- Opowiadanie: Elfinder - O, wypędzaniu diabła na Podlasiu

O, wypędzaniu diabła na Podlasiu

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

O, wypędzaniu diabła na Podlasiu

I

 

W karczmie oprócz smrodu rozlanego piwa, potu gości, pomniejszych rozrób, oraz gier w kości starych hultajów, zdumiewał widok wiejskich proroków.

Oto, grupa religijnych fanatyków siadła przed kominkiem i na zmianę puszczała kwieciste bąki, po bigosie. Debatowali potem nad jakowymi zwidziskami mających los ziemi wieszczyć – ten, opisywał papieża i nowa bullę, ten znowu smoka, co zgwałcił świętego Jerzego, inny widział Twardowskiego na pieczonym kogucie.

„Swojsko, ciepło i biesiadnie prawie, jak w domu” – pomyślał krasnolud, gdy karczmarz – chłopisko grube, łyse, a przepocone ze ściera na ręce i pałka wystającą zza fartucha – skłonił nisko głowę.

– Waszmość, co zamawia? Czy, jeno zbłądził i drogi powrotnej szuka? – gospodarz grzecznie rzucił uwagę

Krasnolud niechętnie, ale dla świętego spokoju zamówił udziec barani, a dla popitki kufel piwa.

– Płaci z góry? Inaczej darmozjadom do posiłku razy dokładamy! – karczmarz pomacał pałkę, siwobrody pomyślał o schabowych i, rzucił na stół ministranta, a nań położył plebana. Poszurał monetą o monetę, zarechotał rubasznie.

Karczmarz zgarnął należne i burcząc pod nosem coś o świętokradztwie zniknął za barem. Nim jednak minęło trzecie pyknięcie fajki, a myśl nie oderwała od cycka krasnoludzkich nałożnic, gospodarz w obstawie trzech oprychów stanął przed siwobrodym i zażądał na powrót zapłaty.

Ten delektował się zielem zupełnie ignorując właściciela.

– Płaci, albo pieprz za drzwiami zbiera?! – „gospodarz jest coraz bardziej elokwentny” przebiegło w głowie gościa

– Zapłaciłem gospodarzu. I do teraz za należne nie dostałem strawy – odpowiedział niby sennie, niby wyrwany z zamyślenia, lecz dłoń pod płaszczem zacisnął na rękojeści młota

– Płaci, albo taniec z gwiazdami odstawi – wskazał na Cyryla i chłopaków.

Cyryl postąpił krok do przodu, pochwalił brakiem uzębienia, nieświeżym zapachem, oraz kilku dniowym zarostem.

Dość miłe chłopie pomyślał krasnolud i żal ścisnął jego serce. Nie miał nic do Cyryla, Cyryl miał interes zbieżny z interesem karczmarza, a to niechybnie wpływało na ciężar sakiewki.

Siwobrody splunął przez okno. Znowu musiał wyłożyć pałkę na stół i dojść do konsensusu – kogo interes jest większy i kto komu należycie obciągnie palkę skórą.

– Waszmości, macie do mnie sprawę. Rozprawiać zatem będziemy tu, czy na świeżym powietrzu?

– Zapłać za gościnę, dobry panie, albo język z pierza pawiego oskubiemy, – warknął karczmarz – bo my światowi ludzie! – zatupali, w karczmie zapanowała niezręczna cisza przerywana zgoła emocjonalnym popierdywaniem

– Ja waszej światowości nie neguje, zacni panowie – skłonił głowę – co, jeno waszą oślą pamięć. Ta choć marchew dostała i miast wziąć się do roboty, łaknie następnej. A jak, zapewne wiecie na pamięć osła najlepszy, kij samobij. Jak to w bajce.

– Pacz szefie, jakie harde gówno w gębie! – zakrzyczał Cyryl wstrząśnięty brakiem szacunku do szefa

– Krasomówca jego mać! Brać, co nasze i za drzwi z psiworem! – nakazał karczmarz, dając spokój zbędnym grzecznościom

Dwóch oprychów stanęło po bokach krasnoluda, Cyryl zamachnął pałą. Krasnolud od niechcenia sparował uderzenie młotem, puszczając dym nosem, zrobił obrót i nim następny z ciulów zdążył drgnąć, Cyryl dostał kopa w rzyć i wypadł przez okno. Ktoś przygrywał hiszpańskie rytmy pod kominkiem. Następna pała trafiła na tarczę krasnoluda, a że niewprawnie trzymana odbiła się i ugodziła właściciela w łeb. Trzeci skoczył do drzwi, usłużnie chcąc krasnoludowi zawczasu wyjście pokazać, lecz siwobrody pykając fajeczkę, wygiął, jak sułtańska nałożnica, schwycił go za jaja i szybko usadził pod stołem.

Rozległy się wiwaty, przekleństwa, oklaski, a co najważniejsze do uszu siwobrodego przylgnął miód.

– Jak to, mawiają ludzie tutejsi. Prości, a normalni!- karczmarz szczerzył zęby w uśmiechu, jakby mu kto w rzyć wkładał pieczonego befsztyka – Gość w dom, bóg w dom! – i ciepłą strawę z napitkiem na stole postawił.

Krasnolud iście wzruszony dobrocią gospodarza, przetarł palcem łzę spod oka i serdecznym uściskiem dłoni po którym chrupnęły karczmarzowi kostki podziękował za miłe powitanie. Zasiadł do posiłku, zaiste zgłodniał, a noc zapowiadała się długa.

Poza tym, żaden krasnolud nie lubi umierać z pustym brzuchem.

 

II

 

Rozpalone lampiony zdobne w święte panienki oświetlały strapiona twarz plebana sunącego na przedzie procesji. Za nim szły tłumy na kolanach trzymając różańce i pochodnie. Po bokach procesji sunęli biczownicy – w jednej ręce pejcz, a między kolanami bęben – na którym wybijali skoczny pątniczy rytm.

– Ach, piękne są widoki sielskiego żywota – zagadał pod nosem krasnolud racząc się widokiem ludycznej wiary – To chyba majowe? – dodał cicho

Pleban uniósł kropidło, procesja zamarła. Nawet goście i przemiły karczmarz razem z Cyrylem i chłopakami uklękli na podłodze. Wszyscy, jak jeden brat oczekiwali na słowa świętobliwego gapiąc w okno.

Krasnolud podrapał palcem po tyłku, nabił fajkę zerkając kątem oka na piersiastą żonkę gospodarza.

Ta, jak każda baba nie zdając sprawy z siły kuszenia odrzuciła włosy, wypięła piersi i przygładziła cnotliwie spódnice, poprawiła fartuch. Uklękła, żegnając zamaszyście.

Krasnolud oblizał usta, zęby zacisną na fajce, babka drgnęła niespokojnie.

– O, wy rozpasany ludu! – dobiegło karcenie zza okna – Boga w sercu nie macie, krnąbrni na duchu zło na ziemię sprowadzacie! Co noc, dybie zło na wszelkie świętości. Nachodzi dom boży i krew chrystusową z kielicha wychłeptuje, językiem diabelskim, bo jaszczurzym!

Rozległy się biadolenia, bicie w piersi, aż karczma w posadzie zadrżała. Płacz, lament i zgrzytanie zębów zagłuszyło koncert świerszczy za oknem.

– Jak mała musi być, wasza wiara, gdy Pan w swym gniewie nasyła okropności na dom boży?! Jak, bardzo odstaliście od nauk chrystusowych, aby diabeł miał prawo hulać na święconej ziemi?! Wiecie, ile teraz sól na rynku stoi?! – dodał wkurwiony

Pytania zgoła retoryczne, pomyślał krasnolud, zastukał lekko fajką w parapet. Rozległy się zniesmaczone szepty, że przybyszowi brak obycia, gdy święty człowiek gada. Siwobrody uniósł ręce w geście „dobrze, już dobrze będę cicho” i jak inni rozkoszował się przedstawieniem, a było co oglądać.

Pleban biegał we wściekłość niebieską ubrany wymachiwał rękoma, kadził, klął i płakał. Ustawiła pokornych w karnym szyku, niektórym pysznym pątnikom siadał na plecy i ujeżdżał – nucił przy tym „kiedy ranne wstają zorza”.

Karcił biczowników gardła nie szczędząc

– Jak się chłoszczesz ciulu! Oj, nie żałuj, nie żałuj miłości pana, bo chłosta miła jest Panu.

„Ech, bracia – pomyślał krasnolud – zapomnieliście, jak smakuje wolność. Pogubiliście prawa i oddani w kajdany przędziecie los robaka”

– A teraz, precz mi z oczu i wokół wioski beze mnie drogę krzyżową podług wszystkich trzynastu stacji po pięć, razy do świtania! A chyżo, a na jednej nodze, zasuwać raz, raz!

Pątnicy w dziwnych figurach kiwając na boki ruszyli tanecznie drogę krzyżową odprawiając.

 

**

 

Pleban dziarsko wszedł do środka, zmierzył zimnym okiem wiary zebranych, zrobił znak krzyża kropidłem. I o ławę poprosił.

– Ława, a syto i zaraz – zaklaskał w dłonie, karczmarz z żonką zniknęli w kuchni. Cyryl z chłopakami zgięci w pół ławę krasnoluda wskazali, na co siwobrody uniósł brwi ni to w zdziwieniu, ni speszony pytając w duchu „czymże zasłużyłem na tak, doborowe towarzystwo?”. Pleban oklapł zadkiem na stołku, zmierzył krasnoluda od stóp do głów.

– A, gdzie pochwalony?! – warknął mile

– Niech będzie pochwalony, pan nasz…

– Na wieki wieków! – przerwał pleban, zdobiąc uzurpowanym tytułem Pana pulchne lico.

„Nie z byle kim dano mi wieczór spędzić. Zaiste, wielka musi to być persona, gdyż nikt w karczmie nie kaszlnie, nie zaklnie, nie pierdnie” – zasadził trafna uwagę brodacz

– Osiadacie, czy przejazdem?

– Przejazdem, jeno.

– A, gdzie?

– Tajemnica.

– Przede mną nikt nie ma sekretów, – zagrzmiał wielebny – bo, gdy ja pytam sam Pan Bóg pyta!

– Istotnie, wielka jest siła Pana – odrzekł krasnolud głowę nisko kłaniając

– Gdzie?!

– Przed siebie w dal. Hen, gdzie dobry Bóg ręką wskaże – pleban widząc, że nie łatwo za język krasnoluda pociągnąć z innej beczki zaczął.

– A, przykazania kościelne zna!? Ha, ha, ha?! – zaśmiał się diabolicznie, uderzając pięścią w ławę

Krasnolud zakrztusił się dymem, sala zamarła wstrzymując dech w piersiach. Ktoś nie wytrzymał emocji, puścił bąka. Wielebny poczuł smak zwycięstwa. Przy stolikach po drugiej stronie robiono zakłady, kto kogo za łeb w debacie chwyci.

– Ja, tylko boskie znam – posępnie mruknął siwobrody

Pleban usiadł bliżej okna, co by nie zemdleć, gdyż słowa siwobrodego podziałały nań, jak woda święcona na diabła. Niezręczną sytuację przerwał karczmarz stawiając gąsiorek wina, dziczyznę z pieczonymi ziemniakami w skwarkach, a wszystko oblane sosem borówkowym.

– Smacznego! – powiedział i wycofał uniżenie

– Pokarm z ciężkim sercem przyjmuję. A boli, gdy przeżuwam, a przez gardło nie przechodzi. – gadał smakując skwarki z ziemniakami, gryząc mięsiwo.

– A to, czemu? – zapytał krasnolud wzburzony dogłębnie bólem wielebnego

– Diabeł brodzi po naszej ziemi, jak żuraw w sadzawce. Wykrada owies, szcza i sra w progi domostw. Bydło gwałci! Nawet kurom nie przepuści! Ludzie gadali, że ostatnio ofiarą był sparciały i leciwy kogut, Franciszka. Do dzisiaj biedaczysko nie pieje. Właściwie to, zdechł.

– A, ów diabeł, jak wygląda?

– Jak, to jak! – zakrzyczał pleban unosząc w dłoni kawał udźca, cała sala z trwogi schowała pod stoły – Toż, jak malowany! – zagrzmiał

Biesiadnicy wystawili głowę, by diabłu lepiej się przyjrzeć, pleban mile połechtany z werwą kontynuował

– Rogi kręcone z łba koziego wyrastają – przystawił dłonie do głowy – chodzi na dwóch nogach ludzką pozę prześmiewając! – przegryzł, przeżuł, wypluł tłuste – Ogon mu jaja obwiązuje, a beczy okrutnie i, tak gada… – tu, pleban wstał od stołu, podciągną sutannę i, podskoczył uderzając buciorami.

– Jeeeeebać beeeeedeeee, aż mi spuuuuchnieeee, a waaaam uschnieeee!

Szepty przebiegły salę, ktoś pobożniejszy trójcę święta na pomoc wezwał. Inny mniej religijny do ucha mu zabeczał.

– Takie, ludowe diabły, to zazwyczaj wychodzą z ludu, gdy na żarciu nie staje. Dziesięcina i inne sakramenta święte duszą piersi, aż człowiekowi powietrza ubywa. Samemu też diabłu garb od biedy wyrasta.

– Nasz diabeł żaden kaleka! Bez garbu po polach biega, aż wiatr świszczy! Żre i rucha, jebany łakomczucha!

– Ot, kozie utrapienie – burknął krasnolud w lekkim zamyśleniu

– Nasz, a pospolity! Utrapienie boże… – pleban złożył dłonie

– Ile, za pozbycie się utrapienia skłonni jesteście na stół łożyć? – zagadał ściszonym głosem, aż każdy z obecnych ucha ciekawsko nastawił.

– A po, co? – zapytał zdziwiony pleban, głos zniżając – Lud wierniejszy, pokorniejszy. Bojaźliwy przeto skłonny paść w ramiona Pana.

– Ale, czyż wioska nie będzie bardziej Bogu oddana mając w pamięci diabła poskromienie?

– Na, co komu sprawy komplikować?

– No, tak – krasnolud wcale się nie zdziwił, poznał następnego z wężowego plemienia

– Bo, skoro z diabłem można się ułożyć, to na co komu z Bogiem? Lud i tak wdzięczny niebiesiom będzie, że gorzej być, już nie możebne.

– Marnotrawnych synów Pan kocha. – mruknął krasnolud spoglądając na pulchne, spocone lico pasterza – A, gdybym diabłu wasze warunki przedstawił? Tak wiecie wielebny w dyplomatyczne tany poszedł?

– Nie Tobie z diabłem dysputy prowadzić. I skończże ten temat na Boga! – upomniał go nabożnie pleban, poklepał po ramieniu, łyknął wina, beknął.

Postawił znak krzyża.

Krasnolud zmrużył oczy i czując, jak zarobek ucieka koło nosa, a o porozumienie z tutejszą władzą daleko, zawołał.

– Zatem zgoda, niech stracę! – walną pięścią w stół – Sakiewka srebrnych pecówek, a wygonię diabła z pól i domostw na cztery krańce świata!

– Oj,… – pisnął wielebny – a po, co? I ażeby, tak daleko? – schwycił krasnoluda za brodę i, do ucha słówko szepnął – Zrozum chciwy brodaczu, że każda wioska diabła musi mieć, na tym prestiż wzrasta, lud rozumie więcej, choćby i tylko trochę. Zrozum, na litość boską, że darów odtrącać nie idzie. Tylko głupi tak czynią Panu bluźniąc w oczy!

Krasnolud uszczypnął za policzek plebana, dmuchnął dymem w oczy.

– Zrozum mnie wielebny. Krasnoludy nie mają daru bycia świętojebliwymi, tedy i Panu na ręce spoglądamy, by rogatemu nadto nad ludem nie nadał władzy.

– Niech Cię diabli porwą…. – warknął wielebny i, wstał od stołu, nie zdążył odejść, a krasnolud wprawnie oderwał sakiewkę przywiązaną sznurkiem do pasa.

Podrzucił w dłoni, sakiewka zabrzęczała, a syto, a dźwięcznie.

– Jezusowa! – rzekł zadowolony krasnolud – Oto, nazywam zapłatą Pana, wobec sług jego!

Wielebny zasłabł.

Krasnolud nabił fajeczkę, podziękował grzecznie za gościnę, zapytał o drogę do chaty ostatniej ofiary diaboła i kłaniając nisko biesiadnikom, ruszył w trakt na czorta zapolować.

 

III

 

Chłop wyskoczył spod pierzyny, babie swej każąc pod łóżko wleźć i nie dychać, choćby mu w dupsko rozgrzane żelazo wkładano. Narzucił pośpiesznie portki, na bosaka podbiegł do drzwi.

– Kogo diabeł niesie?! – zakrzyknął po chrześcijańsku, jak to ludy słowiańskie nauczone zostały, witać gości przez łacinników

– Nieznajomego, który o słowo i gościnę prosi! – dobiegło zza drzwi

– To do wielebnego, bo u mnie, to i myszy, co żreć nie mają!

– Chyba że słomę i kartofle! – padł głos niewieści, jakby z oddali

– Ja od wielebnego w sprawie diabła – nieznajomy nie dawał za wygraną

– Na rany Chrystusa, a co mi do wielebnego i jego diabła?! Ja tam nic nie wiem i nic od nikogo nie chcem!

– Ale, ja w sprawie zadośćuczynienia wam za krzywdy przez rogacza wyrządzone!

– Ty, znowu komu dupy dawała, jak byłem na polu, że mnie rogaczem nazywają? – rzekł ściszonym głosem

– A przenigdy, jak amen w pacierzu wierna do bólu! Toż wszystkie chłopy, razem z Tobą byli na polu – chłop porachował na palcach

– Moja baba, moja rzyć! Diabeł nie zagląda, gdzie chłop nie pozwala! – pewnie odkrzyknął chłop

– Nie o wierność małżeńską chodzi, a o chów i inną trzodę gospodarzu. Chcę straty wasze srebrem powetować.

Chłop lekko roztworzył drzwi. Zdziwienie ogarnęło go wielkie, gdy ujrzał na progu krasnoluda w płaszczu i kapturze, który paląc fajkę ukłonił w pół, jakoby kłaniał przed samym wielmożnym.

– Witajcie, zacny gospodarzu! – zaczął nieznajomy – To was wielkie nieszczęście dopadło. Najszczersze kondolencje. – wyciągnął dłoń, chłop uścisnął

– Ło, Jezu! Babka Józefina pierdła w kalendarz!? – rozpaczliwie spod łóżka zawołała żonka

– Milcz głupia! Znaczy, że kto i co? Bo, ja prosty człek, nie rozumiem waszych gier?!

– Kogut wasz z imienia Adolf, któremu rogacz jajka prześwięcił…

– Zdechł! A, poczciwe kogucisko… – dokończył smutno chłop

– No, tedy ja o nim – rzekł nieznajomy i wyciągnął ministranta z sakiewki – na strat powetowanie!

Chłop przyjął monetę, ugryzł. Oczy mu zaiskrzyły.

– Czego chce?

– Pytań kilka zadać, a potem w drogę idę.

Drzwi zaskrzypiały, roztworzyły na oścież. Nieznajomy przestąpił próg. Baba zapaliła gromniczna świece, gospodarz postawił na stół misę z chlebem, kawałkiem słoniny i cebulą.

– Ganiać za diabłem, jak ślepy po polu nie idzie. Ważne jest tedy poznać ludową mądrość zanim go za rogi schwycę. – siwobrody przerwał niezręczna ciszę

– O, rogaczu zatem gadać, chce. My to, mało wiemy.

– Mało, nie mało, ale jak się diabeł rozzuchwali, po resztę swoich pośle. Brać wtedy będą nie tylko bydło i owies, Franciszku – nachylił nad ucho, głos zniżył – Jak bowiem, babie diabelska chuć zasmakuje…

– O, matko! – baba się przeżegnała – A, kiedy to nastanie, dobry panie? – zapytała podekscytowana

Krasnolud rozejrzał po izbie, twarz jego w świetle świecy sroga i ponura zdała się gospodarzom.

Uniósł palec.

– Kiedy martwy kur pięć razy zapieje. Zlecą się diabły wszelakie, chuci taniec rozpoczną. Zaczną od domu gospodarza, do którego martwy piejec należał. Innego koguta niż, wasz we wiosce…

Chłop przetarł rękawem czoło, zaklaskał w dłonie, na co żonka podskoczył do skrzynki z drzewem wyjęła śliwowice i dwa gliniane kubki. Postawiła na stół i przystawiła ucha do drzwi nasłuchując, aby nikt za progiem kopytem, o kopyto nie pocierał.

– Ja nie chcę bluźnić i niech mi bóg świadkiem, że tajemnic umiem dochowywać. O, naszym diable, to tylko plotki zasłyszane powtórzyć mogę.

– Mówże gospodarzu, a uczciwie. Nie szczędź języka, nawijaj nań wszystko, co myśl niesie.

– Ludzie gadają wiele, ale ziarno prawdy, to wszędzie może lec. A, to na żyznej a, to na jałowej glebie. Trudno mi tak, gadać…

– Ja, mogę wszystko powiedzieć – zawołała baba – powiadali, że diabła sam pleban wyhodował. Ale, gdyby to prawda, ktoś wcześniej zwidziałby małego rogacza. A ten robiłby niechybnie figle. Szczałby w grządki kapusty, koniom owies wyżerał, krowom pod ogon zaglądał, a kozom z cycek mleko obciągał.

– Nic, nigdy!?

– Nic! Inni gadają, że przez tabor cygański, co miesiąc temu niedaleko, o tam wprost rozbił się – wskazał chłop ręką za plecy gościa – diabła ze sobą wieźli. A, gdy pleban ich przegnał z polany za rozpustę, czyli no…

– Sodomiję i gomoriję! – dodała baba – bo tańcowali i śpiewali, aż miło było popatrzeć miłościwy panie, aż miło! Nogi same do tańca chodziły!

– O, właśnie za nie. Oni diabła nam na złość zostawili, by nękał, gryzł, kopał i urągał spokojowi.

– Mówcie dalej gospodarzu, nie kryjąc niczego.

– Sabat, panie krasnoludzie. Ja z moją babą za tym optujemy.

– Sabat?

– Było to ze dwa miesiące temu, co wiosna przyszła z roztopami. Okrutnie rzeki wylały, pola całe brudem zalewając. Wtedy to, nocy pewnej moja baba obaczyła na wzgórzach ognisko. Podtoczyła spódnice i biegiem z chlewika do domu wpadła, od wieczerzy oderwała i, krzyczy „Koniec świata, stary! Nakładaj kalosze!”.

– Tak, tez było, panie krasnoludzie. Toczka w toczkę, jak mój chłop gada – potwierdziła gospodyni – Biegła ja, jak łania do dzisiaj blizny mam na stopach, o! – podtoczyła spódnice i prawie pod nos krasnoluda stopy wetknęła

– Wracaj głupia do nasłuchiwania! – kobieta burknęła pod nosem, wróciła jednak usłużnie pod drzwi. Dobrze żonę Franciszek wychował przebiegło w głowie krasnoluda.

– A, jakie czarownice dostrzegliście gospodarzu?

– Niebo wtedy było ciemne – poważnie, ale z lekka przytłumionym głosem zagadał gospodarz – jakby, kto czerń całą wylał, choć smugi dziwne pojawiały się na niebie – łyknął na odwagę, zagryzł słonina z cebulą – Potem ludzie przez miesiąc czasu markotni ze sraczką biegali…

– Diabła, gdzie ostatnio widziano? – uniósł gliniany kubek, łyknął

– Teraz, to wszędzie go widzą. Niektórym strach rozum wypalił. Gadali, iż samemu plebanowi kopyta wystają spod sukienki…

– Ja raczej diabła bym w duszy wielebnego szukał – mruknął krasnolud – Wiadomo nie od dziś, gdzie pasterz trzodę pasie, diabeł z radości skacze. Azali, często Ci dwaj za owcą do stołu zasiadają. Boga w rozmowach pomijając.

– Powiastka w sam raz pasi do plebana! Jak, wesz do psiej kuśki! – wtrąciła grosz gospodyni

– Jakie jaskinie, albo bagna w pobliżu?

– A som. Tylko wytłumaczyć trudnawo.

Krasnolud podał świecę chłopu.

– Woskiem na stole, Franciszek rozrysuje okolice, jak najlepiej umie.

– Takie pogańskie wróżby, nie?! – stwierdziła gospodyni z uchem przy drzwiach

Gospodarz rozrysował, kilku rad nie poskąpił na temat ludowych opowieści o polowaniu na diabła, które rzecz jasna pomylił z tymi o utopcach, ale to był najmniejszy problem siwobrodego. Krasnolud wyjął spod płaszcza wilczy kieł na sznurku, naciął nim skórę. Dłoń przyłożył do wosku i gadał w zupełnie nie obyczajnym dla chłopów języku. Prawie tak groźnym, jak ten którym pleban, co niedziela z ambony ich chłoszcze.

Siwobrody wstał, podziękował za gościnę. Wyszedł.

 

**

 

Franciszek pił potem ze strachu godzinę całą, że diabła miał w chałupie, a Zofia żonka jego, modląc gorliwie urągała krasnoludowi, serca w ruganie więcej wkładając, niż w nabożna modlitwę.

W duchu pytała o, upodobania krępego rogacza.

 

Koniec

Komentarze

Fajne i smieszne. Ode mnie 5.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Wszystko fajnie, ale trzeba uważać na frazy w rodzaju: "grzecznie rzucił gospodarz przez zaciśnięte zęby". Spróbuj coś autorze "grzecznie rzucić przez zaciśnięte zęby". ;)

papież? krasnolud? jakos tak się troszkę gryzie, ale w sumie czemu nie:) podoba mi sie:) przyejmnie sie zyta, a co ważne, chce sie czytać:)

“A lesson without pain is meaningless. That's because no one can gain without sacrificing something. But by enduring that pain and overcoming it, he shall obtain a powerful, unmatched heart. A fullmetal heart.”

hej,

@ Fasoletti – miłe to z waszej strony, że oceny nie poskąpiliście

@ Jakub – zgoła masz rację, ale na upartego to i muchę chińską pałeczka złapać idzie – uwaga celna, na frazy będę uważać

@Marsylko – z początku też się nad tym zastanawiałem, ale jak sama zauważyłaś czemu i nie? Iście miła uwaga, że tekst przyjemny dla oka, a co ważne chce się go czytać

Dziękuję za czas i, komentarze  

No bardzo mi się podobało! Dla mnie bomba!

Autor powinien zostać skazany za mord popełniony na polskiej interpunkcji. Wiele rzeczy już w internecie widziałam, ale to przekroczyło wszelkie granice.

hej,

@ płotek - dobrze wiedzieć, że opowiadanie wywołuje, takie żywe emocje

@ Achika - Infamis od Świętej Interpunkcyj, brzmi ładnie, dostojnie^^ - ciapki wszelakie poprawię z czasem, teraz dalej gonie z pomysłem, wdzięcznym pannie za uwagę

Dziękuję za czas i, komentarze

Wielki szacun za opowiadanie! Odemnie najwyższa ocena jaka jest, autorze sprawiłeś mnie o ból brzucha ze smiechu którego już dawno nie miałem. Tylko jedna uwaga... DLACZEGO TO TAKIE KRÓTKIE!!!!
PS. Chce wiecej! :)

Bardzo lubię taki styl pisania: ironiczny z durża dwaką humoru, bezpruderyjny, nieoszczędzajacy naszych narodowych
"świetości". Dobre piwo pszeniczne dla autora. Chcę więcej ! :).

Nowa Fantastyka