- Opowiadanie: Fumiko Ijiri - Teoria Wartownika

Teoria Wartownika

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Teoria Wartownika

Budzę się jak ze snu. Dookoła mnie panuje ciemność. Jest mi zimno. Moje obecne ciało jest odrętwiałe. W głośnikach rozlega się dźwięk. Syntetyczny głos wypowiada słowa, których sens jeszcze do mnie nie dociera. Gdzieś przede mną zapala się mała, czerwona lampka. Lampka gaśnie, ale kilka centymetrów na prawo zapala się kolejna, niebieska. Ta po chwili również przygasa. Następna zapala się nieco niżej, jest koloru zielonego. Mój mózg zaczyna pracować coraz sprawniej, gdy żółta lampka świeci się zaraz nad moimi oczami. Widzę wyraźniej. Światło odbija się od mojej wilgotnej skóry i tafli wody, w której leżę. Zaczynam drżeć. Wyciągnijcie mnie stąd. Żółta lampka gaśnie i rozlega się dźwięk. Opera. Lucia di Lammermoor. To oznacza, że zostały mi jeszcze trzy minuty w tej piekielnej trumnie. Trzy minuty istnej tortury. Pająki wyłaniają się w ciemnościach, rażąc mnie w oczy swoimi światłowodami, ale to nie jest najgorsze. Zaczynają kłuć. Powoli i dokładnie, centymetr po centymetrze. Samo kłucie nie boli, ale drobne elektrowstrząsy budzące mięśnie doprowadzają mnie do szału. Po minucie nadal nie mam kontroli nad moim ciałem, ale przynajmniej się ruszam. Napinam i rozluźniam mięśnie. Pająki w końcu dają mi spokój i opadam na dno trumny. Zimny stelaż utrzymuje moją głowę nad poziomem wody. Zimny i bardzo niewygodny stelaż. To zawsze jest niewygodne, gdy liny puszczają moje ciało. Ma to na celu zmobilizowanie mnie do ruszania się. Działa za każdym razem. Otwórzcie te cholerne drzwi. Siadam z pochyloną głową i odśrubowuję żyłkę przykręconą do wewnętrznej strony dziąseł z lewej strony. Ślinię się przy tym koszmarnie, ale puki jestem podłączony do maszyny podtrzymującej mnie przy życiu nikt nie otworzy włazu. No dalej, otwierać. Puszczam żyłkę, która szybko dociera na dno trumny. Słyszę dźwięk obracanego koła z drugiej strony drzwi, następnie łomot odpadających zawiasów i odsysanie. Oślepia mnie jasne światło i zmiana ciśnienia zatyka mi na chwilę uszy.

– Jak się spało?

Śmiech. Dwie pary silnych rąk wyciągają mnie z dna. Zimno. Ludzie dookoła są niewyraźnymi cieniami. Zaciskam pięści i napinam mięśnie, podkurczając nieco kolana, by nie sprawiać im problemu, gdy niosą mnie przez pokój i sadzają w fotelu. Ktoś okrywa mnie ręcznikiem, podczas gdy ktoś inny wyciera delikatnie moją twarz. Obraz nabiera ostrości.

– Dobra robota Rem, zebraliśmy całkiem sporo interesujących informacji dzisiaj.

Mrugam oczami i cofam lekko głowę dając znać, że nie potrzebuję dalszego wycierania. Dłonie zostawiają mnie w spokoju. Powolnymi ruchami poprawiam ręcznik, którym zostałem otulony. Jak zwykle na nowo uczę się używać moich mięśni.

– Jak się czujesz?

Kiwam głową przymykając oczy. Wszystkie dźwięki i kolory doprowadzają mnie do szału.

– Chcesz coś od bólu głowy?

Powoli napinam mięśnie twarzy i mam nadzieję, że osiągam zamierzony cel, którym jest uśmiechnięcie się. Po czasie spędzonym w trumnie zawsze ciężko jest na powrót połączyć odruchy z wolą. Lekkie ukłucie w szyję oznajmia, że mi się udało. Przestaję czuć. Wcale nie bolała mnie głowa, ale nie o to chodzi. Zawsze biorę co najmniej jedną dawkę leków przeciwbólowych po czymś takim. Te kolory i dźwięki… Dosłownie doprowadzają mnie do szału. Muszę się jakoś uspokoić i zająć czymś innym. Dlatego praktycznie ćpam morfinę po każdej wizycie w trumnie.

– Lepiej?

Kolejna próba stworzenia uśmiechu. Tym razem idzie mi trochę gorzej, to z powodu leku.

– Jesteś głodny?

Kręcę głową.

– Chcesz pić?

Podnoszę wzrok i patrzę na sylwetkę doktora stojącego przede mną i opierającego się o biurko. Uśmiecha się. Dociera do mnie żart sytuacyjny. Nie, dziękuję. Kręcę przecząco głową uśmiechając się znowu. To należy do rutyny: doktorek rozmawia ze mną, sprawdza moje odruchy i zmusza do ruchu. Bada, czy to na pewno ja i czy czasem nie wróciłem z jakąś psychozą. Mój stan psychiczny gra wielką rolę w tym wszystkim. Oddziałuje na wyniki badań.

– Masz jakieś pytania? Interesują cię dzisiejsze wyniki?

Kręcę głową. Nie, wolę spać.

– Na pewno?

Tak. Daje mi spokój. Siada za biurkiem i zaczyna coś notować. Zapewne obserwacje mojego zachowania. Jestem pod ciągłą i nieprzerwaną obserwacją, ale w tej chwili i tak bardziej interesują ich wyniki tego, co działo się we mnie podczas ostatniej sesji. Kiedy znowu wejdę do trumny, zapewne skupią się na analizowaniu mojego zachowania w tej chwili. Zawsze tak jest. Dlatego gdybym miał zwariować, najprawdopodobniej zauważyliby to dopiero osiem godzin po fakcie, pod warunkiem że nie zacząłbym w tym czasie biegać dookoła z siekierą. Rozglądam się po pomieszczeniu przyzwyczajając się na nowo do posiadania ciała. Wszystko inne jest mi znajome: od białej trumny po białe biurko; od białej podłogi po biały sufit i od białych drzwi po czarne lustro weneckie pod sufitem. Tam i tak nigdy nikt nie siedzi, zdołałem się tego dowiedzieć poza programowo, podczas jednej z moich wycieczek. Ciekawe, czy kiedyś się kapną. Czekam na mojego opiekuna. Jak zwykle zabierze mnie do mojego pokoju i pomoże się umyć i ubrać w piżamę. Potem zostanie ze mną aż zasnę, co, jak znam życie, nie potrwa długo. Jestem wycieńczony. Kiedy się obudzę, dokładnie osiem godzin po zaśnięciu, mój opiekun pomoże mi przebrać się w zwykłe ciuchy i może pójdziemy na spacer dookoła kompleksu, albo zajrzymy do biblioteki czy kawiarni. Ciekawe co dziś będzie na śniadanie.

– O czym tak myślisz Rem?

Wzruszam ramionami. Oczywiście muszę się do tego wysilić, a efekt i tak jest daleki od zamierzonego. Jeszcze przez dobrych kilka godzin nie będę w stanie się ruszać normalnie.

– No dalej, mów do mnie Rem.

Patrzę na doktorka. Szczerzy do mnie zęby. Skubaniec. Doskonale wie, że ruszanie dłońmi w tej chwili to opcja wykluczona, a co dopiero formułowanie znaków palcami. Nie lubię, kiedy to robi. Drzwi otwierają się po cichu.

– Artur.

– Doktorze.

Ach, Artur. Młody mężczyzna podchodzi do mnie z uśmiechem i delikatnie łapie mnie za podbródek, po czym wyciąga z kieszeni fartucha małą latarkę. Spazm bólu sprawia, że cofam głowę, gdy światło trafia w moje źrenice.

– Grzeczny chłopiec.

Łapie uchwyty fotela i wywozi mnie z gabinetu. Labirynt długich korytarzy prowadzi nas w końcu do mojego apartamentu kilka poziomów wyżej. Oryginalnie dwa pokoje z łazienką i prowizoryczną kuchnią były również białe. Teraz wszystko pokrywają powiększone zdjęcia pięknych miejsc oraz wycinki z gazet. Dowodzenie z całą pewnością nie byłoby z tego zadowolone, ale na szczęście moi opiekunowie nie są bezdusznymi pawianami. Artur zawozi mnie do łazienki, przemalowanej teraz na przyjemny dla oka, turkusowy odcień. Na środku pomieszczenia znajduje się dziura w podłodze, wypełniona ciepłą wodą. Ciecz wydaje przyjemny zapach, którego niestety nie jestem jeszcze w stanie określić konkretniej.

– Truskawki.

Artur praktycznie czyta mi w myślach. Pomaga mi wstać z fotela i złapać się uchwytów zwieszających się z sufitu. Ściąga ze mnie ręcznik, którym zostałem owinięty jak mumia. Następnie sam szybko pozbywa się fartucha i kombinezonu i w samych bokserkach wchodzi razem ze mną do basenu. Pod wodą wystaje ze ściany niewielka półka, na której siadam. Woda jest ciepła i przyjemna. Zaczynam przysypiać. Powinienem sam się umyć, ale jestem dziś wyjątkowo zmęczony.

– Przyznaj się, znowu pracowałeś ponad programowo.

Uśmiecham się. Moje oczy są przymknięte. Wypuszcza wodę z basenu, namydla moje ciało i znowu napełnia basen. Kiedy mydliny zostają zmyte, pomaga mi wstać i wydostać się z wody. Już nie potrzebuję uchwytów, by utrzymać się na nogach. Opieram się dłońmi o ścianę, a Artur osusza mnie ręcznikiem, po czym ubiera mnie w piżamę. Wykonuję wszystkie ruchy coraz sprawniej. Samodzielnie opadam na fotel. Jedziemy do sypialni. Panuje tu półmrok, do którego moje oczy przyzwyczajają się dość powoli. To naturalna reakcja. Wspinam się na łóżko i układam się w jak najwygodniejszej pozycji. Obserwuję Artura gdy odstawia fotel do kąta pokoju, nastawia budzik i sam przebiera się w piżamę. Kładzie się za moimi plecami i otula nas kołdrą.

– Dobranoc Rem. Miłych snów.

Wzdycham i zamykam oczy. Lekki kopniak elektryczny budzi mnie osiem godzin później. Leżę przodem do Artura. Uśmiecha się do mnie, a ja uśmiecham się do niego.

– Jak się spało?

Kiwam lekko głową.

– Śniło ci się coś?

Kręcę przecząco. Artur wstaje. Powoli obracam się na drugą stronę i podciągam się na łokciach wyżej na poduszki, by lepiej go widzieć. Żaluzje w oknach zmieniają położenie i wpuszczają do środka światło dzienne. Mój opiekun przebiera się w kombinezon i fartuch, po czym wyciąga z szafy czyste ubrania dla mnie.

– Dasz radę sam się ubrać?

Kiwam twierdząco głową. Poruszam się ze sprawnością porównywalną do normalnej u człowieka, ale z refleksem nadal u mnie ciężko, więc nie potrafię złapać ubrań, które rzuca w moim kierunku. Wychodzi z pokoju śmiejąc się. Też się po cichu śmieję siadając na łóżku i pochylając się, by zebrać ciuchy z podłogi. Ubieram się powoli, dokładnie wykonując każdą kolejną czynność. Sprawdzam, czy wszystko działa już tak, jak powinno. Kiedy już jestem gotowy, wychodzę z sypialni. Siadam na kanapie i czekam na śniadanie. Artur krząta się w kuchni. Do moich nozdrzy dociera zapach grzanek i bekonu. To też zostaje mi zaserwowane na płaskim talerzu.

– Smacznego.

Artur siada naprzeciw mnie ze swoim talerzem. Wskazuję palcem na niego po czym odginam lekko dłoń do tyłu. Nawzajem. Po śniadaniu zanoszę mój talerz do kuchni i wkładam go do zmywarki. Maszyna oczyszcza go z resztek jedzenia i bada je jednocześnie. Dokładnie oblicza co i w jakich ilościach zjadłem i jakich jeszcze składników odżywczych mógłbym potrzebować przed kolejną wizytą w trumnie. Zostało mi jeszcze dokładnie siedem godzin i dwadzieścia minut.

– Masz ochotę na spacer?

Kiwam głową i uśmiecham się do Artura.

– Poczekaj na mnie przy drzwiach, muszę skoczyć do sypialni po fartuch.

Czekam przy gładkim, tytanowym włazie. Wszystkie ściany, drzwi i okna są dźwiękoszczelne, w apartamencie panuje głucha cisza. Nienawidzę ciszy. Mój opiekun pojawia się szybko, poprawiając biały fartuch i sprawdzając, czy plakietka z jego imieniem i numerem jest na swoim miejscu.

– Chodźmy.

Czytnik przy drzwiach skanuje jego dłoń i drzwi rozsuwają się bezdźwięcznie. Powoli idziemy wzdłuż pustego, białego korytarza. Upewniam się, czy aby na pewno jesteśmy sami, po czym delikatnie łapię Artura za rękę. Uśmiecha się patrząc dalej przed siebie, ale ściska moją dłoń. Puszcza ją dopiero, gdy biała winda staje na pierwszym poziomie instytutu, a jej drzwi otwierają nam widok na ogromną, jasną salę w formie kopuły, w której znajduje się parę osób.

– Piękny dziś dzień, więc wszyscy są na dworze. Wolisz posiedzieć w czytelni, czy może dołączyć do innych?

Nie mam ochoty spotykać się z nikim innym, chcę spędzić czas z moim opiekunem, ale już od tak dawna nie widziałem słońca. Wacham się.

– Trochę witaminy D nie powinno ci zaszkodzić Rem.

Zgadzam się z nim. Idziemy w kierunku wyjścia. Artur ponownie skanuje swoją dłoń i szklany właz odsuwa się na stronę. Pogoda na zewnątrz rzeczywiście jest piękna. Na ogromnym, białym tarasie dookoła kopuły rozstawione zostały krzesła i leżaki, na których relaksują się pracownicy instytutu. Kawałek dalej, na trawniku, kilku opiekunów gra ze swoimi podopiecznymi w piłkę. W głośnikach gra muzyka. Siadamy na stopniach prowadzących na trawnik.

– Pięknie, prawda?

Kiwam głową.

– Mało ostatnio mówisz Rem. Czy coś się stało?

Nie.

– Na pewno?

Tak.

Artur nie wygląda na usatysfakcjonowanego.

– Wyniki są już gotowe.

Patrzę na niego nie wiedząc czego się spodziewać. Nigdy nie zdradza, kiedy wyniki są gotowe.

– Doktor Retnu twierdzi, że bardzo się ostatnio zmieniłeś. Ma problem z wyjaśnieniem tego. Wygląda na to, że albo się przyzwyczaiłeś to bycia tutaj, albo popadasz w depresję. Co o tym sądzisz?

Przyzwyczajenie.

– Też tak myślę. Mam nadzieję, że się nie mylę i że nie ukrywasz czegoś przede mną. Wiesz, że możesz mi ufać Rem. Nie musisz niczego przede mną ukrywać.

Wiem.

– To dobrze.

Nic jednak nie zmienia faktu, że cokolwiek mu powiem, może trafić do dowództwa szybciej niż bym się tego spodziewał. Z żadnym z moich opiekunów nie jestem tak blisko, jak z Arturem, ale nawet jemu nie zdradzałbym wszystkiego. Jak by nie było, pracuje dla instytutu. Płacą mu za bycie ze mną. Nie wiem, jakim cudem jeszcze się nie dowiedzieli, że jesteśmy razem. Tak samo jak nie wiem, dlaczego jeszcze nie wiedzą, że mój pokój odstaje od reguł, a ja od czasu do czasu wykonuję ponadprogramowe wycieczki przez ich system, by przynajmniej przez chwilę móc być normalnym człowiekiem. Być może jednak o tym wiedzą, ale nie przejmują się tym aż tak bardzo. Może inni zachowują się jak należy i ja jestem tylko odsetkiem błędnej kalkulacji. Może moje zachowanie jest im na rękę. Nie wiem. Podchodzą do nas Delta i jej opiekunka. W mojej głowie pojawia się obraz uśmiechniętej dziewczynki w żółtej sukience. Dziewczynka trzyma w rączce ogromnego lizaka. Dookoła rozpościera się widok osiedla małych, kwadratowych domków z trawnikami równo przyciętej, zielonej trawy. Wszystko jest jednakowe, plastykowe i pozbawione życia. Uśmiecham się na powitanie. Jedynym czego brakuje w obrazie jest dźwięk. Dookoła uśmiechniętej dziewczynki panuje cisza. Opiekunka Delty wymienia parę słów z Arturem, podczas gdy Delta siada obok mnie. Jej usta rozciągnięte są w uśmiechu identycznym do tego, którego obraz nadal siedzi w mojej głowie. Wskazuję palcem na nią i uśmiech. Dobry dzień? Dziewczynka w mojej głowie bije brawo. Miło.

– Delta? Czas na nas.

Dziewczynka w mojej głowie smutnieje nieco, wpychając lizaka do buzi. Odchodzą. Na pożegnanie dostaję od niej lekkiego kopniaka adrenaliny. Lubi mnie.

– My też powinniśmy już iść. Retnu chce wypróbować serum, które powinno wyrównać wyniki. Podziałało na Delcie, jak widać. Sprawia wrażenie nieco przymulonej, ale po twoim zachowaniu widzę, że nadal się dogadujecie bez przeszkód.

Kiwam głową. Tak naprawdę dopiero zaczęliśmy się dogadywać. Nowe serum wyjaśnia łatwość, z jaką manipulowała moimi myślami dzisiaj. Powinienem powiedzieć o tym mojemu opiekunowi, ale za szesnaście godzin z pewnością sami to odkryją. Ciekawe, jak w takim razie serum wpłynie na moją pracę.

– Chodźmy.

Wracamy do mojego apartamentu. Gdy tylko nikogo nie ma w pobliżu, trzymamy się za ręce. Lubię to. Nic więcej nie jest mi potrzebne do szczęścia. Gdy drzwi apartamentu zamykają się za naszymi plecami, Artur całuje mnie przelotnie w policzek, po czym szybko znika za rogiem ściany. Siadam przy stole i czekam. Wraca po chwili, niosąc kubek wypełniony cieczą, przypominającą mleko. Dzienne witaminy. Dostaję wszystkie potrzebne składniki odżywcze, które zastąpią mi obiad i kolację, oraz kilka dodatkowych minerałów. Mógłbym żyć tylko i wyłącznie na tych odżywkach, ale dla najlepszych wyników moje ciało musi funkcjonować w miarę normalnie. Nie mogę jedynie pić do końca moich dni i taplać się w trumnie. W przeciwieństwie do Delty potrzebuję jeszcze ludzkiego kontaktu, żeby nie zwariować kompletnie. Mleko zawiera pewnie jeszcze tysiące innych syfów, których nazw nie potrafiłbym sformułować. Ogólnie chodzi o to, żeby mnie zakonserwować. Chcą, żebym jak najdłużej pozostał w tym stanie, w jakim jestem. Piję, nie zważając na koszmarnie gorzki smak. Lepsze to, niż łykać dwieście różnych pigułek dziennie, lub dostawać to dożylnie.

– Grzeczny chłopiec.

Artur całuje mnie w czoło. Uśmiecham się lekko zażenowany. Czasami czuję się tak staro w jego obecności. Pewnie popadłbym w jakiś melancholijny nastrój w przeciągu najbliższych kilku sekund, gdyby nie świeżo połknięte witaminy, które niemal od razu resetują moje samopoczucie do neutralnego.

– Chodź.

Wyprowadza mnie z pokoju. Zawsze jestem w lekkim szoku po przełknięciu tego świństwa. Trudno. Szybko wracam do siebie i już nie musi mnie ciągnąć za sobą. Czuję się wspaniale i gotów do pracy. W niecały kwadrans jesteśmy z powrotem w komorze z trumną. Retnu rozmawia chwilę z Arturem o raporcie, podczas gdy paru pielęgniarzy ściąga ze mnie ubranie i bada mnie. Dostaję szybko gęsiej skórki, gdy chłodne słuchawki badają echo mojego serca i płuc. Zamykam oczy i cofam głowę, gdy latarka świeci mi prosto w oczy. Pielęgniarze nie są równie ostrożni co opiekunowie. Nie obchodzą się ze mną tak delikatnie jak Artur. Rzucam ostatnie spojrzenie w jego kierunku. Uśmiecha się, kiwa głową i wychodzi. Wzdycham zrezygnowany. Czuję, że mógłbym już za nim tęsknić, ale napój robi swoje. Przestaję czuć jakiekolwiek emocje. Retnu opiera się o biurko.

– Dziś dostaniesz mniejszą dawkę środka, a do tego domieszamy trochę serum z psychotropami. Może trochę potrwać nim się zalogujesz, ale bądź cierpliwy.

Kiwam głową. Mieszanka przygotowana przez zespół Retnu zostaje wstrzyknięta w mój kark. Czuję lekkie mdłości i zaczyna mi się kręcić w głowie. Pole widzenia zmniejsza się powoli.

– Sprawdź sektor dziewiąty kiedy się zalogujesz, zamieściłem tam dalsze instrukcje i sekwencje zdjęć.

Pielęgniarze łapią mnie w locie i zaciągają do trumny. Doktorek podąża za nimi utrzymując ze mną kontakt wzrokowy. Coraz trudniej jest mi się skupić na nim.

– Sprawdzimy reakcje twojego mózgu na te obrazy i porównamy je do reakcji Delty i paru innych obiektów. Ostrzegam, że podróż może być miejscami nieprzyjemna.

Opadam na dno trumny. Liny napinają się unosząc mnie w górę. Woda jest przyjemnie ciepła. Pająki kłują mnie, wyłączając czucie. Ktoś przykręca żyłkę do moich dziąseł i słyszę pisk w mojej głowie, gdy komputer w pomieszczeniu szczytuje informacje z mojego organizmu.

– Jak zwykle będziesz miał tylną furtkę, na wypadek, gdybyś nie wytrzymał presji. Postaraj się jednak posiedzieć w środku jak najdłużej. Będziemy cię monitorować i najwyżej sami cię odłączymy i przeniesiemy do innego systemu.

Pielęgniarze cofają się. Wszystko jest niewyraźne. Otacza mnie ciemność, przede mną jest jasna plama, w której stoi sylwetka Retnu.

– Furtka obudzi cię, a nowy system uspokoi, dlatego lepiej jest, żebyś wybrał system. Żadnych ponadprogramowych wycieczek.

Pająki chowają się.

– Dobranoc Rem. Powodzenia i miłej zabawy.

Właz zostaje zamknięty. Zapada cisza, w której po chwili rozlegają się pierwsze dźwięki znajomej opery. Odpływam nim kobieta zaczyna śpiewać. Przysypiam, ale coś się zmienia w moim otoczeniu. We mnie. Czuję, jak zamieniam się w sekwencję zer i jedynek. Konfiguruję się z systemem. Moje myśli stają się mechaniczne, poukładane w foldery z datą i rozmiarem. Widzę akcje i reakcje w systemie. Otwiera się przede mną tunel świateł, łącz, dróg, możliwości. Gdzieś coś się odcina i zamyka, nie posiadam ciała. Pędzę przez wirtualną przestrzeń szukając odpowiedniego łącza. Śnię na jawie. Mózg w tym momencie powinien eksplodować, ale mnie już tam nie ma. Jestem w środku, w komputerze. Jestem komputerem, a trumna jest teraz moim ciałem.

 

~

Opowiadanie przeleżało jakiś czas na moim kompie nim zdecydowałam się je załadować. Próba stworzenia czegoś bardziej sci-fi, ale to chyba raczej fantasy jest moim polem do popisu. Dam sobie głowę obciąć, że masa jest tu błędów i to nie tylko gramatyczno-ortograficznych.

Koniec

Komentarze

Czytałem dwa razy i nie wiem, o czym jest to opowiadanie. Jaka teoria, jakiego wartownika?
Oświecisz mnie, Fumiko?

Cóż... Niech mnie za to oskalpują: "Zgodnie z tzw. "teorią wartownika" (ang. sentinel hypothesis), której autorem jest Amerykanin Fred Snyder, sen REM, w którym aktywność bioelektryczna mózgu przypomina czuwanie i w którym istnieje skłonność do łatwego wybudzenia się umożliwia podczas nocy okresową kontrolę otoczenia, co w niepewnym środowisku ułatwia przeżycie." (źródło: wikipedia...). Opowiadanie ma przedstawiać dzień z życia obiektu badań nad tą właśnie fazą snu. Tekst nie jest teorią samą w sobie. Główny bohater spędza w trumnie osiem godzin dziennie w fazie sennego czuwania.
Sci-fi, ani nawet tym podobnie tematy to nie moje tereny jak widzę. Warto jednak było przynajmniej spróbować, żeby się przekonać.

Twoje, Twoje... Nie ma podziału, moim zdaniem, na poletka. Jest pomysł, jest podstawa pomysłu --- wystarczy.
Dzięki za objaśnienie. W końcówce Rem łączy się z komputerem, staje się nim --- trudno skojarzyć to z badaniami nad snem w dowolnej fazie.

Racja. Też myślę, że jako podstawa to to wystarczy. Jak w przypadku innych opowiadań - poczekam aż mi co strzeli do głowy i się na poważnie wezmę za przerobienie tego na coś... poważnego. Kompletnego.

(droba edycja - zmiana słowa "trans" na "sen" na początku, oraz dodanie paru zdań w końcówce, może to przynajmniej odrobinkę upodobni tekst do tego, co przypominać miał)

Dopowiedzenie, o jakie prosił AdamKB, przydało się. :)

Być może powinnam była dodać jakieś takie właśnie dopowiedzenie na samym początku opowiadania, jako swego rodzaju pseudo-mini-prolog tudzież wprowadzenie. Teraz już trochę za późno to zmieniać, no ale trudno.
Dzięki za ocenę.

Nowa Fantastyka