światło dnia. Wraz z nim do środka wtargnęli inni rycerze, w których rozpoznałem kompanów naszej zabawy. Odsiecz przybyła, walka w wieży rozgorzała na dobre. Atakujący mnie cofali się, co chwila zerkając za siebie, aż wreszcie wszystkich pochłonął wir bitwy. Wymknąłem się przez rozwarte drzwi na zewnątrz.

 

Udało mi się umknąć, jednak wiedziałem, że Ona została pojmana. Ruszyłem co sił na drugą stronę rynku, gdzie wróg rozbił tymczasowy obóz. Wśród tłumu turystów, robiących zdjęcia zabytkowego ratusza, dostrzegłem Ją. Wraz z dwoma innymi niewiastami związana była jedwabną wstęgą, tworzącą jakby pajączą sieć. W niej, zapętlone lśniącym materiałem, stały jak starożytne posągi trzy niewiasty, oddalone od siebie o kilkanaście kroków każda. Podbiegłem do Niej, kuląc się i lawirując wśród turystów, kołyszących się na wszystkie strony niczym las bambusowy na wietrze.

 

– Uciekaj – powiedziała do mnie zduszonym przez strach i łzy głosem – oni tu są!

 

Nie mogłem się poddać, nie mogłem też jednak rozsupłać węzów. Gdy tylko robiłem jakikolwiek postęp okazywało się, że węzeł oplata Jej towarzyszkę tak, że aby uwolnić Ją, musiałem wpierw rozsupłać węzy kolejnej uwięzionej, zaś aby to zrobić, musiałem dotrzeć do jeszcze kolejnej. Biegałem niestrudzenie pomiędzy nimi, aż wreszcie zrozumiałem, że ostatni węzeł oplata szyję olbrzymiego kata, stojącego nieruchomo pod ratuszem. Jego potężne mięśnie grały pod ciasnym kaftanem, jego ramię było wielkości mojego uda. Założony na barki miał ogromny topór i – zrozumiałem to – czekał tam na mnie spokojnie. Spojrzałem na Moją Damę, gdy stała tak nieruchomo w morzu turystów. Jej miękkie rysy podkreślały łagodną subtelność jej duszy. Piękna, miedziana suknia powiewała z tęsknotą na wietrze niczym obietnica wiecznej miłości, oddania, wyuzdanego seksu i precli. Była OK.

 

Nie miałem wyboru, zacisnąłem grzebień w dłoni i ruszyłem wzdłuż szarfy, nabierając prędkości. Byłem zdecydowany uderzyć z zaskoczenia i z całym impetem, jak aligator rzucający się na ofiarę tuż spod powierzchni wody. Gdy byłem już blisko, z krzykem na ustach uniosłem grzebień nad głowę w pozie bezwzględnego ataku. Ogromny kat dostrzegł mnie, ale zbyt późno. Gdy opuścił z barków swój gromny topór chwyciłem i okrężnym ruchem odwinąłem szarfę z jego grubej jak drzewo szyi.

 

– Spierdalamy! – zakrzyknąłem do oswobodzonej Damy, obróciłem się na pięcie i uciekłem. Przebiegliśmy prawie przez cały rynek, chociaż o wiele wolniej, niż bym chciał. Dostrzegłem sylwetkę kata, przedzierającego się za nami przez tłum turystów, ale jego olbrzymie rozmiary mocno utrudniały mu pościg. Był jak ciężki proton w pościgu za lekkimi elektronami, brnący przez gęste pole Higgsa, nadające mu masę ponad 1836 razy większą. Tak samo jednak, jak proton spowalnia elektrony za pomocą przyciągania, tak my byliśmy krępowani w naszej ucieczce– konkretnie moja Dama, która potykała się co chwila o tę zasraną kieckę, powiewającą na wietrze niczym obietnica wiecznej miłości, oddania, wyuzdanego seksu i precli.

 

Mimo to udało nam się przejść granicę i dotrzeć na drugi kraniec rynku. Nie patrząc zbyt wiele wpadliśmy do domu o zielonych ścianach, z dużą koniczyną wymalowaną na frontonie. Szybko zaryglowałem drzwi i oparłem się o nie ciężko plecami, łapiąc urywany oddech i nasłuchując dźwięków z zewnątrz.

 

– Dzień dobry – powiedziała starsza pani, stojąca na końcu spowitego w miękkim cieniu korytarza. Moja uwaga z uszu nastawionych na zewnątrz przeniosła się na wzrok. Zaskoczony próbowałem rozeznać, z kim miałem do czynienia i gdzie właściwie się znajdowałem. Mrużąc oczy dostrzegłem po prawej stronie wiodące na górę schody, zaś dalej, za plecami witającej nas kobiety, wejścia do co najmniej trzech pokoi, jasno rozświetlonych przez szerokie okna. Wnętrze urządzone było w dobrej jakości drewnie, najpewniej dębowym.

 

– Dzień dobry – odparłem, próbując uspokoić dyszenie – czy może nam Pani powiedzieć, gdzie jesteśmy?

 

– To jest dom Gwynn aep Dyffryn – odparła z uprzejmym uśmiechem gospodyni, jakim zapewnie obdarzała wszystkich nowo przybyłych gości. Opuściła lewą rękę na drewniany stolik, na który padało światło z okienka nad drzwiami sprawiając wrażenie, jakby jaśniał tajemniczą poświatą tysiącletniego dębu, ściętego w zaczarowanym lesie tylko po to, aby wyciosać z niego właśnie ten stolik.

 

– To dobrze – opuściłem głowę na pierś w geście ulgi, po czym zwróciłem się do Niej – jesteśmy w Irlandii.

 

– Czy mogę skorzystać z toalety – zapytała Dama z porozumiewawczym, acz lekko zakłopotanym uśmiechem. Gospodyni wskazała jej kierunek otwartą dłonią. Podążyłem za nią, chociaż perspektywa miesiąca miodowego w ubikacji nie była dokładnie tym, co miałem na myśli. Życie jednak różnie się układa.

 

Toalety oznaczone były figurami z szachów– na metalowych tabliczkach wyryte były goniec, konik i inne symbole. Chociaż Ona pewnie zdążała w kierunku przejścia oznaczonego gońcem, ja poczułem się zdezorientowany. Kątem oka dostrzegłem mojego kumpla z liceum, grającego w pokera w jednym z sąsiednich pokojów. Ubrany był w elegancki, choć nieco niedbały w formie sweter, w jednej dłoni trzymał karty, a w drugiej szklaneczkę Johnny Walkera.

 

– A Ty co, znowu nie wiesz, jak się zachować? – zapytał z wyrzutem. Nigdy specjalnie go nie lubiłem. Może dlatego, że wprowadzał mnie w zakłopotanie swoim pretensjonalnym stylem bycia. W tym momencie figury nabrały sensu i już wiedziałem dokładnie, gdzie jest męska ubikacja. „Seks może poczekać, pierw muszę się wysikać” – powiedziałem do siebie w myślach.

 

Gdy tak stałem nad muszlą, obserwując jak złotawe kropelki oddzielają się od wartkiego strumienia, by zakończyć swój krótki żywot roztrzaskując się o twardą powierzchnię muszli, zastanawiałem się nad jedną rzeczą. Co właściwie było w tym czarnym plecaku na schodach?

Koniec

Komentarze

 Niedługo brnąłem dalej po pochyłej ścianie, niczym po rumowisku cegieł i kamieni, które uchodząc spod moich butów staczały się z łomotem w dół. - czyli jak? krótko?


 Kiedyś już byłem w tej wieży. Charakterystyczne białe znaki na tej pochylni, niczym wyrysowane kredą pasy ruchu, biegły skośnie raz w lewo, raz w prawo. Całość odbiła się echem w mojej pamięci jak dźwięk moich kroków odbijał się od ścian wieży. Rycerze byli coraz bliżej, ale ja byłem na znajomym gruncie. - powtórzenia


 Obmacałem go, zastanawiając się, co w nim jest- gdy jednak coś w środku poruszyło się gwałtownie, odskoczyłem zataczając się niebezpiecznie w tył. - pomysł z myślnikiem nie podoba mi się


 Wkrótce jednak zdali sobie sprawę, że to tylko dywersja i ruszyli dalej. Ja zaś ruszyłem ku nim z czarnym, wyszczerbionym, plastikowym grzebieniem w dłoni.


 Pierwszy zaatakował rycerz miotający młotkiem, ważącym około 10 kilogramów. - nie będę się czepiał, skąd bohater wie, ile ważył młotek. Chcę tylko zaznaczyć, że liczebniki zapisujemy słownie.


To tylko kilka przykładów, błędów jest więcej i do tego brakuje sporo przecinków. A opowiadanie nie podobało mi się. Jak dla mnie to takie pisanie dla pisania. Może innym czytelnikom bardziej przypadnie do gustu.


Pozdrawiam

Mastiff

około 10 kilogramów - liczebniki słownie

wysublikmowanego pedalstwa - literówka

Dzień dobry – odparłem, próbując uspokoić dyszenie – czy może nam Pani powiedzieć, gdzie jesteśmy?
- To jest dom Gwynn aep Dyffryn – odparła z uprzejmym uśmiechem gospodyni - pani małą literą, to nie list. W sąsiadujących zdaniach powtórzenia

To dobrze – opuściłem głowę na pierś w geście ulgi - Opuściłem

Wygląda, że opowiadanie jest zapisem snu. Mnie także nie porwało. 

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Początkowo chciałem wypunktowac wszystkie potknięcia, lecz jest ich zbyt wiele.

Dotarłem jedynie do połowy opowiadania, bo... jest, moim zdaniem, potwornie nudne. Dodam, że ":P" w tytule odstrasza i zniechęca. Usuń to, dobry człowieku.

Sorry, taki mamy klimat.

":P" w tytule? Czytelnicy Bravo Girl wjechali nam na salony? Patrząc na powyższy tekst, do drugiej części dodaj ":(".

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

:P

 

Dzisiaj dotarłem gdzieś do 1/3 i z nudów przestałem czytać (z nudów i lenistwa, bo nie chce mi się przeprowadzać łapanki, a widzę, że trzeba). Ale może jakimś cudem jutro zapałam wiarą w to, że tekst będzie wyglądał inaczej. Chociaż wątpię.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Wreszcie i kamienna pochylnia, po której się wdrapywałem, skończyła się --- określenie "skończyła się" jakoś mi nie odpowiada...

i ruszyli dalej. Ja zaś ruszyłem ku nim z czarnym

Ten z podstępnością żmiji chciał dźgnąć mnie długą --- żmii.

 

W wielu wypadkach zdania są budowane w sposób, który nie pozwala się skupić na przyjemności lektury. 

Pozdrawiam.

Cześć,

Nie wiem, czy wypada pisać komentarze do własnego tekstu, ale kilka uwag:

1) BARDZO zależy mi na wyjaśnieniu jedynego istotnego dla mnie komentarza domka (12:49) o konstrukcji zdań- to rzeczywiście jest mój problem i nie bardzo wiem, w czym konkretnie tkwi

2) niektóre powtórzenia są jednak zamierzone (np. w zdaniu Całość odbiła się echem w mojej pamięci jak dźwięk moich kroków odbijał się od ścian wieży.), większość rzeczywiście nie

3) co do tego, czy nudne czy nie- nie wiem, jakoś nie uznaję takich argumentów, to indywidualna kwestia; tym bardziej, że da się zauważyć instynkt stadny wśród niektórych komentujących :)

DZIĘKUJĘ wszystkim za recenzje, następny tekst będzie zawierał mniej błędów. Opowiadanie rzeczywiście jest zapisem snu i to dość dosłownym.

Pozdrawiam!

- Czy mogę skorzystać z toalety – zapytała Dama z porozumiewawczym, acz lekko zakłopotanym uśmiechem. Gospodyni wskazała jej kierunek otwartą dłonią. Podążyłem za nią, chociaż perspektywa miesiąca miodowego w ubikacji nie była dokładnie tym, co miałem na myśli.  

- Czy mogę skorzystać z toalety – zapytała Dama (...).  --->  Brak pytajnika, pomimo wyraźnego zaznaczenia, iż Dama zadaje pytanie. To błąd interpunkcyjny i błąd redakcyjny.  

Gospodyni wskazała jej kierunek otwartą dłonią. Podążyłem za nią, chociaż (...).  --->  podążyłeś za dłonią? Wpadłeś w pułapkę zaimkową, bo zastosowałeś skrót myślowy, dopuszczalny w mowie potocznej, ale nie w języku literackim, w partii narratorskiej. Pułapka polega na tym, że zaimek odnosi się do ostatniego przed nim rzeczownika, zgodnego pod względem rodzaju i liczby. Jak uniknąć wpadki takiej, jak w cytacie? Dama zapytała, gospodyni wskazała kierunek, więc jasnym jest, iż Dama ruszyła we wskazanym kierunku, a Ty poszedłeś za Damą. Wystarczyło napisać: podążyłem za Damą --- albo, chociaż to nieco trudniejsze dla czytelników rozwiązanie, podążyłem za Nią, wszak pisałeś przedtem o Niej, używając zaimka pisanego dużą literą...  

(...) perspektywa (...) nie była dokładnie tym, co miałem na myśli.  ---> niepotrzebny i kolokwialny wtręt "dokładnie". Masz coś na myśli, więc niejako wiadomo, że myślisz "dokładnie" o tym czy tamtym. Na domiar złego, jak pisałem, zwrot ten należy do kolokwializmów i w partii narratorskiej nie jest mile widziany. Końcówkę zdania należy, sądzę, zmienić w taki na przykład sposób: (...) perspektywa (...) nie należała do najprzyjemniejszych / nie zgadzała się  / nie odpowiadała moim rzeczywistym oczekiwaniom / spodziewaniom.  

To są, można powiedzieć, typowe pomyłki i niedoróbki w dziele składania zdań gładkich i płynnych. Jak unikać takich potknięć? Brać przykład z dobrych autorów, zaglądać do słowników (polecam te na stronie PWN-u), i trenować, trenować do skutku. Aha --- dużą pomocą bywa ktoś dobrze "oblatany" w polszczyźnie, kto przeczyta Twój tekst przed publikacją.

Byłam, przeczytałam. Podobnie jak Bohdan pozwolę sobie zauważyć, że nie przepadam za pisaniem dla pisania. Tekst jak dla mnie powinien mieć spójną, logiczną fabułę. Sposób pisania też niestety nie zachęca. Ale tym już koledzy wyżej się zajęli...

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka