- Opowiadanie: majatmajaja - Babunia i Kudłaki - cudaki

Babunia i Kudłaki - cudaki

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Babunia i Kudłaki - cudaki

 

 

 

Dzień zaczął się zwyczajnie.

Bobi nie spodziewał się, że to ulegnie zmianie. Jego życie zdawało się być jednym, wielkim gównem. Szczególnie w blasku porannego słońca. Siedział w fotelu z otwartą gazetą w rękach. Szukał pracy – bezskutecznie.

Zakreślał nowe oferty: woźnych, ochroniarzy, taksówkarzy.

Tylko do tego ostatniego musiał posiadać prawo jazdy. A to, jak na złość, zapodziało się gdzieś przy remoncie.

 

Życie uczuciowe Bobiego także nie było ciekawe.

Kobiety uciekały na jego widok. Nie z powodów estetycznych. Był nawet całkiem przystojny. Po prostu bały się wejść w głębsze relacje z introwertykiem takim jak on.

Kiedyś chodził z Malwiną, taką całkiem ładną, inteligentną brunetką. Czuł, że jest szczęśliwy. Zaczął się nawet ubierać w weselsze, bardziej krzykliwe kolory. Zdarzało się, że zakładał sławny sweter od babuni – z uroczą postacią Ciastka . Uśmiechnięty od ucha do ucha, budził swoją sympatię poranną kawą i talerzem kanapek ze starannie wyselekcjonowanym, kozim serkiem.

Jednak czuł, że Malwina nie będzie z nim całe życie. Nawet gdyby chciał. Zresztą, nie pomylił się. Cholera odeszła od niego piętnastego lutego, zaraz po dniu zakochanych. Zapisał to na kartce i przyczepił do lodówki. Nie wiedział nawet po co.

 

Przetarł zmęczone oczy.

Nie potrafił się zdecydować, do której firmy zadzwonić na początek. Zawisnął nad ekranem komórki. Niech będzie to - pomyślał i wystukał jeden z numerów.

Usłyszał znajomy sygnał.

Zawsze jest tak samo. Ma nadzieję, że po drugiej stronie ktoś czeka na jego telefon, uporczywie ślęcząc nad słuchawką.

 

– Firma Metropolstan. W czym mogę pomóc?

 

– Podobno szukają państwo taksówkarza.

 

– Niestety nie mam o tym żadnych informacji. Proszę chwilę poczekać, zapytam kierownika.

Znowu cisza.

 

– Nie, niestety nic nam o tym nie wiadomo.

 

– Aha. Dobrze. Dziękuję.

 

Rozłączył się.

Spróbował z kolejnymi. W końcu się udało:

 

– Tak. Proszę wysłać swoje CV na nasz adres pocztowy.

 

– Yhym.

 

– Coś jeszcze?

 

– Nie, nie, dziękuję.

 

– W takim razie, do widzenia.

 

Był zadowolony. Wiadomo – posada woźnego na pierwszy rzut oka nie wydawała się ani ambitna, ani atrakcyjna. Nawet dla Pawła. Przynajmniej zajmie czymś myśli i nie będzie siedzieć całymi dniami w mieszkaniu. Może nawet wda się w niewinny romans ze sprzątaczką – kto go tam wie.

Wstał z fotela i wyjrzał przez otwarte okno.

Czuć było wilgoć typową dla jesieni. Liście rozkładały się na zimnej, gotowej do snu ziemi. Od razu przypomniał sobie starą bajkę o pracowitych kudłaczach – cudakach. Babcia opowiadała tę historię wielokrotnie, za każdym razem dodając coś nowego lub zmieniając niektóre szczegóły. Był Wierciłodyżka ze swoją wyprawą po najpiękniejszy listek dębu, Wisieńka z młodzieńczą, stworkową miłością i dziadek Olcha z ostatnim życzeniem do Bukowej Wiedźmy.

 

Paweł, natchniony opowieściami staruszki, chwytał za plecak i wyruszał do lasu na spotkanie ukochanych istotek. Podnosił listeczki, zaglądał do dziupli, przygrywał na starym flecie dziadka. To wszystko, byleby dojrzeć Jesienne Kudłaczki.

Polubił je, z czasem nawet się zaprzyjaźnili. Twierdził, że nosi w piórniku całą ich gromadkę, pomagają mu w zadaniach i sprawdzianach. Kiedyś ksiądz u spowiedzi, gdy tylko usłyszał o wielkim sekrecie Pawełka, o przekrętach robionych wspólnie z Wierciłodyżką, ryknął na niego oburzony.

 

Odszedł od okna i sięgnął po kurtkę. Chciał się trochę przewietrzyć.

Babcia już dawno spoczęła w rodzinnej mogile, jej historie – nigdy. Założył czapkę. Chwycił torbę i wydostał się z bloku. Ostatnio robił tak, gdy jeszcze chodził na uniwersytet. Wtedy śpieszył się na nowy wykład, był zaspany i zmęczony życiem.

Ominął osiedlowy plac zabaw i stanął na przystanku, odjeżdżały z niego jakieś busy do Supraśla, z tego co kojarzył.

 

 

*

 

 

Siedział obok jegomościa w dużych okularach i przetartej marynarce. Podróż była całkiem przyjemna. Paweł nie myślał, przyglądał się gołym o tej porze roku drzewom. Czasami dostrzegł jakiegoś głodnego pasiaka albo młodzież w kolorowych dresach – ta już na dobre wpisała się w podlaski krajobraz wsi i była równie ciekawym zjawiskiem, co sławni Tatarzy na Ziemiach Kruszyńskich.

 

– Przepraszam, to już tutaj? – spytał okularnik.

 

– Yhym – odpowiedział kierowca nie spoglądając na niego.

 

Dwaj mężczyźni zeszli powoli po schodkach. W końcu stanęli na drodze ucieszeni, że mogą rozprostować zdrętwiałe nogi.

 

– Gdzie pan zmierza?

 

– Napiłbym się.

 

Już w busie ustalili, że pójdą razem na piwo.

 

– Dobrze. To ja stawiam.

 

– Może być. – Paweł uśmiechnął się.

 

Bar „Jarzębinka” był bardzo przytulny – jak prawdziwa, polska jadłodajnia. Podawali tam podobno wyśmienite kartacze, a i ceny były niezłe. Przyjemnie było wejść do ciepłego pomieszczenia, pełnego kuszących zapachów i swojskich klimatów. Piwo podawali schłodzone, w plastikowych kubkach. Zresztą, zadziwiająco smaczne.

 

– To po co pan tu przyjechał? Wypocząć?

 

– Mówmy sobie po imieniu. Paweł.

 

– Marek.

 

– Tak. Rzygam moim mieszkaniem.

 

– Pan pochodzi z Białegostoku?

 

– Tak. Paweł, nie pan.

 

– Dobrze, Pawle – zaśmiał się okularnik. – Przecież to piękne miasto.

 

– Hm. Nie wiem. W sumie nie znam go dobrze. A ty? Na wczasy?

 

– Nie. Sprawy służbowe.

 

– Rozumiem.

 

Mężczyźni siedzieli tuż przy oknie. Pogoda na zewnątrz pogorszyła się nieznacznie. Zaczęło kropić, szare chmury przysłoniły popołudniowe słońce. Jednak było im dobrze. Skryci w kształtem przypominającym pudełko barze, czuli się jak w matczynym łonie. Byli teraz dla siebie jak bracia bliźniacy – pogadali i pożartowali.

 

– Dobra, ja już lecę, bo się spóźnię. Będziesz tutaj cały czas?

 

– Nie, przejdę się w Krzemienne Góry czy coś. Zobaczę.

 

– Może umówmy się tutaj po dziewiętnastej. Co ty na to?

 

– W sumie, czemu nie.

 

– Ale tym razem to ty stawiasz.

 

Marek uśmiechnął się. Paweł zaśmiał się i przytaknął, łykając ostatnie krople „Żubra”.

Miał ochotę przejść się do domu babci. Teraz pewnie mieszkała tam jego kuzynka, chyba Marta, jeśli dobrze pamiętał. Staruszka zapisała jej chatkę i niewielki ogródek z pysznymi malinami. Paweł był zazdrosny. Nie wiedział dlaczego ukochana babunia nie oddała mu – dbającemu wnukowi – części majątku, tylko tej rudej dziewczynie. Gdy byli młodsi, bawili się razem w lesie, wędrowali w poszukiwaniu przygód i przygotowali pyszne prażuchy.

 

– Paweł?

 

– Nie, hiszpańska inkwizycja.

 

– Jezu, facet. Nic żeś się nie zmienił. – Cała promieniała. Uśmiech nie schodził z jej pucułowatej twarzy. Rzuciła się na szyję Pawła. – Co ty tu u diabła robisz?

 

– Wpadłem w odwiedziny – wydusił, ściskany przez kuzynkę. Zaśmiał się. Schlebiało mu, że

 

Marta się za nim stęskniła. W końcu nie widzieli się od dobrych piętnastu lat.

 

– Czemu wcześniej nie mogłeś wpaść?

 

– Praca, dom, uczelnia.

 

Przymrużyła oczy.

 

– Dobra, nieważne. Wchodź.

 

Widać było, że dbała o cały dom. Nad wejściem wisiał duży portret babci Stefanii, od progu czuć było zapach mazurka i kołacza. Chyba zmieniła dywan na nieco czystszy i ładniejszy. Na parapetach postawiła matczyne wazony z kwiatami.

 

– Kawy? Faworka?

 

– Nie, dzięki.

 

– No. To opowiadaj. Jak żyjesz? Ze szczegółami. Gdzie pracujesz, co robisz, jak tam studia?

 

– Dobrze. Studia skończyłem. Pracy jeszcze szukam. Żyje mi się całkiem dobrze.

 

Momentalnie odwróciła głowę od kuchenki, by spojrzeć na Pawła.

 

– A jak miłość?

 

– Hm. Całkiem.

 

– To znaczy?

 

– No dobrze.

 

Zamilkła. Nasypała kawy do szklanki i wyciągnęła garnuszek z mlekiem. Zaczęła, nieco innym głosem:

 

– Staszkę pamiętasz?

 

– Pewnie. Moja pierwsza dziewczyna, trochę żałosna była, prawdę mówiąc.

 

– Żałosna? – zadziwiła się Marta.

 

– No. Miała lekkiego bzika. Plątała się za nami cały czas, nie dało się przegadać, że chcemy iść tylko we dwoje. Zaczęła chodzić za mną. Dosłownie wszędzie. Łasić się, przytulać, głaskać.

 

– Nie żyje.

 

Prawie zakrztusił się kawałkiem „podkradzionego” placka.

 

– Co?

 

– No nie żyje.

 

– Jak to?

 

– Zabiła się w lesie.

 

– Jaja sobie robisz?! Jak?!

 

– Znaleźli ją powieszoną na naszym buku. Na tym, co się pierwszy raz pocałowaliśmy. No, pamiętasz.

 

Zaschło mu w gardle. Nie chciał wspominać tej sytuacji. Wstydził się tego. I jeszcze ta Staszka… – W zeszłą jesień, z tego co pamiętam. Byłam wtedy na grzybach. Olek mi powiedział, że widział jak się tam huśta, prosił żebym wezwała pogotowie.

 

Usiadła obok niego z parującym napojem. Chwyciła za jeden kawałek malinowego ciasta.

 

– Dobra, nie. Koniec z tym tematem. To jak z tą uczelnią? Coś ty w ogóle studiował?

 

– Fizykę.

 

– Aaa. Myślałam, że pójdziesz na polonistę.

 

– Nie, gdzie tam. Nienawidzę polskiego.

 

 

 

Marta była dziwna.

Wcale nie chodziło tu o sposób bycia czy ubierania. Miała w sobie coś z wariatki. Śmiała się w najmniej oczekiwanych momentach, o sprawach poważnych mówiła z nieskrywaną wesołością, ale Paweł czuł, że nadal jest tą starą kuzynką, którą kiedyś pokochał aż za bardzo. Wydoroślała tylko na twarzy i podrosła nieco. Stała się prawdziwą kobietą.

 

– Uważaj na Wierciłodyżkę! – Śmiała się. – Zaraz na niego nadepniesz!

 

– Oj, przepraszam. Nie zauważyłem.

 

Byli w trakcie spaceru. Nie musiała go długo namawiać. Kroczyli po zeschniętych, opadłych liściach. Szukali starych przyjaciół. Kudłaków – cudaków.

 

– A gdzie ta Wisieńska? Zżyłem się z tym borokiem.

 

– To jeszcze nie ta część lasu. Czekaj no. Tam. O, widzisz?

 

Stworzonko wspinało się po brzozie. Próbowało z całych sił dojść do upragnionej kochanki. Błoniasta, czerwona czapeczka spadła z jego główki lądując na bucie Marty.

 

 

 

*

 

 

 

– I co z moim CV? Doszło?

 

– Tak. Niestety, znaleźliśmy już kogoś na to stanowisko. Mógł pan wysyłać je wcześniej, od razu po naszym telefonie.

 

– Wiem, wiem. Tak wyszło.

 

– No nic. Bardzo mi przykro. Jeśli jeszcze kiedyś zwolni się ta posada, skontaktujemy się z panem.

 

Rozłączył się.

Wtulona w jego pierś Marta ziewnęła.

Przetarł oczy i westchnął. Ciekawe, co na to babcia.

 

– I jak? – zapytała.

 

– Nijak.

 

Mruknęła coś tylko, zamykając oczy. Pocałował ją w czoło. Z piórnika spoglądał Wierciłodyżka z Wisienką, a Dziadek Olcha, jakby przeczuł co się święci, wyruszył na poszukiwanie Bukowej Wiedźmy. Czekało na niego ostatnie z życzeń.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Co do Mistrza Guo. Jestem w trakcie. Objecuję, bedzie.

Życie uczuciowe Babiego także nie było ciekawe. - Bobi czy Babi?

 

Mam mieszane uczucia, spodziewałem się chyba czegoś więcej. Jakoś tak nagle się skończyło. Tradycyjnie: błędny zapis dialogów i (troszeczkę) przecinkologia szwankuje. 

 

Pozdrawiam

Mastiff

Ech, ogarnąć przecinki... :< Dziękuję za komentarz. Dialogi, spróbuję jeszcze raz na nie zerknąć.

Przyjemne opowidanko. Nie znam bajki o cudakach, a szkoda. Tylko zakończenie takie nijakie, w przenośni i dosłownie. Szkoda tej pierwszej dziewczyny. Trochę niezręczności w tekscie --- odziedziczyła całą chatkę... małą chatkę trudno podzielić

. Ale rozwijasz się Maju, co mnie cieszy. Pozdrawiam.

Poprawiłam zakończenie troczeczkę. Bajka o cudakach jest w opowiadaniach Babci Stefanii. Trzeba ją poprosić, może nam opowie.;) 

Błąd rozumiem. Już poprawiam! I dziękuję za komentarz! Jest nad czym pracować.

 

Maju, 

po awatarze wnoszę, że dojrzewasz w zastraszającym tempie - przeurocze wąsy ;)

Co do opowiadania, to nie wiem za bardzo, o czym ono właściwie jest. Jeśli tekst może być sympatyczny - to tak bym go właśnie określił. Kilka zdań zazgrzytało mi mocniej lub słabiej ale nie jest żle. Po lekturze HUUUULa oczekuję jednak od Twoich prac czegoś więcej. Czekam zatem dalej.

Pozdrawiam!

Sorry, taki mamy klimat.

Kurczaki... przeraża mnie ten fakt... jak mam być szczera. Nie ma nic gorszego/bardziej dopingującego, niż oczekiwania kogokolwiek i poczucie, że dobrze by było im dorównać. Postaram się. Ale jak się nie uda, proszę. Nie bij. A jak już, to nie szarp za wąsy! Są dla mnie jak matka... czy tam ojciec.

A co mi tam! Tym razem będzie bez przemocy! O!

Sorry, taki mamy klimat.

 Jupi! Nie pójdziemy spać posiniaczeni. Przyjmij podziękowania ode mnie i mojej męskości.

Czasami dostrzegł bociana - Maju, jeśli drzewa były gołe, to chyba bocianów już też nie było?

wyruszył w poszukiwanie Bukowej Wiedźmy - raczej na poszukiwanie

Opowiadanie ma ładny, nostalgiczny klimacik, ale nie bardzo wiem, co z czym się łączy. Wisielec Staszka - do czego była potrzebna? Jak cudaczki pięknie się wpasowały w krajobraz i klimat, we wspomnienia, to reszta mi się jakoś nie kleiła.

A ta chatka na obrazku  - prawie w takiej samiej mieszkam. Tylko, że nie mam okiennic i obłożyliśmy ją sidingiem, żeby było cieplej. Ale jeszcze nie tak dawno była prawie identyczna. Nawet kolor pasuje.

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Podobało mi się, mimo że kompletnie nie wiem, o co tu chodzi. Mam nadzieję, że docenisz komplement :D Nawet niezrozumienie tekstu nie jest w stanie zepsuć jego pozytywnego odbioru. 

Bemiku. Cieszę się, że przeczytałaś opowiadanie na znienawidzonym przez Ciebie tle!;) Błędy poprawione! Na prawdę? W takim razie się cieszę. Wstawiłam go bo mnie ujął i pasował. Twój domek tak samo by na mnie podziałał.

Prokris. Nie wiem, nie wiem. Chyba nikt mnie nie przekona co do "nie zrozumienia" jako pozytyw.:) Ale miło mi bardzo!

Dziękuję serdecznie za komentarze!

O matko! Prawie przegapiłam Twoje opowiadanie. Cholera, no. Powinny być jakieś powiadomienia alboco.

Podobało mi się, chociaż kilka błędów zauważyłam. Np. "Chwyciła za jeden kawałek malinowego ciasta." Myślę, że lepiej, gdybyś napisała: "Chwyciła kawałek malinowego ciasta". Ale i tak za późno na poprawki... :(

Do rzeczy: Napisałaś to tak, że zobaczyłam to wszystko. Bezrobotnego introwertyka, domek babci, bar Jarzębinka... Chociaż w Supraślu nigdy nie byłam... Jednak lubię klimat Podlasia, mam zresztą straszliwie osobiste wspomnienia związane z Białymstokiem. Pasowała do tej opowiastki rozmowa z gościem z autobusu, wzmianka o samobójstwie tamtej dziewczyny. Dużo tu lasu, nieokreślonego smutku, małomiasteczkowości.

Zabrakło mi trochę bardziej rozbudowanej fabuły, tajemnicy, pociągnięcia dalej wątków, które naszkicowałaś. Ale rozumiem, że to z założenia miało być coś w rodzaju... hm.. obrazka. Czy tak?

 

Fanto! Muszę się zająć Mistrzem Guo, nie kuś;) I tak tamten świniak leży jak na razie i kwiczy. Książeczka o buddyzie... spróbowana. Nadal czytam. Opornie mi to idzie, ale się postaram. Co do dewy... trochę mi pokrzyżowałaś szyki, bo nie powiem - od razu chodziło mi o nią. Ale nie... nie. Będzie co innego.

Ja także lubię te klimaty!

Zakochałam się w Podlasiu i tamtych Tatarach. Przemili ludzie. Jedzonko smakowite - zwłaszcza to słodkie - nastrojowe mizary również, ach. No i przeeepięęęękne liturgie prawosławne.;)

A co czytasz o buddyzmie?

Aktualnie jestem w momencie drogi do świętości.

? Ej, nie znam tego. To na pewno o buddyzmie? Google pokazuje mi raczej jakieś chrześcijańskie pozycje...

Heh, nie. To nie jest tytuł - to aktualny temat, który czytam. Czekaj...idę, looknę jaki ma.Nauka dla wszystkich - Andzrzej Szyszko - Bohusz :"Buddyzm" ( Polska Akademia Nauk. Oddział w Krakowie).

Aa! (pukam się w tępą głowę :D)

Tego Bohusza też nie znam, ale fajnie, że zabrałaś się za jakieś "więcyj naukowe" opracowanie, a nie jakąś książczynę sprzedawaną przez tych pseudo-buddystów z tak zwanej Diamentowej Drogi lamy O.N (imię, którego nie wolno wymawiać ;)

Tylko to było sensowne w szkolnej bibliotece, szczerze ( była jeszcze jakaś z samymi zdjęciami - tekst to była zaledwie jedna czwarta książki) ;) Ale od "pseudo-buddysty" to bym nawet nie śmiała wziąć. Nie wiadomo co oni tam zamieszczają... jak Świadkowie Jehowi. Broszurki, przeinaczenia, cytaty...i już była bym w jakiejś sekcie zen. A później podawałabym Ci taką już "zainicjowaną" opowiastkę o Mistrzu Guo... aż nie mieści mi się to w świńskiej, buddyjskiej głowie.

Oni nie zen, ale... zresztą, nie powinnam w ogóle o nich pisać, to nie moja sprawa. Zawsze ulegam emocjom, a najczęściej wtedy, gdy słyszę, że się ktoś do nich "zapisał".

Jeden pies.

Wiesz co jest jednak najgorsze w tym? Miałam kolegę ze szkoły, który wyznawał "Zen". Ubierał się też jak przystało na pana ze wschodu, jarał, ćpał, palił. Najlepsze/ najgorsze jest to, że on to robił tylko by być "inny", bo kto w Polce wyznaje buddyzm i różne jego odłamy... Tylko ideologia jest niszcząca.

Cóż, właśnie o to ćpanie mi chodzi.

Do wymiany zdań na temat buddyzmu, zen, ćpania itd. nie podłączę się, bo mi się to kojarzy z wyższymi i odmiennymi stanami świadomości, a ja wolę zostać przy obecnej, normalnej.  :-)   Maju, odebrałem Twoje opowiadanie podwójnie --- jako dobre i jako słabe. Zacznę od punktu drugiego, żeby zakończenie było optymistyczne. Słabo wypadło wykonanie --- seria obrazków, jak najbardziej tworzących całość, ale raczej nieumiejętnie ze sobą powiązanych. Myślę, że przy takiej technice pisania, bynajmniej nie złej jako sposób, przejścia pomiędzy poszczególnymi partiami tekstu powinny być albo mocno skontrastowane, albo słabiej zaznaczone. Dobrze prezentuje się przeskok między pierwszą a druga partią tekstu, zupełnie niepotrzebne jest odzielenie drugą gwiazdką --- przecież to dalszy, niemal płynny ciąg wydarzeń, w ktorych bierze udział Marta.*)  A co dobrego? Praktycznie cała reszta. "Żywotność" opowieści babuni, które pchnęły Pawła do odwiedzin, spotkania z Martą, spaceru, no i treść tychże bajek, skłaniająca dorosłych ludzi do innego spoglądania wokół siebie, dostrzegania tego, co dla wyłącznie trzeźwo myślących niewidoczne.   

=========   

*) spróbuj, gdy coś podobnego w podobny sposób zaczniesz pisać, dzielenia na drobne i większe fragmenty / scenki w taki sposób:

Wstępna charakterystyka Pawła / podwójna interlinia / rozmowa telefoniczna / podwójna interlinia / druga rozmowa / podwójna interlinia / wyjście na przystanek / gwiazdka / posiłek w barze...  Podwójna interlinia oddziela słabiej, zaznacza zmianę, ale nie rozrywa ciągłości wydarzeń, natomiast gwiazdka silnie akcentuje zmiany, czy to akcji, czy "składu osobowego" danego fragmentu.  

Ufff, alem się rozbrykał... Pozdrawiam z nadzieją, że się Tobie to marudzenie przyda.

Oj. Mam nadzieję, że zrozumiałam... Zwrócę na to uwagę przy pisaniu czegoś nowego.

Przyda, przyda! Nie wiesz nawet jak bardzo cenię sobie każdy komentarz, przynajmniej wiem w którą stronę zmierzać i jak się poprawiać. Dlatego "marudzeniu" mówimy tak! Bardzo to użyteczne i pomocne. Dziękuję.

Pozdrawiam serdecznie.

Droga Maju, wczoraj zabrałaś głos w sprawie mojej "Baśni ...", więc chciałam przyjrzeć się temu, co piszesz:)

Zaczęłam od "Babunii ..." Na początku wydało mi się, że klimaty są dla mnie zbyt nowe, zwłaszcza po wilkołakach (wprawdzie też w pewnym sensie "kudłakach":). Ale zrozumiałam o czym to naprawdę jest dopiero przy scenie rozmowy z Martą. Chłopak obijający się przy wchodzeniu w dorosłość nagle natrafia na ślad dzieciństwa. Daje się pociągnąć w utracony świat i nielogicznie wraca w to, ucieka. Znów jest z kimś, kto rozumie więcej, pamięta coś, co już odeszło. Może się rozpisałam, ale chodzi mi o to, że podobało mi się. Niepozornie wyglądało, finał jednak głębszy tak naprawdę. Sama przeżywałam coś takiego wiele razy - zwłaszcza szukanie pracy jest niesamowicie dołujące. Rozumiem głównego bohatera - z tego punktu widzenia cłość mi się podobała.

Ostatnio sama napisałam coś w stylu powrotu w miejsca z dzieciństwa, ale nie będę tego zamieszczać chyba. Jeśli chcesz prześlę Ci fragment na prywatnego maila. Co sądzisz?

pozdrawiam!

Agatko! Pewnie, wysyłaj, z chęcią przeczytam!

Kochana, czy mi się zdaje, czy dodałaś nowy rozdział?;)

Nowa Fantastyka