- Opowiadanie: meldran - Zwykły dzień

Zwykły dzień

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zwykły dzień

Wyszedłem na polną ścieżkę prowadzącą do mrocznej ściany lasu o godz. 07.30. Nad głową czarne wrony (jak zwykle o świcie w Florencji) chrypią zawodząco. Wolę nie domyślać się sensu tych dźwięków. Chmury niczym grafitowy całun otulają pole. Człapię oganiając się od chmar komarów i meszek. Mijam miejsce ekscytującej przygody z Kobietą, przechodzę obok skamieniałych mieszkańców Florencji o twarzach przyprószonych mchem. Krople rosodeszczu spływają mi po policzkach. Nie wiem po co idę, nie znam sensu (nigdy nie znałem), nie wiem też dlaczego na połamanych końcówkach żyta rozrzucone w upiornej mozaice kłapią na mnie mięsiste usta, mrugają lubieżnie groteskowo okrągłe oczy. Przechodzę obok statuy wolności obejmującej czule kolumnę Zygmunta. Podnoszę brwi, lekko zdziwiony, po czym podnoszę je ponownie lekko zdziwiony moim zdziwieniem.

Dochodzę do ściany lasu o godz 07.45. Drzwi pomiędzy dwoma sosnami otwierają się przede mną trzeszcząc głucho. Wchodzę przez nie do środka. Znajduję się w eliptycznej sali bez drzwi i okien. Drzwi, którymi wszedłem, zniknęły. Sala pokryta jest odłażącą płatami kolorową tapetą upstrzoną gęsto ustami i oczami, które widziałem na polu. Poczułem się nieswojo. Po raz pierwszy od bardzo dawna, serce przyśpieszyło rytm. Nie było to jednak przerażenie, raczej lekkie zaniepokojenie. Podejrzewam, że głównie w związku z ograniczeniem swobody spaceru. Usiadłem na podłodze z plastikowych krzykliwych paneli. Siedziałem tak do godz. 8.30 wpatrując się w mozaikę wzorów na tapecie, próbując odkryć jakąś prawidłowość w tej kompozycji. Nie odkryłem nic istotnego. Wstałem lekko znudzony (i nieco zaskoczony tym znudzeniem) i zacząłem obchodzić salę dookoła wzdłuż ścian. Przy okazji liczyłem kroki. O godz. 10.00 zauważyłem ruch na ścianie. Usta zaczęły kłapać lubieżnie, oczy mrugać znacząco. Trochę z nudów, trochę z przekory, sam również zmusiłem swoje analogiczne organy do podobnych zachowań. Zwróciłem przy tym uwagę na specyficzny odgłos, który wydawały moje usta. Coś jak fale poruszane monsumem w zminiaturyzowanym morzu zamkniętym na talerzu.

Na korespondencyjnej wymianie odgłosów z naściennymi organami zeszło mi do południa. W samo południe sięgnąłem po rewolwer, żeby stoczyć korespondencyjny pojedynek z Clintem Eastwoodem. Jak zwykle przy tej okazji nie mogłem powstrzymać się od drobnego oszustwa. Odwróciłem się mianowicie przy 9 kroku i wpakowałem w Clinta cały magazynek. Podszedłem do jego podziurawionego ciała, i przetrząsnąłem mu kieszenie w poszukiwaniu papierosów. Miał ostatniego, wypaliłem go ze smakiem, zdziwiony odczuwaną przy tym przyjemnością. 12.10. NA suficie sali pojawiła się Dama z łasiczką. Odrażająca persona. Mrugnęła do mnie porozumiewawczo okiem prawym a w kąciku jej mięsistych ust pojawiła się bańka ze śliny. Odwróciłem się z odrazą (zdziwiony tak silną emocją). Ponowiłem swój obchód wzdłuż ścian, ale nic się działo. Usta i oczy jak naskalne freski jaskini Lascaux zastygły w bezruchu. Kierowany gwałtownym impulsem wszedłem w pierwsze z brzegu usta. Poczłapałem po zastygłej lawie języka i wskoczyłem w studnię przełyku. Spadałem trochę, muszę przyznać ze zdziwieniem, że przyjemne było to lekceważenie grawitacji. Spadłem na polną ścieżkę po drugiej stronie lasu. Lekko siąpił chłodny deszczyk, na niebie szary całun. Godzina 13.00. Usiadłem pod liściem łopianu, zjadłem przydrożną jeżynę i rozpocząłem sjestę. Śniło mi się, że mieszkam w pudełku zanurzonym w betonie w towarzystwie kobiety i dziecka. Wstaję rano rozkaz budzika, idę do łaziebnej komory pudełka i myję zęby. Jadę samochodem do pracy i przeżywam emocje związane z awansem. Wracam do domu, jem obiad i wychodzę z dzieckiem na plac zabaw. Rozmawiam z kobietą o nowym mieszkaniu, i grillu z sąsiadami w najbliższa sobotę. Piję wieczorem parę piw, uprawiam sex, myję zęby i zapadam w sen bez snów.

Godz. 16.00. Budzę się wśród deszczu na polnej ścieżce. Wstaję. Zdejmuję ubranie bo trochę mi ciąży. Idę nagi przez pole po drodze mijając kamienne posągi mieszkańców Florencji. Wrony bezczelnie wyraźnie wykrzykują moje imię. Na końcówkach żyta kłapią mięsiste usta i rotują elipsoidalnie gałki oczne. Statua Wolności pożera Zygmunta. Dochodzę na teren naszej posesji. Odbieram z rąk Inżyniera Hansa duży, szorstki ręcznik w kolorowe prążki. Wkładam go sobie do ust i przełykam ze smakiem. Pierwszy porządny posiłek dzisiejszego dnia. Jest godz. 18.00. Razem z Hansem wchodzimy do chaty. Widzę Szkapę grającego w mdłości z Sartrem. Obydwaj wymiotują regularnie na stół wydając na przemian okrzyki tryumfu i rozpaczy.

Rozpalam w piecu dwoma drewnianymi szachownicami i z poczuciem ciekawie spędzonego dnia zanurzam się w Tartar mojego lekko nadgryzionego przez szczury barłogu. Jest mi dobrze, odkrywam ze zdziwieniem.

Koniec

Komentarze

Przykro mi, ale muszę to napisać. Ten tekst (bo to nie jest opowiadanie) to totalny bełkot. To granitoidowo-grafomański monolit. Tego nie da się czytać. Nie rozumiem ani słowa z Twojego pseudotekstu. A może inaczej: pojedyńcze słowa rozumiem, zdań już niestety nie.

 

>> Wyszedłem na polną ścieżkę prowadzącą do mrocznej ściany lasu o godz. 07.30. Nad głową czarne wrony (jak zwykle o świcie w Florencji) chrypią zawodząco. Wolę nie domyślać się sensu tych dźwięków. Chmury niczym grafitowy całun otulają pole. Człapię oganiając się od chmar komarów i meszek. Mijam miejsce ekscytującej przygody z Kobietą, przechodzę obok skamieniałych mieszkańców Florencji o twarzach przyprószonych mchem. Krople rosodeszczu spływają mi po policzkach. Nie wiem po co idę, nie znam sensu (nigdy nie znałem), nie wiem też dlaczego na połamanych końcówkach żyta rozrzucone w upiornej mozaice kłapią na mnie mięsiste usta, mrugają lubieżnie groteskowo okrągłe oczy. Przechodzę obok statuy wolności obejmującej czule kolumnę Zygmunta. Podnoszę brwi, lekko zdziwiony, po czym podnoszę je ponownie lekko zdziwiony moim zdziwieniem. << --- Wymieniać błędów nie ma sensu. Bo wszystko jest źle.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego od mniej więcej połowy tekstu zacząlem chichotać i nie mogłem tej niewytłumaczalnej reakcji powstrzymać.  

Podejrzewam, że to mogła być pewnego rodzaju samoobrona...

To brzmi jak trochę bardziej uporządkowany Urinov...

 

Tak czy owak, może nadaje się dla fanów gatunku, jednak mnie się nie podoba. Osobiście nie widzę celu w pisaniu podobnych rzeczy. Cenię sobie prostotę i opowiadania posiadające początek, rozwinięcie i zakończenie, i to na dodatek połączone ze sobą, wynikające z siebie. Tutaj - odpadam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Mkmorgoth, rozumiem mechanizm tego rodzaju opinii, jednak edukacyjnie nadmienię, że  taki tani radykalizm bez żadnego, najmniejszego uzasadnienia, nie przynosi Ci chluby. Mógłbym podjąć dyskusję z oponentem merytorycznym, jednak w Twoim przypadku merytoryka jest równie abstrakcyjna, jak możliwości zrozumienia tego jak piszesz "tekstu". Jakby etykieta tekst w opozycji do etykiety "opowiadanie"  mała jakikolwiek sens :)

AdamKB, też nie potrafię tego wytłumaczyć, jednak w przeciwieństwie do Ciebie, nie uznaje tego faktu za problem wymagający pisania opinii na forum :)

josheim dziękuje za opinie mającą sens. I mimo że nie pałasz zachwytem, szanuję Twoje zdanie.

Mi to opowiadanie przypomina trochę obrazy kubistów. Jak zauważyła joseheim, może się podobać fanom gatunku, jednak mi od obrazów kubistów krwawią oczy gdy zezuję żeby dopatrzeć się w nich jakiegoś sensu. Tu tak źle nie jest, ale i tak tekstu nie zrozumiałem i nie przypadł mi szczególnie do gustu. Ja też wolę bardziej uporządkowane teksty.

Pozdrawiam.

Proszę, nie dodawajcie w opowiadaniach wyjaśnień czy tego rodzaju rzeczy w nawiasach. Proszę...

@meldran

 

Chłopie, tak się składa, że trochę już naczytałem różnych testów: opowiadań, esejów, prac magisterskich czy innych. Więc nie widzę niczego złego czy etykieta "tekst" niż "opowiadanie" zostało tutaj użyte w sposób bezsensowny. Twój teskt nie ma nic wspólnego z opowiadaniem. Nawet nie ma nad czym pracować, bo popełniasz podstawowe błędy, które powinineś już poznać, rozróżniać i eliminować. Przykłady: LICZEBNIKI zapisujemy w literaturze ZAWSZE SŁOWNIE !!!

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Mkmorgoth to że przeczytałeś troche tekstów, nic nie znaczy. Czepiasz sie pierdół nie potrafiąc wymęczyć merytorycznej krytyki. To w moim przekonaniu oznaczać moze jedno. Nie masz predyspozycji do bycia krytykiem :) I choćbyś nie wiem ile przeczytał nie rokuję Ci radykalnej zmiany w tym zakresie.

Mkmorgoth to że przeczytałeś troche tekstów, nic nie znaczy. Czepiasz sie pierdół nie potrafiąc wymęczyć merytorycznej krytyki. To w moim przekonaniu oznaczać moze jedno. Nie masz predyspozycji do bycia krytykiem :) I choćbyś nie wiem ile przeczytał nie rokuję Ci radykalnej zmiany w tym zakresie.

Jeśli miało być poetycko, to wg mnie wyszło dziwnie i ciężko.

Yoss dzieki za merytoryczną opinię. Z tymi kubistami jesteś blisko. Rozumiem, że może sie nie podobać, tak jak nie podobają sie obrazy kubistów, czy dzieła turpizmu :) Ale to taka impresja oniryczna trochę. pozdrawiam.

Podejrzewam, że to mogła być pewnego rodzaju samoobrona...

 

Owszem --- tak zwana samoobrona przeciętnego umysłu przed sztuką, czy --- może lepiej --- flirtem umysłu artystycznego ze sztuką, chwilowym jak wspomniany w tekście chłodny deszczyk, owocującym powyższym Zjawiskiem.

Zwielokrotnienie ironii --- nałożenie jednych na drugie --- jak najbardziej może utrudniać odebranie tekstu, w szczególności awangardyzującego, niemniej jednak Autor --- jak zgaduję, w skądinąd zasadnej obawie --- pozostawił dość wyraźne ślady. Tytuł. Przemienieni w kamień florentczycy. Poczucie szczęśliwego dnia. Tartar barłogu. Zdziwienie.

Ponowne prześledzenie tekstu --- z wzięciem pod uwagę powyższych słów-kluczy --- pozwoli wyłapać abstrakcyjny, umykający przeciętnej logice, sens. Zintensyfikowany absurd odsłania trudną prawdę, jakże dobitnie podkreśloną ostatnim akapitem.

Jedno jednak, czego nie rozumiem --- pojedynem z Clintem. Czyżby chodziło o imperatyw zła, immanentny człowiekowi? Czy może...

Autorze --- jesteś może z Gdańska? Niedawno gościła u nas wystawa rysunków Giovanniego Battisty Tiepolo. Wyczuwam w tekście jej dalekie echa. Taki intertekstualizm byłby niezapomniany.

O Goi nie wspomnę --- to wszak oczywiste.

El sueno de la razon produce monstruos...

pozdrawiam

I po co to było?

Przeczytałam, z pewnym takim zdumieniem, fragment traktujący o piętnastominutowej wędrówce polną ścieżką. Człapie Autor. Jest to wycieczka we mgle, wśród figur i miejsca. Ponieważ Autor w porę ostrzegł, że nie wie po co idzie a ja chwilę później, zdziwiona coraz bardziej, zgubiłam brwi, wzrokiem postanowiłam odprowadzić Autora do ściany lasu, i już mu nie towarzyszyć. To było piętnaście najgorszych minut w moim życiu.  

 

Wyszedłem na polną ścieżkę prowadzącą do mrocznej ściany lasu o godz. 07.30. – Liczby zapisujemy słowami, nie stosujemy skrótów.

 

Chmury niczym grafitowy całun otulają pole. – Rozumiem, że na pole opadła mgła, przypominająca całun narysowany ołówkiem. ;-)  

 

Mijam miejsce ekscytującej przygody z Kobietą… – Domyślam się, że przygoda z bezimienną panią była nader ekscytująca i Autor pamięta Kobietę. ;-)  

 

…przechodzę obok skamieniałych mieszkańców Florencji o twarzach przyprószonych mchem. – Czyżby mieszkańcy Florencji byli mimowolnymi świadkami tej ekscytującej przygody z Kobietą, skutkiem czego ulegli petryfikacji? ;-)

 

Krople rosodeszczu spływają mi po policzkach. – Czy rosodeszcz, to coś bardziej jak rosomak, czy raczej rosołek? ;-)  

 

Nie wiem po co idę, nie znam sensu (nigdy nie znałem), nie wiem też dlaczego na połamanych końcówkach żyta rozrzucone w upiornej mozaice kłapią na mnie mięsiste usta, mrugają lubieżnie groteskowo okrągłe oczy. – Martwi mnie niewiedza Autora, ale rozumiem jego zagubienie – też się tak czuję. Rozum podpowiada mi, że na życie mogą siedzieć badylarki; kłapią i mlaskają, bo jedzą ziarna zboża; ich oczy też mrugają, ale skłaniałabym się raczej ku określeniu, że mrugają żarłocznie i, tu zgadzam się z Autorem, wygląda to groteskowo. ;-)

 

Podnoszę brwi, lekko zdziwiony, po czym podnoszę je ponownie lekko zdziwiony moim zdziwieniem. – Ja również podnoszę brwi, lekko zdziwiona, że mi spadły na podłogę – chyba z wrażenia – po czym podnoszę je ponownie, bo mi się z dłoni wysmyknęły i ponownie upadły. ;-)  

 

Dochodzę do ściany lasu o godz 07.45. – Gdyby Autor był uprzejmy podać prędkość z jaką człapał, moglibyśmy obliczyć, jak długa była polna ścieżka. ;-)

Liczby nadal zapisujemy słownie, nadal nie stosujemy skrótów.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A mi nawet się podobało. Chociaż to może nie jest właściwe słowo - zaciekawiło, o tak lepiej. Na pewno jest to tekst wyróżniający się wśród innych, pod pewnymi względami lepszy, pod innymi gorszy, ale na pewno warty zatrzymania się przy nim. 

...ale te nawiasy, to chyba nie był najlepszy pomysł. ;)

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Nie moja bajka, więc zostawiam tylko ślad, że przeczytałem.

Podnoszę brwi, lekko zdziwiony, po czym podnoszę je ponownie lekko zdziwiony moim zdziwieniem.    -  A kiedyż ci spadły, że podniosłeś Autorze ponownie?

 NA suficie sali pojawiła się    -      Trochę się pospieszyłeś. NA takie rzeczy to ja nie pozwalam :)

Odwróciłem się z odrazą (zdziwiony tak silną emocją)   -   A może lepszy by był przecinek?

Wstaję rano rozkaz budzika,   -   Hy?

uprawiam sex,    -     a może seks?

Wrony bezczelnie wyraźnie wykrzykują moje imię.   -   Specjalnie je ożywiłeś, czy nie? Bo powinno być kraczą albo wykrakują, nie wiem, ale na pewno nie tak jak jest.

Przechodzę obok statuy wolności obejmującej czule kolumnę Zygmunta.   a później   Statua Wolności pożera Zygmunta.  - Zdecyduj się, Autorze. Poprawna jest druga forma, jak chcesz wiedzieć.

 

 

A tak ogólnie to to zakrawa na sprawozdanie. Nie do końca udane, zresztą. 

Szanowny Autorze, ja jednak uważam, że mam prawo skomentować dowolny utwór w dowolny, byle nie wprost chamski i obraźliwy, sposób, tak jak Ty masz prawo wstawić tutaj dowolny tekst, dający zaliczyć się do fantastyki. Tak więc, zamiast komentować mój komentarz, zastanów się, jeśli zechcesz, dlaczego chichotałem. Pozdrawiam...  

Drogi syfie, nie mam sobie za złe przeciętności mego umysłu w tej, czyli interpretatorskiej, materii. Poglądy na to i owo mam już od dawna skrystalizowane i przestały mnie bawić / interesować rebusy oderwane od rzeczywistości. To, oczywiście, taka luźna uwaga na marginesie...

Drogi syfie, nie mam sobie za złe przeciętności mego umysłu w tej, czyli interpretatorskiej, materii. Poglądy na to i owo mam już od dawna skrystalizowane i przestały mnie bawić / interesować rebusy oderwane od rzeczywistości. To, oczywiście, taka luźna uwaga na marginesie...

 

Przecież żartowałem ; ))

pozdrawiam

I po co to było?

Meh, już myślałem, że się pobijecie.:)

chamski i obraźliwy, sposób,   -  Przed sposób nie powinno być przecinka.

Nie --- strollowałem --- niechcący --- nie tę osobę, którą chciałem ; )

Wydaje mi się poza tym, że błędów w komentarzach wytykać się raczej nie powinno --- za duże ryzyko zejścia w dygresje oraz argumentację ad personam.

pozdrawiam

I po co to było?

:-)  O ile to naprawdę błąd, ten przecinek...  :-)   

syf.ie, nie przejmuj się.

Wesołych Świąt!

Regulatorzy

"To było piętnaście najgorszych minut w moim życiu."Jestem niezmiernie zasmucony faktem, że mój skromny tekst wywołał w Tobie aż tak silne emocje :)

" Martwi mnie niewiedza Autora, ale rozumiem jego zagubienie"  To przecież oczywista oczywistość, że bohater opowiadania jest jego autorem :)

"Czy rosodeszcz, to coś bardziej jak rosomak, czy raczej rosołek? ;-)" - wiem że wyda Ci się to niezwykłe i niewiarygodne, jednak zapewniam, że rosodeszcz nie jest ani rosołkiem, ani rosomakiem.

"Ja również podnoszę brwi, lekko zdziwiona, że mi spadły na podłogę –– chyba z wrażenia –– po czym podnoszę je ponownie, bo mi się z dłoni wysmyknęły i ponownie upadły. ;-)" - w sposób zapewne niezamierzony nawiazałaś do znakomitych opowiadań Julio Cortazara. Tam też takie dziwne rzeczy się działy, a może nawet dziwniejsze. Gorąco polecam. Chociaż z tak wrażliwą naturą ...

"Gdyby Autor był uprzejmy podać prędkość z jaką człapał, moglibyśmy obliczyć, jak długa była polna ścieżka. ;-)" Autor popełni tą uprzejmośc i zapyta się bohatera tekstu, gdy tylko go spotka. 

AdamKB

Szanowny interlokutorze. Zgadzam się w pełni z Twoim prawem do komentowania tekstów, jednak gdy komentarz zawiera jedynie łapanie za nogawkę - to takie sformułowanie Witkacego, żeby ubiec Twój  potencjalny niepokój poznawczy - wówczas odbieram to jako forumowe trollowanie i tak też traktuję.

syf.

Dziekuję za ciekawą opinie. Niestety nie jestem z Gdańska, ta intertekstualność aż tak daleko nie sięga :) 

Do wszystkich

zgadzam się ze wszelkimi uwagami dotyczącymi błędów warsztatowych. Nawiasy, błędy stylistyczne, liczebniki - chociaż tutaj akurat cyfry były zamierzone. 

Rozumiem też uwagi krytyczne, które mają charakter merytoryczny. Pozostałe, tanie złośliwostki i klasyczne czepialstwo, jedynie mnie bawią.

Chciałbym Wam przypomnieć oczywisty truizm, że fantastyka ma rozmaite oblicza. Jednym z nich jest zabawa konwencją, deformacja pewnych porządków, nawet logicznych. Oto kilka synonimów przymiotnika fantastyczny:

fikcyjny, nieprawdopodobny, niestworzony, zmyślony, dziwaczny, zadziwiający, fantastyczny, kosmiczny, kuriozalny,nadzwyczajny, niesamowity, niewiarygodny, szczególny

Do refleksji :)

pozdrawiam

Już niedługo w podręcznikach do języka polskiego dla gimnazjum.

Nowa Fantastyka