- Opowiadanie: Zombiak - Ludzie

Ludzie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ludzie

Wydarzyło się to w czasach, kiedy ludzie ledwo co wyewoluowali z małpy. Dlatego ich ilość była niewielka, a forma niedoskonała. Szukali miejsca, gdzie mogliby poczuć się bezpieczniej. Wiązało się to z tym, że tępili wszystko co mogło im zaszkodzić. Od pędu mandragory, aż po wielkie smoki. Na te największe stwory rzucano się całą zgrają. Po udanym polowaniu przynajmniej przez pewien czas mieli zapewnione jedzenie i bezpieczeństwo. Nic nie odstrasza drapieżników bardziej niż zapach padliny większego drapieżnika.

 

Siedziałem właśnie na macie z dziczej skóry i tłumaczyłem towarzyszom broni dlaczego strzygi to nie ludzie. Nagle dało się słyszeć niebotyczny szum. Dosłownie. Nadchodził on z nieba. Każdy szanujący się przedstawiciel cywilizacji zagrożeń poznałby go i to chyba z zatkanymi uszami. To stado wywern ruszało na polowanie.

 

– Już od dawna mówiłem wam, że trzeba się już stąd przenieść, może teraz w końcu mi uwierzycie? – rzekł Puchacz. Było to najbardziej strachliwe stworzenie, jakie widziałem. Jego forma była idealna do złożenia się w pozycje embrionalną, a nogi idealne do ucieczki. Był blady, nawet jak na stworzenie z cywilizacji zagrożeń.

 

– Przymknij się Bezimienny. – mruknął pogardliwie jeden z moich pobratymców o bardziej właściwej formie – umięśnionej i wręcz idealniej do walki, oczywiście nie tak bardzo jak moja.

 

Wielka rada nadawała imiona. Nazywała się tak, bo była największym zgrupowaniem w naszym małym plemieniu. Tych, którzy byli za młodzi na imiona, lub na nie nie zasłużyli czasem pogardliwie nazywano Bezimiennymi. Tak również niektórzy mówili na Puchacza, twierdząc, że rada pomyliła się nadając mu imię. Ja zaś, nawet jeśli czasami tak myślałem to nie mówiłem tego nagłos. Po pierwsze dlatego, że nie zniżyłbym się do obrazy brata, nawet tak zdegenerowanego jak Puchacz. Po drugie wiedziałem, że rada na pewno miała jakiś rozsądny powód do nadania mu imienia.

 

Wracając do naszej historii, oczywiście nikt nie posłuchał zdegenerowanego. Nie mieliśmy się zamiaru wynosić stąd, gdyż okolice były tak urodzajne. Chwyciliśmy za to pałki, na które nabite były wypłukane z jadu kolce wyrwane tym paskudnym wywerną z ogonów. Byliśmy zdeterminowani. Przecież w końcu walczyliśmy o życie. Stanąłem na kamieniu.

 

– Bracia! Niech tej nocy niebo zabłyśnie, od krwawej poświaty martwych potworów! Na pohybel!

 

– Na pohybel!

 

Wyszliśmy z szałasu koszarowego jak jeden mąż. Klucz smokopodobnych zwrócił się w dół i począł pikować na nas. Natychmiast utworzyliśmy szyk bojowy. Jak zwykle zaczęliśmy od podstawowego jeża. Następnie w górę wystrzeliło parę wież zbudowanych z uzbrojonych ludzi. Stawaliśmy sobie na ramionach, aż sięgnęliśmy mniej pokrytych twardą łuską. brzuchów i gardeł. Ten na szczycie wbijał pikę, a gdy schodził, to następny już był gotowy, gdyż potwory zwykle wpierw zniżały się okrążając wioskę. Zupełnie jakby chciały znaleźć jej słabe punkty. Jeśli wieża padała, to wszyscy lecący w dół wraz rzucali pikami w potwory, tak samo jak ci na dole. Jeśli zaś zabrakło włóczni to „składaliśmy” wieże i przenosiliśmy się szybko, tam gdzie upadło ich najwięcej. Z potworami lub bez.

 

Jeśli tylko walka choćby na chwile przenosiła się na ziemię, gdzie bardziej świadomie manewrowaliśmy włóczniami, to pierwsze co atakowaliśmy to skrzydła. Jeśli zaś jakiś gad, żywy lub martwy leciał na nas z niebios, to ten, kto zauważał go pierwszy dawał znak krzykiem. Wtedy od razu wszyscy się rozstępowali i zasypywali wywernę gradem włóczni. W skutek tego monstrum gruchotało się o ziemię. Po jakimś czasie potwory jak zwykle odleciały, widząc jak bardzo nieopłacalny był ten atak. My jednak nie próżnowaliśmy. Swąd padliny mimo wszystko nie największych wywern przyciągał większe gady – smoki. Zakopywaliśmy więc w pośpiechu naszych poległych towarzyszy z dala od wioski. Zaś truchła wywern i tak dla ludzi ciężkostrawne napychaliśmy zepsutą żywnością i trującymi roślinami, ponieważ z osłabionym gadem było łatwiej walczyć. Wkrótce te wielkie bestie nadlatywały się posilić i już otrute ginęły, zasypane włóczniami. Takie zwycięstwo było ważne. Z kolców smoków były jeszcze lepsze groty, a zapach ich padliny odstraszał inne drapieżniki. Tak więc mieliśmy spokój do następnej przeprowadzki.

 

Pewnego razu nasze kobiety wróciły wcześniej ze zbiorów jagód. Właściwie trudno powiedzieć wróciły. Wybiegły z lasu widocznie przerażone. Odruchowo zadąłem w róg. Moi chłopcy przybiegli z polowania pozostawiając w pośpiechu swoje zdobycze.

 

– Co się stało? – zapytał Wilk, jeden z moich myśliwych.

 

Nikt nie odpowiedział. Nie musiał. Odpowiedź sama wyszła z lasu. To byli ludzie. Nie tacy jak my, zdegenerowani. To byli ludzie idealni. Wyprostowani, proporcjonalni, w wygodnych i dopasowanych ubraniach. Nie jak my ze skórami przebitymi w miejscu głowy, lub w ogóle bez niczego.

 

Przypuściłem atak. Jednak ich broń była za silna. Miotała błyskawicami i piorunami. Jeden pokazał na mnie, a dwóch innych mnie pochwyciło. Zanieśli mnie do wielkiej metalowej bryły z otworem wielkości człowieka. W środku było jasno. Zamknęli mnie w jakimś pokoju w przeźroczystym pudełku. W podobnych pojemnikach byli przywódcy innych plemion oraz kilku zwykłych braci. Wkrótce dało się słyszeć cichy szum. Do naszego pokoju wszedł człowiek z włócznią niepraktycznie zakończoną belką z włoskami zamiast grotu i zaczął nią szurać po ziemi.

 

– Cieszcie się potworki. Zawieziemy was z dala od tej cywilizacji zagrożeń, gdzie każdy chce was upolować. Wkrótce znajdziecie się w ciepłym imitowanym lesie, w warunkach idealnych do życia. Tylko musimy polecieć parę miliardów lat… – zaczął człowiek, ale przerwał mu drugi, który wszedł do pokoju.

 

– Oni cię nie rozumieją John. – powiedział mężczyzna… I miał rację.

 

Koniec Alternatywny 1

 

Przez parę dni sytuacja się nie zmieniała. Co jakiś czas ktoś przynosił jedzenie. Smakowało zupełnie inaczej, niż te, do którego przywykłem. W końcu po paru dniach szum ustał i dało się słyszeć ciche pyknięcie. Ktoś otworzył drzwi, a z sufitu pojemnika zaczął spływać dziwny dym. Poczułem się senny…

 

Siedziałem tam już parę tygodni. Byłem szczęśliwy. Nie musiałem polować, ani z nikim walczyć. Przyzwyczaiłem się już do częstych wizyt ludzi. Przechodzili głównie przeźroczystym korytarzem ciągnącym się przez środek mojego terytorium. Niekiedy nurkował on pod ziemię, abym mógł nad nim swobodnie przechodzić. Wtedy ludzie widzieli mnie od dołu.

 

Czasami tylko ktoś wchodził do mnie i mówiąc różne rzeczy nakłuwał mnie w ramię lub przykładał do mnie coś dziwnego, podłączonego do jego uszu i szurał dziwnym patykiem po czymś prostokątnym i płaskim.

 

Przestałem protestować przeciw wszystkiemu, gdy po pewnym czasie widocznie poprawiło się moje samopoczucie.

 

Dzisiaj obudziłem się wcześnie. W moim terytorium było jeszcze zgaszone światło. Leżąc popatrzyłem na sklepienie i pierwszy raz w swym życiu… zatęskniłem za wywerną…

 

Koniec Alternatywny 2

 

Przez parę dni sytuacja się nie zmieniała. Co jakiś czas ktoś przynosił jedzenie. Smakowało zupełnie inaczej, niż te, do którego przywykłem.

 

Jednak jakiś czas później dostawy posiłków zaczęły być coraz rzadsze i po paru dniach zupełnie ustąpiły. Moi sąsiedzi szemrali, że ci dziwni ludzie o nas zapomnieli, że napadł ich smok, że nie mogli przeżyć bez polowań, przecież nie da się długo przechowywać żywności. Teorii było wiele, ale tylko ja zrozumiałem prawdę.

 

Zabierając nas człowiek zniszczył nasze plemiona, a więc i swoje korzenie. Dlatego nigdy nie mógł powstać.

 

 

Koniec

Komentarze

To opowiadanie ma dwie części, które bardzo defragentują go. W pierwszej części w miarę panujesz nad fabułą i wszystko ma jakiś sens. W drugiej zaś zaczyna się bujna dżungla - pełno dziur fabularnych; dziwnych, nie pasujących słów, błędów interpunkcyjnych i ortograficznych oraz kulejąca składnia. Generalnie: Jest bardzo słabo. Z tego nie wiele wynika. Zero konluzji, brak przemyślenia. Nie wiem, ale wydaje mi się, że tekst napisałeś dość szybko, ale na poprawienie go nie poświęciłeś zbytnio czasu. Mocno naciągane. Nie spodobało mi się. Ale pomysł jest, tylko wykonanie kiepskie.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

wyrwane tym paskudnym wywerną z ogonów - wywernom

pokrytych twardą łuską. brzuchów i gardeł.- a tamta kropka po co?

Zanieśli mnie do wielkiej metalowej bryły z otworem wielkości człowieka. W środku było jasno. Zamknęli mnie w jakimś pokoju w przeźroczystym pudełku. - skoro nie wie, co to jest budynek/pojazd, skąd wie, co to pokój?

Jest jeszcze trochę błędów.

Nie za bardzo mi podeszło, choć rzeczywiście początek lepszy. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

"- Przymknij się, Bezimienny." --- brak przecinka.

"- Przymknij się Bezimienny. – mruknął pogardliwie jeden z moich pobratymców o bardziej właściwej formie – umięśnionej i wręcz idealniej do walki, oczywiście nie tak bardzo jak moja." --- zamiast drugiego myślnika zdecydowanie lepiej byłoby postawić przecinek, gdyż owo zdanie w obecnej postaci wprowadza czytelnika w błąd.

"nawet jeśli czasami tak myślałem to nie mówiłem tego nagłos"

"Jednak ich broń była za silna." --- mam wątpliwości, czy można określić broń przymiotnikiem "silna".

Drugie zakończenie, wybacz, Autorze, całkowicie od czapy. Skąd u tego prymitywnego osobnika takie hipotezy? Żeby wcześniej coś o edukacji było wtrącone, no to jeszcze jeszcze...   

Opowieści różnej treści o kosmicznych ogrodach zoologicznych było a było. Nihil novi...

Nie przemówił do mnie ten tekst. Zakończenia --- jak zauważono --- z kapelusza. Ponadto nie przemawia do mnie opis walki z wywernami.

pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka