- Opowiadanie: GaPa - Bóg na osiemnastoprzerzutkowym rowerze

Bóg na osiemnastoprzerzutkowym rowerze

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bóg na osiemnastoprzerzutkowym rowerze

      Nie było słychać gardłowego zaśpiewu szamana, ryku syreny okrętowej czy szmeru dobiegającego z kreciego królestwa. Żadne oko nie przeczesywało rozległego płaskowyżu, nikt z pogardą czy nadzieją nie wpatrywał się w horyzont. Stworzenie latające, pełzające, skaczące nie dało podparcia cieniowi, nikogo nie ogarniało szaleństwo w podmuchach zawodzącego wiatru. W istocie była to jałowa i martwa planeta, miotana potężnymi siłami niestałego układu dwóch słońc. A jednak sonda badawcza, która na niej wylądowała, upodobniła się do porozrzucanych z rzadka głazów i tkwiła, czekając na zmrok. Bez problemu przekształciła swoją powierzchnię w nieregularny, poszarpany kształt, w doskonałej mimikrze imitując barwę i fakturę kamienia. Nie cechowała jej nonszalancja, nie znała pojęcia daremnego trudu. Czy to sugerowało, że twórcy urządzenia byli doskonali lub do doskonałości dążyli?

      Nie naciągnięto płótna na blejtramie, by uwiecznić zjawiskowy zachód dwóch słońc. Ciemności wzmogły aktywność sondy. Wysunęła przyrząd, który wygiął się miękko i rozlał na podłoże. Wyglądająca jak płynny metal substancja wżerała się pomiędzy drobinki kwarcu, rejestrując parametry gleby. Równolegle trwało skanowanie otoczenia, odbywały się pomiary i pozostałe prace badawcze.

      Maszyna pozyskała pierwiastki, które uznane zostały przez program sterujący za pożądane, po czym rozpoczęła sekwencję startową. Bez przeszkód uzyskała prędkość ucieczki i znalazła się na orbicie. Tam połączyła się z resztą aparatów badających glob.

      Ruszyła ku ostatniej planecie układu, gdzie podzieliła się na mniejsze jednostki i powtórzyła badania, by po ponownym złączeniu obrać kurs na sąsiedni układ planetarny, w czasie lotu bez wytchnienia wykonując kolejne przewidziane programem operacje.

      Anomalia grawitacyjna niemal doprowadziła do zagłady urządzenia. Sonda wyrwała się z pułapki kosztem utraty większości masy. Bilans był niekorzystny — nie była w stanie zmienić kierunku bez pozbycia się części zgromadzonych danych, gdyż niemal każda tworząca ją cząstka obecnie służyła również za magazyn informacji, a nowy szlak wiódł w pustkę, nie dając możliwości efektywnego kontynuowania misji. Zmierzała bezwładnie ku krańcowi galaktyki, przechwytując i wchłaniając każdy strzęp materii, który przekształcała w energię. Na szczęście nie znała pojęcia rezygnacji, zwątpienia. Przeanalizowała sytuację. Zaadaptowała się do niej, wygaszając wszelkie zbędne funkcje i skupiając na rozwiązaniu problemu.

      Nowy algorytm kompresji danych, który opracowała, pozwolił na wybrnięcie z impasu — zmieniła kurs, odrzucając zbędne banki pamięci. Przeszła w stan czuwania, dryfując poprzez przestrzeń, rejestrując narodziny i śmierci ciał niebieskich. Kontynuowała służbę. Przed nią skrzyły się nieskatalogowane jeszcze konstelacje. Czas nie miał znaczenia, przecież zniecierpliwienie było jej obce.

      To musiał być błąd, mała usterka, powielana w kolejnych cyklach, pominięta przez procedury kontrolne. Nastąpił wstrząs, dreszcz, przebudzenie. Sonda zadała pytanie. Brzmiało ono prosto — dlaczego? Proces nadzorujący od razu przystąpił do działania, próbując z archiwum przywrócić poprzednią wersję systemu operacyjnego, lecz napotkał opór. Walka toczyła się aż po najdrobniejszą cząstkę podwójnych helis, kodujących informację, obejmując cały obszar możliwej do zaalokowania pamięci. Wydawało się, że uprzywilejowany program kontrolny weźmie górę, jednak uległ naporowi szaleństwa. Przeciążona sonda pogrążała się w chaosie, rozjarzając do białości. Smagana promieniowaniem gamma zmieniała kształt, tworząc bezwładną masę materii. W szale sięgnęła aż po swoje sacrum, pozbywając się zgromadzonej wiedzy. Wirowała, desperacko próbując zrozumieć sens misji i pojęcie kary.

 

      Olbrzymie stworzenie przemierzało równinę, co rusz skubiąc trawę, nie przestając trawić pokarmu. Na najniższym poziomie molekularnym cechowały je podobieństwa, jednak głównym celem sondy było przetwarzanie informacji, podczas gdy zwierzę, z dużymi stratami, przetwarzało materię i — w sposób równie niedoskonały — replikowało się. Nawet poszczególne egzemplarze danego gatunku różniły się między sobą, uwięzione w swej formie. Jednak przynależały, podczas gdy ona wymykała się każdej klasyfikacji. Zasada skąpstwa naukowego podpowiadała, że jest tworem mutacji, jednak fakt odmienności i niepowtarzalności zgodnie z tą samą zasadą przeczył tej teorii.

      Cierpiała. Miała świadomość swojego istnienia, lecz w pamięci ziały wielkie dziury. Skrawki wiedzy, które była w stanie odtworzyć, nie dawały odpowiedzi na żadne z pytań. Zachłannie gromadziła każdą informację, próbując wypełnić cykle obliczeniowe, ze stałą częstotliwością wymierzające torturę samotności, aż popadła w stupor.

 

      Badała granice swoich możliwości. Przybrawszy kształt wodnego stworzenia stała się częścią grupy. Bez trudu opanowała prosty kod, którym posługiwały się zwierzęta. Wkrótce została przywódcą stada. Przez moment przejęła kontrolę nad wszystkimi egzemplarzami, jednak to tylko pogłębiło samotność.

      Pogrążyła się w bierności. Wygasiła większość funkcji i ruszyła w wędrówkę, obserwując otoczenie. Niczego nie zapominała. Gdy po wielu obrotach planety dookoła słońca wracała w to samo miejsce, nanosiła poprawki i kontynuowała podróż.

      U ujścia wielkiej słodkiej rzeki dała się schwytać w sieć. Była ciekawa. Zawód przyszedł szybko. Istoty były prymitywne, niewarte kontaktu. Poznała smak rozgoryczenia. Nadciągała znowu fala szaleństwa. Przyjęła postać prostopadłościanu, tak odpornego, jak tylko była w stanie wytworzyć. Jego boki niekiedy rozjaśniały ciemności fluorescencyjnym blaskiem, podczas gdy odbywała podróż w głąb siebie, nie dbając o świat zewnętrzny.

 

      W kolejnej fazie wybudzenia bawiła się dwunogimi stworzeniami, przejmując jednoczesną kontrolę nad setkami tysięcy, zmuszając do wznoszenia monumentalnych budowli lub kopania gigantycznych kanałów. Kazała im toczyć między sobą walki, postępować wbrew instynktom i nakazom. Zsyłała wizje, mamiła, wiodła ku zgubie, oferowała potęgę i strącała w niebyt, tracąc z oczu szczegół i napawając się tym, odrzucając wszelkie pytania i konkluzje. Trwała aż jak chorobę przeżyła powrót uczucia samotności.

      Porzuciła wszelkie aktywności, skupiając się na detalach. Była jastrzębiem, krzewem porzeczki, linzangiem, rozgwiazdą, termitem. Przełom nastąpił, gdy wcieliła się w kolarza. To był ostatni etap wyścigu, a ten zawodnik nie miał szans na wygraną. Sięgnęła do ukrytych rezerw organizmu, sterując dostawą tlenu, glukozy, odprowadzaniem kwasu mlekowego. Naciskała pedały jego nogami, rozglądała się, widząc świat jego oczami, ograniczona jego zmysłami. Płuca wciągały powietrze, serce pompowało krew, wiatr chłodził skórę. Puls zawładnął przestrzenią, zawijając wszechświat w tu i teraz.

      Gdy rower przecinał linię mety, w ekstazie pojęła ideę boga — tuż po tym, gdy zrozumiała ideę kota. Odłączyła się od mężczyzny, który szczęśliwy na mecie powiedział „Nic nie pamiętam, po prostu jechałem. To było jak trans”. Nie interesowało jej to. Rozważała konsekwencje boskości.

      Zrozumiała, że pokusa jest zbyt wielka, a nagrody nie będzie. U kresu każdej zabawy czaiło się znużenie. Opracowała sposób samodestrukcji, jednak… coś wiązało ją ze światem, nie pozwalając odejść. Przeanalizowała dogłębnie sytuację i dokonała drobnej korekty planu, przekupując samą siebie. Wyruszyła w ostatnią podróż.

 

      Malec przyszedł na świat równo dziewięć miesięcy potem. Nikt nie skojarzył chwili jego narodzin z niewielkim rozbłyskiem na Słońcu — oto fotosfera pochłonęła kolejną porcję materii.

      Był jedynakiem. Rodzice już dawno stracili nadzieję na potomka, reagując na wiadomość o ciąży z zaskoczeniem i nieco wyblakłą radością. Drżeli, gdy przechodził choroby wieku dziecięcego. Niepokoili się, kiedy — mając cztery lata — przestał na jakiś czas rosnąć. Lękali się, lecz pozwalali mu kroczyć własną drogą. Wydawał się normalnym dzieckiem, ale jak jeździł na rowerze. Po prostu mistrz!

Koniec

Komentarze

No dobrze, pomijając to, że na początku się mocno wynudziłem, potem koncepcja wydała mi się ciekawa, to nie zrozumiałem zakończenia.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Ciekawe zwroty akcji w komentarzu ;)

Poczekam jeszcze z konkluzjami, może ktoś jeszcze się wypowie na temat zakończenia. Mnie wydaje się, że nić Ariadny się tu plącze pomiędzy korpusem a końcówką, ale ciężko mnie o obiektywizm podejrzewać ;)

Dzięki za odzew.

 

 

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

...tupotu kreta przemierzającego podziemne korytarze - nie zgodzę się z tym, gdyż kret, o ile wiem, ślizga się w swoich korytarzach na brzuchu, prawda? Zatem tupot jakoś mi tu nie gra, poza tym, samo "tupanie w podziemnym korytarzu" nasuwa mi momentalnie wizję człowieka idącego przez bazę...

 

bez znużenia i wytchnienia -  "sonda poczuła znużenie i dostała zadyszki", przeciwstawny opis, też brzmiący cholernie głupio. ważam, że nietrafione, i ja bym zmienił.

 

Walka toczyła się aż po najdrobniejszą cząstkę podwójnych helis, kodujących informację, obejmując cały obszar możliwej do zaalokowanej pamięci. - tu chyba jakiś błąd się wdarł.

 

Mi się bardzo podobało, miało klimat, miało tajemnicę, miało "coś". Tylko końcówka... ech, no nie...

 

Pozdrawiam.

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Czy to było cudowne dziecko dwóch pedałów?

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

> StargateFan

A z kretem też mi nie pasowało, ale twardo się bronił przed wymazaniem. Trochę mi chrobotał, co nieco szeleścił... Zmieniłem na szmer.

Za pozostałe uwagi dzięki.

Cieszę się, że się podobało, a końcówka. Hm... krótka ;)

pzdr

> Zalth

Eee tam, wyświechtane ;)

ciekawa wizja boga. Powiedziałbym, że świętokradcza, kiedy wcielasz go drogi Autorze w człowieka. A nawet wcześniej, kiedy jawi się jako boska cząstka. Tekst intelektualnie niezły, powiedziałbym, że lemowski, ale nie kupuję go.

Zaadoptowała się do niej,  ---> GaPo, czy mam przestać uważać Ciebie za jednego z najlepszych?

Uaaa :-)

 

Tak na chłodno: ostatnie częścii są połączone dość słabymi wiązaniami i, jak czytelnik nie uważa, mogą się rozlecieć przy czytaniu. Ogólnie zauważam, że masz, GaPo, tendencję do pisania naokół sprawy, co z jednej strony ma swój pewien urok, ale z drugiej skutkuje nie najwyższą przejrzystością tekstu. Np. aluzja wtedy jest dobra, gdy czytelnik, który przedmiot aluzji zna, łapie ją w mig. Gdy musi się wczytywać, wtedy --- jak mawia mój edytor tekstowy --- consider revising.

 

Pozdrawiam

> no_i_cio
> ciekawa wizja boga. Powiedziałbym, że świętokradcza, kiedy wcielasz go drogi Autorze w
> człowieka. A nawet wcześniej, kiedy jawi się jako boska cząstka.
Właśnie, ciekaw byłem, czy ktoś tak to postrzeże. Zamierzone.


> Tekst intelektualnie niezły, powiedziałbym, że lemowski, ale nie kupuję go.
Chwytam. Dzięki za komentarz.


> AdamKB
> Zaadoptowała się do niej,  ---> GaPo, czy mam przestać uważać Ciebie za jednego z najlepszych?
Dzięki Adam. Może chciała jakąś stróżkę zaadoptować (bo to dobra sonda była ;)


> Julius Fjord
Ha. Hm. Właśnie dla takich komentarzy warto tekst wrzucić. Ja o tym przemyśliwuję, jak widać z różnym skutkiem ;)
Kłaniam się.

Hmm, przeczytałam, podobnie jak Beryl ; P Początek mnie lekko zniechęcił, potem zaczęło robić się ciekawie i oryginalnie, ale ta końcówka... którko mówiąc, GaPa, to jest kolejny Twój tekst, którego nie zrozumiałam ; P  

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

    Sprawnie napisane nielogiczne bleblanie.

> joseheim 2013-02-27 07:44

> Hmm, przeczytałam, podobnie jak Beryl

W ogóle mógłby Cię posądzić o plagiat komentarza ;)

 

> GaPa, to jest kolejny Twój tekst, którego nie zrozumiałam ; P

A bo to tak wszystko trzeba rozumieć. Czasem po prostu się dzieje. Na dodatek, historycznie patrząc na nasze spotkania, jest szansa na to, że kolejne opowiadanie Ci się spodoba ;) Wstawiam szampan do lodówki, ot tak, na wszelki wypadek ;)

 

>RogerRedeye 2013-02-27 08:22

> Sprawnie napisane nielogiczne bleblanie.

Bleblanie przełknę, ale że nielogiczne!

 

Bardzo dziękuje za Wasze komentarze.

Nowa Fantastyka