- Opowiadanie: rose_rin - żarłoczna rusałka z jeziorka

żarłoczna rusałka z jeziorka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

żarłoczna rusałka z jeziorka

Fioletowe jezioro odbijało leniwie zachodzące, pomarańczowe słońce, kiedy spokojna, niczym niezmącona tafla wody gwałtownie się wzburzyła. Sandrina, najpiękniejsza z jego mieszkanek wynurzyła się z impetem, rozkładając piękne, kolorowe skrzydła by obeschły w zachodzącym słońcu. Ześlizgujące się zeń kropelki na moment rozbłyskały podświetlane chylącym się ku zachodowi słońcem, po czym z powrotem dołączały do bezdennej głębiny. Zostawione na krańcu świata, ewoluowały: legendarne syreny, rusałki i sukuby w jednym, zabójczo piękne, o dzikich oczach, wzburzone, ozdobione niewielkimi różkami, o spiczasto zakończonych uszach i zazwyczaj lekko rozchylonych, czerwonych ustach. Czyhały nad jeziorem na zbłąkanego wędrowca, gdyż, bardzo delikatnie mówiąc– żyły miłością. Z miłości. Sandrina zamachała od niechcenia motylimi skrzydłami i opadła nad powierzchnię jeziora tak, aby brodzić stopami w wodzie, gdy wolno nad nim krążyła. Tak dawno nikogo nie uwiodła. Gdyby miała więcej ludzkich uczuć, pewnie by ją to zasmuciło. A tak tylko odczuwała nieokreślone znudzenie. Nie zdawała sobie sprawy, mimo swoich wyczulonych zmysłów, że jest bacznie obserwowana zza szuwarów przez parę sokolich oczu. Skrajnie zachwyconych.

Owszem, w okolicy żyli potencjalni żywiciele (ludzie). Tyle, że miejscowi z pokolenia na pokolenie straszeni legendarnymi stworami żyjącymi w magicznym jeziorze nie zapuszczali się nawet do okolicznego lasu. Podobno tam też żerowały! Jednym słowem: wycwanili się. Sprytne bestie. Inne rusałki, wpatrzone w Sandrinę jak w obrazek wynurzyły się równie gwałtownie i usiłując naśladować jej niesamowitą grację uniosły się w powietrze, na chwile zasłaniając niebo ogromnymi skrzydłami, po czym osiadły na pobliskich skałach lub z powrotem zanurkowały, nie wyczuwając ofiary. Anrai, bard z wykształcenia i pasji zostałby tam na wieczność, lecz jak to słaba ludzka istota musiał jeść. A jak to zahukane, nieporadne, śmiertelne stworzenie musiał poszukać najbliższej osady, by zregenerować siły, które uleciały bestialsko wręcz szybko od nadmiaru wrażeń. Poczciwe to, zaiste ( bard w sensie), dobre wielkie serce, jednak bidna niemota została wydziedziczona z mizernego, rodzinnego majątku– pozostali trzej bracia widać bardziej pasowali do definicji mężczyzny. Pociągnął zatem swój niewielki tobołek– dobytek życia i przeciął wysokie, łaskoczące po karku trawy, dziewiczy las o drzewach całkowicie zasłaniających niebo i napotkał osadę pełną najpodlejszej, a zarazem najszlachetniejszej i najbardziej niezrozumiałej rasy; ludzi. Jak na przyzwoitego barda przystało, zrazu udał się do mniej przyzwoitego miejsca, jakim jest karczma. Naturalnie, są karczmy i Karczmy, jednak gdy zza zamkniętych drzwi dobiega dźwięk pięści rozbijającej szczękę, ucieszne okrzyki kobiet, lejące się hektolitrami piwo, rozbijane szkło, przewracane ławy (brzmi jak raj dla zawadiaki, huh?) i zawodzący w tle mężczyzna w akompaniamencie nienastrojonego, bliżej nieokreślonego instrumentu nie zapowiadają spokojnej nocy.

Nikt nie zauważył chudej bidy wciskającej się w cuchnącą piwem ciżbę. Gniazdo rozpusty, siedlisko szatana, stłoczeni grzesznicy, którzy za drewnianymi drzwiami pełnią wzorowo swe zaszczytne funkcje w momencie uciszyli swe fałszywe mordy. Anrai znał ten typ, wiedział o czym śpiewać, jak śpiewać. Nic specjalnie ambitnego, byle umieć poruszyć ich zmurszałe serca, o których istnieniu nie wątpił. Ballada o nieszczęśliwym kochanku, zdradzie, biedzie i zawiści będzie w sam raz. Prostacy, zamilkli. Przygryzł na moment wargę, by się nie uśmiechnąć triumfalnie. Jedyne co było w Anrai naprawdę mocne to głos, zatem użył go aby dotrzeć w najmroczniejsze zakamarki karczmiennej sali. W najmroczniejsze sumienia, a raczej ich ewidentne resztki. Nieogolone, zmarnowane twarze mężczyzn obejmujących kufle lub kobiece piersi przebiegł cień, dyszące niewiasty sprzedające swą miłość miały łzy w oczach. A jednak miał jakiś talent.

– Barda nam przywiało!- gruby barman o czerwonym nosie podparł się pod boki– i dobrze, bo stary Frida zawodzi już niemiłosiernie. No, synu!- mężczyzna pieszczotliwe zerwał kaszkiecik z głowy Anrai i rzucił w tłum, by powrócić pełnym złotych, twardych monet. Albo byli autentycznie pijani, albo bardzo im się spodobało. Albo mieli dość starego niby-barda. Lubił taką hojność.

– Na mój koszt!- barman huknął mu do ucha i mrugnął spoufalająco. Piwo oraz woda ognista lały się strumieniami, starając się chwilowo dać poczucie szczęścia. Bard– chudzina nie potrzebował wiele do ‘szczęścia’, zatem mądrze poprzestał na jednym piwsku chytrze powoli je konsumując tak, aby nie mogli złamać zasady dobrego spożywającego alkohol ( o ile coś takiego istnieje) człowieka i nie dolali mi kolejnej porcji. Nagle Anrai poczuł ciężką łapę na swoim ramieniu. Szybko zorientował się, że to nie atak a nieudolna próba okazania sympatii przed podpitego typka.

– Lata tu gości nie było. I to takiego słowiczka– ho ho! Oddam ci moją córkę, jak chcesz

– A ja ci moją żonę. I dopłacę!- krzyknął grubszy pan o czerwonej kichawie.

– Szkoda biedaka na tego babsztyla, Grinusie. Z resztą chyba niedomaga, skoro ściskasz tą Karusię kieby najlepszy gorset.

– No, musi jej wynagrodzić rozerwanie tamtego– zaśmiał się rubasznie ktoś z tłumu. Młoda Karusia siedziała weselutka na kolanach starego dziada machając w powietrzu nogami i przyjmując wątpliwy humor z aprobatą.

-Szaa! Niech słowiczek mówi, czego chce! Pokażemy mu gościnność ludzi z Pogranicza, choćby trzeba było oddać samego barmana!

Polewający piwo barman tylko prychnął, ewidentnie nawykły do przytyków.

– Widziałem rusałkę nad jeziorem nieopodal– zachwycił się Anrai.

– Skombinować ją zaraz!- krzyknął ktoś z podłogi. Zignorowali go.

– O płomiennie rudych włosach, iskrzących oczach, soczystych ustach i tęczowych skrzydłach. Przechadzała się po wodzie, gdy słońce chyliło się ku zachodowi.

Pijane twarze w zasięgu słuchu stężały. Rozmarzona fajtłapa zdziwiła się ich reakcją.

– Wyglądacie, jakbyście ducha zobaczyli– rzekł ukrywając zawód. To nie była najlepsza reakcja, gdy opowiadasz kolegom przy piwie o miłości swojego życia.

– Bo zobaczyliśmy– szepnął ktoś przejęty.

– Nie powinieneś żyć– dodał kolejny.

Wystraszony pasterz z wytrzeszczonymi oczyma kiwał się do przodu i tyłu przeklinając bezgłośnie.

– Głupcze przyjezdny– fuknął barman i nalał sobie gorzałki– nikt nie przeżył spotkania z nimi. Nikt od wieków się tam nie zapuszcza, jeśli życie mu miłe.

– Lub jeśli jest jego synem– dodał Grinus.

-Milcz, psie!- warknął barman rozbijając wściekle kieliszek. Oświetlające karczmę lampki o nikłych płomieniach przygasły jeszcze bardziej ( o ile to możliwe) i zatańczyły niespokojnie jakby zaraz miały

zgasnąć od gniewu barmana.

– Zginął z głupoty. I ciebie też to czeka, piszcząca powsinogo. Jeżeli się zorientują, że je obserwujesz dopadną cię i utopią. Są żarłoczne i bezlitosne. I bardzo piękne.

– Widziałeś je?– zapytał rozmarzony Anrai, jakby nie słyszał tego, co powiedzieli mu inni. Nagle ktoś pacnął go w ramię, ta lodowatą dłonią, że zimno przeszyło go mimo grubego płaszcza. Gdy się odwrócił zobaczył smutnego mężczyznę o autentycznie zielonej skórze.

– Precz, Oliwka. Nie mieszaj mu w głowie. Jest przeklęty– wyjaśnił Anraiowi barman.

– To cena jaką się płaci za poznanie prawdy– wychrypiał nietypowy mężczyzna– zdradzę ci sekrety wszystkich magicznych stworzeń. Jak je usidlić. Przechytrzyć. Posiąść.

– Posiąść?– zapytał z chłopięcą niewinnością Anrai.

– Zielonek posiadł rudą wiedźmę, na przykład. Wraz z jej wiedzą, umiejętnościami, i cnotą. Jak widać, niezbyt była zadowolona. Przeklęła go.

– Dorobne niedopatrzenie– żachnął się– chciała mnie zabić. A jedynie zmieniła kolor skóry.

– Wszędzie?– dopytał się ktoś złośliwy, jednak zignorowano go.

– Powiesz mi jak ją poznać aby mnie nie zabiła?– zainteresował się śpiewak.

– Oczywiście, słowiku. Nie mam komu powierzyć mojej wiedzy, jako że moja ukochana nie chce dać mi potomstwa.

Mimo, iż cała karczma kręciła głowami zniesmaczona, odradzając mu bratania się z dziwakiem, Anrai aż palił się, by zgłębić wiedzę tajemną. Przysiedli tedy w najciemniejszym kąciku karczmy, w której na nowo powstał gwar, jednak jakby rozmawiano ostrożniej, ważąc słowa i rzucając ku nim niepewne spojrzenia szepcząc konspiracyjnie między sobą. Okazało się, iż rzeczywiście rusałki gdy już raz dopadną ofiarę, zwykle nie dają jej od siebie uciec, łaskocząc i pieszcząc na śmierć. Tak mówią legendy miejscowe podania oraz piosenki, rzeczywiście jednak najczęściej topią nieszczęśnika, rzucając na niego czar, lub zwyczajnie rozkochując, aby podążył za ukochaną na dno jeziora.

– Podobnie miałem z moją Harydutą, jest czarownicą– tu zielony poskromiciel czarownic rozmarzył się na chwilę jakby wspominając jakieś wydarzenia.

– Ale to zupełnie co innego. Jest człowiekiem, jak my. Tylko z magicznymi umiejętnościami. Uwzięła się na mnie, paskuda. Jako młody chłopak nawiedzałem jej chatkę w lesie i droczyłem się, drwiąc sobie z jej zaklęć… Wbrew temu, co teraz widzisz, byłem, jak mawiano, skurwysyńsko przystojny. Uwiodłem ją, to jasne. I nagle stała się taka słodka i niegroźna. Wiesz, do czego zmierzam?

Poczciwy i dobroduszny chłopina potrząsnął rozczochraną głową. Oliwka westchnął z trudem.

– Rozdziewiczyłem, chłopie.

Anrai otworzył usta jednak speszony zamknął je z powrotem. Taki uroczy.

– Ale to inna sprawa. Tak to działa z czarownicami, dlatego trzymają się na uboczu, żyją zaniedbane w chatkach w środku lasu, takie rozczochrane i w podartych sukienkach…– zielony zamruczał lubieżnie.

– Czyli ja muszę…– ledwo wydukał cherlawy śpiewak

-Ha-ha! A to ci dopiero, NIE, na litość, ty wątłe chuchro, ostaw rusałkę spokoju. Oto jest plan, widzisz?– rzucił na stół opasłe tomisko, które do tej pory dzierżył pod pachą. Kiedy je otworzył kurz podrażnił delikatny nos artysty i kichnął soczyście. Długi zielony palec wskazywał na pastelowy obrazek nagiej, skrzydlatej kobiety.

– To cud że jeszcze żyjesz, niewielu może opowiedzieć, że widziało rusałkę. Wiesz, że uwiodą byle chama. I potem topią i bawią się ciałem, w dowolnej kolejności. Ale zawsze czeka cię pewna śmierć. Chyba, że się nie dasz uwieść.

-Ale ja się dałem uwieść, nie mogę myśleć o niczym innym!

– Milczeć, miernoto. Oparłeś się i to pierwszy krok do sukcesu. Tak długo, jak się opierasz jesteś bezpieczny. Ale i byle baba by sobie poradziła, to za mało. Nie możesz tam chodzić i się lumpić. Musisz sam ją uwieźć. I odciągnąć od wody, jak zapewne się domyślasz. Wtedy będzie niegroźna. Upleć bransoletkę z ostrokrzewu, grzywy jednorożca, pałki wodnej, zasuszonej róży i czegoś swojego, np. struny swojej luteńki.

– To giterna, mój panie.

– Zrobisz jak powiedziałem i założysz jej na rękę. Od tej pory będzie twoja i nie wróci już nad jezioro. Najlepiej zwab ją jak najdalej od wody. Rozkochaj w sobie i przyprowadź do wioski. Ubierzemy to i sprawdzimy, co się urodzi. O ile to ona nie uwiedzie i nie utopi ciebie– czarownik pospiesznie zatrzasnął opasłe tomisko gdy wzrok chłopaka ześlizgnął się na drugą kartę. Anrai kichnął i zapytał podniecony.

– Czy to jedyny sposób? Co jest na drugiej stronie? O czymś mi nie mówisz? Nie chcę, żeby się okazało…

– Przeklęty inteligenciuch– warknął Oliwka– większość tych psów nie umie czytać. Nie boję się, że wykradną mi wiedzę, jedynie ta lisica może się nauczyć więcej niż ja, toteż noszę ją ze sobą. Księgę, w sensie. No dobra, jest drugi sposób ale nie wolno ci się za niego brać! Chcę cię tu widzieć całego. Chodzą plotki, że zakochana rusałka nie zabije swojego wybranka, tylko weźmie do swojego królestwa pod wodą i uczyni swoim królem. Ale jak się domyślasz nikt nigdy nie potwierdził tej teorii a same zainteresowane szydzą słysząc te słowa. Nie daj się zaciągnąć pod wodę!- ryknął zielony tak, że kilka osób odwróciło się z niesmakiem. Nikt nie wierzył w powodzenie misji śpiewaka. Choć pijane umysły w życiu by nie przyznały, polubili Anraiego i nie chcieli go tracić, tak rzadko mieli gości, a tacy niezepsuci byli prawdziwą perełką. Anrai odebrał włosie jednorożca przechowywane pieczołowicie w sakiewce na zielonej piersi Oliwki i odszedł w noc konstruować bransoletkę wierności.

Niewyspany lecz szczęśliwy udał się w kierunku jeziora. Wypatrzył ją z daleka, od niechcenia uderzała pięknymi skrzydłami w powietrze wygrzewając się niczym kot na słońcu. Zaczął się zastanawiać, jak pierwszym razem się powstrzymał i szybko zaczął grać pierwsze nuty swojej ulubionej ballady o miłości, wkładając w nią całe serce i starając się nie myśleć o niczym innym. Długa trawa łaskotała mu nogi, zaciekawione ptactwo krążyło wokoło a Sandrina powoli sunęła ku artyście, który walczył z sobą by nie podnieść głowy, gdyż wtedy zapewne rzuciłby instrument i pobiegłby prosto w jej objęcia. Wiedział, że jest bardzo blisko. Czuł na sobie jej świdrujące spojrzenie, pewnie nie nawykła do pozornej obojętności. Zasłoniła mu słońce, czuł na policzkach powiew od jej skrzydeł, ciepło jej ciała. Stopami wytrąciła mu giternę i pozwoliła, gdy nadal nie podnosił głowy, jego nos śledził jej ciało wciąż opadające w dół aż stanęli twarzą w twarz. Mało nie krzyknął gdy płonące, wręcz zwierzęce zielone oczy spojrzały w jego. Nareszcie zyskała jego uwagę.

– Chcę, żebyś ze mną poszła– wyrzekł stanowczym tonem choć głos mu drżał i powolnym ruchem założył jej bransoletkę tak, aby miała czas na ucieczkę lub odmowę. Nic nie powiedziała, nadal oglądając go z zaciekawieniem.

– To ja chcę, abyś poszedł ze mną– wyrzekła swoim czarującym głosem.

– Nic z tego!- krzyknął spanikowany– Nigdzie nie idę. Możesz zostać moją żoną. Jeżeli nie chcesz– w porządku, już sobie idę. A moja giterna nie zaśpiewa już dla nikogo!

Rusałka podniosła instrument i włożyła mu go niespiesznie do rąk. Stała tak blisko że delikatnie ją pocałował, a ona odwzajemniła pocałunek. Nadal nie dowierzając, że ktoś jest odporny na jej wdzięki obrysowała palcem jego delikatne usta.

– Śpiewaj mi, bardzie– szepnęła.

I w tym momencie wszystko się zmieniło. Anrai poczuł pętlę zacieśniającą się na jego szyi i to samo zaobserwował na ukochanej, ponadto sieci splątały jej skrzydła. Gwałtownie zerwała się by biec w stronę jeziora, początkowo ciągnąc za sobą mężczyznę, który ją spętał. Szybko nadbiegł kolejny i razem przytrzymali wierzgającą kobietę. Anrai został spętany w nadgarstkach i mimo, że podbiegł do rusałki nie mógł jej pomóc. W pierwszej chwili obnażyła ostre zęby (w tym momencie definitywnie postanowił przemyśleć swoją miłość) lecz szybko zauważyła, że nie jest połączony z oprawcami. Jeden mężczyzna uderzył Anrai w głowę, pozostałych dwóch rzuciło się na Sandrinę. Zdawało się, że im bardziej się wyrywała tym większą mieli z tego zabawę.

– Za Hondraka!- krzyknął jeden i uderzył ją w twarz, a stojący za nią złapał ja, wyginając jej skrzydła pod nienaturalnym kątem. Jej śliczną twarz wykrzywił grymas bólu, wydała zwierzęcy okrzyk tak, że wszystkim zjeżyły się włosy na głowie i wszędzie indziej.

– Sprzedamy cię handlarzom niewolników, skrzydlata dziwko– odgrażał się oprawca. Spętany Anrai runął na ziemię i mógł obserwować sytuację zadzierając wysoko głowę.

– Nie!- wychrypiał.

– Milcz, zahukana mizeroto. He, naprawdę myślałeś że TO okiełznasz? Uratowaliśmy ci życie Anrai, jeszcze nam podziękujesz.

Anrai spojrzał wyczekująco na rusałkę licząc, że zaprzeczy. Nie powiedziała ani słowa, tylko uśmiechnęła się przebiegle, co w jej sytuacji można było poczytać na wyszczerz szaleńca. Dla szlachetnego śpiewaka było to jak cios prosto w serce. Mężczyzna błądził rękami po jej ciele, drugi wrzucił związanego Anrai na konia.

– Pożegnaj domek, wodna kurewko– wychrypiał jej do ucha i przerzucił ją przez ramię.

-Nieee– wydarł się jeszcze raz Anrai lecz głos uwiązł mu w gardle gdy je zobaczył. Przysłoniły niebo tak, że znaleźli się w ich wielkich, migocących cieniach. Tysiące wyłaniających się z jeziora rusałek wachlujących ich wielkimi skrzydłami. Obnażyły białe zęby, które w połączeniu z małymi różkami sterczącymi ponad włosami i wygłodniałymi oczyma mówiły jedno: oprawcy nie mają szans. Anrai zamachnął się i spadł z konia desperacko pocierając węzłami o kamień. Serce na moment przestało mu bić gdy stanął nad leżącą bezwładnie miłością swojego krótkiego życia. Była smutna, wtulała głowę w nagrzaną od letniego słońca ziemię.

– Nie mogę latać-szepnęła nie podnosząc na niego wzroku– nigdy nie będę mogła.

Łzy popłynęły po jej zaróżowionych policzkach. Anrai podniósł ją jak największy skarb, obchodząc się z nią jak z jajkiem delikatnie oparł jej głowę na swoich kolanach.

– Chcę umrzeć– szepnęła w jego udo. Anrai był przerażony, niezdarnie pogłaskał ją po zgieburzonych włosach, starając się nie słyszeć, jak rusałki ciągną bezwładne ciała mężczyzn do jeziora, by na zawsze pożegnali się z lądem, po którym mieli już nigdy nie stąpać.

– Najważniejsze że żyjesz– odszepnął czule. Do głowy przyszedł mu pomysł, by obciąć jej skrzydła, udawać, że jest człowiekiem i pojąć ją za żonę, lecz postanowił na razie o tym nie mówić.

– Dla mnie i tak jesteś najpiękniejsza. Możemy być na zawsze razem– dodał przekonująco. Rusałka uniosła brew. Nie przywykła do takich ofiar.

– Chcesz spędzić ze mną resztę życia?– zapytała bez emocji. Nie znała uczucia, które ją ogarnęło i czuła, że to ja osłabia.

– Nie marzę o niczym innym– odrzekł z pasją chłopaczyna, odgarniając jej rude włosy z twarzy. Spojrzała na niego badawczo, powoli wstając i ujmując jego twarz w dłonie. Serce poety biło jak oszalałe, gdy była tak blisko, poczuł ciepło jej nagiego ciała, gdzieś w tyle usłyszał ostatnie tąpnięcia motylich skrzydeł o taflę wody, kiedy powoli się w niej zanurzały. Zwariował gdy ich usta się połączyły, zaiskrzyło, ich języki zatańczyły, jego dłonie błądziły po jej idealnie gładkim ciele. Gdy poczuł delikatną falę liżącą jego buty przerwał pocałunek i spojrzał naiwnymi oczętami czekając nawy jaśnienie. Nawet nie zauważył, że zaciągnęła go na brzeg. Oderwanie się od niej było niemal bolesne.

– Mam królestwo tam, pod wodą. Jesteś gotowy, by stać się moim królem?– spytała opierając się czołem o jego czoło. Podniosła wymownie nadgarstek z bransoletką.

– Na zawsze twoja– szepnęła uroczo.

-Na zawsze moja– powtórzył półprzytomnie Anrai. Obdarowała go kolejnym pocałunkiem i Anrai poczuł, jak fioletowa woda otula ich niczym kołderka.

Koniec

Komentarze

pomyliłaś działy. opowiadania w pycha się do opowiadanie, a nie do publicystyki!!!

O bogowie, zabierz to stąd i zmień formatowanie. Gdzie ci wcięło dialogi w tym potwornym bloku tekstu?!

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Robisz bałagan. Wywal to stąd i wstaw, po ludzku, do opowiadań. I rada na przyszłość: jak umieszczasz coś na stronie, to się najpierw wstępnie w stronie poorientuj co, jak i gdzie, żeby potem takich pomyłek nie było.

Opowiadanie nie do przeczytania, tak nawiasem. Czytanie tego bloku tekstu, to jak próbowanie rozwalenia ceglanego muru za pomocą głowy. Nie wspominając o dialogach. Tak poszukałam ich i widzę, one tam są, niestety całkowicie błędnie zapisane. Nie wiem, czy to wina niesprawdzenia tekstu po wrzuceniu do edytora, czy zwyczajna ignorancja z Twojej strony. Mogę mieć tylko nadzieję, że to pierwsze.

przeniesiemy za moment, a Ty, drogi Autorze, popraw to formatowanie, bo nie da się to przeczytać.

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Przede wszystkim, zrób coś, Autorko, z tym blokiem tekstu.

no właśnie. Tego się czytać nawet nie da

Czy wreszcie doczekamy się edycji tego tekstu? W obecnej formie, jak już słusznie zauważono, tego w żaden sposób nie daje się czytać.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

oh, niestety chyba mi minął czas na edycję więc nie mogę nic zrobić... Najwyżej usunę i poprawione walnę jeszcze raz, trochę tego nie ogarniam ;x

To sobie zedytuj w domku, w wordziku, wyślij do dja i dj podmieni

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Bez akapitów nie ma czytania.

pozdrawiam

I po co to było?

wysłane, Panie dj Jajko ;) może ktoś przeczyta ;)

No, podmienione! Wcięcia się nie zachowały ale wygląda przyzwoiciej

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Nowa Fantastyka